rozwińzwiń

Chodźcie, idziemy

Okładka książki Chodźcie, idziemy Janusz Rudnicki
Okładka książki Chodźcie, idziemy
Janusz Rudnicki Wydawnictwo: W.A.B. Seria: ...archipelagi... literatura piękna
192 str. 3 godz. 12 min.
Kategoria:
literatura piękna
Seria:
...archipelagi...
Wydawnictwo:
W.A.B.
Data wydania:
2007-01-01
Data 1. wyd. pol.:
2007-01-01
Liczba stron:
192
Czas czytania
3 godz. 12 min.
Język:
polski
ISBN:
9788374142823
Średnia ocen

6,1 6,1 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
6,1 / 10
90 ocen
Twoja ocena
0 / 10

OPINIE i DYSKUSJE

Sortuj:
avatar
161
61

Na półkach:

Książka z tych wymagających skupienia. Groteska, ale lekkostrawna, równowaga między formą a treścią zachowana. Zdania jak seria z karabinu maszynowego (polecam poczytać na głos dla wzmocnienia tego efektu),poszatkowana setkami przecinków (to na plus - uwielbiam przecinki:)). Na kolana mnie nie powaliła, ale nie mam poczucia zmarnowanego czasu.

Książka z tych wymagających skupienia. Groteska, ale lekkostrawna, równowaga między formą a treścią zachowana. Zdania jak seria z karabinu maszynowego (polecam poczytać na głos dla wzmocnienia tego efektu),poszatkowana setkami przecinków (to na plus - uwielbiam przecinki:)). Na kolana mnie nie powaliła, ale nie mam poczucia zmarnowanego czasu.

Pokaż mimo to

avatar
908
597

Na półkach: , ,

no taki dzień świra. szkoda - i zarazem nieszkoda - że pod koniec skręca w tematy takie mocno holocaustowe. całkiem sprawnie napisane, chociaż można też by sobie zadać takie samo pytanie, jak w trakcie oglądania filmów eda wooda, czyli: po co? no i ja odpowiem, po co: 95% dzieła to jest gówno, a na końcu się mówi coś ważnego. no i tak też można, i taka jest ta książka, jak 'plan dziewięć z kosmosu'.

no taki dzień świra. szkoda - i zarazem nieszkoda - że pod koniec skręca w tematy takie mocno holocaustowe. całkiem sprawnie napisane, chociaż można też by sobie zadać takie samo pytanie, jak w trakcie oglądania filmów eda wooda, czyli: po co? no i ja odpowiem, po co: 95% dzieła to jest gówno, a na końcu się mówi coś ważnego. no i tak też można, i taka jest ta książka, jak...

więcej Pokaż mimo to

avatar
404
282

Na półkach: , ,

CHODŹCIE, OPAMIĘTAJMY SIĘ

Powieść „Chodźcie, idziemy” Janusza Rudnickiego (ur. 1956) to tak naprawdę kilka utworów w jednym. Zaczyna się w duchu Bachtinowskiego karnawału, od groteski w stylu Mrożka, czy wręcz osobliwej commedii dell’arte, którymi pisarz oswaja czytelnika, zdobywając jego zaufanie. Później jednak, wraz ze stopniowo upadającym i zmierzającym w stronę horroru stylem Rudnicki wali obuchem na odlew tak, że lecą drzazgi.

A fabuła pozornie wydaje się banalna. Gdańsk, lata dziewięćdziesiąte, do kraju z emigracji w Niemczech powraca pisarz, zgorzkniały mężczyzna w średnim wieku, „żyjący w szpagacie w dwóch krajach jednocześnie”. Wprowadza się do jednego z typowych dla tamtych lat obskurnych blokowisk i próbuje jakoś zaczepić się w nowej-starej rzeczywistości. Dlatego też najpierw obcina sobie paznokcie, a potem, z nudów, smaruje sobie twarz pastą do butów i przykłada ją do szyby. Odbiera od listonoszki paczkę dla sąsiada i… zatrzaskuje się na korytarzu. Chcąc nie chcąc, musi więc przywitać się z sąsiadami. A tam prawdziwa galeria osobliwości – postaci takie jak Dyrygent, Pinkerton, Mleczarz, Słupnik czy Madame Butterfly.

