rozwińzwiń

W cieniu Bangor. Antologia inspirowana prozą Stephena Kinga

Średnia ocen

5,8 5,8 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
5,8 / 10
68 ocen
Twoja ocena
0 / 10

OPINIE i DYSKUSJE

Sortuj:
avatar
159
9

Na półkach: ,

Muszę przyznać że mam mieszane uczucia, w antologii są opowiadania bardzo dobre, dobre które autorzy na siłę napchali odniesień do Kinga przez co ocenił bym je na przeciętne i bardzo słabe, a jedno opowiadanie ocenione przeze mnie jako dobre według mnie w ogóle nie powinno się tutaj znaleźć bo nie widzę odniesień do Kinga, ani w stylu ani w treści. Ogólny misz-masz. Do tego przeciętnie wydany okładka z słabego jakości papieru, trafiają się strony do góry nogami. Jako całość polecił bym tylko największym fanom Kinga. Natomiast poszczególne opowiadania zwłaszcza za połową książki mogą zainteresować szersze grono odbiorców. Im dalej w tekst tym opowiadania są według mnie lepsze.

Muszę przyznać że mam mieszane uczucia, w antologii są opowiadania bardzo dobre, dobre które autorzy na siłę napchali odniesień do Kinga przez co ocenił bym je na przeciętne i bardzo słabe, a jedno opowiadanie ocenione przeze mnie jako dobre według mnie w ogóle nie powinno się tutaj znaleźć bo nie widzę odniesień do Kinga, ani w stylu ani w treści. Ogólny misz-masz. Do tego...

więcej Pokaż mimo to

avatar
261
166

Na półkach:

Antologia „W cieniu Bangor” składa się z dwudziestu pięciu opowiadań napisanych przez osiemnastu autorów, wśród których znaleźli się: Juliusz Wojciechowicz, Anna Musiałowicz, Marek Zychla, Sandra Gatt Osińska, Krzysztof Maciejewski, Flora Woźnica, Kornel Mikołajczyk, Agnieszka Osikowicz-Chwaja, Przemysław Karbowski, Barbara Mikulska, Piotr Sawicki, Joanna Pypłacz, Jacek Piekiełko, Dagmara Adwentowska, Grzegorz Kopiec, Agnieszka Kwiatkowska, Kacper Kotulak i Agnieszka Biskup.
Całość poprzedzona została wstępem autorstwa Juliusza Wojciechowicza, w którym zdradza on motywy powstania książki. W zamyśle miało to być dzieło, stanowiące wyraz uznania dla literackiego geniuszu Stephena Kinga. Dlatego też znajdujące się w niej opowiadania były inspirowane lub nawiązywały do powieści amerykańskiego króla horroru m.in. „Mroczna Wieża”, „Miasteczko Salem”, „Christine”, czy „Cmentarz zwierząt”.
Wśród wszystkich opowiadań najbardziej zaskoczyło mnie „Karyna” autorstwa Piotra Sawickiego. Ukazana w polskich realiach historia opętanego i żądnego krwi auta, okraszona odrobinką czarnego humoru stanowiła znakomitą rozrywkę w pochmurną niedzielę.
Bardzo ciekawy i oryginalny koncept historii znalazłem w opowiadaniu „Zegarmistrzyni” autorstwa Agnieszki Kwiatkowskiej. Tragiczna historia rodziny, widziana z punktu widzenia młodej kobiety, dźwigającej na barkach problemy, jakie sprawia jej niespełna rozumu chora matka. Finał tej opowieści jest naprawdę niezwykły.
Najbardziej przerażającym dla mnie opowiadaniem było „Niedopałki” autorstwa Juliusza Wojciechowicza. Historia tyle straszna, że do pewnego stopnia mogłaby wydarzyć się naprawdę. Po jej przeczytaniu utwierdziłem się w przekonaniu, że palenie tytoniu nie jest dla mnie, a gdy widzę porzucone gdzieś niedopałki, czuję coś więcej niż tylko obrzydzenie.

Antologia „W cieniu Bangor” składa się z dwudziestu pięciu opowiadań napisanych przez osiemnastu autorów, wśród których znaleźli się: Juliusz Wojciechowicz, Anna Musiałowicz, Marek Zychla, Sandra Gatt Osińska, Krzysztof Maciejewski, Flora Woźnica, Kornel Mikołajczyk, Agnieszka Osikowicz-Chwaja, Przemysław Karbowski, Barbara Mikulska, Piotr Sawicki, Joanna Pypłacz, Jacek...

więcej Pokaż mimo to

avatar
196
194

Na półkach:

Zbiory opowiadań i antologie mogą być niesamowitą przygodą, skutkującą poznaniem nowych wartościowych autorów, ale mogą też być wielkim rozczarowaniem. Przecież nie każdy autor musi czuć się dobrze w narzuconym gatunku czy tematyce, nadanej przez całość zbioru. Gdy nie dobierze się dobrze autorów, lub też wybierze się mało doświadczonych pisarzy, którym wydaje się, że są w stanie sprostać powierzonemu zadaniu, jakim jest mierzenie się z legendą mistrza gatunku, to wtedy niestety nie może powstać nic dobrego.

Takim właśnie przypadkiem jest antologia “W cieniu Bangor. Antologia inspirowana prozą Stephena Kinga” wydawnictwa Dom Horroru


Na tym zbiorze strasznie się zawiodłem. Miałem nadzieję na opowiadania nawiązujące stylem lub chociaż poziomem grozy do twórczości Kinga. Niestety, opowiadania, poza nielicznymi wyjątkami, nawet nie leżały koło jego stylu. Nie ma w nich krzty ręki mistrza, nic w nich nie łączy się z dorobkiem mistrza grozy. Gdyby nie tytuł, nie domyśliłbym się, iż mogą być jakkolwiek z Kingiem związane.


Większość opowiadań jest infantylna, prosta i płytka. Schematyczność i usilność zbliżenia się do horroru sprawiają, że momentami odechciewa się je czytać. Nawet strach i groza gdzieś ulatują. Doczytałem je do końca. Starałem się dać im szansę, dlatego przerzuciłem się na czytanie wieczorne. Przecież zimowe, wietrzne noce wzmagają doznania lęku. Niestety, mimo moich starań nie poruszyły we mnie najmniejszej struny grozy.

