Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Lepsza niż tom pierwszy, bez błędów debiutu. Na plus przede wszystkim główna bohaterka - już nie muszą się nią zachwycać wszyscy dookoła (i nie robią tego), sama w sobie stała się silną i ciekawą postacią.

Lepsza niż tom pierwszy, bez błędów debiutu. Na plus przede wszystkim główna bohaterka - już nie muszą się nią zachwycać wszyscy dookoła (i nie robią tego), sama w sobie stała się silną i ciekawą postacią.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tomek postanowił zrobić sobie jaja w trakcie testu psychologicznego w szkole, a nauczycielka za karę kazała mu pomagać w organizacji imprezy z okazji walentynek. Jego zaangażowanie, choć niechętne, zrobiło na tyle duże wraże na organizatorkach, że na stałe trafił do Szkolnego Klubu Pomocników.
Fabularnie Słona wanilia jest dość prostą powieścią o grupie nastolatków, którzy poza zwyczajną nauką w szkole zajmują się czymś więcej – pracują, udzielają się w szkolnym Klubie i z nim organizują imprezy szkolne oraz charytatywne. Każdy z nich ma swoje marzenia i plany na przyszłość. W przypadku niektórych są one bardzo skonkretyzowane, w przypadku innych mniej. To wszystko wiąże z koniecznością wychodzenia przez bohaterów poza ich strefę komfortu, lepszego poznania siebie i zmierzenia się z poważnymi, „dorosłymi” problemami, ale dla równowagi niejednokrotnie powoduje także pojawienie się także dość zabawnych sytuacji. Dzięki temu książka jest nie tylko interesująca, ale pozwala także dobrze poznać postaci, a co za tym idzie przywiązać się do nich, a czasem także utożsamić.
Bohaterowie w większości przypadków są bardzo sympatyczni, ale mają także swoje za uszami – wyraźnie widać ich wady, czasem zachowują się wobec siebie nie w porządku, widząc to lub nie. Dzięki temu postaci są pełnowymiarowe i bardzo ludzkie.
W Słonej wanilii pojawia się motyw strachu, który staje się już dość typowy dla twórczości Artura Tojzy. W tym przypadku dotyczy lęku przed bliskością i uczuciami. Nie odnosi się to tylko relacji romantycznych, bo choć właśnie taka stała przyczynkiem powstania pewnej traumy w przypadku Tomka, a później niejednokrotnie staje się problematyczna, to chodzi tu o ogół relacji międzyludzkich – przyjaźni, stosunków koleżeńskich, prostego utrzymywania znajomości. W powieści znakomicie wybrzmiewa jak katastrofalnie jedno wydarzenie z przeszłości i brak wsparcia w bliskich może wpłynąć na psychikę człowieka i jego dalsze życie. Nie jest to jednak refleksja pozbawiona nadziei, bowiem zarówno Tomek w miarę rozwoju powieści się zmienia, jak i inna postać, której dotyczy problem. Całkiem interesująco motyw wypada także za sprawą jego poprowadzenia – rozwija się stopniowo, co jakiś czas dowiadujemy się czegoś więcej o przeszłości Tomka, ale nadal sporo pozostaje w domyśle.
Z motywem strachu powiązana jest także kwestia zachwianego poczucia własnej wartości. Nie jest tak wyraźna i kluczowa, jak w przypadku baśni O Małej Hydrze, która nauczyła się latać, ale wyraźnie wybrzmiewa w przypadku większości postaci. Przede wszystkim w przypadku Tomka, który uważa, że nie ma nic ciekawego do zaoferowania innym, ale także pani Iwony, w kolejnych związkach szukającej zapełnienia pustki i mającej poczucie, że brak męża jest swego rodzaju świadectwem, że coś z nią nie tak.
Tojza powraca tu również do oceniania po pozorach, dotąd najbardziej wybrzmiewającego w baśni O Mantykorze, która szukała domu. Tym razem jednak widzimy sytuację głównie z drugiej strony – to zwykle bohaterowie są oceniani a nie oceniają i mierzą się z bardzo stereotypowym podejściem, nawet jeśli robą wszystko, by takiemu postrzeganiu zaprzeczyć. Doskonale widać to szczególnie w przypadku Amandy – pięknej modelki, która w związku z urodą i zawodem miewa problemy i słucha bezmyślnych komentarzy, ale także Anny, która tak bardzo uwierzyła w postrzeganie samej siebie przez otoczenie i rodziców, że dopiero musi odkryć część własnej osobowości. W tej części najważniejszy jest jednak Tomek, który jest postrzegany stereotypowo, ale także podchodzi w taki sposób do relacji oraz ludzi, z góry zakładając pewne zachowania i ich konsekwencje. Mimo to w powieści pojawia się sporo nawołań do wyrozumiałości wobec bohaterów i próby wyjścia poza schemat – dostrzeżenia człowieka i postarania się o to, by go zrozumieć, a nie szufladkować.
To wszystko sprawia, że Słona wanilia może stać się ważną powieścią dla młodzieży, pokazującą zarówno jej problemy, jak i nadzieje. Jednakże uniwersalność i ponadpokoleniowość poruszanej problematyki sprawia, że może być interesująca także dla starszych i już dorosłych czytelników, którzy znajdą tu wiele okazji do utożsamienia się z bohaterami, ale także będą się całkiem nieźle bawić obserwując losy bohaterów i to w jak zabawne sytuacje czasem są wplątywani.

