Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Nie pamiętam ile razy się za nią zabierałam – nigdy nie miałam wystarczającej ilości czasu. A duża ilość wolnego czasu jest niezbędna, by nie tylko przeczytać, ale cieszyć się tą książką. A jest czym! Pięknie wydana, genialnie napisana i opowiadająca historię powstania, rozwoju i rozpadu judaistycznej sekty Frankistów. Według mnie idealny przykład oświeceniowej idei – uczyć, bawiąc.

Zafascynowało mnie to, jak na wiele sposób można czytać tę książkę. Ja, bezwiednie, odnosiłam historię Jakuba Franka do historii Jezusa Chrystusa i zastanawiałam się, na ile mogły być podobne. A najbardziej ciekawi mnie w jakim stopniu Nachman był Judaszem? Ha! Albo jeszcze lepiej – w jakim stopniu Judasz był Nachmanem? Chrześcijaństwo nasunęło mi się jako tło porównawcze automatycznie, z racji wychowania w chrześcijańskiej kulturze, jednak szukać paraleli można także w innych religiach, tych wielkich, mniejszych i tych zupełnie marginalnych. Ta książka to nie lada gratka dla osób, które tak jak ja, interesują się religiami. Mole książkowe z kolei docenią to, jak gładko i z jak wielką wprawą jest napisana. Żadne słowo nie wybija z rytmu, wszystkie łączą się w spójne zdania, które płynnie przechodzą z jednego w drugie. Tak pisać potrafią tylko najlepsi.

W kontekście Ksiąg Jakubowych najczęściej podnoszony jest temat wielokulturowości. Mówi się, że problematyka poruszana w książce, która opisuje historię osadzoną w XVIII-wiecznej Polsce, jest obecnie bardzo aktualna. Ja jednak uważam, że ona nigdy na aktualności nie straciła. Historia się powtarza, a przeświadczenie, że żyjemy w wyjątkowych czasach, jest tylko złudzeniem.

Nie pamiętam ile razy się za nią zabierałam – nigdy nie miałam wystarczającej ilości czasu. A duża ilość wolnego czasu jest niezbędna, by nie tylko przeczytać, ale cieszyć się tą książką. A jest czym! Pięknie wydana, genialnie napisana i opowiadająca historię powstania, rozwoju i rozpadu judaistycznej sekty Frankistów. Według mnie idealny przykład oświeceniowej idei –...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Michalina pół roku temu rozstała się z mężem-hazardzistą. Kazała mu się wyprowadzić tego samego dnia, kiedy dowiedziała się o jego uzależnieniu. Wkrótce po tym zdiagnozowano u niej oponiaka. W trakcie i po operacji jego usunięcia, kiedy to zapadła w śpiączkę, śniła o swoim Aniele Stróżu. Michaesz (a jakże!) powiedział jej jednak, że to jeszcze nie jej pora i ostatecznie Michalina ze śpiączki się wybudziła i szczęśliwie dochodziła do siebie po chorobie. Niestety, nie mogła jeszcze pracować, więc z nudów postanowiła odkurzyć stare śmieci – pojechała do domu swojej ukochanej babci (a właściwie babuni), która ją wychowała i która zapisała jej swój dom w spadku. Michalina po śmierci babuni – czyli od 15 lat – nie była na jej grobie, ani też nie zajmowała się odziedziczonym domem, ponieważ… wyszła za mąż. Kiedy przyjechała do Wyszogrodu, by zapytać o drogę do Szamocin, jej uwagę dziwnym trafem zwróciła „durna Marcia”. Michalina od razu zapałała niepowstrzymaną chęcią poznania dziewczyny, którą widziała przez 5 sekund, gdy ta przejeżdżała koło niej rowerem. I to jest kluczowy moment powieści, gdyż odtąd narracja zaczyna być spójna, w miarę płynna, bardziej naturalna i mniej słodka. Zupełnie, jakby autorka wymyśliła sobie fabułę od tego momentu, a wszystko to, co było wcześniej, wymyślała na siłę – byleby tylko zrobić jako takie wprowadzenie w część właściwą. To wprowadzenie zajęło jej jakieś 165 stron.

