rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Miałam ochotę odłożyć tę książkę już po dwudziestu stronach. Przemogłam się i im dalej w las tym zaczęło być lepiej, mimo wszystko nie polecę tej książki i zapewne nie sięgnę po kolejny tom. Zasadniczo dziwię się, że autorka zdecydowała się zrobić z tego serię, gdyż jeden obszerny tom zostawiłby mnie prawdopodobnie z poczuciem zamkniętej historii i przypuszczalnie cieplejszymi odczuciami. Natomiast dwustu-stronicowy wstęp do historii nie zaciekawił na tyle, bym kiedykolwiek jeszcze chciała sięgnąć po kolejne części. Nie napiszę, że to książka katastrofalna, bo wbrew wszystkim minusom miała swoje momenty, całkiem ciekawy (choć nie innowacyjny) pomysł na świat, a autorka czasami dbała nawet o takie szczegóły jak specjalistyczne słownictwo znane tylko temu wymiarowi (coś jak mugole w Potterze) czy zmiana słynnych powiedzonek (to tak jak mówić o mój Thorze zamiast Boże itp.). W tym wypadku minusy jednak przeważają nad plusami, a szkoda, bo zapowiadało się nieźle...

więcej tutaj: https://wielopasja.blogspot.com/2018/06/archanioy-wampiry-i-bog-czyli-walka-o.html

Miałam ochotę odłożyć tę książkę już po dwudziestu stronach. Przemogłam się i im dalej w las tym zaczęło być lepiej, mimo wszystko nie polecę tej książki i zapewne nie sięgnę po kolejny tom. Zasadniczo dziwię się, że autorka zdecydowała się zrobić z tego serię, gdyż jeden obszerny tom zostawiłby mnie prawdopodobnie z poczuciem zamkniętej historii i przypuszczalnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mówiąc skrótowo, ,,Liga (nie)złych mam'' pełna jest prac podobnych stylistycznie, lecz całkiem odmiennych ze względu na sytuację matek. Niektóre prace mogą trochę znużyć, inne zmusić do refleksji, aczkolwiek jeśli szukacie czegoś niefabularyzowanego albo po prostu o kobietach to polecam, a gdybym prowadziła pięciogwiazdkową skale w ocenianiu pozycji to ten tytuł umiejscowiłabym gdzieś pomiędzy trzema a czterema gwiazdkami.

Całą recenzję można przeczytać tutaj: http://wielopasja.blogspot.com/2018/02/jak-nie-byc-matka-polka-z-instagrama.html

Mówiąc skrótowo, ,,Liga (nie)złych mam'' pełna jest prac podobnych stylistycznie, lecz całkiem odmiennych ze względu na sytuację matek. Niektóre prace mogą trochę znużyć, inne zmusić do refleksji, aczkolwiek jeśli szukacie czegoś niefabularyzowanego albo po prostu o kobietach to polecam, a gdybym prowadziła pięciogwiazdkową skale w ocenianiu pozycji to ten tytuł...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zaletą jest sam pomysł - punkt wyjścia historii, jej przebieg, a nawet poprowadzenie akcji w taki spokojny, obyczajowy sposób. Do minusów można zaliczyć pewne zgrzyty warsztatowe (rzadkie, ale jednak), całkowite zostawienie postaci Amelii na samopas - gdyby autorka rozwinęła psychologię bohaterki na pewno wyszłoby to na plus. Poza tym oczywiście minusem jest korekta i sama promocja, która sprzedaje tort z truskawkami, mimo iż na stanie ma tylko babeczkę i to biszkoptową, bez grama truskawki. Książce bliżej więc do rodzinnej, spokojnej opowieści z dobrze zarysowanymi charakterami (nie licząc nemezis) niż wartkiej historii z zabójstwem na pierwszym planie. Wielka szkoda, że ktoś postanowił reklamować tę pozycję przeszarżowanym opisem i hasłami ,,thiller'' , bo gdybym właśnie tak podeszła do tej powieści, to na pewno byłabym zawiedziona; tymczasem uważam, że to dobra pozycja - warta polecenia - jeśli tyko spojrzycie na nią jak na historię obyczajową z elementami kryminału.

cała recenzja: http://wielopasja.blogspot.com/2018/01/jak-poznaam-morderczynie-mojej-corki.html

Zaletą jest sam pomysł - punkt wyjścia historii, jej przebieg, a nawet poprowadzenie akcji w taki spokojny, obyczajowy sposób. Do minusów można zaliczyć pewne zgrzyty warsztatowe (rzadkie, ale jednak), całkowite zostawienie postaci Amelii na samopas - gdyby autorka rozwinęła psychologię bohaterki na pewno wyszłoby to na plus. Poza tym oczywiście minusem jest korekta i sama...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jest taka poważna zasada bycia geekiem: jeśli robią coś na wzór twojego ulubionego serialu, to lecisz po to i patrzysz, czy faktycznie jest takie świetne, a później w zależności od preferencji obrzucasz łajnem, albo wychwalasz pod tęcze i jednorożce. Dziś szykuje się mała konfrontacja multi-kulturowego ,,Supernatural'' z ulokowanym głęboko w naszych starych wierzeniach i tradycjach ,,Żniwiarza'', bo jeżeli w recenzji, ktoś wychwala autorkę, jako Erica Kripkego w spódnicy to niema bata, żebym się o tym nie przekonała na własnej skórze.