“W cieniu Bangor” to pierwsza książka w tym roku, przy której czuję, że zmarnowałem czas. Szkoda.

Zbiory opowiadań i antologie mogą być niesamowitą przygodą, skutkującą poznaniem nowych wartościowych autorów, ale mogą też być wielkim rozczarowaniem. Przecież nie każdy autor musi czuć się dobrze w narzuconym gatunku czy tematyce, nadanej przez całość zbioru. Gdy nie dobierze się dobrze autorów, lub też wybierze się mało doświadczonych pisarzy, którym wydaje się, że są w...

więcej Pokaż mimo to

avatar
505
498

Na półkach:

Bardzo dobra antologia pomimo imponującej objętości nie odczuwa się zmęczenia przy czytaniu.

Bardzo dobra antologia pomimo imponującej objętości nie odczuwa się zmęczenia przy czytaniu.

Pokaż mimo to

avatar
101
48

Na półkach:

Jazda bez trzymanki z pełną pulą świetnych autorów, którzy dali z siebie wszystko. Sprytnie opowiedziane, między wiersze schowane słowa. Nie wszystkie opowiadania udało mi sie przypisać do powieści Stefana ale bawiłam się mega przy czytaniu Bangoru.
Jeszcze raz wielki ukłon w stronę Anny Musiałowicz 🍒😉

Jazda bez trzymanki z pełną pulą świetnych autorów, którzy dali z siebie wszystko. Sprytnie opowiedziane, między wiersze schowane słowa. Nie wszystkie opowiadania udało mi sie przypisać do powieści Stefana ale bawiłam się mega przy czytaniu Bangoru.
Jeszcze raz wielki ukłon w stronę Anny Musiałowicz 🍒😉

Pokaż mimo to

avatar
48
26

Na półkach:

Nierówna. Są świetne opowiadania, są opowiadania, których równie dobrze mogłoby nie być. Chcąc-nie chcąc daję 5, czyli pół na pół.

Nierówna. Są świetne opowiadania, są opowiadania, których równie dobrze mogłoby nie być. Chcąc-nie chcąc daję 5, czyli pół na pół.

Pokaż mimo to

avatar
156
117

Na półkach:

Jak to z tego typu zbiorczymi wydaniami bywa poziom jest różny. Czasem super, częściej gorzej. Kilka wciągających i inspirujących opowiadań. Nie są długie, więc te gorsze da się przeboleć.

Jak to z tego typu zbiorczymi wydaniami bywa poziom jest różny. Czasem super, częściej gorzej. Kilka wciągających i inspirujących opowiadań. Nie są długie, więc te gorsze da się przeboleć.

Pokaż mimo to

avatar
306
98

Na półkach: , ,

Z antologiami bywa różnie. Tak samo, jak z dziełami wzorowanymi na czyjejś (w tym wypadku jak łatwo zgadnąć, chodzi o Stephena Kinga) twórczości. I w tym konkretnym wypadku wypadło dokładnie średnio. Zbiór udało mi się dostać za około połowę ceny okładkowej (45 zł) w jednej z tanich księgarni internetowych. W środku znajdujemy łącznie 25 opowiadań kilkunastu autorów. Patrząc na samą objętość (ponad 600 stron zapisanych dosyć drobną czcionką),to cena całkiem niezła. Rzecz w tym, że nie o ilość, ale o jakość chodzi. A tutaj jest bardzo różnie.

Na pewno na gigantyczny plus zapracowało u mnie opowiadanie Marka Zychla "Jeanie Johnston" bardzo umiejętnie łączące horror i fantastykę głównie przy pomocy irlandzkiego folkloru. Przy czym to jedno z kilku opowiadań w zbiorze, które bez wiedzy o autorze, wziąłbym za dzieło Kinga. Poza tym wyróżniłbym jeszcze, w kolejności w jakiej występują w książce, "Dziewczynkę ze szczelin", "Cmentarz na wyspie". "Chłopca z zapałkami" i "Zegarmistrzynię". Poziom reszty opowiadań jest bardzo różny, przy czym nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że część autorów stanowczo przesadziła z tą "inspiracją", chociaż ciężko było się nie uśmiechnąć na wizję rozjeżdżającej ludzi w morderczym szale Syreny 110 :)

Za całość 6/10. Fani Kinga na pewno znajdą wiele nawiązań do jego twórczości, fani horroru powinni się przy tym zbiorze bawić całkiem nieźle, natomiast zabrakło mi "tego czegoś". I mały minusik za skład, bo dostałem egzemplarz gdzie kilka stron jest do góry nogami i to raczej nie był zamysł autora.

Z antologiami bywa różnie. Tak samo, jak z dziełami wzorowanymi na czyjejś (w tym wypadku jak łatwo zgadnąć, chodzi o Stephena Kinga) twórczości. I w tym konkretnym wypadku wypadło dokładnie średnio. Zbiór udało mi się dostać za około połowę ceny okładkowej (45 zł) w jednej z tanich księgarni internetowych. W środku znajdujemy łącznie 25 opowiadań kilkunastu autorów....

więcej Pokaż mimo to

avatar
1149
281

Na półkach:

