Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Rodzimowierstwo bez wątpienia stanowi jeden z istotnych elementów polskiej tradycji i na stałe wpisało się w wiele naszych zwyczajów świątecznych. Książka Rafała Merskiego nie jest jednak pozycją naukową opisującą samą religię, ale raczej publikacją popularyzatorską, która ma przybliżyć pewne obrzędy na wybranych obszarach słowiańszczyzny oraz pomóc zrozumieć motywacje ludzi praktykujących tamte ceremoniały. Jako literatura jest trudna do oceny, ponieważ większość stanowią modlitwy (jak zresztą sama nazwa wskazuje), a te jak wiadomo mają inną wartość dla osoby wierzącej, a inną dla kogoś kto jest tylko zainteresowany tematem i chciałby o nich poczytać. Trochę to przypomina próbę oceny jednej ze znanych świętych ksiąg jak Biblia czy Koran.
Z technicznego punktu widzenia, dzieło zostało podzielone na dwie części o zbliżonej objętości. Jedna dotyczy kontekstu mitologiczno-obrzędowego, gdzie autor zajmuje się analizowaniem fragmentów modlitw i rytuałów tłumacząc symbolikę oraz poszczególne aspekty wykonywanych czynności, które są poruszane w trakcie obrzędów, a druga to po prostu zbiór współczesnych modlitw do konkretnych bóstw słowiańskich. O ile pierwsza część jest interesująca z punktu widzenia historycznego i antropologicznego (bądź etnologicznego), ponieważ daje obraz jak wyglądały praktyki rodzimowiercze – choćby kult żywiołów, znaczenie wody jako granicy między życiem i śmiercią czy płodności stawiającej kobietę na ważnym miejscu w społeczeństwie, o tyle druga to (jeżeli ktoś nie uczestniczy w kulcie rodzimowierczym na co dzień) jedynie ciekawostka, która może być przydatna dla współczesnych żerców - odpowiednik kapłana – chcących z ich pomocą odprawiać obrzędy lub na ich bazie tworzyć własne modlitwy.
Całość daje nam ogólne pojęcie na temat religijnej przeszłości ziem słowiańszczyzny, jej zasięgu (wszak to nie tylko ziemie historycznie polskie czy ruskie) i na swój sposób bogactwa wierzeń, ale też nasuwa wniosek, że przy tak wielkim rozdrobnieniu społecznym, zbyt dużej dowolności przeprowadzanych obrzędów oraz biorąc pod uwagę ówczesny poziom rozwoju cywilizacyjnego, rodzimowierstwo nie miało większych szans przetrwania wobec lepiej zorganizowanego i bardziej zdyscyplinowanego chrześcijaństwa o uniwersalnym charakterze.

Rodzimowierstwo bez wątpienia stanowi jeden z istotnych elementów polskiej tradycji i na stałe wpisało się w wiele naszych zwyczajów świątecznych. Książka Rafała Merskiego nie jest jednak pozycją naukową opisującą samą religię, ale raczej publikacją popularyzatorską, która ma przybliżyć pewne obrzędy na wybranych obszarach słowiańszczyzny oraz pomóc zrozumieć motywacje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

O Drugiej Wojnie i polskim Państwie Podziemnym od innej strony.
Generał Reinhard Gehlen przez ostatnie trzy lata wojny dowodził Oddziałem Obce Wojska Wschód (Abteilung Fremde Heere Ost, FHO) będącym częścią sztabu generalnego Naczelnego Dowództwa Wojsk Lądowych (OKH) i jako szef służby wywiadowczej zajmował się m. in. Polską, Polakami i podziemiem działającym na ziemiach dawnej Rzeczpospolitej. W praktyce przekładało się to na pozyskiwanie informacji na temat tychże oraz sporządzaniem raportów na interesujące dygnitarzy III Rzeszy sprawy związane z tym tematem. Niniejsza książka jest jednym z takich właśnie raportów. Pozycja jest o tyle interesująca, że prezentuje niemiecki punkt widzenia na sprawy, które wydawałoby się znamy z naszej, rodzimej perspektywy. Raport zawiera analizę sytuacji w Polsce począwszy od polityki wewnętrznej przed rokiem 1939 przez określenie istoty sporu niemiecko-polskiego aż po dywagacje o Polsce po zakończeniu wojny. Istotną częścią opracowania jest wielostronnicowa analiza Powstania Warszawskiego oraz sytuacji po nim. W każdej z części raport rozważa tzw. walkę o polski naród z perspektywy czterech oddziaływań: Niemców, Anglosasów, Sowietów i polskiego przywództwa. Dokument wymienia szereg informacji i ocen na ciekawe tematy: organizacji AK i cywilnej konspiracji, polskiej siatki wywiadowczej, działalności propagandy sowieckiej, walki Rosjan z Rządem Londyńskim, londyńskiego kryzysu gabinetowego, dyplomatycznej zdrady zachodnich sojuszników Polski, likwidacji AK przez Sowietów czy kulis prosowieckiego Rządu Lubelskiego.

Prawdziwa wartość książki tkwi w unikatowym podejściu do problemów z czasów wojny, które znamy ze szkoły czy książek autorstwa polskiego i anglosaskiego. Gehlen w swoich analizach prezentuje podejście realistyczne (może z kilkoma wyjątkami, gdzie jego myślenie życzeniowe przekładane jest na rzekome zasłyszane plotki) i patrzy na ówczesne realia bez emocji, a przy tym zachowując zdrowy rozsądek tak bardzo przecież potrzebny w końcowym etapie wojny. Książka pokazuje sposób myślenia wywiadu, metody gromadzenia danych i wyciągania wniosków, ale także jak polityka wpływa na postrzeganie rzeczywistości - adresaci raportu pośrednio wymuszają, aby pewne sprawy pomijać tudzież nie wnikać w nie zbyt głęboko, co sugeruje pewną interesowność autora w czasie jego sporządzania. Na swój sposób jest to fascynujący element, ponieważ każe czytelnikowi domyślać się czy pewne błędy zawarte w publikacji zostały dokonane celowo, przypadkowo czy też wynikały z braku wiedzy wywiadowczej na dany temat. Pewnego smaczku całej historii dodaje fakt, że dokument był sporządzany na przełomie '44 i '45 roku, a oddany z początkiem kwietnia czyli na miesiąc przed kapitulacją Niemiec, więc na treść niektórych fragmentów bez wątpienia wpływ musiał mieć pośpiech i brak dostępu do właściwych materiałów. Raport opatrzony został nie tylko wartościowym wstępem, ale również obszernymi przypisami, które prostują i wyjaśniają pomyłki bądź przeinaczenia autora, których – jak się okazuje – nie brakuje. Daje to ogląd na temat zasięgu w jakim operowały niemieckie służby, ale także pewne oczekiwania jakie miał dokument spełnić.

Spośród całej masy informacji przytaczanych przez autora raportu – trzeba przyznać, że o różnej wadze, ponieważ część problemów wydaje się analizowana zbyt drobiazgowo, a inne są zupełnie pomijane – wybija się kilka. Przede wszystkim, Niemcy mieli całkiem niezłe rozeznanie w polskim Państwie Podziemnym. Nie posiadali oczywiście pełnej wiedzy, ale mieli świadomość metod stosowanych przez konspirację, orientowali się w jej strukturze i kierownictwie. Do tego dochodzi wiedza dotycząca zależności statusowych, wewnętrznych rozgrywek, a nawet ogólnego wyposażenia powstańców warszawskich. Okupacja niemiecka nie odbywała się więc w próżni i nie można powiedzieć, że aparat represji był oderwany od rzeczywistości.
Druga interesująca sprawa to poszukiwanie płaszczyzny porozumienia Niemców na bazie polskiego antysemityzmu, co okazało się całkowitą porażką. Gehlen przyznaje, że istnieją w Polsce środowiska nastawione antyżydowsko, ale są tak nieliczne, marginalne i nieznaczące, że trudno cokolwiek politycznego z nimi organizować. Ciekawe spostrzeżenie w kontekście tekstów autorów takich jak Jan Tomasz Gross, który przedstawiał Polaków niemal jako „żydożerców“.
Kolejną fascynującą sprawą poruszaną w raporcie FHO są przewidywania dotyczące powojennej Polski. Autor niezwykle trafnie wyznaczył granice, w których Polska Ludowa zostanie umieszczona na mapie, które tereny zostaną wysiedlone z Niemców, a które ziemie wrócą do Rzeczpospolitej. Dosyć niesamowite. Do tego dochodzi całkowity brak złudzeń do co polityki radzieckiej na ziemiach polskich i pewien smutek, że AK tego nie zauważa uruchamiając choćby „Akcję Wisła“ i inne jak „Bariera“ tudzież „Osłona“. Interesujące, że koresponduje to z podejściem naszego NSZ, które uznawały, że po klęskach pod Staligradem, Kurskiem i operacji „Bagration“ ostateczna przegrana III Rzeszy jest tylko kwestią czasu i należy się już politycznie ustawiać pod kątem relacji z ZSRR, które wyrosło na nowego wroga i okupanta. Gehlen widział potencjał współpracy z polskim podziemiem, ale nie znajdywał partnera do rozmów po stronie polskiej. Odrębną kwestią pozostaje sens takiej współpracy na początku 1945 roku...

Podsumowując, "Polskie podziemie w oczach wroga" nie jest typową książką historyczną poświęconą tematyce drugowojennej. Nie jest to ani dobra pozycja do nauki historii ze względu na zbyt wąski wycinek dziejów jaki obejmuje ani powieść historyczna utrzymana w klimacie tamtej epoki, gdyż brak tu typowej akcji, a przeważają suche dane i analizy rodem z publikacji politologicznych. Nie zmienia to faktu, że dla osób posiadających wiedzę na temat lat 40-tych, zainteresowanych tematami wywiadu wojskowego, a przy tym poszukujących informacji z nieco bardziej specjalistycznych dziedzin niż tylko najważniejsze bitwy i wydarzenia będzie to atrakcyjna pozycja.

O Drugiej Wojnie i polskim Państwie Podziemnym od innej strony.
Generał Reinhard Gehlen przez ostatnie trzy lata wojny dowodził Oddziałem Obce Wojska Wschód (Abteilung Fremde Heere Ost, FHO) będącym częścią sztabu generalnego Naczelnego Dowództwa Wojsk Lądowych (OKH) i jako szef służby wywiadowczej zajmował się m. in. Polską, Polakami i podziemiem działającym na ziemiach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wielki zakręt na jakim znalazł się współczesny świat został już dostrzeżony przez wielu. Analizują go i komentują politycy, wojskowi, przedsiębiorcy, naukowcy i specjaliści z różnych dziedzin, a także mnóstwo osób zajmujących się tematem amatorsko. Interesuje on również publicystów i „Strollowana rewolucja” jest taką właśnie cegiełką tworzącą wyjaśnienie obecnej sytuacji i kondycji świata z punktu widzenia relacji społecznych, ludzkiej psychologii, rozwoju gospodarczego i przebudowy podstawowych systemów wartości. Oczywiście napisana została z określonych pozycji, więc siłą rzeczy nacisk został położony na te aspekty, które zdaniem autora są najbardziej istotne i najlepiej oddają kierunek w jakim *to wszystko* zmierza.

Na swój sposób można powiedzieć, że Ziemkiewicz pisze o końcu pewnego świata. Prezentuje podejście, że wiele z mechanizmów, które nim rządziły przez ostatnie kilkaset lat, dawały mu rozwój i zasobność, uległy erozji i przestały (lub przestają) poprawnie działać. Zdaniem autora widać to na wielu poziomach i przez ten pryzmat opisuje on rzeczywistość jaka nas otacza. Właściwie cała publikacja jest przelaniem przemyśleń na papier i dlatego trudno ją ocenić jak typową książkę, ponieważ należałoby się odnosić oddzielnie do poszczególnych wątków, co nadaje się bardziej na publikację polemiczną niż recenzję, gdyż w zależności od sympatii politycznych i podejścia do życia, część czytelników autor przekona, a innych nie. Nie mniej można wyróżnić kilka problemów, na które Ziemkiewicz zwraca uwagę i są to elementy, które jego zdaniem kształtują współczesny świat. Najpoważniejsze zarzuty pojawiają się w odniesieniu do korporacji, ich sposobu funkcjonowania, „delegacji ryzyka” i presji firm tego typu na jedną opcję menedżerską, która przekłada się na nacisk na bezwzględny wzrost zysków – niezależnie od kosztów, negatywnego wpływu na społeczeństwa czy niszczenie tradycyjnych wartości kosztem sztucznego tworzenia potrzeb i konsumpcjonizmu. Na to dopiero nakładają się bardziej przyziemne problemy jak promocja „tęczowych” ruchów, tworzenie zamieszania medialnego, opłacanie badań o wynikach sprzyjających wielkim etc. W książce jest to istotna część całości. Najciekawszą obserwacją z drugiego końca – czyli od strony bardziej ludzkiej, a nie wielkiego biznesu – jest tendencja do społecznego unikania dyskomfortu, niekiedy wręcz skrajna. Autor ma tu kilka przemyśleń i trudno się z nim nie zgodzić, że faktycznie mamy obecnie do czynienia z pewnym kultem bycia ofiarą, problemem pokolenia „płatków śniegu”, unikaniem wysiłku, odpowiedzialności i poświęcenia – czyli przeciwieństwem tego wszystkiego co de facto stworzyło zachodnią cywilizację. Co prawda przytaczana analiza w większości bazuje na sytuacji w Stanach Zjednoczonych, ale niektóre z tamtych zjawisk są już dostrzegalne w Polsce.

