-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj „Chłopaka, który okradał domy. I dziewczynę, która skradła jego serce“LubimyCzytać1
-
ArtykułyCały ocean atrakcji. Festiwal Fantastyki Pyrkon właśnie opublikował pełny program imprezyLubimyCzytać1
-
ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę Julii Biel „Times New Romans”LubimyCzytać4
-
ArtykułySpotkaj Terry’ego Hayesa. Autor kultowego „Pielgrzyma” już w maju odwiedzi PolskęLubimyCzytać2
Biblioteczka
2017-05
2017-05
2017-02-27
2016-04-01
2016-01-16
2015-08-21
Do książki Shyama Selvadurai podeszłam dość niechętnie. Wydawało mi się, że temat gejów ze Sri Lanki nie do końca przypadnie mi do gustu, a tymczasem autor spłatał mi niezłego figla. Książka w sześciu opowiadaniach przedstawia życie młodego Tamila, który nie jest taki jak inni chłopcy. Lubi bawić się z dziewczynkami, udawać pannę młodą... Jego ojciec szybko orientuje się, że (w jego mniemaniu) z synem jest coś nie tak. Zmuszony do życia według męskich standardów, Arjie będzie musiał sam stawić czoła temu, kim w głębi duszy jest. Sprawy nie ułatwia wojna domowa tocząca się na Sri Lance, pełna okrucieństwa i niesprawiedliwości. Selvadurai pisze świetnie - dawno nie czytałam (z przymusu, po części) książki tak wciągającej, dobrze skonstruowanej, barwnej i mądrej. Nie wspominając już, że o Sri Lance nie miałam bladego pojęcia. Cieszę się, że wypleniłam z siebie choć trochę ignorancji i z pewnością sięgnę po pozostałe ksiązki tego autora. Jestem zachwycona.
Do książki Shyama Selvadurai podeszłam dość niechętnie. Wydawało mi się, że temat gejów ze Sri Lanki nie do końca przypadnie mi do gustu, a tymczasem autor spłatał mi niezłego figla. Książka w sześciu opowiadaniach przedstawia życie młodego Tamila, który nie jest taki jak inni chłopcy. Lubi bawić się z dziewczynkami, udawać pannę młodą... Jego ojciec szybko orientuje się,...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-01-18
Nigdy dotąd nie czułam większego zainteresowania kulturą japońską, która ostatnimi czasy stała się szczególnie modna wśród młodzieży, jednak gdy moje spojrzenie padło na uroczą okładkę "Ulicy Tysiąca Kwiatów", poczułam momentalnie atmosferę odległej cywilizacji, słynącej z subtelnych ogrodów, przypominających płatki śniegu kwiatów kwitnącej wiśni, odurzającej sake, wielobarwnych kimon czy też uwodzicielskich gejszy. Coś w tej książce urzekło mnie na samym początku. I choć przygoda z powieścią Gail Tsukiyamy płynęła raczej niespiesznie i leniwie, przyniosła mi wiele różnorodnych odczuć, poszerzyła szczątkową dotąd wiedzę o Japonii, a także sprawiła, iż z żalem czytałam ostatnią stronę. Po prawie pięciuset stronach wcale nie miałam ochoty pożegnać się z bohaterami, którzy w pewien sposób stali mi się bliscy.
"Ulica Tysiąca Kwiatów" to pięknie i z dużym wyczuciem napisana historia rodzinna, przedstawiająca trzydzieści lat z życia głównych bohaterów - braci Hiroshiego i Kenjiego, osieroconych we wczesnym dzieciństwie i wychowywanych przez dziadków, sióstr Aki i Haru, których ojciec zajmuje się szkoleniem mistrzów sumo, a gdzieś na drugim planie ukazująca także losy wybitnego wytwórcy masek teatralnych, Akiry Yoshiwary. Każda z postaci jest inna, ma odmienne plany, marzenia, a jednak ich życie nieodwołalnie splątuje się ze sobą. Mamy okazję poznać ich poczynania od najmłodszych lat: okres dzieciństwa przerwany brutalną II wojną światową, zrzucenie bomb na Hiroshimę i Nagasaki, czas głodu, biedy, stacjonowania amerykańskich żołnierzy na ulicach Tokio, uparte poszukiwanie normalności, spokoju i stabilizacji... Później pierwsze miłości, a także realizowanie swoich zawodowych celów. Pomimo licznych chwil radości, w życiu bohaterów wciąż pojawia się znaczący odsetek niepowodzeń i bolesnych strat. Przeżywszy wojnę, nigdy nie jest się człowiekiem zupełnie beztroskim. Uraz pozostaje na zawsze. Tym trudniej przychodzi postaciom wykreowanym przez Gail Tsukiyamę pogodzić się ze śmiercią najbliższych, którzy odchodzą z tego świata w najmniej spodziewanych momentach, pozostawiając po sobie pustkę, której nikt ani nic nie może wypełnić.