Moja przygoda ze Stephenem Kingiem zaczęła się dobre kilkanaście lat temu od "Oczu smoka". Chyba nie mogłem gorzej wybrać. 😁 (Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że za kilka lat sięgnę po cykl "Mroczna Wieża", który stanie się jednym z najbardziej istotnych w moim życiu). Później była "Szkieletowa załoga". Chyba pierwsza książka 'dla dorosłych' która przeczytałem. Bardzo "Kingowa", całkowicie zachwycająca... Na pewno pierwsza, która pokazała mi nowy, rozległy świat do eksplorowania. Zupełnie inny od świata z książek Juliusza Verne'a czy J.K Rowling w których się zaczytywałem jako młody człowiek. Zawsze będę miał do niej sentyment. No i przepadłem, jak wielu przede mną i kolejni po mnie. Co prawda zostało mi jeszcze kilka tytułów do nadrobienia, tym bardziej, że ostatnimi laty unikam Kinga (nie do końca wiem dlaczego, ale prawdopodobnie ma to związek z teorią, że nawet Nutella może się przejeść, na szczęście po jakimś czasie to podobno przechodzi),nie zmienia to jednak faktu, że fenomenalny pisarz jest jednym z moich ulubionych twórców. Pamiętam totalne zaskoczenie po przeczytaniu "Mrocznej Wieży", pamiętam fantastyczne i niebezpieczne przygody z bohaterami powieści "To", pamiętam jak bardzo wzruszyło mnie "Dallas '63". Tyle emocji... Już nawet nie chodzi o grozę, owszem, zdarzyło się Kingowi mnie serio nastraszyć, ale w skali takiej masy historii nie było tego jakoś dużo. Dużo było natomiast opowieści, dzięki którym wsiąkałem na długie godziny w zupełnie inną rzeczywistość. Czasem zabawną, czasem straszną, absurdalną albo przerażająco prawdziwą. I to jest sztuka tworzyć takie rzeczy. Nawet jeśli jacyś malkontenci nazwą je 'laniem wody'. 😉 No dobra, przejdźmy do rzeczy. "W cieniu Bangor". Sam tytuł sugeruje, że Król to Król, i nikt tu się nie będzie zabawiał w jakieś kopiowania itp. Osiemnastu pisarzy, 650 stron - jeśli to jest 'w cieniu', to cień musi rzucać coś naprawdę zajebiście dużego. Spotkałem się z opinią, że 'blablabla mało tutaj Kinga'. Według mnie, skoro antologia jest inspirowana jego prozą, to nie oznacza, że ma ją nieudolnie naśladować. Polecam podchodzić do tej książki w taki właśnie sposób. Dla mnie gwarancją dobrej lektury była spora liczba nazwisk, które znam i lubię. Oczywiście się nie zawiodłem.

Juliusz Wojciechowicz - wstęp, "Nienawistna spluwa", "Niedopałki"
Na początek kilka słów od inicjatora całego projektu. Pierwsze opowiadanie - 'przygody' tytułowej spluwy w kilku krótkich aktach, okraszone szczyptą czarnego humoru. Nic nadzwyczajnego. Drugie opowiadanie - świetne w każdym calu. Faceta notorycznie nachodzi dwóch dziwnych gości, którzy sępią od niego fajki. Mężczyzna rzucił palenie a tamci nie odpuszczają. Z czasem robi się coraz bardziej absurdalnie. Bardzo mi się podobało.

Anna Musiałowicz - "Jak kamień w wodę", "Wszystkie jego kobiety", "Napisz o mnie"
W pierwszym opowiadaniu mamy motyw dzieciaka prześladowanego w szkole, którego dręczyciele zaczynają znikać w niewyjaśnionych okolicznościach, drugie opowiadanie to króciutka historia o pewnym artyście i jego niesamowitych zdolnościach, trzecie opowiadanie jest najlepsze - znów dzieciak krzywdzony przez swoich rówieśników, ale z nieszablonową narracją, niepokojąco-melancholijnym klimatem i wstrząsającym zakończeniem. Smutne i bardzo dobre.

Marek Zychla "Jeanie Johnston"
Moje pierwsze spotkanie z twórczością autora. Odbiłem się jak kauczukowa piłeczka od betonu. 😕 Choć tematyka fajna - odniesienia do historycznego Wielkiego głodu w Irlandii, "Mrocznej Wieży" i klimatu znanego z "To". Mimo to za cholerę nie mogłem się wgryźć, może kolejny raz będzie lepszy...

Sandra Gatt Osińska "Krzyś"
Krótka wariacja na temat "Miasteczka Salem". Dziwna epidemia i rodzinny dramat. Ani dobre, ani złe. Neutralne. Autorka ponoć szykuje coś grubszego do poczytania, więc będzie okazja do wyrobienia sobie konkretnej opinii na temat jej twórczości.

Krzysztof Maciejewski - "Lecząc księżyc", "Strzępy skóry", "Dziewczynka ze szczelin"
Krzysztofa kojarzyłem z bardzo udanymi "Strzępami skóry" wydanymi poprzednio w pierwszym tomie "Gorefikacji II". Świetne opowiadanie, polecam. "Lecząc księżyc" również robi wrażenie, i to już od pierwszego zdania, dosłownie. Sprytna gra na emocjach. Ostatnie opowiadanie króciutkie, a szkoda. (Plus za intrygujący tytuł). Wypadałoby się zaopatrzyć w "Śniąc ściany" autora, nazwisko z całą pewnością warte uwagi.

Flora Woźnica "Widzieć więcej"
Główny bohater ma dar przewidywania złych wydarzeń. Stara się mądrze go wykorzystywać pomagając ludziom. Do momentu wizji, która dotyczy całego świata. Pomysł fajny, wykonanie fajne, tylko zakończenie jakoś do mnie nie przemówiło...

Kornel Mikołajczyk "Psy Rafała Kuzio"
Najdłuższe opowiadanie w antologii. Z jednej strony całkiem 'Kingowe', z drugiej zupełnie <niewiemjakie>. Przypuszczalnie "Mikołajczykowe". 😉 Na pewno bardzo posępne i klimatyczne, ze świetnie przedstawionym konfliktem osiągającego upragniony sukces artysty - malarza i jego poważnie chorej żony. Z całą pewnością jest to jedna z lepszych historii tego zbioru. Przy okazji - niespełna miesiąc temu ukazał się cyberpunkowy kryminał autora: "Deus Ex Machina. Człowiek, który zniknął".

Agnieszka Osikowicz-Chwaja "Cmentarz na wyspie"
Trójka znajomych w poszukiwaniu ciekawych miejsc do odwiedzenia zostaje pokierowana przez dziwną kobietę na tytułowy cmentarz. Okazuje się, że kryje on pewną niebezpieczną tajemnicę. Całkiem wciągające... Fajny, duszny klimat.