Magda jest zwykłą 20-latką z niezwykłą rodziną. Feliks, jej wuj, jest żniwiarzem, czyli najprościej mówiąc widzi nawich (stworzenia nadprzyrodzone) i nigdy nie umiera - przynajmniej nie na długo. Magda w całym tym świecie jest raczej gdzieś pośrodku - tak jak Feliks widzi nawich, ale jednocześnie nie jest żniwiarzem, co znacznie utrudnia eskapady na pobliskie cmentarze w poszukiwaniu przygód, choć dziewczyna nie ukrywa, że łapanie potworów nieustannie ją pociąga.

Tak właśnie można by było streścić fabułę i powiem wam, że na początku uważałam, że może wyjść z tego coś w rodzaju urban fantasy tyle, że w wersji mniej urban a bardziej rural. Nie przewidziałam jednego - wątku miłosnego. Bohaterów co prawda mamy dwóch, jednak trzecioosobowa narracja znacznie bardziej skupia się na Magdzie, która poznaje nowego mieszkańca miasteczka, Mateusza. Teoretycznie niby autorka łączy jakoś te dwa przeplatające się naprzemiennie wątki, czyli potwory i miłostki, lecz ostatecznie ja, jako odbiorca, miałam wrażenie, że zabiera mi się czas, który mogłabym poświęcić między innymi na poznawanie innych starych obrzędów czy stworzeń. Jest to o tyle irytujące, że Czwarta strona reklamowała książkę właśnie demonologią słowiańską oraz ludową, a w ostatecznym rozliczeniu jest jej tam jak na lekarstwo.



Jeżeli już mówimy o świecie przedstawionym w ,,Żniwiarzu'' to należy otwarcie powiedzieć, że jest bardzo prosty, gdyż już na samym początku klarownie podaje nam się reguły rządzące tamtejszym światem - istnieje sfera ludzka (dokładnie taka sama jak w naszym świecie), lecz tuż obok egzystują duchy i monstra, o jakim nawet baśniarzom się nie śniło. Kiedyś przy złych smokach zawsze stali rycerze, aktualnie obok potworów czuwają tytułowi żniwiarze, którzy są kimś pomiędzy łowcami z ,,Supernatural'' a doktorami w ,,Doktorze Who''. Żniwiarze pomagają zwykłym obywatelom, kiedy coś złego się dzieję; czasami są wzywani przez starców, którzy jeszcze zachowali pamięć o złych stworach, a czasami śledzą nekrologii w gazetach, aby na ich podstawie przypuszczać, gdzie prawdopodobnie pojawią się upiory. Żniwiarze rzadko spotykają się ze sobą - są po prostu zwykłymi bytami, które robią, co do nich należy, lecz nie zrzeszają się, w żadne organizację. Co łączy ich z sławnym, brytyjskim doktorem? Przede wszystkim to, że śmierć żniwiarza nie jest trwała. Żniwiarze po śmierci znajdują nowe, opuszczone już ciało - zachowują wspomnienia zmarłej osoby, a nawet zyskują jej charakterystyczne zachowania czy lęki, więc za każdym razem stają się nieco inną osobą.

Ta prosta konstrukcja świata nie jest kwestią całkowicie przekreślającą książkę, aczkolwiek gdyby ten świat miał już od początku jakiś zarys intrygi, jakieś kwestię nie do końca wszystkim znane byłabym o wiele bardziej zaintrygowana. Poza tym prostota całego tła słowiańskiego objawia się w bestiach. Feliks wybiera się na kilka wypraw, jednak cały czas łapie te same potwory. Więc tych stworów jest... pięć? Może dziesięć. Poroniec, bezkost, diabelski pies, demon, potępieńce, bezcieniści, upiory i właściwie to byłoby już wszystko. Rzadko też dostajemy czynniki, które złożyły się na powstanie i rozwój czegoś. Nie wiem czy bezcieniści (jeśli tak w ogóle się nazywają, bo mogłam przekręcić nazwę) rodzą się niemowami czy to jakaś kara. W większości przypadków nie mam też pojęcia, czy potwory są tu kimś, kto się taki rodzi, czy może kiedyś byli to normalni ludzie.



Najbardziej przeszkadzał mi jednak brak dynamizmu pomiędzy postaciami. Porównując zachowanie bohaterów z pierwszych stron a ostatnich, mogłabym spokojnie osądzić, że są tacy sami. Magda i Feliks mają cały czas mniej-więcej te same stosunki emocjonalne - on się martwi, chce ją chronić (co jest zarysowane dość sztywno), ona należy raczej do typu, który się obraża i, i tak zrobi po swojemu. Moja sroga ocena płynie głównie z tego, że cały czas widziałam ,,Żniwiarza'' jako serial - miało to swoje plusy, ale także minusy, bo widząc ogromny potencjał, jaki płynie z kwestii rodzinnych między bohaterami, nie mogłam nie zauważyć, jak autorka spaprała sprawę całej dramaturgii, bo nawet jeśli gdzieś w oddali grasuje morderca (a my o tym doskonale wiemy) to bohaterowie są nam tak odlegli, że właściwie nie obchodzi nas czy przeżyją. Po prostu biernie obserwujemy dwie strony obstawiając, kto wygra.