Ta historia jest w dużej mierze także niezwykle pasjonującym przewodnikiem po Japonii. W nienachalny, aczkolwiek szczegółowy sposób przemyca na karty powieści całe mnóstwo elementów składających się na kulturę Kraju Kwitnącej Wiśni. Obrazowe opisy przenoszą nas w świat aromatycznych krakersów sembei, barów, do których mężczyźni udają się, by posłuchać relacji z walk sumo, ukochanego sportu narodowego, małych sklepików położonych przy malowniczych uliczkach, a także szeregu tradycji kultywowanych przez kolejne pokolenia.
Wielowątkowość powieści nie pozwala mi na opisanie każdego aspektu godnego uwagi z osobna, mogę jednak z czystym sercem stwierdzić, że "Ulica Tysiąca Kwiatów" jest wspaniałą lekturą, w którą najlepiej zagłębiać się spokojnie, ale i z dużym oddaniem. A kiedy już poczuje się ducha egzotycznej Japonii, można z zapałem śledzić losy bohaterów, którzy z każdą przewróconą stroną stają się nam coraz bliżsi. Dla mnie czas spędzony na czytaniu tej książki był na swój sposób wyjątkowy. Czasem zdarzało mi się uśmiechnąć pod nosem, a czasem wstrzymać na chwilę oddech, by łza nie zakręciła się w oku. Można wiele mówić, ale sądzę, że najlepszą oceną będzie stwierdzenie, iż chciałabym napotkać więcej takich książek w swoim życiu. Dlatego i wy oderwijcie się od tak rozpowszechnionego dziś zachodniego świata i pozwólcie sobie na długi spacer po japońskim ogrodzie. Jestem przekonana, że nie będziecie żałować.
Nigdy dotąd nie czułam większego zainteresowania kulturą japońską, która ostatnimi czasy stała się szczególnie modna wśród młodzieży, jednak gdy moje spojrzenie padło na uroczą okładkę "Ulicy Tysiąca Kwiatów", poczułam momentalnie atmosferę odległej cywilizacji, słynącej z subtelnych ogrodów, przypominających płatki śniegu kwiatów kwitnącej wiśni, odurzającej sake,...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-01-25
Gdyby nie głośny amerykański serial, który powstał na podstawie cyklu powieści Sary Shepard, zapewne nigdy nie sięgnęłabym po tę książkę. Tak się jednak złożyło, że ubiegłego lata, pewnego nudnego popołudnia, obejrzałam pierwszy odcinek serialu "Pretty Little Liars". I choć kilka elementów fabuły, a także osobowości głównych bohaterek wydało mi się trochę naciąganych i naiwnych, nie mogłam już przestać oglądać. Polubiłam całą tę historię, zżyłam się z Emily, Arią, Hanną i Spencer, a ponad wszystko - chciałam dowiedzieć się, kim jest tajemniczy/-a A., który/-a zatruwa dziewczynom życie. Kiedy więc okazało się, że seria książek, na podstawie których powstał serial, została przetłumaczona na język polski i wydana w naszym rodzimym kraju, po prostu musiałam ją mieć. I tak też zażyczyłam sobie poszczególne tomy jako prezenty urodzinowe. Teraz przeczytałam pierwszą część i właściwie sama nie wiem, co o tym myśleć.
Zacznijmy od tego, że w książce wiele rzeczy jest zupełnie innych niż w serialu. Bohaterki mają odmienny typ urody niż ich filmowe odpowiedniki, wydarzenia przebiegają w trochę inny sposób... Ale skoro nie jest to recenzja serialu, a książki, spróbuję uniknąć kolejnych porównań i skupię się na powieści. Historia na pierwszy rzut oka może wydawać się banalna - ot, kolejna opowieść o grupce nastoletnich dziewczyn z amerykańskiej szkoły. Jednak tym, co wyróżnia Pretty Little Liars, jest tajemnicza A. - postać, o której tak naprawdę nie wiemy nic. To chyba właśnie z jej powodu tysiące czytelniczek na całym świecie nie mogą skończyć swojej przygody z PLL, zanim nie dowiedzą się, kto stoi za wszystkimi intrygami.