Taki na przykład Georges Perec w powieści „Życie instrukcja obsługi” pokazywał życie mieszkańców przykładowej paryskiej kamienicy z odsłoniętymi ścianami. Janusz Rudnicki wręcz przeciwnie – umieszcza narratora wewnątrz tygla – pokazuje ludzi zatrzaśniętych z dwóch stron – drzwiami wejściowymi i balkonowymi. Duszna atmosfera przymusowej enklawy, wybujała suwerenność bananowo-kartoflanej republiki. „Mnie do gardła podchodziła rzeczywistość, którą sam żem sobie upichcił” – stwierdza w pewnym momencie bohater. Jakieś wymioty lub wybuch wydają się być naturalną koleją rzeczy – coś musi nastąpić. I następuje, w momencie, w którym bohater stoi na balkonie, potężny wybuch gazu (tak przecież częsty w latach dziewięćdziesiątych) wysadza blok w powietrze. Głównym postaciom udaje się ujść z życiem, jedynie głównemu bohaterowi ze strachu odebrało mowę – od tej pory będzie nazywany Niemową. Ocaleni, pod wodzą Mleczarza, postanawiają udać się w podróż… do Niemiec, by żądać podwyżek odszkodowań wojennych.

O Januszu Rudnickim mówi się, że to jeden z największych w polskiej literaturze współczesnej „nestbeschmutzerów” (z racji, że pisarz od 1983 roku mieszka w Hamburgu, określenie to pozostawiam bez tłumaczenia). A ja myślę, że jednak bardziej wizjoner. Powieść „Chodźcie idziemy” ukazała się już ponad dziesięć lat temu i była, jak przyznał sam autor, efektem „chorej nieco wyobraźni”. Jednak nie tylko nie straciła nic ze swojej aktualności, a nawet przemawia jeszcze dosadniej, co dekadę temu. To wszystko za sprawą kilku ewidentnych proroctw Rudnickiego, które spełniły się w naszej nowej rzeczywistości. „-… za to, żeby nam własne życie darowali, pany jego. Niech teraz płacą! Za to, żeśmy cherlawi i schorowani. Za zdrowie i młodość naszą zmarnowaną. Niech płacą, co nam obca przemoc wzięła. Ale nie jałmużnę. I nie z łaski, tak jakby płacili nam premię! Niech płacą, wiedząc, że płacą tylko część, bo całości nie zapłacą nigdy!”. Brzmi znajomo? No, właśnie.

I drugi przykład – gdy na miejsce wybuchu przybywają odpowiednie służby, celem wysadzenia pozostałości bloków, by uwolnić mieszkańców uwięzionych w piwnicach, część ludzi na jednej z niewielu ocalałych szyb dostrzega odciśniętą w paście do butów twarz Niemowy. „Pierwsi klękają. Drudzy klękają. Wszyscy, którzy wierzą w cud, klęczą. Jak im powiedzieć, że to albo pasta do butów i że w związku z tym Matka ich Boska, nawet gdyby ją miała, to smarowałaby nią Chrystusowi buty, a nie twarz, i ślady po nim byłoby widać tu, na ziemi, a nie tam w oknie? (…) Wierzący wygrażają księdzu, nagle wyje pierwsza syrena. Wierzący wstają z kolan, biegną do Dowódcy Wojsk Inżynieryjnych, padają na kolana. Powód: nie wysadzać Matki Boskiej z Dzieciątkiem w powietrze. Dowódca Wojsk Inżynieryjnych dzwoni do Prezydenta Miasta, powód: wydać czy nie rozkaz do eksplozji w wyniku powstałej sytuacji. Pertraktacje. Klęczący intonują «My chcemy Boga»”. Brzmi znajomo? „My chcemy Boga” to też ostatnio popularna pieśń.

Powieść Rudnickiego to jednak nie tylko banalne utyskiwanie na trudne relacje z naszym zachodnim sąsiadem, czy na polsko-niemieckie stereotypy, to przede wszystkim krytyka społeczna. Paszkwil na polską tendencję do bylejakości, przeciętniactwa i prowincjonalizmu, jego symbolem jest sztuczny kwiatek, który w pierwszej części powieści mieszkańcy bloku przekazują sobie z rąk do rąk, niczym jakiś erzac szczęścia. Omawiany utwór przykuwa uwagę również formą i stylistyką. Rudnicki postawił na niekontrolowany zapis myśli głównego bohatera, tworząc swój własny, specyficzny język. Niekiedy trudno się zorientować, czy opisywane wydarzenia dzieją się naprawdę, czy też są zapisem chorych wizji postaci. Dlatego też jest to lektura trudna w odbiorze i wymagająca wysiłku, który jednak warto podjąć. Ciekawy efekt udało się też uzyskać wydawcy, który przeplata kolejne części książki wycinkami z polskich i niemieckich gazet, informujących o tak częstych w latach dziewięćdziesiątych wybuchach gazu. Przyjmując realistyczne wydarzenie za fundament opowieści, stworzył Rudnicki rzecz groteskową, absurdalną, i niepokojącą, bo jak pokazały późniejsze lata, granica między groteską a rzeczywistością bywa płynna. „Chodźcie, idziemy” zamyka horror rozdziału, poświęconego zeznaniom niejakiego Czesława Gęborskiego, komendanta obozu w Łambinowicach, w którym w latach powojennych polską ręką wymordowano tysiące śląskich i niemieckich jeńców. Odczytuję powieść Janusza Rudnickiego jako spóźniony apel o rozwagę, o zaprzestanie instrumentalnego traktowania historii, która z pewnością nie była biało-czarna. Nienawiść nie ma narodowości – warto o tym pamiętać zwłaszcza teraz, gdy agresywnie propagowany przez obecny rząd polonocentryzm utożsamia się z patriotyzmem. „Chodźcie, opamiętajmy się", ciśnie się na usta taka trawestacja tytułu. Zróbmy tak, by to wszystko już nigdy nie musiało się powtórzyć, inaczej iść już nie będzie dokąd.

