-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński8
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać459
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2013-05-11
2012-11-27
2012-12-31
2013-11-23
2012-11-17
"Co było gorsze? Zwariować czy naprawdę podróżować w czasie? Chyba to drugie, pomyślałam. Na to pierwsze pewnie można brać jakieś tabletki."
Żyjemy w takim a nie innym świecie, więc o podróżach w czasie możemy tylko pomarzyć...lub też poczytać.
Mamy to szczęście (lub nieszczęście), że nie zwali nam się, jednego dnia, wszystko na głowę. Nie przeniesiemy się znienacka do innego wieku i to jeszcze w drodze do sklepu. Nie okaże się, że to nie nasza znienawidzona kuzynka posiada ten nieszczęsny gen podróży w czasie, tylko my sami. No i nie staniemy się wrogiem, numer jeden oraz nie będziemy musieli wysłuchiwać oskarżeń o to, że robimy to wszystko tylko i wyłącznie aby być w centrum uwagi. Nie będziemy mieli zmarnowanego dzieciństwa musząc uczęszczać na lekcje fechtunku, tańca, misteriów czy na naukę języków obcych. I, przynajmniej, nikt nie będzie nam truł głowy tym, że nie znamy nawet podstawowych faktów historycznych, a cała nasza wiedza na ten temat bierze się z filmów.
Gwendolyn jest zwykłą szesnastolatką. Ma wspaniałe rodzeństwo, kochającą rodzinę (nie licząc ciotki Glendy i Charlotty) i najlepszą na świecie przyjaciółkę. Może po za faktem, że widzi duchy wszystko z nią w porządku. Do czasu kiedy dowiaduje się, że to nie jej kochana kuzynka odziedziczyła gen, tylko ona. Jak można łatwo się domyślić powoduje to szereg przedziwnych zdarzeń. Choć są też plusy tej sytuacji - poznaje jego. Gideon został przydzielony Gwen jako towarzysz jej przeskoków w czasie, razem mają do wykonania ważną misję, która zaważy o ich losie.
Postać głównej bohaterki przypadła mi do gustu. Autorka wykreowała ją na normalną, trochę zwariowaną dziewczynę, mogącą całe dnie opowiadać o filmach i aktorach. Nie jest ona idealna przez co łatwo jest się z nią utożsamić. Jej przyjaciółka - Leslie - pomaga odnaleźć się jej w tym szaleństwie. Gdyby nie ona, myślę, że Gwen oszalałaby od tego zamieszania wokół genu, który odziedziczyła.
Bohaterowie mają swój własny charakter, nie znajdziemy, więc dwóch identycznych osób. Gideon to ucieleśnienie marzeń większości dziewczyn. Jest przystojny, mądry i nieco arogancki, a do tego student medycyny. Nic dziwnego, że Gwendolyn się w nim zakochała (kto by się nie zakochał - ja wpadłam). Jednak w jej uczuciach do Gideona nie jest sama. Charlotta zapuszcza sidła, nie zawsze ze skutkiem, którego by oczekiwała.
Charlotta jest wiecznie niezadowolona i wredna. Na jej obronę można powiedzieć tyle, że jest to prawdopodobnie skutek przygotowań do wypełnienia misji, przez co zamiast zaprzyjaźnić się z rówieśnikami i bawić się lalkami, ciągle latała na wszystkie możliwe lekcje - poczynając od nauki tańca, przez misteria, kończąc na nauce języków.
Prolog i epilog toczą się w przeszłości. Przybliżają one nam postać Paula i Lucy. Autorka wpadła na świetny pomysł, ponieważ, dzięki temu mamy wgląd nie tylko w dzieje Gwen, ale też jej rodziny, mające wpływ na akcję toczącą się w XXI wieku. Mimo tego, że czarny turmalin i szafir nie byli wspomniani wiele razy, polubiłam ich. A w szczególności momenty, gdy de Villiers zwracał się do ukochanej księżniczko.
