-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński8
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać459
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
„Najszczęśliwszą dziewczynę na świecie” skończyłam czytać wczoraj, ale do dziś nie wiem, co o niej myśleć. Bo jest tak: fabuła, pomysł, wymowa, rozbudowany wątek psychologiczny, rozrysowanie postaci i poprowadzenie ich przez tę historię (jak i sama historia) są na plus. Choć zakończenie jakoś mi się rozmyło (i sądziłam, że zadzieje się nieco inaczej). Generalnie jednak nie czepiam się. Opowieść, która mi zostanie w głowie i o której będę sobie myśleć, jest naprawdę super. Natomiast język, jakim została opowiedziana…
Wychodzi na to, że się nie znam i nie jestem wymagającym czytelnikiem, który potrafi docenić literaturę, którą pokochały miliony. Ale prawda jest taka, że umęczyłam się strasznie brnąc przez woale, niedopowiedzenia, skoki myślowe, kalambury jakieś i dłuuugie, nieco porąbane zdania.
Może mam problem z literaturą w amerykańskim stylu bądź w jakimś innym stylu nowatorskim, w jakim utrzymana jest ta książka, ale ewidentnie nie wyczaiłam bazy. Nie raz zastanawiałam się, co jest ze mną nie tak. Czytam, czytam - i nic nie rozumiem. Czytam, czytam - i nie wiem, czy dobrze rozumiem. Czytam, czytam i nagle ups! Czy ja czegoś przypadkiem nie przespałam? Nie zgubiłam? A może podczas druku coś niechcący wypadło?
Krótko mówiąc wątki i toki myślowe, w moim odczuciu, były czasem pourywane, a czasem sobie skakały, wisiały, skręcały albo robiły mnie, jak chciały (w miejscach, gdzie nie powinny). Czułam się niedoinformowana. Jeśli to zabieg artystyczny - ja go nie kupuję. A jeśli to zbyt wysoki poziom abstrakcji dla mnie... No umówmy się – „Najszczęśliwsza…” nie stoi na półce obok Myśliwskiego. Nie chciałam jej smakować, zgłębiać i analizować. To raczej historia, którą chciałam po prostu przeczytać.
Tak czy inaczej, pomimo atrakcyjności fabularnej, czytając ją doświadczałam dyskomfortu i wątpiłam w swoją inteligencję (choć naturalnie wygodniej mi myśleć, że po prostu moje czytelnicze potrzeby nie są kompatybilne – albo z piórem autorki, albo z klawiaturą tłumacza). Tak czy siak umęczyłam się i nairytowałam. W mojej opinii ta książka jest albo niedorobiona, albo przefajnowana. Raczej dobrowolnie do niej nie wrócę.
„Najszczęśliwszą dziewczynę na świecie” skończyłam czytać wczoraj, ale do dziś nie wiem, co o niej myśleć. Bo jest tak: fabuła, pomysł, wymowa, rozbudowany wątek psychologiczny, rozrysowanie postaci i poprowadzenie ich przez tę historię (jak i sama historia) są na plus. Choć zakończenie jakoś mi się rozmyło (i sądziłam, że zadzieje się nieco inaczej). Generalnie jednak nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
"Tylko martwi nie kłamią" Katarzyna Bonda
„Tylko martwi nie kłamią” K.Bonda to książka, przy której o mało nie straciłam wzroku, bowiem nie mogłam się od niej odkleić, a czytałam ekonomiczną wersję „miniaturową” Przede mną otwarta „Florystka” także w wersji pocket – i już się boję o oczy.
Drugi tom serii o psychologu śledczym Hubercie Meyerze (pierwszy to „Sprawa Niny Frank”) to dobry, rzeczowy kryminał z ciekawą scenerią obyczajową i rozbudowanymi wątkami psychologicznymi. Czyli coś, co lubię. Skomplikowana intryga (powiedziałabym nawet, że momentami - za - ostro pokręcona), pomysłowa fabuła, opowieści utkane z gmatwaniny ludzkich losów (lubię!), fajny klimat (fani Marka Krajewskiego pewnie się oburzą, ale ja przez moment poczułam się w Katowicach Bondy jak w Breslau Krajewskiego) – bomba!