Do zarzutów dopisałabym też dialogi - szczególnie w pierwszej części bywają one mocno nienaturalne, a bohaterowie ,,wybuchają'' w różnych, czasami nieco randomowych momentach. No i ciekawią mnie dwa aspekty fabularne. Po pierwsze, jest scena, gdzie żniwiarz dostaje nowe ciało, które umarło wskutek wypadku samochodowego. Owy żniwiarz wychodzi z samochodu, po czym próbuje się dostać do swojego środowiska, rodziny... Do tego momentu jest wszystko w porządku, ale co później? Skoro był wypadek to, ktoś powinien wcześniej czy później zadzwonić po policję i skontaktować się z właścicielką samochodu, a rodzina powinna jej szukać, co w dobie kamer nie jest znowu aż tak trudne. I nie mówię tu tylko o tym jednym przypadku, ale także o wszystkich innych wcieleniach żniwiarzy, które tutaj nie były opisane. Jak to możliwe, że nikt nigdy nie zauważył, że zginął mu (na przykład) brat? To mnie mocno ciekawi. Podobnie zresztą mam z ulicznym monitoringiem zwanym staruszkami. Społeczeństwo w ,,Żniwiarzu'' dzieli się na dwie części - starcy wierzący w słowiańskie stwory i młodzi, którzy z niczego nie zdają sobie sprawy. Zadziwiające jest to, że przez całą książkę nie ma żadnego niedowiarka, żadnych problemów związanych z niewiarą w potwory. Wszystko szło Feliksowi zbyt gładko.

Z recenzji wynika jakby czytanie tej książki było drogą przez mękę, ale nie było tak źle. Lekturę czytało się błyskawicznie (głównie przez mnóstwo dialogów), fabularnie również było w porządku i choć minusów jest sporo to widzę dużą szansę na poprawę w kolejnych tomach.



Po przeczytaniu książki uznałam, że nie jest najgorsza, ale do najlepszych również nie należy, jednak im więcej czasu upływa od jej przeczytania tym znajduje więcej minusów. Przeczuwam, że drugi tom może być o wiele lepszy, jednak czy się za niego zabiorę? Niewykluczone, ale raczej nie prędko.

źródło: http://wielopasja.blogspot.com

Jest taka poważna zasada bycia geekiem: jeśli robią coś na wzór twojego ulubionego serialu, to lecisz po to i patrzysz, czy faktycznie jest takie świetne, a później w zależności od preferencji obrzucasz łajnem, albo wychwalasz pod tęcze i jednorożce. Dziś szykuje się mała konfrontacja multi-kulturowego ,,Supernatural'' z ulokowanym głęboko w naszych starych wierzeniach i...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Mindhunter. Tajemnice elitarnej jednostki FBI zajmującej się ściganiem seryjnych przestępców John E. Douglas, Mark Olshaker
Ocena 7,6
Mindhunter. Ta... John E. Douglas, Ma...

Na półkach:

Po pierwsze, nie jest to książka najnowsza, bo pierwsze wydanie to rok 1995, więc mamy jakieś dwadzieścia lat różnicy, mimo to czytelnik nie wyczuwa różnicy pokoleniowej czy załamania czasowego - niby wyraźnie widać mało już aktualną barierę między czarnymi a białymi, szczególnie, gdy autor podkreśla, że w tamtym czasie zbrodnie z przełamaniem rasy były rzadkie (oczywiście, od zasady odchodzą wszelkie przestępstwa na tle nienawiści rasowej), lecz z drugiej pojawiają się sprawy stalkingu, czyli obserwowania, co kojarzy się głównie z erą internetu. Będąc jeszcze przy czasie, należy uprzedzić, że autor kilkakrotnie odwołuje się do XIX wieku - nie są to nawiązania, które trafią do jakieś określonej grupy. Są to sprawy znane wszystkim, które już od dawna wchłonęły do kultury popularnej. Poza tym są to wątki istotne ze względu na poruszany temat, ponieważ Douglas nie tylko przypomina, kogo nazywamy ojcem współczesnej kryminalistyki i dlaczego (mowa oczywiście o Conan Doyle'u i siłą rzeczy o Sherlocku) oraz o pierwszym seryjnym mordercy, który znany jest jako Kuba Rozpruwacz, co ciekawe, autor w pewnym momencie tworzy nawet profil psychologiczny Rozpruwacza i na jego podstawie spekuluje, kto z znanych podejrzanych faktycznie pasuje do wytypowanej przez niego sylwetki.

,,Mindhunter" nie tylko zarysowuje początki FBI i ważne zmiany (szczególnie kulturowe), ale także mówi o głośnych sprawach kryminalnych. Ta książka właściwie składa się z mniejszych i większych zbrodni, na podstawie których możemy zrozumieć, jak działają zarówno zabójcy (którzy bardzo często mają zbiór specyficznych cech) oraz ich łowcy, czyli (w tym wypadku) profilerzy. Co istotne, autor nie przyjmuje za pewnik, że o wszystkich przestępstwach wiemy, więc wyjaśnia, a niektórym jedynie przypomina nawet tak osławione zabójstwa jak te dokonane na żonie Romana Polańskiego w latach 60 przez słynną ,,Rodzinę". Ważne jest to, że profiler nie skupia się na jednym typie zbrodniarza - John Douglas opisuje zarówno morderców, porywaczy jak i osoby, którym przyjemność sprawia konstrukcja ładunków wybuchowych oraz sianie paniki pozostawiając takie niespodzianki w miejscach publicznych. Autor nie tylko opisuje sprawy, ale także bierze je w sporą klamrę i wyciąga za ich pomocą wnioski. Szybko więc okazuje się, że przestępcy pochodzą z dysfunkcyjnych rodzin, a kobiety rzadziej zostają seryjnymi morderczyniami.

