Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Ze wstępu: „Jak za Chrystusem zdążać (…) mówią: 𝘖 𝘯𝘢ś𝘭𝘢𝘥𝘰𝘸𝘢𝘯𝘪𝘶 𝘊𝘩𝘳𝘺𝘴𝘵𝘶𝘴𝘢, 𝘞𝘢𝘭𝘬𝘢 𝘥𝘶𝘤𝘩𝘰𝘸𝘢, 𝘋𝘳𝘰𝘨𝘢 𝘥𝘰 ż𝘺𝘤𝘪𝘢 𝘱𝘰𝘣𝘰ż𝘯𝘦𝘨𝘰 („Filotea”). Pierwsza z nich ułożona wcześniej, mogła zrodzić dwie pozostałe; lecz „Walkę duchową” śmiało nazwiemy matką „Drogi…”, ponieważ św. Franciszek Salezy (autor „Drogi…”) nauczył się z jej kart prawdziwej pobożności, co dzień z niej czytając (ciągle ją w tym celu nosił przy sobie)”

Życie to walka. Walka rycerzy Chrystusa, a rycerzem jest każdy, kto idąc za Jego Słowem pragnie dojść do życia wiecznego w Niebie.
Wrogiem są nasze złe skłonności, egoizm i pycha. Nie walczymy jednak tylko sami ze sobą.

Pierwszą z podawanych czytelnikowi porad jest to, by nie ufać sobie samemu. Niekiedy możemy mieć z tym problem. Niejednokrotnie słyszeliśmy przecież mądrości typu: „słuchaj głosu swojego serca”, „idź za swoim wewnętrznym głosem”. Pamiętam swoje zaskoczenie, gdy mój syn wstępował do gromady Wilczków (Skauci Europy), a jedną z zasad okazała się reguła: „Wilczek słucha starego Wilka, Wilczek nie słucha samego siebie”. Pomyślałam „jak to?!”. Dopiero po głębszym zastanowieniu doszłam do wniosku, że rzeczywiście rzadko nasz głos, nasze widzimisię, są obiektywnie dobre. Potrzebujemy przewodnika. Jak rzadko dostrzegamy własne ułomności! Jak wielkiej potrzeba samoświadomości, by zlokalizować wady i słabości, z którymi idziemy przez całe życie. Większość dorosłych nigdy nie przyzna przed samym sobą, że takie wady ma. Jesteśmy po prostu zbyt pyszni. Dlatego Scupoli w swoim poradniku podaje jako pierwszy warunek do podjęcia walki duchowej zaparcie się siebie, porzucenie ufności własnej na rzecz ufności Bogu, bo sami z siebie nic nie możemy.

„[Ćwiczenie polega na] głębokim i szczerym zastanowieniu się nad rzeczami, a to w celu poznania, czy są dobre czy złe - to znaczy, jakie są w oczach Ducha Świętego, a nie jakie się na zewnątrz wydają. (…) powinniśmy mieć za nic, za marność i kłamstwo, to wszystko, co ślepy i zepsuty świat miłuje i czego pragnie (…) i za czym goni.”

Wiele miejsca poświęcił autor dobrej modlitwie i codziennej refleksji. Gdybyśmy nauczyli się znajdować czas i wewnętrzny spokój na chociażby zastanowienie się nad sprawami (z pozoru) oczywistymi, mogłoby się okazać, że otaczający nas świat jest nieco inny niż myśleliśmy. Refleksja ma nas uchronić przed zbłądzeniem. Zastanówmy się czasami, czy różne dobra i udogodnienia współczesności są przez nas używane rozsądnie, ku czemuś dobremu, czy podobałyby się Panu. Co z aplikacjami streemingowymi? (Jakimi treściami karmimy się każdego dnia?). Jakie książki czytamy? Co z platformami społecznościowymi? Po co w ogóle prowadzę Instagram i czy to, co na nim robię, służy dobru? Jakich owoców oczekuję i co jest moją prawdziwą motywacją? Nie jest łatwo stanąć w prawdzie, ale jest to konieczne, jeżeli chcemy w ogóle podjąć jakąkolwiek walkę o swoją duszę.

Niemalże z każdego rozdziału książeczki wylewa się przypomnienie: „Pokora, pokora, pokora”. Tak bardzo współcześnie piętnowana, przegrywająca z hasłem: „Wszystko zależy od ciebie!”.

„Z ćwiczeniem w modlitwie tak ma być złączone ćwiczenie się w zwyciężaniu samych siebie, że jedno będzie szło za drugim. Inaczej prośba o cnotę, bez pracy nad jej nabyciem, byłaby raczej kuszeniem Boga aniżeli modlitwą.”

Ze wstępu: „Jak za Chrystusem zdążać (…) mówią: 𝘖 𝘯𝘢ś𝘭𝘢𝘥𝘰𝘸𝘢𝘯𝘪𝘶 𝘊𝘩𝘳𝘺𝘴𝘵𝘶𝘴𝘢, 𝘞𝘢𝘭𝘬𝘢 𝘥𝘶𝘤𝘩𝘰𝘸𝘢, 𝘋𝘳𝘰𝘨𝘢 𝘥𝘰 ż𝘺𝘤𝘪𝘢 𝘱𝘰𝘣𝘰ż𝘯𝘦𝘨𝘰 („Filotea”). Pierwsza z nich ułożona wcześniej, mogła zrodzić dwie pozostałe; lecz „Walkę duchową” śmiało nazwiemy matką „Drogi…”, ponieważ św. Franciszek Salezy (autor „Drogi…”) nauczył się z jej kart prawdziwej pobożności, co dzień z niej czytając (ciągle ją w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jeżeli czytając, łapiesz się na tym, że uśmiechasz się do pliku zapisanego papieru, to znaczy, że książka, którą trzymasz w dłoniach, jest udana.

Czym obecnie jest „dobra książka”? Od kilkunastu lat jesteśmy zalewani kolejnymi publikacjami! Komu przysługuje prawo do oceniania jakości książek? Czy naprawdę posługujemy się utartym sloganem, że „większość zawsze ma rację” i wierzymy w ilość gwiazdek nadanych w księgarni internetowej? A może bardziej wierzymy średniej ocen na portalu katalogującym książki?