Tomek postanowił zrobić sobie jaja w trakcie testu psychologicznego w szkole, a nauczycielka za karę kazała mu pomagać w organizacji imprezy z okazji walentynek. Jego zaangażowanie, choć niechętne, zrobiło na tyle duże wraże na organizatorkach, że na stałe trafił do Szkolnego Klubu Pomocników.
Fabularnie Słona wanilia jest dość prostą powieścią o grupie nastolatków, którzy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo dobry wątek kryminalny, ale brakuje TW: opisy zbrodni są brutalne i bardzo obrazowe.

Bardzo dobry wątek kryminalny, ale brakuje TW: opisy zbrodni są brutalne i bardzo obrazowe.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Mam wrażenie, że to szkic powieści a nie pełnoprawna powieść. Tu nie ma relacji między bohaterami, opisu czegokolwiek, wyjaśnień czegokolwiek. Nawet sama narracja swoją skrótowością przypomina streszczenie lub plan powieści.

Mam wrażenie, że to szkic powieści a nie pełnoprawna powieść. Tu nie ma relacji między bohaterami, opisu czegokolwiek, wyjaśnień czegokolwiek. Nawet sama narracja swoją skrótowością przypomina streszczenie lub plan powieści.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zbiór opowiadań to nie tylko ponowne spotkanie z już znanymi bohaterami i dopowiedzenie ich historii, ale także poszerzenie świata i możliwość poznania początków historii.
Językowo i narracyjnie na wyższym poziomie niż Trylogia.

Zbiór opowiadań to nie tylko ponowne spotkanie z już znanymi bohaterami i dopowiedzenie ich historii, ale także poszerzenie świata i możliwość poznania początków historii.
Językowo i narracyjnie na wyższym poziomie niż Trylogia.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Utopijne, zupełnie nie przystaje do rzeczywistości, szczególnie tej po IIWŚ. Autor posługuje się pojęciem sprawiedliwości, ale rozumie je w sposób bardzo egocentryczny, sprawiając, że wszystko, co nie jest zgodne z jego poglądami jest niesprawiedliwe. Odczłowiecza osoby zgadzające się z rządem.

