-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać390
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik4
Biblioteczka
2024-03-27
1999-05-29
1999-05-23
1999-05-10
2000-01-01
1999-05-01
2018-01-01
Mimo, że nie wszystkie książki Astrid Lindgren do mnie trafiają, to kilka z nich, a przede wszystkim "Ronja, córka zbójnika" są dla mnie jak balsam dla duszy.
Im starsza jestem, tym bardziej kocham tę książkę.
Mimo, że nie wszystkie książki Astrid Lindgren do mnie trafiają, to kilka z nich, a przede wszystkim "Ronja, córka zbójnika" są dla mnie jak balsam dla duszy.
Im starsza jestem, tym bardziej kocham tę książkę.
2020-02-23
Kilka lat temu przeczytałam tę książkę po raz pierwszy, a teraz sięgnęłam po nią ponownie, by sprawdzić jakie tym razem wywoła na mnie wrażenie.
Za pierwszym razem pochłonęła mnie obyczajowość powieści. To, jak w trzydziestych latach XX wieku, w małym amerykańskim miasteczku na Południu, żyją w "symbiozie" biali i czarni obywatele ze swoimi kłopotami, zmartwieniami i poczuciem przynależności do tego kraju.
Tym razem porwała mnie przede wszystkim historia Mick i jej podwójne światy, w których żyła: świat marzeń i świat codzienności.
Przedstawiona przez pisarkę beztroska ostatnich lat dzieciństwa Mick, jest wręcz dotykalna, a zderzenie tego radosnego okresu z trudnymi wyborami dorastania powoduje, że czujemy ściskanie w żołądku.
Czytając ponownie powieść, skoncentrowałam się na osobowości Johna Singera, jego postrzeganiu świata i ludzi z perspektywy człowieka głuchoniemego.
I postać głuchoniemego właśnie, pokazała mi, że książka McCullers to powieść o przytłaczającej samotności, niezrozumieniu, niedopasowaniu.
Lektura niezwykle ciekawa i refleksyjna. Co prawda nie dzieją się tam spektakularne wydarzenia, a czas leniwie się toczy, jednak zachowania bohaterów dają do myślenia i głęboko zapadają w pamięć.
Poetycki tytuł "Serce to samotny myśliwy" niezwykle trafnie współgra z przedstawionym tematem i staje się uniwersalnym hasłem opisującym takie specyficzne stany "ducha" i serca.
Kilka lat temu przeczytałam tę książkę po raz pierwszy, a teraz sięgnęłam po nią ponownie, by sprawdzić jakie tym razem wywoła na mnie wrażenie.
Za pierwszym razem pochłonęła mnie obyczajowość powieści. To, jak w trzydziestych latach XX wieku, w małym amerykańskim miasteczku na Południu, żyją w "symbiozie" biali i czarni obywatele ze swoimi kłopotami, zmartwieniami i...
1993-05-26
1994-01-01
1987-01-01
2006-01-01
Dzięki audiobookowi, który wpadł mi ostatnio w ręce miałam okazję przypomnieć sobie historię ojca Ponsa i małego Josepha.
Gdy czytałam ją po raz pierwszy kilkanaście lat temu, ujęła mnie subtelność z jaką przedstawione zostały losy małego, żydowskiego chłopca.
Delikatnie i łagodnie, ale nie fałszywie.
Inaczej niż zazwyczaj.
I klimat tej opowieści mimo upływu czasu uchował się we mnie i wracał wywołany nazwiskiem autora lub tytułem książeczki.
Wówczas tematyka holocaustu nie była tak mocno eksponowana (czyt. skomercjalizowana - niestety) jak obecnie i wtedy ta naiwność małego Josepha i dobroć księdza były takie wzruszające.
Obecnie z większym dystansem podeszłam do sposobu opowiedzenia losu Josepha. Sama historia owszem, piękna, wzniosła i wzruszająca, ale dość naiwnie i prostodusznie podana. Uważam, że świetnie sprawdzi się jako forpoczta przed zapoznaniem dzieci z bardziej brutalną wizją wojny.
