Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

„Jednym drżą głosy, innym idzie w oczy”.
Jeszcze innym, takim jak ja, idzie w duszę i w serce. I ja w tym poczuciu wewnętrznego rozedrgania i natrętnych myśli odczuwam przymus umycia się.
To zawsze dobrze świadczy o twórcy, gdy w odbiorcy swojego dzieła pozostawia pewne wrażenia i emocje. A ja teraz, kilkadziesiąt minut po zamknięciu „Białych nocy” czuję się brudna, spocona i oblepiona pajęczyną niepokoju.
I chociaż mam nieodpartą chęć wyszorowania się z tych wszystkich odczuć, zapomnienia o nich i wypuszczenia ich w niebyt, nie sądzę, by przyniosło mi to jakąkolwiek ulgę.
Może i jestem zbyt zuchwała i bezczelna w tym moim pragnieniu podzielenia się moimi odczuciami związanymi z tą książką, ale uważam, że tak trzeba. Że jeżeli poznajesz coś, co rozpi***ala Cię emocjonalnie, to padasz na kolana przed twórcą i dziękujesz mu za to, że Cię pokiereszował. Posklejasz się sam.
I teraz trochę właśnie tak mam, rozj***ło mnie to na cząsteczki elementarne, jak kiedyś „Dygot” Jakuba Małeckiego, czy „Ma być czysto” Anny Cieplak.
Autorko, dziękuję, że mnie pokiereszowałaś. Boli, ale posklejam.

„Jednym drżą głosy, innym idzie w oczy”.
Jeszcze innym, takim jak ja, idzie w duszę i w serce. I ja w tym poczuciu wewnętrznego rozedrgania i natrętnych myśli odczuwam przymus umycia się.
To zawsze dobrze świadczy o twórcy, gdy w odbiorcy swojego dzieła pozostawia pewne wrażenia i emocje. A ja teraz, kilkadziesiąt minut po zamknięciu „Białych nocy” czuję się brudna,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Szramy. Jak psychosystem niszczy nasze dzieci Witold Bereś, Janusz Schwertner
Ocena 7,4
Szramy. Jak ps... Witold Bereś, Janus...

Na półkach:

Przepłakałam większą część tej książki. Jako rodzic jestem zdruzgotana.

Przepłakałam większą część tej książki. Jako rodzic jestem zdruzgotana.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Pomocna dłoń jest na wagę złota, a prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. To takie piękne i prawdziwe, czyż nie? Oczywiście - ale tylko do momentu, w którym okaże się, że pomocna dłoń przyjaciela to tak naprawdę ręka owładniętego chorymi wizjami psychopaty.
Na początku oczywiście tego nie dostrzegasz. Jesteś w trudnej sytuacji, prowadzisz wyjątkowo skomplikowane dochodzenie, a Twoja żona ma mnóstwo pracy... więc gdy uczynna sąsiadka, której z grzeczności udostępniliście pokój po pożarze jej domu, okazuje się mieć rękę i serce do dzieci, w dodatku z radością oferuje swoją pomoc, przyjmujecie ją z pocałowaniem ręki. Staje się waszą wybawicielką, kimś, bez kogo nie wiadomo jak udawało się wam wcześniej funkcjonować. I absolutnie nic nie budzi waszej podejrzliwości względem niej - to czytelnik od początku wie, że to wszystko jest farsą, że cała ta sielanka musi skończyć się bardzo źle. To czytelnik chce wami potrząsnąć, a wy jak na złość nie widzicie, ile złego dzieje się pod waszym dachem, tuż przed waszym nosem.
Właśnie dlatego powieść Sheryl Browne budzi taki niepokój. Bo uświadamia, że powiedzenie „nie wszystko złoto, co się świeci”, można z powodzeniem rozszerzyć również na ludzi. I że nie możesz być pewny, że uśmiechnięta pani z mieszkania obok jest tak dobra, na jaką wygląda.
Może Ci się to podobać lub nie, ale „Opiekunka” wywołuje dyskomfort, takie poczucie, że w pewnym momencie - mówiąc kolokwialnie - coś pierdyknie. A gdy to się stanie, nieprędko się pozbierasz.

Pomocna dłoń jest na wagę złota, a prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. To takie piękne i prawdziwe, czyż nie? Oczywiście - ale tylko do momentu, w którym okaże się, że pomocna dłoń przyjaciela to tak naprawdę ręka owładniętego chorymi wizjami psychopaty.
Na początku oczywiście tego nie dostrzegasz. Jesteś w trudnej sytuacji, prowadzisz wyjątkowo skomplikowane...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zbieram się i nie mogę zebrać, podchodzę i się cofam, wiem, że muszę, a jednak wolałabym nie. Wspominałam już, że pisanie o książkach, które „jednak nie za bardzo” sprawia mi niemal fizyczny ból i przykrość? „Nazywają mnie śmierć” to nie była książka, która porwałaby mnie ze sobą i na końcu porzuciła, wyczerpaną nadmiarem emocji, z poczuciem niedosytu, że ten koniec nastąpił zbyt szybko. Nie było tu niczego takiego i to jest chyba ten moment, w którym najlepiej, żebym skończyła. Było bardzo przeciętnie.