Utopijne, zupełnie nie przystaje do rzeczywistości, szczególnie tej po IIWŚ. Autor posługuje się pojęciem sprawiedliwości, ale rozumie je w sposób bardzo egocentryczny, sprawiając, że wszystko, co nie jest zgodne z jego poglądami jest niesprawiedliwe. Odczłowiecza osoby zgadzające się z rządem.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Madeleine jest córką cesarza. Kiedy dorosła ojciec znalazł właściwego mężczyznę, by został jej mężem. Dziewczynie się to nie podoba, więc postanawia uciec. Los prowadzi ją w szeregi Vatanów – tajemniczej i budzącej niechęć kasty.

Vatani. Pozdrowiona zaczyna się w interesujący sposób – Madeleine w złowrogim i tajemniczym Lesie Milczących musi wywalczyć sobie miejsce wśród Vatanaów, dalej ma rozpocząć naukę magii i poznać bliżej organizację. Kiedy dostaje się do Hexagonu, vatańskiego miasta, trafia na nową zagadkę, która staje się jej obsesją i od tej będzie przyćmiewać wszystko inne. Tu niestety zaczynają się schody, bo rozwiązywanie zagadki sprawia, że fabuła staje się strasznie pretekstowa, uproszczona i nie do końca logiczna. Cokolwiek Madeleine robi, pcha ją to do rozwiązania zagadki. Miałam przez jakiś czas teorię, że celowo była kierowana przez inne postaci, by ją rozwiązać, ale to nie bardzo ma sens – pozostali Vatani mogli po prostu jej wszystko wyjaśnić zamiast tworzyć cokolwiek dziwne sytuacje; poza tym wydaje się, że nie wszystko mogli sami zaplanować i jednym takich elementów jest śledztwo w sprawie ataku na cesarza – wątek najbardziej kuriozalny. Przede wszystkim sama motywacja Madeleine jest niejasna – tu nie ma żadnych emocji, przywiązania, troski czy cokolwiek. Bohaterka jest przejęta przez chwilę, ale w zasadzie natychmiast przechodzi nad sprawą do porządku dziennego i cała podróż – niebezpieczna i nielegalna w zaistniałych okolicznościach – jest podejmowana bo tak. Samo poprowadzenie wątku też jednak pozostawia sporo do życzenia – bohaterowie wiedzą o postaci, która może coś wiedzieć, okazuje się, że wiedzę ma inna, ale też nic nie widziała osobiście a tylko słyszała plotki. Ekipę prowadzącą śledztwo ci inni już jednak nie interesują, nie pytają o nich, a przecież mogli widzieć coś więcej, odpowiedzieć na bardziej szczegółowe pytania. Idą do karczmy, bo podobno tam kręci się podejrzany, który nawet nie ma rysopisu, za to ubiera się jak w noc zamachu, oczywiście go znajdują, bo sam przychodzi. Powtórzę: facet podejrzany o zamach na cesarza. Pewnie najbardziej poszukiwana osoba w całym państwie. Albo i nie, bo w sumie jakiegoś wielkiego poruszenia nie było i nie wiem co robi straż i dlaczego zamach nikogo nie interesuje. W całej sytuacji ewidentnie zabrakło realizmu.

Takich nielogiczności i luk w fabule jest więcej, pojawiają się w szczegółach – Madeleine proponuje udział w wyprawie Felixowi, ale później mówi jakby to był pomysł Zerritana a nie jej, niby do biblioteki w domu mogła wejść w drodze wyjątku i niewiele tam mogła jako kobieta, ale w sumie to wychowywano ją na następczynię i brzmi to jakby naprawdę miała sprawować władzę, niby dopiero na koniec powieści coś czuje, ale wcześniej czytamy, że była szczęśliwa tańcząc i niejednokrotnie się złościła, niby się uczy u Vatanów, ale nie widzimy tego, a przeciwnie – wszystkie jej pytania są zbywane i nikt nic jej nie wyjaśnia, niby maksymą Vatanów jest brak zaufania, ale do oskarżenia kogoś wystarczy słowo Vatana, więc jakieś zaufanie widać być musi… Sporo tego.

