rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Styl.pl: Porzuciła pani karierę w biznesie dla pisania. Jak do tego doszło i czy tęskni pani czasem za światem biznesu?

Magdalena Witkiewicz: - Oj, zupełnie nie tęsknię. Naprawdę czuję, że teraz jestem we właściwych butach. Chociaż powinnam powiedzieć kapciach. Bo faktycznie zamieniłam szpilki na wygodne kapcie, fotel i kota.

- Najpierw pracowałam w bankowości, potem w ubezpieczeniach, prowadziłam też firmę marketingową. Może sama nie byłabym w stanie podjąć decyzji rozwiązania firmy, ale los sprzyja marzycielom. Mój wspólnik miał chyba serdecznie dość wspólniczki pisarki (i wcale mu się nie dziwię) i zdecydowaliśmy rozwiązać firmę.

- Myślę, że los mi sprzyja. Podjął za mnie decyzję, której bym się sama bała podjąć. Za światem biznesu nie tęsknię. Podziwiam wszystkie kobiety - biznesmenki, które dają radę. Ja jestem zbyt miękka, marzycielska, zbyt sentymentalna. Dlatego cieszę się, że mogę być tu i teraz. Jestem przekonana, że jestem na właściwej drodze. Świetnie się czuję, realizując swoje marzenia.

Bohaterkę pani ostatniej książki "Pierwsza na liście" trudno uznać za sympatyczną osobę. Czy postaci z pani książek mają swoje pierwowzory w prawdziwym życiu?

- Ina faktycznie nie była miła. Ale czerpałam olbrzymią przyjemność z tworzenia tej postaci, jakże innej od dotychczasowych! Tak, czasem podglądam ludzi i potem moi bohaterowie zachowują się dokładnie tak, jak ci ludzie. Ale Ina jest wymyślona zupełnie. Chyba bym jej nie polubiła!

Została już pani zaszufladkowana jako autorka literatury kobiecej, ale choroba, śmierć to nie są typowe tematy dla tego gatunku. Jak to się stało, że podjęła pani taki temat?

- Wydaje mi się, że trochę błędne jest założenie, że w kobiecej literaturze nie może być trudnych tematów. Kobieca moc ujawnia się właśnie w obliczu trudnych momentów, w moich książkach była zdrada, poronienie, niepłodność... Śmierć też już była. Staram się poruszać trudne tematy, żeby pokazać, że kobiety tak naprawdę w obliczu wyzwania stają się bardzo silne. Jednocześnie daję czytelniczkom pełną gamę uczuć i emocji, wciągającą historię.

- I wiem, że moje czytelniczki bardzo lubią się wzruszać. Ale też wiem, że lubią szczęśliwe zakończenia. I staram się im dać to, o czym marzą.

Małgorzata Kalicińska przyznaje, że celowo włącza do swoich powieści element dydaktyczny. Chce edukować czytelniczki, pisząc o problemach zdrowotnych, które mogą ich dotyczyć. Czy pani też chce "uczyć przez rozrywkę"?

- Gdy zaczynałam pisać książkę "Pierwsza na liście" nie miałam zamiaru edukować. To wyszło chyba przez przypadek. Ta książka powstawała bardzo długo i w trakcie jej pisania i myślenia o niej napotykałam na swojej drodze wielu dobrych ludzi. Napotykałam też ludzi, którzy boją się być dobrymi. Myślą, że to zawsze wiąże się z ryzykiem. Pisząc tę książkę chciałam trochę odczarować procedurę pobierania szpiku. Chciałam, by moje czytelniczki, wśród których są bardzo różne kobiety, bo i lekarki, sprzedawczynie, nauczycielki - w zasadzie przedstawicielki wszystkich zawodów - poznały tę procedurę i zdały sobie sprawę, że pobranie szpiku to nie bolesna wielka igła wbijana w kręgosłup, a procedura przypominająca pobranie krwi.

- Powiedziałam sobie, że odniosę ogromny sukces, gdy dzięki mojej książce chociaż trzy osoby zdecydują się zarejestrować do bazy dawców szpiku. Już w dzień premiery otrzymałam wieczorem wiadomość, że jedna czytelniczka długo się wahała. Dopiero gdy przeczytała książkę "Pierwsza na liście", dopełniła wszystkich formalności. Później dołączyła druga czytelniczka. Trzecia jeszcze się zastanawia. Mam nadzieję, że będzie takich więcej!

Skąd czerpała pani wiedzę o przeszczepach szpiku?

- Wiedzę czerpałam z kilku źródeł. Przede wszystkim współpracowałam z Urszulą Jaworską, kobietą prowadzącą fundację, która zresztą też jest po przeszczepie. Rozmawiałam z lekarzami, czytałam blogi chorych osób. Przekopałam internet, ale wszystkie wiadomości weryfikowałam z profesjonalistami.


Czytaj więcej na http://www.styl.pl/magazyn/wywiady/news-w-kobietach-sila,nId,1592324#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox

Styl.pl: Porzuciła pani karierę w biznesie dla pisania. Jak do tego doszło i czy tęskni pani czasem za światem biznesu?

Magdalena Witkiewicz: - Oj, zupełnie nie tęsknię. Naprawdę czuję, że teraz jestem we właściwych butach. Chociaż powinnam powiedzieć kapciach. Bo faktycznie zamieniłam szpilki na wygodne kapcie, fotel i kota.

- Najpierw pracowałam w bankowości, potem w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo zabawna, a do tego niegłupia.

Dostało się trochę młodemu ambitnemu pokoleniu sługusów korporacyjnych, nieźle oberwały zacofane warstwy społeczeństwa, ale najbardziej Stawirej przejechał się po tych, co to obnoszą się religijnością nie pozbawioną elementów sensacji, za to pozbawioną wszelkiej refleksji.

No dobrze, wszyscy chcą refleksji, ale od czego zacząć? Stawirej na początek proponuje mały eksperyment myślowy: a co by było gdyby Matka Boska objawiła się tobie? Nie jakimś pastuszkom i nie papieżowi, ale właśnie tobie? Pracownikowi biura, czy korporacji , człowiekowi ze wszech miar współczesnemu? Pobiegłbyś do księdza czy do psychiatry? I jak myślisz, który by ci uwierzył? Albo gdybyś tak miał porozmawiać z Jezusem, nie 2000 lat temu, ale teraz, tutaj – to co byście sobie powiedzieli?

Akcja może z pozoru wyglądać na totalną błazenadę i popisową żonglerkę absurdalnymi żartami, ale kto oczekuje czegoś poza rozrywką nie zawiedzie się. Ta książka najeżona jest ważnymi pytaniami o religię, ale jednocześnie proponuje dyskusję w konwencji odartej z mirry, kadzidła i złota.