Przemysław Karbowski "Dzień z życia rzemieślnika", "Śmierć wilkołaka"
Pierwsze opowiadanie z ciekawym, przewrotnym pomysłem. Drugie, no cóż... Zupełnie mi nie podeszło. Być może po części przez język. Co oczywiście nie oznacza, że jest złe.

Barbara Mikulska "Mój, tylko mój"
Niepełnosprawna kobieta stara się poprawić swoje relacje z mężem. Trochę takie weirdowe to opowiadanie się robi w pewnym momencie. Natomiast końcówka jest bezkompromisowa - proste rozwiązania są najlepsze. 😅

Piotr Sawicki "Karyna"
Jedno z moich ulubionych w tej antologii. Facet nabywa legendarne auto - Syrenę 110, która okazuje się być nawiedzona. Bardzo krwawe, pełne bluzgów i niewybrednego humoru. Przy okazji można dowiedzieć się czegoś ciekawego o polskiej motoryzacji i polityce. 😉 Z takim piórem i pomysłami wróżę sukces. Czekam na więcej!

Joanna Pypłacz "Mabel"
Stary dom, nowi mieszkańcy i klątwa zmarłej ciotki. Historia dobra na scenariusz współczesnego, przeciętnego, filmowego horroru. Choć napisane bardzo sprawnie, to trzeba przyznać.

Jacek Piekiełko "Chłopiec z zapałkami"
Zaskakująco dobre. Kucharz wiodący marne życie dostaje propozycję pracy u zagadkowego gościa, prawdopodobnie gangstera. Posiadłość w odludnej miejscowości skrywa straszny sekret. Zakończenie również na plus - scena w ruinach robi wrażenie.

Dagmara Adwentowska "Rechot"
(Prawie) magister filologii polskiej wyrusza na mazurską wieś aby znaleźć natchnienie do ukończenia pracy dyplomowej. Zamiast tego, spotyka tam... swoją byłą z jej nowym chłopakiem. Tymczasem lokalny pijaczyna przestrzega młodych turystów przed dość nietypowym zagrożeniem. Sporo humoru i końcówka, która pokazuje co to znaczy być przedsiębiorczym. 😅

Grzegorz Kopiec "Jessy"
Po udanym opowiadaniu zamieszczonym w antologii "Obscura", autor po raz kolejny sięga do motywu niepokojących miasteczek, i ich, nie mniej niepokojących, mieszkańców. A wychodzi mu to świetnie. Tym razem Ameryka lat sześćdziesiątych oraz pewna dziwna sprawa sprzed lat, we wspomnieniach byłego detektywa.

Agnieszka Kwiatkowska "Zegarmistrzyni"
Cierpiąca na bezsenność bohaterka musi wrócić do rodzinnego domu, aby zająć się chorą matką. Relacje które łączą kobiety nie są najlepsze... Wydaje się, że to o czym opowiada starsza pani to niekoniecznie rojenia słabnącego umysłu. To tak pokrótce. Czyta się rewelacyjnie. Solidnie przedstawiona warstwa obyczajowa, sporo grozowych motywów, mocno fantastyczna końcówka która mimo wszystko świetnie wpisała się w całość. No i styl autorki, który w moim odczuciu cechuje jakaś taka, nie wiem, specyficzna wiarygodność. Nie potrafię tego lepiej określić. W każdym razie bardzo do mnie trafia.

Kacper Kotulak "Full Plastic Jacket", "Przystanek Poprzeczna"
Pierwsze opowiadanie lekkie, z humorem. Plastikowe żołnierzyki kontra klocki LEGO. Drugie już z większą dawką niepokoju - przeklęty autobus z którego każdy wysiada trzy razy. Nie pogniewałbym się, gdyby to rozwinąć, jest potencjał.

Agnieszka Biskup "Ostatnie wakacje w Zawadach"
I jeszcze jeden bardzo dobry tekst na sam koniec. Sierpień '88, grupa młodych ludzi spędza wakacje z rodzicami w kurorcie "Muchomorek". Za sprawą tajemniczego wideo postanawiają udać się na wyprawę w okoliczne lasy, gdzie, na swoje nieszczęście, odnajdują miejsce z nagrania. Sporo grozy, sugestywnie oddany klimat schyłku PRL-u, trochę nostalgii i dramatu. Utwierdziłem się w przekonaniu, że jestem fanem autorki.

Wypadałoby teraz jakoś podsumować całość... Bardzo dobrze się bawiłem, nawet lepiej niż bym się spodziewał. Część autorów pokusiła się o krótkie notki, w których mówią o swojej przygodzie ze Stephenem Kingiem. Jeśli wspólnym motywem antologii jest twórczość gościa z taką bibliografią, to, delikatnie mówiąc, ma się szerokie pole manewru. Tzw. Wolna Amerykanka. Czy coś w tym złego? Według mnie nie. Chyba, że liczy się na kalkę Kinga 1:1, wtedy nie polecam "W cieniu Bangor". Jeśli zaś ma się ochotę na dobrą, szeroko pojętą grozę polskiej produkcji, wtedy będzie to słuszny wybór. Odszukiwanie (pod)tytułowych inspiracji czy odniesień do konkretnych dzieł Króla Grozy należy traktować jako dodatkowy bonus. Cenione przeze mnie nazwiska nie zawiodły, mało tego, ich lista się powiększyła. Kawał książki, fakt, ale było warto.
PS Dodatkowy plus za okładkę Macieja Kamudy - dobra robota!

