W gwiazdy, nasze przeznaczenie

Michał Cetnarowski Michał Cetnarowski
22.09.2015

Wędrówki międzyukładowe w statkach-arkach, egzotyczne planety, setki obcych ras, szturmy orbitalne, imperia rozciągnięte na tysiące lat świetlnych, wreszcie wyprawy pionierskie tam, gdzie nie pacnęła jeszcze macka żadnego nie-człowieka. Space opera jest jak nowa bajka, przywołująca emocje i tęsknoty wieku dziecięcego, kiedy świat był jeszcze wielki i niepoznany, a za każdym załomem podwórka mogła się kryć inna planeta. Kto zresztą i dziś potrafi się oprzeć zapachowi blastera o poranku?

W gwiazdy, nasze przeznaczenie

Kiedyś, gdy świat był jeszcze młody, a na mapach więcej było białych plam niż obszarów zbadanych i skatalogowanych, za przewodniki po nieznanym służyły pamiętniki podróżników. Gdzie szukać podobnej egzotyki dziś, kiedy oko kamery podgląda już prawie każdy element życia? Oczywiście poza Ziemią – to znaczy albo na stronach NASA, albo na kartkach fikcji, które ich odkrycia fabularyzują w literaturze, komiksie, kinie czy grach komputerowych.

Łatka „space opery” miała początkowo wydźwięk pejoratywny.

„Opera kosmiczna” – ci, którzy nigdy nie latali w kosmos, mogą się zastanawiać, z czym to się w ogóle je. Otóż dawno, dawno temu, w nieodległej galaktyce, a konkretnie w 1941 r. w USA, niejaki Wilson Tucker, czytelnik piszący do fandomowego fanzinu, ukuł termin „space opera” na wszystkie te historie, które w czasopismach pulpowych toczyły się w przestrzeni kosmicznej, na wielkich krążownikach i małych łajbach międzyukładowych przemytników. Łatka miała początkowo wydźwięk pejoratywny – jako „soap opery” czy „horse opery” określano pierwotnie audycje radiowe dla gospodyń wraz z przychówkiem, utrzymane w konwencji obyczajowej czy westernowej, które przerywano co chwilę reklamami proszków do prania i tym podobnych pieniących się utensyliów. Ale czytelnicy kosmicznych awantur nie przejęli się tym zbytnio i przyjęli ją z honorem. A worek z gwiezdną przygodą się rozwiązał.

Do współczesnych klasyków konwencji zalicza się m.in. Iaina M. Banksa (cykl Kultura), Alastaira Reynoldsa (cykl Przestrzeń objawienia), Lois McMaster Bujold (Saga Vorkosiganów), Davida Webera (cykl o Honor Harrington) czy Petera F. Hamiltona (Dysfunkcja rzeczywistości), a Mag wydał właśnie „Drugie odkrycie ludzkości/Nostrilię” Cordwainera Smitha​, który pisał space operę, zanim to było modne. Czasem autorzy ci przenosili w kosmos fabuły literackiej klasyki („Gwiazdy moim przeznaczeniem” Alfreda Bestera, opowiadające o kosmicznym Hrabim Monte Christo), czasem fabularyzowali swoje doświadczenia militarne (Robert A. Heinlein, zanim napisał „Kawalerię kosmosu”, przed IIWŚ służył na lotniskowcu; Joe Haldeman, autor „Wiecznej wojny”, był w Wietnamie, podobnie jak Ian Douglas, twórca cyklu Star Carrier, który służył tam jako medyk) – ale zawsze było ciekawie. Wszystkich autorów space oper wymienić tu zresztą nie sposób, a pewnie każdy z czytelników, który siedzi w temacie, ma w tej dziedzinie swoich mistrzów i pierwszoligowych zawodników. Przełom nadszedł, kiedy ufoludki wkroczyły do kin i do telewizora: pozycję space opery utrwaliły, jednocześnie niejako zamrażając jej „cechy charakterystyczne”, „Star Trek” i „Gwiezdne wojny”, stając się wielkimi popkulturowymi fenomenami. Odtąd, na dobre i złe, space opera skojarzyła się z może niezbyt dbającą o naukową podbudowę, ale pasjonującą i adrenalinową kosmiczną awanturą, w której gwiezdne księżniczki ratowane są przez przemytników, źli lordowie żelazną pięścią miażdżą całe układy planetarne, a ludzkość podróżuje poza ostateczną granicę, gdzie inteligentne porosty opalają się w termonuklearnym promieniowaniu najbliższych gwiazd.

Polaków, którzy latali w kosmos, żeby tam dzielić i rządzić, nie było może z początku wielu i pojawiali się rzadko, choć i my możemy poszczycić się Trylogią kosmiczną Krzysztofa Borunia i Andrzeja Trepki, kosmicznymi westernami Bohdana Peteckiego, Kolorami sztandarów Tomka Kołodziejczaka, „Battle Dustem” Andrzeja Sapkowskiego, Żałując za jutro Sebastiana Uznańskiego czy „Jeszcze jednym bohaterem” Roberta M. Wegnera. Ale dopiero w ostatnim czasie na poważnie obrodziło u nas space operami. Szlak przecierali m.in. Darek Domagalski („Osobliwość”), Robert J. Szmidt („Łatwo być bogiem”) czy Rafał Dębski (cykl Rubieże imperium). Rękawicę podjęli Jarosław Ruszkiewicz („Syndrom Everreta: Ulysses”) czy Michał Cholewa, którego „Forta” – kolejny tom kosmicznego cyklu – otrzymał zresztą w tym roku nagrodę im. J. Zajdla dla najlepszej powieści, co też wydaje się znamienne. Ostatnio zaś do owej puli autorów dołączyli Paweł Majka i Marcin Podlewski.

