rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Nie mogłam się oderwać. Bardzo wciągająca.

Nie mogłam się oderwać. Bardzo wciągająca.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Przeczytałam i... uch zmarnowałam pięć godzin życia. "Bezmyślna" wprowadziła we mnie lekki niesmak, ale postanowiłam sobie, że przebrnę przez około 600 stron "Swobodnej" i zobaczę, jakie trudności autorka postawi przed Kellanem i Kierą.

Pierwsza rzecz, która mnie niezmiernie zirytowała pojawiła się już na pierwszych stronach powieści. Mianowicie chodzi o to, że Kellan zachichotał... Machnęłam ręką i czytałam dalej. Niestety zatrzymałam się na stronie 34, kiedy to Kellan zachichotał już co najmniej trzy razy... No, litości. Kellan przedstawiany jako męski, niesamowicie zbudowany, seksowny w każdym calu chichocze? Jak dla mnie jego "chichot" - nieważne jak cudowny - całkowicie zniszczył wyobrażenie chłopaka. Niestety jak się później okazało, nie tylko Kellan lubił sobie pochichotać, ale także inni mężczyźni.
Druga rzecz, która mnie irytowała to Kiera. Zaliczam ją do bohaterek bez charakteru, jakiejkolwiek osobowości, które - niewiadomo jakim cudem - są obiektem miłości najlepszego ciacha w mieście. Oczywiście wielkiej i dozgonnej miłości - duchowej oraz cielesnej. Dziewczyna niestety nie poraża inteligencją czy błyskotliwością, nie posiada poczucia humoru, nie jest też zwolenniczką ciętych ripost. Nie posiada w sobie nic, absolutnie nic, co mogłoby ją wyróżnić z tłumu. Chyba że fakt bycia zakazanym owocem - dziewczyną przyjaciela... Ciągle tylko płacze, a jak nie płacze, to się rumieni, albo jest zazdrosna. Ta zupełna niewyjątkowość dziwnym trafem powoduje, że jest postrzegana jako gorący towar. Nie pojmuję. Poza tym chyba była lekko nierozgarnięta skoro jej chłopak musiał ją codziennie odwozić i odprowadzać pod sale na uczelni. Kto by to zniósł dzień w dzień?
Przejdźmy do "akcji". Przez 200 stron nie dzieje się praktycznie nic, oprócz zapewniania o najprawdziwszym uczuciu i dawaniu dowodów miłości. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nieprzyjemnie było czytać opisy wspaniałego wyglądu Kellana i jego seksownego uśmiechu, ale jak pojawiała się w opisie Kiera - niszczyła cały smaczek. Nie mogę również powiedzieć, że Kellan to bohater wysokich lotów, trochę z niego narcyz. Miał ciężkie dzieciństwo, trauma w młodym wieku przerodziła się w chęć korzystania z życia dogłębnie. Jeśli wiecie co mam na myśli. Ale nie ukrywając, fajnego męskiego ciałka nigdy za wiele, dlatego też postać Kellana nie irytuje tak bardzo.
Po 200 stronach dowiadujemy się, że grupa Kellana wyjeżdża w trasę koncertową z innym zespołem. Szczerze mówiąc, nie pamiętam dokładnie co się działo, jak Kellan był poza Seattle, nie było to jednak zbytnio emocjonujące, gdyż Kiera bez Kellana jest nudna jak... brak mi odpowiedniego porównania. Jak już się spotykali, to praktycznie zero rozmów - on od razu gotowy, ona od razu napalona. Wyglądałoby to fajnie, tylko, że oni chyba nie przeprowadzili ze sobą normalnej, prawdziwej rozmowy, która nie nawiązywałaby do jej/jego wyglądu, jej/jego chęci na seks, jej/jego zazdrości.
Oczywiście pojawiają się tajemnice, sekrety, zatajone sprawy, ale od razu można przewidzieć, o co chodzi i jak się to skończy.
A Denny to totalnie mnie zawiódł. Gdzie nienawiść i chęć zemsty za zdradę? Po co się kalać nienawiścią, skoro można wybaczyć, zapomnieć, nadal się przyjaźnić i jeszcze doradzać swojej byłej dziewczynie w kłopotach sercowych z chłopakiem - twoim najlepszym byłym - teraźniejszym przyjacielem, z którym cię zdradziła. Prawdziwe życie jak nic.
Próbowałam, naprawdę próbowałam spojrzeć na tę historię przychylnym okiem, ale po prostu nie mogłam. Chociaż od razu powiem, że na pewno sięgnę po ostatnią część, żeby sprawdzić, czy jednak autorka powróci do trójkąta miłosnego, a może narodzi się cudowne dziecię Kellana i Kiery, a oni będą żyli długo i szczęśliwie, a może on zachichocze się na śmierć, a może ona popełni samobójstwo z zazdrości, kiedy zobaczy Kellana rozmawiającego z fanką (oby...).

PS. Przypomniało mi się, że Kiera natchniona swoimi zdolnościami pisarskimi, postanowiła napisać książkę o swoim, jakże ciekawym, życiu. Dodatkowo stwierdziła, że to działa na nią terapeutycznie. No tak, przecież to ona została najbardziej skrzywdzona i najbardziej cierpiała z całej trójki...

Przeczytałam i... uch zmarnowałam pięć godzin życia. "Bezmyślna" wprowadziła we mnie lekki niesmak, ale postanowiłam sobie, że przebrnę przez około 600 stron "Swobodnej" i zobaczę, jakie trudności autorka postawi przed Kellanem i Kierą.

Pierwsza rzecz, która mnie niezmiernie zirytowała pojawiła się już na pierwszych stronach powieści. Mianowicie chodzi o to, że Kellan...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Podchodziłam do tej pozycji z wielkim entuzjazmem i podekscytowaniem. Cudowna okładka i opis z tyłu niczemu sobie, dodatkowo bardzo pozytywne opinie innych czytelników zrobiły swoje i zachęciły mnie do zakupu.

Początek powiem szczerze mnie lekko rozczarowałam i miałam wiele wątpliwości i obaw, czy jednak Pułapka uczuć nie jest powieleniem innych treści. Chodzi mi głównie o błyskawiczne a wręcz natychmiastowe zauroczenie głównych bohaterów, którzy po trzech dniach znajomości uznali, że oddalenie się od siebie z powodu pewnych kwestii to koniec świata. Miło, że Lake i Will (uwielbiam to imię, dzięki czemu szybciej się nim zauroczyłam. Ile imię może zdziałać.) mieli więcej niż 16 lat, bo szczerze mówiąc mam dosyć tego wieku. Byli bardziej wiarygodni, a zwłaszcza ich uczucia i poglądy na przyszłość. Szkoda tylko, że od razu można się domyślić, że Will będzie jej nauczycielem... Ale można to przełknąć.

Kreację postaci Lake uważam za całkiem udaną, oczywiście mam kilka zarzutów (w tym płaczliwość szczególnie), ale ogólnie na plus. Willa zachowanie było dla mnie przedziwne i głupawe, ale na końcu wszystko się wyjaśnia i okazuje się, że to uczuciowy, nieinteresowny, gotowy poświęcić siebie dla najbliższych osób, dojrzały i mimo że po przejściach - idealny facet. (To imię ma coś takiego w sobie...)

Nie będę ukrywać, że się wzruszyłam kilka razy. A scena urodzin Eddie i motyw z balonikami i wiersz przybranego ojca Eddie mnie po prostu rozłożył na łopatki.