Żyjemy w czasach, w których strategie marketingowe sprzedaży książek są podobne do strategii sprzedaży leku na niestrawność, wafelków z kremem orzechowym i mopów do mycia podłóg. Przeciętny czytelnik łyka takie reklamy, płaci za książkę swoje bardziej lub mniej ciężko zarobione pieniądze i oczekuje. Oczekuje satysfakcji z lektury. Oczekuje oderwania od codzienności i poczucia czegoś, czego może już dawno nie doświadczył w swoim życiu. Jeżeli czytając, łapiesz się na tym, że uśmiechasz się do pliku zapisanego papieru, to znaczy, że książka, którą trzymasz w dłoniach, jest udana. Kropka.

Nie mam wątpliwości, że powieść „Jeszcze się kiedyś spotkamy” jest pozycją udaną! Wywołała ona uśmiech na mojej twarzy, który o dziwo nie chciał osłabnąć, nawet w momencie zdania sobie sprawy z jego obecności. Oprócz uśmiechu było jeszcze oczekiwanie. Tak! Oczekiwanie, o którym paradoksalnie tak dużo mówi się w tej powieści. Było to jednak nie oczekiwanie na powrót ukochanego, na narodziny kolejnego dziecka, na wyjazd wakacyjny, czy powrót do domu. Było to oczekiwanie na chwilę wolnego, podczas której będę mogła spokojnie zasiąść do lektury i dowiedzieć się, co dalej spotkało bohaterów.

Zaskoczyła mnie konstrukcja tej książki. Spodziewałam się powieści jednowątkowej, skupionej wyłącznie na historii wojennej. Narracja skonstruowana na dwóch poziomach, w dwóch różnych czasach akcji z początku wybijała mnie z rytmu. Potrzebowałam dotrzeć do połowy książki, by równo zaangażować się w obie historie. Przyznaję, że kiedy zaczynała nudzić mnie opowieść o Justynie - młodej dziewczynie, która czekała na powrót chłopaka ze Stanów, która maltretowała się samotnością i odmawiała sobie wszelkich przyjemności z życia, bo miała przez nie wyrzuty sumienia… - autorka rzuciła granat w tę historię, czym sprawiła, że przyjęłam go z tym większą radością.

Zaskoczył mnie również przekaz całej opowieści. Wiecie, w powieści obyczajowej, w romansach „przekaz” bywa zbędny. Nie szukamy w takich książkach mądrości, porady na życie i rozważań psychologicznych. Oczekujemy rozrywki i emocji przede wszystkim. A u Witkiewicz znalazło się miejsce na rozrywkę, emocje oraz przekaz jednocześnie i książka sporo na tym zyskała. By uwiarygodnić przekaz, autorka posłużyła się właśnie dwutorową narracją. Pokazała, że na nasze decyzje składają się doświadczenia wielu pokoleń wstecz. Chociaż możemy nie zdawać sobie z tego sprawy, zdarza nam się powielać decyzje naszych przodków, a rzeczywistość ma tendencję do powtarzania pewnych historii.
Po raz pierwszy spotkałam się z psychologicznym ujęciem takiej teorii. Oscyluje ona wokół słynnego „historia lubi się powtarzać”, z tym że jest to nasza osobista historia. Historia naszych rodzin. Głęboko wierzę w słowa, które padły z ust jednego z bohaterów. Czekał on na decyzję swojej ukochanej i powiedział: „Najśmieszniejsze jest to, że wszystko zostało już zaplanowane. I los tak naprawdę dokładnie wie, co zrobisz. Tylko ty jeszcze tego nie wiesz”.

Zostawia nas ta książka nie tylko ze wspomnieniem ciekawej opowieści o miłości, wojnie i czekaniu, ale również zapala w naszych głowach małą iskierkę i każe się zastanowić, czy i w moim życiu wydarzyło się coś podobnego. Czy powtórzyły się jakieś sytuacje? Czy reaguję na pewne sprawy, tak jak moja mama czy babcia? Czy opierałam swoje decyzje o wiedzę pokoleniową? „Wiedza pokoleniowa” - to chyba jest hasło, pod którym mogłabym tę książkę postawić. „Jeszcze się kiedyś spotkamy” to książka o tym, że każdy z nas skądś przychodzi, ze swoim pokoleniowym bagażem doświadczeń.

Koniec końców, czas poświęcony lekturze „Jeszcze się kiedyś spotkamy” uważam za dobrze spędzony i za kilka przyjemnych dni dziękuję autorce.

Jeżeli czytając, łapiesz się na tym, że uśmiechasz się do pliku zapisanego papieru, to znaczy, że książka, którą trzymasz w dłoniach, jest udana.

Czym obecnie jest „dobra książka”? Od kilkunastu lat jesteśmy zalewani kolejnymi publikacjami! Komu przysługuje prawo do oceniania jakości książek? Czy naprawdę posługujemy się utartym sloganem, że „większość zawsze ma rację” i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