„Babie lato” to książka, która dostarczyła mi wiele radości. Po pierwsze, jest dość nieporadnie napisana i pełna nieistotnych szczegółów („W mieszkaniu zrzuciłam pantofle i w ubraniu padłam na niezaścielone łóżko.”) W kilku miejscach pojawiają się błędy logiczne („Tyłem do nas przy oknie stał przystojny, wysoki mężczyzna.”) Wszystkie obiekty kobiecych westchnień w tej książce są przystojne. Fakt ten jest zaznaczany – jak w przytoczonym przykładzie – nawet przed tym, jak oczom Michaliny ukazuje się twarz owego obiektu westchnień.

Po drugie, styl autorki najlepiej określają przymiotnik: słodkopierdzący oraz czasownik: rzygam tęczą („Zestaw surówek wspaniale podkreślał delikatny smak drobiu.”).

Po trzecie, relacje głównej bohaterki z jej aniołem stróżem Michaeszem są tak pełne erotyzmu rodem z „Pięćdziesięciu twarzy Grey’a”, że aż absurdalne i żenujące („Ubrany był w czarne spodnie, długie, sięgające za kolana skórzane buty i czarny, aksamitny kaftan zdobiony złotym haftem (…) Przyglądał mi się uważnie spod przymkniętych powiek (…) Czasami – a może mi się tylko wydawało – jarzyło się w nich tajemnicze światło. – Jesteś. – Głos chrapliwy i niski rozległ się jakby z otchłani.”)

Po czwarte, psychologia leży i kwiczy. Zdecydowanie na plus wyszłoby autorce przeznaczenie miejsca, które poświęciła na opisy posiłków, zdejmowania butów i kładzenia się na niepościelonym łóżku w ubraniu, na zgłębienie psychologii postaci. Bez tego ich kolejne poczynania – pozbawione motywów – są śmieszne i przypadkowe. Naprawdę Michalina nie mogła przez 15 lat odwiedzić grobu ukochanej babuni, bo poznała Pawła i wyszła za mąż? Naprawdę musiała wyrzucić męża w chwilę po tym, jak pojawił się problem jego uzależnienia? Naprawdę odczuła nieodpartą potrzebę poznania ubranej w łachmany „durnej Marci” od momentu, gdy tylko ją zobaczyła?

Mimo wszystko coś sprawiło, że przeczytałam tę książkę do końca i nie jest to tylko nuda czy chęć napawania się nieudolnym warsztatem autorki. Cała powieść jest po prostu przyjemnie ciepła – mimo że przesłodzona.

Ponoć „Babie lato” zostało dobrze przyjęte przez krytyków. Chciałabym ich poznać.

Michalina pół roku temu rozstała się z mężem-hazardzistą. Kazała mu się wyprowadzić tego samego dnia, kiedy dowiedziała się o jego uzależnieniu. Wkrótce po tym zdiagnozowano u niej oponiaka. W trakcie i po operacji jego usunięcia, kiedy to zapadła w śpiączkę, śniła o swoim Aniele Stróżu. Michaesz (a jakże!) powiedział jej jednak, że to jeszcze nie jej pora i ostatecznie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tak dawno nie pisałam recenzji, że nie wiem od czego zacząć. Jak się zaczyna recenzje? Od tego, czy mi się podobało? Podobało mi się. Stephen King napisał, że nie mógł się oderwać przez całą noc – ja się oderwałam co prawda o 4 nad ranem, ale zaraz po przebudzeniu zasiadłam do dalszej lektury. Jako osoba długotrwale bezrobotna mogę sobie pozwolić na takie luksusy.

„Dziewczyna z pociągu” to Rachel – alkoholiczka po trzydziestce, która codziennie rano – wyposażona w zapas alkoholu – jeździ tym samym pociągiem do pracy. Pociąg prawie zawsze zatrzymuje się przed wadliwym semaforem – na wysokości domu, w którym mieszka pewna para, która bardzo Rachel fascynuje. Samotna, sfrustrowana i nie potrafiąca odzyskać kontroli nad swoim życiem kobieta wyobraża sobie, że para ta wiedzie idealne, szczęśliwe życie – dlatego tak łakomie ich podgląda przy każdej nadarzającej się okazji. Pewnego dnia jednak widzi coś, co sprawia, że idylliczny obrazek zza okna pociągu zaczyna pękać i się rozsypywać. W końcu nie ma związków idealnych. Rachel nie może się z tym pogodzić i jej obsesja na punkcie Jess i Jasona – jak nazwała idealną parę – zaczyna rosnąć. W dodatku okazuje się, że tuż po tym szokującym dla Rachel odkryciu, Jess znika i nikt nie wie, co się z nią stało.