Książka porusza tematy smutne, jest dużo ludzkiej tragedii i śmierci. Julia, Lake, Will i ich rodzeństwo a także Eddie mają za sobą przykre doświadczenia, które w znaczący sposób wpływają na ich teraźniejszość i będą wpływać na przyszłość, ale każde z nich dochodzi do wniosku, że warto cieszyć się życiem mimo wszystko, a przede wszystkim kłaść nacisk na życie.

Motyw wierszy moim zdaniem genialny i super wpasowany. Ile uczuć można wyrazić za pomocą wiersza i przenośni w nim zawartym. Wiersz Willa o oceanie, w którym na końcu pojawia się sformułowanie " ja wybieram Lake" mnie zaczarowało.

Epilog niestety smutny, ale jednocześnie w jakiś sposób dający nadzieję. Pułapka uczuć pokazała, że osoba chora na raka oprócz poczucia zbliżającej się, nieuchronnej śmierci - co samo w sobie jest dramatem - przeżywa dodatkową tragedię jaką jest myśl o opuszczeniu ukochanych dzieci, a jednak mimo to pragnie przygotować najbliższych na swoją śmierć i życie po niej.

Podchodziłam do tej pozycji z wielkim entuzjazmem i podekscytowaniem. Cudowna okładka i opis z tyłu niczemu sobie, dodatkowo bardzo pozytywne opinie innych czytelników zrobiły swoje i zachęciły mnie do zakupu.

Początek powiem szczerze mnie lekko rozczarowałam i miałam wiele wątpliwości i obaw, czy jednak Pułapka uczuć nie jest powieleniem innych treści. Chodzi mi głównie o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po opiniach i ocenie spodziewałam się czegoś wciągającego, z historią zapadającą w pamięć. Co dostałam?

Płytkich, totalnie nieinteresujących bohaterów, ckliwą i absolutnie nie do przetrawienia nagłą, ale jakże prawdziwą i wielką miłość między Sky i Zedem, który oczywiście najpierw był znienawidzonym draniem, ale potem, za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, przemienił się w miłą i przyjazną owieczkę. Bracia Zeda - niemożliwi do zapamiętania, przewijają się tylko jako imiona bez znaczenia (oprócz Victora, który pojawiał się częściej, bo pracował w policji). Przyjaciele Sky i szkoła to jedna wielka zapchaj dziura, gdzie i tak jedynym tematem jest Zed i jego rodzina. Zedowi niestety brakuje uroku i charakteru, żeby go chociaż porównać do innych męskich postaci tego typu książek.

Jeśli chodzi o "akcję", to określenia przewidywalność i zero oryginalności idealnie ją opisują. To co było powiedzmy ciekawe trwało chwilę i było szybko wyjaśniane i urywane, a to co było nudne i mało wnosiło do całej historii nie miało końca. Pomysł z sawantami mógłby być ciekawy, ale autorka przedstawiła go ogólnikowo, bez większej historii i konkretów. Wprowadzenie "złych" bohaterów było tak emocjonujące jak wyprawa na grzyby.

Czuję taki niesmak po zakończeniu czytania, że ciężko mi to opisać. Nie wiem, co może się w tej książce podobać. Nie posiada ani grama czegoś wyróżniającego, oryginalnego. Nie polecam.

Po opiniach i ocenie spodziewałam się czegoś wciągającego, z historią zapadającą w pamięć. Co dostałam?

Płytkich, totalnie nieinteresujących bohaterów, ckliwą i absolutnie nie do przetrawienia nagłą, ale jakże prawdziwą i wielką miłość między Sky i Zedem, który oczywiście najpierw był znienawidzonym draniem, ale potem, za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, przemienił się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jednemu nie można zaprzeczyć - wciąga na maksa, zdecydowanie bardziej niż jej poprzedniczka.

Na fabule nie będę się zbytnio skupiać, informacja z tyłu trochę wyjaśnia, reszta to niespodzianka. Muszę powiedzieć, że jest akcja, przygody, niebezpieczeństwo, humor, miłość, i to jest fajne, ale niestety o tym wszystkim się zapomina, kiedy pojawia się zła zombiacza bliźniaczka Alicji i nie opuszcza cię wrażenie, że nie ma opcji, żeby niezastąpiona Ali umarła. I niestety oczywiście zostaje "cudem" uratowana, bez kompletnie żadnych pozostałości po swoim niechcianym towarzyszu. Gdyby autorka zakończyła ten wątek mniej oczywiście (szczytem marzeń byłoby, gdyby Alicja stała się zombi, albo gdyby umarła...na jakiś czas), chociażby kończąc tom, kiedy jeszcze nie była uleczona. Ale wtedy nie mogłaby połączyć się z Colem dogłębnie.

Tak jak w pierwszej części, tak i teraz moją ulubienicą jest Kat. Humor jej nigdy nie opuszcza, ani pewność siebie, nikt nie potrafi jej zbić z pantałyku (przypomniało mi się ze Zmierzchu). Najgorszą postacią, o zgrozo!, jest Gavin. Tak idiotycznej postaci dawno nie widziałam i stwierdziłam, że zamiast walczyć z zombi powinien skupić się na swoim powołaniu, czyli na zaspokajaniu i uszczęśliwianiu kobiet, bo tylko o tym ciągle gadał i nie mając litości, wchodził w szczegóły...

Cole jak to Cole oślepia niemal w każdym zdaniu swoją boskością, wspaniałością i cudownością urody i oczywiście charakteru. Dodatkowo jest honorowy i waleczny. Chodzący ideał. Zazwyczaj mnie to irytuje w głównych męskich bohaterach, ale Cole mnie przyciągał tak jak przyciągał Alicję, dopóki sobie nie wytatuował jej imienia i nazwiska na klacie w wieku 17lat... Dopóki ich miłość nie została przedstawiona aż tak ostatecznie, była łatwiejsza do przełknięcia, ale widocznie młodzi bohaterowie w tych czasach nie mogą cieszyć się chwilą i sobą bez konieczności ciągłych zapewnień o dozgonnej miłości do grobowej deski. No litości jak to sztucznie i mało prawdziwie brzmi. Ale przecież w wieku 17lat jest się doświadczoną i dojrzałą osobą po przejściach i jak najszybsze ustatkowanie się jest wskazane.

Uśmiałam się wiele razy podczas czytania, szczególnie do połowy. Były zabawne teksty i zabawne sytuacje, więc to zdecydowany plus. Oczywiście jest to typowy paranormal romance z dodatkiem zombiaków, przewidywalny do bólu, momentami irytujący, aczkolwiek coś w sobie ma, że pozostawia po ostatniej stronie przyjemne wrażenie końcowe.

Sama bym poprowadziła wątek romantyczny inaczej, usuwając wizje Alicji z Gavinem i zerwanie przez to z Colem. Uważam, że rozdwojenie duszy Ali na dobrą i złą mogło wprowadzić dostatecznie wiele zamieszania, że pojawiłyby się kłopoty w raju. Zła Alicja powinna być bardziej podstępna i opętać klika razy dobrą Alicję, tak żeby nikt się nie zorientował i zrobić jakiegoś złego psikusa. Ale dobra Alicja o żelaznej woli nie pozwoliła na to ani razu.

Do głównej bohaterki mam zastrzeżenia. Bardzo zazdroszczę jej szybkości regeneracji po poważnych ranach, męskiej siły przy marnym odżywianiu się oraz wyglądzie miss nawet z gniazdem nierozczesanych włosów na głowie. Uwielbienie Cola dla niej jest dla mnie niepojęte, podobała mi się tylko w kilku scenach, ale może po prostu przemawia przeze mnie zazdrość, bo sama bym chciała mieć na wyłączność tak stałego w uczuciach do końca życia z wytatuowanym moim imieniem i nazwiskiem na klacie siedemnastolatka?...

