-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać360
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
Biblioteczka
2024-04-26
2023-11-08
Słabo.
Porównując ze sobą dwie części "Zamek Cieni" i "Glinianą pieczęć" zauważalna różnica polega na tym, że pierwszy tom dawał jakieś nadzieję na to, że koniec tej opowieści będzie zaskakujący, efektowny i piorunujący. Niestety tak nie jest.
Krótkie wstawki z trzema Prządkami są zupełnie nie potrzebne. Czarodzieje, którzy są też uczonymi badaczami nie domyślają się jak można pokonać klątwę, choć już w połowie pierwszej części jest klarowny sygnał jak to zrobić. Mega intryga polityczna jest zakończona w sposób śmieszny, a opisana jest chaotycznie.
Opisami Autorka wypełniła praktycznie 70 procent swojej powieści, które nie wnoszą merytorycznie niczego ciekawego, nowego, potrzebnego. Mało tego, Kładź-Kocot ucieka opisami w totalną ślepą uliczkę, nawiązując do przypadkowych bohaterów, którzy pojawią się stricte epizodycznie. Tak więc można poczytać o podróży Lety Therrus z Cantią von Essen, o tym kogo spotkały i jak im wędrówka mijała. Jak były światkiem morderstwa rodziny, która z osnową główną a nawet poboczną nie miała nic wspólnego.
Wplecenie postaci Księcia i związanego z nim bohatera Machiavello Niccoli to nic innego jak kolejna inspiracja postacią renesansowego polityka, dyplomaty i historyka Niccolo Machiavelli, który zasłynął swoim traktatem o sprawowaniu władzy pt. "Książę". Machiavelli doczekał się nawet nazwania jego imieniem terminu - makiawelizm. Wszystko fajnie, ale na miły Bóg Autorko, wymyśl coś do definiuje ciebie, bo czerpanie z masowej kultury w twoim przypadku jest przesadne.
Słabo.
Porównując ze sobą dwie części "Zamek Cieni" i "Glinianą pieczęć" zauważalna różnica polega na tym, że pierwszy tom dawał jakieś nadzieję na to, że koniec tej opowieści będzie zaskakujący, efektowny i piorunujący. Niestety tak nie jest.
Krótkie wstawki z trzema Prządkami są zupełnie nie potrzebne. Czarodzieje, którzy są też uczonymi badaczami nie domyślają się jak...
2023-06-16
Fabuła powieści koncentruje się wokół Liliany, młodej kobiety i początkującej poetki. Jej sytuacja materialna pozostawia wiele do życzenia, dlatego kiedy na jej drodze staje dawny kolega, i proponuje jej pracę w charakterze ekskluzywnej tancerki dla klientów indywidualnych (czytaj: striptizerki), po krótkim namyśle kobieta się zgadza.
Nie można odmówić Zawadzkiej tego, że się stara. Jej powieść jest dość solidnie przemyślana i zaplanowana. Zaplanowana tak, że nie mam prawa tego negować, ponieważ to osobiste zamierzenie Autorki, a ja to szanuje. Faktem jest to, że "Sekrety Lilly. W kleszczach przeszłości" jest pełne nieścisłości, nielogiczności- co czyni te powieść tak mało wiarygodną, że niemal śmieszną.
Wielokrotnie zastanawiałam się nad motywacją Lilly, którą Zawadzka zawsze usprawiedliwiała tym, że była wychowywana tylko przez ojca, który nie okazywał jej uczuć, był w stosunku do niej oschły i bardzo wymagający. A ona jako pół sierota- jej matka zmarła przy porodzie, potrzebowała miłości, czułości i ciepła, które tylko rodzic może zapewnić. W porządku, przychylam się do tego, właściwie to nawet się z tym zgadzam. Tylko za cholerę nie mogę zrozumieć, dlaczego Autorka tak wyidealizowała swoją powieść, dlaczego usprawiedliwiała notorycznie bezsensowne decyzje i zachowania Lilly jej ciężkim dzieciństwem?
A propos Lilly i nadmiernego odrzeczywistnienia. Uważam, że zbyt dużo tu irracjonalnych aspektów życia i codzienności. Bo Lilly wynajmuje mieszkanie w Warszawie, a nie pracuje... Wydała jeden tomik wierszy. Utrzymuje się z tego. Nie pomaga jej finansowo ojciec- bogaty prawnik. Kiedy Radek składa jej propozycje erotycznych tańców jakoś przesadnie długo się nie zastanawia, a oto jej tłumaczenie:
"Nie bardzo miała ochotę pracować jako kelnerka w pobliskim barze, restauracji, kawiarni czy innego rodzaju knajpie. Nie widziała siebie również w charakterze ekspedientki w sklepie."
Nie rozzłościł by mnie ten fakt aż tak bardzo, gdyby nie to, że na świecie jest masa ludzi, którzy wykonują swoją pracę, choć siebie w niej nie widzieli. Ale pracują, bo muszą jeść, płacić rachunki, żyć. W tym krótkim zdaniu, które Lilly traktuje jak najlepsze na świecie usprawiedliwienie, tego, że musi pracować, pięknie rysuje się jej skrajny egoizm.