Podobały mi się ciekawie rozrysowane postaci (nawet udało mi się wyłuskać nieco sympatii do Meyera), nie przeszkadzały mi nieco przegadane wątki (ale jest to chyba po prostu coś, co lubię - literatura nie musi być precyzyjna) czy kilka zbędnych powtórek. Bardziej poirytowało mnie zakończenie – nie lubię nie wykładania „jak krowie na rowie” - to, co wydedukowałam z toku myślowego Kariny wolałabym usłyszeć od policjanta, dajmy na to. Ale to fanaberia czytelnicza, tylko tyle.
Ogólnie, moim zdaniem, książka jest świetna. Polecam i cieszę się, że Pani Katarzyna taką zdolną i płodną pisarką jest.
"Tylko martwi nie kłamią" Katarzyna Bonda
„Tylko martwi nie kłamią” K.Bonda to książka, przy której o mało nie straciłam wzroku, bowiem nie mogłam się od niej odkleić, a czytałam ekonomiczną wersję „miniaturową” Przede mną otwarta „Florystka” także w wersji pocket – i już się boję o oczy.
Drugi tom serii o psychologu śledczym Hubercie Meyerze (pierwszy to „Sprawa Niny...
„Sprawa Niny Frank” K. Bonda
„Sprawa Niny Frank” K. Bondy to moje kolejne spotkanie z autorką i kolejny zachwyt nad jej umysłowością, wiedzą, ogarnięciem, warsztatem, klimatem i piórem.
Książka jest świetna, ma ikrę. Świetnie poprowadzony wątek, fajne kryminalne knucie, retrospekcje, sporo obyczajowości. Rzecz dzieje się po męsku, ale ten pierwiastek tajemniczości… Super to było! W powietrzu, pomiędzy twardymi dowodami, poszlakami i brutalnymi faktami, wisiało coś tajemniczego, nieracjonalnego i nieprzeniknionego. Na dodatek całość utkana jest niezwykle zgrabnie, bez pretensjonalności, wysiłków i zbędnych słów. Super klimat!
"Sprawa..." podobała mi się bardzo, jedynie do jej zakończenia stosunek mam raczej nieprzychylny. O ile wpleciony w fabułę wątek irracjonalności (czego z zasady nie lubię) wręcz mi się podobał, o tyle w końcówce mnie zatkało. Jak dla mnie – ten finiszowy figiel jest niepotrzebny. Może aktowi twórczemu towarzyszyło wiele radości, ale ja nie umiem go docenić i zrozumieć sensu.
Kiedy po lekturze przeczytałam recenzje, dowiedziałam się, że nie wszyscy podzielają mój zachwyt. Niektórzy czytelnicy stwierdzili, że bohaterowie są bezbarwni i płascy, sposób prowadzenia śledztwa jest przedstawiony nierzetelnie (czy jakoś tak), a sama książka jest raczej dla niewymagającego czytelnika. Hm… Szkoły policyjnej w Szczytnie nie skończyłam i pomimo przeczytania setek kryminałów, wciąż nie umiem stwierdzić, które śledztwo proceduralnie trzyma się kupy, a które nie. Mnie się podobało – dostałam wszystko, co było mi potrzebne (może dlatego, że każdemu śledztwu towarzyszę, nie mam zapędów liderskich - czytam dla przyjemności czytania, nie uruchamiam ambicji, by jeszcze przed autorem wpaść na to, kto zabił). Bohaterowie? Według mnie były i emocje, i ogień. Tak na marginesie - stwierdzam, że Huberta M. nijak nie lubię, choć generalnie ciągnie mnie do nonkonformistów, wykrętów i tych, którzy śmiało pod prąd. Podsumowując – wygląda na to, że jestem niewymagającemu czytelnikiem, ponieważ ta książka podobała mi się wręcz wybitnie. No bardzo.
„Sprawa Niny Frank” K. Bonda
„Sprawa Niny Frank” K. Bondy to moje kolejne spotkanie z autorką i kolejny zachwyt nad jej umysłowością, wiedzą, ogarnięciem, warsztatem, klimatem i piórem.