Co mi się w niej podobało najbardziej? Przede wszystkim to, że nie ma tam nic zbędnego. Dzięki pełnej kontroli nad słowem – czego bardzo autorce (debiutującej!) zazdroszczę – akcja jest wartka od początku do końca. Historia opowiadana jest przez dwie bohaterki – Rachel i Megan. Taki zabieg sprawia, że czytelnik zostaje wciągnięty i zaangażowany w bieg wydarzeń, ponieważ sam musi łączyć wątki z obu opowieści. Czułam się momentami jak detektyw (w akcji) i sama wysnuwałam hipotezy dalszego rozwoju wypadków, podejrzewając o złe zamiary absolutnie wszystkich. Rzeczywiście – jak napisała jedna z recenzentek na okładce – nie można domyślić się zakończenia wcześniej, niż chciała tego autorka. Osiągnięcie tego efektu samo w sobie nie jest łatwe – a tym bardziej, gdy wprowadza się do powieści zaledwie kilku bohaterów.

Nie do końca jednak podobało mi się zakończenie – a właściwie ostatnich kilkadziesiąt stron, kiedy to już WIADOMO. Chyba trochę za szybko autorka odsłoniła kluczowe karty, bo tuż przed końcem znika całe napięcie. A nie powinno. Dalsze wydarzenia, jak na angielską książkę, są bardzo amerykańskie – a co za tym idzie – wyświechtane i przewidywalne. Nigdy też nie rozumiałam i chyba już nigdy nie zrozumiem czemu w książkach i filmach sprawca całego zamieszania wygłasza monolog, w którym wyjaśnia ze szczegółami motywy swojego postępowania. Zawsze mnie to śmieszyło, więc i tu uśmiechnęłam się z przekąsem pod nosem. Odniosłam wrażenie, że Pauli Hawkins już na sam koniec po prostu zabrakło cierpliwości.

Tak dawno nie pisałam recenzji, że nie wiem od czego zacząć. Jak się zaczyna recenzje? Od tego, czy mi się podobało? Podobało mi się. Stephen King napisał, że nie mógł się oderwać przez całą noc – ja się oderwałam co prawda o 4 nad ranem, ale zaraz po przebudzeniu zasiadłam do dalszej lektury. Jako osoba długotrwale bezrobotna mogę sobie pozwolić na takie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pytanie za 100 punktów: czy w latach 30. i 40. ludzie w ZSRR mieli prezerwatyw na pęczki? Nurtuje mnie to ogromnie. Ale do rzeczy.

Na historii to ja się nie znam. Czerwoną lampkę w mojej głowie zaświeciło stwierdzenie, że napis "Arbeit macht frei" wisiał nie nad wejściem do Auschwitz. Ale to w drugiej części tak autorka zawaliła. Reszta nie wzbudziła moich wątpliwości, a i też nie mam zamiaru szukać nieścisłości historycznych i błędów, bo w końcu Simons nie napisała podręcznika, tylko powieść.

Jednakowoż się zastanawiałam razu pewnego, gdy w ukropie wracałam do domu, czy także bohaterowie literaccy przechodzą najpierw obróbkę w Photoshopie. Tatiana jest taka piękna, idealna, gładka, pociągająca i kusząca, a Aleksander umięśniony, wypielęgnowany, przystojny i seksowny. Mimo wojny, głodu, braku podstawowych środków higienicznych, brudu, kurzu, śmierci i bomb. Aż nieprawdopodobne. I ja się zapytowuję w takich sytuacjach, dlaczego nie dane mi było być taką Tatianą? Piękną, zwiewną, doprowadzającą do nieustannego wzwodu – a co najciekawsze – posiadającą słodki oddech 24 na dobę?