Jedyna postać, która jest dobrze wykreowana to Madeleine. Jest ona typową księżniczką – roszczeniową, chamską, rozpieszczoną, źle oceniającą wydarzenia, bo nie ma pojęcia o życiu, z poczuciem wyższości i wyjątkowości, pretensjami do każdego, kto śmie nie zachowywać się jak ona chce. To się generalnie sprawdza w powieści i jest właściwe dla statusu Madeleine. Pozostałe postaci są w zasadzie przezroczyste – albo zbyt tajemnicze by coś o nich powiedzieć, albo po prostu zbyt nijakie. Skutki tego są dwa – zupełnie nikim w tej powieści czytelnik nie może się przejąć i kibicować, a kiedy pod koniec książki następuje zwrot akcji i jedna z postaci przechodzi na wrogą stronę, to nie jest to ani zaskoczenie, ani powód do przejęcia – po prostu mogła zrobić wszystko, nie było co do niej żadnych oczekiwań. Zresztą same relacje między postaciami także wypadają nijako – nie ma tu przywiązania, zaufania lub czegokolwiek innego, a stany emocjonalne i sympatie głównej bohaterki w ciągu jednej rozmowy potrafią się tyle razy zmienić, że łatwo się w tym wszystkim pogubić, zwłaszcza że zmianom na ogół nie towarzyszy żadna refleksja.

Czy jest coś, co w książce po prostu wypada dobrze? Dwa elementy. Po pierwsze historia: fragmenty o bóstwach oraz Pozdrowionych są interesujące zarówno kiedy ktoś o nich opowiada, jak i gdy czytamy całe historie. To dobrze wypełnia świat i tworzy jego podbudowę, a przy tym widać w tych fragmentach sens, przemyślenie poszczególnych wątków, nie brakuje logiki, nie ma niedopowiedzeń. Te fragmenty nie są też od czapy, widać, że w ogólnym zamyśle do czegoś prowadzą i dostarczają tematu do przemyśleń.

Po drugie narracja – autor Vatani. Pozdrowiona posługuje się ładnym językiem, czasem mocno poetyckim, opisując otoczenie bohaterki. Świetnie także oddaje klimat miejsc – w karczmie czuć, że wszyscy świetnie się bawią (czy powinni to już inna kwestia), w Lesie natomiast, że jest niebezpiecznie i tajemniczo, nie wiadomo co może się wydarzyć.

Vatani. Pozdrowiona to średnia książka. Jest w niej dobry pomysł i punkt wyjścia fabuły, dobre fragmenty i język, ale też za dużo tu nijakości i braku realizmu w prowadzeniu fabuły.

---
Także na SzaraKawiarenka.pl

Madeleine jest córką cesarza. Kiedy dorosła ojciec znalazł właściwego mężczyznę, by został jej mężem. Dziewczynie się to nie podoba, więc postanawia uciec. Los prowadzi ją w szeregi Vatanów – tajemniczej i budzącej niechęć kasty.

Vatani. Pozdrowiona zaczyna się w interesujący sposób – Madeleine w złowrogim i tajemniczym Lesie Milczących musi wywalczyć sobie miejsce wśród...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Gorath otrzymał zadanie – jeśli chce ocalić życie i odzyskać wolność musi zinfiltrować Nocnych Cieni i wydać ich przywódcę władzom państwowym. Aby mogło się to powieść mężczyzna musi wstąpić w szeregi organizacji i zyskać jej zaufanie, a choć ma doświadczenie wojownika, to szpiegowskiego raczej nie. Tymczasem nad Imperium zbierają się chmury, wśród Cieni znajdują się też osoby, które mężczyzna zaczyna lubić, a podejmowane przez niego misje są coraz bardziej krwawe…