Słuchałam tej mini powieści w wykonaniu Jana Peszka. I chociaż przed słuchaniem nie byłam zachwycona doborem lektora (nie pasował mi zupełnie do tego tekstu), to już po, doceniłam jego kunszt interpretacyjny.
Polecam dla starszych dzieci (10+) jako świetny pretekst do rozpoczęcia rozmowy na temat holocaustu.
Dzięki audiobookowi, który wpadł mi ostatnio w ręce miałam okazję przypomnieć sobie historię ojca Ponsa i małego Josepha.
Gdy czytałam ją po raz pierwszy kilkanaście lat temu, ujęła mnie subtelność z jaką przedstawione zostały losy małego, żydowskiego chłopca.
Delikatnie i łagodnie, ale nie fałszywie.
Inaczej niż zazwyczaj.
I klimat tej opowieści mimo upływu czasu...
2019-01-01
1987-01-01
1987-01-01
Dostałam tę książkę pod choinkę pod koniec lat osiemdziesiątych.
Od razu zaskarbiła sobie moje serce.
Piękny język - jak to u Chotomskiej, ciepła, rodzinna historia i niepowtarzalna psia rodzinka.
Polecam!
Dostałam tę książkę pod choinkę pod koniec lat osiemdziesiątych.
Od razu zaskarbiła sobie moje serce.
Piękny język - jak to u Chotomskiej, ciepła, rodzinna historia i niepowtarzalna psia rodzinka.
Polecam!
2020-03-31
Ciężka językowo przeprawa czeka tych wszystkich śmiałków, którzy się za "Bajki" Sieroszewskiego zabiorą. ;)
Jest to moja najmocniej zapamiętana lektura z wczesnego dzieciństwa. Bajki, a szczególnie niesamowite "Dary Wiatru Północnego" poznałam najpierw w wersji opowiadanej przez tatę na dobranoc. Mogłam ich słuchać - w jego interpretacji - co wieczór. Do dziś mam przed oczami rozsypującą się chatkę biednego Tomka i jego przygody w drodze do uzyskania zadośćuczynienia za spotkane krzywdy. Gdy przeczytałam ją samodzielnie pierwszy raz w wieku wcześnie nastoletnim, to chyba tylko dzięki sentymentowi i temu, że znałam historię głównego bohatera na pamięć - nie odłożyłam książki na półkę.
Moje dzieci w zgodzie z rodzinną tradycją również znają historię Tomka i jego wędrówki do Wiatru Północnego, i także znają ją dzięki ustnemu przekazowi.
Ostatnio, kilka dobrych miesięcy temu postanowiłam przeczytać mojemu synowi (jeszcze przez pół roku 11 -latkowi) "Żelaznego wilka" ze zbioru bajek Sieroszewskiego. Miałam mętne wspomnienie; z tego samego okresu, gdy czytałam "Dary Wiatru...", że historia jest niezwykle emocjonująca. Pierwsze rozdziały poszły nienajgorzej, bo są intrygującą zapowiedzią ciekawych wydarzeń. Jednak to co następuje później, te rozważania na temat szeroko pojętego losu chłopa pańszczyźnianego, pisane - notabene -językiem tegoż chłopa; nieudolność i indolencja króla; wywody nadwornego astronoma i jego projekcje, mnie samą wprowadziły w przygnębiający nastrój. Dobrze, że mój prawie nastolatek jest cierpliwym słuchaczem. Przeczekał te wszystkie niedogodności fabuły i dwa dni temu doczekał się końca tej historii. Opowieść mu się podobała. Nie, żeby szaleńczo, ale ciekaw był zakończenia przygód królewny i królewicza.
Mnie ostatecznie pokonał język i składnia, którym przydałaby się aktualizacja i nowa forma.
A oto niewielka próbka tego, z czym będzie musiał zmierzyć się czytelnik:
"Bystrym wzrokiem Król wpatrywał się w przeloty lasu bacząc, czy nie przemyka się gdzie sarna płowa, nie przekrada czarny tur, nie przepełza lis ognisty. Ale było martwo i cicho, jeno w dali, jak szum uchodzącej burzy, grzmiała wrzawa oddalających się obławników i ciężkie ich młoty kamienne waliły jak pioruny o drzewska."