Kolejna sytuacja, która wbija w fotel abstrakcyjną logiką to zachowanie głównej bohaterki po tym, jak zostaje zgwałcona. A na dokładkę, tego wbicia w fotel, takiego, że już bez pomocy się z tego fotela nie można wygrzebać jest fakt, że Lilly idzie z gwałcicielem dobrowolnie do łóżka. Gdzieś tam po drodze tłumaczy, że musi, bo inaczej on nie da spokoju jej i jej partnerowi biznesowemu- Radkowi, ale sama absurdalność tej sytuacji po prostu zwala z nóg.
Po próbie samobójczej, kiedy Lilly wzięła leki nasenne budzi się, prowokuje wymioty, zaczyna wołać o pomoc, traci przytomność. Po obudzeniu w szpitalu dowiaduje się, że zostało u niej przeprowadzone płukanie żołądka, a że kobieta spodziewa się dziecka, lekarz (oczywiście miły, uśmiechnięty, taki do rany przyłóż- w polskim szpitalu), zapewnia, że z nią i ciążą wszystko jest w porządku. Zgrzyt tak wielki, że trzeszczy! Bez przeprowadzonych badań, a przede wszystkim czasu, żaden ale to absolutnie żaden lekarz- tym bardziej nie wiadomo jaki specjalista na oddziale, w którym znajdowała się Lilly, nie zapewni przyszłej matki, że jej dziecko urodzi się zdrowe, kiedy to matka w pierwszym trymestrze ciąży nałykawszy się tabletek nasennych aby umrzeć, jednak zmieniła zdanie.
Generalnie powieść jest naszpikowana nieścisłościami, ma braki w postawach wątków czy problematyce. Cała otoczka relacji głównej bohaterki z ojcem urosła do rangi stosunków lodowatych, a kiedy dochodzi do ich spotkania i następstwa tej konfrontacji, bańka surowego ojca po prostu pryska- dlatego pytanie samo ciśnie się na usta, po co to wszystko?
Muszę wspomnieć jeszcze szerzej i skrajnym egoizmie Lilly. Jest to prawdopodobnie najbardziej samolubna bohaterka książkowa, z którą miałam do czynienia. Widać,że Zawadzka próbuje główną bohaterkę wybielać, ponieważ jak wcześniej wspomniałam Lilly spędza noc z własnej woli ze swoim gwałcicielem, aby ratować przyjaciela. Natomiast kiedy jej relacja z żonatym Jarkiem zaczyna wkraczać na intymniejsze szczeble, kobieta ma wątpliwości:
"Kochała go. Jednak jako osoba o dość mocnym kręgosłupie moralnym, a wydawało jej się, że takowy właśnie posiada, dowiedziawszy się, że Jarek ma rodzinę, nie mogła być dla niego nikim więcej jak zwyczajną przyjaciółką."
I to powiedziawszy, zaczęła z nim sypiać... Kurtyna! Niekonsekwencja poraża!
Właściwie nie wiem, jaki ma wyższy cel ta powieść.
Dla mnie nie do pojęcia jest zachowanie i decyzje Lilly, która mając już świadomość, że związała się z facetem o narcystycznych skłonnościach, który znęcał się nad nią psychicznie i uniezależnił od siebie, zakończywszy tą toksyczną relacje już w sposób definitywny sama szuka z nim kontaktu po wielu miesiącach. Palec sam wędruje w górę, by puknąć się w czoło, a usta bezwolnie wypowiadają: "odbiło ci do reszty?!"
Jestem po lekturze, cieszy mnie to. Jest to jedna z najsłabszych powieści jakie miałam okazję czytać.
Fabuła powieści koncentruje się wokół Liliany, młodej kobiety i początkującej poetki. Jej sytuacja materialna pozostawia wiele do życzenia, dlatego kiedy na jej drodze staje dawny kolega, i proponuje jej pracę w charakterze ekskluzywnej tancerki dla klientów indywidualnych (czytaj: striptizerki), po krótkim namyśle kobieta się zgadza.
Nie można odmówić Zawadzkiej tego, że...
2023-04-11
Nie umiem znaleźć w tej książce niczego, co przykuło by uwagę, co by zaciekawiło, co dostarczyło by mi dawkę grozy/strachu, co by mnie rozśmieszyło groteską, co by mnie zawstydziło klimatem erotycznym.
Jestem powieścią Ejzaka zmęczona, i naprawdę zadowolona, że wątpliwa przyjemność czytania jest już za mną.
Mam wrażenie, że musiał tu mocno zadziałać dobry PR, oraz nieśmiertelna reklama, że oceny "Szarlatan i hermafrodyta" ma tak pozytywne, ponieważ jest to kawał ciężkiej literatury, pełnej zawoalowanych odniesień, postaci i sytuacji.