Poza tym tak się zastanawiam. Czy kobiety w latach 40. nosiły bluzki odsłaniające brzuch i krótkie spódniczki? Albo szyły sobie sukienki z rozcięciem na plecach aż do pośladków niemalże? Coś mi tu śmierdzi. Bo skoro one tak mogły wtedy, to po co im później była rewolucja seksualna? Nie wspominając już o tym, że Tatiana, będąc nieśmiałą, wyciszoną i grzeczną dziewczynką, okazuje się demonem seksu, który już po trzecim swoim razie w życiu sam z siebie wymyśla i proponuje swojemu Aleksandrowi fellatio z finałem w ustach. W ogóle mniej więcej w połowie oni przeżywają swój miesiąc miodowy i książka na jakieś 50 stron zamienia się w regularnego pornola. Do tego momentu doszłam akurat w tramwaju i cieszyłam się, że nie jechało nim zbyt wiele osób, bo płonęłam rumieńcem i to bardzo. Po pewnym czasie zrobiło się jednak trochę nudno – no bo ileż można?

Oddać jednak książce trzeba to, że napisana jest w sposób niezwykle zmysłowy i pociągający, a prócz tego potrafiła przenieść wszystkie moje zmysły w innym świat, co rzadko się zdarza. Zaczytywałam się tak, że przegapiałam przystanki, na których wysiąść powinnam.

Powieść dla pań. Panom dziękować nawet nie trzeba, bo sami podziękują za tę słodką miłość, w którą żaden w nich nie uwierzy i za niegodną swej płci uzna.

A ja wierzę, bo w coś w tym życiu wierzyć trzeba.

Pytanie za 100 punktów: czy w latach 30. i 40. ludzie w ZSRR mieli prezerwatyw na pęczki? Nurtuje mnie to ogromnie. Ale do rzeczy.

Na historii to ja się nie znam. Czerwoną lampkę w mojej głowie zaświeciło stwierdzenie, że napis "Arbeit macht frei" wisiał nie nad wejściem do Auschwitz. Ale to w drugiej części tak autorka zawaliła. Reszta nie wzbudziła moich wątpliwości, a i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Druga książka z Twardej Serii.

Cytat #1 książki: 'Odwal się! Nie gadaj do mnie jak do debila! Przestań się tak kretyńsko szczerzyć! Wsadź łeb do tego gara i se go, kurwa, ugotuj!' (str. 42)

To z kolei rzekomo gratka dla fanów programu 'Top Gear'. Nie oglądałam. Ja w ogóle chyba mało w życiu widziałam. 'Top Gear' nie, 'Kości' nie... .
Jednakowoż pozostaję wierną fanką 'Muminków', mimo perwersji, jaką się im zarzuca.

Na początku śmiałam się w głos - nigdy nie sądziłam, że ubawi mnie tak oklepany i prymitywny przypadek jak wdepnięcie w psią kupę. Szacun.
Opowieść o wyścigu na biegun północny jest malownicza, błyskotliwa i pełna humoru.
Tak minął wieczór i poranek, rozdział pierwszy.

Potem minął wieczór i poranek, rozdział drugi - podróż przez pustynię solną w Botswanie. Rozdział trzeci - przepływanie zmajstrowanymi własnoręcznie amfibiami przez Kanał La Manche. Rozdział czwarty - spotkanie z Evelem Knievel'em. Gdzieś tam w międzyczasie przewinęła się powódź w Anglii z 2007 roku. I tyle. Trochę przydługawo, nudnawo, jednostajnie. Wciąż te same żarty, ten sam sposób ujmowania rzeczywistości.

Jako niezmotoryzowaną kobietę nie zainteresowały mnie techniczne opisy przeróbek samochodów, ani nic nie mówiły mi wymieniane modele aut. Rozróżniam tylko ich kolory, a nawet samochód taty rozpoznaję po rejestracji.

Jednakowoż jeśli chodzi o plusy, to można dowiedzieć się na przykład co robić, gdy napotka się na swojej drodze życiowej niedźwiedzia polarnego. Albo jak nie należy przeprawiać się przez rzekę w Botswanie. Aaalbo że jak chce się przyciągnąć amfibię do brzegu za pomocą liny, to dobrze by było, gdyby ta lina była jednak przymocowana do amfibii. I inne takie tam.