I najważniejsze. Nie ma się o co obrażać. Choć ateistom może sprawić sporo uciechy, wszystkie zawarte w niej pytania są ważne przede wszystkim dla ludzi wierzących.
idg
Więcej na: http://kawiarniaksiezyc.wordpress.com/2012/07/30/jaroslaw-stawirej-masakra-profana/

Bardzo zabawna, a do tego niegłupia.

Dostało się trochę młodemu ambitnemu pokoleniu sługusów korporacyjnych, nieźle oberwały zacofane warstwy społeczeństwa, ale najbardziej Stawirej przejechał się po tych, co to obnoszą się religijnością nie pozbawioną elementów sensacji, za to pozbawioną wszelkiej refleksji.

No dobrze, wszyscy chcą refleksji, ale od czego zacząć?...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie jest to wprawdzie arcydzieło literatury światowej, ale jeżeli szukacie poradnika seksualnego na wakacje, to polecam tę trzynastowieczną arabską wersję Kamasutry. Może i większość rad Szajcha nie nadaje się do zastosowania we współczesnym świecie, ale przynajmniej są zabawne. Zresztą kto wie, czy niektóre z opisanych akrobacji nie okażą się „strzałem w dziesiątkę”?

Idg
Więcej na blogu Kawiarnia Księżyc: http://kawiarniaksiezyc.wordpress.com/2012/06/22/szajch-an-nafzawi-ogrod-rozkoszy/

Nie jest to wprawdzie arcydzieło literatury światowej, ale jeżeli szukacie poradnika seksualnego na wakacje, to polecam tę trzynastowieczną arabską wersję Kamasutry. Może i większość rad Szajcha nie nadaje się do zastosowania we współczesnym świecie, ale przynajmniej są zabawne. Zresztą kto wie, czy niektóre z opisanych akrobacji nie okażą się „strzałem w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kto z was oprawił tę książkę przed przeczytaniem? Okładka jest naprawdę okropna, ale książka świetna.

W czasie kiedy rynek przeżywa zalew kiepskich kryminałów, Marek Krajewski trzyma klasę. Więcej nawet – jest coraz lepszy. Doskonała konstrukcja, zgrabna intryga i jakaś taka przedwojenna solidność.

Do tego główny bohater, Edward Popielski, stał się nieco bardziej sympatyczny niż np. w „Głowie Minotaura” i można go nawet trochę polubić. Jest jakby mniej epatowania obrzydliwością (a trzeba tu zaznaczyć, że obrzydliwości Marek Krajewski podawał zawsze elegancko, na srebrnej tacy i po łacinie), przez co książka staje się idealną lekturą na urlop.

Na autorze można polegać i pewne rzeczy się nie zmieniły. Mamy atmosferę dawnego Lwowa i Wrocławia, mamy śledztwo oparte na starym dobrym schemacie i prawdziwie męski świat w starym wydaniu: zalatujący koniakiem i cygarami, z szrmanckimi pocałunkami w rękę i bezceremonialnymi wizytami w burdelach. Może niezbyt poprawny politycznie, ale mający nieodparty urok stylu retro.

Polecam na wakacje.
idg
Więcej na blogu Kawiarnia Księżyc

http://kawiarniaksiezyc.wordpress.com/2012/07/02/marek-krajewski-rzeki-hadesu/

Kto z was oprawił tę książkę przed przeczytaniem? Okładka jest naprawdę okropna, ale książka świetna.

W czasie kiedy rynek przeżywa zalew kiepskich kryminałów, Marek Krajewski trzyma klasę. Więcej nawet – jest coraz lepszy. Doskonała konstrukcja, zgrabna intryga i jakaś taka przedwojenna solidność.

Do tego główny bohater, Edward Popielski, stał się nieco bardziej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To książka piękna w treści i formie. Możemy dowiedzieć się z niej czegoś nowego o miłości, seksualności i sztuce. O poszukiwaniu własnej tożsamości. O wszystkich tych rzeczach napisano już setki dobrych i złych książek, ale Ebershoffowi udało się ująć temat świeżo i niebanalnie. Opowiada o miłości, ale nie o tej rozhisteryzowanej z taniego romansu, mówiącej „musisz być mój”.

Niezwykły związek Einara i Grety odkrywa bardziej subtelne oblicze uczucia od wieków niemiłosiernie trywializowanego przez autorów i nie tylko. Miłość to nie chęć zawładnięcia drugą osobą, to nie sceny namiętności, to nie dzika zazdrość ani obezwładniająca tęsknota. To nie podziw dla męskiej siły i napiętych mięśni. A przynajmniej nie tylko. Miłość to wsparcie, zrozumienie, pomoc w odkrywaniu ja ukochanej osoby, bez względu na to, co myślą inni i nawet za cenę utraty tego, kto jest dla nas najdroższy.

„Dziewczyna z portretu” to także książka o roli sztuki, pomagające nam zrozumieć siebie samych i zrozumieć innych. Sztuka może zawierać w sobie prawdę niedostępną w żaden inny sposób. Wyprzedza nasze poznanie, przetwarza i kształtuje rzeczywistość. Einar przeistacza się w kobietę najpierw na płótnie. To tam, jako dziewczyna z portretu, zostaje zaakceptowany i podziwiany, chociaż realny świat wciąż postrzega go jako dziwadło.

Nie chcę jedna wprowadzać czytelnika w błąd – nie myślcie, że Ebershoff nadaje jednoznaczne odpowiedzi, że ułożył naiwną historyjkę na modny temat LGBT i zwalnia czytelnika z myślenia. To może być najpiękniejsza historia miłosna wszech czasów, ale… niewykluczone, że Greta wykorzystuje Einara, aby zrobić karierę. Możliwe, że Einar to nieczuły egoista.