Książka jest świetna, ma ikrę. Świetnie poprowadzony wątek, fajne kryminalne knucie, retrospekcje, sporo obyczajowości. Rzecz dzieje się po męsku, ale ten pierwiastek tajemniczości… Super...
„Więcej krwi” Jo Nesbo to malutka, klimatyczna, niezwykle wdzięczna książeczka. Czyta się ją szybko, a napisana jest tak lekko, że nawet przedziurawiony nożem policzek (nie mój, rzecz jasna) zdaje się wcale nie boleć. Niemniej podobała mi się bardzo, bo ja Nesbo łyżkami i pasjami.
Nesbo świetnie pisze, jest wyjatkowym konstruktorem i realizatorem swoich wizji. Dla mnie jest geniuszem, nawet jeśli jego nowym książkom daleko do serii z Harrym. Bardzo lubię to, jak knuje, pisze i widzi. Uwielbiam, jak szkicuje bohaterów – nieoczywistych, zagadkowych, neurotycznych, niby normalnych, a jednak balansujących na krawędzi tego, co uznajemy za zwyczajne, a tym, co wkrada się w definicję psychicznej jednostki chorobowej. Jest moc!
Daję duży plus za fantastyczny klimat, świeżość, odrzucenie mrocznej sztampy, a także nonszalancję twórczą. Za zaskakujący finał i „mienie” w nosie literackich trendów, za zabawę słowem i gatunkiem. No i za genialnych bohaterów. Ci zaskakują podwójnie. A może to ja ze zdwojoną siłą analizuję sobie ostatnio sytuacje, w których pozory mylą? Bo wciąż mnie zadziwia, jak łatwo można się wmontować (jestem w tym mistrzem!), ulec stereotypom, złudzeniom, własnym wyobrażeniom, dać się złapać w pułapkę zastawioną przez pozory.
Ale co to ja miałam? Polecam! Naprawdę polecam tę książkę. A ja odstawiam ją na półkę i czekam na kolejne powieści Nesbo, choćby nawet miałyby to być słodko-gorzkie nowelki.
***
Jon ucieka przed zemstą Rybaka, najważniejszego gangstera w Oslo, którego zdradził. Kieruje się na daleką północ Norwegii i ukrywa się w leśnej czatowni, gdzie pomaga mu tylko Lea, samotna matka i jej syn, Knut. Słońce północy, które nigdy nie zachodzi, powoli doprowadza mężczyznę do obłędu, a ludzie Rybaka są coraz bliżej...
„Więcej krwi” Jo Nesbo to malutka, klimatyczna, niezwykle wdzięczna książeczka. Czyta się ją szybko, a napisana jest tak lekko, że nawet przedziurawiony nożem policzek (nie mój, rzecz jasna) zdaje się wcale nie boleć. Niemniej podobała mi się bardzo, bo ja Nesbo łyżkami i pasjami.
Nesbo świetnie pisze, jest wyjatkowym konstruktorem i realizatorem swoich wizji. Dla mnie...
Dziś zacznę klasycznie, posiłkując się notatką wydawcy, bo jest kluczowa: "Żelazna krew" to ostatni tom serii, w której główną bohaterką jest Annika Bentgzon. Annika wraca do niewyjaśnionych spraw. Wszystko komplikuje się, gdy znika młodsza jej siostra, Birgitta. Wkrótce okazuje się, że może to mieć związek z niewyjaśnioną sprawą sprzed lat.
Moment, kiedy wzięłam tę książkę do rąk, z jednej strony był radosny (oj, wyczekiwałam), a z drugiej – zwyczajnie bolesny. Może się to wydać infantylne, ale wyjaśnię – Annika Bentgzon jest mi najbliższą bohaterka literacką, choć zasadniczo szalona nie jestem i do fikcyjnych postaci raczej się nie przywiązuję. Niemniej ona mnie zaczarowała, a jeden z filmów nakręcony na podstawie powieści nadał jej twarz. Dziwaczne, co nie? Niemniej Annika jest wyjątkowa, świetna, no jak żywa! Podoba mi się jej bezkompromisowość, a jednocześnie pewna nieporadność. Fajna jest, choć nie wiem, czy umiałabym z kimś takim współistnieć. I kiedy pomyślę, ze Marklund wymiecie ją sobie z głowy, że to naprawdę pozegnanie... Dół.