Biorąc po uwagę, iż główny bohater jest zarazem narratorem i autorem książki zawsze istnieje spore prawdopodobieństwo, że książka może zboczyć z obranego tematu i szybko zamienić się w pozycję pamiętnikową. Trzeba przyznać, że faktycznie trochę tak jest, ale do pewnego momentu i z odpowiednim wyczuciem. Douglas, szczególnie na początku, mówi dużo o sobie, jednak jest to istotne w kwestii tego jak znalazł się w FBI. Później wszystko się redukuje, a czytelnik skupia się całkowicie na sprawach. To, co uważam za główny atut książki, to wspomniane już wcześniej klamry zachowań i komentarze autora - nie zawsze trzeba się z nimi zgadzać, ale czasami miło jest porównać własne wnioski z tymi cudzymi. Szybko się okazuje, dlaczego ludzie potrafią oszukać wariograf, dlaczego kryminaliści są wypuszczani warunkowo na wolność i dalej zabijają, albo jak fani ,,Milczenia owiec'' uwielbiają filmową historię, a jednocześnie nie chcą wysłuchać tych prawdziwych, o których mówi ,,Mindhunter''. Poza tym czytając tę pozycję bezproblemowo można wczuć się w rolę profilerów, gdyż najpierw opisywana jest zbrodnia ze wszystkimi istotnymi elementami, a dopiero później dostajemy wyjaśnienie, czyli profil psychologiczny sprawcy. Douglas często opisuje również metody, mające na celu wywabienie potwora z szafy - czasami policja obserwuje groby, innym razem z pomocą prasy pisze specjalne komunikaty.

Pisałam wcześniej, że trudno tu o popełnienie babola. I faktycznie uważam, że tak jest. Autor opisuje reakcję na różne czynniki stresogenne, schematy zbrodni bądź dzieli się prywatną historią kolegi, którego próbowała zamordować żona - przy takich pojęciach trudno się pomylić bądź strzelić tzw. gafę. Reasumując, jest to pozycja idealna dla wszystkich wielbicieli psychologii bądź kryminalistyki. Polecam również wszystkim kanapowcom randkującym z Netflixem, bo już niedługo (dokładniej 13 października) wychodzi serial na podstawie tej książki. Poza tym fani ,,Hannibala'' muszą wiedzieć, że Douglas był pierwowzorem agenta Jacka Crawforda! Czyż to do czegoś nie zobowiązuje?

Po pierwsze, nie jest to książka najnowsza, bo pierwsze wydanie to rok 1995, więc mamy jakieś dwadzieścia lat różnicy, mimo to czytelnik nie wyczuwa różnicy pokoleniowej czy załamania czasowego - niby wyraźnie widać mało już aktualną barierę między czarnymi a białymi, szczególnie, gdy autor podkreśla, że w tamtym czasie zbrodnie z przełamaniem rasy były rzadkie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Początek tej książki wręcz mnie zabolał. Nie był źle napisany, ale z wygórowanych oczekiwań o niekonwencjonalnej fabule, nie spodziewałam się dostać brzydką dziewczynę oraz chłopaka idealnego pod każdym względem; jest wysoki przez co góruje nad innymi o dobre dwadzieścia centymetrów, silny, postawny, kilkukrotny mistrz w zapasach, całkiem nieźle radzi sobie z futbolem, piecze bułki i inne ciasteczka w piekarni ojca, ma cudowny głos i uwaga - cytuje dziewczynie Szekspira! Ambrose Young był tak wyidealizowany, że zaczęłam się zastanawiać czy na pewno się nie zawiodę. W końcu historia sama w sobie była dobra, ale ja nie chciałam jedynie poprawnej opowieści, a coś ponad to. Coś gdzie w końcu facet nie będzie jednym wielkim marzeniem, które w realnym świecie nigdy się miałoby się okazji ziścić.

To co już od początku było finezyjnie wykonane przez Amy Haromon to nie historia, która zaskakuje (bo jak mówiłam ta mnie wręcz napawała grozą), ale płynność z jaką przechodzi z teraźniejszości do retrospekcji uzupełniających fabułę na wielu płaszczyznach. Bohaterowie stają się bardziej dopracowani, natomiast wydarzenia nabierają więcej sensu... Równocześnie wzdychania Fern stają się nie tak irytujące jakby mogły, gdy wszystko okraszone jest tak ładnym językiem Amy, który mnie wręcz uwiódł - choć nie wiem czy to odpowiedni dobór słów. Będąc już przy pochwałach, ta należy się też samej tłumaczącej Making faces, Joannie Sugiero. Podczas czytania wielokrotnie myślałam nad tym jak dobry mógłby to być materiał filmowy - wystarczyłoby kilka drobnych poprawek i powstałby hit romantyczny na miarę I wciąż ją kocham (pewnie nawet lepszy, bo przy wspomnianej ekranizacji nie wytrzymałam zbyt długo).

Może Ambrose na początku był wyidealizowany, a Fern rozgoryczona, lecz prawdziwym, mocnym charakterem od pierwszych linijek był tu syn trenera zapasów - Bailey. Chłopak jeździł na wózku, lekarze mówili mu, że nie dożyje dwudziestu jeden lat, a on był tak bardzo pozytywny... I nie mówię tu o pretensjonalnej radości wyciekającej uszami. Baileya zarysowano tak autentycznie, że jego zachowanie wydawało się być wyjęte z codziennego obrazka, a przynajmniej chciałabym, by tym odznaczali się ludzie pozornie uznani na straty. Żadnego biadolenia, miodu, listy rzeczy do zrobienia, gdzie każdy podpunkt uwzględnia alkohol, seks lub dragi tylko bezpośredniość, szczerość i prawdziwe przemyślenia warte uwagi Szekspira.