To, że blurb jest jaki jest, to mnie nawet nie dziwi- patrz wyżej pod hasłem "reklama", ale w błąd wprowadza również przedmowa od autora.
Co do czarnej groteski... Nie mam nic przeciwko, współcześnie w bardzo dobrym stylu operuje nią choćby Gaiman, ale nie przetrawie jej w wykonaniu Ejzaka. Dla mnie to jest brak smaku, klasy i chyba (z całym szacunkiem) po prostu talentu.
Autor nie mógł się zdecydować czy stworzyć powieść psychologiczną, bo jako 19 letni chłopak zaznajomiony był z prozą Poego, Lovecrafta, Walpole'a, Goethego, Le Fanu.
Więc siłą rzeczy zaparł się, żeby i elementy powieści gotyckiej umieścić w swojej powieści, i choć starał się podążać za schematem, to po drodze jakby za dużo urosło tejże psychologii właśnie.
I przyznaje, w pewnym momencie przypomninało to nawet Le Fanu. Szybko to uczucie jednak zostało bestialsko stłumione ostrym nożem pisarskim Ejzaka.
Styl pisarski mocno wypracowany. Język patetyczny, prawdę mówiąc tak patetyczny, że trzeba indywidualne słowa sprawdzać w słowniku. Co nasuwa pytanie- do jakiej grupy czytelników kierował swoją powieść Autor? Nie wiem, nie mam pojęcia, aczkolwiek zakładam, że do niszy.
Ode mnie 3 gwiazdki, i to jest i tak wysoka ocena. Jestem porażona i zniesmaczona upchniętymi gatunkami literackimi, nieudolną próbą analizy osiągnięcia przez jednostkę ludzką dna, groteską przerysowaną i żałosną.
Nie umiem znaleźć w tej książce niczego, co przykuło by uwagę, co by zaciekawiło, co dostarczyło by mi dawkę grozy/strachu, co by mnie rozśmieszyło groteską, co by mnie zawstydziło klimatem erotycznym.
Jestem powieścią Ejzaka zmęczona, i naprawdę zadowolona, że wątpliwa przyjemność czytania jest już za mną.
Mam wrażenie, że musiał tu mocno zadziałać dobry PR, oraz...
2023-03-29
Ło matko!
Jeśli zdecydujesz się przeczytać "Legendę ludową", musisz zdawać sobie sprawę z tego, że czeka cię totalne oderwanie od rzeczywistości, wątpliwy humor, i wałkowanie durnych przemyśleń.
Nie mam zastrzeżeń, co do samego procesu twórczego Autorki. Widać, że dobrze to sobie przemyślała, opracowała dokładnie i realizowała swój plan.
Natomiast jeśli chodzi o przygotowanie, wiedzę, ogólne pojęcie o wsi- jakiejkolwiek, to jest nieporozumienie. Nawet jeśli Derkacz naprawdę miała na celu stworzyć w swojej powieści obraz polskiej wsi (zakładam, że współczesnej, ponieważ nie znalazłam wzmianki co do dokładnego czasu akcji), na modłę tej z lat 50 tych ubiegłego wieku, czyli z głębokim zakorzenieniem w religii katolickiej i przesądach, na nagminnej wręcz fascynacji zabobonami, to naprawdę nie obrała właściwego kierunku.
Postacie które stworzyła Autorka są prostolinijne, ale dzięki silnym staraniom Karoliny Derkacz są też głupie i irytujące.
Na podium infantylności, zarozumiałości i egoizmu stoi Jadwiga Sosna, która jak przystało na osobę głęboko wierząca i praktykującą, obgaduje wszystkich mieszkańców Wisłowic, nawet tych, którzy w chwilach upadku rodziny Sosnów chcą im pomóc.
Cała oś fabularna koncentruje się na rodzinie Sosnów, w związku z tym chcąc nie chcąc, jest ich w powieści bardzo dużo. Dlatego też poznając kolejne przemyślenia Jadwigi można po prostu usiąść i płakać, bo z całym szacunkiem, ale uśmiechu jej postępowanie nie wzbudza- no chyba że uśmiech współczucia. Nie wiem, może ja zwyczajnie tego nie rozumiem... Tak z pewnością mam skrzywione spojrzenie na temat pomocy, ale nie mieści mi się w głowie, jak Jadwiga mogła mieć pretensje do sąsiada, że nie przyszedł pomóc im przy żniwach, skoro dobrze wiedziała, że sam ma pola do koszenia.
Ludzie nie znają pojęcia lekarz, więc leczą się u miejscowej Zielarki, czy oni nigdy nie potrzebowali pomocy np chirurga?
Nie istnieje w Wisłowicach posterunek policji, ale kiedy we wsi zaczynają się ataki wilkołaka zostaje sprowadzony komisarz. Nagle pojawia się też areszt, prokurator, i sąd aż kilku instancji!
