-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel16
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik267
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
Bardzo spóźnione uwagi o opowieści "T'zée. Tragedia afrykańska" o upadku dyktatury w fikcyjnym środkowoafrykańskim państwie, na co patrzymy oczami kilku osób związanych z reżimem.
Nie mogę tego ująć inaczej - jest to arcydzieło, pod każdym względem, i scenariuszowym, i graficznym. Już jego podtytuł - "Tragedia afrykańska" - daje nam do zrozumienia, że skojarzenia z tragediami Racine'a o władzy, konfliktach rodzinnych, obsesji miłosnej, zazdrości i śmierci są jak najbardziej na miejscu. Niepokój i pełne niepewności wyczekiwanie na to, co może się stać jutro, a może za godzinę, którymi podszyte są historie głównych bohaterów - syna i żony obalonego dyktatora - są znakomicie podkreślone rysunkami Brüno, raz to nabierającymi oddechu w rozległych panoramach, a raz robiącymi nagłe zbliżenia na ludzi, ich twarze, ich gniew, lęk, obojętność. Równoprawny udział w tworzeniu coraz duszniejszej atmosfery tej opowieści o końcu pewnego świata ma Laurence Croix, której złamane brązy, żółcie i zielenie, odcienie pomarańczowego i ponure granaty oddają i skwar kojarzący się nam z Afryką, i tę atmosferę narastającego osaczenia i beznadziei. Nie zapominajmy o kolorystach - zwłaszcza tam, gdzie rzeczywiście bez nich opowieść wyglądałaby zupełnie inaczej! Tu Laurence zdecydowanie powinna znaleźć się na okładce, razem z autorami scenariusza i rysunków.
Appollo, autor scenariusza, w posłowiu wylicza swoje inspiracje - historyczne, bieżące - czyli swoje własne doświadczenia (w końcu mieszkał wiele lat w Angoli i Kongu), a także dziennikarskie i pisarskie, a wśród nich również Kapuścińskiego.
Cóż, pozostaje mi sięgnąć na półkę po "Jeszcze dzień życia", żeby przedłużyć swój pobyt w tym świecie przemian i upadku, pewnego końca, bardzo niepewnego początku czegoś innego, widzianych oczami pojedynczych ludzi. A potem zapewne otworzę komiks po raz trzeci raz, choćby tylko po to, by ponapawać się zachwycającymi kadrami Brüno i Laurence Croix.
"T'zée. Tragedia afrykańska"
Autorzy: Appollo, Brüno, Laurence Croix
Tłumacz: Jakub Syty
Wydawnictwo Lost In Time
Bardzo spóźnione uwagi o opowieści "T'zée. Tragedia afrykańska" o upadku dyktatury w fikcyjnym środkowoafrykańskim państwie, na co patrzymy oczami kilku osób związanych z reżimem.
Nie mogę tego ująć inaczej - jest to arcydzieło, pod każdym względem, i scenariuszowym, i graficznym. Już jego podtytuł - "Tragedia afrykańska" - daje nam do zrozumienia, że skojarzenia z...
Uwielbiam ten komiks. Nie wiem, jak coś tak świeżego mogło powstać pod czujnym okiem Wielkiego Brata Disneyowego, ale cóż - pewnie dlatego, że pokusili się o to dwaj Francuzi, fani uniwersum, w dodatku z malutkiego, istniejącego od niedawna wydawnictwa (wszystko sprawdziłam, tak, bo nie mogłam uwierzyć, że coś takiego jest możliwe w tym świecie zysku i strat). Idealistyczni, pełni pasji rebelianci w walce z wielkim imperium kapitalistycznych monopoli - nic, tylko kibicować.
Niejednemu czytelnikowi będzie pewnie brakować niektórych wątków w tej historii początków kariery Lucasa i powstawania pierwszego filmu sagi Star Wars. Mnie zdziwiło, jak mało miejsca poświęcono Ralphowi McQuarriemu, który przecież jest ojcem wizualnej warstwy tego świata. Po namyśle zrozumiałam, o co chodziło autorom: nie mogli opowiedzieć wszystkiego. Musieli coś wybrać, skupili się więc na historiach ludzi - aktorów, operatorów, Marcii Lucas, Alana Ladda, angielskiego zespołu filmowego, przywiązanego do zasad pracy wyznaczanych przez związki zawodowe... i samego Lucasa, marzyciela i introwertyka, który wybrał sobie zawód zmuszający go przebywania cały czas wśród ludzi, człowieka z wizją, którą uparcie realizował, na przekór wszystkim przeciwnościom. A tłem dla tych opowieści o ludziach i uroczych scenek rodzajowych jest atmosfera ówczesnego Hollywood - atmosfera walki o coś nowego młodych gniewnych, kreatywnych reżyserów wybijających się w świecie filmu, pomimo kłód rzucanych im pod nogi przez konserwatyzm wielkich wytwórni, ludzi takich jak Scorsese, Coppola, Spielberg czy Lucas. Skądinąd interakcje Lucasa i Spielberga należą do najcudniejszych, najzabawniejszych części tego komiksu. Jako fanka uniwersum, kiedy czytałam ten komiks, mogłam tylko chichotać, kiwać głową i ronić od czasu do czasu łezkę wzruszenia.