A sama książka… Ktoś napisał, że „Żelazna krew” to najlepsza część serii – według mnie nie. Zdarzyło się w serii kilka lepszych, niemniej ta na pewno była bardzo potrzebna. To książka, która spina klamrą niewyjaśnione, zawieszone wątki z części poprzednich. Jest dobra, naprawdę dobra. Nie ma w niej pitu-pitu czy słodkości. Jest życie. Dostajemy w niej wszystko to, czego można się po Marklund spodziewać. Dlatego nie jest to lekka, miła lektura. Wiele w niej kwestii społecznych (Marklund jest zaangażowaną w nie dziennikarką), ale i prozy życia, a także okrucieństwa, które Marklund serwuje rzadko, ale bardzo dobitnie. Zdarzało mi się wymięknąć, a do dziś po głowie kołaczą mi się wstrząsające momenty (to akurat z „Testamentu Nobla”). Ale nie ma co się łudzić, że tak nie bywa, że ludzie nie są porąbani aż tak. Marklund po prostu to dostrzega i pokazuje. Naprawdę daje do myślenia.
Dlatego książkę polecam, ale zachęcam do przeczytania całej serii (jedna z moich ulubionych). To naprawdę wartościowa lektura.
Dziś zacznę klasycznie, posiłkując się notatką wydawcy, bo jest kluczowa: "Żelazna krew" to ostatni tom serii, w której główną bohaterką jest Annika Bentgzon. Annika wraca do niewyjaśnionych spraw. Wszystko komplikuje się, gdy znika młodsza jej siostra, Birgitta. Wkrótce okazuje się, że może to mieć związek z niewyjaśnioną sprawą sprzed lat.
Moment, kiedy wzięłam tę...
„Teorię ruchów Vorbla” Tomasza Białkowskiego zgłębiłam w sobotni wieczór. Owo nazwisko to moje wielkie grudniowe odkrycie (dlaczego tak późno przeczytałam „Zmarzlinę”?!). Kiedy się do książki włączyłam, ciężko było mnie od niej oderwać. O jak mi się ona podobała! To lektura dla mnie idealna! Genialne pióro, potoczysty język, fantastyczna konstrukcja, intrygująca fabuła, bezkompromisowe stwierdzenia, błyskotliwy - nieco czarny - humor i wnikliwe obserwacje (bez znieczulenia i cienia zażenowania). Jednym słowem doskonałe proporcje i moje niezliczone ochy i achy. Czytałam i myślałam sobie, że taka to mała, niepozorna książeczka, a takie rzeczy się w niej dzieją… Że taka jest… do delektowania. I cieszyłam się, bo jeszcze sporo Białkowskiego przede mną. Na koniec zostało we mnie wrażenie, jakie pozostawiają we mnie spotkania z Wiesławem Myśliwskim i Olgą Tokarczuk – to było dla mnie takie dwa w jednym.
„Teorię ruchów Vorbla” Tomasza Białkowskiego zgłębiłam w sobotni wieczór. Owo nazwisko to moje wielkie grudniowe odkrycie (dlaczego tak późno przeczytałam „Zmarzlinę”?!). Kiedy się do książki włączyłam, ciężko było mnie od niej oderwać. O jak mi się ona podobała! To lektura dla mnie idealna! Genialne pióro, potoczysty język, fantastyczna konstrukcja, intrygująca fabuła,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toMocna, dosadna, ale nie pozbawiona finezji i wdzięku. Mała książeczka - wielka proza. Podobała mi się bardzo. Za bezkompromisowość, język, wagę i wydźwięk. Dla mnie Białkowski to Świetlicki literatury. Lubię bardzo i cenię.
Mocna, dosadna, ale nie pozbawiona finezji i wdzięku. Mała książeczka - wielka proza. Podobała mi się bardzo. Za bezkompromisowość, język, wagę i wydźwięk. Dla mnie Białkowski to Świetlicki literatury. Lubię bardzo i cenię.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toKsiążka, jak wszystkie pozycje tej autorki, świetna. Intryga, która zaskakuje na każdym swoim zakręcie. Świetnie, bogato rozrysowani bohaterowie. Ambitne psychologiczne tło. Dla wielbicieli i gatunku, i pani Charlotty pozycja obowiązkowa.