I mój ulubieniec, absurd absurdów! Otóż żniwa w Wisłowicach trwają kilka tygodni. Każdy, kto miał krewnych na wsi, bądź sam mieszkał doskonale wie, że przed laty, gdy żniwa odbywały się poprzez koszenie zboża cepem bądź kosą liczył się czas, więc ludzie na polu spędzali niemal całe dnie, ponieważ nie tylko deszcz, ale również porywisty wiatr mógł uszkodzić plon. Państwo Sosna żniwa rozkładają na raty...
Powiem szczerze, że zmęczyła mnie ta książka. A postać Jadwigi mnie rozłożyła na łopatki. Mam wrażenie, że Derkacz próbowała zrobić z małżeństwa Sosnów Hiacyntę i Ryszarda Bucket z serialu "Co ludzie powiedzą", co w obliczu poznanej lektury uważam za profanację.
Kolejny ukłon w stronę brytyjskich seriali to postać grabarza, który na powitanie mówi "dziń dybry!". Wiadomo, tak witał się oficer Crabtree z serialu "Allo, Allo", który nieudolnie próbował mówić po francusku.
I jeszcze hołd złożony naszemu, swojskiemu serialowi "Świat według Kiepskich", gdzie wspomniany wcześniej grabarz posługuje się zwrotami i gwarą głównych bohaterów. Oraz nieśmiertelny tekst Ferdynanda Kiepskiego "w tym kraju nie ma pracy dla ludzi z moim wykształceniem".
Rozumiem fascynacje, ale czy Autorka nie umie wymyślić niczego śmiesznego, tylko wręcz jawnie zżynać z kultowych sitcomów?
"Legenda ludowa" moje rozczarowanie roku!
Ło matko!
Jeśli zdecydujesz się przeczytać "Legendę ludową", musisz zdawać sobie sprawę z tego, że czeka cię totalne oderwanie od rzeczywistości, wątpliwy humor, i wałkowanie durnych przemyśleń.
Nie mam zastrzeżeń, co do samego procesu twórczego Autorki. Widać, że dobrze to sobie przemyślała, opracowała dokładnie i realizowała swój plan.
Natomiast jeśli chodzi o...
2023-03-26
Nie jestem fanką powieści w formie opowiadań. Nie to, że nie lubię tak skonstruowanej literatury, aczkolwiek musi mnie coś wybitnie zaciekawić, by sięgnąć po zbiór opowiadań, i trzymać w napięciu, by dotrwać do końca.
Do tej pory zastanawia mnie, jak to się stało, że przebrnęłam przez tą kosodrzewinę, że mimo wszystko skończyłam czytać, ponieważ w książce naprawdę niewiele jest tych opowiadań, które ciekawią.
Rozumiem grozę, która Grzelak sugestywnie dawkował i całkiem dobrze opisał, natomiast kompletnie nie jestem w stanie wyjaśnić tych "przesłań", które z uporem maniaka Autor wciskał w każdą z historii.
Opowiadania "Dziewczynka z granatami" i "Miłość i nienawiść" nawiązują do narodu ukraińskiego, z czego to pierwsze do aktualnej sytuacji u naszych sąsiadów. Drugie z nich już bazuje na przeciwieństwie, czyli na wydarzeniach w Wołyniu. Szeroka rozbieżność, ale napisane rzeczywiście z głębią, dające do myślenia i pozostawiające smutek i pustkę.
"Patostreamer" też zasługuje na wzmiankę, ponieważ porusza problem bardzo aktualny, jakim jest chore pokazywanie wszelkich patologicznych zachowań w internecie. Jeszcze bardziej chore jest to, że ktoś to w ogóle ogląda, zachwyca się tym, i oczekuje wiecej- tu trzeba pogratulować Grzelakowi, bo opisał problem i jego potencjalne skutki barwnie i obrzydliwie. Daje do myślenia i wzbudza emocje. Brawo!
Pozostałe opowiadania mocno średnie, nudnawe, nie zapadające w pamięć. Właściwie nie są specjalnie odkrywcze i nawet nie bardzo ciekawe.
Widać, że Autor lubi Lovecrafta, Kinga, Mastertona. W niewielki sposób odwołuje się do słowiańskich wierzeń, aczkolwiek mam wrażenie, że jego wiedza w tym temacie ogranicza się jedynie do informacji z wikipedii.
Nie ma tu generalnie żadnej mocnej strony, opowiadania są krótkie, najdłuższe liczy coś około 30 stron. Nie mogłam skupić się na danej historii, ponieważ zaraz po rozpoczęciu niemal od razu następował koniec.
Nie jestem fanką powieści w formie opowiadań. Nie to, że nie lubię tak skonstruowanej literatury, aczkolwiek musi mnie coś wybitnie zaciekawić, by sięgnąć po zbiór opowiadań, i trzymać w napięciu, by dotrwać do końca.
Do tej pory zastanawia mnie, jak to się stało, że przebrnęłam przez tą kosodrzewinę, że mimo wszystko skończyłam czytać, ponieważ w książce naprawdę niewiele...