Zbieram się i nie mogę zebrać, podchodzę i się cofam, wiem, że muszę, a jednak wolałabym nie. Wspominałam już, że pisanie o książkach, które „jednak nie za bardzo” sprawia mi niemal fizyczny ból i przykrość? „Nazywają mnie śmierć” to nie była książka, która porwałaby mnie ze sobą i na końcu porzuciła, wyczerpaną nadmiarem emocji, z poczuciem niedosytu, że ten koniec...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W rozmowie udział biorą:
Agnieszka, 30 lat.
Mateusz, 6 lat.

- Matjas, mamy zadanie. Musimy napisać, co sądzimy o tej książce. Spędziliśmy nad nią już kilka dni, mamy za sobą kilka misji. Co myślisz?
- No dobra, no to tak. Z tego co widzę, to ta książka jest bardzo fajna i jak macie brata albo siostrę w domu, to możecie zrobić z nimi całą ekipę astronautów. I tutaj jak macie tą książkę, to przewertujcie strony. I jak przejdziecie do kroku 4, to wtedy będziecie musieli zrobić logo swojej misji kosmicznej. A potem na następnej stronie macie do napisania, kto jest w waszej ekipie.
- Okej, ale zanim opowiemy całą książkę,
powiedz mi, co najbardziej ci się w niej podoba.
- Mi się w niej podoba to, że na przykład jak masz przyjaciół, możesz coś z nimi zrobić. Ja powiem tak, że ta książka jest bardzo fajna i ja bym ją polecił wszystkim dzieciom na całym świecie.
- Ale dlaczego?
- No bo jest fajna! I jak ja poznawałem tą książkę, to widziałem, że jest w niej bardzo dużo fajnych rzeczy i możemy się bawić i uczyć o kosmosie! I jeszcze widziałem, że tutaj było napisane, że można robić też różne rzeczy na dworze!

********
Czyli - mówiąc wprost - polecamy. Nawet moje niechętne do czytania sześcioletnie potomstwo jest mocno zainteresowanie i systematycznie poruszamy się do przodu, eksplorując kosmos.

W rozmowie udział biorą:
Agnieszka, 30 lat.
Mateusz, 6 lat.

- Matjas, mamy zadanie. Musimy napisać, co sądzimy o tej książce. Spędziliśmy nad nią już kilka dni, mamy za sobą kilka misji. Co myślisz?
- No dobra, no to tak. Z tego co widzę, to ta książka jest bardzo fajna i jak macie brata albo siostrę w domu, to możecie zrobić z nimi całą ekipę astronautów. I tutaj jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z doskoku, z przerwami, za długo - moja relacja ze „Skradzionym dzieckiem” była daleka od ideału. Mea maxima culpa.
Ale to wcale nie dlatego, że czegoś jako książce jej brakuje, bo wszystko jest tu na swoim miejscu, jak na przyzwoity thriller przystało. Kłamstwa mniejsze i większe, rozbujane emocjonalnie adoptowane dziecko, biologiczny ojciec-prześladowca... każda z tych rzeczy już osobno stanowi dobrą bazę pod powieść wywołującą dreszcz, a połączenie ich w jedno dało w tej historii taki efekt, że każdy rodzic poczuje się w związku z tym co najmniej nieswojo. No bo spójrzmy prawdzie w oczy - zagubione (uprowadzone!) dzieci to coś, czego my, rodzice, boimy się jak diabeł święconej wody. I Sanjida Kay na tym naszym strachu gra, jak sobie w danym momencie zachciewa. I robi to z finezją, umiejętnie, a w tym wszystkim nie brak jej także wyczucia. Przedstawia nam tu również, na co zwróciłam szczególną uwagę, rodziców z krwi i kości - prawdziwych, z wadami, nie kryształowych. I między innymi dzięki takim bohaterom ta historia ma w sobie tyle mocy.