Wrócę jednak jeszcze na chwilę do historii, która na początku tak bardzo mnie ukuła swoją powszechnością. Treść podzieliłabym na trzy etapy przed wojskiem / w wojsku i najbliższe miesiące po nim / wszystko co później. Sekcja przed jak mówiłam była zwyczajna i na szczęście również najkrótsza. Usiana ładnymi retrospekcjami, dużą ilością fali miłości Fern do Ambros'ea, lecz nadal nic specjalnego. Człon w wojsku i najbliższe miesiące po nim... Tutaj się na chwilę zatrzymam. Jest taki moment, kiedy wybucha bomba i choć wiedziałam, że to się wydarzy to sam moment napięcia przyprawił mnie o gęsią skórkę. Nie wiem jak Harmon tego dokonała, ale namacalnie czułam niepokój towarzyszący bohaterom. Natomiast krótki czas po tragedii oraz trauma akompaniująca takim przeżyciom została opisana w krótkich zdaniach, zachowaniu bohatera, ale zwięźle i krótko. To jednak wystarczyło, bym wiedziała co się dzieję z byłym żołnierzem. Ostatni człon jest istną mieszanką... wszystkiego. Nieco romantycznego, czułego związku niemal nieróżniącego się z innych powieści, ale wtórują mu ciężkie przeżycia, wspominania i ten język, o którym piszę już po raz któryś z kolei. Wybaczcie.

Złapałam się na fakcie, że w pewnej scenie akcja wydawała mi się przeskalowana, jak gdyby pochodziła z filmów inspirowanych latami 70-tymi; tam są takie fascynujące sceny walk mające tyle wspólnego z realizmem co ja z Joanną Krupą. Za to w innym momencie było za słodko i za zwyczajnie, co wcale nie odejmuje uroku całej lekturze, bo choć nie jest wyważona idealnie niczym film nominowany do Oscara (swoją drogą i ich poziom podobno spada) to jednak ma sentencje oraz coś co lubię szczególnie - budowę, gdzie mało istotne szczególiki w późniejszym etapie rozwoju fabuły składają się na konkretną całość i tworzą pełen obraz charakteru, relacji itp.

Ostatni, malutki atut na koniec to nawiązania do mitologii oraz wiary. Nie wszyscy docenią smaczek, ale mi bardzo się podoba taki zabieg; tym bardziej, że książka zaczyna się od pewnej informacji o Herkulesie i również nią kończy co ładnie spaja całość. W aspekcie wiary natomiast mam przeczucie, że autorka często z niej korzysta (patrz na tytuł jej innych książek; Pieśń Dawida, Prawo Mojżesza).

I choć nadal nie rozumiem mody zapoczątkowanej przez publikatorów książek Colleen Hoover na pozostawianie tytułów w ich pierwotnej, angielskiej wersji to jednak posunę się do dwóch odważnych stwierdzeń na temat samej książki oraz jej autorki. Harmon ma zadatek na bycie drugą Hoover, a historia Fern oraz Ambrose'a może nawet pod koniec roku zostanie ogłoszona jedną z tych, które najbardziej polubiłam, jeśli nie ogólnie to przynajmniej w rubryczce romanse ze względu na swoją oryginalność, która pojawiła się... z czasem.

źródło: http://wielopasja.blogspot.com/2017/02/mityczny-bog-w-amerykanskim-liceum.html#more

Początek tej książki wręcz mnie zabolał. Nie był źle napisany, ale z wygórowanych oczekiwań o niekonwencjonalnej fabule, nie spodziewałam się dostać brzydką dziewczynę oraz chłopaka idealnego pod każdym względem; jest wysoki przez co góruje nad innymi o dobre dwadzieścia centymetrów, silny, postawny, kilkukrotny mistrz w zapasach, całkiem nieźle radzi sobie z futbolem,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nina George stworzyła książkę pod każdym względem poprawną. Szczególnie przykuł mnie jej język, sposób opisywania. Jest to coś pomiędzy epickimi opisami (to te, które najczęściej większość z nas pomija ze względu na przerażającą długość) a klarownym i zwięzłym przekazywaniem informacji. Nie mam więc do jakiego aspektu się przyczepić; język był naprawdę dobry, każda postać inna, żadna z nich nie była schematyczna, miała przeszłość, ciekawe historie, wady i zalety... Jedyne czego mi tu brakowało to emocji i dlatego też tak długo nie chciałam publikować tej recenzji, bo nie mam zbyt wiele do napisania... Oczekiwałam jakiegoś roller coastera emocji. W książce, gdzie bohater może umrzeć w każdej chwili powinno ich nieco być, a tu pustka. Fajnie się czytało, ale jednak nic poza tym. Choć zaznaczyłam podczas czytania kilkanaście naprawdę dobrych cytatów to nie doprowadziło mnie to do żadnych refleksji, konkluzji. Nic.

źródło: http://wielopasja.blogspot.com/2017/01/przedmierowo-miedzy-zyciem-smiercia.html#more

Nina George stworzyła książkę pod każdym względem poprawną. Szczególnie przykuł mnie jej język, sposób opisywania. Jest to coś pomiędzy epickimi opisami (to te, które najczęściej większość z nas pomija ze względu na przerażającą długość) a klarownym i zwięzłym przekazywaniem informacji. Nie mam więc do jakiego aspektu się przyczepić; język był naprawdę dobry, każda postać...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Bądź sobą... albo lepiej nie. ”
Nie jest to zbiór narzekań, ani podręcznik o Aspergerze. To kawałek historii człowieka, który dopiero po czterdziestu latach dowiedział się, że choruje na pewny rodzaj autyzmu. Przestał się więc czuć wyobcowany; kawałek po kawałku zaczynał rozumieć świat i samego siebie. Jednak dość już o fabule. Język autora jest prosty i lekki; to tak jakby kolega opowiadał ci jakie miał porypane życie. Nie zwiedźcie się pozorom, bo nie jest to pozycja przygnębiająca. Ja już podczas czytania pierwszych stron śmiałam się na głos, choć spodziewałam się łez. Warto również uściślić; to nie lektura jednego tematu. Owszem, przede wszystkim mowa tu o chorobie, ale także o toksycznych rodzicach, chorobach psychicznych oraz o czymś ważnym i zapominanym jednocześnie, czyli nie tylko piosenkarze odwalają kawał roboty; ważni są też pozostali członkowie ekipy, np. technik, inżynier, tekściarz itd. Poza tym Robinson świetnie ukazał, że gwiazdy (nawet wielkiego formatu) są tylko ludźmi, bardziej znanymi, może mającymi ciekawsze życie, ale nadal tylko ludźmi. Patrz mi w oczy. Moje życie z zespołem Aspergera jest książką, którą na pewno na długo zapamiętam. Mnie ta książka uwiodła.