W książce są momenty, więc gdy ma się trochę czasu, jakiś wolny łikend, czy nudne zajęcia, to dla tych momentów chociażby warto.

Druga książka z Twardej Serii.

Cytat #1 książki: 'Odwal się! Nie gadaj do mnie jak do debila! Przestań się tak kretyńsko szczerzyć! Wsadź łeb do tego gara i se go, kurwa, ugotuj!' (str. 42)

To z kolei rzekomo gratka dla fanów programu 'Top Gear'. Nie oglądałam. Ja w ogóle chyba mało w życiu widziałam. 'Top Gear' nie, 'Kości' nie... .
Jednakowoż pozostaję wierną fanką...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pierwsza książka z Twardej Serii.

Cytat #1 książki: 'Ale znajome dźwięki i zapachy kostnicy podziałały na mnie uspokajająco.' (str. 253)

Rzekomo to nie lada gratka dla każdego fana serialu 'Kości' - nie wiem, nie oglądałam. Ale nie raz oglądałam programy o tajemniczych zbrodniach i detektywach sądowych na Discovery. I mi się podobało.

Może napiszę tak: jeśli ja dałam radę przez nią przebrnąć, nie zasłaniając oczu z obrzydzenia, gdy Craig opisywała co dzieje się z palącym się ciałem, to każdy da sobie radę.
Autorka jest niezwykle delikatna i subtelna w opisach, co jej się chwali, ale niestety jak dla mnie - trochę zbyt grzeczna. Wszyscy są tam kompetentni, mili, pomocni, zgrani, serdeczni i ambitni. Trochę mi się w to wierzyć nie chce, ale cóż. Może gdy wymienia się współpracowników z autentycznych nazwisk, to trzeba pisać zachowawczo. Ja tam bym się tak z ludźmi nie pieprzyła.

W każdym razie, Craig miała pięć tysięcy punktów zwrotnych w karierze, od każdego się czegoś uczyła, dowiadywała (jej skromność aż śmieszy w pewnych momentach) i chyba do końca życia nie zapomnę, że kości myje się w wodzie z mydlinami - tak często to powtarzała.
Ale to w sumie czepianie się takie tylko. Bo nie to jest w książce najważniejsze.

Jeśli ktoś chce popełnić zbrodnię doskonałą - polecam. Można się dowiedzieć, czego nie robić, na co zwrócić uwagę przy zacieraniu śladów i pod jakim kątem przejrzeć historię przebytych przez ofiarę chorób, zanim się ją zabije.
Jeśli się nie chce nikogo zabijać - no cóż... dowie się przynajmniej człowiek co warto w swoim ciele mieć, żeby w razie czego, być łatwym do identyfikacji. Na wszystko trzeba być w życiu przygotowanym.

Prócz pojedynczych morderstw, które owszem, są ciekawe, ale nic przeciętnemu Polakowi nie mówią, Craig opisuje również swoją pracę przy zbrodniach masowych, jakie miały miejsce w Waco, Oklahoma City i Nowym Jorku, gdy zawaliły się Twin Towers. Bez zbędnych uczuć i dramatycznych emocji. Rzeczowo, ale i tak przejmująco. Poza tym - z innej strony, niż ta, którą znamy z relacji mediów, bo - że tam powiem - od kuchni.

Z kwestii estetycznych - książki z Twardej Serii będą się bardzo ładnie prezentowały na półce.

Pierwsza książka z Twardej Serii.

Cytat #1 książki: 'Ale znajome dźwięki i zapachy kostnicy podziałały na mnie uspokajająco.' (str. 253)

Rzekomo to nie lada gratka dla każdego fana serialu 'Kości' - nie wiem, nie oglądałam. Ale nie raz oglądałam programy o tajemniczych zbrodniach i detektywach sądowych na Discovery. I mi się podobało.