Z doskoku, z przerwami, za długo - moja relacja ze „Skradzionym dzieckiem” była daleka od ideału. Mea maxima culpa.
Ale to wcale nie dlatego, że czegoś jako książce jej brakuje, bo wszystko jest tu na swoim miejscu, jak na przyzwoity thriller przystało. Kłamstwa mniejsze i większe, rozbujane emocjonalnie adoptowane dziecko, biologiczny ojciec-prześladowca... każda z tych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wiele hałasu o nic, niestety. Zapowiadało się na głośne BUM, a wyszło cichutkie pyk. Trochę mi przykro, bo po entuzjastycznych opiniach na temat „Naturalisty” spodziewałam się po „Powiększeniu” mocnego tąpnięcia i soczystej porcji thrillera, a dostałam coś w typie przegadanej, suchej jak wiór historii. Nie lubię, gdy książka mi się nie podoba, a jeszcze bardziej, kiedy muszę o tym moim jej nielubieniu napisać. Theo Cray, główny bohater powieści, ani mnie grzał, ani ziębił. Ot, był po prostu, nie wzbudzając we mnie żadnych głębszych uczuć.
Nie wątpię jednak, że Was prowadzone przez Craya poszukiwania mordercy dzieci zaciekawią bardziej i że będziecie tą lekturą usatysfakcjonowani. Moja opinia jest raczej w mniejszości i mimo wszystko nie polecam się nią sugerować.

Wiele hałasu o nic, niestety. Zapowiadało się na głośne BUM, a wyszło cichutkie pyk. Trochę mi przykro, bo po entuzjastycznych opiniach na temat „Naturalisty” spodziewałam się po „Powiększeniu” mocnego tąpnięcia i soczystej porcji thrillera, a dostałam coś w typie przegadanej, suchej jak wiór historii. Nie lubię, gdy książka mi się nie podoba, a jeszcze bardziej, kiedy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie masz dzieci? Przegrywasz. Jesteś bezużyteczny. Zbędny.
Oh, pardon, może niezupełnie. W końcu wciąż jesteś workiem na narządy. Masz nerki, rogówki, wątrobę, płuca i serce - przydasz się.
Jeżeli nie masz dzieci, prędzej czy później trafisz do Jednostki, luksusowego „domu” dla zbędnych, w którym spokojnie i w dostatku dożyjesz końca swoich dni. Wprawdzie co jakiś czas będziesz uczestniczyć w badaniach, które nie będą obojętne dla Twojego organizmu, aż w końcu, kawałek po kawałku ogołocą Cię z Twoich narządów, potrzebnych komuś bardziej użytecznemu niż Ty, ale nie zabraknie Ci niczego.

Dorrit, głównej bohaterki tej książki, również to nie ominęło. Tylko że w jej przypadku sprawa była nieco bardziej skomplikowana - o tym, co się stało, warto przekonać się samemu. Ninni Holmkvist poczęstowała nas dystopijną wizją świata, w której ludzie bezużyteczni (powinniśmy wziąć to w ogromny cudzysłów) mają do odegrania konkretną rolę. I powiem wam szczerze - nie jest to optymistyczna wizja.

Nie masz dzieci? Przegrywasz. Jesteś bezużyteczny. Zbędny.
Oh, pardon, może niezupełnie. W końcu wciąż jesteś workiem na narządy. Masz nerki, rogówki, wątrobę, płuca i serce - przydasz się.
Jeżeli nie masz dzieci, prędzej czy później trafisz do Jednostki, luksusowego „domu” dla zbędnych, w którym spokojnie i w dostatku dożyjesz końca swoich dni. Wprawdzie co jakiś czas...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mamy XXI wiek, a wśród nas wciąż nie brakuje ludzi, którzy są przekonani, że dotyk uzdrowiciela wyleczy ich chorobę, przegna w siną dal złe samopoczucie i usprawni ich organizm. A co więcej - oni za tę wiarę gotowi są zapłacić naprawdę grube pieniądze.

Niemożliwe? Ależ możliwe, jak najbardziej. A żeby i tego było mało - liczba tych ludzi CIĄGLE ROŚNIE. Serio, jeśli macie wątpliwości, odpalcie kilka „paramedycznych” grup na Facebooku.
A przypominam - mamy XXI wiek i żyjemy w środku Europy. I nie wiem jak was, ale mnie to przeraża jak diabli.
Katarzyna Janiszewska w swoim reportażu „Ja nie leczę, ja uzdrawiam. Tajemnice bioenergoterapeutów”, wzięła na warsztat tych właśnie uzdrowicieli, którzy przekonani są, że ich dotyk, oddech czy nawet myśli mają MOC uzdrawiania. I tak jak Elsa z „Krainy lodu” MIAŁA MOC, tak i oni mają moc - kosmiczną, boską, jak zwał tak zwał. Podobno działa... to znaczy działa ich zdaniem i zdaniem ich klientów.

Ale bez obaw, nadciąga ratunek i nie wszystko stracone - autorka tego reportażu nie jest nawiedzoną bioenergoneofitką i teorie „szamanów” zestawia z racjonalnym głosem naukowców, których wypowiedzi są tu jak promień słońca po wielkiej burzy - niosą nadzieję, że nie wszystkim do końca odwaliło i może jednak jako naród nie runiemy w przepaść.
Nie dziwi więc, że czyta się tę książkę bosko, chociaż poziom irytacji momentami sięga szczytów (lecznicza WATKA, na którą ODETCHNĄŁ UZDROWICIEL, omfg). Na pewno przyda się racjonalnym głowom, które mają słabość do pastwienia się nad paranaukowymi pierdami.

