Urodziłem się we Wrocławiu w 1984 roku. Dzieciństwo i okres dojrzewania przebimbałem wesoło: grając na komputerze ile wlezie, czytając fantastykę i zastanawiając się, co tu ze sobą począć. W końcu z braku lepszych pomysłów poszedłem na wrocławski uniwerek, a konkretniej – na anglistykę. Na uczelni radziłem sobie na tyle znośnie, że po magisterce (poświęconej, nawiasem mówiąc, Mrocznej Wieży Stephena Kinga) zostałem na studiach doktoranckich. A czym tam się zajmuję? Fantastyką, rzecz jasna. Anglojęzyczną, dla dzieci i młodzieży. I śmiercią. Namiętnie, choć nie wiem, czy to akurat dobrze o mnie świadczy. Moja przygoda z pisaniem trwa nie od dziś, a jej zamierzchłe początki są obecnie głównie powodem do śmiechu lub zażenowania. O tym, że jakoś mi to wychodzi, świadczą wygrane konkursy (Platynowy Kałamarz 2009, Horyzonty Wyobraźni 2009, konkurs Cyberpunk w ramach Falkonu 2010, Świetlne Pióro 2011, konkurs w ramach Wrocławskich Dni Fantastyki 2011) oraz rosnąca liczba publikacji. Naprawdę poważnie myślę o pisaniu od niedawna - głównie za sprawą umowy podpisanej z lubelskim Wydawnictwem Ifryt. Jestem też członkiem Ligi Piszących Dżentelmenów.
Na to, jak piszę, wpływ ma wiele czynników. Najważniejszym są bez wątpienia inne książki. Do moich ulubieńców z kręgu fantastyki należą Neil Gaiman i Andrzej Sapkowski, ale żeby wymienić wszystkich lubianych potrzebowałbym naprawdę duuuużo czasu. Z pisarzy bardziej mainstreamowych wprost przepadam za Paulem Austerem i Ernestem Hemingwayem. Ulubiona książka? ”Amerykańscy bogowie” Gaimana i cały Wiedźmin Sapkowskiego, ale jakiś czas temu “Ziemia pod jej stopami” Salmana Rushdiego dosłownie zjarała mi mózg i wciąż nie mogę się otrząsnąć.http://marcinrusnak.wordpress.com/
Jest to ten rodzaj książki, który czyta się błyskawicznie z zapartym tchem, a potem równie szybko zapomina. Mamy ciekawy świat - postapo z elementami magii. Mamy ciekawe postacie - mi osobiście kojarzyły się z bohaterami serialu Supernatural, choć nie do końca wiem dlaczego.
Historie są przedstawione dość dziwnie, bo pomiędzy nimi mamy luki, które są wypełniane dopiero w trakcie kolejnych części. Np. wiemy, że bohater ma traumę, ale nie wiemy dlaczego, aż do końca kolejnego rozdziału. Trudno się do tego przyzwyczaić, bo z jednej strony wiemy niemal wszystko o bohaterach, włącznie z ich myślami, a nagle nie wiemy nic o ich rzeczywistych motywacjach. Do tego niektóre niedomówienia celowo wprowadzają czytelnika w błąd, by nagle go zaskoczyć. Osobiście nie jestem fanem tego typu zabiegów i wolałbym bardziej konsekwentny styl narracji, ale to tylko kwestia preferencji.
Antologie mają to do siebie, że zawierają różne opowiadania różnych autorów. Trochę jak z pudełkiem niepodpisanych czekoladek - wiemy, co się tam znajduje, ale nie znamy smaków. Warto o tym pamiętać przy sięganiu po takie zbiory opowiadań.
„Fantazmaty 3” to już trzecia antologia nietematyczna - teksty łączy jedynie przynależność do szeroko pojętej fantastyki. W dodatku jest darmowa, jak wszystkie do tej pory wydane przez tę inicjatywę. Tekstów nie ma zbyt wiele - raptem sześć, ale za to bardzo długich. Standardowo napiszę o tych, które spodobały mi się najbardziej.
Filip Laskowski - Długi marsz.
Mimo że nie wszystkie powieści z „Uniwersum Metro 2033” są dobre, to bardzo lubię je czytać. I może opowiadanie Filipa Laskowskiego nie należy do tego projektu, to moim zdaniem ma wiele wspólnego: ludzie ukrywają się w schronie/bunkrze, na nieprzyjazną powierzchnię (tutaj przeraźliwe zimno) wychodzą tylko określone, przeszkolone osoby, największym zagrożeniem nie są mutanty/anomalie, a inni ludzie. Takie klimaty poruszają czułe struny w mojej duszy i mimo że nigdy nie chciałbym znaleźć się w podobnych warunkach, bardzo lubię o nich czytać.
Trochę podobne jest opowiadanie Magdaleny Świerczek-Gryboś pod tytułem „Czarnobyl cię kocha, biorobocie”. Podobnie nie trzeba się domyślać, dlaczego tekst mi się spodobał. :') Podczas długiej operacji postawienia nowego sarkofagu, który ma zabezpieczyć świat przed skutkami wypadku w elektrowni, dochodzi do niewyjaśnionych zniknięć ludzi, którzy znajdowali się w zonie. Ponadto wewnątrz niej nie działają żadne sprzęty, elektronika, pojazdy czy broń. Główny bohater, który pracował przy usuwaniu skutków katastrofy czarnobylskiej, wyrusza w stronę elektrowni, by kolejny raz uratować ludzkość.
Podobało mi się też opowiadanie „Mój Ragnarok” Marcina Rusnaka, które porusza ciekawy motyw - moc poszczególnych bóstw uzależniony jest od liczby ich wyznawców. W tym przypadku bóstwa skandynawskie zostały już praktycznie zapomniane i dogorywają w specjalnie stworzonym prawie że hospicjum (choć miejsce, w którym przebywają, nie do końca nim). Historia opowiedziana została z perspektywy Lokiego.
„Obcy w dolinie” Joanny W. Gajzler to z kolei humorystyczne fantasy - czasem odnoszę wrażenie, że przez Pratchetta już nie pisze się innego rodzaju fantasy. :') W pobliżu Wioski pojawia się Smok. Wieści zostały rozesłane i do Wioski przybywają wspomniani obcy, czyli prawie że stereotypowi bohaterowie: Rycerz, Mag, Nekromanta, Bard, Tropiciel et cetera. Fajne i lekkie opowiadanie.
Pozostałe dwa teksty nie przypadły mi do gustu i trochę się męczyłem, czytając je. No ale mam taką zasadę, że staram się przebrnąć przez wszystkie opowiadania.