📖LEKTURA: „Co czytasz?” - jak często słyszycie takie pytanie? Jak często odpowiadacie na nie jednym zdaniem, albo zbyt wieloma zdaniami i widzicie obojętność na twarzy pytającego? Mnie zdarza się to dość często, ale inaczej było w przypadku tej książki.
„Czytam książkę o pianiście, który zapada na stwardnienie zanikowe boczne. Jego ciało zostaje sparaliżowane, a zaczyna się od rąk.” Każdy reaguje na to z zaciekawieniem. Widzę zaintrygowanie w oczach i dodaję: „Ktoś musi się nim zaopiekować, bo kiedy traci siłę w obu rękach, nic nie może zrobić sam. Bierze go do siebie jego była żona, która go nienawidzi i on nienawidzi jej”. Oczy mojego rozmówcy wyglądają teraz jak dwa spodki. „Dlaczego zrobiłaby coś takiego?” - pyta. „No cóż… - odpowiadam, zastanawiając się nad odpowiedzią - tak się składa, że jest Polką, katoliczką”.
Każdy z nas nosi jakieś brzemię. Swój krzyż. Mogą nim być problemy finansowe. Konflikty rodzinne. Nasza choroba. Choroba naszego dziecka, małżonka, matki. Te ostatnie to najcięższe odmiany krzyża.
Kiedy doświadczamy bólu, lub kiedy widzimy cierpienie kogoś bliskiego, pragniemy, by to minęło. Snujemy plany na ten czas. Kiedy wyzdrowieję, przestanę palić, pić. Porzucę wszystkie złe nawyki, byle tylko ten ból nie powrócił. Będę spędzać więcej czasu z bliskimi, pojednam się z wrogiem, spełnię swoje marzenie. Dociera do nas, jak ważne jest dobre zdrowie i ile od niego zależy.
Jednak nade wszystko pragniemy, by cierpienie minęło! Często wiemy, że tak właśnie będzie. Prędzej czy później ból ustąpi i wszystko wróci do normy. Co, jeśli myśl o przemijaniu cierpienia nie jest możliwa? Co jeżeli wiemy, że cierpienia będzie coraz więcej? Że staczamy się nieuchronnie ku śmierci?
W takiej sytuacji można całkowicie się poddać. Popaść w depresję i zrezygnować z czasu, który nam został. Można też wykorzystać go najlepiej, jak to jest możliwe, by odejść w poczuciu pokoju i pojednania. Książka Lisy Genovy jest właśnie o podejmowaniu wyborów w tak trudnej sytuacji. To książka o walce, o poddaniu się, o nienawiści i miłości, o żalu i wierze. O szukaniu piękna w świecie wypełnionym cierpieniem.
Coraz częściej zdarza mi się czytać książki mające świetny pomysł na fabułę, napisane interesującym stylem, wciągające, jednak (niestety) mające bardzo niesatysfakcjonujące zakończenia. Genova zakończyła swoją opowieść w najlepszy możliwy sposób.
Oryginalny tytuł książki to „Every note played”, czyli „Zagrano każdą nutę”. Jest to nie tylko odniesienie do zawodu bohaterów tej powieści, do ich miłości do muzyki. Jest to też nie tylko ciekawa alegoria życia, które niczym klawiatura fortepianu ma swój początek, środek oraz koniec i każdy dźwięk jest innym doświadczeniem, innym etapem życia. Jeżeli każda nuta oddaje inną emocję i porusza nas inaczej, to powieść Genovy potrafi zagrać każdą z nich. Od złości, poprzez obrzydzenie aż do wzruszenia i poczucia ulgi. Czytając ostatnie strony domyślamy się już do czego ta historia zmierza i niczym w greckim teatrze czujemy oczyszczenie i wszechobecny ład.
Czytałam kiedyś wspomnienia męża, którego żona zapadła na ciężką chorobę. Pewnego dnia mąż przyglądał się swojej żonie uważnie i zapytał: „Jak to jest, żyć każdego dnia, wiedząc, że umierasz?” Żona spojrzała na niego i odparła: „Jak to jest, umierać każdego dnia, udając, że tak nie jest?”
Zachęcam was do sięgnięcia po książkę „Życie za wszelką cenę” i wierzę, że zostawi was ona z wieloma emocjami i ważnymi przemyśleniami. Dobrze, że powstają takie powieści.

📖LEKTURA: „Co czytasz?” - jak często słyszycie takie pytanie? Jak często odpowiadacie na nie jednym zdaniem, albo zbyt wieloma zdaniami i widzicie obojętność na twarzy pytającego? Mnie zdarza się to dość często, ale inaczej było w przypadku tej książki.
„Czytam książkę o pianiście, który zapada na stwardnienie zanikowe boczne. Jego ciało zostaje sparaliżowane, a zaczyna się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kolejna część jednej z moich ulubionych serii kryminalnych pozostawiła mnie z lekkim niedosytem. Książka jest przejrzyście skonstruowana, wątki są jasne i ma w sobie wszystko to, co kryminał powinien mieć - jak to u Nessera. Zabrakło mi w niej jednak ten "nesserowskiej" emocjonalności. Miałam wrażenie, że inspektor Barbarotti przeszedł w tej opowieści na dalszy plan, wydał mi się wycofany emocjonalnie, obojętny. Na jego miejsce pojawiły się dwie postacie związane ze sprawą morderstwa - Anna i Valdemar (swoją drogą, miło było odnaleźć polski wątek w twórczości autora, który dostrzegł wyjątkowość dzielenia się opłatkiem i absurdalność zakładania skarpet do sandałów). Valdemar okazał się interesującą postacią literacką (bynajmniej nie "meblem" czy "szklanką wody"). Książkę polecam z czystym sumieniem. Podobnie jak całą serię.

Kolejna część jednej z moich ulubionych serii kryminalnych pozostawiła mnie z lekkim niedosytem. Książka jest przejrzyście skonstruowana, wątki są jasne i ma w sobie wszystko to, co kryminał powinien mieć - jak to u Nessera. Zabrakło mi w niej jednak ten "nesserowskiej" emocjonalności. Miałam wrażenie, że inspektor Barbarotti przeszedł w tej opowieści na dalszy plan, wydał...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pięknie wydana książka. Czytało się ją szybko i lekko. U mnie była to ostatnia przeczytana książka w 2018 roku, więc była dobra na błogi okres świąteczny. Kupiłam ją urzeczona opisem, jednak nieco zawiodłam się tym, jak zrealizowano zamysł tej opowieści - stąd niższa ocena. Historia fajna, jednak jak dla mnie styl autora był zbyt oszczędny i prosty.

Pięknie wydana książka. Czytało się ją szybko i lekko. U mnie była to ostatnia przeczytana książka w 2018 roku, więc była dobra na błogi okres świąteczny. Kupiłam ją urzeczona opisem, jednak nieco zawiodłam się tym, jak zrealizowano zamysł tej opowieści - stąd niższa ocena. Historia fajna, jednak jak dla mnie styl autora był zbyt oszczędny i prosty.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kiedy pytano agentów Scotland Yardu, jaka powieść najlepiej oddaje charakter ich pracy, osiemdziesiąt procent respondentów odpowiedziało, że "Człowiek, który był Czwartkiem" Chestertona. Ten autor to postać wybitna! Intelektualista, filozof, artysta... A przy tym osoba z poczuciem humoru i sporym dystansem do siebie. Katolik szanujący drugiego człowieka, bez względu na jego poglądy. Katolik z cygarem i kufelkiem piwa w dłoni. Polecam wszystkim jego biografię!
"Człowiek, który był Czwartkiem", to jeden z najlepszych kryminałów, jakie napisano. Trzeba przy tym zaznaczyć, że w tej książce nie pada ani jeden trup, ale akcja jest zaskakująca, wciągająca i zabawna. Młody poeta zostaje zwerbowany do pracy w policji, a jego pierwszym zadaniem jest przeniknięcie do środowiska anarchistów. Bohater robi nie tylko to! Udaje mu się wejść w skład Najwyższej Rady Anarchistów, w której zasiada pośród sześciu innych członków, sam przyjmując imię "Czwartek". To, co później z tego wynika zaskoczy każdego czytelnika!
Książka nie jest prosta intelektualnie. Szczególnie jej zakończenie wymaga parokrotnej lektury. Jednak styl jakim posługuje się Chesterton to prawdziwy majstersztyk. Jest lekki, zabawny, zgrabny! Autor maluje słowami każdą poszczególną scenę, a obrazy, które powstają w naszych umysłach, z pewnością zostaną w nich na długo!