Powróćmy jednak do fabuły - Alison DiLaurentis była szkolną gwiazdką, dziewczyną piękną i popularną, z którą każdy chciałby się przyjaźnić. Przywilej przebywania w jej towarzystwie przypadł czterem "szczęściarom" - Arii, artystycznej, lecz nieco ekscentrycznej i nieporządnickiej duszy, Emily, cichej dziewczynie, starającej się spełnić oczekiwania jej zachowawczych rodziców, Hannie, zakompleksionej nastolatce, próbującej podwyższyć swoją samoocenę dzięki znajomości z najfajniejszą laską w okolicy oraz Spencer, wzorowej uczennicy, która niestety żyje w cieniu starszej siostry. Alison znała każdy sekret swoich "podwładnych" i potrafiła to doskonale wykorzystać. Wszystko jednak zmieniło się, kiedy pewnego dnia w wyniku drobnej sprzeczki Ali oddzieliła się od pozostałej czwórki i nigdy więcej nie wróciła. Ślad po niej przepadł na trzy lata (a nie, jak podaje wydawnictwo, na rok). W tym czasie Aria, Emily, Spencer i Hanna oddaliły się od siebie - w ich przyjaźni zabrakło spoiwa, którym do tej pory była Alison. Kiedy szkolna gwiazda zaginęła, wydarzeniu temu towarzyszył blask reflektorów. Tak samo było, kiedy znaleziono jej ciało.
Co tu dużo mówić, "Kłamczuchy" stanowią zaledwie prolog do całej historii. W pierwszym tomie dopiero poznajemy każdą z dziewczyn, ich zainteresowania, obawy, miłości, problemy. Choć nastolatki nie utrzymują już ze sobą bliskich kontaktów, niebawem połączy ich wspólna tajemnica. W Rosewood, gdzie mieszkają, zaczyna panoszyć się A., która zdaje się być wszędzie i, co najgorsze, widzieć wszystko. Całe to zawirowanie sprawia, że wprost musimy dowiedzieć się, co będzie dalej.
Zainteresowanie serią książek Pretty Little Liars może zadziwiać, ponieważ patrząc na nią pod kontem literackim, musimy przyznać, iż stoi na naprawdę niskim poziomie. Narracja prowadzona z punktu widzenia czterech przyjaciółek z osobna jest lekka, zachowana w potocznym stylu. Nie znajdziemy tu barwnych opisów, ani głębokich przemyśleń. Nawet dialogi bywają nienaturalne i... głupawe. Generalnie jednak, książkę czyta się bardzo szybko, strona biegnie za stroną. Przyznam, że o ile początek bardzo mnie rozczarował, pod koniec powieści było już lepiej - akcja została poprowadzona sprawniej, można nawet było natrafić na ślad dłuższego opisu.
Wydaje mi się, że Pretty Little Liars to cykl odpowiedni głównie dla młodszych dziewcząt. Bardziej doświadczony czytelnik w trakcie lektury nie uniknie irytacji i zniecierpliwienia. Osobiście przeczytam kolejne części, bo nie znoszę przerywać cyklu w trakcie, bez odkrycia dalszych wydarzeń i poznania rozwiązania akcji. Mam tylko nadzieję, że kolejne tomy będą lepsze. A tymczasem, biegnę obejrzeć kolejny odcinek serialu - bo on faktycznie jest godny uwagi! :)
Gdyby nie głośny amerykański serial, który powstał na podstawie cyklu powieści Sary Shepard, zapewne nigdy nie sięgnęłabym po tę książkę. Tak się jednak złożyło, że ubiegłego lata, pewnego nudnego popołudnia, obejrzałam pierwszy odcinek serialu "Pretty Little Liars". I choć kilka elementów fabuły, a także osobowości głównych bohaterek wydało mi się trochę naciąganych i...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-07-20
Z Jodi Picoult bywa różnie - raz stwierdzam, że jej książki nudzą mnie już powtarzalnością i sądowym schematem, a przy innej okazji okazuje się, że powieść autorstwa tej pisarki jest naprawdę świetna i z czystym sercem mogę dopisać ją do półeczki z ulubionymi lekturami. Bardzo lubię takie niespodzianki, gdy po długim okresie rozczarowania i nieudanych podejść doznaję czytelniczego olśnienia.
Powieścią "Tam gdzie ty" zainteresowałam się, gdy tylko przeczytałam jej krótki opis sugerujący, że tym razem Picoult wzięła na warsztat temat niezwykle kontrowersyjny, trudny, jakim jest (o dziwo, nadal) homoseksualizm. Przeciwstawiwszy go chrześcijańskiemu fanatyzmowi, przestarzałym poglądom i ciasnocie umysłowej, otrzymujemy nic innego, jak prawdziwą mieszankę wybuchową. Można by pomyśleć, że w tej tematyce łatwo o przesadę, pisarce udało się jednak doskonale wyważyć proporcje i przedstawić racje obu stron w sposób maksymalnie smaczny, ciekawie uargumentowany i dający do myślenia.
