Marta Kładź-Kocot – doktor nauk humanistycznych, autorka dwutomowej powieści fantasy „Noc kota, dzień sowy” oraz książki „Dwa bieguny mitopoetyki. Archetypowe narracje w twórczości J.R.R. Tolkiena i Stanisława Lema”. Pisuje również artykuły naukowe o fantastyce i mitach, opowiadania oraz teksty publicystyczne. Uzależniona od czytania, okularów przeciwsłonecznych, dobrej kawy, zadawania tekstom nietypowych pytań i wewnętrznego sarkastycznego komentatora rzeczywistości. Lubi zapomniane słowa i dziwaczne teorie.
Słabo.
Porównując ze sobą dwie części "Zamek Cieni" i "Glinianą pieczęć" zauważalna różnica polega na tym, że pierwszy tom dawał jakieś nadzieję na to, że koniec tej opowieści będzie zaskakujący, efektowny i piorunujący. Niestety tak nie jest.
Krótkie wstawki z trzema Prządkami są zupełnie nie potrzebne. Czarodzieje, którzy są też uczonymi badaczami nie domyślają się jak można pokonać klątwę, choć już w połowie pierwszej części jest klarowny sygnał jak to zrobić. Mega intryga polityczna jest zakończona w sposób śmieszny, a opisana jest chaotycznie.
Opisami Autorka wypełniła praktycznie 70 procent swojej powieści, które nie wnoszą merytorycznie niczego ciekawego, nowego, potrzebnego. Mało tego, Kładź-Kocot ucieka opisami w totalną ślepą uliczkę, nawiązując do przypadkowych bohaterów, którzy pojawią się stricte epizodycznie. Tak więc można poczytać o podróży Lety Therrus z Cantią von Essen, o tym kogo spotkały i jak im wędrówka mijała. Jak były światkiem morderstwa rodziny, która z osnową główną a nawet poboczną nie miała nic wspólnego.
Wplecenie postaci Księcia i związanego z nim bohatera Machiavello Niccoli to nic innego jak kolejna inspiracja postacią renesansowego polityka, dyplomaty i historyka Niccolo Machiavelli, który zasłynął swoim traktatem o sprawowaniu władzy pt. "Książę". Machiavelli doczekał się nawet nazwania jego imieniem terminu - makiawelizm. Wszystko fajnie, ale na miły Bóg Autorko, wymyśl coś do definiuje ciebie, bo czerpanie z masowej kultury w twoim przypadku jest przesadne.
Skuszony "neo" w "legendach" sięgnąłem po świeżość opowieści miejskich legend mając w pamięci ubiegłoroczne 6 tomików "Fantastycznego Poznania". Oczekiwania nie spotkały jednak zaspokojenia, bo horyzonty wyobraźni autorów z nielicznymi wyjątkami zdały się zaparkować na orbicie historyczno-bogobojnej.
Rasową miejską legendą jest pierwsza w tym zbiorze rzecz o tym, że tworzywo ustępuje dziełu, z którego je wykonano. Zaraz potem dawkę zdrowego humoru aplikuje nam młoda Jadwiga (ta Jadwiga). Dalej idą te nowe legendy bardziej w wydumanie i przestrzenie wewnętrzne z istotną dawką fantazmatów.
Poruszyła mnie jednakowoż do głębi Pietà z racji przewrotności losu i przeznaczenia. Z niejaką irytacją natomiast odczytałem neowersję żółtego trzewiczka, który nakazano nam onegdaj przyswajać w szkolnej lekturze, choć urzekającą silnie w tej opowieści jest magia i magnetyzm najsłynniejszego hejnału w tej części, którą przemocą odebrał nam tatarzyn. Stereotypem natomiast rozpoznaję opatrznościowe przywołanie galaru i mocy talizmanu wydobytego z rzecznego wrakowiska średniowiecznego zwycięstwa nad czarnym krzyżem.
Ważąc jednak całość, antologii nam trzeba. Koniecznie jednak wołam o więcej redakcji w doborach tak zwanych obszarowo-tematycznych. W zbiorze neolegend nie znajduję bowiem ani krzyty legend, których można byłoby się nasłuchać w przyszłości - tej stechnicyzowanej, wyobcowanej, także pozaziemskiej i tej postapo. Może to pomysł na kolejny tom nowych legend?