CHODŹCIE, OPAMIĘTAJMY SIĘ

Powieść „Chodźcie, idziemy” Janusza Rudnickiego (ur. 1956) to tak naprawdę kilka utworów w jednym. Zaczyna się w duchu Bachtinowskiego karnawału, od groteski w stylu Mrożka, czy wręcz osobliwej commedii dell’arte, którymi pisarz oswaja czytelnika, zdobywając jego zaufanie. Później jednak, wraz ze stopniowo upadającym i zmierzającym w stronę...

więcej Pokaż mimo to

avatar
264
231

Na półkach: ,

Dwa są książek rodzaje. Do czytania i te drugie. Co choćby człowiek się zawziął, nie poczyta. Bo to wsiadasz na pętli w dwójkę, otwierasz, i zdaje Ci się, że sobie poczytasz. Od pierwszego przystanku wątek ucieka. Podnosisz głowę. Myślisz. Podstawiasz siebie pod bohatera. Podstawiasz innych. Dumasz. Dłubiesz. Nie czytasz, jeno w łapie trzymasz.
Zerkniesz ponownie. Kilka wersów ogarniesz. Coś analizujesz, szukasz sensu. Nie zgadzasz się. Zgadzasz. Znów nie. I choć dwójka ma długą trasę, przeczytałeś raptem trzy akapity. Nie dobrniesz. A musisz oddać, bo biblioteka karę naliczy.
To nie jest książka do czytania. To książka do "kłócenia się" z nią. Do "nie zgadzania się". Do odmiennego zdania. Do rozmów z autorem. Lubię pokłócić się z książką.

Dwa są książek rodzaje. Do czytania i te drugie. Co choćby człowiek się zawziął, nie poczyta. Bo to wsiadasz na pętli w dwójkę, otwierasz, i zdaje Ci się, że sobie poczytasz. Od pierwszego przystanku wątek ucieka. Podnosisz głowę. Myślisz. Podstawiasz siebie pod bohatera. Podstawiasz innych. Dumasz. Dłubiesz. Nie czytasz, jeno w łapie trzymasz.
Zerkniesz ponownie. Kilka...