2023-01-28
Pomysł na fabułę i kreacja świata wymyślonego są mega fantastyczne, co więcej zasługują na naprawdę duże brawo. Co więc jest nie tak? Właściwe wszystko. Autorka tak poplątała wszyściutkie wątki, które pieczołowicie stworzyła, że jeszcze mam problem z dojściem do siebie. Już samo połączenie science-fiction z takim typowym fantasy jest dość specyficzne, ale nie mam nic przeciwko. Tylko, że komicznie czytać o super nowoczesnych kapsułach kosmicznych, a za kilka stron o magicznych eliksirach sporządzonych ze kawałka skalpu jednego z bohaterów.
To połączenie jest niestrawne. I nie mam na myśli, że jest to nie logiczne (każdy autor w swój sposób ową logikę wypracowywuje w swoim dziele), to jest po prostu tak chaotycznie opisane, wplątane ze sobą niespójnie i bez litości. I szczerze mi żal, bo powtarzam- pomysł Autorka miała bardzo dobry. Tylko za wszelką cenę próbowała upchnąć kilka takich idei w jednej książce, co zważywszy na treść, nie mogło się udać.
Daje cztery gwiazdy, bo czytało się to całkiem nieźle, mimo tego nieszczęsnego galimatiasu, ponieważ styl i pióro Świerczek-Gryboś są dobre, lekkie, soczyste. Aczkolwiek uwielbia patos, bo z "Dzieci Burzy" wprost się on wylewa.
Pomysł na fabułę i kreacja świata wymyślonego są mega fantastyczne, co więcej zasługują na naprawdę duże brawo. Co więc jest nie tak? Właściwe wszystko. Autorka tak poplątała wszyściutkie wątki, które pieczołowicie stworzyła, że jeszcze mam problem z dojściem do siebie. Już samo połączenie science-fiction z takim typowym fantasy jest dość specyficzne, ale nie mam nic...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Unikałam przyjętego w książkach historycznych akademickiego wysławiania się. Książka jest napisana prostym, nieco gawędziarskim językiem z częstym zwrotem do czytelnika, którego jakby wzywam do zaakceptowania mojej tezy".
Teraz ja zwrócę się do autorki, pragnąc aby zaakceptowała moją tezę: Pani Watała, do garów! Niech pani już nic więcej nie pisze, bo nie rozumie pani podstawowego znaczenia funkcji gawędziarza. Tu nie chodzi o to aby wybebeszyć się z jakiś swoich uczuć do danej postaci tylko o przedstawienie rzetelnych informacji, ponieważ Czytelnik kupując pani "książkę" myślał, że będzie miał do czynienia z literaturą faktu.
Pomijam już fakt, że język autorki jest gnuśny, wulgarny, nieodpowiedni jednym słowem. Na to można przymknąć oko, zważywszy, że Watała przyjęła za punkt wyjścia "opowieść gawędziarską". Jestem jeszcze w stanie jakoś przeboleć, że te opowieści są zwyczajnie pomieszane, raz jest wzmianka o starożytności, zaraz potem historyjka z XVIII w, chronologia leży i kwiczy chciałoby się rzec, a jaki byłby problem po kolei wszystko poukładać?
Nawet dzieci w szkole, na lekcji historii uczą się w porządku chronologicznym, ponieważ to jest logiczne!
Nie zaakceptuję jednak faktu, że pewne informację są po prostu nieprawdziwe. Mam wrażenie, że autorka sobie coś dopowiedziała, w głowie i potem przeniosła to na papier, uznając że będzie to hit.
Kilka historii, które opisała poznałam już wcześniej, inne dopiero podczas lektury "Zboczeńców" i chętnie wertowałam Internet w poszukiwaniu dodatkowych informacji, które nie zawsze pokrywały się z opisem Elwiry Watały.
Jak choćby pierwszy z brzegu przykład madame du Barry, Watała pisze, że jej ojcem był Filip Orleański a już sama Wikipedia pozwala udowodnić że tak nie jest. Jest to przykład tylko jeden z wielu, bardzo wielu.
Sądziłam, że wiele zagadnień, które Watała tu porusza czyli pedofilia, kazirodztwo, nekrofilia będą potraktowane bardziej naukowo, natomiast autorka nic sobie z tego nie robi i dalej brnie w swoim "gawędziarstwie".
Nie poleciłabym tej książki. Nic nie straciłabym gdybym po nią nie sięgnęła, przeciwnie oszczędziłabym sobie niesmaku, który po niej pozostał.
"Unikałam przyjętego w książkach historycznych akademickiego wysławiania się. Książka jest napisana prostym, nieco gawędziarskim językiem z częstym zwrotem do czytelnika, którego jakby wzywam do zaakceptowania mojej tezy".
Teraz ja zwrócę się do autorki, pragnąc aby zaakceptowała moją tezę: Pani Watała, do garów! Niech pani już nic więcej nie pisze, bo nie rozumie pani...