Tym razem Picoult przedstawia historię Zoe i Maxa, małżeństwa na pierwszy rzut oka dobrze dobranego, kochającego się i wspierającego. Ich jedynym problemem jest bezpłodność dotykająca oboje małżonków. Pragnąc dziecka, decydują się na kosztowne in vitro. Kiedy jednak kolejne próby zawodzą, Max poddaje się i wysyła swojej żonie pozew o rozwód. Mężczyzna decyduje się zamieszkać w domu swojego religijnego brata, Reida, który wraz z małżonką Liddy należy do wspólnoty Kościoła Wiecznej Chwały, cechującej się konserwatywnym podejściem do życia oraz nieprzeciętną wiernością Biblii, często interpretowanej nazbyt dosłownie. Świat Maxa zmienia się zupełnie - z alkoholika niezainteresowanego Bogiem mężczyzna staje się człowiekiem wielkiej wiary, który nie opuszcza niedzielnej mszy i spotyka się z pastorem na herbatę i ciasteczka, by pomówić o życiu w Jezusie i pokonywaniu własnych słabości.
Nic dziwnego więc, że Max jest w ogromnym szoku, gdy pewnego dnia w czasie przypadkowego spotkania w supermarkecie dowiaduje się, że jego była żona jest w związku z kobietą. W jego oczach pary homoseksualne żyją w grzechu i powinno się zrobić wszystko, by nawrócić je na właściwą drogę, przemówić im do rozsądku, duszy, sumienia - czegokolwiek - by wkrótce z otwartymi ramionami powitać nawróconych w Domu Pana. Brzmi jak fanatyczny bełkot? Tak samo odebrała to Zoe, dla której miłość do Vanessy nie jest niczym złym. Co więcej, ten związek znaczy dla niej bardzo dużo: oprócz miłości i fizyczności z drugą kobietą łączy ją przede wszystkim silna przyjaźń oparta na solidnych fundamentach.
Jednym z etapów większości związków jest chęć posiadania dziecka. Nie inaczej odbyło się to w przypadku Zoe i Vanessy. W klinice, gdzie wcześniej żona Maxa poddawała się in vitro, wciąż znajdują się zarodki, gotowe do użycia. Wystarczy tylko zgoda byłego małżonka i Vanessa może urodzić dziecko Zoe i Maxa, który to zdeklarował się wcześniej, że nie chce już mieć dzieci. Z problemem bezpłodności zmagają się jednak także Reid i Liddy. I tutaj zaczyna się problem. Max chce oddać zarodki swojemu bratu, przekreślając ostatnią szansę Zoe na posiadanie potomstwa.
"Tam gdzie ty" to powieść opowiadająca nie tylko o walce homoseksualistów z konserwatystami, próbującymi odmówić parom jednopłciowym prawa do zakładania rodzin i wychowywania dzieci. To także książka o niezwykłym wpływie muzyki na ludzi - o rozwiązywaniu problemów natury psychicznej i zawieraniu przyjaźni, o przełamywaniu barier i stereotypów. "Tam gdzie ty" mówi też o zmianach, jakie w nas zachodzą, o wyborach, jakich dokonujemy, oraz ocenach, które często mogą zranić innych.
Jodi Picoult udało się napisać powieść wielowymiarową, przeplatającą wiele wątków, które zaskakująco zaczynają do siebie pasować. "Tam gdzie ty" nie jest arcydziełem literackim, ale naprawdę dobrym czytadłem, które poza tym, że wciąga na solidnych parę godzin, daje jeszcze trochę do myślenia. I, przynajmniej według mnie, uczy też sztuki kompromisu, a ta moim zdaniem jest w życiu szczególnie potrzebna.
Z Jodi Picoult bywa różnie - raz stwierdzam, że jej książki nudzą mnie już powtarzalnością i sądowym schematem, a przy innej okazji okazuje się, że powieść autorstwa tej pisarki jest naprawdę świetna i z czystym sercem mogę dopisać ją do półeczki z ulubionymi lekturami. Bardzo lubię takie niespodzianki, gdy po długim okresie rozczarowania i nieudanych podejść doznaję...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-03-05
Choć na co dzień rzadko sięgam po literaturę opisującą minione wieki, tym razem stwierdziłam, że nie zaszkodzi mi zapoznać się odrobinę z epoką wiktoriańską, która w rzeczy samej jest naprawdę interesującym okresem w historii. "Muskając aksamit", choć nie może poszczyć się szczególnie wartką akcją, wciąga od samego początku, najprawdopodobniej za sprawą wprawnego pióra autorki, która opisuje rzeczywistość głównej bohaterki, Nancy Astley, bardzo dogłębnie i wielowymiarowo.