Mamy XXI wiek, a wśród nas wciąż nie brakuje ludzi, którzy są przekonani, że dotyk uzdrowiciela wyleczy ich chorobę, przegna w siną dal złe samopoczucie i usprawni ich organizm. A co więcej - oni za tę wiarę gotowi są zapłacić naprawdę grube pieniądze.

Niemożliwe? Ależ możliwe, jak najbardziej. A żeby i tego było mało - liczba tych ludzi CIĄGLE ROŚNIE. Serio, jeśli macie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Seks, przemoc, krew, seks, porwanie, narkotyki, przemoc, przemoc, narkotyki, PTSD, przemoc, seks i seks.

Seks, przemoc, krew, seks, porwanie, narkotyki, przemoc, przemoc, narkotyki, PTSD, przemoc, seks i seks.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Zasady gry w "Pragnę" były jasne.
Miejsce: bar.
Gracze: Ona, on i nieświadomy niczego przypadkowy mężczyzna, skuszony jej zniewalającą urodą.

Gdy dłoń Verity wędrowała w stronę zawieszonego na jej szyi naszyjnika z orłem, Mike dobrze wiedział, co ma robić. Wkraczał do akcji i rozprawiał się z nieznajomym, który nawet nie przypuszczał, że uczestniczy w sekretnej grze dwojga kochanków.

A jednak, jak to w życiu bywa, wszystko kiedyś ma swój koniec. Również związek Verity i Mike'a.
Gdy po pewnym czasie dziewczyna wysyła mu zaproszenie na swój ślub, Mike uznaje, że gra w "Pragnę" weszła na nowy, niespotykany dotąd poziom. Przypuszcza, czego oczekuje od niego Verity i zamierza zrobić wszystko, żeby ją zadowolić.

To, że przy okazji spełnił i moje oczekiwania, to już zupełnie inna para kaloszy. Dawno bowiem nie spotkałam się z bohaterem, który obrzydzałby i przerażał mnie do tego stopnia. Mike jest ucieleśnieniem koszmarów o facecie z piekła rodem - zaborczym, niestabilnym emocjonalnie, o psychopatycznych cechach charakteru, z urojeniami. Takim, który dobrze wie, że gdy mówisz NIE, tak naprawdę masz na myśli TAK. Bo dajesz mu znaki. Bo potrafi czytać między wierszami. Bo zna Cię lepiej niż Ty znasz samą siebie. Bo wie, co dla Ciebie dobre.

Sęk w tym, że Verity wciąż sięga ręką w stronę naszyjnika. Świadomie czy nie, tego nie wiadomo. Kiedy całą winę zwalam na niego, wkrótce ogarniają mnie wątpliwości. A co, jeśli autorka bawi się ze mną? Wodzi za nos i podtyka pozornie oczywiste rozwiązania, podczas gdy rzeczywistość jest zgoła inna? Nie jestem pewna. Za to na pewno wiem jedno - Okrutne pragnienie bez wątpienia będzie jednym z najlepszych thrillerów psychologicznych tego roku.

Zasady gry w "Pragnę" były jasne.
Miejsce: bar.
Gracze: Ona, on i nieświadomy niczego przypadkowy mężczyzna, skuszony jej zniewalającą urodą.

Gdy dłoń Verity wędrowała w stronę zawieszonego na jej szyi naszyjnika z orłem, Mike dobrze wiedział, co ma robić. Wkraczał do akcji i rozprawiał się z nieznajomym, który nawet nie przypuszczał, że uczestniczy w sekretnej grze dwojga...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ponad czterdzieści lat – tyle czasu trwało poszukiwanie Josepha Jamesa DeAngelo, jednego z najbardziej nieuchwytnych seryjnych morderców i gwałcicieli w ostatnim stuleciu. Gdyby poszukiwania go porównać do szukania igły w stogu siana, jestem skłonna podejrzewać, że w tym czasie znaleziono by pokaźną ich ilość.

W "Obsesji zbrodni", książce autorstwa zmarłej w 2016 roku Michelle McNamary, podążamy tropem śledczych i samej Michelle, która jako dziennikarka i blogerka kryminalna na własną rękę przez wiele lat próbowała rozwikłać tajemnice Golden State Killera i odkryć jego tożsamość. A że nie było to łatwe, o czym świadczy fakt niemal półwiecznego śledztwa w jego sprawie, nie brak tu smaczków, które docenią czytelnicy zafascynowani krwawymi, brutalnymi historiami pisanymi ręką psychopatycznych morderców.