Prosta kreska Renauda Roche'a... Pomyśleć, że kiedyś gardziłam takimi prostymi rysunkami w komiksie! Tu jednak ta prostota jest złudna. W rzeczywistości grafiki są niezmiernie dopracowane, oddają cały wachlarz emocji lepiej, niż by to robiły skomplikowane, realistyczne kadry (w które Roche też potrafi - jak widać to w szkicach na końcu komiksu). Zauroczyły mnie też rozwiązania kolorystyczne - ten jeden akcent barwny, pojawiający się na niektórych stronach, podkreślający ważny element czy scenę, niekiedy powtarzający się w poszczególnych kadrach, żeby walnąć nas po oczach w ostatnim. Idealne splecenie słowa i obrazu - mam wielką nadzieję, że tych dwóch autorów w przyszłości podejmie jeszcze ze sobą współpracę.
Uwielbiam ten komiks. Nie wiem, jak coś tak świeżego mogło powstać pod czujnym okiem Wielkiego Brata Disneyowego, ale cóż - pewnie dlatego, że pokusili się o to dwaj Francuzi, fani uniwersum, w dodatku z malutkiego, istniejącego od niedawna wydawnictwa (wszystko sprawdziłam, tak, bo nie mogłam uwierzyć, że coś takiego jest możliwe w tym świecie zysku i strat)....
więcej mniej Pokaż mimo to
Warto było pójść na Targi Książki! Bo - przedpremierowo - tom ten już leżał na półkach wydawnictwa Skarpa. Ja, ponieważ mam wizję tunelową i byłam skupiona na rozmowie z przeuroczą panią Żmiejewską, zauważyłam "Błędne ognie" dopiero odchodząc ze stoiska. Jakaż radość! Dzień po targach - książka pochłonięta, bo tom czwarty trzyma poziom poprzednich. Jak zwykle więc mamy ciąg dalszy opowieści o ciekawych kobietach żyjących w trudnych czasach. Dzieje się dużo, kartki same się przewracają, bohaterki coraz doroślejsze, ale wciąż zdolne do głupstw - lub zaskakująco mądrych decyzji. Trochę szkoda, że tomy nie są dłuższe - autorka mogłaby wówczas barwniej rozwinąć osobowości swoich bohaterów (co potrafi, bo widać to w chwilach, gdy poświęca im ciut więcej czasu), tu niekiedy potraktowanych pobieżnie. Jednak wszystko to, co mnie urzekło poprzednio, czyli detale życia codziennego w czasie wojny i wielka historia wpływająca na losy zwykłych ludzi, którzy mimo to jakoś sobie radzą, jakoś prą do przodu - są i tu.
A do tego zaskoczenie: a więc można pisać sceny erotyczne po polsku tak, by nie brzmiały żenująco! (Wprawdzie to tylko początek takiej sceny, choć bardzo sugestywny, i mamy ostatecznie fade to black, ale twierdzę uparcie, że tak zawsze lepiej dla romansu).
Czekam z niecierpliwością na ostatni tom sagi - podobno będzie już na wiosnę.
Warto było pójść na Targi Książki! Bo - przedpremierowo - tom ten już leżał na półkach wydawnictwa Skarpa. Ja, ponieważ mam wizję tunelową i byłam skupiona na rozmowie z przeuroczą panią Żmiejewską, zauważyłam "Błędne ognie" dopiero odchodząc ze stoiska. Jakaż radość! Dzień po targach - książka pochłonięta, bo tom czwarty trzyma poziom poprzednich. Jak zwykle więc mamy...
więcej mniej Pokaż mimo to
Przeciekawa, przepięknie napisana, z humorem, werwą, erudycją, a momentami z lekkim sarkazmem i goryczą. Wspaniała. Do powrotów.
Czytać wyłącznie w papierowej wersji - ilustracje, reprodukcje i zdjęcia (dobry druk!) są nierozłączną częścią książki, autor co chwilę się do nich odwołuje.