Na pozytywny odbiór tej książki, nie wątpliwie, ma też umieszczenie akcji w Anglii. Nie pałam miłością do Niemiec, skąd pochodzi autorka, jak i do języka niemieckiego. Tak, więc czytanie o Niemczech byłoby pewnie męką niż przyjemnością. Na pochwałę zasługuje również pani tłumacz. Nie przetłumaczyła imion z czym można się dość często spotkać. Nie wiem czy jest to zasługa imion trudnych do przełożenia, chociaż prawdopodobnie jakiś ciekawy odpowiednik w naszym języku by się znalazł.
Nad zakończeniem książki można się rozpływać. Nie dość, że jest to chyba największy ciffhanger z jakim w książce miałam do czynienia, to jeszcze miejsce i reakcja głównej bohaterki sprawia, że idzie zwariować.
Jeśli wymieszamy ciekawą akcję, różnorodnych i nieraz intrygujących bohaterów, pełne humoru momenty, podróże w czasie, prolog z epilogiem i śliczną okładkę to otrzymamy naprawdę świetną książkę, napisaną lekkim i przyjemnym stylem, godną kupienia, przeczytania i polecenia.
"- Jest w nim zakochana. - Nie, nie jest. - Ależ tak, jest. Tylko jeszcze o tym nie wie."
"Co było gorsze? Zwariować czy naprawdę podróżować w czasie? Chyba to drugie, pomyślałam. Na to pierwsze pewnie można brać jakieś tabletki."
Żyjemy w takim a nie innym świecie, więc o podróżach w czasie możemy tylko pomarzyć...lub też poczytać.
Mamy to szczęście (lub nieszczęście), że nie zwali nam się, jednego dnia, wszystko na głowę. Nie przeniesiemy się znienacka do...
2012-04-01
2012-01-01
"Jestem po prostu s z c z ę ś l i w a - tak zwyczajnie, prawdziwie."
Miłość jest jedną z najlepszych emocji, do których człowiek jest zdolny. Kojarzy nam się ze szczęściem i poczuciem bezpieczeństwa. Od wieków służy za źródło inspiracji nie tylko pisarzy. Kochamy nie tylko naszą drugą połówkę, ale także rodzinę, domowych pupili, przyjaciół. Dla jednych jest ona uczuciem wyniszczającym, drudzy zaś oddaliby wszystko, byle tylko kochać i, co najważniejsze, być kochanym. Są tacy, którzy ją już spotkali, inni jednak wciąż na nią czekają. Mimo że powstało już tak wiele dzieł poświęconym temu tematowi, nie potrafimy jednak jednoznacznie określić czym jest miłość. Przyjemnością czy może chorobą?
Sześćdziesiąt cztery lata temu miłość została uznana za chorobę, czterdzieści trzy odkąd wynalezioną na nią lek. Amor deliria nervosa jest uważana za najbardziej zdradliwą chorobę na świecie. Każdy kto ukończył osiemnaście lat musi zostać poddany zabiegowi. Lena za dziewięćdziesiąt pięć dni - w swoje urodziny - otrzyma remedium. Czy się cieszy? Oczywiście. Jej matka popełniła samobójstwo z miłości, czy raczej z powodu choroby. Dlatego właśnie Magdalena, bo tak ma na imię, nie może się doczekać tego dnia - dnia, który zmieni wszystko. Zostanie sparowana, urodzi dzieci, stanie się przykładną obywatelką. Nie będzie zdolna do żadnych głębszych uczuć, ale przynajmniej się nie zarazi. Jednak kiedy do jej poukładanego światka wejdzie on, jej życie już nie będzie takie samo.