Uff...
Ciężka językowo przeprawa czeka tych wszystkich śmiałków, którzy się za "Bajki" Sieroszewskiego zabiorą. ;)
Jest to moja najmocniej zapamiętana lektura z wczesnego dzieciństwa. Bajki, a szczególnie niesamowite "Dary Wiatru Północnego" poznałam najpierw w wersji opowiadanej przez tatę na dobranoc. Mogłam ich słuchać - w jego interpretacji - co wieczór. Do dziś mam przed...
2011-12-09
Obowiązkowa lektura przed każdą wigilią.
Przynajmniej w naszym domu. :)
Tym razem, dzięki gąsce Walerii wędrującej od domu do domu, możemy prześledzić ważne w naszej bożonarodzeniowej tradycji elementy i symbole, bowiem "święta bez choinki " dla każdego są "brakiem" innej wartości.
Bardzo podoba mi się pomysł poprowadzenia tej opowiastki i fabularny, i językowy. Trochę jak w "Rzepce" Tuwima. ;)
No i przepisy na świąteczne smakołyki.
Kilka już przetestowaliśmy.
Największą furorę zrobiła witrażowa choinka.
Polecam przed świętami BN.
Obowiązkowa lektura przed każdą wigilią.
Przynajmniej w naszym domu. :)
Tym razem, dzięki gąsce Walerii wędrującej od domu do domu, możemy prześledzić ważne w naszej bożonarodzeniowej tradycji elementy i symbole, bowiem "święta bez choinki " dla każdego są "brakiem" innej wartości.
Bardzo podoba mi się pomysł poprowadzenia tej opowiastki i fabularny, i językowy. Trochę...
1989-10-05
2013-01-01
2013-01-01
„Bal w operze” sam wpadł mi dzisiaj w ręce, a że to „krócizna”, to naprawdę zajął mi tylko jedną pustą chwilę. Czytałam go już nie raz i nie dwa, a i tak największe wrażenie zrobił na mnie bardzo dawno temu, gdy oglądałam inscenizację na jego podstawie, w Teatrze Muzycznym w Gdyni, w wykonaniu Teatru Muzycznego z Wrocławia. Wtedy też, najbardziej przemówiła do mnie apokaliptyczna wymowa „Balu…” i chyba wówczas dotarł do mnie jego przerażający sens.
Mistrzowska wirtuozeria słowa Tuwima za każdym razem mnie onieśmiela. Nieodmiennie zaś wzbudza obrzydzenie, zarazem przyciągając do siebie jak magnes, gargantuiczna część czwarta:
„Przy bufecie – żłopanina,
parskanina, mlaskanina,
Burbon z młodym Rastakowskim
Serpentynę flaków wcina,
Na talerzu Donny Diany
Ryczy wół zamordowany…”.
Warto przeczytać. Ku przestrodze i ku opamiętaniu.
I jeszcze poniżej inne próbki maestrii słowa i znaczenia.
„Na żelaznym balkonie
Łbem na dół wisi zając,
Łąkę przewróconą
Jeszcze oglądając”.
*****************
„Adiutanci poczynań i działań, i dziejów,
Atakują Verdun, atakują Pociejów,
Płyną na Celebes transatlantykiem
I płyną rynsztokiem ulicy Dzikiej.
Bułka – grosz,
Wojna – miliard:
Cyk!
Buch!
Zgierz:
Asyria.
„Silni jednością,
Silni wolą,
Czuj
Duch”:
IDE
OLO”.
„Bal w operze” sam wpadł mi dzisiaj w ręce, a że to „krócizna”, to naprawdę zajął mi tylko jedną pustą chwilę. Czytałam go już nie raz i nie dwa, a i tak największe wrażenie zrobił na mnie bardzo dawno temu, gdy oglądałam inscenizację na jego podstawie, w Teatrze Muzycznym w Gdyni, w wykonaniu Teatru Muzycznego z Wrocławia. Wtedy też, najbardziej przemówiła do mnie...
więcej Pokaż mimo to