Moja przygoda ze Stephenem Kingiem zaczęła się dobre kilkanaście lat temu od "Oczu smoka". Chyba nie mogłem gorzej wybrać. 😁 (Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że za kilka lat sięgnę po cykl "Mroczna Wieża", który stanie się jednym z najbardziej istotnych w moim życiu). Później była "Szkieletowa załoga". Chyba pierwsza książka 'dla dorosłych' która przeczytałem. Bardzo...

więcej Pokaż mimo to

avatar
292
291

Na półkach: ,

Osiemnaścioro polskich pisarzy i pisarek. Dwadzieścia pięć opowiadań. I jedna myśl: Stephen King. A przynajmniej taka była koncepcja. Pomysł na antologię „W cieniu Bangor” przyszedł do głowy Juliuszowi Wojciechowiczowi. Nie pierwszy raz zresztą zaprosił on kolegów po piórze do projektu pomyślanego jako hołd dla mistrza współczesnej literatury grozy, Stephena Kinga. Mowa o wydanym w 2015 roku nakładem wydawnictwa Gmork „Pokłosiu” - skromniejszej objętościowo antologii powstałej z inicjatywy właśnie Wojciechowicza. „W cieniu Bangor” wyszło pod szyldem wydawnictwa Dom Horroru, a przepiękną okładkę, bezsprzecznie utrzymaną w klimacie twórczości Kinga, zaprojektował niedościgniony Maciej Kamuda. Książka liczy sobie trochę ponad sześćset pięćdziesiąt stron, drobnym drukiem. Zawiodą się jednak ci, którzy nastawią się na kopiowanie Króla. Inspiracje i fabularne, i klimatyczne, nawiązania, oczka puszczane do fanów prozy Stephena Kinga – oczywiście odnajdujemy to w niniejszym dość ambitnym przedsięwzięciu, ale w bardzo małych dawkach. Udział w tym wydarzeniu wzięli bowiem na tyle duzi indywidualiści, pisarze i pisarki z już wyrobionym własnym stylem, żeby duch prozy Kinga nie zachował takiej wyrazistości, jakiej z pewnością niejeden jego czytelnik będzie od antologii reklamowanej jego nazwiskiem, oczekiwał. Trochę wbrew tytułowi, moim zdaniem, lepiej będzie więc, jeśli po „W cieniu Bangor” sięgną osoby albo nieobyte z bibliografią Kinga, albo po prostu tacy, dla których zachowanie niełatwego do podrobienia stylu ich mistrza w tej długiej podróży przez obszary leżące w cieniu Bangor, nie będzie warunkiem bezwzględnym. Wartością nadrzędną, konieczną do dobrej, mrocznej zabawy.

Trudno było mi wybrać najlepsze z najlepszych. Jeszcze przed lekturą „W cieniu Bangor. Antologii inspirowanej prozą Stephena Kinga” umyśliłam sobie, że wyróżnię maksymalnie pięć tekstów. Nie pytajcie skąd ta liczba – tak sobie strzeliłam. Oczywiście zakładałam, że moja czołówka opowiadań zamieszczonych w omawianej grubaśnej publikacji nie będzie składała się z akurat tylu tekstów. Tyle że jak na zatwardziałą pesymistkę przystało myślałam, że będzie ich mniej. Stało się inaczej. Zawzięłam się, że ma być pięć (pięć i i już!),ale widać za słabo, bo ostało się pięć plus jeden (taka pisownia, bo taka teraz moda w Polsce). Nie zrozumcie mnie źle, to wcale nie oznacza, że jedynie sześć z aż dwudziestu pięciu opowiadań odebrałam na plus, bo tak naprawdę zdecydowana większość w jakimś zakresie do mnie przemówiła, ale ta szóstka w moich oczach błyszczy najjaśniej. Aż razi... geniuszem? Może to za mocne słowo, ale autorzy tychże niewątpliwie się popisali. O kim mowa? Na początek Kornel Mikołajczyk i jego „Psy Rafała Kuzio”. Dość długie opowiadanie o artyście opiekującym się poważnie chorą żoną w domku pod lasem, coraz śmielej nawiedzanym przez sforę zdziczałych psów. Autor zdradza, że boi się tych stworzeń, a jego strach ma szansę udzielić się czytelnikom. W swoim komentarzu (tylko część autorów/autorek opatrzyło swój tekst komentarzami, co swoją drogą zwykł czynić też sam King w swoich publikacjach) Mikołajczyk zdradził, że inspirację czerpał z „Tajemniczego okna, tajemniczego ogrodu”, „Polaroidowego psa” i oczywiście „Cujo”. Ten ostatni przede wszystkim spoziera z kart jego, co ważne, niepozbawionego indywidualności utworu: bestyjka wielka jak bernardyn, imię żony głównego bohatera i w ogóle najwyraźniej oszalałe psy, tym razem w liczbie mnogiej. I jeszcze jedna rzecz: niektóre nieproszone myśli, konstrukcja tj. przerywniki w nawiasach, ewidentnie w stylu Kinga. Konsekwentnie zagęszczająca się aura nie do końca zdefiniowanego zagrożenia, niejednoznaczne postacie i skoncentrowany na detalach, plastyczny warsztat autora.
Następna: Agnieszka Osikowicz-Chwaja i jej pomysłowy, diablo klimatyczny „Cmentarz na wyspie”. Od razu zaznaczam: to nie jest hołd dla „Smętarza dla zwierzaków” aka „Cmętarza zwieżąt” Kinga. Bardziej kojarzyło się z „W wysokiej trawie” napisanym wspólnie z jego synem tworzącym pod pseudonimem Joe Hill. Podobny rodzaj straszenia lub jak kto woli zasiewania niepewności w odbiorcach. Tytułowa wyspa i jej magiczne właściwości. I grupa młodych ludzi rozpaczliwie starająca się wydostać z tej zaskakującej pułapki... bez wyjścia?
„Karyna”. Czego spodziewałam się po Piotrze Sawickim, autorze wspaniałego leksykonu „Odrażające, brudne, złe. 100 filmów gore”? Cóż, właśnie tego! Krwawej jazdy bez trzymanki, w której nie bierze się jeńców. Stephen King nie jest znany z literatury ekstremalnej (choć jedno naprawdę mocne opowiadanko w tym klimacie stworzył),ale paradoksalnie właśnie taki kawałek ze wszystkich zamieszczonych w „W cieniu Bangor” ma najwięcej wspólnego z jego prozą. A konkretniej, z powieścią „Christine”. Tylko tym razem rzeź urządzi sobie Syrenka, duma polskiej motoryzacji w takim kolorze, jak Kingowski Plymouth Fury. Kolorze komunistów, jak zaznacza obdarzony dość ciętym, sarkastycznym poczuciem humoru mistrz Sawicki. Ten styl. Ta kreatywność w odbieraniu życia ludziom - och, to tankowanie! - w tym „dzisiejszym największym wrogom ojczyzny” (powiem tak: polskiemu rządowi taki wózek teraz mógłby się przydać...). Ten wspaniały humor. Idealnie wyważona groteska. Pozostaje tylko dręczące pytanie: czemu o Piotrze Sawickim tak mało się słyszy na polskim rynku literackim? Gdzie żeś się, zdolniacho, schował?
Joanna Pypłacz i jej utrzymana w uwielbianym przez tą panią klimacie gotyckim, „Mabel”. Akcja rozgrywa się „w ojczyźnie tego rodzaju literatury”, w Wielkiej Brytanii, a ściślej na jednej z angielskich wsi. Trzyosobowa rodzina i prawdopodobnie nawiedzone wiekowe domostwo. Domniemana klątwa, zagęszczająca się aura nadnaturalnego zagrożenia, szczypta paranoi i zdaje się wybór najlepszego wariantu na koniec. Bardziej czuć tu Shirley Jackson i Daphne du Maurier niż Stephena Kinga, ale chyba żaden fan opowieści z dreszczykiem się za to na Popłycz nie pogniewa.
Grzegorz Kopiec i „Jessy”. Mmm, miód dla moim zmysłów. „Witamy w Strefie Mroku!” - niejedną fabułę rozpostartą w „W cieniu Bangor” można podsumować takimi słowami, ale według mnie historia pewnego policjanta przybywającego do Orono w stanie Maine, gdzie jak wiemy studiował Stephen King, małego amerykańskiego miasteczka, w którym najpierw ma się spotkać ze swoim zleceniodawcą, ta historia zdecydowanie najmocniej emanuje... tym czymś dziwnym, niepojętym, odkształconym, co zwykłam nazywać po prostu Strefą Mroku. Trochę „Dzieci kukurydzy”, trochę „Mają tu kapelę jak wszyscy diabli”. W komentarzu autor zaznaczył, że podobieństwo było niezamierzone (inspirację czerpał m.in. z opowiadania „Willa”) – z jego słów wnoszę, że pisząc „Jessy” nawet nie znał tego opowiadania, co jest dość niesamowite, bo ja naprawdę od początku o tym tekście przede wszystkim myślałam. Podobna atmosfera, to charakterystyczne zagubienie w czasie i przestrzeni w wersji mikro. Akcja fenomenalnego opowiadania Kopca została osadzona w latach 60-tych XX wieku. W iście kingowskim małym miasteczku w Stanach Zjednoczonych, gdzie dzieją się rzeczy niepojęte.
„Ostatnie wakacje w Zawadach” Agnieszki Biskup to opowiadanie, które dopiero po namyśle zdecydowałam się umieścić w mojej osobistej czołówce tekstów widniejących w omawianym tomiszczu. Myślałam, czy by go nie wyrzucić, ale przeważył klimat troszkę w duchu „To” Kinga. I uczucie, z jakim autorka pisze tutaj o legendarnym „Coś” Johna Carpentera. I wspomniana już Strefa Mroku. Wyjaśnienie całej tej wakacyjnej zagadki z lat 80-tych XX wieku z lekka mnie rozczarowało, ale biorąc po uwagę całokształt – tak większość treści, jak solidną atmosferę groźnej nadnaturalności towarzyszącą praktycznie przez cały czas – muszę pochylić czoło.