Fabuła nie jest strasznie skomplikowana, lecz nie należy zakładać, że od razu się wszystkiego dowiemy. Autorka zgrabnie przedstawia nam bieg wydarzeń, przy czym zapoznaje nas z historią samej choroby. Mimo tego, że nie ma tu zbyt wiele akcji to książka się nie dłuży i przyjemnie się ją czyta. Na dobrą sprawę to dziać się zaczyna trochę na początku i dopiero pod koniec. Intrygujący pomysł to coś, czego zawsze próbujemy się doszukać w książkach. Albo nam się udaje i jesteśmy zachwyceni, albo nie i jesteśmy zawiedzeni. W "Delirium" góruje pierwsza sytuacja. Nie dość, że sam pomysł jest ciekawy to jego rozwinięcie nie pozostawia wiele do życzenia. Wątek miłosny nie spada na nas z zaskoczenia i nie mamy do czynienia z miłością od pierwszego wejrzenia, jak to czasem w książkach się zdarza. Mimo że temat nieszczęśliwego uczucia jest niezwykle często powielany przez autorów to Oliver nie do końca zrobiła z Leny i Alexa nieszczęśliwych kochanków. I za to ma u mnie kolejnego plusa.
Polubiłam główną bohaterkę. Jest zwykłą, normalną, niezbyt piękną dziewczyną. O ile normalnym można nazwać kogoś kto żyje w świecie, gdzie miłość jest uważana za chorobę. Początkowo jest gotowa poddać się ewaluacji teraz, zaraz, jednak z dalszym biegiem książki jej postać diametralnie się zmienia. Nadal odlicza dni do zabiegu jednak nie dlatego że nie może się doczekać, a dlatego żeby wiedzieć ile mają jeszcze czasu. Podoba mi się to, iż Lauren Oliver ukazała nam tę przemianę nie szufladkując jej przy tym. Mam na myśli to, że sami dochodzimy do takiego wniosku, a nie poprzez słowa wypowiedziane przez któregoś z bohaterów. Polubiłam Lenę też za to, że nie trzymała się kurczowo faktu, że miłość jest chorobą i dzięki Alexowi otworzyła oczy - zaufała mu i pozwoliła się do siebie zbliżyć. Do moich ulubieńców należy również Hana, czyli przykład wzorowej przyjaciółki. Ona jest tą odważniejszą, bardziej śmiałą, co jednak nie stoi im na przeszkodzie do przyjaźni. Pomagała także naszym zakochanym, mimo iż jest to nielegalne, za co zyskała wiele w moich oczach. Pozwólcie, że o Alexie nie wspomnę, bo moich odczuć wobec tej postaci nie potrafię umiejętnie zapisać, a wyrażenia typu: aaaaaa, kocham go! was pewnie nie interesują, a co więcej uznacie mnie jeszcze za osobę chorą psychicznie. Plusem jest również istnienie postaci nie budzących uznania. Za przykład mogą służyć porządkowi czy też Brian (choć pojawił się tylko raz, wkurzył mnie niemiłosiernie).
Świat przedstawiony, jak to w dystopiach bywa, jest całkowicie różny od naszego. Społeczeństwo jest pod stałą kontrolą, więc za każdy wybryk sprzeczny z tym jak po remedium człowiek powinien się zachowywać grozi wysłanie na ponowny zabieg lub co gorsza trafienie do Krypt - odpowiednika naszego więzienia. Autorka poświęciła uwagę szczegółom otaczającego Lenę świata, dzięki czemu z łatwością idzie sobie to wyobrazić. Wyleczeni powodowali u mnie lekkie przerażenie. Ich obojętność, niezdolność do głębszych emocji, niezłomna wiara w remedium to coś co powoduje u mnie nieco dziwne odczucia wobec nich. Niemniej jednak obraz takowego społeczeństwa przypadł mi do gustu i cieszę się, że zostało to dokładnie ukazane, a nie tylko wspomniane.
Styl Oliver jest dość prosty, jednak nie jest to mankamentem. Historia jest napisana płynnie i nie jesteśmy nagle przerzucani w akcji. Zgrabnie wpleciony humor powoduje, że nie odnosimy wrażenia, iż autorka nagle sobie o tym przypomniała i na siłę starała się go gdziekolwiek wcisnąć. Niesamowita lekkość z jaką czyta się tę książkę powoduje, że strony przelatują nam między palcami i ani się obejrzymy a dotrzemy do końca.