Niewątpliwie książka Ziemkiewicza jest pozycją dojrzałą. Pomimo tego, że autor jest znany z uczestniczenia w politycznej „bieżączce”, w tym przypadku jego „Strollowana rewolucja” bardzo trafnie diagnozuje część współczesnych problemów często patrząc z dużej perspektywy na zmiany jakie zachodzą w XXI wieku. Co istotne, bo samych analityków ci u nas dostatek, Ziemkiewicz podejmuje próbę znalezienia odpowiedzi co nastąpi po aktualnej serii przemian i daje też pewne remedia jak sobie z tym wszystkim poradzić. Jego lekarstwem ma być odtworzenie wspólnotowości, co zostało opisane w taki sposób, że rzeczywiście daje do myślenia i pozostawia pole do własnych interpretacji.

Jak przystało na tak poczytnego autora, książkę czyta się bardzo dobrze. Ziemkiewicz pisze lekko i bardzo przystępnie, więc przez jego „Rewolucję” mknie się szybko i nie wiadomo nawet kiedy te kilkaset stron zawartych w kilku rozdziałach nam przelatuje. Pewnym minusem może być brak przypisów, które wielu osobom dają punkty odniesienia do głoszonych tez, ale też nie jest tak, że autor pisze całkowicie z głowy. W tekście pojawiają się odwołania do raportów, innych książek i opracowań, które w razie potrzeby można sobie wyszukać. Czy jest to dobre rozwiązanie, każdy musi rozstrzygnąć sam – z jednej strony przypisy dodałyby trochę naukowości pracy, ale z drugiej (zwłaszcza w dużej ilości) są irytujące w czasie czytania – tym bardziej kiedy nie mamy do czynienia z pozycją naukową. Zawsze też można uznać, że książka jest po prostu zbiorem przemyśleń autora i podejść do niej z odpowiednią rezerwą. Tak czy inaczej, dla pełnego oglądu sytuacji warto sięgać po teksty różnych autorów, z różnych narożników sceny politycznej, a książka Rafała Ziemkiewicza należy do grona tych, z którymi warto się zapoznać.

Wielki zakręt na jakim znalazł się współczesny świat został już dostrzeżony przez wielu. Analizują go i komentują politycy, wojskowi, przedsiębiorcy, naukowcy i specjaliści z różnych dziedzin, a także mnóstwo osób zajmujących się tematem amatorsko. Interesuje on również publicystów i „Strollowana rewolucja” jest taką właśnie cegiełką tworzącą wyjaśnienie obecnej sytuacji i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wspomnienia Waltera Schellenberga należą do tej grupy książek poświęconych Drugiej Wojnie, w których samej wojny jest tak naprawdę bardzo niewiele. Owszem, stanowi ona tło wydarzeń i wisi gdzieś na wysokości nad każdym działaniem głównego bohatera, lecz w rzeczywistości w tekście jej nie uświadczymy. Autor będący szefem SD (Sicherheitsdienst des Reichsführers SS) skupia się na funkcjonowaniu swojej organizacji, wywiadzie, kontrwywiadzie oraz szeroko pojętym bezpieczeństwie w Rzeszy Niemieckiej i na terenach podbitych. Nie jest to w żadnym razie wada publikacji - po prostu osoby oczekujące kampanii wrześniowej, bitwy na łuku kurskim czy lądowania w Normandii lepiej żeby sięgnęły po coś innego. „Wspomnienia” różnią się dosyć znacznie od większości podobnych opracowań, które wyszły spod pióra hitlerowskich dygnitarzy. I to pozytywnie. Autor nie próbuje oceniać, osądzać i wartościować działalności nazistowskiego państwa i jego służb ani też wystawiać ocen moralnych i politycznych czołowym przywódcom, z którymi miał zresztą codzienny kontakt. Przedstawia to co widział, co słyszał i o czym się z różnych źródeł – najczęściej służbowych – dowiedział. Opisuje to w sposób rzeczowy, mogący sprawić nawet wrażenie cynizmu, lecz jednocześnie nie odcina się od swojej działalności na kolejnych stanowiskach zajmowanych w SS, do którego – jak sam mówi – wstąpił nie z pobudek ideowych czy światopoglądowych, a po prostu dla kariery.

Na pewno dużą zaletą książki jest wprowadzenie czytelnika w najróżniejsze niuanse, wewnętrzne rozgrywki międzyresortowe i zakulisowe zagrywki, które miały miejsce jakby obok działań na froncie. Przykładem jest tu spór pomiędzy SD i Gestapo, które to służby często łączył konflikt kompetencyjny i swoista konkurencja, a to wpływało na stosunki i postawę ich funkcjonariuszy. SD-mani bardzo często uważali gestapowców za mniej lub bardziej prymitywnych oprawców, którym należy pilnie patrzeć na ręce i poddawać ścisłej kontroli politycznej. Ci zaś z kolei przeważnie lekceważyli przedstawicieli Służby Bezpieczeństwa SS jako inteligenckich dyletantów nie mających żadnego fachowego przygotowania do zajmowanych stanowisk. Podobnych smaczków jest tu więcej.

Oddzielnym wątkiem, który warto poruszyć jest praca autora przypisów – płk. Ryszarda Majewskiego. O ile zazwyczaj rola tego rodzaju osób sprowadza się do pewnych uzupełnień, tłumaczeń czy wyjaśnień tekstu wiodącego, o tyle w przypadku „Wspomnień” jest to dużo dalej posunięte. Przypisy stale wchodzą w polemikę ze słowami Schellenberga, często go krytykują i wytykają nieścisłości, co samo w sobie jeszcze nie jest problemem, bo w wielu przypadkach mają rację, ale mają też określoną linię polityczną i to już jest gorsze. Kiedy weźmiemy pod uwagę, że książka została wydana za poprzedniego ustroju to nie dziwi, że charakter opisów jest prorosyjski i wyraźnie antyniemiecki, a miejscami nawet antyzachodni. W skrócie: największym złem była III Rzesza, ale alianci też nie byli bez grzechu, bo szukali porozumienia z Hitlerem i gdyby nie świadoma działalność ZSRR to kto wie do czego by doszło. Cały świat przeciwko Rosji.

Zbierając to wszystko w całość, polecenie „pamiętnika” szefa SD nie jest łatwą decyzją. Z jednej strony, książka niewątpliwie ma wartość historyczną i dla miłośników szpiegów tudzież tajnych działań na granicy jawności może być interesująca. Dużo tu wewnętrznej polityki państwa niemieckiego i prywatnych gierek najważniejszych osób z państwowego aparatu bezpieczeństwa, co też stanowi pewną wartość. Z drugiej strony, dzieło zostało opublikowane po wojnie i było pisane kiedy już było „po ptokach”. To jest bardzo podobna skaza jak w przypadku Guderiana, Haldera, Speera i wielu innych Niemców, którzy po ’45 próbowali się wybielać i przedstawiać siebie w najlepszym – a przynajmniej neutralnym – świetle zrzucając winę na innych. Do tego dochodzi kwestia przypisów, które dodają kolejną warstwę stronniczości, dla równowagi w drugą stronę, do całego dzieła. Nie bez znaczenia jest również fakt, że Schellenberg wyraźnie przelewa swoje frustracje związane z faktem, że alianci ostatecznie postawili na Abwehrę, a nie jego ukochane SD, które zdaniem Amerykanów w porównaniu do profesjonalistów z wywiadu wojskowego było de facto zbieraniną amatorów. Koniec końców, „Wspomnienia” są przykładem dobrze napisanej książki sensacyjno-szpiegowskiej, dosyć autentycznej i na ogół wiarygodnej, bo pochodzącej od świadka i współuczestnika przedstawianych wydarzeń. Sensacyjna fabuła nie powinna jednak przesłaniać nikomu drugiej strony medalu, o której we „Wspomnieniach” jest niewiele: ludobójstwa realizowanego w okupowanej Europie przez SS, złowieszczej roli Gestapo i SD, wreszcie obozów, do których w większości trafiały ofiary RSHA, w tym również VI Urzędu tej instytucji, kierowanego właśnie przez Waltera Schellenberga.

Wspomnienia Waltera Schellenberga należą do tej grupy książek poświęconych Drugiej Wojnie, w których samej wojny jest tak naprawdę bardzo niewiele. Owszem, stanowi ona tło wydarzeń i wisi gdzieś na wysokości nad każdym działaniem głównego bohatera, lecz w rzeczywistości w tekście jej nie uświadczymy. Autor będący szefem SD (Sicherheitsdienst des Reichsführers SS) skupia się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Temat popularyzacji nauki od dawna wzbudza zainteresowanie. Wraz z rozwojem poszczególnych dziedzin wiedzy pojawiła się potrzeba zrozumiałego wytłumaczenia przeciętnemu zjadaczowi chleba o co chodzi z zawiłościami związanymi z fizyką, chemią, biologią czy szeroko pojętą inżynierią. W przypadku publikacji literaturowych przybiera to różne formy, a jedną z nich są swego rodzaju zestawienia łączące opracowania z różnych branż zebrane w jednej książce. Tak właśnie jest w przypadku „Krótkiej historii nauki” Williama Bynuma. Jest to typowa pozycja popularyzatorska, która chronologicznie opowiada o najbardziej doniosłych odkryciach jakich dokonała ludzkość od starożytności po współczesność. Nie miejsce tu żeby wymieniać kolejno opisywane wydarzenia i sylwetki naukowców, ale warto wspomnieć, że zakres jest dosyć szeroki, bo otrzymujemy krótkie omówienie zagadnień praktycznie z każdej dziedziny nauki.
Z pozycjami tego rodzaju jest zawsze ten problem, że mają charakter… popularyzatorski. Poszczególne rozdziały są krótkie, najczęściej kilkustronnicowe, a przekazywana wiedza na temat danego zagadnienia bardzo ogólna i dająca tylko podstawowy wgląd w konkretny problem. Niektórych może to irytować, ale ma to tę zaletę, że „Krótką historię nauki” czyta się bardzo wygodnie i sprawnie, lecz jak to zwykle bywa, chciałoby się więcej. Być może celem autora było takie właśnie zainteresowanie czytelnika tematem, aby potem sam zaczął szukać innych źródeł. Jeśli tak to do oceny mogę dodać jedną gwiazdkę.
Inną sprawą jest to - i stanowi to największy problem tej publikacji - że to co opisuje Bynum to jest być może jakaś atrakcja dla przeciętnego Amerykanina, ale biorąc pod uwagę polski system szkolnictwa, który jest przeładowany teorią to 99% treści książki to są sprawy znane. Po prostu większość poruszanych tematów jest nauczana w kolejnych etapach edukacji powszechnej i nie stanowi żadnego odkrycia. Owszem, trafiają się ciekawostki albo nieznane fakty, ale to rzadkość. Trudno więc mówić, że książka przekazuje jakąś konkretną wiedzę. Właściwie jest to czytadło z gatunku lekkich, łatwych i przyjemnych i może stanowić odkrycie wyłącznie dla tych, którzy przebimbali sobie wszystkie lata spędzone w szkole i nie mają zielonego pojęcia o otaczającym ich świecie.

Temat popularyzacji nauki od dawna wzbudza zainteresowanie. Wraz z rozwojem poszczególnych dziedzin wiedzy pojawiła się potrzeba zrozumiałego wytłumaczenia przeciętnemu zjadaczowi chleba o co chodzi z zawiłościami związanymi z fizyką, chemią, biologią czy szeroko pojętą inżynierią. W przypadku publikacji literaturowych przybiera to różne formy, a jedną z nich są swego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jedna z tych książek, które mogą wpędzić w naprawdę ponury nastrój i która wraz z upływem lat staje się samospełniającą przepowiednią, co tylko pogarsza sprawę.
Prof. Gwiazdowski w swojej publikacji pod wszystko mówiącym tytułem wprowadza czytelnika w świat emerytur i ubezpieczeń oraz wszystkich aspektów, które są z nimi związane. Od razu trzeba zaznaczyć, że o ile pozycja jest napisana językiem popularyzatorskim, to dotyczy na tyle specjalistycznego problemu, że dla osób zupełnie nie zaznajomionych z tematem miejscami może być trudno przyswajalna. Autor – może nie wyczerpująco, ale dosyć szczegółowo - omawia całą tematykę emerytur: od ich celu, historii powstania i ewolucji aż po współczesne rozwiązania i związane z nimi problemy w ujęciu prawnym i społecznym.
W książce wyraźnie opisano, że nasze emerytury będą zależały od trzech głównych czynników. Od tego, jaki będzie dochód narodowy wówczas gdy będziemy na emeryturach; od tego, jakie będą proporcje między pokoleniem czynnym zawodowo i emerytami oraz od tego, jak ów dochód narodowy zostanie podzielony między emerytów i pokolenie czynne zawodowo wypracowujące ten dochód. Duża część publikacji rozwija te elementy i tłumaczy dlaczego „jeśli umiesz liczyć – to licz na siebie”. Diagnoza Gwiazdowskiego jest brutalna, ale boleśnie prawdziwa. Jeżeli sami sobie nie odłożymy na własne emerytury to będziemy musieli się oswoić z myślą, że od państwa nie ma co liczyć na jakieś godziwe wypłaty, ponieważ emerytur w ogóle nie będzie z powodu problemów ZUSu z płynnością bądź będą żałośnie niskie np. 30% obecnych miesięcznych dochodów. System jest oczywiście bardziej skomplikowany, opisany różnymi parametrami i obwarowany wieloma przepisami, ale chodzi o sam przekaz, że rozbuchane finanse publiczne nie będą w stanie sprostać wymaganiom emerytalnym.