Wyśmienite teksty już za nami, teraz więc parę słów o tych tylko (tylko?!) dobrych. Subiektywnie patrząc, rzecz jasna. Pomysłowe, zwariowane „Niedopałki” Juliusza Wojciechowicza, które wielbicielom prozy Stephena Kinga pewnie skojarzą się z jego opowiadaniem „Quitters, Inc.”, ale tylko motywem nałogowego palacza powoli uwalniającego się od nikotynowych kajdan. Bo wszystko, co wokół, a to jest najlepsze (trochę chore, ale lubimy chore klimaty, prawda?),to już zupełnie inna bajka.
„Jak kamień w wodę” Anny Musiałowicz traktuje o prześladowanym w nowej szkole nastolatku i tajemniczych zniknięciach jego oprawców. Empatyczna, mroczna opowieść o tragicznym żywocie można powiedzieć po części z życia wziętym. W zbliżone nuty Musiałowicz uderza w „Napisz o mnie”. Dramatycznej, poruszającej serce opowieści pewnego małego chłopca, który upatrzył sobie mało znanego i niezbyt płodnego pisarza, który jakoś sobie jego towarzystwa nie ceni. Niepowierzchowny i uczuciowy styl Musiałowicz powinien zrekompensować poszukiwaczom oryginalności niedostatek takich charakterystycznych elementów.
„Krzyś” Sandry Gatt Osińskiej bazuje na bodaj najbardziej mrożących krew w żyłach wydarzeniach z „Miasteczka Salem” Stephena Kinga. Mały chłopiec nachodzony przez swojego niedawno zmarłego kolegę. Nocą, w swojej własnej sypialni. I jego coraz bardziej przerażona matka i... Potężny ładunek tak zwanej grozy uosabianej przez prawdziwe, nie te świecące w słońcu, wampiry, które bez wątpienia właśnie biorą w posiadanie pewien niewielki zakątek Polski. Duch Kinga jest, ale bez uporczywych, denerwujących prób kalkowania niekoronowanego króla Nowego Horroru.
Krzysztof Maciejewski w przedmowie do swojego „Lecząc księżyc” mówi, że to swego rodzaju wariacja stwierdzenia Stephena Kinga, że „potwory istnieją i duchy są prawdziwe. Żyją w naszych wnętrzach i czasami wygrywają”. „Lecząc księżyc” to spowiedź pewnego pedofila, do którego trudno wyrobić sobie jednoznaczny stosunek. Ambiwalencja uczuć. Słuszny gniew zmieszany ze współczuciem. Do pedofila, można więc poczuć lekki wstręt do samego siebie. Ale też, jak oceniam zgodnie z myślą przewodnią Maciejewskiego, zastanowić się, czy szufladkowanie kogokolwiek, nawet tak poważnych przestępców, jak pedofile, w absolutnie każdym przypadku jest uzasadnione. Trudne pytanie i ciężki temat. Dla ludzi lubiących myśleć powiedzmy trochę odważniej, zapuszczać się na te rzadziej odwiedzane przez współczesnych obszary zagadnień natury moralnej i prawnej. Bo sprawiedliwość naprawdę bywa ślepa...
„Strzępy skóry” Krzysztofa Maciejewskiego wcześniej ukazały się w „Gorefikacjach II”. Potencjalny demon na oddziale dermatologicznym pewnego szpitala. Troszkę gore, mrocznego oniryzmu i nie tak znowu standardowe, przykuwające uwagę podejście do motywu nawiedzenia obiektu. Albo szaleństwa szerzącego się wśród wierzących w zabobony pacjentów. Zbiorowa histeria czy łaknący krwi i/lub świeżego mięsa potwór, który w tym nieszczęsny szpitalu znalazł prawdziwy szwedzki stół?
Jacek Piekiełko przedstawia „Chłopca z zapałkami”. Klimat nawet trochę jak u Kinga – wyłapałam jeden wyraźny ukłon w stronę powieści „To” (klaun),ale myślałam głównie o „Policjancie bibliotecznym”. Przez dość ciekawie zachowującą się bibliotekarkę, to fakt, ale było w tym też coś nieuchwytnego, coś, czego nie potrafię sprecyzować, a co kazało mi myśleć o tamtej szalonej minipowieści, do której mam duży sentyment, minipowieści Kinga, i to jeszcze przed „wejściem na scenę” tajemniczej dyrektorki biblioteki. Jeszcze bardziej tajemniczy jest nowy pracodawca głównego bohatera. Majętny ekscentryk, mieszkający w wielkim, oddalonym od innych zabudowań domu z piwnicą, do której jego nowemu pracownikowi nigdy, pod żadnym pozorem nie wolno wchodzić. A jak gdzieś w horrorze wchodzić nie wolno, to wiadomo, że jest tam coś, co trzeba jak najszybciej odkryć. Albo odwrotnie: nie powinno się nawet tego oglądać. Tajemnicza, doprawdy intrygująca fabuła o bogatym domniemanym burzycielu, seryjnym podpalaczu, dziwnej bibliotekarce i, być może na swoje nieszczęście, goniącym za prawdą młodym kucharzu.