Kiedy pytano agentów Scotland Yardu, jaka powieść najlepiej oddaje charakter ich pracy, osiemdziesiąt procent respondentów odpowiedziało, że "Człowiek, który był Czwartkiem" Chestertona. Ten autor to postać wybitna! Intelektualista, filozof, artysta... A przy tym osoba z poczuciem humoru i sporym dystansem do siebie. Katolik szanujący drugiego człowieka, bez względu na jego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po drugim tomie utwierdziłam się w założeniu, że dobrze zostać z tą serią na dłużej. Polubiłam głównego bohatera i to jest najważniejsze!
Jeśli chodzi specyficznie o tę książkę, to bardzo miło czytało się tę historię. Duży plus za niespodziewane zwroty akcji! Przyznaję - autor mnie zaskoczył. Tylko zakończenie nieco mnie rozczarowało. Zabrakło mi w nim bardzo ważnego elementu, ale nie powiem jakiego, żeby nie zepsuć innym lektury!

Po drugim tomie utwierdziłam się w założeniu, że dobrze zostać z tą serią na dłużej. Polubiłam głównego bohatera i to jest najważniejsze!
Jeśli chodzi specyficznie o tę książkę, to bardzo miło czytało się tę historię. Duży plus za niespodziewane zwroty akcji! Przyznaję - autor mnie zaskoczył. Tylko zakończenie nieco mnie rozczarowało. Zabrakło mi w nim bardzo ważnego...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki To tylko mafia. Historia nieprawdopodobnie prawdziwa i gorsza niż samo piekło Tomasz Budzyński, Jarosław Sokołowski, Wojciech Sumliński
Ocena 6,6
To tylko mafia... Tomasz Budzyński, J...

Na półkach: ,

To już kolejna książka redaktora Sumlińskiego, która rozdziera mi sumienie. Bez wątpienia jest to publikacja wartościowa i potrzebna. Trzeba jednak mieć na uwadze jedną, ważną rzecz - nie jest to reportaż telewizyjny czy audycja radiowa. To jest książka i normy książki powinna spełniać! Jeśli już autor zdecydował się na publikowanie zdobytej wiedzy w takiej formie, dlaczego nie zainwestuje w rzetelnego redaktora i edytora?! Razi wielość powtórzeń i brak konsekwencji w składzie. Jakby tekst w ogóle nie został edytowany. Raz są przerwy między akapitami, raz ich nie ma. Raz wcięcia akapitowe są głębsze, raz nie ma ich w ogóle... Sumliński OPOWIADA niesamowite historie i robi to świetnie. Niestety z pisaniem jest nieco gorzej, dlatego konieczna jest lepsza redakcja tekstu.

To już kolejna książka redaktora Sumlińskiego, która rozdziera mi sumienie. Bez wątpienia jest to publikacja wartościowa i potrzebna. Trzeba jednak mieć na uwadze jedną, ważną rzecz - nie jest to reportaż telewizyjny czy audycja radiowa. To jest książka i normy książki powinna spełniać! Jeśli już autor zdecydował się na publikowanie zdobytej wiedzy w takiej formie, dlaczego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo ciekawa książka, którą można polecić nie tylko miłośnikom sztuki. Czytałam ją z niesłabnącą przyjemnością, choć niekiedy ekscentryczność autora - Dalego we własnej osobie - irytowała i pozostawiała mnie w stanie lekkiego niedowierzania. Jest to publikacja pełna zabawnych, dobrze opisanych anegdot, jak ta o małym Salvadorze, który przypadkiem został świadkiem palenia flagi hiszpańskiej przez katalońskich separatystów. Separatyści widząc nadciągającą w ich kierunku policję podjęli ucieczkę. W przeciwieństwie do niewinnego Salvadora, który stał nad flagą, patrząc jak płonie. Został zatrzymany, oskarżony, a później ogłoszony przez kręgi separatystyczne bohaterem (mimo woli)!
Z tej książki wyłania się niezwykle ciekawa postać wielkiego artysty, myśliciela i katolika, który w zwariowanym świecie potrafił pogodzić swoje zamiłowanie do niezależności z głęboką wiarą.

Bardzo ciekawa książka, którą można polecić nie tylko miłośnikom sztuki. Czytałam ją z niesłabnącą przyjemnością, choć niekiedy ekscentryczność autora - Dalego we własnej osobie - irytowała i pozostawiała mnie w stanie lekkiego niedowierzania. Jest to publikacja pełna zabawnych, dobrze opisanych anegdot, jak ta o małym Salvadorze, który przypadkiem został świadkiem palenia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po latach przerwy od Ruiza Zafona dałam się skusić szeroko prowadzonym działaniom marketingowym i kupiłam "Labirynt duchów". Nie żałuję! W końcu odnalazłam w tej powieści Zafona, którego pokochałam w "Cieniu wiatru". Piękny język, płynnie snuta opowieść, zaskakujące zwroty akcji, no i sama akcja - wciągająca i przejmująca. Miałam ochotę udusić autora, gdy zginął jeden z bohaterów, do którego zapałałam szczególną sympatią, ale złość przeszła i zbrodnia została wybaczona :)
Minus jest jeden - ta książka jest za długa. Piszę tak nie ze względu na nieprzyzwoitą ilość stron. Miałam wrażenie, że powinna się skończyć kilkadziesiąt stron wcześniej. Finish był mi tutaj całkiem zbędny, wydłużony i ośmielę się powiedzieć: nudny. A końcówka powinna być z przytupem! :)