Treści odpowiada styl – książka napisana jest starannie, doskonale skomponowana, a eleganckim język oddaje i ducha epoki i artystyczną atmosferę środowiska, w którym rozgrywa się akcja.
Davida Ebershoffa zainspirowała historia, która wydarzyła się naprawdę. Wegenerowie byli malarzami. Einar to pierwsza na świecie osoba , która została poddana operacji zmiany płci. Zmarł jako Lili Elbe. Jak zaznacza sam autor „Dziewczyna z portretu” to nie jest książka biograficzna. Ebershoff nie dokumentuje, nie kolekcjonuje faktów. Tworzy. Bo prawda artysty może czasami przewyższać rzeczywistość.
idg
Więcej na blogu Kawiarnia Księżyc: http://kawiarniaksiezyc.wordpress.com/2012/06/12/david-ebershoff-dziewczyna-z-portretu/

To książka piękna w treści i formie. Możemy dowiedzieć się z niej czegoś nowego o miłości, seksualności i sztuce. O poszukiwaniu własnej tożsamości. O wszystkich tych rzeczach napisano już setki dobrych i złych książek, ale Ebershoffowi udało się ująć temat świeżo i niebanalnie. Opowiada o miłości, ale nie o tej rozhisteryzowanej z taniego romansu, mówiącej „musisz być...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jeszcze jedna książka „spoza męskiej szkoły reportażu”. Tym razem w ogóle spoza jakiejkolwiek szkoły reportażu, bo Deborah Rodriguez nie jest dziennikarką, a… fryzjerką.

Co robi fryzjerka w Afganistanie i dlaczego warto przeczytać akurat jej książkę? Po nieudanym pierwszym małżeństwie i dosyć nieprzyjemnym rozwodzie Deborah zaciągnęła się do organizacji humanitarnej i wyjechała z misją do Afganistanu. Początkowo była dosyć zagubiona. Otaczali ją ludzie, jak to się mówi, poważni. Lekarze, pielęgniarki, obrońcy praw człowieka, działacze. Żadnych fryzjerek. Początkowo Deborah była nieco zagubiona i czuła się w tym dziwnym kraju, w otoczeniu ludzi z którymi miała niewiele wspólnego, raczej nieswojo. Wkrótce jednak wsiąkła w afgańskie życie i okazało się, że ze swoją profesją jest tam bardziej potrzebna niż ktokolwiek inny. To ona mogła uczyć Afganki zawodu, a zatem umożliwiać im zarobek, dawać szanse na utrzymanie i częściową przynajmniej niezależność. Kształcenie specjalistek od fryzur i makijażu okazało się wyjątkowo dobrym pomysłem: to zawód, którego stosunkowo łatwo się wyuczyć, na który jest duży popyt i który afgańskie kobiety faktycznie mogły wykonywać. Tajne salony piękności funkcjonowały w Afganistanie nawet za rządów Talibów.
Deborah organizuje w Kabulu szkołę piękności i przekazuje wiedzę z Zachodu, a swoje życie organizuje na styl afgański: wychodzi za mąż za Afgańczyka, przystosowuje się do otaczających realiów.
Całość recenzji: http://kawiarniaksiezyc.wordpress.com/2012/05/31/deborah-rodriguez-szkola-pieknosci-w-kabulu-za-zaslona-afganskiej-kobiety/

Jeszcze jedna książka „spoza męskiej szkoły reportażu”. Tym razem w ogóle spoza jakiejkolwiek szkoły reportażu, bo Deborah Rodriguez nie jest dziennikarką, a… fryzjerką.

Co robi fryzjerka w Afganistanie i dlaczego warto przeczytać akurat jej książkę? Po nieudanym pierwszym małżeństwie i dosyć nieprzyjemnym rozwodzie Deborah zaciągnęła się do organizacji humanitarnej i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Lektura „Nowego wspaniałego Iraku” skłoniła mnie do refleksji nad tym, jakim właściwie językiem powinno się pisać o krajach nękanych wojnami, niepokojami i nędzą. Czy dowcipkowanie jest na miejscu? Czy suchy styl sprawozdawczy jest na miejscu? Czy rozdzieranie szat jest na miejscu?

Możliwe, że każdy styl jest odpowiedni, trzeba tylko czytać więcej książek, aby uzyskać szerszy obraz, poznać więcej punktów widzenia i nie brać maniery literackiej za lustrzane odbicie rzeczywistości. Zawadzki sprawił, że chcę zwrócić uwagę na kilka książek spoza nurtu, który nazywam „męską szkołą reportażu”. Przedstawiciele „męskiej szkoły reportażu” są odważni, jadą do ogarniętego zamieszkami kraju, studiują sytuację polityczną, rozpoznają najważniejsze ze zwalczających się frakcji i starają się dotrzeć do ich przywódców, aby przeprowadzić wywiady. Często trzymają się blisko wojskowych. Od tłumaczy i taksówkarzy dowiadują się nieco o życiu ludności. Czasami zdarzy się, że żona któregoś z przewodników poda im herbatę – może to spowodować, że jakiś akapit zostanie poświęcony płci pięknej. Później wracają do Interkontinentalu, piją Whiskey i piszą naprawdę dobre książki, które doskonale się czyta.

Petry Prochazkovej nie czyta się z przyjemnością. „Ani życie, ani wojna” nie jest książką, którą można połknąć w jedną noc, chociaż nie jest to tomiszcze pokaźnych rozmiarów. Dawki mogą być różne. Dla mnie dwie strony dziennie okazały się maksymalną możliwą.

Petra Prochazkova rozmawiała z kobietami w zniszczonej wojną Czeczenii. Poznała ich życie: od najbardziej palących problemów po bolączki zupełnie intymne, od marzeń po bezpowrotnie stracone nadzieje, od dramatycznych wydarzeń wojennych po beznadzieję powojennej rzeczywistości. Dowiedziała się tego, czego żaden reporter-mężczyzna w Czeczenii by się nie dowiedział. Weszła do domów i pokazała prawdziwe życie. A prawdziwe życie to nie Basajew, Radujew i Dudajew. A przynajmniej nie tylko. Życie to także Tamara, Kalimat, Zoja…

Prochazkova opisuje rzeczy naprawdę dramatyczne i nie pozwala sobie na dowcipkowanie. Dla niej, bohaterowie książki nie są tylko obiektami, które się opisuje i o których się zapomina.

Czy jest mniej odważna niż przedstawiciele „męskiej szkoły reportażu”? Była w Groznym, gdy miasto było bombardowane, zgłosiła się na wymianę za zakładników wziętych ze szpitala. Nie tylko opisywała to, co dzieje się w Czeczenii, żyła z tymi ludźmi i pomagała im. Zrezygnowała z kariery, aby prowadzić w Groznym sierociniec. Za swoją działalność spotkała się z szykanami, zabroniono jej przebywania na terytorium Federacji Rosyjskiej przez kilka lat.

I nie. Perta Prochazkova nie dowcipkuje w swojej książce.

Idg
Całość recenzji: http://kawiarniaksiezyc.wordpress.com/2012/05/21/petra-prochazkova-ani-zycie-ani-wojna/

Lektura „Nowego wspaniałego Iraku” skłoniła mnie do refleksji nad tym, jakim właściwie językiem powinno się pisać o krajach nękanych wojnami, niepokojami i nędzą. Czy dowcipkowanie jest na miejscu? Czy suchy styl sprawozdawczy jest na miejscu? Czy rozdzieranie szat jest na miejscu?