Nie nastawiajcie się jednak na narrację szybką niczym spływ górską rzeką – historia opisana przez McNamarę przypomina raczej pływanie na pontonie w przydomowym basenie, skądinąd przyjemne, nawet jeśli nie w podobnym stopniu emocjonujące. W tym wszystkim doceniam przede wszystkim ogromny, nieustający zapał autorki, która poświęciła ogromną część swojego życia (niestety zdecydowanie zbyt krótkiego), na przeszukiwanie niezliczonych ilości informacji, dokumentów i tropów, które mogłyby doprowadzić do schwytania zabójcy. Wyobraźcie sobie bowiem, że przez wiele lat, niemal dzień w dzień przeszukujecie bazy danych, książki telefoniczne, roczniki szkolne, czytacie zeznania świadków i oglądacie mapy – i to nie dlatego, że ktoś wam za to płaci, ale dlatego, że wierzycie w to, że sprawiedliwości musi w końcu stać się zadość. Wielka pasja i jeszcze większa determinacja – to się ceni. Polecam więc spojrzeć na tę książkę właśnie pod tym kątem. Dostrzeżecie wtedy więcej niż wam się wydaje.

Ponad czterdzieści lat – tyle czasu trwało poszukiwanie Josepha Jamesa DeAngelo, jednego z najbardziej nieuchwytnych seryjnych morderców i gwałcicieli w ostatnim stuleciu. Gdyby poszukiwania go porównać do szukania igły w stogu siana, jestem skłonna podejrzewać, że w tym czasie znaleziono by pokaźną ich ilość.

W "Obsesji zbrodni", książce autorstwa zmarłej w 2016 roku...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jak wiele może zmienić jedna nagła, przypadkowa śmierć? Z pewnością wystarczająco dużo, by już na dobre wywrócić czyjś świat do góry nogami. Gdy w niewielkim miasteczku Worthy, tuż po zwycięskim meczu lokalnej drużyny Wildcats w wypadku samochodowym giną trzy nastoletnie cheerleaderki, a jego sprawcą jest ich szkolny kolega, tragedia ta odciska piętno niemal na wszystkich.

Leah, przyjaciółka zmarłych dziewczyn, ukrywa, dlaczego w momencie wypadku była gdzieś indziej, choć powinna być z nimi, jak zwykle zresztą.
Marglyn, matka jednej z ofiar, boryka się z poczuciem winy, ponieważ w momencie gdy jej córka umierała, ona, nie wiedząc o tym, niosła pomoc innej potrzebującej nastolatce.
Darcy, której syn został uznany za sprawcę wypadku, zyskuje miano matki mordercy i staje się w miasteczku persona non grata.
Z kolei Ava, młoda nauczycielka na zastępstwie, zostaje oskarżona o seksualne wykorzystywanie jednego z uczniów, popularnego zawodnika Wildcats.

Sęk jednak w tym, że w życiu nic nie jest po prostu białe lub czarne i upłynie sporo czasu, nim każda z kobiet zdecyduje się po swojemu poradzić sobie z własnymi trudnościami. A że wszystkie te problemy mniej lub bardziej łączą się ze sobą, rozwiązanie jednej może przynieść za sobą uporanie się z kolejną. Pytanie tylko, kto zdobędzie się na odwagę i zrobi pierwszy krok?

„Miasteczko Worthy” jest przede wszystkim powieścią o tym, z jaką łatwością jedno nieoczekiwane zdarzenie jest w stanie zburzyć istniejący porządek rzeczy. Co więcej, że może jednocześnie stanowić impuls do stawienia czoła kłopotom i ujawnienia tajemnic, które w przeciwnym razie nigdy nie ujrzałyby światła dziennego. Dużo jest tu wzajemnej nieufności, której trzeba dać czas, by zastąpiło ją zaufanie. Jest również próba naprawienia własnych błędów i ponoszenia odpowiedzialności za swoje uczynki. Czyli zupełnie jak w życiu. I właśnie za tę życiowość autorce należą się gratulacje. Bo historia taka jak ta mogłaby się zdarzyć wszędzie.

Jak wiele może zmienić jedna nagła, przypadkowa śmierć? Z pewnością wystarczająco dużo, by już na dobre wywrócić czyjś świat do góry nogami. Gdy w niewielkim miasteczku Worthy, tuż po zwycięskim meczu lokalnej drużyny Wildcats w wypadku samochodowym giną trzy nastoletnie cheerleaderki, a jego sprawcą jest ich szkolny kolega, tragedia ta odciska piętno niemal na wszystkich....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Claire wystawia cudzych mężów na pokuszenie. Uwodzi i zachęca, a gdy zdobywa to, co jest jej potrzebne, czyli dowód na ich niewierność, mknie prosto do ich żon. W ten sposób zarabia na życie - jest przynętą w firmie prawniczej zajmującej się sprawami rozwodowymi.