Po latach przerwy od Ruiza Zafona dałam się skusić szeroko prowadzonym działaniom marketingowym i kupiłam "Labirynt duchów". Nie żałuję! W końcu odnalazłam w tej powieści Zafona, którego pokochałam w "Cieniu wiatru". Piękny język, płynnie snuta opowieść, zaskakujące zwroty akcji, no i sama akcja - wciągająca i przejmująca. Miałam ochotę udusić autora, gdy zginął jeden z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

PIerwsza książka Nesbo, po której można poczuć satysfakcję z lektury. Jest intryga, jest prowokowanie czytelnika przez narratora. Zdecydowanie nie jest to "płaski" kryminał. Niestety niechlujne tłumaczenie tej powieści (mogę jedynie podejrzewać, że winne jest tu tłumaczenie) wielokrotnie irytowało mnie podczas lektury. Jednym z przykładów niech tu będzie pistolet "glock", który w powieści nazywa się "gluckiem", a następnie rewolwerem. Drugi przykład to użycie terminu "treningu na sucho", określające tu strzelanie z broni ostrej do pni drzew (w rzeczywistości termin ten odnosi się do treningu bezstrzałowego).
W moim przypadku była to prawdopodobnie ostatnia książka tego autora, po którą sięgnęłam. Nie ze względu na (prawdopodobnie) kiepskie tłumaczenie. Zraziło mnie bezpodstawne rzucanie konkluzjami przez głównego bohatera, który poszukując mordercy kupującego nielegalnie broń na czarnym rynku, szybko dochodzi do wniosku, że podejrzanych należy szukać w kręgach miłośników broni(!), ergo w kręgach neonazistowskich(!). Dla mnie - jako strzelca - jest to konkluzja zaskakująca i krzywdząca.

PIerwsza książka Nesbo, po której można poczuć satysfakcję z lektury. Jest intryga, jest prowokowanie czytelnika przez narratora. Zdecydowanie nie jest to "płaski" kryminał. Niestety niechlujne tłumaczenie tej powieści (mogę jedynie podejrzewać, że winne jest tu tłumaczenie) wielokrotnie irytowało mnie podczas lektury. Jednym z przykładów niech tu będzie pistolet...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Serię z Harrym Hole czytam chronologicznie. Drugą część ("Karaluchy") czyta się płynnie. Fabuła nie porywa, ale język Nesbo jest prosty, jednocześnie interesujący i niebanalny. Jednak(!) - już po raz drugi rozczarowało mnie rozwiązanie opisywanej historii. Ponoć kolejne części są dużo lepsze - trzymam kciuki, żeby tak było! :)

Serię z Harrym Hole czytam chronologicznie. Drugą część ("Karaluchy") czyta się płynnie. Fabuła nie porywa, ale język Nesbo jest prosty, jednocześnie interesujący i niebanalny. Jednak(!) - już po raz drugi rozczarowało mnie rozwiązanie opisywanej historii. Ponoć kolejne części są dużo lepsze - trzymam kciuki, żeby tak było! :)

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książkę czyta się szybko. Jak wszystkie publikacje red. Sumlińskiego. Lekki język, trudny temat. Informacje zawarte w tej pozycji są wartościowe i chyba nikt nie powinien umniejszać jej znaczenia z tego punktu widzenia. Strona literacka poszła nieco gorzej. Nie wymagam od autora powieściowej formy i poetyczności języka, a jednak momentami narrator próbował mi to zaserwować. Skutek - powtórzenia, powtórzenia. Już nie jestem pewna, czy jest to zabieg celowy, a może przeoczenie redaktora/korektora.

Książkę czyta się szybko. Jak wszystkie publikacje red. Sumlińskiego. Lekki język, trudny temat. Informacje zawarte w tej pozycji są wartościowe i chyba nikt nie powinien umniejszać jej znaczenia z tego punktu widzenia. Strona literacka poszła nieco gorzej. Nie wymagam od autora powieściowej formy i poetyczności języka, a jednak momentami narrator próbował mi to zaserwować....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Spore rozczarowanie tą powieścią. Książka zawiera dużo zbędnej treści, która ani nic nie wnosi do opowiadanej historii, ani do przedstawienia postaci. Właśnie bohaterowie są tutaj najsłabszą stroną. Lubię powieści Mankella, a jego Wallander jest jedną z moich ulubionych kreacji policjanta w literaturze. W tym przypadku główny bohater pozostaje niewyraźny, nijaki, a jego motywacje są niezrozumiałe i nieokreślone. Już po kilku rozdziałach chciałam mieć tę książkę jak najszybciej za sobą, by sięgnąć po kolejną, która mogłaby nadrobić niespełnione oczekiwania.

Na zakończenie dodam jeszcze, że zaskoczył mnie projekt okładki, w jaką wydawnictwo W.A.B. oprawiło "Głębię" - nijaka, amatorska.

Spore rozczarowanie tą powieścią. Książka zawiera dużo zbędnej treści, która ani nic nie wnosi do opowiadanej historii, ani do przedstawienia postaci. Właśnie bohaterowie są tutaj najsłabszą stroną. Lubię powieści Mankella, a jego Wallander jest jedną z moich ulubionych kreacji policjanta w literaturze. W tym przypadku główny bohater pozostaje niewyraźny, nijaki, a jego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo przejmująca publikacja. Jak zwykle w książkach red. Sumlińskiego demaskowane jest to, co wydaje się nieprawdopodobne i zarezerwowane tylko dla fikcji literackiej. Jednak nie jest to fikcja. Ksiądz - Stanisław Małkowski to człowiek z krwi i kości, choć jego osobowość i wrażliwość są niezwykle wyjątkowe. Opowiadane przez niego historie z dzieciństwa i młodzieńczych lat na długo pozostaną w mojej pamięci. Niezwykłym jest fakt, że wbrew okrutnej rzeczywistości, którą nieraz doświadczył na swojej skórze ksiądz Małkowski, pozostał on osobą niezwykle pogodną i pokładającą bezgraniczną ufność w Bogu. W końcu - jest to historia zawierzenia silniejszego niż nienawiść i śmierć.