Możliwe, że każdy styl jest odpowiedni, trzeba tylko czytać więcej książek, aby uzyskać...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

We wrześniu 2001 roku, zaraz po upadku rządu talibów norweska dziennikarka znalazła się w Kabulu i zamieszkała z afgańską rodziną. Część członków tej rodziny mówiła po angielsku i dzięki rozmowom oraz obserwacji życia codziennego Asne Seierstad mogła poznać ich styl życia, tradycje, marzenia, problemy, nadzieje. Przedstawia je z ich punktu widzenia.

To unikatowy obraz afgańskiego życia. Szwedzka dziennikarka wczuwa się w rolę wszystkich członków rodziny, ale najbardziej interesujące są portrety tych, o których wiemy najmniej – afgańskich kobiet. Asne zagląda pod odbierającą indywidualność burkę i pokazuje ich osobowości, indywidualne losy, rutynę dnia codziennego. Dowiadujemy się też skąd w ogóle burki się wzięły.
Całość recenzji: http://kawiarniaksiezyc.wordpress.com/2012/05/24/asne-seierstad-ksiegarz-z-kabulu/

We wrześniu 2001 roku, zaraz po upadku rządu talibów norweska dziennikarka znalazła się w Kabulu i zamieszkała z afgańską rodziną. Część członków tej rodziny mówiła po angielsku i dzięki rozmowom oraz obserwacji życia codziennego Asne Seierstad mogła poznać ich styl życia, tradycje, marzenia, problemy, nadzieje. Przedstawia je z ich punktu widzenia.

To unikatowy obraz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Reportaże zwięzłe, dowcipne, przesycone osobistą perspektywą, co w tym przypadku jest zaletą . Autor nie ukrywa swoich sympatii i antypatii i tak jest lepiej, bardziej autentycznie. W sytuacjach zagrożenia życia (a w takich znajdował się Mariusz Zawadzki w Iraku nie raz) można stracić nieco obiektywizmu i uczciwiej jest się do tego przyznać.

Część tekstów pisze jako embedded journalist, reporter wojenny, będący gościem armii. Pozostałe, zdecydowanie ciekawsze, to relacje z zupełnie szalonych przygód, w które autor wikła się nieustannie. A to postanawia sprawdzić, czy uda mu się dokonać nielegalnego zakupu broni, a to usiłuje dotrzeć do obozu partyzantów z PKK w przebraniu poszukiwacza Arki Noego… Usiłuje przechytrzyć żołnierzy na posterunkach i nie dać się przechytrzyć własnym przewodnikom. Cudem wychodzi z tego wszystkiego cało.

Reportaże są wzbogacone o „mały rys historyczny”, który nieco naświetla genezę obecnej sytuacji, ale nie jest jakoś szczególnie wnikliwy. Na przykład omawiając sytuację Kurdów w czasach Saddama Husseina, autor w ogóle nie wspomina o Halabji. To tak, jakby opowiadać o II wojnie światowej i nawet nie napomknąć o obozach zagłady. Ale cóż – nie jest to w końcu opracowanie historyczne, a prawem reportażysty jest złożenie obrazu z subiektywnie dobranych elementów.

Na czytelnika czyha jednak większe niebezpieczeństwo. Tragiczną rzeczywistość Iraku Zawadzki pokazuje według zasady „kiedy zabraknie łez, pozostaje tylko śmiech”. Książka jest napisana z humorem. Autor posługuje się groteską. Wyolbrzymia, przesadza, dowcipkuje. Są to jednak chwyty literackie i nie należy tego brać dosłownie. Rzeczywistość Iraku nie jest śmieszna. Ludzie, którzy tam mieszkają nie są zabawnymi idiotami, ani dzikusami. Ich kultura nie jest zbiorem niezrozumiałych zabobonów, który sprawia, że sami są sobie winni. Czytając taką książkę łatwo jest pobłądzić i zacząć patrzeć na nich jak na tzw. „miejscową ludność”, „ludność cywilną”, „lokalne plemiona”, które później z łatwością przekształcają się w „nieuniknione straty w ludności cywilnej”.
idg
Całość recenzji można przeczytać na blogu Kawiarnia Księżyc: http://kawiarniaksiezyc.wordpress.com/2012/05/17/mariusz-zawadzki-nowy-wspanialy-irak/#more-270

Reportaże zwięzłe, dowcipne, przesycone osobistą perspektywą, co w tym przypadku jest zaletą . Autor nie ukrywa swoich sympatii i antypatii i tak jest lepiej, bardziej autentycznie. W sytuacjach zagrożenia życia (a w takich znajdował się Mariusz Zawadzki w Iraku nie raz) można stracić nieco obiektywizmu i uczciwiej jest się do tego przyznać.

Część tekstów pisze jako...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tranströmer jest trudny, bardzo trudny. Tak to już jest z tymi Noblistami. Kiedy tylko dostaną nagrodę, zaraz wydaje się dzieła zebrane, tłumy biegną do księgarni, kupują. A później okazuje się, że skoczyliśmy do basenu, woda jest głęboka, a my nie potrafimy pływać. I wtedy Noblista wita się ze swoimi kolegami na półce, z której już nie zejdzie. Będzie spełniał ważne zadanie. Będzie zapewniał naszych gości, że mamy intelektualne zainteresowania i jesteśmy na bieżąco. Nie wiem, czy dla Noblisty to cześć. Na pewno dla tłumacza to obraza, bo równie dobrze dzieło mogłoby leżeć na półce w oryginale.
Oczywiście nie musi tak być. Nie trzeba skakać na głęboką wodę. Można poszukać brodu. Przejścia, które pozwoli przedostać się do tajemniczego świata i powoli odkrywać go dla siebie. Obraz po obrazie, metafora po metaforze. Nie trzeba poznać go w całości. Można odkryć dla siebie kilka ciekawych miejsc. Taki bród może się dla każdego znajdować w innym miejscu. Ja podzielę się moimi sekretnymi przejściami. Może komuś też będą odpowiadały.
idg
Moje sekretne przejścia zdradzam na blogu Kawiarnia Księżyc:http://kawiarniaksiezyc.wordpress.com/2012/05/10/tomas-transtromer-wiersze-i-proza-1954-2004/