całość: http://wielopasja.blogspot.com/2016/12/badz-soba-albo-lepiej-nie-patrz-mi-w.html

„Bądź sobą... albo lepiej nie. ”
Nie jest to zbiór narzekań, ani podręcznik o Aspergerze. To kawałek historii człowieka, który dopiero po czterdziestu latach dowiedział się, że choruje na pewny rodzaj autyzmu. Przestał się więc czuć wyobcowany; kawałek po kawałku zaczynał rozumieć świat i samego siebie. Jednak dość już o fabule. Język autora jest prosty i lekki; to tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jest taka oczywista zasada przy recenzowaniu wszelakich dzieł - nieważne czy dla osoby prywatnej, wydawnictwa czy księgarni - że ocenia się utwór, który przeczytało się w całości i przyznam się, iż gdyby nie ten niemy obowiązek Zdobywcy Oddechu nie zostaliby odhaczeni na mojej liście przeczytanych pozycji, Zbyt duży nacisk położony na przemyślenia, takie popularne wśród blogów młodych ludzi tzw. o wszystkim i o niczym. Podobnie z tą książką, niby o wszystkim, bo są i fobie, i brak poczucia własnej wartości, i inne bzdety, ale gdybym miała tak nakreślić główny temat tych dywagacji to już muszę nieco się zastanowić, wyselekcjonować te najlepsze kąski sposób gąszczu tuzinów myśli przewodnich każdego z rozdziałów. Życzę autorowi jak najlepiej; jego styl i język wyprzedzają pewnie tych pisarzy z podium najlepiej sprzedających się tytułów, ale zabrakło mi pomysłu... Nie wróć, pomysł był i to całkiem oryginalny. Taki nowy format, ale on mnie nie kupuje. Mało kto lubi lektury bez akcji, a ja do tego grona nie należę. To już sprawdzone.

cała recenzja: http://wielopasja.blogspot.com/2016/12/zabawa-sowna-ktorej-nigdzie-indziej-nie.html

Jest taka oczywista zasada przy recenzowaniu wszelakich dzieł - nieważne czy dla osoby prywatnej, wydawnictwa czy księgarni - że ocenia się utwór, który przeczytało się w całości i przyznam się, iż gdyby nie ten niemy obowiązek Zdobywcy Oddechu nie zostaliby odhaczeni na mojej liście przeczytanych pozycji, Zbyt duży nacisk położony na przemyślenia, takie popularne wśród...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Najbardziej przeszkadza w tej książce ten brak emocji. Te postacie jedzą, piją, śpią, niby mają jakieś problemy, ale to wszystko jest takie wyprute. Za szybko wszystko się udaje, James mówił, że jest samotnikiem, a nagle przychodzi do nowej szkoły i podbija serca wszystkich dziewczyn, a po jego nieśmiałości nie ma śladu. Zasady magii choć niecodzienne opisane są nudnawo, a ten schemat chłopca, który przekonany jest, iż idzie do zwykłej szkoły co jest błędem, niezbyt odkrywczy. Nie mogłam nawet wkleić wam tu cytatów (a zawsze znajduje ich całkiem sporo) co jest kolejnym dowodem, że coś tu mówiąc kolokwialnie nie pykło . Do połowy czytało się znośnie, później już naprawdę mi się dłużyło. Nie polecam, aczkolwiek daje tę naciągane 3,5 za bogate słownictwo i pomysł, który do najgorszych nie należał.

cała recenzja: http://wielopasja.blogspot.com/2016/11/przedpremierowo-zapomniane-dzieje.html

Najbardziej przeszkadza w tej książce ten brak emocji. Te postacie jedzą, piją, śpią, niby mają jakieś problemy, ale to wszystko jest takie wyprute. Za szybko wszystko się udaje, James mówił, że jest samotnikiem, a nagle przychodzi do nowej szkoły i podbija serca wszystkich dziewczyn, a po jego nieśmiałości nie ma śladu. Zasady magii choć niecodzienne opisane są nudnawo, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To jedna z tych książek, gdzie gatunek młodzieżowy nie musi się równać tkliwej historii. Co mnie zmieniło na zawsze? niesie przekaz; pokazuje, że będąc w pokoju obok można nie wiedzieć, że ktoś właśnie jest krzywdzony, a sam problem nie dotyka tylko ofiary, ale także jej bliskich...
całość tutaj: http://wielopasja.blogspot.com/2016/11/jedna-tragedia-moze-napedzic-druga-co.html