Książka, jak wszystkie pozycje tej autorki, świetna. Intryga, która zaskakuje na każdym swoim zakręcie. Świetnie, bogato rozrysowani bohaterowie. Ambitne psychologiczne tło. Dla wielbicieli i gatunku, i pani Charlotty pozycja obowiązkowa.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toŚwietna! Zaczęłam przed południem, skończyłam czytać pod wieczór. Odrywałam się tylko wtedy, kiedy naprawdę musiałam. Fantastyczny pomysł, super intryga. Niesamowite wrażenie lekkiej klaustrofobii. Podobała mi sie bardzo!
Świetna! Zaczęłam przed południem, skończyłam czytać pod wieczór. Odrywałam się tylko wtedy, kiedy naprawdę musiałam. Fantastyczny pomysł, super intryga. Niesamowite wrażenie lekkiej klaustrofobii. Podobała mi sie bardzo!
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toKsiążkę skończyłam czytać ekspresem - bardzo mnie wciągnęła, bardzo mi się podobała, jej lektura była naprawdę przyjemnością. Mam wprawdzie lekki logiczno-fabularny niedosyt i chętnie zadałabym kilka pytań autorce (nie zadam ich tutaj, bo zdradzę zbyt wiele), bo coś mi tam w końcówce zgrzyta i się nie do końca klei. Ale może po prostu nie zrozumiałam bądź jestem zbyt rzeczowa i lubię wiedzieć na-pew-no. Niemniej warto po nią sięgnąć - ma super klimat, wątki, tło. Są i ślepe uliczki, i chybione strzały, i zatajone przez śledczą informacje, przez co można po próźnicy sobie pogłówkować.Czekam na kolejne części z Julią w roli głównej - mam nadzieję, że będą.
Książkę skończyłam czytać ekspresem - bardzo mnie wciągnęła, bardzo mi się podobała, jej lektura była naprawdę przyjemnością. Mam wprawdzie lekki logiczno-fabularny niedosyt i chętnie zadałabym kilka pytań autorce (nie zadam ich tutaj, bo zdradzę zbyt wiele), bo coś mi tam w końcówce zgrzyta i się nie do końca klei. Ale może po prostu nie zrozumiałam bądź jestem zbyt...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
"Echo winy" to moje ostatnie - na ten moment - spotkanie z Ch.Link, wyczytałam wszystko, co zostało wydane po polsku. W sumie cieszę się, że ta pozycja była ostatnia - jest inna niż pozostałe. Czyta się ją szybko, nie mogłam się oderwać. Choć nie była to przyjemna lektura do poduszki - "momenty" były (nie to, że rozrysowane po ból zębów, jak np. u Jo Nesbo, ale dawały w kość). Może dlatego, że sama materia - zabójstwa dzieci - jest miażdżąca (zatem cała jest mocna).
Książka jest bardzo emocjonalna, daleko jej od sensacji, choć sensacyjna jest niezwykle. Czytając ją miałam wrażenie, że pisarka każdego bohatera nie dość, ze bierze pod lupę, to i przyświeca temu ostrym, wąskim strumieniem światła (tak - trochę grafomańskie porównanie, ale naprawdę takie miałam wrażenie, zupełnie jakby był bohater, jego myśli i nic poza nim). Nie wiem, czy spodoba się wielbicielom klasyki gatunku (mam na myśli kryminał)- dużo w niej (jak to u Link) ujęć psychologicznych, akcja nie idzie jak burza. Śledztwo to watek poboczny, morderstwa dzieją się za sceną - najważniejsze są przeżycia bohaterów (pisarka ma wyjątkowy talent, by je zgrabnie, ale i dosadnie przedstawić).
Pomyślałam sobie, że tę książkę powinna przeczytać każda matka, która czuje, że macierzyństwo jest dla jej niewygodne - czuje się zagoniona, sfrustrowana, poirytowana natłokiem obowiązków i absorbującym dzieckiem. Lektura przywraca optykę, naprawdę światopoglądowo cuci. Spotkanie przyda się też matkom-luzaczkom (ojcom w sumie też), które - w imię idei, by nie "kwokować" dziecku - są pozbawione wyobraźni (przeceniają dzieci, licząc na ich intuicję).