A pomyśleć, że znałam go tylko z artykułów o Ani z Zielonego Wzgórza, no, no...
Przeciekawa, przepięknie napisana, z humorem, werwą, erudycją, a momentami z lekkim sarkazmem i goryczą. Wspaniała. Do powrotów.
Czytać wyłącznie w papierowej wersji - ilustracje, reprodukcje i zdjęcia (dobry druk!) są nierozłączną częścią książki, autor co chwilę się do nich odwołuje.
A pomyśleć, że znałam go tylko z artykułów o Ani z Zielonego Wzgórza, no, no...
Znowu to samo - czyta się świetnie, i to mimo tego, że wszystkie te obyczajowe i romansowe zwroty akcji zna się z setek innych książek. Ale nie w tych romansach i "Dynastiach" sprzed wieku tkwi dla mnie urok książek Idy Żmiejewskiej. tło historyczne, te wszystkie autentyczne drobiazgi i echa prawdziwych wydarzeń, detale życia codziennego sprzed 110 lat, którymi umiejętnie autorka otula swoje postacie i ich perypetie, sprawiają, że nie mogę się wprost oderwać od tych książek. Bardzo, bardzo sprytnie to autorka rozwiązuje - romanse, historie rozmaitych bohaterek, z których każda stanowi inny typ charakteru, parę tajemnic i intryg, i już, żadna miłośniczka powieści z serduszkiem czy historycznych opowieści rodzinnych nie ma szans. A przy okazji czytelniczy mózg sam wchłania te wszystkie nawiązania do działalności Legionów czy cywilnych organizacji pomocowych w czasie I wojny, Żeńskiego Oddziału Wywiadowczego Aleksandry Szczerbińskiej, odwrotu Rosjan z Warszawy, rządów Niemców i tak dalej, i tak dalej. Bomba.
[No dobrze, ja też lubię historie rodzinne Żmiejewskiej - nawet jeśli postacie reprezentują często stereotypowe typy literackie, są pisane barwnie, a autorka ma poczucie humoru i nie waha się go czasem użyć; zdaje mi się też, że redakcja w trzecim tomie znacznie się poprawiła].
Znowu to samo - czyta się świetnie, i to mimo tego, że wszystkie te obyczajowe i romansowe zwroty akcji zna się z setek innych książek. Ale nie w tych romansach i "Dynastiach" sprzed wieku tkwi dla mnie urok książek Idy Żmiejewskiej. tło historyczne, te wszystkie autentyczne drobiazgi i echa prawdziwych wydarzeń, detale życia codziennego sprzed 110 lat, którymi umiejętnie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Bardzo sympatyczna, relaksująca opowieść. Za parę niepotrzebnych zmian punktu widzenia moja ocena jest niższa, niż mogłaby być - wolę, kiedy autor dokonuje wyboru narratora (lub narratorów) i się tego wyboru trzyma cały czas, a tu ni stąd ni zowąd co jakiś czas na małą chwilkę pojawiają się inne punkty widzenia, i to postaci zupełnie pobocznych - nie jest to zupełnie uzasadnione fabułą. Cóż, drażnią mnie takie niekonsekwencje bardzo i to się raczej nigdy nie zmieni, poniekąd z przyczyn zawodowych. Poza tym jednak perypetie głównej bohaterki są napisane wciągająco, osoby z jej otoczenia są wiarygodne psychologicznie, nawet gdy pojawiają się na chwilę (starsi sąsiedzi! <3), może byłoby jeszcze lepiej, gdyby wprowadzić w książkę więcej polityki... To też moje skrzywienie, uwielbiam politykę i ostrzyłam sobie ząbki na te wybory w Thornie, a tu ich tyle, co kot napłakał :( Ale w końcu tytuł zobowiązuje - było to przede wszystkim cmentarne love story, co autorka obiecała, to dostarczyła i to w bardzo atrakcyjnym opakowaniu. Chętnie poczytałabym więcej o nekromantce i przedsiębiorcy pogrzebowym!
Bardzo sympatyczna, relaksująca opowieść. Za parę niepotrzebnych zmian punktu widzenia moja ocena jest niższa, niż mogłaby być - wolę, kiedy autor dokonuje wyboru narratora (lub narratorów) i się tego wyboru trzyma cały czas, a tu ni stąd ni zowąd co jakiś czas na małą chwilkę pojawiają się inne punkty widzenia, i to postaci zupełnie pobocznych - nie jest to zupełnie...
więcej Pokaż mimo to