Bardzo przejmująca publikacja. Jak zwykle w książkach red. Sumlińskiego demaskowane jest to, co wydaje się nieprawdopodobne i zarezerwowane tylko dla fikcji literackiej. Jednak nie jest to fikcja. Ksiądz - Stanisław Małkowski to człowiek z krwi i kości, choć jego osobowość i wrażliwość są niezwykle wyjątkowe. Opowiadane przez niego historie z dzieciństwa i młodzieńczych lat...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Masa o żołnierzach polskiej mafii Artur Górski, Andrzej Gryżewski, Jarosław Sokołowski
Ocena 5,8
Masa o żołnier... Artur Górski, Andrz...

Na półkach: ,

W zeszłym miesiącu kupiłam kilka książek. Powzięłam wtedy postanowienie – to ostanie książki w tym roku! Było to szczere i naprawdę chciałam dotrzymać danego sobie słowa. Dwa tygodnie temu stałam w kolejce w sklepie z prasą i książkami. Obok na półce: „Masa. O żołnierzach polskiej mafii”. Ileż podobnych pozycji już opublikowano! Ile już rozmów z Masą przeprowadził pan Górski?! O kobietach, o bossach, o porachunkach…? Dodamy może jeszcze dysputy o słoniach, paprociach i domkach letniskowych? Ciągłe wywiady z Masą. Nie ma w tym kraju innych byłych gangsterów, z którymi warto by porozmawiać? Inni nie chcą? Nie są tak otwarci, jak pan Sokołowski? Jednak biorę książkę do ręki. Otwieram na przypadkowej stronie i czytam. Czytam aż nie dojdę do kasy. I tak moje postanowienie umarło w konwulsjach. Biorę!

Lektura szybka. Trudno tu mówić, że „przyjemna”, bo temat parszywy, a jednak nie mogę kłamać – przyniosła satysfakcji co nie miara. Rozmowy z osobami „ze środowiska” to od jakiegoś czasu moja ulubiona forma literatury. Zawierają bowiem nie tylko interesujące historie, ale bywa że zaskakują „bogactwem” językowym (tym kuchennym, prawdziwym).

Nie każda rozmowa jest taka sama i nie każdy redaktor jest jednakowo dociekliwy. Artur Górski w tych dysputach radzi sobie świetnie. Może sprawiły to liczne wypite z rozmówcami whiskacze, a może wrodzony urok, że byli gangsterzy stają przed nim w prawdzie. Dzielą się opowieściami, które czasami chyba powinni zachować dla siebie (jak opowieść o zdobywaniu, przerabianiu i przewożeniu broni z Niemiec do Polski). Tam, gdzie jednak gryzą się w język i nie dopowiadają pewnych rzeczy, odnosiłam wrażenie puszczonego oka do redaktora i czytelnika jednocześnie. Dopowiedzieć można sobie wiele.

Momentami, historia opowiadana przez gangsterów (nie tylko Masę) przybiera formę kryminału. Można się zapomnieć. I to chyba zasługa redaktora Górskiego, który z pewnością tekst edytował. Podkręcił nieco tu i ówdzie używając swojej smykałki literata.

Jeśli wydaje się wam, że wiecie już wszystko, o czym kiedykolwiek, gdziekolwiek opowiedział Masa, a nie czytaliście książki „O żołnierzach…”, to zdecydowanie macie braki! Zachęcam do uzupełnienia wiedzy.

(Link do recenzji: http://www.veraeikon.com.pl/o-zolnierzach-polskiej-mafii-masa-i-gorski/)

W zeszłym miesiącu kupiłam kilka książek. Powzięłam wtedy postanowienie – to ostanie książki w tym roku! Było to szczere i naprawdę chciałam dotrzymać danego sobie słowa. Dwa tygodnie temu stałam w kolejce w sklepie z prasą i książkami. Obok na półce: „Masa. O żołnierzach polskiej mafii”. Ileż podobnych pozycji już opublikowano! Ile już rozmów z Masą przeprowadził pan...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Długo nosiłam się z zamiarem napisania paru słów o tej publikacji. Odwlekałam. Bo co można napisać o książce, którą po prostu trzeba przeczytać? Zresztą o tajemniczej śmierci Andrzeja Leppera, jak i o samej książce red. Sumlińskiego jest ostatnio dość głośno. Powiedziano już wiele, sam autor pojawia się zarówno w telewizji, jak i na łamach gazet. Pomyślałam jednak, że nie tylko warto, ale trzeba dołożyć swoją cegiełkę do szumu wokół “Niebezpiecznych związków”.
Sięgając po książki Sumlińskiego, już od jakiegoś czasu nie szukam tam dobrej literatury. Nie temu one służą, by przynosiły czytelniczą satysfakcję. Tu chodzi o coś znacznie cenniejszego — informacje. Niektórzy wołają, że są one zbyt zdawkowe. Oczekując erupcji wulkanicznej, tudzież trzęsienia ziemi, dostają jedynie przystawkę do ciężkostrawnego obiadu, jakim będzie ujawnienie wszystkich faktów dotyczących śmierci przewodniczącego Samoobrony, a także tego, co do tej śmierci doprowadziło. Pułk. Piotr Wroński zarzucił tej książce nawet powierzchowność i wskazał, że zabrakło mu w niej historii opowiadającej o początkach Samoobrony, bo i proces formowania się partii opierał się na interesujących faktach. Może jest to temat na inną obszerną publikację, jednak w przypadku: „Niebezpiecznych związków Andrzeja Leppera” pojawia się podtytuł: „Kto naprawdę go zabił?” i raczej wokół odpowiedzi na to konkretne pytanie miała ta książka oscylować. I nie sam Andrzej Lepper jest tutaj podmiotem. A raczej — nie jest „przedmiotem dochodzenia”, jakie prowadzą Wojciech Sumliński z majorem Tomaszem Budzyńskim (byłym oficerem delegatury ABW w Lublinie). Nie chodzi więc o przedstawienie pełnej biografii przewodniczącego Samoobrony, a o naświetlenie sprawców, bądź osób pośrednio odpowiedzialnych za tę śmierć, bynajmniej nie samobójczą.