więcej Pokaż mimo to

avatar
441
338

Na półkach: ,

Ta książka to naprawdę twardy orzech do zgryzienia.
Na poziomie fabularnym - bohater wraca z emigracji do Polski, ale nie zdąży się nacieszyć swoją tutaj bytnością, bo w jego bloku wybucha gaz, co staje się impulsem dla wielu różnych wydarzeń. Rzeczywiście wybuchy gazu były w naszym kraju w latach dziewięćdziesiątych (kiedy dzieje się akcja powieści) niemal epidemią i bardzo ciekawym zabiegiem było dodanie do książki ilustracji złożonych z gazetowych wycinków na ten temat (zakładam, że wycinki autentyczne, aczkolwiek nie weryfikowałam). Fabuła odnosi się też do trudnej i złożonej historii stosunków polsko-niemieckich w XX wieku.
Autor posłużył się dość popularną ostatnio konwencją, podstawą narracji czyniąc po prostu myśli bohatera, próbując je odwzorować możliwie naturalnie/realistycznie. Powoduje to, że narracja jest chwilami dość chaotyczna, oscyluje od tego, co się dzieje, do całkiem abstrakcyjnych skojarzeń. Wydarzenia zdają się przybierać charakter groteski, dzieją się rzeczy szalone, a nieraz trudno określić, co jest wydarzeniami, a kiedy bohater tylko sobie fantazjuje. Pojawia się sporo ciekawych przemyśleń na tematy - że tak to ujmę - ogólnożyciowe, wplecionych w akcję i nie trącących moralizowaniem.
I tak przez większość książki, obrazy zmieniają się jak w kalejdoskopie, bohaterowie wiecznie gdzieś jadą czy idą, coś ich ciągle gdzieś pcha. Wszystko zmienia sama końcówka, ostatnie krótkie rozdziały, stanowiące w sumie coś na kształt epilogu. Nagle z szalonej historii (która wprawdzie porusza wątki historyczne i tożsamościowe, ale jest raczej zabawna lub dziwna niż refleksyjna) wyłania się ostre zakończenie, od którego robi się i słabo, i niedobrze.
I chyba o to tu chodziło. Najpierw mamy jednostkową historię, w której w sposób groteskowy pokazuje się trudną powojenną koegzystencję Polaków z zachodnim sąsiadem. Na tym etapie jest dość zabawnie i to usypia naszą czujność. Bo na koniec dostajemy ten sam wątek, ale z innej perspektywy, a pozbawiony lżejszej oprawy, i obrywamy nim między oczy i wstać już potem nie możemy.
I trudno mi to wszystko podsumować i ocenić, ale przeczytać na pewno warto.

Ta książka to naprawdę twardy orzech do zgryzienia.
Na poziomie fabularnym - bohater wraca z emigracji do Polski, ale nie zdąży się nacieszyć swoją tutaj bytnością, bo w jego bloku wybucha gaz, co staje się impulsem dla wielu różnych wydarzeń. Rzeczywiście wybuchy gazu były w naszym kraju w latach dziewięćdziesiątych (kiedy dzieje się akcja powieści) niemal epidemią i...

więcej Pokaż mimo to

avatar
1321
1035

Na półkach: ,

Poszarpana, krótka i szalona powieść Janusza Rudnickiego o tym co gryzie Polaka pod skórą oraz na zewnątrz. Zbiór symboli, historycznych krzywd, ułańskiej fantazji oraz fatalnego losu. Wszystko to autor, ze sobie charakterystyczną, swadą opisuje. Czasem jest lekko, czasem dosadnie a czasem nierealnie. Niemniej Rudnicki nie boi się słów. Ich nadużywania, znaczenia czy wieloletniego oklepania. Główną zaletą tej powieści jest język. Niemniej, ta krótka, powieść ma nieco zbyt lekki ciężar gatunkowy. Marzy mi się, aby właśnie ten autor usiadł przed maszyną do pisania, napełnił kieszenie cegłami (co by go od pracy nie oderwało nic) i napisał powieść, którą można by zestawić z "Amerykańską sielanką" Rotha lub "Wolnością" Franzena. Tego w polskiej prozie mi najbardziej brakuje. Takich sowizdrzałów nigdy za mało, ale tęsknota za czymś obszerniejszym ciągle pozostaje nieukojona.

Poszarpana, krótka i szalona powieść Janusza Rudnickiego o tym co gryzie Polaka pod skórą oraz na zewnątrz. Zbiór symboli, historycznych krzywd, ułańskiej fantazji oraz fatalnego losu. Wszystko to autor, ze sobie charakterystyczną, swadą opisuje. Czasem jest lekko, czasem dosadnie a czasem nierealnie. Niemniej Rudnicki nie boi się słów. Ich nadużywania, znaczenia czy...

więcej Pokaż mimo to

avatar
411
41

Na półkach: ,

Dziwna książka. Zaczyna się zabawnie, potem robi się coraz bardziej niedorzecznie, by na końcu przerazić potwornością. Na pewno nie daje o sobie zapomnieć. Dla gotowych na ekstremalne wrażenia.

Dziwna książka. Zaczyna się zabawnie, potem robi się coraz bardziej niedorzecznie, by na końcu przerazić potwornością. Na pewno nie daje o sobie zapomnieć. Dla gotowych na ekstremalne wrażenia.

Pokaż mimo to

avatar
1140
64

Na półkach:

Idźcie i nie wracajcie.

Idźcie i nie wracajcie.

Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Przeczytane
    112
  • Chcę przeczytać
    92
  • Posiadam
    37
  • Literatura polska
    4
  • 2013
    3
  • Chcę w prezencie
    2
  • 2018
    2
  • 2014
    2
  • Ulubione
    2
  • Mam EBOOK
    1

Cytaty

Bądź pierwszy

Dodaj cytat z książki Chodźcie, idziemy


Podobne książki

Przeczytaj także