Jej aktorski talent zostaje jednak wystawiony na próbę, gdy zostaje jej zlecone zadanie uwiedzenia Patricka Foglera, profesora specjalizującego się w poezji Boudelaire’a. Sprawa nabiera rumieńców, gdy żona Foglera, ostatnia klientka Claire, zostaje zamordowana. Jak myślicie, czyja to sprawka? Jej - obdarzonej talentem i zdolnością do manipulacji aktorki, czy jego - zwyczajnego profesora z zamiłowaniem do przesyconej brutalnością poezji?

Zanim się tego dowiecie, czeka was prawdziwy rollercoaster zwrotów akcji. Nie bierzcie za pewnik tego, co wydaje się być oczywiste - tutaj nie możecie być pewni absolutnie niczego, a zakończenie ZWALA Z NÓG!

Claire wystawia cudzych mężów na pokuszenie. Uwodzi i zachęca, a gdy zdobywa to, co jest jej potrzebne, czyli dowód na ich niewierność, mknie prosto do ich żon. W ten sposób zarabia na życie - jest przynętą w firmie prawniczej zajmującej się sprawami rozwodowymi.

Jej aktorski talent zostaje jednak wystawiony na próbę, gdy zostaje jej zlecone zadanie uwiedzenia Patricka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdybyśmy zapytali Claire, co przedwczoraj jadła na obiad, miałaby niemały problem z odpowiedzią. Być może sięgnęłaby do swojego iDiary, żeby się tego dowiedzieć. To jednak nie gwarantuje, że znalazłaby tam odpowiedź. A może zamiast tego zapytałaby o to swojego męża, Marka? Łatwe pytanie, trudna odpowiedź. Ale tak właśnie wygląda codzienność Claire, monoski, czyli osoby, której pamięć krótkotrwała sięga tylko jednego dnia wstecz. Claire miała pecha, natomiast Mark wprost przeciwnie. Urodził się bowiem jako duos, czyli osoba, która pamięta aż dwa dni do tyłu. A to już wystarczająco dużo, by zostać członkiem elity społeczeństwa.

O tym, jak bardzo brak pamięci może naprawdę utrudnić życie, Mark i Claire dowiedzą się, gdy przepływająca w okolicach ich domu rzeka Cam wyrzuci na brzeg ciało kobiety. Z nieznanych powodów oboje znajdą się w samym centrum wydarzeń, a co gorsza, wszystkie znaki na niebie i ziemi będą zdawały się wskazywać, że to właśnie Mark miał coś wspólnego z tym morderstwem. Nie trzeba geniusza, by wiedzieć, że cała sytuacja nie będzie zbyt przyjemna dla żadnego z nich. A jak dojść do prawdy, jeżeli zawodzi pamięć? To się dopiero okaże.

Felicia Yap poczęstowała mnie całkiem przyzwoitym, miejscami bardzo zawiłym thrillerem, w który umiejętnie wplotła wątek dystopijny. Przyznaję z ręką na sercu, że z początku miałam niemałe trudności ze zrozumieniem codziennych problemów wykreowanego przez nią społeczeństwa dzielącego się na monosów i duosów - wynika to pewnie z faktu, że trudno jest wyobrazić sobie, czym jest brak pamięci komuś, kto nie ma z tym żadnych problemów. Mimo to krok w krok podążałam za Claire i Markiem, usiłując rozwikłać pojawiające się w miarę rozwoju akcji wątki, a tych - możecie mi wierzyć - nie brakowało.

Wykreowani przez Yap bohaterowie zaskakują, ale na plus - mają wyraziste osobowości i nie można ani przez chwilę odczuć, że autorka kogokolwiek potraktowała po macoszemu. Każdemu nadała charakterystyczny rys i uczyniła z nich ludzi z krwi i kości. Wisienką na torcie jest postać Sophii, czyli kobiety, której ciało na początku powieści znaleziono na brzegu rzeki.

"Wczoraj" z pewnością przypadnie do gustu miłośnikom thrillerów, zwłaszcza bardzo popularnych w ostatnim czasie thrillerów psychologicznych. Trzyma w napięciu do samego końca i zdecydowanie nie pozwala się nudzić.

Gdybyśmy zapytali Claire, co przedwczoraj jadła na obiad, miałaby niemały problem z odpowiedzią. Być może sięgnęłaby do swojego iDiary, żeby się tego dowiedzieć. To jednak nie gwarantuje, że znalazłaby tam odpowiedź. A może zamiast tego zapytałaby o to swojego męża, Marka? Łatwe pytanie, trudna odpowiedź. Ale tak właśnie wygląda codzienność Claire, monoski, czyli osoby,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeżeli jesteś rodzicem, pod żadnym pozorem NIE CZYTAJ TEJ KSIĄŻKI.
Jeżeli łatwo się wzruszasz i czytając o ludziach, którym pęka serce sam zalewasz się łzami, pod żadnym pozorem NIE CZYTAJ TEJ KSIĄŻKI.
Jeżeli na sam widok powyższych dwóch zdań robi Ci się zimno, pod żadnym pozorem NIE CZYTAJ TEJ KSIĄŻKI.