Co do fabuły - moim zdaniem świetnie skonstruowana, wnikliwa; jak zwykle dałam się wmontować jak dzieciak (bawiąc się w detektywa żałośnie chybiłam). "Echa winy" zdecydowanie dostarczają emocji i wyzwań - nie tylko intelektualnych. Wczoraj zamknęłam książkę, do dziś ją rozkminiam. Polecam!
"Echo winy" to moje ostatnie - na ten moment - spotkanie z Ch.Link, wyczytałam wszystko, co zostało wydane po polsku. W sumie cieszę się, że ta pozycja była ostatnia - jest inna niż pozostałe. Czyta się ją szybko, nie mogłam się oderwać. Choć nie była to przyjemna lektura do poduszki - "momenty" były (nie to, że rozrysowane po ból zębów, jak np. u Jo Nesbo, ale dawały w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toNie do końca wiem, co o tej pozycji myśleć. Kiedy książkę czytałam, podobała mi się i nie mogłam się od niej oderwać (może trochę za dużo było jak dla mnie "magii", tej tajemniczej, mistycznej aury mściciela, podkreślanej na każdym kroku). Kiedy książkę zamknęłam, pomyślałam, że coś za gładko - jak na mnie i na Nesbo:) - Synowi wszystko szło. Ale ogólnie ok. Fajny koniec, a i akcja brawurowa - świetny scenariusz filmu sensacyjnego (może owa aura to podpowiedzi dla reżysera:))Niemniej warto ją przeczytać, bo to było świetne spotkanie, a być może się czepiam, bo wolę/brakowało mi Harry'ego (naprawdę możliwe).
Nie do końca wiem, co o tej pozycji myśleć. Kiedy książkę czytałam, podobała mi się i nie mogłam się od niej oderwać (może trochę za dużo było jak dla mnie "magii", tej tajemniczej, mistycznej aury mściciela, podkreślanej na każdym kroku). Kiedy książkę zamknęłam, pomyślałam, że coś za gładko - jak na mnie i na Nesbo:) - Synowi wszystko szło. Ale ogólnie ok. Fajny koniec, a...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toRzadko nie kończę zaczętych książek, ale ta zniechęciła mnie i do siebie, i do czytania w ogóle. Flaki z olejem, dłużyzna, nic nie wnoszące opisy (np. mycia okien - litości!)- fabuła ciągnęła się jak gumka od majtek. Przyznaję - poległam w 3/4 objętości, no nie dałam rady. Rozumiem, że to rzecz gustu (przed chwilą zarejestrowałam z tuzin entuzjastycznych recenzji), ale to to była masakra na czytelniku.
Rzadko nie kończę zaczętych książek, ale ta zniechęciła mnie i do siebie, i do czytania w ogóle. Flaki z olejem, dłużyzna, nic nie wnoszące opisy (np. mycia okien - litości!)- fabuła ciągnęła się jak gumka od majtek. Przyznaję - poległam w 3/4 objętości, no nie dałam rady. Rozumiem, że to rzecz gustu (przed chwilą zarejestrowałam z tuzin entuzjastycznych recenzji), ale to...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toBardzo dobra książka. Fajny język (podobała mi się i dosadność, i sposób formułowania myśli), zręcznie poprowadzona akcja, zaskakujący finisz i finał. Książka bardzo namiętna - od mocnych wrażeń po fragmenty.... seksowne. Z niecierpliwością czekam na 3. książkową propozycję autorki.