Opowiadania średnie i niezłe. Na pierwszy ogień „Wszystkie jego kobiety”, króciutka opowiastka Anny Musiałowicz, która przyjemnie skojarzyła mi się z krótkometrażowym filmem Nacho Cerdy, pt. „Genesis”, jedną z części jego „Trylogii Śmierci”. Też niedługa „Dziewczynka ze szczelin” Krzysztofa Maciejewskiego traktuje o pewnej mrocznej legendzie. A „Widzieć więcej” Flory Woźnicy skupia się na młodym mężczyźnie, który dzięki swojemu niezwykłemu darowi zyskuje pewność, że świat niedługo się skończy. W sumie fabuła trochę nijaka, ale warsztat Woźnica ma porządny. Jest też trochę gore i o niszczeniu Ziemi przez ludzkość, a to chyba ważny temat? Dalej mamy „Dzień z życia rzemieślnika” Przemysła Karbowskiego, czyli rzecz o pewnej niemoralnej, przestępczej wręcz propozycji danej niezbyt ambitnemu literatowi. Wspomnienie nazwiska Stephena Kinga (więcej dopasowań do podtytułu „W cieniu Bangor” tutaj nie wypatrzyłam),przystępny styl, ale nie do końca chwytliwy pomysł. Taki jakiś bezpłciowy. Następnie „Mój, tylko mój” Barbary Mikulskiej. Pisarki z solidnym warsztatem mówiącej o szaleńczej, chorobliwie zachłannej miłości kobiety poruszającej się na wózku inwalidzkim, która czuje, że utraciła miłość swojego męża. I chce ją odzyskać, a pomóc jej w tym może ktoś, kogo mogliśmy już poznać. W zależności od interpretacji. „Rechot” Dagmary Adwentowskiej fanom Kinga musi nasunąć na myśl „Porę deszczową”. Podobieństwa jak najbardziej zamierzone, wiemy to od samej autorki. W każdym razie obyło się bez większych fajerwerków. Taki sobie, niewyróżniający się pomysł, taki sobie klimat i taki sobie styl, ale całkiem lekko się czyta. „Zegarmistrzyni” Agnieszki Kwiatkowskiej zaczyna się jak „Bezsenność” Stephena Kinga. Główna bohaterka ma taką samą przypadłość jak Ralph Roberts, ale bardziej męczy ją jej własna matka. Najpierw telefonami i dowodami na to, że posiadła coś w rodzaju szóstego zmysłu. A że jest to egocentryczna i dość niemiła kobieta, mogą wyniknąć z tego nie lada kłopoty. O ile starsza pani rzeczywiście posiadła taki niezwykły dar. Nie mamy pewności, tak samo zresztą jak jej córka, nieoczekiwanie zmuszona do powrotu w rodzinne okolice, gdzie jak można się tego spodziewać, wydarzy się coś niewiarygodnego. Szczegółowo rozpisane (szczęśliwie dla mnie) dark fantasy oparte na niepospolitym, może nawet innowacyjnym pomyśle, który jednak obszedł mnie mniej niż bardziej typowe, można powiedzieć zrównoważone, wprowadzenie. A teraz ponownie „Witamy w Strefie Mroku!”, czyli na „Przystanku Poprzeczna” wzniesionym przez Kacpra Kotulaka. Coś w rodzaju autobusu widmo i okolica, z której niczym z pętli wydostać się niepodobna. Nie najlepszy wprawdzie rozwój i zarazem wyjaśnienie irracjonalnych zjawisk nagle zachodzących w otoczeniu głównego bohatera (moim zdaniem lepiej Kotulak by uczynił, pozostawiając zakończenie otwarte na interpretacje czytelników),ale aurą nadnaturalności, którą z pieczołowitością buduje zanim nastanie większy dynamizm i niesatysfakcjonujące tłumaczenia, bez wątpienia mnie porwał.