To jedna z tych książek, gdzie gatunek młodzieżowy nie musi się równać tkliwej historii. Co mnie zmieniło na zawsze? niesie przekaz; pokazuje, że będąc w pokoju obok można nie wiedzieć, że ktoś właśnie jest krzywdzony, a sam problem nie dotyka tylko ofiary, ale także jej bliskich...
całość tutaj:...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Skoro jest to debiut owej pisarki to nie mogę się doczekać kolejnych książek, bo tak miłego spotkania z literaturą polską nie miałam... chyba nigdy dotąd. Jestem pozytywnie zaskoczona, a lekturę z pewnością nie raz polecę, bo a) polskie trzeba wspierać, b) nie jest to coś tylko dla ulubieńców kryminału, c) to naprawdę udany debiut oraz d) cena książki nie może być zbyt wygórowana ze względu na niszowe wydawnictwo i nieznane nazwisko autorki. (Informacja: za niecałe 23zł można kupić Oddech śmierci na czytam.pl). Wahałam się między ostateczną oceną, bo jako kryminał książka wypada jako mocna 9 (może nawet 9,5), ale że fanką sensacji, thrillerów oraz kryminałów nie jestem, całościowo wypadła jako taka siódemka... W każdym razie Oddech śmierci summa summarum dostaje ode mnie mocne 8,5. Ta pozycja ukontentuje nie tylko fanów gatunku, ale też totalnych laików w temacie.
źródło: http://wielopasja.blogspot.com/

Skoro jest to debiut owej pisarki to nie mogę się doczekać kolejnych książek, bo tak miłego spotkania z literaturą polską nie miałam... chyba nigdy dotąd. Jestem pozytywnie zaskoczona, a lekturę z pewnością nie raz polecę, bo a) polskie trzeba wspierać, b) nie jest to coś tylko dla ulubieńców kryminału, c) to naprawdę udany debiut oraz d) cena książki nie może być zbyt...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Właściwie nie wiem co powinnam napisać... To kolejna książka Doyle'a, którą czytam i przyzwyczaiłam się do pewnego schematu, monotonni. Opowiadania za każdym razem są inne, ale jednak format cały czas jest ten sam. Uważam, że postać Sherlocka wypada kojarzyć, bo bądź co bądź zagnieździł się on w popkulturze. Natomiast czytać całej serii nikomu nie będę kazała, gdyż to lektura nie dla każdego z różnych powodu: specyficznej formy, gdzie niektóre fakty są nam nie znane, język nie jest tak błahy jak to bywa w książkach, a opowiadania nie potrafią tak mocno wstrząsnąć czytelnikiem. Przeszkadza mi fakt, że zabójcy rzadko kiedy widoczni są na początku. Zazwyczaj nie można też samemu dojść do jakichkolwiek wniosków, a tego nie lubię. Wole by na końcu fabuła ''strzeliła mi plaskacza'' za to, iż pominęłam oczywiste fakty.
źródło: http://wielopasja.blogspot.com/2016/11/postac-ktora-obrosa-mitem-przygody.html

Właściwie nie wiem co powinnam napisać... To kolejna książka Doyle'a, którą czytam i przyzwyczaiłam się do pewnego schematu, monotonni. Opowiadania za każdym razem są inne, ale jednak format cały czas jest ten sam. Uważam, że postać Sherlocka wypada kojarzyć, bo bądź co bądź zagnieździł się on w popkulturze. Natomiast czytać całej serii nikomu nie będę kazała, gdyż to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

. To historia o chłopcu z zdeformowaną twarzą. O niewinnym dziecku i brutalności świata. Coś co nie trafi do wszystkich, ale całkowicie przemówiło do mnie. Każdy z osobna zna siebie oraz swój gust i potrafi ocenić czy to historia w jego typie. Ja mogę od siebie podpowiedzieć, że to nie książka dla fanek pryskającej krwi, erotyków czy mrocznego fantasty. Bliżej tej książce do słodkiego romansu (chociaż nim nie jest!) niż do kryminału przepełnionego po brzegi akcją. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że to dość melancholijne klimaty. Wystarczy wczuć się w sytuacje Augusta, a łzy lecą mimowolnie. Podczas tej powieści wyłoniła się ze mnie taka ciepła klucha, która potrzebuje chusteczek, bo nie może wytrzymać bez płaczu.

źródło: http://wielopasja.blogspot.com/

. To historia o chłopcu z zdeformowaną twarzą. O niewinnym dziecku i brutalności świata. Coś co nie trafi do wszystkich, ale całkowicie przemówiło do mnie. Każdy z osobna zna siebie oraz swój gust i potrafi ocenić czy to historia w jego typie. Ja mogę od siebie podpowiedzieć, że to nie książka dla fanek pryskającej krwi, erotyków czy mrocznego fantasty. Bliżej tej książce...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Porównując te opowiadanie do wcześniejszych jest najlepsze.

Porównując te opowiadanie do wcześniejszych jest najlepsze.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Fabuła porusza, a dwutorowa narracja - mogłoby się wydawać - że daje nam wgląd w myśli każdego bohaterka i to prawda, choć spostrzeżenia Bena są bardziej klarowne, gdy zostają spisane w formie rękopisu jego książki, ale o tym dowiecie się czytając tę książkę. W każdym razie proszę cię, czytelniku, jeśli będziesz miał okazję przeczytać to nie zastanawiaj się, nie szukaj wymówki, tylko po prostu to zrób. Mogę obiecać, że nie pożałujesz.

Fabuła porusza, a dwutorowa narracja - mogłoby się wydawać - że daje nam wgląd w myśli każdego bohaterka i to prawda, choć spostrzeżenia Bena są bardziej klarowne, gdy zostają spisane w formie rękopisu jego książki, ale o tym dowiecie się czytając tę książkę. W każdym razie proszę cię, czytelniku, jeśli będziesz miał okazję przeczytać to nie zastanawiaj się, nie szukaj...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Never Never Tarryn Fisher, Colleen Hoover
Ocena 7,3
Never Never Tarryn Fisher, Coll...