Tranströmer jest trudny, bardzo trudny. Tak to już jest z tymi Noblistami. Kiedy tylko dostaną nagrodę, zaraz wydaje się dzieła zebrane, tłumy biegną do księgarni, kupują. A później okazuje się, że skoczyliśmy do basenu, woda jest głęboka, a my nie potrafimy pływać. I wtedy Noblista wita się ze swoimi kolegami na półce, z której już nie zejdzie. Będzie spełniał ważne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ta historia jest warta przeczytania choćby z tego względu, że doskonale pokazuje świat z czasów przed pojawieniem się pojęć: polityczna poprawność, edukacja seksualna czy molestowanie seksualne. W tej złotej epoce mężczyźni mogli być mężczyznami tj. deprawować nieuświadomione panienki z dobrych domów (panienkami ze złych domów do dzisiaj nikt się nie przejmuje), posługując się mocą swego autorytetu. Mocą autorytetu władzy w tamtych czasach jednoznacznie i bez wszelkiej wątpliwości przynależącego mężczyźnie. Każdy znał swoje miejsce. Mężczyzna rządził i wymagał rozrywek. Kobieta zajmowała się obsługą: pomagała i dostarczała rozrywek. Społeczeństwo było wyrozumiałe. Na męskie słabostki patrzyło przez palce.
Taki system sprawił, że dobrze wychowana dziewczyna z klasy trochę wyższej niż średnia stała się w Białym Domu kimś w rodzaju etatowej prostytutki. Została ukształtowana jako idealna kobieta swoich czasów: nawykła do posłuszeństwa i spełniania oczekiwań innych. Efekt? Najgorsze upokorzenia. W tym romansie nie chodziło o uczucia czy nawet zauroczenie. Prezydent chciał, satysfakcji seksualnej (dla siebie i mężczyzn ze swojego otoczenia), a Mimi nie wiedziała, czy może odmówić. Nie czuła się ani uwodzicielką ani ofiarą. Była kobietą bez znaczenia, która znalazła się w otoczeniu bardzo ważnego mężczyzny.
Romans z Kennedym to zaledwie 18 miesięcy, ale Mimi Alford opisuje całe swoje życie wraz z konsekwencjami tego, co się stało i próbą uporania się z nimi.
idg
Całość recenzji można przeczytać na blogu Kawiarnia Księżyc: http://kawiarniaksiezyc.wordpress.com/2012/05/14/mimi-alford-stazystka/

Ta historia jest warta przeczytania choćby z tego względu, że doskonale pokazuje świat z czasów przed pojawieniem się pojęć: polityczna poprawność, edukacja seksualna czy molestowanie seksualne. W tej złotej epoce mężczyźni mogli być mężczyznami tj. deprawować nieuświadomione panienki z dobrych domów (panienkami ze złych domów do dzisiaj nikt się nie przejmuje), posługując...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tę książkę mogę określić jednym słowem: szmira. Już motto „Kochamy tych, dla których się poświęcamy” wzbudziło moje podejrzenia, ale deklaracja autora, że książka jest oparta na autentycznych wydarzeniach związanych z misją w peruwiańskim sierocińcu, zasiała we mnie ziarno nadziei.
Zdawkowa informacja o dzieciach z peruwiańskiego sierocińca jest oblepiona taką ilością lukru, że robi się niedobrze. Wszystko w stylu amerykańskiego szlagieru kinowego – czegoś pomiędzy komedią romantyczną, a filmem przygodowym dla młodzieży. Mamy tu sztampowe sceny, które były już powielane niemal nieskończoną ilość razy: narzeczoną w białym welonie porzuconą tuż przed ślubem, lekarza biegnącego szpitalnym korytarzem i krzyczącego „Atropina! Dwa tysiące miligramów dożylnie!”, dwie przyjaciółki, z których jedna boi się życia a druga z zamiłowaniem się puszcza… Cały repertuar tanich chwytów, które wszyscy znamy na pamięć, składa się w tandetną łatwo przewidywalną całość, wzbogaconą sentencjami w rodzaju: „Aby lżej nam było dźwigać własne brzemię, najlepiej wziąć na siebie cudze”. Skojarzenie z filmem ma jeszcze jedną przyczynę. Książka składa się niemal wyłącznie z dialogów, w większości dosyć banalnych.
Przyszło mi do głowy, że powieść jest przeznaczona dla młodzieży – takiej, która nie lubi czytać i nie zna jeszcze na pamięć popkulturowych klisz. Ale nawet z takim zastrzeżeniem uważam, że jest słaba.

idg
Całość recenzji można przeczytać tu: http://kawiarniaksiezyc.wordpress.com/2012/04/28/richard-paul-evans-blizej-slonca/

Tę książkę mogę określić jednym słowem: szmira. Już motto „Kochamy tych, dla których się poświęcamy” wzbudziło moje podejrzenia, ale deklaracja autora, że książka jest oparta na autentycznych wydarzeniach związanych z misją w peruwiańskim sierocińcu, zasiała we mnie ziarno nadziei.
Zdawkowa informacja o dzieciach z peruwiańskiego sierocińca jest oblepiona taką ilością...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Moje rozczarowanie jest pełne. Książka oparta jest na prymitywnych stereotypach i napisana bardzo niechlujnie. Autorka najwyraźniej spieszyła się, aby opublikować dzieło zanim rozlana krew wyschnie, a ostateczna redakcja pozostawia wiele do życzenia. Tekst jest nierówny, niedopracowany, w wielu miejscach przegadany.
Najgorszą stroną jest zastosowana „psychologia”. O ile akcja momentami toczy się wartko, to portrety głównych bohaterów są zarysowane słabo, nieprzekonywająco i niekonsekwentnie. To samo dotyczy dialogów – znaczna część z nich brzmi rażąco sztucznie. Gdyby nad książką jeszcze popracować, mogłaby z tego wyjść nie najgorsza powieść akcji. Niestety Tanya Valko nie jest wnikliwą obserwatorką ludzkiej duszy . Nie potrafi przeniknąć jej złożoności, uwarunkowań, motywów i przejawów, a co za tym idzie stworzyć spójnych tożsamości, przedstawić wiarygodnych i poruszających osobowości i relacji między nimi. Zamiast tego mamy mądrość ludową. Stereotyp, według którego arabska kobieta jest zahukaną gęsią, arabski mężczyzna to rządny krwi brutalny szowinista (często podstępnie udający łagodnego), a Polka to kobieta naiwna i puszczalska.
Autorka lubuje się w dosadnych opisach brutalnych stosunków seksualnych.
Chociaż Tanya Valko spędziła sporo czasu w krajach arabskich, jej spojrzenie jest spojrzeniem z zewnątrz, zaprawionym nutką poczucia wyższości. Byłoby to do zaakceptowania, gdyby powieść dotyczyła jedynie życia Polonii na tamtych terenach. Jednak w książce występują obszerne fragmenty poświęcone wyłącznie arabskim bohaterom i tu europocentryczny punkt widzenia okazuje się najbardziej zdradliwy. Trudno żeby Arabowie sami siebie postrzegali według rozpowszechnionych w Polsce stereotypów, a na to, w rezultacie, wychodzi.
idg
Całość recenzji: http://kawiarniaksiezyc.wordpress.com/2012/04/27/tanya-valko-arabska-krew/