Podsumowując, "Delirium" jest pozycją godną polecenia i przeczytania. Nietuzinkowy pomysł, wspaniała kreacja bohaterów i śliczna okładka to tylko kilka powodów, dla których warto sięgnąć po tę książkę. Nie potrafiłabym ocenić tej pozycji inaczej i nie byłabym sobą gdybym to zrobiła, dlatego też stawiam jak najbardziej zasłużone 6/6.
"Straciłam kontrolę. I n a p r a w d ę c h o r e jest to, że mimo wszystko nie żałuję."
"Jestem po prostu s z c z ę ś l i w a - tak zwyczajnie, prawdziwie."
Miłość jest jedną z najlepszych emocji, do których człowiek jest zdolny. Kojarzy nam się ze szczęściem i poczuciem bezpieczeństwa. Od wieków służy za źródło inspiracji nie tylko pisarzy. Kochamy nie tylko naszą drugą połówkę, ale także rodzinę, domowych pupili, przyjaciół. Dla jednych jest ona uczuciem...
2014-02-06
2012-12-29
"Czasem wydaje mi się, że moja samotność eksploduje rozsadzając mnie od środka. Czasem zastanawiam się, czy wypłakanie, wykrzyczenie albo wyśmianie tego obłędu może w czymkolwiek pomóc. Czasem pragnienie dotyku, bycia dotykaną, c z u c i a jest tak silne, że porywa mnie do jakiegoś innego wszechświata, a tam, stojąc na krawędzi przepaści, nabieram pewności, że spadnę i nikomu nigdy nie uda się mnie znaleźć."
Potrafisz sobie wyobrazić spędzić w zamknięciu 264 dni? I to w całkowitym odosobnieniu? No cóż, może nie w całkowitym. Za towarzystwo w końcu służą ci: notatnik, pióro, okno i ściany. Nie wątpię, że na pewno byście się dogadali. Ja bym nie wytrzymała. Nie potrafię się nie odzywać (nie licząc 45 minut lekcji gdy nie ma M. lub Stray). A gadanie sam do siebie nie jest zbyt dobrym posunięciem, chyba, że chce się do końca zwariować. Myślę, że też byś nie wytrzymał. W końcu 264 dni to szmat czasu. Pocieszeniem może być tylko to, że możesz pisać. Sam do siebie, ale możesz.
Wyobraź sobie, że nie możesz nikogo dotknąć. Nie możesz się do nikogo przytulić. Nikomu nie możesz podać ręki. Nie możesz się na nikim podeprzeć. Nikogo nie możesz uderzyć, nie wyrządzając przy tym większych krzywd. Nie możesz trzymać się z chłopakiem za rękę. Inaczej...inaczej będzie źle. I to bardzo.
No, więc, wyobraź to sobie, a już wiesz jak ona się czuje.
Julia nie jest wcale typową nastolatką. Nie chodzi do szkoły, nie ma chłopaka, przyjaciółek, rodziców. Nie ma domu, bo tego gdzie "mieszka" nie można nazwać domem. W takim razie kim jest? Zbiegiem? Wariatką? Więźniem? Nie, nie do końca i tak. Została zamknięta przez Komitet Odmowy. Gdzie? Tego ona sama nie wie. Za co? Jak pewnie się domyślasz, za morderstwo. I to wcale nie z premedytacją.
Jest sama, nie licząc notatnika, pióra, liczb, okna czy też ścian. Aż w końcu dostaje współwięźnia. Niby to nic takiego, ale powoduje więcej, niż sama zainteresowana by się tego spodziewała.
Akcja toczy się w przyszłości. Świat całkowicie różni się od tego, którego my znamy. Zamiast spokoju, jest chaos. Matka natura się buntuje - nie ma już tylu drzew co dawniej. Pogoda może zmienić się w ciągu godziny. W dzień może być upał nie do wytrzymania, a nocą możesz zamarznąć na kość. Mówi się, że kiedyś było zielono. Chmury były białe, a słońce zawsze właściwie świeciło. Nie ma już ptaków, tylu gatunków roślin. Jest inaczej niż kiedyś, a inaczej wcale nie oznacza, że jest lepiej. Nie ma już parlamentu, prezydenta czy króla. Teraz jest Komitet Odnowy i to on sprawuje władzę. Miał pomóc, a szkodzi. Jest inicjatywą nieznoszącą sprzeciwu, nie przyjmującą do wiadomości wyjaśnień.