Fabuła powieści jest wartka – nie ma żadnych przestojów, chwili na nudę, po jednym wydarzeniu zaraz następuje kolejne i ze trzy zwroty akcji na jeden wątek, co sprawia, że książka jest właściwie nieodkładana. Jednocześnie jednak w tym nagromadzeniu wydarzeń umyka gdzieś wątek wyjściowy – na początku powieści Gorath otrzymuje konkretne zadanie, ale strasznie mało się nad nim zastanawia, nie bardzo myśli jak je wykonać – to postać raczej podążająca za wydarzeniami niż je kreująca, co zresztą najlepiej widać w ostatnich wydarzeniach powieści – bohater wybiera spośród trzech opcji danych mu przez innych, kiedy w praktyce ma informacje i możliwości by samemu chociaż spróbować zrobić coś innego, co może nie zakończyłoby się dla niego źle. Niemniej, fabularnie to naprawdę dobry kawałek fantastyki, choć najlepszy element Uderz pierwszy jest inny – postaci.

Autor stworzył bohaterów pełnokrwistych i interesujących, a paradoksalnie to nie główny bohater jest postacią najlepiej i najciekawiej wykreowaną. To bezsprzecznie postać wyrazista – świetny wojownik z niezbyt czystą przeszłością, ale też skrupułami i sumieniem, które dość często daje o sobie znać. Nie oszukujmy się – takich postaci w fantastyce jest całkiem sporo, choć nadal całkiem przyjemnie się o nich czyta. Znacznie bardziej interesujące stają się postaci z drugiego i dalszych planów – Cienie ze swoją różnorodnością i wieloma celami, prostytutki i Vigo, który okazał się największym zaskoczeniem. Te wszystkie postaci często wypadają niesztampowo, przyciągają uwagę, choć nie pojawiają się na długo.

Świat powieści jest przedstawiony tak sobie – nie ma wielu szczegółów, ale korzysta z tylu schematów, że w gruncie rzeczy czytelnik wiele potrafi sobie dopowiedzieć sam. Autor skupia się na niezbędnym minimum, nieco zarysowując geografię, przywołując wierzenia i trochę więcej uwagi poświęcając polityce. W zasadzie nic dziwnego – Gorath jest światem mało zainteresowany, a i świat interesuje się nim w ograniczonym stopniu. W oczy rzuca się jednak brutalność świata, wynikająca w dużej mierze z fachu głównego bohatera i środowiska, w którym się obraca. Jednakże nawet tam, gdzie trup ściele się gęsto i krew płynie wartkim strumieniem pojawiają się akcenty delikatniejsze, ładniejsze i jako taka równowaga zostaje zachowana, pokazując, że nie wszystko jest tak okropne, jak to w czym bierze udział Gorath.

Komu polecam powieść? Osobom, które szukają czegoś lekkiego i z wartką akcją, bo jako powieść rozrywkowa będzie świetna. Jeśli natomiast szukacie czegoś więcej, głębszego przekazu, to nie w tym tomie, możliwe że w kolejnym będzie to wyglądało inaczej, ponieważ intryga się zagęszcza, a inne obszary mogą stać się ważne.

---
Także na SzaraKawiarenka.pl

Gorath otrzymał zadanie – jeśli chce ocalić życie i odzyskać wolność musi zinfiltrować Nocnych Cieni i wydać ich przywódcę władzom państwowym. Aby mogło się to powieść mężczyzna musi wstąpić w szeregi organizacji i zyskać jej zaufanie, a choć ma doświadczenie wojownika, to szpiegowskiego raczej nie. Tymczasem nad Imperium zbierają się chmury, wśród Cieni znajdują się też...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mało kto potrafi się wplątać w kłopoty tak, jak Amain półkrwi. Avero nagle zostaje opiekunem żmijuna – krwiożerczej bestii, która stwierdziła, że do niego należy. Najemnik został więc z pisklakiem, marną szansą na podjęcie pracy w ciągu najbliższego roku i koniecznością wytresowania zwierzaka, na czym się kompletnie nie zna. Przyjmuje więc posadę kiepsko opłacanego wykidajły, która pozwala przetrwać, i odlicza dni do końca kontraktu.