Dla wielu osób Sarah Waters to przede wszystkim jedna z nielicznych w literaturze popularnej przedstawicielka nurtu LGBT. Z tego, co udało mi się na jej temat przeczytać, większość (jeśli nie wszystkie) jej książek w pewien sposób dotyczy miłości pomiędzy dwiema kobietami. I choć faktycznie ten wątek jest w "Muskając aksamit" niezwykle wyraźny - a wręcz wiodący - to nie można zapominać o tym, jak wiele innych ciekawych tematów pisarka porusza w swojej powieści.
Przede wszystkim na uwagę zasługuje sprawa podziału społeczeństwa brytyjskiego, a w szczególności problem klasy robotniczej. Z takiego właśnie środowiska wywodzi się główna bohaterka. Począwszy od pracy w rodzinnej gospodzie, Nancy przechodzi w swoim życiu różne etapy. Trafia na scenę, gdzie przez pewien czas spełnia się jako artystka rewiowa, później rozkoszuje się przyjemnościami życia w jednej z najbogatszych dzielnic Londynu, by ostatecznie powrócić do korzeni i w rezultacie czynnie walczyć o prawa ubogich robotników angażujących się w ruch socjalistyczny.
Z całą pewnością jednak twórczość Sary Waters nie jest przeznaczona dla każdego, głównie z powodu wyżej wspomnianego przeze mnie wątku miłości lesbijskiej - autorka nie zostawia wiele wyobraźni czytelnika i w większości opisów jest raczej dosłowna. Odkładając jednak na bok wszelkie uprzedzenia i oceniając powieść pod względem jej literackiej wartości, trzeba przyznać, że jest to historia skonstruowana z dużym wyczuciem, obfitująca w interesujących bohaterów i ukazująca ciekawy wycinek rzeczywistości.
Choć na co dzień rzadko sięgam po literaturę opisującą minione wieki, tym razem stwierdziłam, że nie zaszkodzi mi zapoznać się odrobinę z epoką wiktoriańską, która w rzeczy samej jest naprawdę interesującym okresem w historii. "Muskając aksamit", choć nie może poszczyć się szczególnie wartką akcją, wciąga od samego początku, najprawdopodobniej za sprawą wprawnego pióra...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-09-19
Z twórczością Murakamiego miałam zamiar się zapoznać od niepamiętnych czasów. Zawsze jednak coś stawało mi na drodze i wybierałam inną lekturę, tym samym odkładając spotkanie z tym japońskim pisarzem na bliżej nieokreślone "później". Cieszę się, że wreszcie wzięłam się w garść i mogę odhaczyć kolejne wyzwanie literackie na mojej liście. Haruki Murakami już za mną.
Moje dotychczasowe doświadczenia z literaturą japońską zostawiły po sobie same dobre wspomnienia. Harmonia, ciekawie przedstawiona kultura, zwykle też tło wojenne. O Murakamim słyszałam jedynie pozytywne opinie, które jednak zastrzegały, że pisarz ten jest bardzo charakterystyczny i jego styl trzeba po prostu polubić. I racja. Nie znalazłam tutaj żadnej z cech, które tak przypadły mi do gustu w przypadku poprzednich książek traktujących o życiu w Japonii.
Akcja powieści obsadzona jest w Tokio lat dziewięćdziesiątych. Mamy trójkę najważniejszych bohaterów. Sumire, dwudziestodwuletnia początkująca pisarka, która mieszka w maleńkiej kawalerce zapełnionej książkami, Miu - niemalże czterdziestolatka, elegancka i odnosząca sukcesy właścicielka firmy importującej wino, a także eks-pianistka. I na końcu narrator, zdawkowo nazywany K., najlepszy przyjaciel Sumire, nauczyciel, wielbiciel historii i literatury. Relacje pomiędzy bohaterami są dość skomplikowane. Sumire zakochuje się w Miu. Miu nie potrafi odwzajemnić tego uczucia. K. zakochuje się w Sumire. Sumire nie potrafi odwzajemnić tego uczucia.
Jak widać, nikt nie jest do końca szczęśliwy. Każdy z bohaterów często czuje się samotny. Choć Sumire, Miu i K. mieszkają w gęsto zaludnionym Tokio, tak naprawdę w większości przypadków są skazani tylko na siebie. Dopiero kiedy Sumire zapada się pod ziemię na małej greckiej wyspie, Miu i K. zaczynają ze sobą współpracować. Pojawia się też największa zagadka powieści. Gdzie podziała się Sumire?