Jednemu nie można zaprzeczyć - wciąga na maksa, zdecydowanie bardziej niż jej poprzedniczka.

Na fabule nie będę się zbytnio skupiać, informacja z tyłu trochę wyjaśnia, reszta to niespodzianka. Muszę powiedzieć, że jest akcja, przygody, niebezpieczeństwo, humor, miłość, i to jest fajne, ale niestety o tym wszystkim się zapomina, kiedy pojawia się zła zombiacza bliźniaczka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zalety tej książki przedstawiają się ubogo: 1. ładna okładka 2. szybko się czyta 3. wątek Marlee - niestety ukazany po łebkach, a aż się prosiło o więcej szczegółów!

Cała "akcja" dzieje się w pałacu, a przepraszam pojawia się także ogród i raz jakiś lasek. Szkoda, że autorka nie wprowadziła żadnego urozmaicenia w tej kwestii, ponieważ monotonia otoczenia sprawiła, że pod koniec książki miałam wrażenie, że się nic kompletnie nie wydarzyło przez 300 stron.

"Rywalki" nie porwały mojego serca, ale zaciekawiły wystarczająco, abym sięgnęła po kolejny tom. Pole do popisu było w kilku aspektach, niestety Kiera Cass skupiła się na najgorszym, czyli na trójkącie "miłosnym". Ciężko mi to nawet nazwać trójkątem miłosnym. Relacja między Americą i Aspenem została na początku "Rywalek" przyzwoicie przedstawiona i wyobraziłam sobie łączące ich uczucie, było dla mnie wiarygodne. Potem niestety America wyjeżdża do pałacu na Eliminacje, poznaje księcia i Aspen bardzo szybko wypada z jej pamięci.

W "Elicie" jej rozterki pojawiają się na każdej stronie. Kiedy już myślałam, że to jej ostateczny wybór, okazywało się po chwili, że jednak wcale nie jest taka pewna. Widziała Aspena - chciała Aspena. Przebywała z Maxonem - chciała Maxona. Naprawdę ciężko mi to ogarnąć swoim umysłem, bo nie mam pojęcia, co ona w tym Maxonie widziała, oprócz tego, że był księciem oczywiście. Nijaki chłopak, z ładną buźką i wysoką pozycją. Zero charakteru, zero zadziorności, zero "tego czegoś". Ale jednak urodzony w czepku, bo nie dość, że przyszły król, to jeszcze najlepsze dziewczyny w królestwie zapatrzone w niego jak w obrazek. Jedyne czego mu nie brakowało to cierpliwości do "potrzebuję czasu" Americi. Aspen bardziej mi przypadł do gustu, może dlatego, że rzadziej się pojawiał i coś robił - był gwardzistą, miał określone obowiązki. A Maxon chodził i gruchotał po kątach.
Do sytuacji z Celeste był mi obojętny, po tym "zajściu" przestałam go lubić, Casanova od siedmiu boleści się znalazł. Księciu wszystko wolno.

Nie mam pojęcia dlaczego America na końcu go wybrała, ale mam nadzieję, że w trzeciej części albo zmądrzeje albo umrze.

Jak wspomniałam wyżej wątek, który naprawdę zaciekawił to romans Marlee i Cartera. Niestety brak szczegółów sprawił, że poszedł w zapomnienie, żeby ponownie skupić się na problemach sercowych Americi. Na uwagę zasługuje również pojawienie się pamiętników Gregory'ego Illei.

Trzy razy napadli na pałac buntownicy. Ale co z tego, jak nie wiadomo jak działają, ani dlaczego to robią. A szkoda, bo trochę niebezpieczeństwa, niepewności by się przydało.

Całość oceniam na 4/10. Szybko się czyta, więc nie zmarnujecie za dużo czasu.

Zalety tej książki przedstawiają się ubogo: 1. ładna okładka 2. szybko się czyta 3. wątek Marlee - niestety ukazany po łebkach, a aż się prosiło o więcej szczegółów!

Cała "akcja" dzieje się w pałacu, a przepraszam pojawia się także ogród i raz jakiś lasek. Szkoda, że autorka nie wprowadziła żadnego urozmaicenia w tej kwestii, ponieważ monotonia otoczenia sprawiła, że pod...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Spodziewałam się wiele po tej książce ze względu na nazwisko autorki, niestety jestem bardzo zawiedziona. Jedyna emocja towarzysząca mi od pierwszych stron to irytacja. Irytowało mnie praktycznie wszystko począwszy od bohaterów i ich relacji, dialogów, otaczającego świata a kończąc na przesłodzonej miłości. Powiem szczerze, że ciężko było mi przebrnąć do końca, ale przynajmniej wiem, że nie warto sięgać po kontynuację.

Pojawiły się elementy, które mnie denerwują najbardziej, czyli: 1. główna para bohaterów jest niesamowicie piękna i cudownie zbudowana, 2. po pierwszym spotkaniu oboje wiedzą, że połączyła ich wielka miłość na śmierć i życie do grobowej deski.

Tutaj dodatkowo pojawiła się duża przewidywalność zdarzeń, która bardzo psuła przyjemność czytania, bo absolutnie nie pojawił się żaden zaskakujący moment, który mógłby chociaż w jakimś stopniu uratować fabułę. Relacja między głównymi bohaterami rozwija się w ekspresowym tempie, nie zdążą nawet zamienić sensownych słów, a już są wielce zakochani i nie umieją bez siebie żyć. Idealny związek pojawia się z prędkością światła, co skutkuje wyznawaniem największej miłości w co drugim zdaniu oraz wymyślaniu przeromantycznych zdrobnień. Szczególnie te zdrobnienia mnie raziły, bo były idiotyczne plus ciągłe powtarzanie słowa "śliczna". Wielka miłość i sceny erotyczne przyćmiły fabułę oraz innych bohaterów i ich historie.

Kreacja bohaterów słaba, szczególnie tych drugoplanowych, którzy jak najszybciej zostali usunięci, aż została tylko prawie ta zasłodzona dwójka, u której totalnie się nic nie działo.

Wątek narkotykowy wprowadzał jakieś tam zamieszanie i pseudo niebezpieczeństwo, aczkolwiek bez rewelacji. Liczyłam na rozwinięcie historii Gośki i Łukasza, ale po co, skoro można się skupić tylko na jednej parze.

Śmierć jednej bohaterki przeszła totalnie bez echa, zero emocji u pozostałych, szybko zapomnieli jakby tylko wyjechała na wakacje.

Próbowałam znaleźć jakieś pozytywy, ale niestety nie udało mi się. Bohaterom się bardzo powiodło, bo oprócz olśniewającej urody, znaleźli w rekordowym tempie nieskończenie wielką miłość, zdobyli najlepsze wykształcenie oraz zrobili zawrotną karierę.

Na pytanie - o czym jest ta książka, nasuwa się tylko jedna odpowiedź: o straszliwie przesłodzonej miłości zaserwowanej w takiej dawce, że cię mdli.

Szczerze nie polecam.