Połowa człowieka ma nieskomplikowaną fabułę, która wyjaśnia skąd się wziął żmijun (spragnieni więcej mogą poczytać tutaj), a także kilka innych zagadek z Patrycjuszki, więc nie polecam czytać przed nią – można sobie zaspoilerować pewną ciekawą kwestię. Obserwujemy tutaj głownie relacje między Amainem, karczmarzem i dziewczętami oraz próbę zatrzymania najemnika na stanowisku, gdy upływa jego kontrakt. Dzieje się całkiem sporo, więc nudzić się nie można, ale też większych zaskoczeń nie ma, do tego główny zwrot akcji można przewidzieć wcześniej.

Świat wykreowany przez autorkę to quasi-średniowiecze i ciekawie przedstawiona tu zostaje rola
kobiet, które mają właściwie dwie drogi do wyboru – żony lub prostytutki. To ciekawe i realistyczne ujęcie, zyskujące bardzo dużo dzięki postaci Dars. Kobieta jest ucieleśnieniem idei feministycznej w warunkach, jakie panują w powieściowym świcie, z jednej strony podejmując własne, niezależne decyzje, z drugiej natomiast angażując się w swoistą pracę u podstaw przez nauczanie dziewcząt, jak radzić sobie w trudnej sytuacji i zapewniając leki.

Dars to jednak nie jedyna postać, która przyciąga uwagę. Ponownie postaci drugoplanowe są
bardzo dobrze wykreowane, świetnie przedstawionych zostaje także dwóch Amainów. Jest coś
absolutnie uroczego w wielkim wojowniku, który postanawia zająć się dziką i niebezpieczną zwierzyną, bo umarła jej matka, a jednocześnie to naprawdę pasuje do Avero. Cały ten kontrast między byciem najemnikiem i generalnie niebezpiecznym człowiekiem a jego wrażliwością jest czymś fantastycznym. Do tego dochodzi Kasaar o zupełnie innym podejściu do życia, któremu już po prostu witki opadają na wieść w co wplątał się Avero, więc go wyśmiewa, ale ostatecznie też nie odmawia całkiem pomocy.

Połowa człowieka nie ma skomplikowanej fabuły, trochę wnosi do uniwersum, ale też stosunkowo niewiele. To jednocześnie książka, którą trzeba i nie trzeba przeczytać. Myślę że bez niej spokojnie da się czytać Choćby na koniec świata, a potem kolejne tomy. Tylko rezygnacja z przeczytania, to rezygnacja z paru godzin naprawdę dobrej rozrywki.

---
Także na SzaraKawiarenka.pl

Mało kto potrafi się wplątać w kłopoty tak, jak Amain półkrwi. Avero nagle zostaje opiekunem żmijuna – krwiożerczej bestii, która stwierdziła, że do niego należy. Najemnik został więc z pisklakiem, marną szansą na podjęcie pracy w ciągu najbliższego roku i koniecznością wytresowania zwierzaka, na czym się kompletnie nie zna. Przyjmuje więc posadę kiepsko opłacanego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Eurein dostała informację o tym, że jej narzeczony zginął. Nie potrafi jednak dać temu wiary i postanawia wyruszyć w podróż, by go odnaleźć. Droga jest niebezpieczna i trudno powiedzieć dokąd właściwie zaprowadzi, więc postanawia wynająć najlepszego najemnika, o jakim słyszała – Avero an Daara.