Nie mogę nawet ocenić tego tytułu, ponieważ nie wiem jak to zrobić...
Styl autorki to, przepraszam jeśli kogoś urażę, literacki bełkot!
Nawet nie literacki, może po prostu uliczny.
Całość nie trzyma się kupy, nie jest spójna, akcja która miała być zawrotna jest zwyczajnie jednostajna i nudna.
Powieść ma zdecydowanie więcej minusów niż plusów a to szkoda, bo pomysł był ciekawy, tylko wykonanie go już niestety nie.
Żałuję, bo potencjał wietrzyłam całkiem wysoki, poza tym nigdy jeszcze na LC nie zdarzyła mi się sytuacja w której nie dałabym książce poniżej 6 gwiazdek. Mój gust literacki nie jest wybredny, lubię ostatnimi czasy urban fantasy i z reguły wszystko mi się podobało z pozycji, które wertowałam.
Tak więc, nie zagłębiając się w minusy Krwi Aniołów, gdyż musiałabym pisać w nieskończoność, skupię się na plusach.
Po pierwsze wspaniały pomysł, archanioły sprawujące jawną władzę nad światem, jako sługusów mają wampiry.
Po drugie, choć nie wiem czy to można zaliczyć jako pozytyw to postać Rafaela, zmysłowego i kuszącego, jednocześnie silnego i destruktywnego archanioła Nowego Jorku. Smutne, że taka charyzmatyczna postać została wprowadzona do takiej słabej książki.
Nie mogę nawet ocenić tego tytułu, ponieważ nie wiem jak to zrobić...
Styl autorki to, przepraszam jeśli kogoś urażę, literacki bełkot!
Nawet nie literacki, może po prostu uliczny.
Całość nie trzyma się kupy, nie jest spójna, akcja która miała być zawrotna jest zwyczajnie jednostajna i nudna.
Powieść ma zdecydowanie więcej minusów niż plusów a to szkoda, bo pomysł był...
Zaczęło się bardzo fajnie i naprawdę wciągnęło mnie ale potem coś zaczęło się psuć.
Spotkanie Damona i Eleonory w ogrodzie podczas balu już po owych dwóch latach jeszcze dało radę ale póżniejsze nieco infantylne zachowanie lorda Wrexhama nie zachęcało do lektury.
Postanowił on, że nie dopuści aby ukochana Eleonora wyszła za księcia Lazzare, zaś ona pragnie tego za wszelką cenę choć księcia nie kocha.
I o tym jest połowa książki.
Druga połowa przedstawia historię już po ślubie Damona i Eleonory, zresztą został on zawarty na skutek niefortunnego zbiegu okoliczności (Damon i Eleonora lecieli sami balonem, wylądowali na polu i dziewczyna mogła paść ofiarą podłych plotek).
Nic szczególnego jak już wspomniałam, zaczęło się bardzo ciekawie ale niestety dalej było już tylko nudno.
Zaczęło się bardzo fajnie i naprawdę wciągnęło mnie ale potem coś zaczęło się psuć.
Spotkanie Damona i Eleonory w ogrodzie podczas balu już po owych dwóch latach jeszcze dało radę ale póżniejsze nieco infantylne zachowanie lorda Wrexhama nie zachęcało do lektury.
Postanowił on, że nie dopuści aby ukochana Eleonora wyszła za księcia Lazzare, zaś ona pragnie tego za wszelką...
Moje pierwsze spotkanie z panią Woodiwiss odbyło się za sprawą książki "Miłość bez pamięci", która mnie oczarowała.
Przekonana, że tym razem powieść "Na zawsze w twoich ramionach" powtórzy mój zachwyt boleśnie się rozczarowałam.
Licząca prawie 400 stron opowieść o miłości stała się zupełnie nieciekawą głęboką studnią.
Zinowia, młoda szlachcianka Rosyjska po drodze do Moskwy zostaje napadnięta przez bandytę Władysława. Cudem uratowana z rąk oprawcy przez Tyrone Rycrofta ucieka ze swoją służbą nie zdążywszy nawet podziękować swojemu wybawicielowi.
Jeszcze tego samego wieczoru dziewczyna podczas kąpieli w basenie z ciepłą wodą natyka się na pułkownika Rycorfta, który jest pod ogromnym wrażeniem urody Zinowii.
Intymne i jednocześnie nieoczekiwane spotkanie kończy się gniewem młodej Rosjanki.
Tymczasem Zinowia zostaje podopieczną księżniczki Anny Taraslowny -kuzynki cara Michaiła i jej męża Aleksieja, który będąc również pod wrażeniem niespotykanej piękności robi wszystko aby ją uwieść.
Zaś Tyron Rycroft prosi cara aby zezwolił mu na oficjalne zalecanie się do Zinowii. Na domiar złego Anna widząc, że jej mąż jest zauroczony hrabianką postanawia wydać ją za mąż za starego księcia Władimira.