Moje rozczarowanie jest pełne. Książka oparta jest na prymitywnych stereotypach i napisana bardzo niechlujnie. Autorka najwyraźniej spieszyła się, aby opublikować dzieło zanim rozlana krew wyschnie, a ostateczna redakcja pozostawia wiele do życzenia. Tekst jest nierówny, niedopracowany, w wielu miejscach przegadany.
Najgorszą stroną jest zastosowana „psychologia”. O ile...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mnie ta książka bardzo rozczarowała, chociaż nie wykluczam, że dla wielu osób może być wspaniałą lekturą. To rodzaj broszurki w stylu „co humanista wiedzieć powinien” z wplecioną refleksją dotyczącą medycyny. Mamy tu więc coś wierzeniach Azteków, tablicy Mendelejewa, mumifikowaniu w Egipcie, ciutkę o magii i histerii. Jednym słowem wszystko, co po tysiąc razy można już było przeczytać w innych książkach – ciekawszych i lepiej napisanych. To coś jak notatki studenta wydziału humanistycznego tyle, że spisane bardziej poetyckim, momentami wręcz egzaltowanym, językiem. Jeśli ktoś już czytał o Charkocie, Demokrycie i magii sympatycznej, może się nudzić niepomiernie.
Przyznaję, że i w tym czerstwym pączku jest marmoladka, bo tam, gdzie profesor Szczeklik porzuca szatki Frazera czy innego Eliadego i pisze o medycynie – tam zaczyna być ciekawie i autentycznie. Kończy się ziewanie i pojawia się zainteresowanie tym, co autor ma do powiedzenia w dziedzinie, na której się zna i o której pisze z większą werwą. Niestety to zaledwie dwa ostatnie rozdziały tej książeczki…
idg
Całość recenzji można przeczytać na blogu Kawiarnia Księżyc: Mnie ta książka bardzo rozczarowała, chociaż nie wykluczam, że dla wielu osób może być wspaniałą lekturą. To rodzaj broszurki w stylu „co humanista wiedzieć powinien” z wplecioną refleksją dotyczącą medycyny. Mamy tu więc coś wierzeniach Azteków, tablicy Mendelejewa, mumifikowaniu w Egipcie, ciutkę o magii i histerii. Jednym słowem wszystko, co po tysiąc razy można już było przeczytać w innych książkach – ciekawszych i lepiej napisanych. To coś jak notatki studenta wydziału humanistycznego tyle, że spisane bardziej poetyckim, momentami wręcz egzaltowanym, językiem. Jeśli ktoś już czytał o Charkocie, Demokrycie i magii sympatycznej, może się nudzić niepomiernie.
Przyznaję, że i w tym czerstwym pączku jest marmoladka, bo tam, gdzie profesor Szczeklik porzuca szatki Frazera czy innego Eliadego i pisze o medycynie – tam zaczyna być ciekawie i autentycznie. Kończy się ziewanie i pojawia się zainteresowanie tym, co autor ma do powiedzenia w dziedzinie, na której się zna i o której pisze z większą werwą. Niestety to zaledwie dwa ostatnie rozdziały tej książeczki…
idg
Całość recenzji: http://kawiarniaksiezyc.wordpress.com/2012/04/20/andrzej-szczeklik-niesmiertelnosc-prometejski-sen-medycyny/

Mnie ta książka bardzo rozczarowała, chociaż nie wykluczam, że dla wielu osób może być wspaniałą lekturą. To rodzaj broszurki w stylu „co humanista wiedzieć powinien” z wplecioną refleksją dotyczącą medycyny. Mamy tu więc coś wierzeniach Azteków, tablicy Mendelejewa, mumifikowaniu w Egipcie, ciutkę o magii i histerii. Jednym słowem wszystko, co po tysiąc razy można już było...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Montefiore jest prawdziwym znawcą epoki stalinowskiej i niezwykle utalentowanym pisarzem. „Saszeńka” opisuje losy młodej bolszewiczki z dobrego domu, zarówno jej perypetie do rewolucji jak i karierę w czasach stalinowskich. Nie sposób przy tym nie dostrzec pewnych analogii z życiorysem Nadieżdy Alliłujewej (żony Stalina), zresztą podobnych historii i życiorysów było zapewne więcej.
Perfekcyjnie odmalowany obraz czasów, doskonała analiza mentalności różnych grup społecznych i wartka akcja – czegóż można chcieć więcej? Montefiore daje więcej. Fabuła zawiera w sobie niespodziankę (pozwolę sobie jej nie zdradzać) – autor posłużył się konstrukcją, która sprawia, że akcja jest nieprzewidywalna.
Książka napisana jest w sposób porywający, polecam czytać w wigilię dnia wolnego – inaczej szanse, że zarwiecie noc i w pracy zjawicie się półprzytomni są ogromne.

idg

Całość recenzji można przeczytać tu: http://kawiarniaksiezyc.wordpress.com/2012/04/18/simon-montefiore-saszenka/