Kusi mnie, żeby w tym momencie opowiedzieć skrótowo tę historię, lecz skrótowość w przypadku skomplikowanych układów i wielowymiarowej mistyfikacji może prowadzić na manowce. Tak że odmówię sobie tego zadania, a jedynie odeślę zainteresowanych do lektury „Niebezpiecznych związków A.L.”. Nie spodziewajcie się otrzymania odpowiedzi wprost. Nie spodziewajcie się otrzymania odpowiedzi na wszystkie nurtujące was pytania. Tych będzie coraz więcej w miarę postępowania w głąb lektury. W duchu sokratejskiej mądrości — im większa wiedza, tym więcej luk, które domagają się wypełnienia. Po lekturze zostajemy z wieloma takimi „lukami”, a „wypełnienia” przeznaczone się narazie wyłącznie dla uszu prokuratury, która zainteresowała się tą sprawą (ponownie).

Major Budzyński — człowiek posiadający największą wiedzę o tym, co przytrafiło się Andrzejowi Lepperowi (nie tylko tuż przed śmiercią, ale również miesiące, lata ją poprzedzające), zeznawał już w lutym b.r. w prokuraturze. Czy teraz nastąpi „trzęsienie ziemi”? Uspokajam — nie. Takie rzeczy dzieją się jedynie w filmach i na kartach książek sensacyjnych. Publikacja red. Sumlińskiego nie jest granatem a kijem wsadzonym w mrowisko. Polityczne układy jednak nie są domkiem z kart, mają znacznie silniejsze fundamenty, szczególnie w polskiej rzeczywistości, w której wciąż nie wyleczyliśmy się z zarazy wyniszczającej Rzeczpospolitą w nie tak dalekiej przeszłości. Możemy jeszcze do tego dodać, że Polska nie jest samotną wyspą na bezkresnym oceanie. Jest otoczona sąsiadami, uwikłana w układy, sojusze, unie… i wszystkie one patrzą nam na ręce. Mając na uwadze wszystkie wymienione wyżej aspekty, możemy ostudzić nieco nasze emocje i wrzącą polską krew domagającą się sprawiedliwości. Nie wiem, czy ludzie mający teraz środki do wymierzenia sprawiedliwości, noszą też w sobie wystarczająco dużo motywacji i siły, aby pociągnąć tę sprawy dalej. Mówię ogólnikowo, ale żeby ukonkretnić, podam przykład.

Zaledwie kilka dni temu Donald Tusk został ponownie powołany na stanowisko Przewodniczącego Rady Europejskiej. Wyobraźcie sobie sytuację, w której na międzynarodowe światło dziennie wychodzi informacja o tym, że „król Europy” nie dopełnił (by to raz!) swoich obowiązków wynikających z urzędu premiera RP, jaki piastował, tj. nie dbał przede wszystkim o interes swojego kraju, a o interes… No właśnie — czyj? W 2009 roku negocjowano warunki dostarczania rosyjskiego gazu do Polski. „Reprezentant” RP domagał się zawyżonej ceny oraz zawyżonej ilości (sic!) zakupionego gazu, w konsekwencji czego, Polacy są najwięcej płacącym za rosyjski gaz narodem. Mało tego! Nie jesteśmy w stanie zużyć zakupionej przez nas ilości. (Nota bene — chyba między bajki należy włożyć straszenie nas z telewizyjnych ekranów tym, że nie wolno podskakiwać Rosjanom, bo mogą nam w każdym momencie zakręcić kurek z gazem. Jaki mądry przedsiębiorca zrezygnowałby z klienta, który płaci najwięcej ze wszystkich?). Jak zareagowałaby Europa, gdyby Polski wymiar sprawiedliwości oskarżył byłego prezydenta RP o współpracę z rosyjskim wywiadem, gdyby oskarżył go o wyprowadzenie z Polski miliardów złotych przez Cypr do Moskwy? Komu byliby skłonni uwierzyć? Swoim protegowanym, wspólnikom, pomagierom? Może uznano by, że w Polsce faktycznie źle się dzieje, bo eliminuje się wszystkich przeciwników politycznych zapewne sfabrykowanymi dowodami? Czy wtedy polski rząd miałby siłę się obronić? A może w ogóle nie chce musieć się przed tym bronić i właśnie dlatego nie pociągnie tych spraw do końca?

Pamiętajmy, że śmierć Andrzeja Leppera jest jedynie częścią wielkiej sieci powiązań, ziarnem, które miejmy nadzieję wykiełkuje, by ukazać jaka, tak naprawdę, jest rzeczywistość, w której przyszło nam żyć. Tylko czy będziemy mieli odwagę, żeby na nią spojrzeć?

Tak jak Polska nie jest wyspą odciętą od zewnętrznego świata, tak i my nie żyjemy sami sobie. Spotkaliście kiedyś człowieka, który powiedział wam, że nie interesuje go polityka? To jest człowiek, który się poddał, który stracił nadzieję, bo przestał wierzyć, że pojedynczy człowiek ma znacznie, że jednostka może coś zmienić. Bądźmy realistami — nie może. Ale państwo, to my — obywatele. Miliony pojedynczych jednostek, a naszym największym wrogiem nie są politycy a ignorancja.

To powiedziawszy, jeszcze raz — zachęcam do lektury. Żebyście nie otarli się o ignorancję.

(Moja opinia opublikowana na www.veraeikon.com.pl)

Długo nosiłam się z zamiarem napisania paru słów o tej publikacji. Odwlekałam. Bo co można napisać o książce, którą po prostu trzeba przeczytać? Zresztą o tajemniczej śmierci Andrzeja Leppera, jak i o samej książce red. Sumlińskiego jest ostatnio dość głośno. Powiedziano już wiele, sam autor pojawia się zarówno w telewizji, jak i na łamach gazet. Pomyślałam jednak, że nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jedna z moich ulubionych książek Sumlińskiego. Kopalnia wiedzy.

Jedna z moich ulubionych książek Sumlińskiego. Kopalnia wiedzy.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Osoba przekazująca pewną historię może być dobrym pisarzem, dobrym opowiadaczem, bądź jednym i drugim. Jak to jest z redaktorem Sumlińskim?

Po raz pierwszy z jego pracą zetknęłam się dopiero w 2015 roku. Lepiej późno niż wcale. Zdaje się, że „wypłynął” mi jeden z jego wywiadów umieszczonych na YouTubie, gdzieś między wykładami Brauna, Michalkiewicza, Przybyła i innych ludzi, którzy próbują dojść do sedna, odkryć prawdę o historii, polityce i wszystkim tym, co wydaje się poza wpływem przeciętnego człowieka. Tak naprawdę, są to tematy niehermetyczne, przenikają się wzajemnie i sprowadzają do kwestii bardzo podstawowych, związanych z kulturą i naturą człowieka. Jak bardzo ukazuje tę prawidłowość jedna z ostatnich książek Sumlińskiego „Oficer”!