Spodziewałam się wiele po tej książce ze względu na nazwisko autorki, niestety jestem bardzo zawiedziona. Jedyna emocja towarzysząca mi od pierwszych stron to irytacja. Irytowało mnie praktycznie wszystko począwszy od bohaterów i ich relacji, dialogów, otaczającego świata a kończąc na przesłodzonej miłości. Powiem szczerze, że ciężko było mi przebrnąć do końca, ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Tytuł brzmiał zachęcająco i obiecywał naprawdę wiele, dodatkowo zachwycająca okładka, wręcz nie mogłam się doczekać, aż książka wpadnie w moje ręce.

Już od pierwszych stron nie spodobało mi się za bardzo, że akcja gnała, jakby sam szatan ją gonił. Najpierw kraina pełna spokoju, uczta u króla, na którym pojawia się Wilk - mężczyzna od dawna żyjący na granicach królestwa - i informuje, że barbarzyńcy mobilizują armię w celu napadu na Nortię. Król postanawia wymarsz wojska za kilka miesięcy, ale niestety napad następuje już po kilku stronach, tak samo jak pokonanie królewskiej armii. Nie zdążyłam się wczuć w stan wojenny, a już przyszła wiadomość, że ten i tamten nie żyje, w tym król wraz z synem, a zły Harak - nowy władca, zajął należne królowi miejsce, a jego barbarzyńscy poddani zalewają Nortię, wzywając wdowy po poległych z córkami na wieczorek zapoznawczy.

Viana - główna bohaterka, zaręczona przed wybuchem wojny, zostaje zmuszona do zamążpójścia z wyznaczonym barbarzyńcą - zresztą jak większość kobiet z majątkami. Krótka intryga Viany w celu uniknięcia obowiązku małżeńskiego powoduje, że młoda dama musi uciekać do Wielkiego Lasu, który jest jedynym miejscem, gdzie uniknie kary. Pojawia się wcześniej wspomniana postać Wilka, który pomaga Vianie ukryć się w lesie. I tutaj następuje przemiana Viany z delikatnej, przyzwyczajonej do luksusów panienki w pragnącego zemsty buntownika.

Oczywiście jest tak zdolna, że w przeciągu kilku miesięcy osiąga doskonałość w strzelaniu z łuku (z którym nie miała nigdy wcześniej styczności) i nie zdarza jej się chybiać.

Następnie wyrusza samotnie do Lasu na poszukiwanie śpiewających drzew, gdzie znajduje nagiego chłopaka niemowę, którego zabiera do wioski z innymi buntownikami, uczy go podstawowych czynności i mowy. Co było do przewidzenia - między Vianą a Orim, który opanował niezbędne słownictwo rodzi się wielka miłość. Niestety Viana nie wie, że Ori jest drzewem, który został wysłany do ludzi w poszukiwaniu pomocy dla śpiewających drzew.

Szczerze mówiąc, końcówka, czyli rozprawienie się z Harakiem i jego bandą jest bardzo szybkie i bez wyrazu, bo wraz ze śmiercią wodza Haraka reszta barbarzyńców w mgnieniu oka zostaje wygnana z królestwa i nie postanawia walczyć z garstką buntowników. Akuuuuuuuurat.

Jest to miła bajeczka, wręcz baśń, której historia i baśniowy klimat wzbudza zainteresowanie, aczkolwiek wykonanie i bohaterowie już niekoniecznie. Moim zdaniem najlepszym bohaterem był Ori i to dlatego, że tak naprawdę był drzewem. Podobało mi się część zakończenia, gdzie Ori przemienia się z powrotem w drzewo, ale już ciąża Viany niekoniecznie, jak również życie Viany w celibacie i jej śmierć pod drzewem.

Cieszę się, że jest to książka jednotomowa i nie będzie kontynuacji, bo uważam, że nie byłoby czego kontynuować. Wszystko zostało wyjaśnione, komuś się może podobać lub nie, mnie się czytało przyjemnie pomimo kilku momentów, ale to wszystko, żadnego "wow".

Tytuł brzmiał zachęcająco i obiecywał naprawdę wiele, dodatkowo zachwycająca okładka, wręcz nie mogłam się doczekać, aż książka wpadnie w moje ręce.

Już od pierwszych stron nie spodobało mi się za bardzo, że akcja gnała, jakby sam szatan ją gonił. Najpierw kraina pełna spokoju, uczta u króla, na którym pojawia się Wilk - mężczyzna od dawna żyjący na granicach królestwa - i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Spodziewałam się przyjemnej, nie wymagającej lektury, ale miałam nadzieję, że sens i wykonanie będą trzymać poziom. Niestety się zawiodłam.

Oczywiście pojawiło się coś, co mnie w takich książkach denerwuje najbardziej, czyli jakieś trzy spotkania głównej bohaterki i bohatera, którzy mają po naście lat, a już największa i nieśmiertelna miłość, której nikt nie zniszczy, w tym przypadku nawet czas. Tak mnie to mierzi, tym bardziej, że w tej książce duża większość dialogów była totalnie o niczym i były momentami tak głupie, że gdybym była czytelnikiem w wieku głównej bohaterki to czułabym się oburzona. Nie wspomnę nawet o pojawiającym się kilka razy słowie "łał", co mnie denerwowało niemiłosiernie, jakbym była ograniczona i nie zasługiwała na używanie innych, doroślejszych słów.

Jak zwykle bywa wątek który moim zdaniem zasługiwał na miano najciekawszego - wątek ojca Michele, który również podróżował w czasie został praktycznie nieporuszony, niepogłębiony, niewytłumaczony i centralnie zapomniany, a wspomniany jedynie po to, żeby zaostrzyć apetyty na coś, na co widocznie autorka nie miała większego pomysłu. A szkoda. Aczkolwiek mam wielką nadzieję, że Alexandra Monir nie zamierza tego wyjaśniać w kontynuacji "Poza czasem", bo naprawdę nie warto marnować drzew.

Główna bohaterka zwyczajna, nudna, bez wyrazu i jakiegokolwiek temperamentu. Jedyne czym się wyróżniała to zdolnością podróży w czasie, a to tylko jak mniemam wyłącznie dzięki swojemu ojcu, który zostawił jej klucz. Szkoda, że autorka na samym początku uśmierciła Marion - matkę Michele, bo zapowiadała się na postać, która posiada ciekawą historię i doświadczenie i coś sobą reprezentuje. Ale widocznie Alexandra Monir na dłuższą metę nie potrafiła poprowadzić interesujących postaci, więc najlepiej je uśmiercić albo sprawić, żeby zniknęły w dziwnych, niewyjaśnionych okolicznościach (odnośnie ojca Michele). Dzięki takiemu działaniu pozostały same sztuczne, papierowe postaci, nie mające nic ciekawego do powiedzenia. A dziadkowie Michele to już totalna porażka. Przez niecałe 300 stron odezwali się raptem kilka razy, gdyby nie istnieli, nie byłoby widać żadnej różnicy.

Postać Philipa zapowiadała się całkiem interesująco, szczególnie z powodu czasów, w jakich się urodził. Jego maniery i sposób wypowiedzi, czynił jego osobę do zniesienia. Dopóki nie zaczął wyznawać miłości do praktycznie nieznajomej dziewczyny z innych czasów, której prawie nikt inny nie widzi.

Odrzuciło mnie to, że każdy tak łatwo i szybko wierzył, że Michele ma taki magiczny kluczyk, dzięki któremu może podróżować w czasie. Dla nikogo to nie było dziwne, czy nawet niemożliwe.