Może napiszę tak: jeśli ja dałam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Byłam niedawno w Muzeum Narodowym. Koleżanka miała darmowe bilety - żal było nie skorzystać. Było nudno, co tu dużo mówić. Ale patrząc na tak zwaną sztukę współczesną, stwierdziłam, że im bardziej coś jest współczesne, tym bardziej tego nie rozumiem. A chyba powinnam. Chyba powinnam rozumieć i wyczuwać ducha naszych czasów. A tu nic. Czarny kwadrat na tle beżowego prostokąta jakoś nic mi nie mówił. Nie krzyczał beznadzieją naszej rzeczywistości. A może to ja jestem głucha.

Czytam poezję współczesną, ale ona też nic mi nie pokazuje - może jestem też ślepa.

Sięgnęłam więc po współczesną prozę z nadzieją, że chociaż ona coś mi powie, pokaże, czymś mnie dotknie. Nie.
Mile się czytało, ale sens, przesłanie jeśli w ogóle gdzieś tam jest, to jest dla mnie niezrozumiały. A może ja po prostu jestem głupia.

Zbiór Julii Fiedorczuk składa się z ośmiu opowiadań:
"Mamo, moje ciało chce tańczyć" (nie rozumiem)
"Imago" (nie rozumiem)
"Poranek Marii (rozumiem)
"Medulla" (chyba rozumiem)
"Zetka" (rozumiem)
"Święto Niepodległości" (rozumiałam, póki nie pojawił się motyw Święta Niepodległości, który kompletnie mnie zdezorientował)
"Orgaspace" (rozumiem i to nawet miało cechy opowiadania, o jakim uczono mnie w szkole)
"Wiersz dla Matyldy" (chyba rozumiem)

Opowiadania są tak krótkie, że nie będę nawet wprowadzać w ich treść, bo mogłabym niechcący zdradzić wszystko, co w nich zawarte. Ale.
Ale autorka posługuje się ciekawym, intrygującym językiem.
Wprowadza w świat odmienny od tego rzeczywistego, mimo że posiadający wszystkie jego cechy.
Operuje niedomówieniem, metaforą.
Wkrada się tam poezja, tylko nie podzielona na wersy.
Zakończenia są otwarte, a przebiegu zdarzeń "opisywanych" często można się tylko domyślać.
Opowieści naładowane są po brzegi emocjami, które trudno wyartykułować - tak naprawdę, można je tylko czuć. Nie rozumieć.
Poszczególne obrazy zostają gdzieś z tyłu głowy. Oderwane od kontekstu, którego w sumie i tak nie było.

Jakie to było?
Dziwne. Poetyckie i wulgarne zarazem. Zrozumiałe, a za chwilę zupełnie abstrakcyjne. Ale przede wszystkim smutne. Nie bardzo smutne. Tak trochę smutne.

Warto? Warto.
Bo zatrzyma dłużej, zmusi do myślenia, nie da spokoju.
Bo mimo że nie rozumiem, przeczytałabym to jeszcze raz. I jeszcze. I jeszcze. Może w końcu bym zrozumiała.
Myślę, że bardzo warto.

Byłam niedawno w Muzeum Narodowym. Koleżanka miała darmowe bilety - żal było nie skorzystać. Było nudno, co tu dużo mówić. Ale patrząc na tak zwaną sztukę współczesną, stwierdziłam, że im bardziej coś jest współczesne, tym bardziej tego nie rozumiem. A chyba powinnam. Chyba powinnam rozumieć i wyczuwać ducha naszych czasów. A tu nic. Czarny kwadrat na tle beżowego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Odczuwam niesmak, może bunt nawet, gdy czytam o czterdziestoletnim facecie, który zabiera swoją dwunastoletnią Lolitę, swoje 'pieścidełko' od rówieśniczek skaczących na skakance na 'szybkie rżniątko przed obiadem'. Owszem.
Albo jak płaci jej za to, żeby trzy razy dziennie mógł ją posadzić na swoim członku, podczas gdy ona czyta komiksy.
Bądź co bądź trochę to człowieka rusza.
Ale tylko trochę, bo Lolita sama w sobie jest młodą kurewką i to wcale nie od momentu, gdy on ją pierwszy raz przerżnął. Jest wulgarna, chamska, agresywna i bezczelna od samego początku. Jakby ten cały Humbert-pedofil wcale nie wpłynął na jej osobowość i charakter.
Mam wrażenie, jakby Nobokovowi zabrakło wyobraźni i odwagi. Co z tego, że napisze raz na 236 przeczytanych przeze mnie stron, że ją przerżnął, jak przez całą resztę opisuje wścibskich sąsiadów, kolejne hotele, w których się zatrzymywali wraz z dokładnym wystrojem pokoju, w którym spali, trasę podróży i atrakcje, jakie znajdowały się w danym miejscu. Nawet o własnych uczuciach nie pisze wystarczająco dużo. Już nie wspominając o tym, że postać Lolity sprowadzona jest zaledwie do kukiełki, którą on się czasem bawi, i która czasem się po chamsku odezwie, a poza tym całe to pieprzenie się z Humbertem wcale jej nie obchodzi.
Nie potrafię współczuć Lolicie. Jej los obchodzi mnie tyle, co nic.
Psychologia leży, tragizm leży, budowanie napięcia leży, narracja leży.
Po co ja to czytam?