I na koniec garść opowiadań, w których pomimo najszczerszych chęci i dużych starań, nijak nie potrafiłam się odnaleźć. „Nienawistna spluwa” Juliusza Wojciechowicza, w której przewinie się niejaki Stephen Bachmann (!) to wprawdzie rzecz spisana przez człowieka, który nie operuje niepreferowanym przeze mnie powierzchownym, ani tym bardziej niepotrzebnie wulgarnym stylem, więc przynajmniej z tym nie miałam problemu. Ale poszatkowana forma, skakanie od postaci do postaci, którą gwoli sprawiedliwości narzucał tekst – rzecz o nadzwyczajnej dubeltówce, bo podporządkowującej sobie każdego właściciela – dezorientowało, irytowało. Po prostu nie pozwoliło należycie wejść w tę szaleńczo rozpędzoną opowiastkę o złym, ale to naprawdę złym przedmiocie.
W „Jeanie Johnston” Marek Zychla zostawił dość sporo nawiązań do Stephena Kinga. A wspomnienie jego nazwiska to najmniejsze z nich. Język z „Desperacji” (kto czytał, wie o co chodzi),Ka i ka-tet z „Mrocznej wieży” i tak zwane Siostrzyczki z Callan, co ma się kojarzyć z „Siostrzyczkami z Elurii”, opowiadaniem osadzonym w uniwersum „Mrocznej wieży” i może z „Wilkami z Calla” piątą odsłoną tego powieściowego cyklu. Akcja toczy się w Irlandii, w której od lat wraz z rodziną mieszka ten urodzony w Polsce znany autor. W niewielkim miasteczku, w którym zaczyna źle się dziać. Takie pomieszanie z poplątaniem, istny chaos, w którym czułam się kompletnie zagubiona. No prawie, bo co nieco ogarniałam, czasami nawet coś tam mnie zainteresowało (chłopiec, w którym zostają obudzone psychopatyczne skłonności, czy tajemnicze zgony),ale to i jeszcze więcej tak niewygodnie dla mnie porozstawiano i tak nieciekawie poprowadzono, że nie mogłam się już doczekać następnego dania. A trochę to trwało, bo Zychla jak na złość się rozpisał.
Osadzona w drugiej dekadzie XX wieku w Polsce i w Rosji opowieść pod tytułem „Śmierć wilkołaka” pióra Przemysława Karbowskiego ma w sobie coś z „Carrie” i już w mniejszym stopniu z „Podpalaczki”. Archaiczna polszczyzna, w takim raczej ciężkawym wydaniu (znam też inną, przepiękną),rozproszona i w ogólnym rozrachunku nijaka fabuła, choć na początku może się wydawać, że to jakiś bardziej wyszukany kawałek opowieści z dreszczykiem. Z jakim dreszczykiem? Horror z tego w sumie żaden. Ciężko się czytało, mocno wiało nudą i banałem. Bo jeśli zabrać całe te historyczne tło, to co pozostaje? Odpowiedzcie sobie sami.
I to już naprawdę koniec. „Full Plastic Jacket” Kacpra Kotulaka. Chyba nie muszę mówić, do jakiego tytułu nawiązuje autor w swoim? Co więcej, wiernym fanom prozy Kinga pewnie sama ta nazwa wystarczy, żeby domyślić się do jakiego jego utworu Kotulak się tutaj odnosi. Tak, oczywiście chodzi o „Pole walki”, jedno z najmniej lubianych przeze mnie tekstów Stephena Kinga. Ażeby być precyzyjną: nielubianego. Męczącego, prawie tak samo jak „Full Plastic Jacket”. Czyli humorystyczny obraz wojny plastikowych żołnierzyków z klockami LEGO w domu pewnej nieświadomej tych niezwykłości zwyczajnej rodziny.

„W cieniu Bangor. Antologia inspirowana prozą Stephena Kinga” może i nie broni się jako wielki hołd dla twórczości jednego z największych pisarzy kojarzonych z horrorem. Ale według mnie broni się jako po prostu zbiór opowiadań z dreszczykiem od różnych autorów i autorek. Naszych, polskich. Mnóstwo wspaniałych, dobrych i całkiem niezłych opowiadań. Trochę przyjemnych średniawek i naprawdę niewiele nużących przepraw. Przez miejsca leżące w cieniu Bangor, miasta prawie tak Kingowskiego, jak Kingowskie są Castle Rock i Derry. Miejsca, które musicie odwiedzić. Również te, w których ja się nie odnajdywałam, bo ilu czytelników, tyle zapatrywań. Więc wsiądźcie na te wszystkie konie, na te dwadzieścia pięć siodeł i dajcie się poprowadzić w cień. W cień Bangor. Gorąco zachęcam!

http://horror-buffy1977.blogspot.com/

Osiemnaścioro polskich pisarzy i pisarek. Dwadzieścia pięć opowiadań. I jedna myśl: Stephen King. A przynajmniej taka była koncepcja. Pomysł na antologię „W cieniu Bangor” przyszedł do głowy Juliuszowi Wojciechowiczowi. Nie pierwszy raz zresztą zaprosił on kolegów po piórze do projektu pomyślanego jako hołd dla mistrza współczesnej literatury grozy, Stephena Kinga. Mowa o...

więcej Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    93
  • Przeczytane
    81
  • Posiadam
    30
  • 2020
    5
  • Horror
    4
  • E-book
    2
  • Biblioteczka domowa III
    1
  • 👻 Horror/powieść grozy
    1
  • * HORROR / GROZA
    1
  • Wieś
    1

Cytaty

Bądź pierwszy

Dodaj cytat z książki W cieniu Bangor. Antologia inspirowana prozą Stephena Kinga


Podobne książki

Przeczytaj także