Mając za sobą lekturę "Sputnika", nie jestem pewna, czy mogę nazwać się fanką twórczości Murakamiego. Z pewnością była to ciekawa odskocznia od książek, jakie zwykle czytam. Pełna niejasności, dwuznaczności, zagłębiająca się w ludzkie tęsknoty i słabości. Mimo to nie poczułam do końca klimatu, który autor starał się stworzyć. Nie wykluczam, że sięgnę w przyszłości po inne powieści Murakamiego, bo czuję, że jest w tworzonych przez niego historiach spory potencjał.
Bez większych uniesień, ale całkiem poprawna i nieoczywista. Tak można podsumować powieść "Sputnik Sweetheart".
Z twórczością Murakamiego miałam zamiar się zapoznać od niepamiętnych czasów. Zawsze jednak coś stawało mi na drodze i wybierałam inną lekturę, tym samym odkładając spotkanie z tym japońskim pisarzem na bliżej nieokreślone "później". Cieszę się, że wreszcie wzięłam się w garść i mogę odhaczyć kolejne wyzwanie literackie na mojej liście. Haruki Murakami już za mną.
Moje...
2013-10-13
Lubicie historię Doktora Faustusa? Zastanawialiście się kiedyś nad tym, czy chcielibyście zachować wieczną młodość i urodę? Tak? A zdarzyło się wam pomyśleć, jak wysoka musiałaby być tego cena?
Ja od bardzo dawna zauważam, jak dużym problemem jest dla mnie upływ czasu - ulotność chwili, która nigdy się już nie powtórzy, nieubłagane tykanie wskazówek zegara - wszystko to tylko przypomina mi, jak szybko pędzi czas i utwierdza mnie w przekonaniu, że wobec przemijania jestem bezradna. Nie tylko ja, my wszyscy. Podobny problem, choć wywołany innymi pobudkami, dotknął Doriana Graya, bohatera słynnej powieści Oscara Wilde'a.
Wiktoriańska Anglia. Malarz Basil Hallward na jednym z przyjęć poznaje pięknego młodzieńca, Doriana Graya, którego urok sprawia, że artysta pragnie uwiecznić swojego nowego przyjaciela i proponuje mu pozowanie do portretu. Kiedy prace nad obrazem dobiegają końca, Basila odwiedza Lord Henry Wotton, przedstawiciel radykalnego dekadentyzmu, którego uwadze również nie uchodzi osoba Doriana. Basil obawia się negatywnego wpływu, jaki Wotton może mieć na młodzieńca, jednak nie jest w stanie zapobiec spotkaniu tej dwójki. Henry z przyjemnością oddaje się przekazywaniu Dorianowi swojej życiowej filozofii. Carpe diem. Be beautiful. Party hard.
Kiedy wreszcie Basil pokazuje dwójce przyjaciół swoje ukończone dzieło, Henry okrzykuje je ówczesnym arcydziełem, a Dorian... jest osłupiały. I wściekły. Ten piękny obraz odebrał mu cząstkę jego urody. Odebrał i zachowa na zawsze - ponieważ obraz nigdy się nie zestarzeje, na wieki już pozostanie piękny. Wtedy właśnie młody Gray wypowiada słowa, które okażą się jego przekleństwem: oddałby wszystko za to, by nigdy się nie zestarzeć. Oddałby nawet swoją duszę.
Jednak na tym całe szaleństwo się nie kończy. "Portret Doriana Graya" to wielowątkowa powieść, wspaniale ukazująca ludzką psychikę oraz mentalność zarówno ludzi ogółem, jak i konkretniej - brytyjskiego społeczeństwa ogarniętego gorączką fin de siecle, poszukującego przyjemności i wciąż pragnącego kolejnych doświadczeń. Wilde ze smakiem opisuje i komentuje świat, w którym wieczory spędza się na przyjęciach urządzanych przez śmietankę towarzyską lub - alternatywnie - w palarniach opium. To także świat, w którym miłość (w przewadze fizyczna) nie ogranicza się do kontaktów między kobietą a mężczyzną.
Skoro już dobrnęliśmy do tego punktu, muszę zauważyć, że wątek homoseksualny, tak sprytnie ukryty w powieści, jest jednym z najlepszych, które spotkałam w literaturze, choć nienachalny i raczej niedopowiedziany (w dużej mierze za sprawą cenzury, która nie pozwoliła na opublikowanie w powieści ciekawszych i bardziej bezpośrednich wątków - od czego są jednak przypisy?). Uczucie, jakim Hallward darzył Doriana, było czyste, platoniczne. W cudowny sposób oddaje delikatną i wrażliwą naturę malarza.