A zapowiadało się tak obiecująco. Początek wyszedł mu rewelacyjny.

'Lolita, światło mego życia, płomieniu mych lędźwi. Mój grzechu, moja duszo. Lo-li-ta: czubek języka schodzący w trzech stąpnięciach wzdłuż podniebienia, aby na trzy trącić o zęby. Lo. Li. Ta.'

Jedyny fragment, do którego mogę wracać. Reszta mnie nudzi i odpycha.
Jak można było spieprzyć taki temat?

Odczuwam niesmak, może bunt nawet, gdy czytam o czterdziestoletnim facecie, który zabiera swoją dwunastoletnią Lolitę, swoje 'pieścidełko' od rówieśniczek skaczących na skakance na 'szybkie rżniątko przed obiadem'. Owszem.
Albo jak płaci jej za to, żeby trzy razy dziennie mógł ją posadzić na swoim członku, podczas gdy ona czyta komiksy.
Bądź co bądź trochę to człowieka...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Jorge Semprun (ur. w 1923 r.) jest Hiszpanem piszącym po francusku, osiadłym w 1939 r. we Francji; pisarz, filozof, działacz polityczny i społeczny; o sobie mówi: Tak naprawdę to jestem więźniem Buchenwaldu."

Że filozof to widać.
Że działacz polityczny - no tak, w końcu siedział w obozie dla więźniów politycznych.
Ale czy pisarz...?

Książkę zakupiłam za całe 4,5 zł, zwabiona fragmentem zamieszczonym z tyłu okładki. Gdybym wiedziała, że wraz z przeczytaniem tego fragmentu, przeczytałam wszystko, co było w tej książce dobre, byłabym dziś bogatsza o 4,5 zł. Dla studenta to dużo.

Może nie podobało mi się dlatego, że pojawił się rozdźwięk między moimi oczekiwaniami a tym, co w rzeczywistości znalazłam.
Literatura obozowa, to literatura obozowa. A nie dysputy filozoficzne, recenzje książek, spory o to, który autor był lepszy i cytowanie fragmentów wierszy.

Z jednej strony opary fekaliów i dźwięki wydalania. Z drugiej dyskusje na wysokim poziomie intelektualnym. To zderzenie dziwne, ale nic ciekawego nie wnoszące. Jedynie zaburza spójność i logikę opowieści. Zresztą opowieści mało pasjonującej.

Językowo nieciekawie. Bardzo toporny początek - kulawe zdania, wiele powtórzeń. Potem może trochę lepiej, aczkolwiek gdy po raz enty przeczytałam o tym, że w obozie pije się czarną ciecz, którą dla uproszczenia narrator dalej nazywać będzie kawą... .

Rozczarowanie. I walka ze sobą, by dotrwać do ostatniej strony. Ale gdy dłuuugo czeka się na kolejne zajęcia, człowiek przeczyta wszystko. Nawet to.

"Jorge Semprun (ur. w 1923 r.) jest Hiszpanem piszącym po francusku, osiadłym w 1939 r. we Francji; pisarz, filozof, działacz polityczny i społeczny; o sobie mówi: Tak naprawdę to jestem więźniem Buchenwaldu."