Należy przyznać autorowi, że oprócz samej analizy i diagnozy sytuacji, sugeruje również pewne sposoby ratowania się z sytuacji i stawia też kilka zasadnych pytań odnośnie konstrukcji systemu emerytalnego. Pierwsza kwestia wiąże się z samodzielnym oszczędzaniem na własną przyszłość, rozsądnymi propozycjami inwestycji oraz – co niezwykle ważne – posiadaniem dzieci, ponieważ stanowią one przyszłych podatników, którzy nie tylko będą pracowali na emerytury rodziców, ale także sami stworzą kolejne pokolenie, które zapewni ciągłość systemu wypłat. W przeciwnym razie czekają nas absurdalne rozwiązania jak „emerytura obywatelska” i podwyżki podatków, gdyż trzeba będzie znaleźć sposób na zasypanie dziury w budżecie.
Druga kwestia to zestaw pewnych pytań, które pojawiają się co i rusz w trakcie lektury książki. Czy państwo powinno, a jeśli tak, to dlaczego, tworzyć przymusowy, powszechny system emerytalny? Przy założeniu, że będzie to faktycznie system, a nie jakiś chaotyczny twór prawno-fiskalny. Czy państwo powinno, a jeśli tak, to dlaczego, utrzymywać nierówność świadczeń emerytalnych i czy nie przeczy to powodom, dla których tworzone są przymusowe, powszechne systemy emerytalne? Albo wreszcie: czy państwo powinno zmuszać obywateli do oszczędzania w prywatnych instytucjach finansowych, a jeśli tak, to dlaczego tylko na emerytury? Może trzeba zmusić obywateli w ogóle do oszczędzania i wpłacania do jakichś instytucji finansowych części ich zarobków?

„Emerytalna katastrofa” wpisuje się w nurt liberalizmu gospodarczego. Autor wyraźnie stawia na pogląd, że ludzi należy nauczyć odpowiedzialności i samodzielności, aby sami mogli podejmować za siebie decyzje (w szczególności finansowe i ekonomiczne), a nie robiło tego za nich państwo czy urzędnik. Współcześnie, w dobie demokracji zachodnich przywiązanych do rozwiązań socjalnych, jest to podejście iście rewolucyjne, ale też tradycyjne i reprezentujące prawicowy pogląd wolnościowy. Wszak idea emerytur państwowych ma zaledwie 140 lat, a wcześniej ludzkość jakoś radziła sobie bez nich i cywilizacje od tego nie upadały.

Polecam, choć nie jest to lektura dla osób o słabych nerwach.

Jedna z tych książek, które mogą wpędzić w naprawdę ponury nastrój i która wraz z upływem lat staje się samospełniającą przepowiednią, co tylko pogarsza sprawę.
Prof. Gwiazdowski w swojej publikacji pod wszystko mówiącym tytułem wprowadza czytelnika w świat emerytur i ubezpieczeń oraz wszystkich aspektów, które są z nimi związane. Od razu trzeba zaznaczyć, że o ile pozycja...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Temat ostatnich lat Pierwszej Rzeczpospolitej jest na swój sposób tematem niezwykle fascynującym. Bierze się to nie tylko z faktu, że jako Polacy mamy do tego stosunek emocjonalny, ale również dlatego, iż był to okres łączący ze sobą tak naprawdę kilka aspektów nadających się na ekranizacje. Jest to jeden z tych przypadków kiedy rzeczywistość jest nie mniej ciekawa niż fikcja literacka. Czasy gdy wielka polityka krzyżowała się z dyplomacją zakulisową, społeczeństwo wchodziło w epokę rewolucji przemysłowej ale jedną nogą było jakby jeszcze w poprzednim stuleciu, przetasowania na mapie Europy, intrygi i wydarzenia rodem z powieści „płaszcza i szpady”, romanse, wielkie bale, oświeceniowa frywolność i dekadencja, a nad wszystkim wiszące apokaliptyczne zagrożenie związane z utratą ojczyzny. Wszystko to aż się prosi o beletrystyczne ujęcie, którego dokonał Waldemar Łysiak. Swoją drogą, chyba najlepszy we współczesnej Polsce napoleonista.

„Milczące psy”, jak to zwykle bywa przy powieściach tego autora, trudno jednoznacznie zakwalifikować. Mamy tu mieszaninę gatunków, w której pewne elementy zostały uznane za ważniejsze, a inne tylko lekko nakreślone, ale w taki sposób, że pozostawiają na całości swoje niezatarte piętno. Właściwie jest to powieść historyczna zanurzona w czasach naszego ostatniego króla z akcją toczącą się na kilka lat przed I rozbiorem. Jako czytelnik przyglądamy się losom wybranych postaci z otoczenia Stanisław Augusta, a także poznajemy ogólną kondycję państwa z perspektywy zwalczających się lub - jak to kto: realizujących swoje interesy - środowisk. Pokazany jest tu schyłek Polski, dla której nie ma już ratunku, ponieważ ludzi uczciwych i myślących patriotycznie jest zaledwie garstka. Ale ta garstka ma odwagę przeciwstawić się złu.

Dużą zaletą powieści jest umiejętne stworzenie atmosfery, która ułatwia nam wczucie się w sytuację tuż przed 1772 rokiem, który był pierwszym gwoździem do trumny Rzeczpospolitej. Opisy Łysiaka są niezwykle plastyczne, przemawiające do wyobraźni, niekiedy oniryczne i działające na kilka zmysłów, a jeżeli dodamy do tego interesujące kreacje postaci to jako całość „Milczące psy” wypadają naprawdę dobrze. Widać tu inspirację romatyzmem, ale również kilkoma polskimi klasykami, z których najbardziej adekwatna wydaje mi się „Nie-boska komedia” oddająca klimat końca świata w formie zbliżającej się katastrofy państwa. W książce zawarte jest kilka mini historii, które pozwalają nieco lepiej poznać motywacje głównych bohaterów oraz szereg obserwacji natury ogólnej związanych z lojalnością, oddaniem sprawie, wiernością własnemu krajowi czy zwykłą, ludzką uczciwością i przyzwoitością. Nie da się też ukryć, że widoczne są rosyjskie antypatie choć pomimo ich, autor dosyć trafnie zarysował obraz potężnego Repnina i przebiegłej carycy Katarzyny II, którzy trzęśli całą Rzeczpospolitą. Kolorytu całości dodaje podkreślenie kosmopolityzmu Warszawy II poł. XVIII wieku. Konglomerat postaci, grup interesów, salony kipiące od zbytku zestawione z ruderami gdzie przyjmuje swoich interesantów Król Rybak czy iście mickiewiczowskie stronnictwo patriotyczne przeciwko wszechpotężnej ambasadzie carskiej. Wszystko to utrzymane w niepewności co do motywów poszczególnych osób dramatu i z elementami niemal nadprzyrodzonymi.

Wielka szkoda, że powieść nie została ukończona i stanowi tylko część większej, nigdy nie napisanej całości. W wydaniu, które mnie się trafiło recenzować, wydawca na końcu książki umieścił uwagi i komentarze Łysiaka dotyczące dalszego przebiegu wydarzeń, więc ze strzępów informacji jesteśmy w stanie dobudować sobie jako czytelnicy część kontynuacji. Lepsze to niż nic. Mimo to, warto sięgnąć po "Milczące psy". Jest to dzieło o dużych walorach artystycznych, giętkim języku, a przy tym na swój sposób podnoszące na duchu - choć nie brakuje w nim tragedii, tak w skali państwa, jak i ludzkich dramatów pojedynczych osób. Widać myśl przyświecającą autorowi i przekaz z jakim chciał do nas dotrzeć, a to - w dobie zalewającej nas nijakiej i płytkiej literatury - już coś.

Kto wie, może kiedyś będzie nam dane wyruszyć po purpurowe srebro śladem węgierskiego kapitana Imre Kissa.

Temat ostatnich lat Pierwszej Rzeczpospolitej jest na swój sposób tematem niezwykle fascynującym. Bierze się to nie tylko z faktu, że jako Polacy mamy do tego stosunek emocjonalny, ale również dlatego, iż był to okres łączący ze sobą tak naprawdę kilka aspektów nadających się na ekranizacje. Jest to jeden z tych przypadków kiedy rzeczywistość jest nie mniej ciekawa niż...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wokół tematu zagłady Wrocławia w 1945 roku i sensu jego obrony urosła pokaźna literatura polemiczna. Oblężenie miasta w czasie od 15 lutego do 6 maja 1945 było w samych tylko Niemczech – wszak Breslau było drugim po Berlinie największym miastem III Rzeszy - przedmiotem dyskusji toczonej w prasie i osobnych publikacjach przez ludzi o rozmaitej orientacji politycznej i społecznej. Wśród materiałów niewojskowych, odszukanych w toku badań, na czoło wysuwają się zapiski niemieckiego proboszcza parafii św. Maurycego we Wrocławiu, dziekana i radcy duchownego ks. Paula Peikerta.

Publikacja jest w sensie dosłownym dziennikiem opowiadającym o codziennych wydarzeniach w oblężonym mieście i osobistych przeżyciach piszącego. Od razu trzeba wspomnieć, że książka jest godnym podziwu przykładem wytrwałości i pilności z jaką autor gromadził fakty, spisywał współczesne mu wydarzenia, komentował je oraz przeprowadzał charakterystykę ludzi i wypadków. Już sam wstęp, w którym przedstawione zostały wydarzenia z 22. stycznia - nastroje wywołane postępami radzieckiej ofensywy zimowej i ewakuacją ludności cywilnej - jest przytłaczający. Dużą zaletą publikacji jest fakt, że księdza interesowały nie tylko sprawy z życia religijnego (choć z racji zawodu to one najbardziej go zajmowały), ale również wiele spraw świeckich, przebieg wojny, kondycja mieszkańców, stan zabudowy, skutki bombardowań i niemal zawsze opatrzone są one stosownym komentarzem.
Nie miejsce tu żeby streszczać treść książki, ale trzeba podkreślić, że relacje proboszcza Peikerta z okresu oblężenia przedstawiają dużą wartość. Spisywane codziennie utrwaliły pod wpływem bezpośrednich bodźców ważne wypadki poprzedzające otoczenie miasta oraz wydarzenia związane z oblężeniem Wrocławia przez wojska radzieckiej 6. Armii 1. Frontu Ukraińskiego. W relacjach autora uderza dokładność podawanych faktów dotyczących nie tylko jego parafii, ale i – co ważniejsze – innych dzielnic miasta. Tę dokładność należy przypisywać stałym i szerokim kontaktom duchownego z ludnością cywilną, z innymi księżmi i licznymi żołnierzami, o czym zresztą kilkukrotnie wspomina w dzienniku. Peikert był w okresie oblężenia powiernikiem zarówno licznych parafian, jak i osób, które zetknęły się z nim przypadkowo. Swoje spostrzeżenia powierzali proboszczowi oficerowie jednostek frontowych, członkowie Volkssturmu, obserwator artyleryjski z kościoła św. Elżbiety oraz prości ludzie bolejący nad swoim losem. Dzięki temu wszystkiemu, relacje Peikerta są wiernym odzwierciedleniem nastrojów panujących wśród ludności i wojska. Przygnębiające wrażenie robi choćby opis pobytu kilku tysięcy Bułgarów, Czechów, Polaków i Francuzów w obozie przy ówczesnej Clausewitzstrasse. Wartością publikacji jest również to, że uwadze autora nie uszło żadne ważne zarządzenie skierowane przez NSDAP lub władze wojskowe do ludności cywilnej, których treść spisywał w dosłownym brzmieniu lub w streszczeniu. Szerokiego komentarza doczekały się przykładowo decyzje o ewakuacji cywili poza miasto, obowiązku pracy wydanego przez gauleitera tudzież utworzenie Brandkommandos – specjalnych oddziałów podpalających całe ciągi domów mieszkalnych w śródmieściu.