"Prawdą jest, że czciłem cię, a uczucia, jakie do ciebie żywiłem, miały w sobie o wiele więcej z romansu, niż zwykle to bywa w przypadku mężczyzny i jego przyjaciela. W jakiś sposób nigdy nie pokochałem kobiety. Dorianie, odkąd cię poznałem, twoja osobowość miała na mnie ogromny wpływ. Byłem przez ciebie zdominowany ja, moja dusza, mój umysł i moje moce. Stałeś się dla mnie widzialną inkarnacją niewidzialnego ideału, którego wspomnienie nawiedza nas artystów niczym przepiękny sen. Przyznaję, że uwielbiałem cię szalenie, nadmiernie, absurdalnie."
(Tak mniej więcej prezentuje się pełne wyznanie Basila, które pozwoliłam sobie poskładać z fragmentów opublikowanych oraz usuniętych i przetłumaczyć.)
Mogłabym pewnie napisać na temat "Portretu Doriana Graya" jeszcze tysiąc słów, pytanie tylko, czy komukolwiek chciałoby się to czytać. Niech za rekomendację posłuży fakt, że uważam tę powieść za jedną z najlepszych (jeśli nie najlepszą), jakąś miałam okazję do tej pory przeczytać w trakcie studiów. Czytanie w oryginale było przyjemnością, Wilde miał z pewnością nietuzinkowe pióro. Ciekawa jestem polskiego tłumaczenia. Może wy skusicie się na historię Doriana, a później opowiecie mi swoje wrażenia? ;)
Lubicie historię Doktora Faustusa? Zastanawialiście się kiedyś nad tym, czy chcielibyście zachować wieczną młodość i urodę? Tak? A zdarzyło się wam pomyśleć, jak wysoka musiałaby być tego cena?
Ja od bardzo dawna zauważam, jak dużym problemem jest dla mnie upływ czasu - ulotność chwili, która nigdy się już nie powtórzy, nieubłagane tykanie wskazówek zegara - wszystko...
2015-06-15
Czwórka przyjaciół: Carla, Oku, Tuyen i Jackie. Każde z nich ledwie skończyło 20 lat. Łączy ich to, że mieszkają w Toronto i pochodzą z rodzin imigranckich. Szukają własnego "ja" w świecie, który automatycznie szufladkuje ich tylko w oparciu o pochodzenie, szukają miłości i odwagi, by przeżyć życie po swojemu. Tłem i pretekstem dla całej historii jest brat Tuyen, którego rodzice zgubili w czasie ucieczki z Wietnamu. Ja wybrałam tę powieść, żeby skupić się na samej Tuyen - alternatywnej, awangardowej artystce, buntowniczce, która walcząc z nieodwzajemnioną miłością do Carli szuka pocieszenia w przygodach z kobietami spotkanymi barze Pop Joan. Brand pisze dobrze, prawdziwie, dialogi są naturalne, przepełnione slangiem. Mnogość wątków wprowadza urozmaicenie, bohaterzy są nienajgorzej skonstruowani. Dodatkowo autorka porusza problem dyskryminacji rasowej. Dobra rzecz.
Czwórka przyjaciół: Carla, Oku, Tuyen i Jackie. Każde z nich ledwie skończyło 20 lat. Łączy ich to, że mieszkają w Toronto i pochodzą z rodzin imigranckich. Szukają własnego "ja" w świecie, który automatycznie szufladkuje ich tylko w oparciu o pochodzenie, szukają miłości i odwagi, by przeżyć życie po swojemu. Tłem i pretekstem dla całej historii jest brat Tuyen, którego...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-08-13
Przełomowa powieść sztandarowej pisarki LBGT w Kanadzie. Wielokrotnie odrzucana przez dziesiątki wydawnictw, po premierze stała się kontrowersyjnym bestsellerem. Wreszcie ktoś nabrał odwagi na tyle, by napisać powieść obyczajową o lesbijkach. Powieść, która kończy się happy endem. Miło, prawda? Sama lektura - niczego sobie. Czyta się szybko i przyjemnie. Przyznam, że na początku, czytając szczątkowe informacje na temat "Desert of the Heart", myślałam, że będzie to po prostu zwykłe czytadło z ckliwym wątkiem miłosnym. Trochę ckliwie bywa, Rule nie stroni jednak od podejmowania w swojej prozie tematów poważniejszych, wkraczających czasem na niepewne grunty filozofii. Sara Waters nazywa tę książkę "lesbijskim klasykiem". Dla osób LGBT obowiązkowa lektura, dla pozostałych - całkiem ciekawa pozycja pokazująca schematyczność społeczeństwa lat 60. i 70. ubiegłego wieku, mnogość banałów i konwencji, które często zupełnie nas zaślepiają.