Mam już za sobą lekturę wielu jego książek (choć nie wszystkich). Dlaczego zdecydowałam się na zrecenzowanie jednej z nich dopiero teraz? Ponieważ poprzednim nie miałam nic lub prawie nic do zarzucenia! Jakże nudna i nieprzyzwoicie tandetna byłaby recenzja całkowicie pozbawiona krytyki? Tak że w tym przypadku nie obędzie się bez krytyki. Zachowując jednak pewną strategię dyplomatyczną zacznę od pochwał.

W moim domu książek nie brakuje. Można je odkryć w różnych miejscach, czasami zaskakujących. „Oficer” znajdzie swoje miejsce gdzieś pod ręką. To jest książka do której zdecydowanie powrócę jeszcze nieraz. Przede wszystkim ze względu na jej ładunek informacyjny o pracy i prawidłach rządzących pracą służb, co dla mnie – osoby piszącej o światku przestępczym i środowisku policyjnym, stanowi rzecz niezwykle wartościową.

Może niektórzy z was już wiedzą, że Sumliński jest „moim człowiekiem”, czyli takim, którego czytam, słucham i podziwiam. Nie bez powodu główny bohater „Polowania na Wilka” został oderwany od lektury „Lobotomii”. Dla tych, którzy nie wiedzą, bo nie pokusili się sprawdzić, spieszę z wyjaśnieniem, że jest to książka autorstwa właśnie redaktora.

Lektura „Oficera” od pierwszych stron przynosiła mi wiele satysfakcji, ponieważ przypominała „rozmowę” z dobrym znajomym. Gawędziarski styl, stałe, charakterystyczne dla niego frazy i określenia, jak na przykład te: „Wyglądał, jakby coś sobie ważył.”, albo „Patrzył na mnie wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu”. Szkoda tylko, że owe formy powtarzają się co kilka stron.

Cała narracja prowadzona jest w pierwszej osobie. Nie ma wątpliwości, kim jest opowiadający. Nie. Właśnie jest mała wątpliwość. Opowiada Tomasz Budzyński (tytułowy „Oficer”), jednak robi to słowami Sumlińskiego. Redaktor twierdzi, że opowieść spisał major, z kolei po jego stronie stała edycja tekstu i nadanie mu formy przystępnej dla czytelnika. Mam jednak poczucie, że zmiany były dość daleko idące. Ba! Zaszły tak daleko, że pod koniec książki, kiedy dochodzi do spotkania oficera i redaktora, narrator myli się, który z nich to „ja”, a który „on”. Powiem szczerze – nie mam serca winić za tę gafę autora. Gdzie był korektor, gdzie redaktor, kiedy ich potrzeba?! Niestety tekst wygląda jak “surówka”. Brak akapitów, liczne powtórzenia, literówki… O interpunkcji się nie wypowiem, bo sama nie jestem w niej orłem, ale domyślam się, że i tutaj znalazłyby się liczne „farfocle”. Nie wiem, jaki był nakład tej książki, ale jeśli będzie szykował się dodruk (a życzę tego panu Sumlińskiemu z całego serca), bardzo proszę pomyśleć nad zmianą ekipy edytorskiej, bądź powrotem do starej.

Trochę w książce popisałam, trochę pozaznaczałam (a nie robię tego często). Opowieści majora Budzyńskiego są tak niepokojące jak fascynujące. Jak można wyprać pieniądze? Jak zabezpieczyć operację zakładania podsłuchu? Jak prawidłowo przeprowadzić obserwację? Jak pozyskać współpracownika? Odpowiedzi na te i inne pytania zawarte są w książce. Nie jest to jednak podręcznik pokroju „Specsłużby dla idiotów”. Wszystkie informacje wplecione są w barwne opisy przeprowadzanych operacji. Miejscami czyta się je jak dobrą powieść sensacyjną. Mój ulubiony rozdział: „Przypadek – nie przypadek” (w tym światku „przypadki” nie istnieją), jest świetnym materiałem na bestsellerową powieść lub film.

Z czym zostajemy po lekturze „Oficera”? Jakie towarzyszą nam emocje? Dla mnie była to książka gorzka, lecz pozostawiająca za sobą ślad nadziei. Nie sposób o niej mówić w oderwaniu od rzeczywistości. Opowiada ona przecież historię prawdziwą, a jej narrator jest człowiekiem z krwi i kości. Niepodobna wyobrazić sobie, jaki zgotowano mu los. Nie sposób osądzić człowieka, kiedy nie przeszło się przez podobne do jego przedpiekle. Opis tragicznego zdarzenia, jakim było pogrzebanie żywcem, musiałam przeczytać kilka razy próbując zrozumieć. Nie tekst a człowieka. Czy naprawdę możliwa jest taka zmiana? Dogłębna metanoja? Ile po takim doświadczeniu pozostaje w człowieku goryczy, a ile pokory i nadziei? Na te pytania nie znajdę jednoznacznej odpowiedzi i może wcale nie chcę jej znaleźć. Wolę wierzyć, że nawet jeśli człowiek zapomni o Bogu, ten nigdy nie zapomina o człowieku.

Spróbuję jednak sformułować odpowiedź na pytanie otwierające tę recenzję. Jak to jest z redaktorem Sumlińskim – dobry opowiadacz, pisarz, jedno i drugie? Na pewno świetny redaktor. Oby polska ziemia rodziła więcej jemu podobnych. Mogę go słuchać godzinami, a czytałoby mi się znacznie przyjemniej, gdyby zaufał dobremu edytorowi.

Recenzja ze strony: http://www.veraeikon.com.pl/oficer-wojciech-sumlinski/

Osoba przekazująca pewną historię może być dobrym pisarzem, dobrym opowiadaczem, bądź jednym i drugim. Jak to jest z redaktorem Sumlińskim?

Po raz pierwszy z jego pracą zetknęłam się dopiero w 2015 roku. Lepiej późno niż wcale. Zdaje się, że „wypłynął” mi jeden z jego wywiadów umieszczonych na YouTubie, gdzieś między wykładami Brauna, Michalkiewicza, Przybyła i innych...

więcej Pokaż mimo to