A jeśli zaryzykujesz, robisz to na własną odpowiedzialność. I nie miej do mnie pretensji, bo ostrzegałam.

Bądź przygotowany na to, że ta książka wyciśnie z Ciebie łzy i nie będzie ich mało. Że zafunduje Ci stopniowe schodzenie po drabinie emocji, a z każdą kolejną stroną będzie coraz gorzej. Że skutecznie popsuje Ci nastrój i będziesz potrzebować czasu, żeby wrócić do normy.
Bądź przygotowany na to, że nie jest to najradośniejsza książka pod słońcem. Że jest w niej ból i smutek, co zresztą nie jest niczym dziwnym, w końcu opowiada o umierającym dziecku.

Jest w niej również coś, co szczególnie zwróciło moją uwagę, mianowicie wątek alternatywnych terapii, które zrozpaczeni rodzice traktują jako ostatnią deskę ratunku. Bardzo doceniam poruszenie tej ważnej kwestii, zwłaszcza gdy wziąć pod uwagę, jak dużą popularność w ostatnich latach (również w Polsce!) zyskały pseudonaukowe metody leczenia.

A teraz przygotuj paczkę chusteczek i dowiedz się, o co chodzi z posiadaniem nieba na własność.

Jeżeli jesteś rodzicem, pod żadnym pozorem NIE CZYTAJ TEJ KSIĄŻKI.
Jeżeli łatwo się wzruszasz i czytając o ludziach, którym pęka serce sam zalewasz się łzami, pod żadnym pozorem NIE CZYTAJ TEJ KSIĄŻKI.
Jeżeli na sam widok powyższych dwóch zdań robi Ci się zimno, pod żadnym pozorem NIE CZYTAJ TEJ KSIĄŻKI.

A jeśli zaryzykujesz, robisz to na własną odpowiedzialność. I nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

No dobra. Okej. To teraz ktoś mi powie, co tu się właściwie wydarzyło. Bo może ustalmy sobie jedno – rozumiem, że można się z czytelnikiem bawić w kotka i myszkę, wodzić go za nos i robić kuku. Można kombinować i mylić tropy, ale żeby AŻ TAK? No dzięki. Fantastyczna robota, Karen. Koncertowo popsułaś mi dzień.

Żebyśmy się dobrze zrozumieli. Wcale nie mam jej tego za złe. W gruncie rzeczy trzeba mieć łeb jak sklep, żeby zrobić sobie z czytelnika jaja i wykiwać go nie raz, nie dwa, a z pięćdziesiąt. Dałam się nabrać
i łykałam jak młody pelikan. Raz za razem. No nic, naprawdę łebska ze mnie babka, nie ma co. Więc teraz, aby wszystko było jasne, wyjaśnię może, o co ta cała drama.

Otóż są sobie Vivian i Matt. Idealne małżeństwo – zgrane, kochające się, z czwórką dzieci. Wprawdzie ona może trochę za dużo pracuje, przez co ma wyrzuty sumienia, że zaniedbuje rodzinę, ale trudno być analitykiem w CIA i nie siedzieć po godzinach. On w każdym razie doskonale sobie radzi jako pracujący
w domu mąż i cała ta dobrze naoliwiona maszyna zwana ich rodziną sprawnie toczy się do przodu. Do czasu, w którym Vivian, tropiąc uśpionych rosyjskich agentów, odkrywa, że… jednym z nich jest jej mąż. Jej kochany Matt, jej druga połówka, miłość życia. Nie trzeba geniusza by wiedzieć, że bańka, w której przez wiele lat żyła Vivian, w jednej chwil pęka i zostaje z niej mokra plama. Zamiast szczęścia jest wściekłość, niedowierzanie, strach oraz jeszcze parę innych emocji i odczuć z katalogu tych najbardziej nieprzyjemnych. A najgorsza i tak jest niepewność.

Co Viv ma zrobić teraz? Ujawnić wszystko CIA? Wybaczyć mężowi i chronić rodzinę? Przed kobietą niełatwe zadanie, a obojętnie, jakie wyjście z sytuacji wybierze, konsekwencje będą dotkliwe. Tymczasem zegar tyka.

Muszę to wiedzieć to świetna powieść sensacyjna, w której krok w krok podążamy za jej główną bohaterką i niemal do samego końca sami nie wiemy, w co wierzyć. Cleveland robi z nami, co jej się podoba, a my jak te cielęta idziemy tam, gdzie chce. Bardzo lubię tę formę czytelniczej bezradności. To, że nasze podejrzenia na zmianę rozpływają się i krystalizują i nic nie wydaje się być całkiem oczywiste.

Wyczuwam hit.