Dziennik Peikerta jest dokumentem nie mającym wiele sobie podobnych. Nie tylko obnaża całkowicie z apoteozy obronę Wrocławia tak gloryfikowaną przez generałów von Ahlfena i Niehoffa (obaj dowodzący obroną), ale staje się zarazem oskarżeniem ich działalności w oblężonym mieście. Chaotyczna ucieczka ludności zarządzona przez gauleitera Hankego, akty terroru i podpalenia dyktowały autorowi „Kroniki dni oblężenia” surowy sąd o samych Niemcach. Jego pamiętnik jest ostrym potępieniem reżimu hitlerowskiego i samej wojny, co jest o tyle cenne, że duchowny redagował go przecież jeszcze w czasie panowania Gestapo i sądów doraźnych we Wrocławiu.

Wokół tematu zagłady Wrocławia w 1945 roku i sensu jego obrony urosła pokaźna literatura polemiczna. Oblężenie miasta w czasie od 15 lutego do 6 maja 1945 było w samych tylko Niemczech – wszak Breslau było drugim po Berlinie największym miastem III Rzeszy - przedmiotem dyskusji toczonej w prasie i osobnych publikacjach przez ludzi o rozmaitej orientacji politycznej i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jedna z anegdot o Niemczech mówi, że ich trzema najlepszymi produktami eksportowymi są maszyny Siemensa, samochody Volkswagena oraz zespół Rammstein. Nie da się ukryć, że państwo niemieckie przemysłem stoi i z tego punktu widzenia ma ogromne zasługi dla szeroko pojętej elektryki, mechaniki, branży maszynowej, chemicznej, automotive i im pokrewnych. Nieodłączną częścią licznych osiągnięć i wynalazków są także osoby konstruktorów, którzy dzięki swojej działalności ustanawiali standardy na lata do przodu. Wszak każdy fan motoryzacji kojarzy nazwiska Wilhelma Maybacha, Gottlieba Daimlera czy Rudolfa Diesela. Wśród nich wyróżniał się również Ferdynand Porsche, o którym jest właśnie książka Karla Ludvigsena.

Całość zbudowana jest w o tyle ciekawy sposób, że co i rusz przebija przez nią aspekt techniczny związany z mechanizmami i urządzeniami jakimi zajmował się główny bohater. Daje to możliwość zapoznania się oraz zrozumienia czym tak naprawdę Porsche wybijał się przez całą swoją karierę i że nie był to typ celebryty ani osoby, która dochodziła do wysokich stanowisk z powodu samych tylko znajomości. Autor wyraźnie pokazuje - przedstawiając przy tym niemało przykładów jako dowodów - że opowieść dotyczy jednego z najbardziej pomysłowych, kreatywnych i jednocześnie pracowitych figur w historii motoryzacji. Sama biografia Pana Ferdynanda (jak niektórzy go nazywali) jest napisana poprawnie, choć nie porywa. Poznajemy całą historię Porschego od najmłodszych lat przez okres dorastania, burzliwą Pierwszą Wojnę kiedy to zaczęły się pojawiać jego pierwsze konstrukcje, trudne Dwudziestolecie aż po Drugą Wojnę i pracę na rzecz III Rzeszy. Karlowi Ludvigsenowi udało się uchwycić klimat panujący w krajach niemieckojęzycznych na przełomie XIX i XX wieku, który sprzyjał industrializacji i tworzył warunki dla przyszłego postępu technicznego. Tak Niemcy po zjednoczeniu, jak i wcześniej kaiserowskie Austro-Węgry myślały w kontekście rozwoju przemysłowego. Powstawały biura projektowe i konstrukcyjne, szkoły i uczelnie techniczne, kształciło się inżynierów i techników - co wprost przekładało się na zamożność tych państw. Na swój sposób, to w czasach Porschego stawiano podstawy dzisiejszej potęgi gospodarczej Niemiec.

O ile sama biografia Porschego nie jest specjalnie zaskakująca, bo w dużej mierze przypomina przebieg kariery wielu jemu podobnych niemieckich przemysłowców tamtego okresu i jej skrócona wersja jest dostępna choćby w Wikipedii, o tyle interesujące jest zwrócenie uwagi na codzienność Ferdinanda Porschego, o której już nie jest tak łatwo znaleźć tyle informacji, co podaje autor "Ulubionego inżyniera Hitlera". Wzajemna rywalizacja pomiędzy różnymi firmami z branży, postępujące bankructwa w okresie powojennym, osobiste stosunki z wysoko postawionymi urzędnikami bądź armią, relacje rodzinne (np. udział syna w funkcjonowaniu przedsiębiorstwa) czy wreszcie prywatne kontakty Porschego z Hitlerem to smaczki, o których przyjemnie się czyta. Z drugiej strony, sporo miejsca zajmują opisy funkcjonowania projektowanych i wdrażanych do produkcji urządzeń, toteż osoby zainteresowane bardziej "ludzką" stroną życia mogą odczuwać pewien niedosyt.

To co jest gratką dla osób o zacięciu technicznym, może stanowić wadę dla tych, którzy są nastawieni na omawianie aspektów społecznych. Opisy niektórych rozwiązań, które zrewolucjonizowały określone dziedziny branży motoryzacyjnej czy lotniczej, są fascynujące z inżynierskiego punktu widzenia, ale obawiam się, że dla niektórych mogą okazać się niezrozumiałe i zwyczajnie nudne. Drugim problemem przy czytaniu jest pewna fragmentaryzacja chronologii. Fabuła nie rozwija się w sposób znany z większości biografii, gdzie jest jasno zarysowana linia czasu tylko mniej więcej od połowy książki następuje wyraźny podział na tematy. I tak przykładowo mamy (pod)rozdziały poświęcone produkcji nowego "Tygrysa" (PzKpfw VI), lotnictwu czy czołgowi Maus i każdy opisuje ten dany wątek, a nie wplata go w ogólny życiorys Porschego. Nie jest to wielki problem, ale powstaje wrażenie, że książka kilka razy przypomina bardziej leksykon niż biografię.

Warto też przy tym zaznaczyć, że życie Ferdinanda Porschego nie było jakieś wybitnie atrakcyjne. Nie jest to wina książki, a bardziej opisywanej postaci. Był to – skądinąd wybitny, a momentami wręcz genialny – konstruktor, inżynier i przemysłowiec któremu przyszło żyć burzliwych czasach pierwszej połowy XX wieku, a że udało mu się zajść bardzo wysoko w swojej branży to i obracał się w najważniejszych dla kraju kręgach (cesarz austriacki, kanclerz III Rzeszy). Książka jest szczególnie warta polecenia osobom z zacięciem technicznym oraz tym, których interesuje spojrzenie cywila na relacje w najwyższym kierownictwie państwa niemieckiego w okresie dwudziestowiecznych turbulencji politycznych.

Jedna z anegdot o Niemczech mówi, że ich trzema najlepszymi produktami eksportowymi są maszyny Siemensa, samochody Volkswagena oraz zespół Rammstein. Nie da się ukryć, że państwo niemieckie przemysłem stoi i z tego punktu widzenia ma ogromne zasługi dla szeroko pojętej elektryki, mechaniki, branży maszynowej, chemicznej, automotive i im pokrewnych. Nieodłączną częścią...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Niewątpliwie życie w „ciekawych czasach” wpływa na nasze postrzeganie rzeczywistości. Nie jest także niczym dziwnym, że wiele osób próbuje zrozumieć procesy zachodzące w świecie tym bardziej, że od kilku lat zdają się one postępować w coraz szybszym tempie. Zgodnie z pragmatycznym, neorealistycznym podejściem do relacji międzynarodowych najlepszą obecnie szkołą wyjaśniającą w sposób najpełniejszy zachodzące zjawiska jest geopolityka. Jacek Bartosiak jako osoba, która w znacznym stopniu przyczyniła się do tego, że dziedzina ta od pewnego czasu przeżywa w Polsce intensywny renesans tym razem – po książce skupiającej się na starciu USA-Chiny – postanowił przyjrzeć się naszemu regionowi.
Poprzez szczegółową charakterystykę geografii Polski, z uwzględnieniem ukształtowania terenu, cieków wodnych, nasycenia ośrodkami ludzkimi oraz przebiegu głównych szlaków transportowych i handlowych, autorowi udało się zabrać nas na spacer po wyobraźni. Rzeczywiście, aby zrozumieć jakie przełożenie ma teoria geopolityki na rzeczywistość, konieczne jest zrozumienie umiejscowienia Rzeczpospolitej w Europie, a nawet na świecie. Książce z pewnością udaje się przybliżyć ten temat, choć liczba szczegółów i drobiazgowe niekiedy potraktowanie spraw czysto geograficznych można niektórych przytłoczyć.
Najważniejszym przesłaniem uderzającym czytelnika już od pierwszych stron jest realizm i pragmatyzm w stosunkach międzynarodowych. Jest to podejście, które towarzyszy nam przez całą lekturę i przejawia się w wielu rozdziałach. Jeżeli dodamy do tego spojrzenie na historię Polski pod tym kątem to zaczynamy rozumieć, że prawdziwa polityka rządzi się prawidłami, które w polskiej codzienności nie są powszechnie praktykowane, choć wszyscy przecież o nich słyszeliśmy przy różnych okazjach. Dla osób, które do tej pory uwierzyły w globalny „koniec historii” Francisa Fukuyamy, dzieło Jacka Bartosiaka z pewnością otworzy nową szufladkę w głowie i zmusi do zrewidowania poglądów na temat tego, o co w rzeczywistości chodzi na świecie. Nie chcąc streszczać treści poszczególnych części, warto tylko napomknąć, że istotą jest dobrze rozumiany interes narodowy, o który politycy, a w dalszej kolejności społeczeństwa powinny dbać i nie tracić czasu na rozpraszacze ani tematy trzeciorzędne. U podstaw racji stanu każdego państwa – niezależnie od jego formy i charakteru – leżą gwarancje zapewniające jego egzystencję oraz warunki rozwoju. Realizacja tych warunków wymaga odpowiedniego zorganizowania państwa jako systemu zapewniającego mu bezpieczeństwo tj. niepodległość oraz integralność terytorialną i stabilność wewnętrzną. W strukturze organizacyjnej tego systemu można wyróżnić szereg elementów wzajemnie się przenikających i tworzących całość. Stanowią go głównie podsystemy: polityczny, ekonomiczny i obronny. Ich zadaniem jest zapewnienie właściwego funkcjonowania i rozwoju państwa – zgodnie z jego racją stanu, w tym także przeciwdziałanie wszelkim formom zagrożeń jego bezpieczeństwa zarówno niezbrojnych, jak i zbrojnych. Już samo to sprawia, że podejściu (neo)realistycznemu bliżej do prawej niż do lewej strony sporu politycznego i to widać na co dzień.

Od strony technicznej, książka podzielona została na sześć rozdziałów, które stopniowo wprowadzają nas w prawidła geopolityki i geostrategii z naciskiem właśnie na myślenie pragmatyczne, może nawet wręcz utylitarne, ale jednocześnie prawdziwe. Zastosowano tu niejako metodę dedukcyjna, czyli zaczynając od ogółu przechodzimy do coraz większych szczegółów (świat, USA-Chiny, Europa, Polska). Jakość poszczególnych fragmentów pozwala zrozumieć - mówiąc najprościej - kto ma jaki interes w naszym regionie i jakie wpływy się ścierają w Europie Środkowo-Wschodniej od właściwie czasów I RP. Wyraźnie widać, że omawiana dziedzina jest interdyscyplinarna, ponieważ głęboko czerpie z historii, politologii i stosunków międzynarodowych, doktryn obronnych i techniki wojskowej, a i nie brakuje wzmianek socjologicznych czy odrobinę filozoficznych.
Najpoważniejszą wadą jaką można wskazać nie jest konkretny zapis czy data ale fakt, że jeśli ktoś „siedzi” w publicystyce Bartosiaka to spora część książki wyda mu się znajoma. Wiąże się to z tym, że wprowadzenie omawiające sytuację z największej możliwej perspektywy, czyli od strony konfliktu amerykańsko-chińskiego, jest tak naprawdę stałym elementem w wielu wykładach i artykułach JB. Do tego dochodzi opis sytuacji Rosji, amerykańskich sojuszników na zachodnim Pacyfiku, trudności związane z utrzymaniem łańcuchów dostaw czy kondycji i charakterystyki zdolności obronnych państw Europy Zachodniej. To się w dużej mierze powtarza, choć oczywiście w przypadku opisywanej książki jest to rozwinięte o wątki dotyczące stricte kwestii polskiej. Nie mniej, jeśli ktoś zna wcześniejsze dzieła lub wykłady, to może mieć lekkie deja vu.
Na szczególną uwagę zasługuje ostatni, szósty rozdział, stanowiący istną wisienkę na torcie. Podejmuje on kwestie hipotetycznego scenariusza wojennego i działań ją poprzedzających w sposób, który zdaje się jeszcze nigdy nie został omówiony w polskiej literaturze. Autor bardzo szczegółowo, wręcz drobiazgowo, opisuje koncepcje operacyjne wszystkich graczy w regionie w przypadku konieczności obrony wschodniej flanki NATO tj. USA, Rosji, Polski, krajów europejskiego Rimlandu i państw bałtyckich. Dostajemy tu nie tylko analizę poglądów decydentów, ale także opis sprzętu, charakterystykę terenu, sposób wykorzystania posiadanych środków (nie tylko militarnych, ale także politycznych), a w konsekwencji potencjalne skutki podjętych przez Rosjan działań. Fascynujące, zwłaszcza dla osób zainteresowanych nieco głębiej tematem i jednocześnie unikatowe w skali kraju. Już dla samych tych 150 stron warto kupić "Rzeczpospolitą - między lądem, a morzem".