Montefiore jest prawdziwym znawcą epoki stalinowskiej i niezwykle utalentowanym pisarzem. „Saszeńka” opisuje losy młodej bolszewiczki z dobrego domu, zarówno jej perypetie do rewolucji jak i karierę w czasach stalinowskich. Nie sposób przy tym nie dostrzec pewnych analogii z życiorysem Nadieżdy Alliłujewej (żony Stalina), zresztą podobnych historii i życiorysów było zapewne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nawet przez księży katolickich egzorcyzmy są często traktowane jako coś wstydliwego. Kojarzone są raczej z filmami grozy, niż z codzienną praktyką kościoła. W średniowieczu owszem, ale dzisiaj?
Matt Baglio rozpracowuje temat w taki sposób, że jest on interesujący dla każdego. Wierzących zmusza do odpowiedzi na twardo postawione pytanie: czy wierzą i w istnienie substancjalnego zła? Czy uważają, że szatan nie jest jedynie „symbolicznym uosobieniem” lub „brakiem”, ale realną postacią zdolną do oddziaływania na świat fizyczny?Zdolną wysłać równie realne, obdarzone imionami i zajmujące określone miejsce w hierarchii, demony, które mogą zamieszkać w człowieku? Nic dziwnego, że wielu księży podchodzi do egzorcyzmów z dystansem...
Matt Baglio nie stara się nikogo przekonać, że diabły istnieją. Ale też nie stara się dowodzić, że nie istnieją. Po prostu relacjonuje to, co mają na ten temat do powiedzenia egzorcyści. Dzięki wyważonemu tonowi to nie jest lektura religijna, ale kulturoznawcza. Nawet jeśli obok nas nie funkcjonuje równoległa rzeczywistość pełna duchów, demonów i sił nieczystych, to z całą pewnością istnieje świat – na co dzień równie nie zauważalny – ludzi, którzy w nie wierzą, odprawiają tajemnicze rytuały, toczą swoje bitwy i bardzo często cierpią.
Matt Bagli wprowadza nas w ten świat krok po kroku, pokazując drogę młodego księdza – adepta sztuki wypędzania złych duchów – od zdobywania pierwszych informacji na temat egzorcyzmów, poprzez szkolenia, terminowanie, aż do rozpoczęcia własnej praktyki. To świat niepodobny do tego, znamy z filmów, czy literatury i – na wielu poziomach – zaskakujący.
Ta książka porządkuje i przybliża poglądy kościoła na opętanie i kwestie demonów, pokazuje portret współczesnego egzorcysty i szkic opętanego, daje też głos psychiatrii.
idg
Całość recenzji można przeczytać na blogu Kawiarnia Księżyc:
http://kawiarniaksiezyc.wordpress.com/2012/04/10/matt-baglio-obrzed-tajemnice-wspolczesnych-egzorcystow/

Nawet przez księży katolickich egzorcyzmy są często traktowane jako coś wstydliwego. Kojarzone są raczej z filmami grozy, niż z codzienną praktyką kościoła. W średniowieczu owszem, ale dzisiaj?
Matt Baglio rozpracowuje temat w taki sposób, że jest on interesujący dla każdego. Wierzących zmusza do odpowiedzi na twardo postawione pytanie: czy wierzą i w istnienie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czasami mówi się, że miłość może być tuż obok nas, a my możemy mijać ją codziennie i po prostu jaj nie zauważać. Coś takiego zdarzyło mi się z tą książką. Kupiona przy okazji na targach książki, a następnie rzucona w kąt, czekała na swoją kolej niemal dwa lata. Dzisiaj przeklinam moją ślepotę, bo to jedna z najpiękniejszych książek jakie kiedykolwiek… a może najpiękniejsza?
To skrzynia pełna skarbów, oddająca zarówno bogactwo życia jak i ludzkiej wyobraźni. Są tu starożytne baśnie i legendy, w których ludzie mierzą się z demonami, dywany latają (a ja mam słabość do latających dywanów), biedacy stają się królami a królowie nędzarzami. Są tu historie rodzinne dawne i współczesne, z czasów wojny i pokoju, z małych wiosek, gdzie żyją krewni i dalekiej emigracji. To życie we wszystkich jego przejawach i odcieniach opowiedziane w iście mistrzowski sposób.
Sztuka opowiadania to istota tej książki. To jej treść i forma. Rabih Alameddine pisze o hakawati mistrzach opowieści i sam jest takim mistrzem. Hakawati, gawędziarze, baje wędrowali niegdyś po Bliskim Wschodzie. Jak greccy rapsodowie zatrzymywali się w miastach i miasteczkach, aby opowiadać historie, a opowieść mogła snuć się nawet wiele tygodni. Ludzie zbierali się, aby słuchać kolejnych odcinków serialu, a gawędziarze, jak to artyści, konkurowali między sobą doprowadzając swoje historie do perfekcji. To obrazy z odległego świata – bez telewizji, a nawet bez słowa pisanego, ale za to z wyobraźnią dzierżącą cesarskie insygnia.
Okruchy tego świata wciąż jeszcze istnieją. Mój iracki przyjaciel wspomina, że kiedy był dzieckiem, ojciec opowiadał mu i jego rodzeństwu, hekayat – baśnie ciągnące się wiele dni. Dzieci nie trzeba było zapędzać do łóżek – kładły się wcześnie, bo cały dzień czekały na ciąg dalszy opowieści. Tak jest z tą książką. Chciałoby się wyjść wcześniej z pracy, by powrócić do opowieści. A oba jej wątki: i ten baśniowy, starożytny i ten współczesny, realistyczny konkurują ze sobą jak dwa wyścigowe konie – równie wciągające, równie pasjonujące i bystre. Zabiegają sobie drogę, by jeszcze bardziej podsycić ciekawość czytelnika.(...)
idg
Całość recenzji można przeczytać na blogu Kawiarnia Księżyc: http://kawiarniaksiezyc.wordpress.com/2012/04/03/rabih-alameddine-hakawati-mistrz-opowiesci/

Czasami mówi się, że miłość może być tuż obok nas, a my możemy mijać ją codziennie i po prostu jaj nie zauważać. Coś takiego zdarzyło mi się z tą książką. Kupiona przy okazji na targach książki, a następnie rzucona w kąt, czekała na swoją kolej niemal dwa lata. Dzisiaj przeklinam moją ślepotę, bo to jedna z najpiękniejszych książek jakie kiedykolwiek… a może...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zachar Prilepin jest nie tylko piekielnie zdolnym pisarzem. On sam był żołnierzem, brał udział w wojnie w Czeczenii. I pokazuje wojnę z punktu widzenia żołnierza, w jej nagiej, ohydnej i brutalnej prawdzie. Bez romantycznych ozdobników, bez mitologii bohaterstwa i ideologicznego bełkotu. Żołnierz musi wykonać zadanie, a przede wszystkim musi- a raczej chce – przetrwać.
Instynkt przetrwania w warunkach ekstremalnego zagrożenia i totalnego chaosu określa żołnierza, odkrywa prawdę o nim. I ta prawda jest smutna, przerażająca, brutalna. Można zabijać niewinnych cywilów, jeśli jest choćby cień podejrzenia (a jest zawsze), można się zesrać ze strachu, albo upić, ale na pewno nie prowadzi się tych rozważań moralnych, na które mogą sobie pozwolić etycy w swoich gabinetach, czy na konferencjach, czy gdziekolwiek się znajdują.