Bardzo dobra książka. Fajny język (podobała mi się i dosadność, i sposób formułowania myśli), zręcznie poprowadzona akcja, zaskakujący finisz i finał. Książka bardzo namiętna - od mocnych wrażeń po fragmenty.... seksowne. Z niecierpliwością czekam na 3. książkową propozycję autorki.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPoetycka, ale i bardzo... rzeczowa. Nostalgiczna, ciekawa, z wdziękiem - jednocześnie spójna, nic się nie rwie i nie umyka. Bardzo mi się podobała.Zostaje na połce
Poetycka, ale i bardzo... rzeczowa. Nostalgiczna, ciekawa, z wdziękiem - jednocześnie spójna, nic się nie rwie i nie umyka. Bardzo mi się podobała.Zostaje na połce
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toCzytam, czytam, doczytać nie mogę. Męczyłam ją na urlopie w Chorwacji w zeszłym roku. No nie szło mi. Co ciekawe - no naprawdę jeszcze w to nie wierze!:) - w tym roku, też do Chorwacji, spakowałam ją znów. To dziwne, ale pomimo chłodu, jaki od niej wyczuwam, stworzyła w moich wspomnieniach naprawdę fajny klimat. Coś w niej zdecydowanie jest.
Czytam, czytam, doczytać nie mogę. Męczyłam ją na urlopie w Chorwacji w zeszłym roku. No nie szło mi. Co ciekawe - no naprawdę jeszcze w to nie wierze!:) - w tym roku, też do Chorwacji, spakowałam ją znów. To dziwne, ale pomimo chłodu, jaki od niej wyczuwam, stworzyła w moich wspomnieniach naprawdę fajny klimat. Coś w niej zdecydowanie jest.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toNie bardzo wiem, jak się ustosunkować do tej książki. Niby fajna, ale coś w niej nie gra - nie zostawię jej na swojej półce.
Nie bardzo wiem, jak się ustosunkować do tej książki. Niby fajna, ale coś w niej nie gra - nie zostawię jej na swojej półce.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo todobre, choć punkt kulminacyjny... no nie wiem tak do końca; niemniej czekam na kolejną część
dobre, choć punkt kulminacyjny... no nie wiem tak do końca; niemniej czekam na kolejną część
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Do sięgnięcia po „Second hand” Joanny Fabickiej zachęca wszystko – notatka Wydawcy (W.A.B), recenzje autorytetów, wymowna okładka i porównanie jej do Almodovara. Warto dać się uwieść – spotkanie z tą książką jest naprawdę wyjątkowe. To niezwykła uczta literacka.
Więcej: www.babyprzykawie.pl/przy_kawie/polka_z_ksiazkami/second_hand_joanna_fabicka.html
Do sięgnięcia po „Second hand” Joanny Fabickiej zachęca wszystko – notatka Wydawcy (W.A.B), recenzje autorytetów, wymowna okładka i porównanie jej do Almodovara. Warto dać się uwieść – spotkanie z tą książką jest naprawdę wyjątkowe. To niezwykła uczta literacka.
Więcej: www.babyprzykawie.pl/przy_kawie/polka_z_ksiazkami/second_hand_joanna_fabicka.html
Książka „Mężczyzna, który gonił swój cień” Davida Lagercrantza, będąca kontynuacją historii z Lisbeth Salander i Mikaelem Bloomkvistem w rolach głównych to jedna z tegorocznych premier, na które niecierpliwie czekałam. Było warto!
Jednocześnie „Mężczyzna, …” to 5.część cyklu Millenium, wykreowanego przez przedwcześnie zmarłego Stiega Larssona i 2., choć prawdopodobnie nie ostatnia powieść napisana przez Davida Lagercrantza. Aby wejść w historię, a także w skórę bohaterów, najlepiej byłoby przeczytać wszystkie części. Spotkanie wyłącznie z tą pozycją będzie jak jedzenie cukierka przez papierek.
W przypadku thrillerów ciężko jest opowiedzieć o książce tak, by nie zdradzać fabuły. Więc może powiem tylko tyle – w ręce Lisbeth trafiają dokumenty, które sprawiają, że odżywają stare wątki, a Salander staje się bardzo aktywna. Będzie też miała wiele okazji, by pokazać, jaka jest nietuzinkowa i odważna, a i udowodnić, że MacGyver przy niej to amator. Nieco za to przysiądzie Mikael, na szczęście nie odbywa się to ze specjalną szkodą dla fabuły. Wciąż daje radę.