Bohaterowie nie są płytcy. Mają własne uczucia, własny wygląd, własne doświadczenie. Nie ma się wrażenia, że są nudni. Niektórzy zaznali bólu, nieważne czy fizycznego, czy psychicznego. Nie są idealni, przez co są bardziej realni.
Pierwsze wyznanie uczuć jest jakoś w połowie książki. Co zdecydowanie idzie na plus. Śmiało możemy powiedzieć, że to coś więcej niż tylko zauroczenie. Znają się odkąd mieli po czternaście lat. Mimo tego, że w tamtym okresie nie wypowiedzieli do siebie słowa, zakochali się w sobie. Przecież nie zawsze wyznacznikiem miłości są tylko i wyłącznie słowa. Liczą się czyny. A teraz, gdy są w wieku siedemnastu lat, między nimi tworzy się więź silniejsza niż wcześniej. Taka jaka nigdy między główną bohaterką, a chłopakiem nie miała prawa istnieć. Dzięki temu Julia musi nauczyć się kochać, musi dowiedzieć się co to znaczy kochać. I to właśnie sprawia, że ich uczucie jest niesamowite.
Nie podoba mi się przetłumaczenie imienia Julii (w oryg. Juliett). Uwielbiam angielskie imiona i nie cierpię gdy są tłumaczone na j. polski. To tak jakby przedstawić się nie swoim imieniem. Pani Małgorzata ma szczęście, że nie zakłóca to odbioru książki, inaczej bym się chyba pobeczała. Dziękuję autorce, że nie nazwała Julii Katherine, bo czytania o Katarzynie bym nie zdzierżyła.
Podsumowując. Wartka akcja, ciekawi bohaterowie, miłość, niezwykły dar i zakończenie dające nam choć trochę nadziei na to, że Julia w końcu będzie mogła w miarę normalnie żyć, wymieszane razem daje nam fantastyczną, dystopijną powieść na miarę Delirium.
"Wszystko się zmienia, ale tym razem się nie boję. Tym razem wiem, kim jestem. Dokonałam właściwego wyboru i gram we właściwej drużynie. Czuję się bezpieczna. Pewna siebie.
Wręcz podekscytowana.
Bo tym razem...
...jestem gotowa."
"Czasem wydaje mi się, że moja samotność eksploduje rozsadzając mnie od środka. Czasem zastanawiam się, czy wypłakanie, wykrzyczenie albo wyśmianie tego obłędu może w czymkolwiek pomóc. Czasem pragnienie dotyku, bycia dotykaną, c z u c i a jest tak silne, że porywa mnie do jakiegoś innego wszechświata, a tam, stojąc na krawędzi przepaści, nabieram pewności, że spadnę i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-09-27
2014-05-29
2014-08-07
2014-05-04
2014-07-10
2013-02-09
2013-08-29
2013-12-14
"- Przestań. To nie do zniesienia, jaki jesteś zarozumiały.
- Przepraszam. Ale to takie... oszałamiające uczucie, wiedzieć, że z mojego powodu zapominasz o oddychaniu."
Życia, raz przewróconego do góry nogami, nie da się tak szybko uporządkować. Trzeba poświęcić trochę czasu nim wszystko wróci do normy. Bywa też tak, że musimy przyzwyczaić się do tej nowej normalności. Nie jest to łatwe, szczególnie gdy towarzyszą temu ciągłe braki odpowiedzi na zadawane pytania, tajemnice i kłamstwa. Do tego dochodzi jeszcze brak kontroli nad tym co ma się wydarzyć i brak jakiejkolwiek możliwości sprzeciwu. Nie jest łatwo, prawda?