Że filozof to widać.
Że działacz polityczny - no tak, w końcu siedział w obozie dla więźniów politycznych.
Ale czy pisarz...?

Książkę zakupiłam za całe 4,5 zł,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Opowieść o wilku stepowym dla... wilków stepowych.

Zachwycić się tą książką mogą osoby, które mają w sobie cząstkę wilczej duszy, cząstkę schizofrenicznego umysłu Harry'ego Hallera.

Powiem szczerze, że przez pierwsze kilkadziesiąt stron miałam wielką ochotę ukrócić męki egzystencjalne Hallera. Wyrwać brzytwę z jego rąk i poderżnąć mu gardło.
Ale byłby to błąd, bo wtedy wilk stepowy nie poznałby Herminy - kobiety, która zapoczątkowała ekscytujący dialog i nadała opowieści tempa, wyrazu, akcji i tej palącej niecierpliwości by dowiedzieć się, co będzie dalej.

Niezwykle mądra, głęboka, metaforyczna i boleśnie aktualna, a przy tym o terapeutycznej mocy. Uspokoi skołatane serce i wygładzi ostre kanty myśli romantyka-idealisty - człowieka, którego nadwrażliwość utrudnia mu funkcjonowanie w prozaicznej rzeczywistości.
Gorąco polecam wszystkim, którzy upodobali sobie myślenie - którzy widzą w tym pasję.

Opowieść o wilku stepowym dla... wilków stepowych.

Zachwycić się tą książką mogą osoby, które mają w sobie cząstkę wilczej duszy, cząstkę schizofrenicznego umysłu Harry'ego Hallera.

Powiem szczerze, że przez pierwsze kilkadziesiąt stron miałam wielką ochotę ukrócić męki egzystencjalne Hallera. Wyrwać brzytwę z jego rąk i poderżnąć mu gardło.
Ale byłby to błąd, bo wtedy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Spodziewałam się naukowej, opartej wyłącznie na faktach historii opętania/choroby Anneliese Michel, tymczasem książka okazała się mało przejrzystą, literacko podrasowaną i, jak mi się zdaje, stronniczą. Brakowało mi antropologicznego spojrzenia na tę sprawę, umiejscowienia przypadku w szerszym kontekście, jak i naukowego języka.
Pani Goodman jest kiepską powieściopisarką - mogła sobie oszczędzić literackich wstawek, które miały grać na uczuciach czytelnika.

Pozycja ciekawa, aczkolwiek pozostawiająca niesmak.

Spodziewałam się naukowej, opartej wyłącznie na faktach historii opętania/choroby Anneliese Michel, tymczasem książka okazała się mało przejrzystą, literacko podrasowaną i, jak mi się zdaje, stronniczą. Brakowało mi antropologicznego spojrzenia na tę sprawę, umiejscowienia przypadku w szerszym kontekście, jak i naukowego języka.
Pani Goodman jest kiepską powieściopisarką -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Fascynowała mnie, póki nie sięgnęłam po "Antychrześcijanina". Toż to ideowy plagiat z Nietzschego!

Fascynowała mnie, póki nie sięgnęłam po "Antychrześcijanina". Toż to ideowy plagiat z Nietzschego!

Pokaż mimo to


Na półkach:

Mocna i nie pozbawiona racji krytyka chrześcijaństwa, jako religii zniekształconej na przestrzeni wieków, która to służy bardziej do kontroli "wiernych", niż do zapewnienia im szczęścia i życia wiecznego.

Inspiracja dla satanizmu racjonalnego - "Biblia szatana" Antona Szandora LaVey'a w przeważającej mierze oparta jest na nietzscheańskiej filozofii zawartej w "Antychrześcijaninie".

Pozycja zdecydowanie warta uwagi.

Mocna i nie pozbawiona racji krytyka chrześcijaństwa, jako religii zniekształconej na przestrzeni wieków, która to służy bardziej do kontroli "wiernych", niż do zapewnienia im szczęścia i życia wiecznego.

Inspiracja dla satanizmu racjonalnego - "Biblia szatana" Antona Szandora LaVey'a w przeważającej mierze oparta jest na nietzscheańskiej filozofii zawartej w...

więcej Pokaż mimo to