Na półkach:

Czytało się ją błyskawicznie i gdybym miała ją komuś polecić to głównie uczniom. Dlaczego? Sama uczęszczam do szkoły, a co za tym idzie chętnie degustuje w pozycjach lekkich, młodzieżowych czyli takich jak ta, które czyta się błyskawicznie. Jeśli jednak szukacie naprawdę silnych emocji to sięgnijcie lepiej po ,,November 9'', które polecam już wielokrotnie. Nie żałuje zakupu tej lektury, bo kilkakrotnie się uśmiechnęłam i zrobiło mi się ciepło na sercu z powodu dwójki bohaterów i ich listów, które pisali kiedyś do siebie, a teraz na nowo je poznają, jednak to nie była ta Hoover, do której jestem przyzwyczajona i którą tak polubiłam. Moja ocena to 7/10 mimo tych wszystkich negatywów, ale pamiętajcie to powieść lekka, taka na kaca, kiedy chcemy coś niezobowiązującego. Nie spodziewajcie się niczego górnolotnego.
źródło: http://wielopasja.blogspot.com/

Czytało się ją błyskawicznie i gdybym miała ją komuś polecić to głównie uczniom. Dlaczego? Sama uczęszczam do szkoły, a co za tym idzie chętnie degustuje w pozycjach lekkich, młodzieżowych czyli takich jak ta, które czyta się błyskawicznie. Jeśli jednak szukacie naprawdę silnych emocji to sięgnijcie lepiej po ,,November 9'', które polecam już wielokrotnie. Nie żałuje zakupu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mogę powiedzieć, że jako ''świeżak'' w gatunku kryminałów dzięki Grossmanowi na nowo wróciła mi wiara w pozycje tego typu. Tutaj mało rzeczy jest przypadkowych, a autor nie stosuje rozwiązań fabularnych, które są absurdalne i wręcz karkołomne. Zanim zakończę tą już i tak długą recenzje muszę powiedzieć o tym, że Paul wplótł tu trzy postacie historyczne, jedną znaną wszystkim czyli Hitlera, ale także dwie mało znane, albo nie w takim stopniu jak Adolf. Nie powiem wam jakie to były postacie,bo jednocześnie zaspoilerowałabym wam pewne rzeczy, ale dla mnie to było wow, bo choć niegdyś obiła mi się o uszy ta postać nie zdawałam sobie chyba do końca sprawy z tego faktu. To będzie coś jak dostanie obuchem w twarz, który krzyczy ,,Już Scooby Doo uczył, że największymi potworami są ludzie''.
źródło: http://wielopasja.blogspot.com/

Mogę powiedzieć, że jako ''świeżak'' w gatunku kryminałów dzięki Grossmanowi na nowo wróciła mi wiara w pozycje tego typu. Tutaj mało rzeczy jest przypadkowych, a autor nie stosuje rozwiązań fabularnych, które są absurdalne i wręcz karkołomne. Zanim zakończę tą już i tak długą recenzje muszę powiedzieć o tym, że Paul wplótł tu trzy postacie historyczne, jedną znaną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jest to lekka, ale nie ogłupiająca pozycja. Z ciekawymi, bardzo różnorodnymi osobami, którymi szczerze się współczuje. Na początku było nijak, w środku nie rozumiałam jak ktoś wykrzesał z tej fabuły więcej niż jedną książkę, ale każda przewracana strona sprawiała, że coraz bardziej zaprzyjaźniałam się z bohaterami. Polubiłam ich i teraz najchętniej dorwałabym się do kontynuacji, by zobaczyć jak potoczą się dalsze losy moich ulubionych i mniej lubianych postaci. Ta książka to bardzo zasłużone 9/10.
źródło: http://wielopasja.blogspot.com/

Jest to lekka, ale nie ogłupiająca pozycja. Z ciekawymi, bardzo różnorodnymi osobami, którymi szczerze się współczuje. Na początku było nijak, w środku nie rozumiałam jak ktoś wykrzesał z tej fabuły więcej niż jedną książkę, ale każda przewracana strona sprawiała, że coraz bardziej zaprzyjaźniałam się z bohaterami. Polubiłam ich i teraz najchętniej dorwałabym się do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dla mnie książka przez połowę była nudna i mało interesująca, dopiero po stu stronach jej akcja jakoś się rozkręciła i mnie zainteresowała. Jest to idealna książka dla osób, które chcą zrobić sobie przerwę od tematów ciężkich, a przeczytać coś lekkiego co nie zajmie im dużo czasu. Jestem w stanie stwierdzić, iż jest to książka Colleen, którą najmniej polubiłam. Ponad to uważam, że książka jest beznadziejna dla osób, które pierwszy raz mają się spotkać z literaturą Hoover, bo ja zapalona fanka wybaczę jej więcej niż np. osoba, która po przeczytaniu tej historii będzie się zastanawiała skąd wziął się ten cały fenomen i wcale jej się nie dziwie.

źródło: http://wielopasja.blogspot.com/

Dla mnie książka przez połowę była nudna i mało interesująca, dopiero po stu stronach jej akcja jakoś się rozkręciła i mnie zainteresowała. Jest to idealna książka dla osób, które chcą zrobić sobie przerwę od tematów ciężkich, a przeczytać coś lekkiego co nie zajmie im dużo czasu. Jestem w stanie stwierdzić, iż jest to książka Colleen, którą najmniej polubiłam. Ponad to...

więcej Pokaż mimo to