Życie Gwen właśnie zostało obrócone o sto osiemdziesiąt stopni. Dowiedziała się, że to ona jest dwunastym podróżnikiem w czasie, rubinem, który zamyka krąg. Wydawałoby się, że powinna teraz mieć z górki. Nic bardziej mylnego. Niepewność co do swoich relacji z Gideonem, przygotowania do tajemnej misji, podziwianie zawsze idealnej Charlotty, wysłuchiwanie przytyków ze strony ciotki Glendy i Giordano, to wszystko razem skumulowane dają bombę. Nic tylko czekać aż wybuchnie.
Książka jest pełna humoru. Bohaterowie nie są przez cały czas poważni, co zdecydowanie idzie na plus. Nie ma się odczucia jakiejś wielkiej wzniosłości. Nie można być pewnym, czy przypadkiem podczas całowania się w konfesjonale, nie przeszkodzi nam gargulec. A propos gargulców, to poznajemy Xemeriusa. Jeśli myślisz, że skoro jest gargulcem to jest ponury, to jesteś w wielkim błędzie. Czytając większość jego wypowiedzi idzie popłakać się ze śmiechu (w moim przypadku to akurat rechotać sama do siebie jak wariatka). Tak, więc Xemerius dołącza do grona moich ulubionych postaci. Zabawnych sytuacji dostarczają nam też główni bohaterowie, a w szczególności Gwendolyn. Jedna z moich ulubionych scen to właśnie ta, w której stwierdziła, że pewien ktoś przerobił ją na budyń.
Akcja toczy się bardzo płynnie. Nie ma sytuacji, w której jakiś opis czy dialog byłby wepchnięty ot tak, na siłę, żeby tylko tę akcję dalej ciągnąć. Zaskoczeniem jest, że zdarzenia opisane w tej książce od tych mających miejsce w Czerwieni Rubinu dzieli tylko kilka dni. Jest opisanych tak wiele momentów, że ma się wrażenie, że akcja toczy się kilka miesięcy. I, mimo to książkę czyta się naprawdę świetnie.
Bohaterowie pozostali normalni. Gwendolyn nie zachowuje się jak Charlotta, tylko dlatego, podróżuje w czasie. Gideon jest arogancki i romantyczny - w zależności od sytuacji. Zdecydowanie bardziej lubię tą romantyczną wersję. Ciotka Glenda pozostała wredną, wiecznie niezadowoloną, zrzędzącą, mającą fioła na punkcie swojej córki kobietą/wredną, starą, rudą miotłą (Stray, kochana, dzięki za to porównanie). Przypomina mi ona macochę z Kopciuszka i moją wychowawczynię. Muszę stwierdzić, że autorce świetnie udała się postać ciotki. Przecież w książkach nie zawsze muszą występować dobre i kochane postacie, prawda? Z łatwością możemy sobie ją wyobrazić - w końcu każdy z nas zna taką Glendę. Podoba mi się to, że Kerstin Gier pozwala czytelnikowi na poznanie córki Aristy poprzez jej zachowanie, a nie tylko przez opisanie jej przez Gwen.
Zakończenie znowu jest niesamowite. Widać, że autorka wie jak wprawić czytelnika w osłupienie i tym samym powodując, że ze zniecierpliwieniem oczekuje się następnej części. Do tego jeszcze prolog z epilogiem - nic tylko się zakochać.
W tym tomie kolejny raz mamy do czynienia z wartką akcją, świetnie wykreowanymi postaciami, momentami płaczu i śmiechu. Nie byłabym sobą, gdybym oceniła tę książkę inaczej.
"To jest niestety niezaprzeczalna prawda, że zdrowy rozsadek cierpi tam, gdzie do gry wkracza miłość."
"- Przestań. To nie do zniesienia, jaki jesteś zarozumiały.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to- Przepraszam. Ale to takie... oszałamiające uczucie, wiedzieć, że z mojego powodu zapominasz o oddychaniu."
Życia, raz przewróconego do góry nogami, nie da się tak szybko uporządkować. Trzeba poświęcić trochę czasu nim wszystko wróci do normy. Bywa też tak, że musimy przyzwyczaić się do tej nowej normalności....