Koniec końców otrzymujemy pozycję wybitną, znacznie wyróżniającą się na rynku i jedną z najlepszych w swojej dziedzinie. Książka sama w sobie może nie jest kamieniem milowym, ponieważ to jej poprzedniczka właściwie przetarła szlak niemniej, dopiero tutaj możemy przeczytać tak dużo o naszym teatrze działań wojennych. Ogromną zaletą jest również zaszczepienie w czytelniku specyficznego sposobu myślenia: pragmatycznego w relacjach międzynarodowych oraz w kategoriach interesu narodowego w stosunku do własnego kraju. Dosyć gorzką refleksją pozostaje fakt, że wielokrotnie w swojej przeszłości Polska nie kierowała się tymi zasadami, co skutkowało bolesnymi lekcjami, więc miejmy nadzieję, że uda się wychować pokolenie, które będzie potrafiło się wydobyć ponad zalewające nas tematy zastępcze i zająć na poważnie sprawami państwa. "Rzeczpospolita" jest bez dwóch zdań jedną z cegiełek, która nam w tym pomaga.

Niewątpliwie życie w „ciekawych czasach” wpływa na nasze postrzeganie rzeczywistości. Nie jest także niczym dziwnym, że wiele osób próbuje zrozumieć procesy zachodzące w świecie tym bardziej, że od kilku lat zdają się one postępować w coraz szybszym tempie. Zgodnie z pragmatycznym, neorealistycznym podejściem do relacji międzynarodowych najlepszą obecnie szkołą wyjaśniającą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Spośród wielu społecznych kwestii, które rozpalają media, temat broni palnej nie należy do najbardziej emocjonujących. Owszem, jest to sprawa ważna, nawet drażliwa, ociera się o bezpieczeństwo obywateli oraz ich podstawowe prawa (jak prawo do obrony koniecznej), lecz ze względu na pewien poziom skomplikowania – tak prawnego, jak i technicznego – brak jej odpowiedniej „nośności”. Jest to o tyle dziwne, że akurat Rzeczpospolita ma długie tradycje strzeleckie i warto byłoby pomyśleć nad ich przywróceniem. Zgodnie z prezentowaną w książce wizją, to nie jest tak, że w Polsce nie ma prawa do posiadania broni przez zwykłych ludzi. Ono istnieje, tylko aby uzyskać zezwolenie należy poddać się sztucznie skomplikowanemu procesowi, ponieść przesadne koszty i dodatkowo przejść odpowiednie procedury prawne. Innymi słowy: jest to po prostu zbyt skomplikowane i zbyt kosztowne.
„Dzieci i broń” nie jest jednak książką poświęconą wyłącznie broni palnej i problemom związanym z tym zagadnieniem na rynku polskim. W rzeczywistości jest to rozległy wywiad z prezesem Jackiem Hogą stanowiący wykładnię jego poglądów tak na sprawy bezpieczeństwa, jak i pracy fundacji Ad Arma czy współczesnej kondycji społeczeństw. Omawiane tematy obejmują bardzo szeroki zakres (za spisem treści: autorytety, edukacja, Kościół katolicki, kultura, państwo, rodzina, łowiectwo), a forma wywiadu-rzeki ułatwia autorowi robienie wielu dygresji i poruszanie spraw, które może nie są na czołówkach gazet, ale często odnosi się wrażenie, że powinny.
Jak to zwykle bywa w przypadku tego rodzaju publikacji, trudno je oceniać w taki sposób jak robi się to przy zwykłych książkach. Wszystko zależy od stosunku czytelnika do poglądów prezentowanych przez uczestnika wywiadu. Na podstawie udzielanych odpowiedzi oraz uwag rzucanych przy okazji poruszania kolejnych kwestii, prezes Ad Army rysuje nam się jako osoba o tradycyjnym i zdroworozsądkowym podejściu do życia i funkcjonowania państwa. Z jednej strony nacisk położony jest na rodzinę, posiadanie i wychowywanie dzieci, chrześcijaństwo jako fundament polskości czy wolność osobistą jako podstawowy aspekt życia każdego obywatela, a z drugiej przedstawiana jest wizja upodmiotowienia Polaków poprzez wprowadzenie „praktycznego prawa do życia”, czyli prawną możliwość obrony przed napaścią z użyciem współczesnych środków.
Nieco odrębną częścią jest ostatni rozdział poświęcony możliwościom obronnym Wojska Polskiego. Jest to jedynie pobieżna analiza zakładająca skupienie się na wybranych aspektach, ale obraz naszej armii jaki wyłania się po nawet takim powierzchownym spojrzeniu wola o pomstę do nieba. I nie chodzi wyłącznie o stan posiadanego sprzętu, ale także brak decyzyjności, „woli politycznej”, wielu bezsensownych procedur, rozbuchanej administracji, złych przepisów i wielu innych organizacyjno-prawnych chorób, które trapią polskie wojsko. Zdecydowanie nie jest to część optymistyczna.
Niezależnie od oceny światopoglądu Jacka Hogi, to trzeba przyznać, że jest on sensowny, logiczny i nie ogranicza się wyłącznie – jak to często u nas bywa - do krytykowania. Jest to ciekawe spojrzenie, warte rozważenia i miejscami dające do myślenia. Wydaje się, że w naszej przestrzeni publicznej i medialnej często brakuje mówienia wprost i wskazywania pewnych problemów bezpośrednio, więc pod tym względem wypowiedzi prezesa Ad Army są często powiewem świeżości. To jednak budujące, że istnieją w Polsce fundacje nieuwiązane politycznie, starające się szerzyć słuszne, obywatelskie idee.

Spośród wielu społecznych kwestii, które rozpalają media, temat broni palnej nie należy do najbardziej emocjonujących. Owszem, jest to sprawa ważna, nawet drażliwa, ociera się o bezpieczeństwo obywateli oraz ich podstawowe prawa (jak prawo do obrony koniecznej), lecz ze względu na pewien poziom skomplikowania – tak prawnego, jak i technicznego – brak jej odpowiedniej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Bez wątpienia jednym z najważniejszych elementów branych pod uwagę podczas planowania, organizowania i przeprowadzania działań wojennych jest czynnik geografii. Jest to taki rodzaj nauki przyrodniczej i społecznej, która z jednej strony wydaje się oczywista i bywa traktowana po macoszemu (co często się boleśnie mści), a z drugiej ma fundamentalny wpływ na przebieg każdego starcia. W takim właśnie duchu napisano „Działania militarne w Polsce Południowo-Wschodniej”. Teoretycznie jest to książka historyczna, lecz wstęp oraz szkielet jest „geograficzny”. W sumie otrzymujemy więc dzieło o charakterze geostrategicznym, a może nawet geopolitycznym, które skupia się na wycinku obszaru dawnej Rzeczpospolitej.
Od razu trzeba zaznaczyć, że jest to pozycja bardzo niszowa. Nie dość, że zakres omawianych działań ogranicza się do konkretnego, wydzielonego obszaru i nie dotyczy np. całej Polski to jeszcze kładzie nacisk na aspekt wyłącznie militarny, więc automatycznie może odstraszać osoby zajmujące się „czystą” historią lub takie, które patrzą na temat bardziej syntetycznie i budują swoje koncepcje czerpiąc z różnych dziedzin. Za to dla miłośników historii wojskowości „Działania militarne...” stanowią nie lada gratkę.
Całość została podzielona chronologicznie zgodnie z występowaniem konkretnym starć i wojen, a kolejne rozdziały są różnej długości. Te opisujące okresy kiedy „nic się nie działo” są krótsze, lakoniczne i obejmują dłuższe ramy czasowe, a z kolei latom dotyczącym powstań (Chmielnickiego, listopadowe, styczniowe) czy wojen poświęcono wyraźnie więcej uwagi. W czasie lektury należy przede wszystkim przestawić się na przyjęty przez autorów sposób pisania uwzględniający tylko ten wycinek danych działań, który miał miejsce na omawianych obszarze. Innymi słowy, jeżeli starcie zbrojne miało miejsce na innym terenie to pomimo faktu, że było niezwykle ważne dla naszej historii, tutaj nie będzie uwzględnione (np. wielka wojna z Zakonem). Książka stanowi świetną formę atlasu historycznego, dzięki któremu możemy śledzić dokładny przebieg konkretnych aktywności wojska, a poprzez swoją ogromną szczegółowość zadowoli każdego zainteresowanego tematem.

W przypadku tego rodzaju publicystyki trudno mówić o wadach rozumianych klasycznie. Błędów merytorycznych nie odnotowałem, choć oczywiście aby tak naprawdę ocenić jakość danych należałoby usiąść z mapą nad każdym akapitem i sprawdzać czy dana rzeka rzeczywiście biegnie tak jak opisano albo czy określona przeszkoda terenowa faktycznie sięga tam gdzie twierdzą autorzy, a ukształtowanie powierzchni naprawdę uniemożliwia takie czy inne zachowanie oddziału wojska. Jest to nierealne, ale też niepotrzebne. Niewątpliwie niedopatrzeniem wydawnictwa jest za to słaba korekta. Książka zawiera sporo literówek na zasadzie brakujących liter, przestawionego szyku lub braku pewnych oznaczeń jak kropka przy liczebnikach porządkowych. Niby nic, niby tylko kosmetyka, ale wcale nierzadkie są przypadki, że w połączeniu z numeracją lub nazewnictwem jednostek bojowych wprowadza to zamieszanie.

Jakkolwiek „Działania militarne...” są pozycją wyraźnie dla pasjonatów bądź osób zajmujących się historią ziem południowo-wschodnich naukowo to książka posiada także kilka ukrytych zalet. Po pierwsze, spora jej część odnosi się do czasów I RP kiedy to Polska była jedną z lądowych potęg europejskich i bez wątpienia stanowiła imperium w swojej części kontynentu. Z jednej strony podnosi to na duchu, ale z drugiej daje pojęcie jakimi kategoriami myśleli wtedy nasi włodarze mając świadomość, że jest się jednym z rozgrywających. Geografia determinuje też zakres możliwości jakie ma dane państwo i w „Działaniach militarnych...” jest świetnie ukazane jak dostęp do ważnych szlaków komunikacyjnych (lub jego brak) wpływa na rozwój kraju.
Dodatkowo książka jest świetnym przewodnikiem turystycznym. Oczywiście większość z obiektów militarnych, umocnień, zamków i bunkrów nie przetrwało do dzisiejszych czasów, ale nie oznacza to, że nie ma czego zwiedzać. Na wyróżnienie zasługują tu znane miasta jak Przemysł, Kraków (które były najważniejszymi i największymi twierdzami w swoim czasie) czy Zamość, ale także pomniejsze miasteczka rozrzucone np. wzdłuż Bugu, w których gdzieniegdzie można znaleźć pozostałości po dawnych czasach. Z lektury można wyłowić niejeden pomysł na wycieczkę wzdłuż naszej południowo-wschodniej granicy.

Ogólnie rzecz biorąc, publikacja ta pomimo swojej specyfiki i niszowego charakteru jest cenną pozycją dla różnego rodzaju czytelnika: od miłośników historii i geografii przez fanów militariów i architektury obronnej po ludzi zainteresowanych szerokim spojrzeniem na dawną politykę pod kątem geostrategii. Daje przekrojowe pojęcie o omawianym temacie, ale ilość szczegółów zadowoli nawet najbardziej wybrednego konesera.

Bez wątpienia jednym z najważniejszych elementów branych pod uwagę podczas planowania, organizowania i przeprowadzania działań wojennych jest czynnik geografii. Jest to taki rodzaj nauki przyrodniczej i społecznej, która z jednej strony wydaje się oczywista i bywa traktowana po macoszemu (co często się boleśnie mści), a z drugiej ma fundamentalny wpływ na przebieg każdego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Publikacje wojenne opierające się na wspomnieniach żołnierzy, którzy przeżyli opisywane wydarzenia zawsze stanowiły odrębny rodzaj literatury militarnej. Są to niewątpliwie dzieła przekrojowe: po części historyczne (nawet jeśli dotyczą współczesnego konfliktu), po części są to powieści akcji, jest w tym element pamiętnikarski, a także często elementy psychologiczny i społeczny. Całość może wypaść różnie w zależności od podejścia autora, gdyż niektórzy potrafią mocno przesadzać, wybielać się i przedstawiać w jak najlepszym świetle, co zaburza obraz rzeczywistości i po prostu nie jest prawdą. Inni z kolei stawiają na realizm, nawet jeżeli oznacza to pewną dawkę politycznej niepoprawności.
W przypadku „Kontaktu” mamy do czynienia z niemal dziennikiem – prowadzonym chronologicznie, lecz skupiającym się tylko na wybranych wydarzeniach. Nie ma tu miejsca na koloryzowanie, autor wyraźnie przedstawia realia pola walki i koncentruje się na konkretnych sytuacjach. Trudno jednoznacznie określić wartość literacką książki. Nie ma tu kwiecistych, rozbudowanych opisów ani silenia się na artystyczne wizje ukazujące egzotykę afgańskiego krajobrazu. Zdania są krótkie, proste i nierozbudowane. Można wręcz przyjąć, że Kafir skupiając się na treści, a nie formie przekazuje nam wyłącznie dane zamiast poetyckich relacji. Bardzo pasuje to do zwięzłego, żołnierskiego stylu.