Zrozpaczona dziewczyna, chcąc mieć jakiekolwiek wpływ na swój los- wszak nie chce poślubić starca postanawia wykorzystać słabość pułkownika Rycrofta i aranżuje ich potajemną schadzkę, wszystko detalicznie planując. Wie, że jeśli o takim spotkaniu dowie się jej przyszły mąż - książe Władimir z pewnością zerwie kontrakt narzeczeński. Nie może tylko dopuścić aby namiętność jaką pała do niej Tyrone i jej odebrała zmysły a z każdą chwilą spędzoną u boku przystojnego pułkownika jej opory słabną.
Rozczarowała mnie ta książka. W poprzedniej wyżej wspomnianej książce tej autorki akcja toczy się ciągle tu nie.
Niektóre sceny są niepotrzebnie rozwlekane. Podczas parady na której Tyrone prezentuje swój regiment wojska wymiana zdań między Zinowią a Nataszą ciągnie się przez kilkanaście kartek a nie wnosi nic nowego do powieści ani nie powoduje żadnych zwrotów akcji.
Czytałam naprawdę lepsze romanse historyczne.
Moje pierwsze spotkanie z panią Woodiwiss odbyło się za sprawą książki "Miłość bez pamięci", która mnie oczarowała.
Przekonana, że tym razem powieść "Na zawsze w twoich ramionach" powtórzy mój zachwyt boleśnie się rozczarowałam.
Licząca prawie 400 stron opowieść o miłości stała się zupełnie nieciekawą głęboką studnią.
Zinowia, młoda szlachcianka Rosyjska po drodze do...
Niestety nie jest lepsza od pierwszej.
Trzeciego tomu nie udało mi się przeczytać choć miałam go na wyciągnięcie ręki.
Powiem jedno, to na pewno nie jest erotyk a ten kto tak twierdził zwyczajnie erotyku nie czytał.
Anastazja i Christian tworzą parę i jakoś tam sobie egzystują.
W tak zwanym między czasie kochają się namiętnie w czerwonym pokoju a ich ekscesy autorka opisuje w najnudniejszy sposób jaki czytałam.
O ile pierwszy tom ciekawił, ponieważ Ana i Grey się poznali, niewiadomo było jak potoczą się ich relacje (choć w sumie wiadomo bo 3 tomy wyszły niemal jednocześnie) to w drugiej nie ma takiego punktu zaczepienia.
Nie dziwi mnie też fakt tylu sprzedanych egzemplarzy bo jestem jedną z tych naiwnych, które całą trylogię zakupiły z wypiekami na twarzy.
To był zwykły chwyt marketingowy.
Niestety nie jest lepsza od pierwszej.
Trzeciego tomu nie udało mi się przeczytać choć miałam go na wyciągnięcie ręki.
Powiem jedno, to na pewno nie jest erotyk a ten kto tak twierdził zwyczajnie erotyku nie czytał.
Anastazja i Christian tworzą parę i jakoś tam sobie egzystują.
W tak zwanym między czasie kochają się namiętnie w czerwonym pokoju a ich ekscesy autorka opisuje...
Jestem zaskoczona, niestety w negatywnym sensie.
Nie tego się spodziewałam po Wyborze Crossa.
Spodziewałam się jakiegoś spektakularnego zwrotu akcji, natomiast znalazłam się w potrzasku jaki Gideon i Eva sami sobie zgotowali.
Po ostatnich trzech tomach moja sympatia do tej dwójki osłabła.
Kompletnie nie rozumiem co Sylvia Day zrobiła z Evą!
Poznałam ją jako inteligentną dziewczynę, z krwi i kości. Kiedy zachodziła taka potrzeba zachowywała się racjonalnie, odpowiedzialnie.
Wybałuszałam oczy ze zdumienia, kiedy Eva wszczynała kłótnie z Gideonem z byle powodu, nie poznawałam jej!
Jej wahania, huśtawki nastrojów mnie przyprawiały o zawrót głowy.
Na duży plus odebrałam spojrzenie na całość z perspektywy Crossa.
Niewątpliwie rzuca ono nowe światło na ich związek a także na przeszłość Gideona.
Poza tym jeszcze jeden fakt, który mnie osobiście zbił z pantałyku: Eva, chodząca za Gideonem i prosząca aby był z nią szczery na każdym kroku, mówił o wszystkim i nie miał tajemnic. Zapewnia solennie, że będzie cierpliwa, będzie wytrwale czekać. I w końcu kiedy Gideon informuje ją o jakimś znaczącym wydarzeniu bądź rozmowie, ona wybucha gniewem, obraża się, nie odzywa. Argumentuje swoje zachowanie, tym że po raz kolejny dowiaduje się czegoś po fakcie. A przecież utwierdzała w przekonaniu Crossa, że bez względu na to jakie on ma dla niej rewelacje, ona będzie przy nim trwać.