Zakończenie jest dla mnie niezrozumiałe i w pewien sposób zaprzeczające całej akcji w książce. Bo skoro Michele spotkała dorosłego Philipa (który ułożył sobie życie z inną kobietą) i wraca do swoich czasów, postanawiając żyć własnym życiem, szczęśliwa, że ukochany spełnił marzenia i jest bezpieczny. A tu nagle na drugi dzień pojawia się w szkole nowy uczeń, który jest młodym Philipem Walkerem, w którym zakochała się Michele. No więc ja się pytam, o co tu chodzi, gdzie tu logika?

Nie polecam nikomu, nawet jeśli umierasz z nudów. Lepiej przeczytaj coś ulubionego, czytanego wiele razy, ponieważ "Poza czasem" nie zaciekawi, nie wciągnie, nie pochłonie i nie rozbawi, a tylko rozdrażni, że się zmarnowało cenny czas na ten "twór".

Trzy gwiazdki za wprowadzenie historii Windsorów.

Spodziewałam się przyjemnej, nie wymagającej lektury, ale miałam nadzieję, że sens i wykonanie będą trzymać poziom. Niestety się zawiodłam.

Oczywiście pojawiło się coś, co mnie w takich książkach denerwuje najbardziej, czyli jakieś trzy spotkania głównej bohaterki i bohatera, którzy mają po naście lat, a już największa i nieśmiertelna miłość, której nikt nie zniszczy, w...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Szczerze mówiąc, to gdyby nie przeplatana w powieści historia Anastazji, to książkę odłożyłabym za połową.

Na początku spodobał mi się pomysł z wirusem, niezamieszkałą wyspą, na której obecnie podobno straszy i do której na dodatek bardzo ciężko się dostać. Jednakże od połowy cała fabuła zaczęła się staczać.

Spodziewałam się większego zagrożenia ze strony wirusa hiszpanki, w końcu przecież pochłonęła tysiące istnień a tutaj jakoś bez szczególnej rewelacji, trzy zgony i po wszystkim.

Nie podobał mi się cały wątek z wilkami, całkowicie mi nie pasował do klimatu powieści, a także wyrzucenie krzyża Rasputina do morza... Scena jak z Titanica... Uważam, że krzyż - z racji wartości historycznej i który tyle "widział" - zasługiwał na lepszy los niż spoczęcie na dnie i zapomnienie.

Jedyna zaleta tej książki to wzbudzenie przynajmniej u mnie dużego zainteresowania historią rodziny ostatnich Romanowów.

Szczerze mówiąc, to gdyby nie przeplatana w powieści historia Anastazji, to książkę odłożyłabym za połową.

Na początku spodobał mi się pomysł z wirusem, niezamieszkałą wyspą, na której obecnie podobno straszy i do której na dodatek bardzo ciężko się dostać. Jednakże od połowy cała fabuła zaczęła się staczać.

Spodziewałam się większego zagrożenia ze strony wirusa...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Na wstępie powiem, że bardzo duże skojarzeń miałam podczas czytania do "Papierowych miast". Szczególnie jeśli chodzi o głównego bohatera i jego wybrankę serca, jak również do pewnych motywów postępowania. Mimo tych skojarzeń książkę czytało mi się dobrze i szybko, w pewien zawiły sposób nawet mogę powiedzieć, że te podobieństwa mi się podobały, a nie jak zazwyczaj bywa odrzucały.

Główny bohater Miles ujął mnie od samego początku tym, że nie miał problemów z przyznaniem się, że nie ma przyjaciół. Zazwyczaj nastolatkowie w tym wieku uważają, że brak przyjaciół świadczy o byciu odludkiem, kimś "gorszym". Dodatkowo miał odwagę i motywację, żeby wyjechać do szkoły z internatem i "udać się na poszukiwanie wielkiego być może". Podobało mi się, że autor nadał mu pasję, hobby dzięki czemu łatwo bohatera zapamiętać, ponieważ lubił coś nieprzeciętnego.

Główna bohaterka - Alaska bardzo, ale to bardzo przypominała mi Margo z "Papierowych miast", gdyż obie są złożonymi postaciami kobiecymi ze specyficznymi podejściami do życia. Margo nie potrafiłam do końca zrozumieć, dlatego byłam trochę sceptycznie nastawiona do jej zachowania, a Alaska też była "dziwna", ale John Green genialnie podczas całej podróży z lekturą powoli przedstawiał i wyjaśniał jej skomplikowaną złożoność.

Od pierwszego słowa byłam ciekawa do jakiego wydarzenia odliczam dni, podejrzewałam, że to może być moment zbliżenia Alaski i Kluchy, albo po prostu jakaś decydująca chwila między bohaterami. Aczkolwiek im mniej dni zostało i poznawałam bliżej impulsywną osobowość Alaski byłam niemal pewna, że stanie się, to co się stało.

Podobał mi się przedstawiony motyw poszukiwań, tak jak w "Papierowych miastach". Co prawda od momentu odkrycia przez Milesa kwiatka narysowanego przez Alaskę w budce telefonicznej domyślałam się dokąd jechała, kiedy doszło do tragedii, aczkolwiek z ciekawością i niecierpliwością czekałam, aż Miles z kolegami dojdą do tych samych wniosków.

Nie wyjaśniło się, czy to było samobójstwo czy wypadek, a szkoda, bo chciałabym wiedzieć, czy dramat z lat dzieciństwa i trauma związana z matką mogły spowodować takie spustoszenie w osobie Alaski, że byłaby zdolna do odebrania sobie życia w ramach kary lub z powodu braku umiejętności wybaczenia sobie.

Podobały mi się wnioski i przemyślenia, do których dochodzili bohaterowie w drugiej części książki, jak również sama droga, którą musieli przebyć by takie, a nie inne wnioski wyciągnąć. John Green fantastycznie kreuje postaci, wszystkie zachowania mają coś konkretnego na celu, nic nie jest przypadkowe. Bardzo mi się podobało, szczególnie końcówka, myśli Milesa o Alasce, o zapominaniu, wybaczaniu i dalszym poszukiwaniu wielkiego być może.

Na wstępie powiem, że bardzo duże skojarzeń miałam podczas czytania do "Papierowych miast". Szczególnie jeśli chodzi o głównego bohatera i jego wybrankę serca, jak również do pewnych motywów postępowania. Mimo tych skojarzeń książkę czytało mi się dobrze i szybko, w pewien zawiły sposób nawet mogę powiedzieć, że te podobieństwa mi się podobały, a nie jak zazwyczaj bywa...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kilkanaście pierwszych stron mnie wciągnęło i zapowiadało się na naprawdę ciekawą i intrygującą historię. Niestety z każdą kolejną stroną było coraz gorzej, aż w połowie książki miałam mocne podejrzenia, kto jest mordercą, co oczywiście okazało się prawdą. Dlatego przewidywalność dosyć porządnie zepsuła mi radość z czytania, dodatkowo cała intryga, która wyjaśnia się pod koniec była dla mnie trochę na wyrost. Głównie przez Ellen, której zachowanie jest dla mnie nie do pojęcia. Ktoś ratując ją, spada z mostu i może jeszcze żyje, a ta gwiazda nie raczy nawet zadzwonić po karetkę, która mogła uratować młodemu człowiekowi życie. A potem robi wszystko, żeby jej szefowi nie udowodnić, że jego książka to plagiat. Przez tę bohaterkę ta książka wiele u mnie straciła, bo nie rozumiem jak można spokojnie egzystować tyle lat wiedząc, że nie udzieliło się komuś pomocy, a dzięki tej pomocy ta osoba mogłaby nadal żyć. Ellen jeszcze miała kilka swoich momentów w książce, ale już nie będę dogłębnie spojlerować.