Nie jest to powieść w klasycznym rozumieniu tego słowa, a bardziej zbiór przemyśleń związanych z kolejnymi akcjami i codziennym życiem w obozie ubrane w beletrystyczne szaty. Autor nie unika wyrazistego języka, ale też nie jest to przesadzone tylko dodaje nieco dramatyzmu. Oprócz opisów samych akcji bojowych, otrzymujemy także charakterystykę społeczności afgańskiej, kondycji struktur państwowych, wizerunek wojsk okupacyjnych wśród Arabów czy relacje między sojusznikami. Biorąc pod uwagę trzeźwe spojrzenie piszącego otrzymujemy kawał solidnej relacji wojennej, którą czyta się naprawdę dobrze, a suchy język tylko pomaga wczuć się w atmosferę panującą w opisywanym regionie. To, co udało się oddać najlepiej to klimat Afganistanu – i to nie tylko dosłownie. Wszechobecny upał i piasek to jedno, ale przede wszystkim Kafir ukazuje chaos jaki panuje w tym azjatyckim państwie. Z jednej strony jest odmienność obyczajów i kultury, a z drugiej zjawiska – przynajmniej oficjalnie – tępione w krajach zachodnich jak wszechobecna korupcja, brak lojalności urzędników wobec suwerena czy stawianie interesu plemienia nad interesem państwa. Sprawy nie ułatwia też zachowanie Amerykanów, którzy – łasi na sukcesy – nierzadko wykorzystują zasoby wojsk sojuszniczych do realizacji własnych, np. PR-owych, celów. Daje to do myślenia jakim tyglem jest współcześnie Afganistan.

Formą uatrakcyjnienia „Kontaktu” są liczne fotografie, które – choć często ocenzurowane – świetnie oddają warunki, w jakich przyszło żołnierzom „pracować”. Można na nich znaleźć zarówno przedstawicieli rodzimej ludności cywilnej, jak i urzędników oraz wojskowych, a także sprzęt, wyposażenie i pracowników NATO. Daje to pojęcie o jakim świecie jest mowa i jak bardzo Europa z tego punktu widzenia jest bezpieczna i dostatnia. Lektura „Kontaktu” nie należy do bardzo przejmujących, a osoby choć odrobinę zorientowane w temacie misji zagranicznych szybko się w niej odnajdą, ale mimo to warto czasami zejść na poziom jednostki uwikłanej w wydarzenia, które ją przerastają, aby poznać nieco inną perspektywę.

Publikacje wojenne opierające się na wspomnieniach żołnierzy, którzy przeżyli opisywane wydarzenia zawsze stanowiły odrębny rodzaj literatury militarnej. Są to niewątpliwie dzieła przekrojowe: po części historyczne (nawet jeśli dotyczą współczesnego konfliktu), po części są to powieści akcji, jest w tym element pamiętnikarski, a także często elementy psychologiczny i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Postępujący rozwój technologiczny niosący ze sobą potrzebę analizowania ogromnej ilości danych przyczynia się również do wynajdywania narzędzi, które będą w stanie pomóc w kontrolowaniu i sterowaniu najróżniejszymi procesami opartymi o te dane. Jednym z takich narzędzi jest cybernetyka – nauka o faktycznej organizacji, mechanizmach kontroli i komunikacji. O ile sama dziedzina jest względnie nowa, ponieważ ma raptem nieco ponad 70 lat – co w porównaniu z historią matematyki czy fizyki wypada bardzo blado – o tyle mało kto wie, że Polska może poszczycić się pionierskimi badaniami w tym zakresie. Józef Kossecki był jednym z twórców polskiej szkoły cybernetycznej i jednocześnie osobą, która tchnęła nowe życie w teorię sterowania i techniki regulacji adaptując je do wielu dziedzin życia, z czego najważniejszą jest bez wątpienia zarządzanie państwem.

„Naukowe podstawy nacjokratyzmu” to wyłożony przez autora program bazujący na cybernetyce społecznej. Książka podzielona jest na dwie wyraźnie odmienne części. Pierwsza, poświęcona historii, prezentuje (neo)realistyczne spojrzenie na wydarzenia z przeszłości. Znajdziemy tu odbłyski koncepcji i metod badawczych, które współcześnie wracają do łask za sprawą geopolityki, czyli tłumaczenie międzynarodowych zależności poprzez siłę militarną lub jej brak, interesy, rozgrywki służb, potęgę ekonomiczną i inne obiektywne elementy, na które w dotychczasowym popularnym modelu liberalno-demokratycznym najczęściej nie zwraca się uwagi. Autor bardzo trzeźwo zauważa, że ideologia i propaganda są nieodłączną częścią polityki (tak krajowej, jak i zagranicznej), ale nigdy jej nie zastępują, gdyż są stosowane jako narzędzia do realizacji konkretnych celów. Z wypowiedzi docenta Kosseckiego bije pragmatyzm, ale trudno odmówić mu słuszności, choć dla osób nieprzyzwyczajonych niektóre fragmenty mogą być nieco szokujące.
Właściwą częścią książki jest ta poświęcona społeczeństwu jako systemowi cybernetycznemu. W ogromnym skrócie polega to na zaprzęgnięciu aparatu cybernetycznego do zdefiniowania, opisania i wytłumaczenia struktur i sposobów funkcjonowania narodów. Jest tu sporo definicji, różnych określeń i metod badawczych pozwalających spojrzeć na każde państwo w sposób zmatematyzowany, lecz jednocześnie utylitarnie, niezwykle sugestywnie i przekonująco. Warto więc zapoznać się ze zwrotami typu efektor, alimentator, zasilacz oraz akumulator (rozumiane znacznie szerzej niż to znane z elektrotechniki), sterowność, korelator, nad- i podsystem, moc swobodna, energia wewnętrzna i inne, które umożliwiają nam zrozumienie świata, w który wprowadza nas autor. Najbardziej zadziwiające w tym jest to, że „Naukowe podstawy nacjokratyzmu” zostały napisane przystępnie i zrozumiale, co w pierwszej chwili nie jest takie oczywiste, ponieważ mnogość pojęć z zakresu teorii sterowania i technik regulacji znanych choćby z automatyki może odstraszyć osoby nie mające przygotowania matematycznego. Nic bardziej mylnego. Kossecki wyprowadza wszystko od absolutnych podstaw, tłumaczy dosłownie od zera wszystkie elementarne zależności i stopniowo przechodzi do jądra problemu, czyli analizy poszczególnych systemów sterowania społecznego z naciskiem na rolę, jaką odgrywa w nich określony normotyp cywilizacyjny – kultura społeczna. Jest to świetna pozycja tak dla „ścisłowców”, jak i filozofów, socjologów, ludzi zainteresowanych teorią zależności, polityką, kierowaniem państwem czy szeroko pojętym zarządzaniem.

Ta niepozorna – nieco ponad 200 stron – książka okazuje się być kamieniem milowym w rozumieniu procesów sterowania. Ułatwia interpretację wielu wydarzeń z przeszłości w sposób, jaki rzeczywiście miał miejsce, czyli obdarte z medialno-ideologicznej otoczki, wprowadza realizm do myślenia na skalę międzynarodową, a przy tym pozwala wysnuć własne wnioski co do przyszłości wielu inicjatyw społecznych i politycznych. Warte wspomnienia jest także rozwiązanie zasugerowane Polsce, które miałoby pomóc jej wybić się ponad jej obecny stan. Podejście Kosseckiego jest świeże, nietuzinkowe, dzisiaj powiedzielibyśmy niepopularne politycznie, ale rozsądne i trzeźwe. Jeżeli wziąć pod uwagę, że autor rozpoczął swoją działalność naukową w latach 50-tych, a obecnie wiele z jego tez jest nadal aktualna (dotyczy to również przewidywań związanych z przyszłością) to można nieskromnie powiedzieć, że rozwinięte i uogólnione przez niego teorie Mariana Mazura podparte jakościową teorią informacji i procesów cybernetycznych są genialne. To jedna z tych książek, którą zaczynamy czytać z lekkim niepokojem czy podołamy, a kończymy z pragnieniem dalszych tomów.

Postępujący rozwój technologiczny niosący ze sobą potrzebę analizowania ogromnej ilości danych przyczynia się również do wynajdywania narzędzi, które będą w stanie pomóc w kontrolowaniu i sterowaniu najróżniejszymi procesami opartymi o te dane. Jednym z takich narzędzi jest cybernetyka – nauka o faktycznej organizacji, mechanizmach kontroli i komunikacji. O ile sama...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W dziejach świata istnieje wiele wydarzeń, których rola została przeinaczona bądź zupełnie przekłamana tak, aby służyło to określonym celom. Taka sytuacja miała miejsce w przypadku opisywanego przez Andrzeja Ciska zdobycia Bastylii, a także całej Rewolucji Francuskiej, która w wielu środowiskach do dzisiaj uchodzi za symbol wyzwolenia spod feudalnego ucisku i jedną z najchlubniejszym kart w historii tego kraju. W rzeczywistości stanowiła „zamach na samych siebie” i podcięcie tradycyjnych korzeni państwa francuskiego, o czym wielu zdaje się zapominać.
Autor poszedł jednak niestandardową drogą i zamiast przedstawić nam typowe podejście do tematu, skonstruował swoją książkę w formie zestawu skróconych biografii kilkudziesięciu postaci zaangażowanych w tamte wydarzenia. Dopiero na ich podstawie budujemy sobie wizję tego historycznego zrywu. O ile co do głównej myśli przewodniej nie powinno się mieć zastrzeżeń, gdyż jest ona zgodna z prawdą, o tyle konstrukcja książki budzi mieszane uczucia. Zastosowany zabieg daje nam co prawda możliwość poznania następujących po sobie wydarzeń na podstawie opisywanych postaci jednak ze względu na brak jednego, przewodniego nurtu całość wypada dosyć chaotycznie. Poszczególne okresy nachodzą na siebie, często przeskakujemy pomiędzy zdarzeniami, a niektórych nazbyt skrótowych biografii zwyczajnie mogłoby nie być.
Na plus na pewno można zaliczyć przekazanie sporej liczby ciekawostek, drobiazgów związanych z co bardziej wpływowymi postaciami i wyraźne, wielokrotne podkreślenie jak bardzo brutalnym i miejscami bezsensownym zrywem była Rewolucja Francuska. Do tego dochodzi skrajnie instrumentalne używanie przepisów prawa i szafowanie wyrokami na lewo i prawo, co znajduje analogię do postępowania Związku Radzieckiego – zresztą przytaczanego w „Kłamstwie Bastylii”. Z lektury wyraźnie daje się odczuć negatywny stosunek do Rewolucji, lecz znając szczegóły konkretnych zbrodni i grabieży trudno się temu dziwić. Dziwić za to może fakt, że wielu ówczesnych zbrodniarzy ma dzisiaj we Francji swoje ulice, place, mosty i skwery.
Problemem jest tak naprawdę zrozumienie jaki cel przyświecał autorowi przy pisaniu. Nie jest to bowiem opracowanie historyczne ani zwykła beletrystyka. Nie jest to także reportaż oparty o źródła (które tutaj są przytaczane, ale tylko dla poparcia odpowiednich tez), z którego można by wyciągnąć nieco więcej treści. Typowej fabuły właściwie brak. Nieco przeszkadza także antyfrancuskie nastawienie przewijające się przez całą książkę, gdyż zaburza to odbiór. Z drugiej strony, złapanie punktu odniesienia w chronologii zapewnia lista dat pod koniec, ale jest to niemal wyłącznie suche wymienienie postępujących wydarzeń.
Właściwie całe dzieło jest jednym wielkim oskarżeniem Rewolucji Francuskiej o barbarzyńskie wręcz okrucieństwo czego dowodem jest nie tylko liczba straconych, ale także ich „jakość”, ponieważ gilotyny nie unikały nikogo: od ludzi prostych i chłopstwa przez urzędników i wojskowych aż po arystokratów, generałów i ministrów. Plusem jest uwypuklenie losów Wandei, która miała czelność postawić się Robespierrowi i spółce przez co została krwawo ukarana, o czym dzisiaj mało kto pamięta oraz przytoczenie kilku pieśni rewolucyjnych, które także robią ponure wrażenie kiedy się pozna ich pełny tekst. Jest to dobra pozycja dla uzupełnienia wiedzy bądź dla osób, które patrzą na Rewolucję idealistycznie, ale dla uzyskania szerszego oglądu sytuacji polecałbym jednak fachowe opracowanie historyczne.