Ogólnie pisząc tą częśc Day nie popisała się zbytnio. Przykro mi to pisać, ponieważ niektórym na pewno książka bardzo przypadła do gustu, nie lubię też pisać nieżyczliwych komentarzy, jednakowoż wg mnie nie ma tu nic ciekawego.
Z niecierpliwością czekałam na rozwinięcie wątku z Anne Lucas. Terapeutka pojawia się nawet dwukrotnie, aczkolwiek bez większych fajerwerek. To także mnie wprawiło w osłupienie, ze względu na fakt pojawienia się Anne i jej męża w poprzednim tomie. Sądziłam, że motyw Anne Lucas-Cross-Eva-dr Lucas będzie przynajmniej w większym stopniu rozwinięty. Sądzę jednak, że został stłumiony w zarodku.
Za to Sylwia Day uraczyła nas prawdziwą bombą słodkości, w postaci ciągłego "Aniołku" i rozmowach jak oboje są dla siebie ważni, nie mogą bez siebie żyć, a w chwilach poważniejszego kryzysu, rozmawiając ze sobą za pomocą sms ów bądż maili zapewniających się o wzajemnej miłości.
Jestem zaskoczona, niestety w negatywnym sensie.
Nie tego się spodziewałam po Wyborze Crossa.
Spodziewałam się jakiegoś spektakularnego zwrotu akcji, natomiast znalazłam się w potrzasku jaki Gideon i Eva sami sobie zgotowali.
Po ostatnich trzech tomach moja sympatia do tej dwójki osłabła.
Kompletnie nie rozumiem co Sylvia Day zrobiła z Evą!
Poznałam ją jako inteligentną...
Na tę pozycję ostrzyłam sobie pazurki od dawna.
Kiedy już wpadła w moje ręce i oczy nie posiadałam się z radości.
I wtedy poczułam wielkie rozczarowanie.
Sylvię Day poznałam dzięki serii o Crossie. Wspomniałam nawet na LC, że o ile pierwsza część skradła moje serce, druga i trzecia były ok, to czwarta i piąta książka były kompletnie beznadziejne.
W Obudzonych pragnieniach mamy dwoje ludzi, których połączy gorący i wyuzdany romans. Pikantnych scen erotycznych jest tutaj dużo, są typowo dla Day napisane, aczkolwiek nie można jej zarzucić zbytniej perwersji czy sprośności.
Zbliżenia miłosne są, wymyślne jak mało gdzie, ale na tym się kończą plusy powieści.
Między bohaterami, Jessiką młodą wdową a Alastairem jak dla mnie nie ma kompletnie chemii. Owszem kochają się namiętnie, natomiast kiedy już rozmawiają ze sobą brakuje mi iskry między nimi.
Ich dyskusje są mdłe, cukierkowe, wręcz lukrowane a ja spodziewałam się więcej pieprzu, ognia.
W ogóle nie myślałam, że Alastair mimo swej przeszłości (a przeszłość miał nieprawdopodobnie barwną) będzie takim cielakiem biegającym za Jessiką.
Rozczarowanie moje nie zna granic.
Na tę pozycję ostrzyłam sobie pazurki od dawna.
Kiedy już wpadła w moje ręce i oczy nie posiadałam się z radości.
I wtedy poczułam wielkie rozczarowanie.
Sylvię Day poznałam dzięki serii o Crossie. Wspomniałam nawet na LC, że o ile pierwsza część skradła moje serce, druga i trzecia były ok, to czwarta i piąta książka były kompletnie beznadziejne.
W Obudzonych pragnieniach...
Dodatkowa gwiazdka za styl Autora, który jest lekki i spójny, co czyni tę powieść strawną. Poza tym nie mój świat zupełnie.
Pomysł był niezły, ale naprawdę nie umiałam w "Serce lodu" odnaleźć głębszego sensu. Powody do zniszczenia świata, tudzież do przywołania niszczycielskich sił były dla mnie zbyt chaotycznie opisane. Bohaterowie też tacy... no prości. Nie wyróżniający się ani negatywnie ani pozytywnie. Opisy walk też takie sobie.
Saulski nie scharakteryzował porządnie meandrów polityki i czasów przeszłych, gdzie jak zrozumiałam kluczowe momenty musiały zaistnieć, ponieważ nawiązań do nich we właściwym czasie akcji jest dużo.
Klasyczne fantasy przygodowe, gdzie bohaterowie muszą zmierzyć się z przeciwnościami i wrogami, by móc ocalić świat. Mogło być lepiej.
Dodatkowa gwiazdka za styl Autora, który jest lekki i spójny, co czyni tę powieść strawną. Poza tym nie mój świat zupełnie.
więcej Pokaż mimo toPomysł był niezły, ale naprawdę nie umiałam w "Serce lodu" odnaleźć głębszego sensu. Powody do zniszczenia świata, tudzież do przywołania niszczycielskich sił były dla mnie zbyt chaotycznie opisane. Bohaterowie też tacy... no prości. Nie wyróżniający...