Niebiańskie pastwiska Majki – znanego wcześniej z oryginalnego „Pokoju światów” i „Dzielnicy obiecanej”, pierwszej polskiej powieści w świecie Metra 2033 – zaczynają się jak… klasyczna fantasy, w podrasowanych tylko technologicznie realiach. Grupa najemników szturmuje oblężone miasto, w którym miały się skryć niedobitkach wrażych magów, w tle pojawiają się bogowie, a trup ściele się gęsto; czyli nie jest to nic, czego byśmy nie znali z epickiej fantasy. Ze strony na stronę okazuje się jednak, że nic nie jest tu takie, jak się na początku wydaje, wszystko ma swoje uzasadnienie, a autor stworzył literacki świat dopięty na ostatni guzik, oryginalny i bogaty. A po jego zakamarkach oprowadza nas galeria fenomenalnych postaci – zgorzkniały reporter wojen przyszłości, detektyw tak klasyczny, że zawstydziłby samego Philipa Marlowe’a, czy banda malowniczych weteranów jak wyciągniętych żywcem z Czarnej Kompanii i przeniesionych w czasie.

Poczucie podobnego rozmachu towarzyszy także lekturze Skokowca Podlewskiego, który w ogóle sprawia wrażenie, że autor pomieścił w nim wszystkie żelazne motywy space opery. Ludzkość przeżyła tu już galaktyczną wojnę z Obcymi, starła się z inteligentnymi Maszynami i z tajemniczą Plagą, zaś rubieże Drogi Mlecznej zamieszkują zorganizowane kolonie cyborgów i postludzi zafascynowanych artefaktami po Obcych – a to dopiero początek intrygi, którą w ramionach spiralnych galaktyki rozkręca autor. Tymczasem między jednym i drugim wybuchem w próżni, w której nikt nie usłyszy twojego krzyku, można się zastanowić, czemu space opera zyskuje coraz większą popularność właśnie dziś, zarówno wśród pisarzy, jak i czytelników?

Z jednej strony, jak się zdaje, to konwencja idealna na swoje czasy – gdy w kinach i grach królują coraz bardziej rozbuchane efekty specjalne, literatura fantastyczna przeciwstawia im fabuły o podobnym rozmachu, tylko tańsze w realizacji, niepotrzebujące budżetu na CGI albo scenografie. Kto pięknym i młodym (pisarzom) zabroni, na łamach ich tekstów – zmieniać prawa fizyki, powoływać do życia najwymyślniejsze kosmiczne rasy, anihilować i tworzyć całe wszechświaty? Ostateczna granica – to tutaj granica kreatywności, poza którą sięgnie autorska wyobraźnia. Z drugiej zaś strony – wokół na wyścigi restartuje się odwieszone wraz z końcem zimnej wojny programy kosmiczne, nagłaśnia się sukces Rosetty, łaziki lądują na Marsie, planowane są przyszłe misje załogowe w obrębie Układu Słonecznego. Od Curiosity do międzygwiezdnych imperiów droga wprawdzie daleka, być może w ogóle nierealna – odległości międzygwiezdnych i związanych z nimi paradoksów czasowych oszukać się nie da, kosmos w ogóle wydaje się środowiskiem niezbyt przyjaznym dla organizmów opartych na białku – ale…

Wygląda na to, że znów zaczęliśmy śnić o gwiazdach.  


komentarze [5]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
maneki_neko 23.09.2015 07:10
Bibliotekarka

Dziękuję pięknie za ten tekst, szczególnie za część o polskich autorach. Brakowało mi pozycji do czytania z tego gatunku. Większość z nich zapowiada się wspaniale, a po ostatniej lekturze "Niezwyciężonego" mam coraz większą ochotę na polskie sci-fi.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Hipis 22.09.2015 23:36
Czytelniczka

Od dawna czekałam na taki test :D A przyjamniej od czasu, gdy dowiedziałam się, co to space opera, ze zbioru opowiadań "Stare dobre czasy". Gromadził on jednak głównie opowiadania stare, które są albo nieprzetłumaczone na język polski, albo od dawna już niewydawane.
Cieszę się, że wydano Smitha, on chyba najbardziej przypadł mi do gustu.
Za to zupełnie nie miałam pojęcia,...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Mikkjal 23.09.2015 12:35
Czytelnik

Sapkowski nie napisał space opery, jedynie opowiadanie, które było żartem i miało udawać fragment większego tekstu. A szkoda, zapowiadało się ciekawie.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
konto usunięte
23.09.2015 22:14
Czytelnik

Użytkownik wypowiedzi usunął konto

Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Michał Cetnarowski 22.09.2015 11:34
Autor/Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post