W dziejach świata istnieje wiele wydarzeń, których rola została przeinaczona bądź zupełnie przekłamana tak, aby służyło to określonym celom. Taka sytuacja miała miejsce w przypadku opisywanego przez Andrzeja Ciska zdobycia Bastylii, a także całej Rewolucji Francuskiej, która w wielu środowiskach do dzisiaj uchodzi za symbol wyzwolenia spod feudalnego ucisku i jedną z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Temat Żołnierzy Wyklętych należy do jednego z najtrudniejszych w naszej historii, choć dopiero od kilku lat jest nieco bardziej popularyzowany. Poznać to można po tym, jak wielkie emocje wzbudza u osób z przeciwnych obozów politycznych i jaki stanowi problem dla zawodowych historyków, którzy do dzisiaj spierają się o istotne szczegóły. Nawet w społeczeństwie łatwo dostrzec dwa skrajnie przeciwnie stanowiska, z których żadna ze stron nie chce ustąpić. Wiedząc to, a także znając twórczość Piotra Zychowicza, którego książki określane są jako pisane metodą „kija w mrowisko”, można się spodziewać, że publikacja „Skazy na pancerzach” będzie co najmniej kontrowersyjna. Okazuje się, że nie jest tak do końca, choć książka pozostawia czytelnika z pewnymi znakami zapytania.

Pozycja ta zawiera opis wybranych, co bardziej kojarzonych, sylwetek żołnierzy polskiego podziemia, którzy po kapitulacji III Rzeszy (lub po prostu pod koniec wojny) nie złożyli broni tylko kontynuowali działania w partyzantce. Każda z omawianych postaci ma też na swoim koncie jakieś zbrodnie. Kolejne podrozdziały skupiają się na ich losach, uwzględniając zarówno pozytywy (walka z okupantem, wyzwalanie więźniów, napady na komunistów, ochrona przed bandami UPA etc.), jak i „czarną kartę” ich działalności. Ten pierwszy, chwalebny aspekt jest znany i przez autora traktowany jako uboczny, a główna uwaga poświęcona zostaje wykroczeniom, przestępstwom i zbrodniom. Nie ma potrzeby streszczać tu biografii każdego z Wyklętych, gdyż na tym opiera się rdzeń książki, ale warto podkreślić, że Zychowicz opiera swój osąd na konkretnych źródłach. Przytaczane są relacje uczestników, świadków, fragmenty opracowań i opinii historyków, a dopiero potem wyciągane wnioski. Istotny jest tu czynnik fragmentaryczności czy raczej braku pewnych dokumentów, które pozwoliłyby wydać jednoznaczny wyrok. Autor często zaznacza, że w pewnych sytuacjach jesteśmy skazani na domysły, ponieważ rozkazy były przekazywane ustnie, członkowie danej akcji zabrali tajemnicę ze sobą do grobu bądź zwyczajnie stosowne dokumenty się nie zachowały. Na to rzecz jasna nakłada się czarna legenda stworzona przez środowiska nieprzychylne formacjom niepodległościowym, generalizacja i szereg innych zachowań mających oczernić podziemie poakowskie czy NSZ, a z drugiej strony hurapatriotyzm postrzegający Wyklętych jako niemal idealnych rycerzy bez skazy. Koniec końców każda z omawianych postaci ma coś na sumieniu, ale skala tych przestępstw jest różna i nie zawsze można jasno określić winowajcę.

Największy problem jest ze wspomnianymi źródłami i odpowiednim ich doborem, ponieważ trudno ocenić czy podejście Piotra Zychowicza, aby oprzeć się w dużej mierze na materiałach ukraińskich sprzyja obiektywizmowi. Jak sam zaznacza, przy rekonstrukcji zdarzeń ofiary wydają się bardziej wiarygodne niż ich kaci, co miałoby sens, lecz biorąc pod uwagę wymienione wcześniej trudności łatwo tu o przyprawianie gęby oddziałom polskim i wybielanie drugiej strony. Po publikacjach np. Leszka Żebrowskiego wiadomo już, że sytuacja była naprawdę zagmatwana i wcale nierzadkie były sytuacje kiedy osiągnięcia NSZ były przejmowane przez AL tudzież zbrodnie komunistyczne przerzucane na polskie podziemie. Tutaj nie ma o tym wzmianki. Sprawy nie ułatwia także mnogość i dosyć duża niezależność poszczególnych brygad i innych jednostek działających w ramach polskiego państwa podziemnego oraz ogólny chaos na ziemiach polskich w II poł. lat 40-tych. Jak wynika z innych publikacji, sytuacje kiedy kilka band różnej proweniencji kolejno atakowało jedno miasteczko czy wieś wcale nie były rzadkie. Pod tym względem, książka wydaje się skromna i oparta na zbyt niewielkiej liczbie źródeł.
Bardzo istotne są rozdziały VII oraz VIII, w których autor zwraca uwagę na czynniki, które pomagają samodzielnie zbudować własną opinię. Jest to kwestia proporcji (przy skrajnie negatywnej wersji, Wyklęci zamordowali do 2-3 tysięcy ludzi, co ma się nijak do zbrodni komunistycznych czy hitlerowskich), kwestia antysemityzmu (problem nadreprezentacji Żydów w komunistycznych strukturach władzy i bezpieki), a także kwestia sensowności walki (oczekiwanie na wybuch III WŚ, zmęczenie społeczeństwa i postępująca komunizacja Rzeczpospolitej). Nie są to długie fragmenty, a bardzo ułatwiają odnalezienie kontekstu i zrozumienie podstaw pewnej grupy zarzutów przeciwko Wyklętym.

W rzeczywistości, aby naprawdę zrozumieć problem, należałoby ocenić na ile duże są tytułowe „skazy na pancerzach” i jak wpływają na ogólną ocenę poszczególnych Wyklętych. Wspólnie z autorem dokonujemy swoistego Sądu Ozyrysa kładąc na szali osiągnięcia i przewiny, patrząc co przeważy. Ostateczna ocena należy do czytelnika, ale wydaje się, że mimo wszystko ilość dokonanego dobra przeważa nad złymi uczynkami. Niewątpliwie jest to trudna materia, wrażenie przygnębienia i szok wywoływane kolejnymi opisami morderstw nie ułatwiają oceny, gdyż w wielu przypadkach przypominają zbrodnie wołyńskie. Konieczne jest postawienie się w sytuacji Wyklętych i próba zrozumienia z jakimi okolicznościami mieli do czynienia. Piotr Zychowicz bez wątpienia nam w tym pomaga choć poczucie, że pewne sprawy najprawdopodobniej już nigdy nie zostaną w pełni wyjaśnione jest przejmujące, bo do dzisiaj rzutuje to na bieżącą politykę i relacje z naszymi wschodnimi sąsiadami.

Temat Żołnierzy Wyklętych należy do jednego z najtrudniejszych w naszej historii, choć dopiero od kilku lat jest nieco bardziej popularyzowany. Poznać to można po tym, jak wielkie emocje wzbudza u osób z przeciwnych obozów politycznych i jaki stanowi problem dla zawodowych historyków, którzy do dzisiaj spierają się o istotne szczegóły. Nawet w społeczeństwie łatwo dostrzec...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kompendium „Dywizje grenadierów pancernych 1939-1945” stanowi formę przejściową pomiędzy opracowaniem historycznym, a albumem. Nie jest to książka, którą można oceniać jak beletrystykę, a opis na okładce właściwie mówi o niej wszystko, więc lepiej skupić się na tym, co ją wyróżnia. Wstęp teoretyczny ma tu raptem trzy strony, toteż kluczowe są poszczególne podrozdziały zawierające charakterystyki dywizji. Autor stworzył tu schemat, którego trzyma się przez całą książkę: nazwa, rys historyczny, kolejni dowódcy, znaki dywizyjne i opis wybranego sprzętu, który był wykorzystywany. Co do samych opisów to w większości są one skrótowe, niekiedy lakoniczne - z wyjątkiem kilku wybranych, bardziej znanych jednostek („Grossdeutschland”, „Fuhrer-Begleit”). Pod tym względem przypomina to nieco rozbudowaną encyklopedię.
Warto zwrócić uwagę na stronę graficzną. Każdy podrozdział opieczętowany jest wspomnianymi rysunkami używanego sprzętu, ale także skrótowo podanymi parametrami oraz symbolicznym komentarzem autora. Dodaje to ogólnego kolorytu publikacji, choć w przypadku zobrazowania całego pułku wydaje się to niepotrzebne, bo w praktyce dostajemy pół strony zajęte takimi samymi malunkami, które właściwie nic nie wnoszą. O ile pokazanie drobnych dodatków jest czymś interesującym, ponieważ są to elementy unikatowe dla każdej dywizji, o tyle akurat to rozwiązanie jest zbędne. Za to dużą zaletą jest ostatnie kilka stron zestawiających numerację pojazdów (tak opancerzonych, jak „specjalnych”) z ich nazwami zwyczajowymi. Przydatny drobiazg.
Ogólnie mówiąc, książka jest ciekawa, ale nie wydaje się być pozycją niezbędną dla miłośników militariów i/lub Drugiej Wojny. W czasach Internetu, do większości fotografii mamy dostęp w dwa kliknięcia, a opisy losów kolejnych dywizji można łatwo znaleźć choćby w Wikipedii. Autor nie przedstawia nam też żadnych fascynujących teorii ani nieznanych wcześniej faktów, więc „Dywizje grenadierów pancernych 1939-1945” jedynie porządkują informacje dotyczące pewnego wycinka sił zbrojnych III Rzeszy. Jeśli ktoś szuka zdjęć z epoki – polecam prawdziwy album. Jeżeli zaś interesują go szczegóły dotyczące wyposażenia, szkolenia i przebiegu służby wybranej jednostki operacyjnej – polecam konkretną monografię.

Kompendium „Dywizje grenadierów pancernych 1939-1945” stanowi formę przejściową pomiędzy opracowaniem historycznym, a albumem. Nie jest to książka, którą można oceniać jak beletrystykę, a opis na okładce właściwie mówi o niej wszystko, więc lepiej skupić się na tym, co ją wyróżnia. Wstęp teoretyczny ma tu raptem trzy strony, toteż kluczowe są poszczególne podrozdziały...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Życie średniowiecznej kobiety Frances Gies, Joseph Gies
Ocena 6,5
Życie średniow... Frances Gies, Josep...

Na półkach: ,

Średniowiecze, które przez długi czas uchodziło za epokę zacofania, brudu i ciemnoty, obecnie zdaje się przeżywać mały – jak dziwnie by to nie brzmiało – renesans. Trudno powiedzieć skąd zainteresowanie tą epoką, ale faktem jest, że pojawia się coraz więcej publikacji o tym tysiącletnim okresie, który odcisnął się dużym piętnem na historii Europy i świata. Jest to niewątpliwie korzystna tendencja, ponieważ wraz z nią zaczęły „wychodzić na jaw” wszelkiej maści dokumenty i opracowania, które odkłamują czarną legendę średniowiecza. W tym kontekście Frances i Joseph Gies podjęli się tematu pozycji kobiet, która – jak się okazuje – również obrosła pewnymi mitami.
Książka podzielona jest na dwie istotne części. Pierwsza, bardziej ogólna, stanowiąca pewne wprowadzenie do ogólnej sytuacji kobiet oraz druga skupiająca się na życiorysach kilku wybranych kobiet z różnych grup społecznych. Treść „Życia średniowiecznej kobiety” stanowi pewne zaskoczenie, ponieważ przy obecnie panującej modzie na uwypuklanie roli kobiet - niezależnie od tego jaka faktycznie by nie była – autorzy wybrali inną drogę. Nie ma tu spodziewanego narzekania jak to płeć piękna miała pod górkę, a przynajmniej nie w takim stopniu jak można by się spodziewać, a zamiast tego pokazywane są sylwetki postaci, które były zaradne, wytrwałe, inteligentne, często pomysłowe i dzięki temu nie tylko przetrwały, ale także odniosły sukces na miarę swoich możliwości. Idea stojąca za tym działaniem jest oczywista. Jest to o tyle interesujące, że autorzy niemal wprost pokazują, że to wcale nie było tak, że świat był wyłącznie męski, a globem rządził mityczny patriarchat. Owszem, istniała męska dominacja, ale ze względu na okres stawiający jednak na siłę fizyczną, osoby słabsze miały zwyczajnie trudniej – i to nie tylko kobiety. Nie zmienia to jednak faktu, że wyobrażenie wojujących feministek o średniowieczu wydaje się fałszywe.
Zaletą książki z pewnością jest strona językowa. Tekst jest potoczysty, obrazowy, a wstawki w postaci fragmentów dzieł z epoki pozwalają lepiej wczuć się w klimat minionych wieków. Warte odnotowania jest też pomysłowe – jeśli można tak powiedzieć – poczucie humoru autorów, którzy dla uargumentowania niektórych tez wykorzystują np. fragmenty listów z danego okresu. Łyżką dziegciu jest tu jedynie wciskanie na siłę żeńskich form rzeczowników przy każdej okazji, co miejscami wygląda żałośnie jak przy okazji płatnerki, garbarki czy stolarki. Zastanawiam się jakiego łamańca trzeba by wymyślić dla żeńskiego kowala, cieśli albo skryby?
Zastrzeżenia można mieć też do układu książki. Panuje tu pewien chaos. Kolejne życiorysy kobiet wydają się być jedynie pretekstem do przedstawiania szerszego tła, co nie byłoby problemem jeśli mowa o wprowadzeniu w temat, ale kiedy opisy tego rodzaju zaczynają przeważać to gdzieś ginie nam główna bohaterka danego rozdziału. Nie jest to zarzut bezpośrednio do treści – po prostu można było to lepiej ułożyć. Nie należy też traktować „Życia średniowiecznej kobiety” za książkę naukową, gdyż niektóre z opinii czy osądów autorów są mocno naciągane. Częstym jest zjawisko, że na podstawie fragmentu jednego, nieistotnego dokumentu bądź korespondencji dokonuje się generalizacji wyciągając ze szczegółu całościową teorię. W publicystyce nazywa się to dowodem anegdotycznym, a tutaj jest ich sporo. Ostatnim zarzutem jest też to czy książka faktycznie promuje to, co – jak można by się domyślać – chcieliby autorzy. Innymi słowy, czy dokonano właściwego doboru postaci. Część opisywanych kobiet tak naprawdę nie stanowi wzorów do naśladowania i raczej trudno stawiać je na piedestale. Oprócz swoich zalet nierzadko bywały okrutne, małostkowe, mściwe, krótkowzroczne, miejscami wręcz brutalne, co mogłoby sugerować, że upodobniały się do mężczyzn, z którymi przebywały. Autorzy skupili się też na Europie Zachodniej, co jest zrozumiałe, ale ciekawa mogłaby być zachodnia perspektywa na naszą Jadwigę, Bonę Sforza czy Elżbietę Batory.
Patrząc całościowo, książka małżeństwa Gies jest w rzeczywistości opowieścią o wybranych epokach średniowiecza z naciskiem na pozycję i sytuację kobiet. Nie jest to literatura feministyczna (na szczęście) ani naukowa, ale bardziej proza fabularna przybliżająca czytelnikowi realia życia w czasach odległych od nas o setki lat. Widać staranie o kompleksowe podejście do tematu, ponieważ poszczególne kobiety omawiane w drugiej części dzieła pochodzą z różnych warstw społecznych, co pozwala nam zrozumieć różnice dzielące całe środowiska. Lektura może nie wnosi zbyt dużo wiedzy historycznej, ale czyta się to stosunkowo lekko i łatwo.