Także początek bardzo fajny, niestety ze środkiem i końcówka jak dla mnie zdecydowanie gorzej, ale może komuś się spodoba.

Kilkanaście pierwszych stron mnie wciągnęło i zapowiadało się na naprawdę ciekawą i intrygującą historię. Niestety z każdą kolejną stroną było coraz gorzej, aż w połowie książki miałam mocne podejrzenia, kto jest mordercą, co oczywiście okazało się prawdą. Dlatego przewidywalność dosyć porządnie zepsuła mi radość z czytania, dodatkowo cała intryga, która wyjaśnia się pod...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Myślałam, że ta książka to kolejny hit, który zapadnie w pamięci i miło będzie wracać do fabuły i bohaterów. Niestety ta książka to odgrzewane kotlety, mnóstwo zapożyczeń od twórczości Cassandry Clare Diabelskie maszyny. Cassandra potrafiła stworzyć nastrój, ciekawy świat przedstawiony, fabułę, akcję, a także zbudować niezastąpionych bohaterów, a także pełne intensywności relacje między nimi.
"Dziewczyna w stalowym gorsecie" nie posiada żadnego z tych elementów i jest zwyczajnie słaba i nudna.

Myślałam, że ta książka to kolejny hit, który zapadnie w pamięci i miło będzie wracać do fabuły i bohaterów. Niestety ta książka to odgrzewane kotlety, mnóstwo zapożyczeń od twórczości Cassandry Clare Diabelskie maszyny. Cassandra potrafiła stworzyć nastrój, ciekawy świat przedstawiony, fabułę, akcję, a także zbudować niezastąpionych bohaterów, a także pełne intensywności...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wstrząsająca do granic możliwości, pełna nieludzkiego okrucieństwa, które nie mieści się w mojej głowie. Brutalność, brak litości w zadawaniu cierpienia niewinnej osobie, wstrętne zadowolenie i podniecenie w maltretowaniu, poniżaniu i gwałceniu, jak również przyglądanie się temu.

Książka pokazuje jak szaleństwo i obłęd z powodu nieudanego życia dorosłej osoby doprowadza do zapoczątkowania wyrządzenia komuś tak ogromnego bólu psychicznego i fizycznego co ostatecznie kończy się śmiercią ofiary, jak również zezwolenie i w pewien sposób zachęcanie własnych dzieci do kontynuowania dzieła niszczenia ludzkiego życia.

Jest to wprost nie do uwierzenia, że nastolatkowie mogą się lubować, czerpać przyjemność i nie mieć wyrzutów sumienia z powodu krzywdzenia w najobrzydliwsze sposoby niewinnej dziewczyny.

Jest to lektura tym bardziej druzgocąca, że ofiara umiera po najgorszych cierpieniach i upokorzeniach. Chociaż z drugiej strony nie potrafię sobie wyobrazić jej późniejszego życia z taką traumą i śladami katowania, których by się nigdy nie pozbyła. To przerażające, co człowiek jest w stanie zrobić drugiemu człowiekowi bez powodu, dla zwykłej zabawy, dla pozbycia się nudy.

Skończyłam czytać pół godziny temu a ręce trzęsą mi się nadal. Nie jestem w stanie ocenić tej książki, no bo jeśli dałabym ósemkę to znaczyłoby, że mi się podobała. A przedstawiona treść mnie obrzydzała, przerażała i odrzucała. Mogę powiedzieć, że to dobra książka ze względu na wykonanie, styl. I tyle. Jednakże nie mogę wystawić jej jakiejkolwiek oceny.

Wstrząsająca do granic możliwości, pełna nieludzkiego okrucieństwa, które nie mieści się w mojej głowie. Brutalność, brak litości w zadawaniu cierpienia niewinnej osobie, wstrętne zadowolenie i podniecenie w maltretowaniu, poniżaniu i gwałceniu, jak również przyglądanie się temu.

Książka pokazuje jak szaleństwo i obłęd z powodu nieudanego życia dorosłej osoby doprowadza do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Myśli o seksie, seks, intrygi, super laski i nieprzyzwoicie gorące męskie ciacha, zazdrość i zawiść. To mniej więcej tyle, ile zawiera ta książka. Pomysł na fabułę może i jest, ale wykonanie pozostawia wiele do życzenia.

Bohaterowie bardziej drażnią i irytują niż wzbudzają sympatię. Jedynie Miranda mi się trochę spodobała, ponieważ nie była przedstawiona jako miss, nie angażowała się w intrygi przeciwko innym osobom i przyjaźń z jej strony z Harper była szczera. Reszta to banda zazdrosnych, pewnych siebie i wiecznie napalonych nastolatków. Adam, który początkowo wzbudził moją sympatię, potem spadł na samo dno w swojej głupocie. Beth - oczywiście piękne, ale bardzo naiwne dziewczę. Harper niby posiada najwięcej werwy i ciętych komentarzy, ale na końcu się okazuje, że szuja z niej nieziemska. Kane typowy sportowiec, zdający sobie sprawę ze swej atrakcyjności i myślący jedynie o zaliczaniu lasek. Ale najgorsza z nich wszystkich była Kaia. Boże... kto wymyślił tak żenującą postać. Totalnie nic sobą nie reprezentowała, oprócz wyrywania i zaliczania największych przystojniaków bez baczenia na jakiekolwiek konsekwencje, narzucania się jakby nie miała wstydu, rzucania złośliwych komentarzy pod kierunkiem rywalek i udawania niewinnej, skrzywdzonej przez los dziewczyny, co było tak sztuczne, że jestem zaskoczona, że ktoś się na to nabrał.

Czyta się szybko, ale nie można powiedzieć, że jest jakaś "akcja". Zmieniają się tylko miejsca spotkań i wydarzeń, a z racji, że to mała wioska to nie ma zbyt wielkiego urozmaicenia. Przez 270 stron dzieje się tylko to, co zawarłam w pierwszym zdaniu tej opinii.

Bohaterowie jak dla mnie przerysowani, ciężko mi przyjąć do wiadomości istnienie tak małostkowych, bez osobowości i wyższych wartości nastolatków. A jeśli faktycznie gdzieś tacy żyją, to mam nadzieję, że ich nigdy nie spotkam.

Jedyne co mnie rozbawiło to przedstawienie, że faceci są faktycznie ślepi - nie potrafią zauważyć nic, czemu trzeba się głębiej przyjrzeć i powiązać pewne fakty, i głusi - słyszą tylko to, co chcą słyszeć i ładna buzia może im wmówić co tylko zechce.

Przeczytam kolejną część z czystej ciekawości, czy bohaterowie zwiększą poziom swej żałośności, czy jednak może będą z nich ludzie.

Myśli o seksie, seks, intrygi, super laski i nieprzyzwoicie gorące męskie ciacha, zazdrość i zawiść. To mniej więcej tyle, ile zawiera ta książka. Pomysł na fabułę może i jest, ale wykonanie pozostawia wiele do życzenia.

Bohaterowie bardziej drażnią i irytują niż wzbudzają sympatię. Jedynie Miranda mi się trochę spodobała, ponieważ nie była przedstawiona jako miss, nie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jak ja się namęczyłam, czytając "Pożeracza snów" to jest wprost niewyobrażalne. Przede wszystkim, gdyby autorka zmniejszyła objętość o połowę treść i fabuła książki na niczym by nie ucierpiała, a może by nawet zyskała, ponieważ po przeczytaniu mam na końcu języka tylko jedno słowo: NUDA.