Przełomowa powieść sztandarowej pisarki LBGT w Kanadzie. Wielokrotnie odrzucana przez dziesiątki wydawnictw, po premierze stała się kontrowersyjnym bestsellerem. Wreszcie ktoś nabrał odwagi na tyle, by napisać powieść obyczajową o lesbijkach. Powieść, która kończy się happy endem. Miło, prawda? Sama lektura - niczego sobie. Czyta się szybko i przyjemnie. Przyznam, że na...
więcej mniej Pokaż mimo to
O życiu zakonnic faktycznie niewiele się mówi. Kojarzone raczej z cieniami przemykającymi nawami kościoła, zapalającymi świece i wymieniającymi kwiaty w wazonach, zakonnice nieszczególnie obchodzą wiernych. Skoro nie poświęca im się uwagi w trakcie służby Bogu, tym bardziej nie wiadomo, co dzieje się z nimi, jeśli zdecydują się odejść z zakonu. Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek w swoim życiu spotkałam się z historią kobiety, która postanowiła wycofać się z życia zakonnego. Częściej pojawiają się plotki czy doniesienia o księżach, którzy zrzucają sutannę, choć te też są raczej sporadyczne i ogólnikowe, jeśli już. Jednak kiedy tylko usłyszałam o premierze reportażu Marty Abramowicz, pomyślałam, że podjęcie tego tematu było strzałem w dziesiątkę. Okazało się, że zakonnice faktycznie odchodzą, tylko nikt o tym nie mówi, nawet one same. Autorka postanowiła zbadać to zagadnienie, czego rezultatem jest niedługi, ale ciekawy i odkrywczy reportaż.
Abramowicz przeszła długą i żmudną drogę, aby zebrać informacje o zakonnicach dezerterkach. Zdecydowana większość odmówiła podzielenia się swoją historią, inne puściły parę z ust, ale tylko za obietnicą anonimowości. Niemniej, tych kilka historii, do których autorka dotarła, pokazuje jak wiele przyczyn skłoniło kobiety do opuszczenia zakonu oraz w jak różny sposób potoczyły się ich dalsze losy. Każda opowieść jest wyjątkowa. Wiele z nich przeraża i daje do myślenia.
Relacje na temat życia w zakonie sprawiają, że włos się jeży. Młode, pełne wiary dziewczyny wybierają się na oazy, żeby zasmakować chwil spędzonych blisko z Bogiem i innymi, którzy są blisko Boga. Wydaje im się, że to jedyna dobra dla nich droga - służyć Najwyższemu. Cały ten piękny obrazek znika, kiedy tylko zamykają się drzwi klasztoru. Obietnice, wyobrażenia i marzenia o pięknym życiu spędzonym na pomocy potrzebującym rozpryskują się w drobny pył, kiedy okazuje się, że zamiast pięknej podróży ramię w ramię z Bogiem i siostrami, każdy dzień to harówka pełna żelaznych zasad pamiętających czasy średniowiecza, wymogów niezachwianego posłuszeństwa wobec Matki Przełożonej (która ZAWSZE jest nieomylna, nawet kiedy mówi bzdury). W zakonie kobieta przestaje być myślącym człowiekiem. Pozbywa się wszystkich swoich praw, nie może posiadać pieniędzy nawet na najbardziej potrzebne rzeczy, każdy jej wydatek jest kontrolowany, musi nieustanie się umartwiać, a przede wszystkim traci jakiekolwiek prawo do indywidualności.
Poza historiami opowiedzianymi przez byłe siostry, Abramowicz opisuje sytuację zakonnic na świecie. Zachodnie państwa przewyższają Polskę pod wieloma względami, w tym także w sytuacji zakonów, które idą z duchem czasu, zamiast tkwić w przestarzałym rytmie i rygorze, który sprawdzał się może tysiąc lat temu, ale dziś jest już nie do pomyślenia. Ciekawie wypada również porówanie warunków życia i pracy zakonnic z zakonnikami, nie wspominając już o maksymalnie uprzywielejowanych księżach. Jedyne, co mogłabym tej publikacji zarzucić, to zwięzłość. Abramowicz opowiada rzeczowo i tyle, ile może. Źródła na ten temat są znikome, stąd też niewielkie gabaryty książki. Mam wrażenie (i nadzieję), że "Zakonnice odchodzą po cichu" to dopiero początek zmiany, pierwszy krok w zabieraniu głosu o poprawę skandalicznych warunków życia zakonnic.
O życiu zakonnic faktycznie niewiele się mówi. Kojarzone raczej z cieniami przemykającymi nawami kościoła, zapalającymi świece i wymieniającymi kwiaty w wazonach, zakonnice nieszczególnie obchodzą wiernych. Skoro nie poświęca im się uwagi w trakcie służby Bogu, tym bardziej nie wiadomo, co dzieje się z nimi, jeśli zdecydują się odejść z zakonu. Nie jestem pewna, czy...
więcej Pokaż mimo to