Średniowiecze, które przez długi czas uchodziło za epokę zacofania, brudu i ciemnoty, obecnie zdaje się przeżywać mały – jak dziwnie by to nie brzmiało – renesans. Trudno powiedzieć skąd zainteresowanie tą epoką, ale faktem jest, że pojawia się coraz więcej publikacji o tym tysiącletnim okresie, który odcisnął się dużym piętnem na historii Europy i świata. Jest to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Niewątpliwie SS uchodzi za organizację zbrodniczą i jednoznacznie kojarzone jest z okrucieństwami okresu Drugiej Wojny. Jeżeli jednak na moment zapomnimy o ideologii i polityce, a skupimy się wyłącznie na aspekcie militarnym i technicznym to książkę Christophera Ailsby'ego można uznać za niezłe wprowadzenie w temat Waffen SS. Jako zbrojne ramię Allgemeine-SS mające swoje początki w u schyłku Republiki Weimarskiej rozwinęło się niesamowicie do poziomu właściwie państwa w państwie. Trzeba też nadmienić, że w historii wojskowości – pod względem wyszkolenia, bitności, wyposażenia i efektywności wojskowej - często stawiane jest na równi z legionami rzymskimi czy gwardią Napoleona. Wspólnie z autorem ruszamy w podróż obejmującą całą historię tej organizacji: od skromnych początków jako gwardia przyboczna Hitlera aż po szczyt rozwoju osiągnięty pod koniec 1944 roku, kiedy to stan wynosił prawie 40 dywizji, kilkanaście brygad i mnóstwo mniejszych jednostek. O ile sama historia jest względnie dobrze znana to Ailsby uwypuklił dwa jej aspekty. Pierwszy to wyraźne pokazanie, że Waffen SS to nie było wojsko reprezentacyjne, w którym o awansie decydowało jedynie „oddanie ideologii” (choć bywały takie praktyki), ale często pełniło rolę swoistej straży pożarnej rzucanej na najbardziej zagrożone odcinki frontu i używane do najbardziej ryzykownych operacji. Trzeba dodać, że skutecznej, gdyż biorąc pod uwagę przewagę przeciwnika – szczególnie na froncie wschodnim - to osiągnięcia mieli wybitne i znacząco przyczynili się do przedłużenia wojny aż do maja 1945 roku. Druga sprawa to same początki Waffen SS, które obejmują proces formowania pierwszych jednostek, problem ich wyekwipowania (częste konflikty z Wehrmachtem na tym tle) i samego poboru – zwłaszcza w późniejszych latach wojny (kwestia czystości i „aryjskości” jednostek, a rzeczywistość). Jest to mniej znany aspekt, acz nieźle opisany przez autora.

Warto też zaznaczyć, że podszedł on do sprawy obiektywnie. Obok warstwy historycznej (ogólna sytuacja w Europie w danym momencie) i militarnej (opis taktyki działań i wykorzystywanego sprzętu) w „Piekle ma froncie wschodnim” znajdziemy spore fragmenty dotyczące zbrodni i bestialstwa popełnianego przez Niemców, co szybko stało się rutynową, krwawą praktyką. Książka nie stroni także od zwracania uwagi, że w siłach zbrojnych SS służyły niemal wszystkie narody Europy, które – czy to przymuszone do wystawienia kontyngentów czy też dobrowolnie – brały udział w „wielkiej rozprawie z bolszewizmem”. Ich rola często była dwuznaczna: świetni żołnierze, ale też niestroniący od pacyfikacji ludności cywilnej.

Od strony technicznej książka jest wydana przyzwoicie. Twarda okładka, logiczny podział na rozdziały, nawet szata graficzna pokazuje że mamy do czynienia z ponurym tematem i przede wszystkim dużo fotografii z epoki. Część z nich jest naprawdę rzadka, co dodaje atrakcyjności lekturze. Niektóre z opisów mogą razić skrótowością i miejscami aż chciałoby się żeby autor nieco bardziej rozpisał się o niektórych operacjach („Fall Gelb” czy zdjęcie oblężenia Rygi które uratowało Grupę Armii „Północ'), ale też trzeba mieć na uwadze, że pełne, wyczerpujące dzieje Waffen SS są nierozerwalnie połączone z losami III Rzeszy, więc ich szczegółowa analiza zajęłaby kilka tomów. Przydatnym dodatkiem jest wykaz dywizji na końcu książki oraz zestawienie stopni w Waffen SS wraz z ich polskimi odpowiednikami. Jako opracowanie, całość prezentuje się całkiem solidnie choć trzeba pamiętać, że to tylko taka „pigułka” wiedzy.

Niewątpliwie SS uchodzi za organizację zbrodniczą i jednoznacznie kojarzone jest z okrucieństwami okresu Drugiej Wojny. Jeżeli jednak na moment zapomnimy o ideologii i polityce, a skupimy się wyłącznie na aspekcie militarnym i technicznym to książkę Christophera Ailsby'ego można uznać za niezłe wprowadzenie w temat Waffen SS. Jako zbrojne ramię Allgemeine-SS mające swoje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Chrześcijaństwo jest bez wątpienia jedną z tych dziedzin życia, które przez lata najbardziej obrastały stereotypami. Jest to szerszy problem, ale C. S. Lewis w swojej książce skupia się wyłącznie na sprawach stricte – można powiedzieć - dogmatycznych próbując w prosty sposób objaśnić najważniejsze jego zdaniem aspekty religii, które często bywają niezrozumiałe. Co prawda zaraz na początku autor zaznacza, że najbliżej mu do Kościoła anglikańskiego, co mogłoby sugerować, że dla katolików lektura będzie mniej przystępna, jednak biorąc pod uwagę poziom ogólności na jakim poruszane są kolejne tematy, to ryzyko jest nieuzasadnione. Właściwie każda omawiana kwestia stanowi element wspólny dla wszystkich odłamów chrześcijaństwa i tutaj rzeczywiście trzeba przyznać Lewisowi, że udało mu się zachować pewien uniwersalizm.

Jak przystało na tego rodzaju publikacje, styl autora jest bardzo łatwy w odbiorze. Poszczególne sprawy są tłumaczone zrozumiałym językiem, używa się wielu porównań z codziennego życia, nie jest wprowadzany trudniejszy aparat pojęciowy (czy np. zaawansowane pojęcia filozoficzne, co nie byłoby takie dziwne), piszący odwołuje się do własnego przykładu co ma dodatkowo ułatwić zrozumienie, a całość wypada łagodnie. Autor nie jest napastliwy ani nachalny w wykładaniu swoich racji, nie próbuje przekonać na siłę czytelnika, a biorąc pod uwagę jego spore obycie w świecie literatury (w końcu sam jest filologiem) oraz prosty język udaje mu się często tworzyć zadziwiające argumenty, które mają drugie dno i skłaniają do refleksji. Ze względu na niewielką objętość książki te lakoniczne, lecz treściwe stwierdzenia stanowią najbardziej wyrazistą część treści przekazywanej w „Chrześcijaństwie po prostu”. Z najbardziej odkrywczych prawd przekazywanych w książce warto zwrócić uwagę na koncepcję miłości do Boga i bliźniego, a szczególnie rozumieniu pojęcia „miłość” w tym zwrocie, gdyż nie jest to takie oczywiste. Lewis postuluje, że nie chodzi o miłość w rozumieniu ludzkim ani tym bardziej seksualnym, ale definiuje ją jako „życzenie drugiej osobie jak najlepiej”, co w skrajnym przypadku nie neguje np. użycia siły/przemocy wobec osoby, którą się kocha kiedy np. ewidentnie czyni ona zło sobie lub innym. Zresztą samo pojęcie z angielskiego brzmi „charity”, co najtrafniej rozumiane jest jako „dobroczynność”. Podobnej refleksji podlega przykazanie „nie zabijaj”, które powinno być rozumiane jako „nie morduj”, co przy całej różnicy tłumaczeniowej niesie także pewną różnicę znaczeniową. Takich rozważań jest w „Chrześcijaństwie po prostu” więcej i dotyczą one nadziei, wiary, słuszności, moralności, przebaczania i innych. Trzeba przyznać, że jest to klasyczne podejście do chrześcijańskiego systemu wartości, którego dzisiaj bardzo brakuje – zwłaszcza w dobie szkodliwego ekumenizmu.

Głównym pytaniem, jakie może sobie postawić osoba sięgająca po tę pozycję Lewisa jest: „dla kogo właściwie jest ona przeznaczona?”. Wydawać by się mogło, że ma ocieplić wizerunek religii chrześcijańskiej poprzez wytłumaczenie w łatwy sposób jej kluczowych zasad i przez to przyciągnąć do siebie niedowiarków. Wydaje mi się jednak, że bardziej skorzystają z niej osoby wierzące, ale niezbyt pewne swojej wiary, które miewają problemy ze zrozumieniem podstawowych pojęć („Bóg jest dobrem, co nie jest tożsame z tym, że jest dobry” albo „jak Bóg może tolerować zło na świecie?”) i które odczuwają zagubienie kiedy ktoś próbuje im logicznie wytknąć luki w rozumowaniu religijnym tudzież interpretować pełną przecież symboli Biblię na sposób naukowy. C. S. Lewis daje kilka odpowiedzi, pomaga dotrzeć do pewnych oczywistych faktów, które mogą nie być oczywiste dla kogoś, kto nigdy nie przejawiał głębszej refleksji nad istotą chrześcijaństwa, a przy tym próbuje zainteresować tym systemem filozoficznym tych, którzy są wątpiący, ale nie przekreślają zupełnie możliwości przekonania się do idei Boga. Najmniej książka daje osobom, które przez wszystkie przemyślenia Lewisa przeszły samodzielnie, przemyślały sobie pewne sprawy i w tym przypadku „Chrześcijaństwo po prostu” nie wnosi wiele nowego do ich życia duchowego – choć niektóre określenia i porównania autora są bardzo błyskotliwe. Mimo wszystko, warto sięgnąć po tę pozycję choćby dla uporządkowania wiedzy nt. podstawowych dogmatów chrześcijaństwa i zdobycia bardzo dobrych argumentów w dyskusjach na teologiczne tematy.

„Ten świat jest wielkim warsztatem rzeźbiarskim. My jesteśmy posągami, a po warsztacie krąży wieść, że niektórzy z nas pewnego dnia ożyją.”

Chrześcijaństwo jest bez wątpienia jedną z tych dziedzin życia, które przez lata najbardziej obrastały stereotypami. Jest to szerszy problem, ale C. S. Lewis w swojej książce skupia się wyłącznie na sprawach stricte – można powiedzieć - dogmatycznych próbując w prosty sposób objaśnić najważniejsze jego zdaniem aspekty religii, które często bywają niezrozumiałe. Co prawda...

więcej Pokaż mimo to