Tylko dzięki wewnętrznej sile zaparcia dotarłam do ostatniej strony, bo nie ukrywam, że po drodze wiele razy bywało ciężko. Zacznijmy od tego, że strona, na której rozpoczęła się minimalna akcja, która można powiedzieć rozbudziła moją ciekawość to 180. Także przez 180stron nie działo się praktycznie nic, oprócz tego, że czasami pojawiał się tajemniczy, przystojny mężczyzna - Colin. Gdy Colin znikał, główna bohaterka przede wszystkim spała, albo wstawała i za chwilę była tak śpiąca, że dosłownie padała z nóg. Obawiam się, że w ten sposób mogła przespać 3/4 swojego życia.

Kiedy na stronie 180 pojawiła się akcja i tajemnica skrywana od lat myślałam, że napięcie będzie odczuwalne do końca książki, niestety byłam w błędzie. Pojawiła się akcja, ale za chwilę ślad po niej zaginął i znowu wiało nudą. Potem znowu zalążek większej akcji, ale po kilku stronach okazuje się, że to tylko jedno wielkie oszukaństwo. Właśnie z powodu nudy w tej książce jest mi tak przykro, ale chociaż wiem, że można przez 500 stron pisać o niczym.

Nie mam zielonego pojęcia z jakiego powodu Colin zakochał się w naszej wiecznie śpiącej królewnie. Nie ma w niej absolutnie nic wyróżniającego [może oprócz głupoty] a już na pewno nic wyjątkowego. Dlaczego Ellie zakochała się w Colinie to ja rozumiem, bo to już utarty schemat, że niebezpieczny, bardzo przystojny mężczyzna i do tego z tajemnicą, to osobnik, któremu absolutnie nie można się oprzeć. Ale niestety Ellie pod względem intelektualnym nie dorastała Colinowi do pięt. Nie podoba się kompletnie ta para razem, dlatego się bardzo cieszyłam z zaserwowanego przez autorkę zakończenia. Jedynymi jaśniejszymi momentami książki to były chwile z żartującym Colinem.

Większość postaci bezbarwnych, wprowadzonych nie wiadomo po co, chyba tylko w celu zapchania stron i wymyślania niepotrzebnych i nic nie wnoszących dialogów. Już o "akcji" w szkole to nawet nie wspomnę, bo szkołę autorka wprowadziła, żeby tylko jakoś zapchać Ellie czas.

Przedstawione w książce istoty - pożeracze snów, całkiem ciekawie, na pewno nie porywająco, ale połowicznie interesująco. Ale niestety Colin sam jeden nie był w stanie uratować tej historii, bo o jego zmorzej mamusi nie wspominam, gdyż to jakaś parodia.

Także podsumowując: przez większość stron nudno, zero wciągającej akcji, brak dobrze skonstruowanych postaci, mało romantyczny wątek romantyczny, głupia i naiwna główna bohaterka.

Dlatego z całą sympatią Colin do ciebie, ale nie polecam tej książki nikomu, chyba że ktoś cierpi na bezsenność, albo chce sprawdzić, czy jest książka, która potrafi zanudzić niemal na śmierć.

Jak ja się namęczyłam, czytając "Pożeracza snów" to jest wprost niewyobrażalne. Przede wszystkim, gdyby autorka zmniejszyła objętość o połowę treść i fabuła książki na niczym by nie ucierpiała, a może by nawet zyskała, ponieważ po przeczytaniu mam na końcu języka tylko jedno słowo: NUDA.

Tylko dzięki wewnętrznej sile zaparcia dotarłam do ostatniej strony, bo nie ukrywam,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Mimo że kosmici i pokrewna tematyka nie bardzo mnie kręci, to postanowiłam dać szansę tej pozycji książkowej głównie przez postapokaliptyczną wizję przyszłości. Obawiałam się pojawienia dziwnie zbudowanych zielonych obcych, z licznymi częściami ciała, których wygląd czy zachowanie spowoduje mój śmiech.

Na szczęście nic takiego nie miało miejsca, za co jestem bardzo autorowi wdzięczna. Motyw zamieszkania ciał ludzkich przez kosmitów się pojawiał już wcześniej, ale totalnie mi to nie przeszkadzało w dalszym czytaniu.

Książka wciągnęła mnie od pierwszej strony, co spowodowało, że prawie 500 stron wsiąknęłam w jeden dzień. Narracja poprowadzona w taki sposób, że interesujące fakty były odpowiednio dawkowane, nie wszystko na raz. Kiedy okazało się, że Ben żyje i poznamy opowieść z jego strony, nie byłam pewna, czy to dobry pomysł. Bałam się powielenia przeżyć Cassie. Ale autor poszedł z tą postacią w innym kierunku, przedstawiając za pomocą Bena, na czym ma polegać tytułowa Piąta fala, mająca na celu ostateczne wyeliminowanie istot ludzkich.

Szczerze mówiąc przez sporą część książki ostatnim słowem, o którym bym pomyślała to była nadzieja. Nie widziałam możliwości pozytywnego zakończenia dla żadnego z bohaterów (ZNOWU nie wiedziałam, że będzie kontynuacja i oczekiwałam na koniec zgładzenie całej ludzkości i ostrą imprezę obcych z powodu udanego nalotu...). Prędzej przychodziła mi do głowy nad wyraz silna wola przetrwania pomimo panującej beznadziei i brak jakichkolwiek rokowań na poprawę sytuacji świata oraz wypad kosmitów na własną planetę.

Bardzo podoba mi się wątek Cassie i Evana i całej jego przemiany, bo uwielbiam bohaterów, którzy powinni być z gruntu źli i sami to wiedzą, a jednak pojawia się jakaś przyczyna, która powoduje istotną zmianę w rozumowaniu i zachowaniu tego "złego". Ta ich miłość wydaje mi się jednak trochę na wyrost, za szybko, zbyt wiele niesprzyjających tak mocnemu uczuciu okoliczności. Owszem jakieś głębsze emocje mogły się pojawić i jestem jak najbardziej za, ale czy od razu trzeba było to nazywać miłością? Spokojnie można było poczekać z takimi wyznaniami jeszcze trochę.

Chociaż przecież nie wiadomo, czy Evan przeżył wybuch, ale stawiam, że taaaaaak. Co mnie cieszy, bo musi być chociaż jeden dobry wśród tych złych.

Podoba mi się jakość wykonania Piątej fali, narracja z różnych punktów widzenia, bohaterowie, kosmici w ludzkich ciałach, co jest jednocześnie fascynujące i przerażające, akcja, oko, świat przedstawiony, realizm w przedstawieniu świata po apokalipsie, dużo uczuć, przemyśleń wewnętrznych bohaterów i nawet humor się pojawiał.

Szkoda tylko, że zakończenie takie bez zawału serca, bez niepewności, czy Evan żyje.

Teraz pozostaje mi tylko czekać na drugą część, w której podobno ma się dziać jeszcze więcej i zakończenie ma być miażdzące! Czekam z dużą niecierpliwością.

Mimo że kosmici i pokrewna tematyka nie bardzo mnie kręci, to postanowiłam dać szansę tej pozycji książkowej głównie przez postapokaliptyczną wizję przyszłości. Obawiałam się pojawienia dziwnie zbudowanych zielonych obcych, z licznymi częściami ciała, których wygląd czy zachowanie spowoduje mój śmiech.