W książce pojawiają się nie tylko owe stare-nowe odnogi historii, ale i zupełnie nowe wątki, swoją drogą fajnie i błyskotliwie poprowadzone. Może nie są szalenie epickie, nie porażają rozmachem, przepychem i głębią, ale czy to źle? No właśnie. W tym miejscu muszę postawić na dygresję:
Millenium kontynuowane przez Lagercrantza jest postrzegane, oceniane i recenzowane przez pryzmat Larssona. Samemu Davidowi z pewnością by nie zarzucano tego, co mu się zarzuca, gdyby nie spuścizna jego „poprzednika”. Mówią, że kontynuacja wypada blado i jest zaledwie średniakiem. Objętościowo na pewno, ale czy to źle?
Larsson nie bał się słowa, płodził opasłe tomiszcza, w związku z czym mógł zgłębiać tematy, z jednej strony zakopując je w tonę szczegółów, a z drugiej dokopując się w nich do siódmego dna. W tym kontekście Lagercrantz faktycznie nieco odstaje od konwencji – wprawdzie kontynuuje tradycję mnogości wątków, ale traktuje je bardziej powierzchownie.
Za złe z pewnością będą mu to mieli wielbiciele ambitnej, tematycznej prozy, naszpikowanej specjalistycznymi i formalnymi detalami, miłośnicy giełdy i innych wątków finansowych, globalnych teorii spiskowych czy ci, którzy chętnie pozgłębialiby cyberświat od kuchni. Ja do nich nie należę, a wręcz interesuje mnie to tak nie bardzo, że zajmujący u Lagercrantza kilka stron, dość lakoniczny zresztą, wywód filozoficzno-ekonomiczny omal mnie nie uśpił. Zastanawiam się, jak kiedyś przebrnęłam przez słowotok Larssona. I że nie potrzebowałam notesu!? Pamiętam, że jego świat był gęsty od nazw, skrótów nazw i innych ulepszaczy, przez co czasem miałam mętlik w głowie i lekką zadyszkę. Było super, bo złapałam milenijnego bakcykla, ale robotę Lagercrantza doceniam, a efekty lubię – całość jest bardziej przyswajalna, a wręcz lekkostrawna.
Uważam też, że zupełnie niepotrzebnie skupiamy się na porównaniach, przez co recenzje przypominają akt oskarżenia lub mowę obronną (jak ta). Zamiast się cieszyć, że Salander i Blomkvist mają się dobrze, kręcimy nosem i dolewamy do wiadra pomyj. I po co?
Z kolei kwestie społeczne, których jest tu co najmniej kilka, a które są mi z kolei bliskie, nakreślono zaledwie na tyle, by pchnąć i rozwinąć wątek, ale zrobiono to w sposób tak sugestywny, a wręcz bezlitosny, że są kompletne i mają moc – działają na wyobraźnię, dają do myślenia, stanowią tło, które jest lustrem rzeczywistości. Wiecie co? Mamy się czego bać. Najgorzej było mi dźwignąć los Farii – zwłaszcza, że łatwo go sobie przełożyć na to, co dzieje się teraz i koło nas, z kolei najbardziej zapamiętam historię Leo Mannheimera.
I „Mężczyznę…”, i Lagercrantza kupuję. Uważam, że książka jest świetna. Dobrze się ją czyta, można powiedzieć, że na jednym wdechu. Każe myśleć, hipnotyzuje, podnosi ciśnienie, zasiewa ziarno niepokoju. Może to faktycznie żadne wybitne dzieło, a zaledwie doskonałe rzemiosło, ale w kontekście thrillera widocznie tyle wystarczy, by osiągnąć sukces i zdobyć serca czytelników. Z niecierpliwością czekam na cd.
więcej: http://www.fajnastrona.com.pl/ksiazki-filmy/mezczyzna-ktory-gonil-swoj-cien-david-lagercrantz-recenzja-5-czesci-millenium/
Książka „Mężczyzna, który gonił swój cień” Davida Lagercrantza, będąca kontynuacją historii z Lisbeth Salander i Mikaelem Bloomkvistem w rolach głównych to jedna z tegorocznych premier, na które niecierpliwie czekałam. Było warto!
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toJednocześnie „Mężczyzna, …” to 5.część cyklu Millenium, wykreowanego przez przedwcześnie zmarłego Stiega Larssona i 2., choć prawdopodobnie nie...