Na wojnie można się czegoś o sobie dowiedzieć: gdzie leży nasza siła, a gdzie słabość (i pewnie nie tam, gdzie przypuszczaliśmy), ale przede wszystkim można zginąć, można zostać kaleką. Można się bardzo zmienić.
O tym wszystkim Prilepin opowiada ze szczerością, na którą można sobie pozwolić tylko w powieści. Auror jest człowiekiem z ogromnym poczuciem humoru i dystansem do siebie – i to również daje się odczytać w tej książce.
idg
Całość recenzji można przeczytać w Kawiarni Księżyc: http://kawiarniaksiezyc.wordpress.com/2012/03/28/zachar-prilepin-patologie/

Zachar Prilepin jest nie tylko piekielnie zdolnym pisarzem. On sam był żołnierzem, brał udział w wojnie w Czeczenii. I pokazuje wojnę z punktu widzenia żołnierza, w jej nagiej, ohydnej i brutalnej prawdzie. Bez romantycznych ozdobników, bez mitologii bohaterstwa i ideologicznego bełkotu. Żołnierz musi wykonać zadanie, a przede wszystkim musi- a raczej chce –...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Rzadko kiedy książka dotycząca konfliktu, który zakończył się dwadzieścia lat temu, jest tak aktualna, jak ta. Autor wielokrotnie porównuje tę wojnę do Wietnamu, ale możliwych analogii jest więcej.

Książka podzielona jest na trzy części. „Mały rys historyczny”, nie jest w tym przypadku jedynie zdawkowym wstępem, a solidnym opracowaniem. Autor dosyć szczegółowo przedstawia historię kraju od XVIII w. – znajomość wydarzeń i uwarunkowań będzie niezbędna do zrozumienia, dlaczego Afganistan stał się krajem kluczem, a zarazem krajem kamieniem, na którym połamali zęby politycy Wschodu i Zachodu. „Brama Indii”, bufor Rosyjskiego imperium – od wieków ten kraj był obiektem żywotnego zainteresowania mocarstw (może tylko mocarstwa się zmieniały, z czasem Wielką Brytanię, zastąpiły Stany Zjednoczone).
Rekonstrukcja okoliczności wprowadzenia wojsk również jest drobiazgowa, chociaż – z konieczności – zawiera w sobie sporo hipotez.
Druga część to portret uczestników wojny na tle wydarzeń. Braithwaite nie skupia się na chronologicznym odtwarzaniu przebiegu działań wojennych na przestrzeni 10 lat, zamiast tego pokazuje, kto brał w nich udział, kto był wtedy w Afganistanie i jaką spełniał rolę. Byli to przede wszystkim żołnierze, ale także cywilni doradcy i, o czym rzadziej się wspomina, wiele kobiet: pielęgniarek, sekretarek, sprzedawczyń. Autor cytuje sporo wspomnień uczestników. Stara się przedstawić wojnę w miarę obiektywnie choć z ośrodek ciężkości przesuwa się dość często w stronę punktu widzenia żołnierzy. Niektórych problemów: nadużyć i diedowszczyzny autor wydaje się jednak nie doceniać. Bierze np. za dobrą monetę opinię jednego z żołnierzy, że diedowszczyzna w gruncie rzeczy pomagała w utrzymaniu dyscypliny. Pojawiają się enigmatyczne sformułowania, nie wiadomo np. jak rozumieć to, że żołnierze pewnego chłopca trochę „przetrzepali”. Zbrodnie wojenne zostały omówione raczej pokrótce i chociaż autor ich nie bagatelizuje, to daje się wyczuć nastawienie w rodzaju: „tak to jest na wojnie”.
Ostatnia część, przedstawiająca losy żołnierzy po wojnie, jest najciekawsza, zawiera kilka fascynujących historii i wydaje się, że autor włożył w nią najwięcej serca. (...)
idg
Całość opinii można przeczytać tu: http://kawiarniaksiezyc.wordpress.com/2012/03/26/rodric-braithwaite-afgancy/

Rzadko kiedy książka dotycząca konfliktu, który zakończył się dwadzieścia lat temu, jest tak aktualna, jak ta. Autor wielokrotnie porównuje tę wojnę do Wietnamu, ale możliwych analogii jest więcej.

Książka podzielona jest na trzy części. „Mały rys historyczny”, nie jest w tym przypadku jedynie zdawkowym wstępem, a solidnym opracowaniem. Autor dosyć szczegółowo przedstawia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Sarita przedstawia Kodagu z przełomu XIX i XX w. To okres gwałtownych zmian, kiedy to do regionu zaczęły napływać pieniądze zarobione na kawie. Autorka pokazuje związane z tym przemiany i rysuje ciekawy portret miejscowej społeczności, z jej zwyczajami , inklinacjami do samobójstwa i wyjątkową, jak na Indie, pozycją społeczną kobiety. Mandanna opisuje niezwykłe miejsce w ciekawych czasach i robi to zręcznie, obrazowo i rzetelnie. Jej opisy naprawdę pachną kardamonem.
Na tym perfekcyjnie odmalowanym tle toczy się smutna historia o ludzkich błędach i braku przebaczenia. To rodzaj sagi rodzinnej, w której śledzimy nie tylko losy osób, ale i losy popełnionych przez nie grzechów. Błędy, przewinienia zaczynają żyć własnym życiem, ich skutki ciągną się przez pokolenia, oddziaływując na kolejnych bohaterów. Są jak kostki domina, gdzie pierwszy upadek powoduje serię kolejnych. Przebaczenie, zapomnienie o urazach z przeszłości i spojrzenie w przyszłość, mogłoby zatrzymać ten proces, ale właśnie przebaczenie, okazuje się najtrudniejsze. To mądre przesłanie, ale w sposobie jego przekazania zabrakło równowagi. W życiu, zwłaszcza jeśli patrzyć na nie z perspektywy dziesięcioleci, zdarzają się i jasne momenty, niektóre błędy uchodzą na sucho, a czasami wybaczenie przychodzi w porę.
Natomiast w tej powieści nie ma ani jednego bohatera, którego można by polubić, a fabuła jest katalogiem niecnych czynów o jeszcze gorszych konsekwencjach. Według mnie katuje się nimi czytelnika przez niemal 500 stron, bez wystarczającego uzasadnienia. Bo niestety, ani historia nie jest aż tak ważka, ani przekaz aż tak bogaty.
Idg
Całość recenzji można przeczytać w Kawiarni Księżyc:
http://kawiarniaksiezyc.wordpress.com/2012/03/21/sarita-mandanna-tygrysie-wzgorza/

Sarita przedstawia Kodagu z przełomu XIX i XX w. To okres gwałtownych zmian, kiedy to do regionu zaczęły napływać pieniądze zarobione na kawie. Autorka pokazuje związane z tym przemiany i rysuje ciekawy portret miejscowej społeczności, z jej zwyczajami , inklinacjami do samobójstwa i wyjątkową, jak na Indie, pozycją społeczną kobiety. Mandanna opisuje niezwykłe miejsce w...

więcej Pokaż mimo to