Na szczęście nic takiego nie miało miejsca, za co jestem bardzo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Od pierwszej strony książka nie pozwala odłożyć się ani na chwilę. Mimo sporej objętości czyta się bardzo szybko, przede wszystkim z ciekawości, co się dzieje dalej.

Lekturę uważam za bardzo udaną. Szczerze mówiąc podchodziłam do treści z dużym dystansem, pomimo pozytywnych opinii. I w sumie na lepsze mi to wyszło, bo czytałam w wypiekami na twarzy i jestem bardzo zadowolona z treści zaserwowanej przez Robin LaFevers.

Czas i miejsce akcji - XV wiek, Bretania - dla mnie dobrane idealnie, lubię takie klimaty, dlatego od pierwszej strony wiedziałam, że Posępna litość chociaż pod tym względem przypadnie mi do gustu.

Jest interesujący pomysł, dobre wykonanie, profesjonalnie poprowadzone dialogi, niebanalne postaci, intryga, akcja, tajemnica, zdrada, gra o tron, motyw Śmierci i oczywiście niesamowity wątek romantyczny! Nie szkodzi, że od razu wiadomo, kto będzie wybrankiem Ismae. Początkowo wzajemna nieufność i niechęć tylko podsycała napięcie między bohaterami, kiedy ich relacja stawała się bardziej zażyła i łączyli siły w obronie królestwa. Krótko mówiąc - nie da się im nie kibicować i wyczekiwać momentu, kiedy oboje zdadzą sobie sprawę z własnych uczuć do drugiej osoby. Duval skradł moje serce swoją nieprzeciętnością, idealnymi manierami, odwagą oraz gotowością do każdego poświęcenia za osoby, które kocha.

Pierwszy tom kończy się spokojnie, co prawda sprawy w królestwie Bretanii nadal są niewyjaśnione, ale autorka zostawia nas z myślą - skoro musimy czekać nieokreśloną ilość czasu na kontynuację Posępnej litości - że wszelkie niepokoje zostały tymczasowo uśpione i możemy cieszyć się przynajmniej na razie szczęściem głównej pary.

Posępną litość chciałam po przeczytaniu dodać na półkę wymienię, aczkolwiek teraz wiem, że musi ona pozostać u mnie w prywatnej biblioteczce, gdyż z chęcią do niej wrócę oraz na pewno zakupię drugi tom.

Polecam!

Od pierwszej strony książka nie pozwala odłożyć się ani na chwilę. Mimo sporej objętości czyta się bardzo szybko, przede wszystkim z ciekawości, co się dzieje dalej.

Lekturę uważam za bardzo udaną. Szczerze mówiąc podchodziłam do treści z dużym dystansem, pomimo pozytywnych opinii. I w sumie na lepsze mi to wyszło, bo czytałam w wypiekami na twarzy i jestem bardzo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Chciałabym tyle napisać, a totalnie nie wiem, jak sformułować zdanie.

Książka wciągnęła mnie bez reszty od pierwszej strony. Nie jestem w stanie ubrać w słowa tego, co czuję po przeczytaniu, ale jest to pozycja pouczająca, poruszająca, pełna odwagi i prawdziwości zachowań.

John Green pokazał, że młodzież w wieku lat siedemnastu, która choruje na raka jest mądrzejsza od niejednego dorosłego, cieszy się każdym dniem, raduje z małych rzeczy, żyje teraźniejszością, bo nie wie, czy jest im pisana jakakolwiek przyszłość.

Przyznaje, że razem z Hazel zakochałam się w Augustusie. Urzekła mnie ich historia, tak inna i dzięki temu wspaniała, mimo niepewności, jak długo będzie trwała ich "wieczność".

Zakończenie mnie zdruzgotało i zrujnowało psychicznie na najbliższe godziny. Ale osoba Hazel i jej postawa naładowała mnie nadzieją, że niezastąpiony Augustus nigdy nie zostanie zapomniany.

Chciałabym tyle napisać, a totalnie nie wiem, jak sformułować zdanie.

Książka wciągnęła mnie bez reszty od pierwszej strony. Nie jestem w stanie ubrać w słowa tego, co czuję po przeczytaniu, ale jest to pozycja pouczająca, poruszająca, pełna odwagi i prawdziwości zachowań.

John Green pokazał, że młodzież w wieku lat siedemnastu, która choruje na raka jest mądrzejsza od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Historia w każdej postaci fascynuje mnie od dobrych kilkunastu lat i z chęcią sięgam nie tylko po pozycje stricte naukowe. "Kobieta, która spadła z nieba" opowiada historię dziewczyny, która w 1940roku wyjeżdża z Paryża do Londynu, gdzie decyduje się na wstąpienie do organizacji działającej na niekorzyść Niemców. Na szkoleniu okazuje się, że posiada cenne cechy charakteru, w międzyczasie nabywa przydatne na terytorium wroga umiejętności, dzięki temu zostaje wysłana do Francji, aby wesprzeć tamtejszy ruch oporu.

Poznajemy Mariane Sutro, jej dzieciństwo, pierwszą młodzieńczą miłość, a także motywy decyzji o powrocie w roli szpiega do Francji. W jej sercu od dawna jest Clement - starszy przyjaciel rodziny, który nie wyjechał z Paryża, ale podczas szkolenia poznaje wesołego Benoit, który jak się później okazuje również zostaje wysłany do Francji.

Książkę czytało mi się bardzo dobrze, główną bohaterką jest młoda dziewczyna o trzech twarzach, która z powodu wojny bardzo szybko dojrzewa. Realia okupacji wstrząsają nią dogłębnie, staje się zamknięta w sobie, nieufna, ostrożna, momentami nawet zgorzkniała. Mimo nieufności jednak obdarza zaufaniem niewłaściwą osobę, która okazuje się współpracować z wrogiem. Chęć przeżycia i ucieczki w bezpieczne miejsce sprawia, że Mariane zabija dwóch Niemców - okrucieństwo wojny sprawia, że niewinna dziewczyna staje się morderczynią.

Mimo zasadzki udaje się doprowadzić do końca plan wyjazdu do Anglii Clementa, a ponieważ Clementa i Mariane połączył romans, ona postanawia wyjechać razem z nim. Clement jako naukowiec, bardzo pożądana osoba przez uczonych znajdujących się w Anglii wsiada do samolotu, jednakże Mariane w ostatniej chwili rezygnuje z ucieczki z okupowanej Francji. Wraca myślami do Benoit i chwil z nim spędzonych, decyduje się nadal walczyć mimo niepewności każdego dnia.

Wsiada do pociągu, zmierzając do Benoit, w którym niestety zostaje aresztowana. Tak się kończy książka, co mnie z jednej strony zaskoczyło, a z drugiej już nie tak bardzo. Jest to smutne zakończenie dla młodej, pięknej dziewczyny, która dopiero co wchodzi w życie z pełną świadomością. Takie zakończenie nie daje czytelnikowi nadziei, ponieważ wiadomo, co Niemcy robili z osobami działającymi w ruchu oporu. Wolałabym, żeby ją po prostu zastrzelili w tym pociągu, ale byłoby to zbyt proste.

Polecam wszystkim.

Historia w każdej postaci fascynuje mnie od dobrych kilkunastu lat i z chęcią sięgam nie tylko po pozycje stricte naukowe. "Kobieta, która spadła z nieba" opowiada historię dziewczyny, która w 1940roku wyjeżdża z Paryża do Londynu, gdzie decyduje się na wstąpienie do organizacji działającej na niekorzyść Niemców. Na szkoleniu okazuje się, że posiada cenne cechy charakteru,...

więcej Pokaż mimo to