No dobra. Okej. To teraz ktoś mi powie, co tu się właściwie wydarzyło. Bo może ustalmy sobie jedno – rozumiem, że można się z czytelnikiem bawić w kotka i myszkę, wodzić go za nos i robić kuku. Można kombinować i mylić tropy, ale żeby AŻ TAK? No dzięki. Fantastyczna robota, Karen. Koncertowo popsułaś mi dzień.

Żebyśmy się dobrze zrozumieli. Wcale nie mam jej tego za złe. W...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Absolutnie fascynująca lektura poruszająca kwestię świadomości pacjentów w stanie wegetatywnym. Dowiecie się z niej, co wspólnego ma gra w tenisa i spacerowanie po domu z badaniem aktywności mózgu osób, co do których jeszcze niedawno lekarze mieli pewność, że po ciężkich uszkodzeniach mózgu stali się nieświadomi otaczającego ich świata. Porządne 8/10!

Absolutnie fascynująca lektura poruszająca kwestię świadomości pacjentów w stanie wegetatywnym. Dowiecie się z niej, co wspólnego ma gra w tenisa i spacerowanie po domu z badaniem aktywności mózgu osób, co do których jeszcze niedawno lekarze mieli pewność, że po ciężkich uszkodzeniach mózgu stali się nieświadomi otaczającego ich świata. Porządne 8/10!

Pokaż mimo to


Na półkach:

10/10. I bez komentarza, bo czegokolwiek nie napiszę, nadal będzie za mało.

10/10. I bez komentarza, bo czegokolwiek nie napiszę, nadal będzie za mało.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Co jest, do cholery? – zmarszczyłam brwi. Zawsze to robię, gdy czytam i może właśnie to jest przyczyną, dla którego moje czoło wygląda tak, a nie inaczej. No trudno, tak bywa. Zachodziłam w głowę, co ona właściwie sobie myślała, cała ta Alice Feeney, fundując mi tak druzgocącego mindfucka, że zwątpiłam we wszystko, co w związku z jej powieścią schludnie poukładałam sobie w głowie. Brawo, pani Feeney, zrobiła mi pani z mózgu kaszankę!

Znacie to uczucie, kiedy autor czytanej przez was historii nagle odwraca ją do góry nogami i czujecie, jakby wsadzono was do pralki i włączono wirowanie? Uważam to za absolutnie cudowne i upajające,
i właśnie dlatego czytam książki. Nie ma nic lepszego niż moment, w którym – kiedy myślisz, że nic cię nie zaskoczy, bo wszystko już wiesz – dostajesz plot twistem prosto w łeb i z wrażenia padasz na ziemię.
I właśnie tak było tutaj.

Na początku wiemy tylko tyle, że:
– Amber Reynolds leży w śpiączce po wypadku samochodowym i choć jej ciało śpi, jej umysł pracuje na pełnych obrotach.
– Amber Reynolds jest przekonana o tym, że mąż jej nie kocha i w dodatku zdradza ją z jej własną siostrą. Ach, no i że prawdopodobnie to on zrobił jej krzywdę.
– Amber Reynolds kłamie. Czasami. Tak tylko odrobinkę. Zresztą co w tym dziwnego? Każdy czasami kłamie, nie ma o co drzeć szat.

Wszystko to mniej więcej sugeruje nam, w którą stronę podąży ta historia. Na szczęście – o Boże, NA SZCZĘŚCIE! (powinno znaleźć się tu przynajmniej dwanaście wykrzykników) – to tylko pozory. U Feeney bowiem nic nie jest takie, jakim się wydaje i niczego, absolutnie niczego nie można być pewnym w stu procentach. Mocno zachęcam do bycia uważnym w czytaniu, bo liczba smaczków, jakie autorka ukryła
w swojej powieści, przekracza ludzkie pojęcie. To nie jest jeden cios. To jest cholerny grad ciosów, które spadają na człowieka właśnie wtedy, gdy zdążył sobie już pomyśleć, że rozgryzł wszystkie tajemnice Amber. Zdumiewające.

Kolejną wisienką na tym feeneyowskim torcie jest forma powieści, w której narracja skacze od teraźniejszości do wydarzeń sprzed kilkunastu dni i kilkudziesięciu lat. I jeszcze sama Amber, nasza główna bohaterka. Przeciętna, nijaka do bólu, nudna i przewidywalna. To tylko pozory. Wiecie, co możecie sobie z nimi zrobić? Tak? Więc zróbcie to, a potem przeczytajcie tę fenomenalną książkę.

Co jest, do cholery? – zmarszczyłam brwi. Zawsze to robię, gdy czytam i może właśnie to jest przyczyną, dla którego moje czoło wygląda tak, a nie inaczej. No trudno, tak bywa. Zachodziłam w głowę, co ona właściwie sobie myślała, cała ta Alice Feeney, fundując mi tak druzgocącego mindfucka, że zwątpiłam we wszystko, co w związku z jej powieścią schludnie poukładałam sobie w...

więcej Pokaż mimo to