Niedawno przeczytałam na wypowiedź Anety Jadowskiej, w której pisarka tłumaczyła, że Dora jest jaka jest (wspaniała, z wyjątkowymi korzeniami, utalentowana, inteligentna, piękna, pożądana przez wszystkich i w ogóle superhiper), bo tak właśnie pisało się bohaterki romansów paranormalnych w 2010 roku, kiedy powstawała. Sądziłam, że schemat jest już wytarty, obśmiany i generalnie takie postaci raczej nie powstają, tymczasem trafiłam na taką w high fantasy z 2022 roku i jest nią Eurein. To bohaterka konsekwentnie antypatyczna i wykurzająca, przede wszystkim dlatego, że jest mocno skupiona na sobie i tym czego by chciała, jednocześnie totalnie olewając całą resztę – nawet kiedy dowiaduje się, że jej rodzina może być zagrożona, bo przypadkiem wplątała się w coś okropnego i o potencjalnie katastrofalnych konsekwencjach, nie widać w niej przejęcia, nie ma pragnienia natychmiastowego działania – Eurein po prostu cieszy się chwilą spokoju, w towarzystwie Amaina. Natomiast kiedy an Daarowi zaczyna grozić niebezpieczeństwo rzuca się na pomoc, kompletnie nie przejmując się konsekwencjami i swoimi szansami, nie słuchając rad. To zarazem sprawia, że jako postać rozwija się średnio – w momencie, kiedy wydaje się, że doświadczenia podróży czegoś ją nauczyły, dziewczyna wraca do punktu wyjścia. Teoretycznie można by to tłumaczyć miłością, problem w tym, że relacja między Avero a Eurein jest po prostu niewiarygodna – nie widzimy jej rozwoju, nie ma tu przemyśleń postaci, ich emocji i wahania jest bardzo niewiele, więcej po stronie an Daara niż Eurein, która przecież powinna mieć ku temu mnóstwo powodów. Jak po stronie Amaina widać chociaż pociąg seksualny, tak po stronie Eurein nie ma nic i w zasadzie to nawet jakoś szczególnie nie dziwi, bo ta postać po prostu niewiele dostrzega i nad niewieloma rzeczami się zastanawia.

Na szczęście pozostałe postaci Patrycjuszka ma znacznie ciekawsze. Avero jest kreowany na świetnego wojownika, ale z ludzkimi cechami – honorem, troską o innych, skrupułami oraz sumieniem, co nie jest typowe dla Amainów, ale te wszystkie cechy rzeczywiście w nim widać (i wyjaśnia to przy okazji dlaczego jeszcze nie zamordował swojej zleceniodawczyni). Kasaar jest jego wyostrzeniem, bardziej sarkastycznym i mniej wyrozumiałym, ale opozycja miedzy tymi dwoma mężczyznami doskonale pokazuje różnicę miedzy Amainem pełnej krwi a półkrwi. Całkiem nieźle przy tym wypadają także postaci z dalszych planów, choć bywają nieco jednowymiarowe. To jednak może być kwestia przyjętej perspektywy i tego, że tak naprawdę rzadko przejmują narrację.

Fabuła tak właściwie składa się z dwóch części. Pierwsza to poszukiwanie narzeczonego, druga następuje po tym, jak już zostaje odnaleziony i dotyczy tego, co ze spotkania wynika. Obie te części trzymają równy poziom – dzieje się sporo, jest ciekawie, aczkolwiek wyraźnie widać, że jest to początek serii i intryga dopiero się zawiązuje. Nie mam jednak wątpliwości, że ostatecznie okaże się skomplikowana – już teraz zarysowanych zostało kilka naprawdę solidnych wątków, bohaterowie mają poważne problemy, a przed nimi z pewnością pojawią się kolejne.

Sam świat poznajemy stopniowo. Najwięcej dowiadujemy się sytuacji politycznej i Pustkowiach, pojawiają się przebłyski historii. Generalnie informacji jest dość, by poczuć klimat powieści oraz żeby świat nie sprawiał wrażeni pustego i niedookreślonego, a przy tym informacji nie jest zbyt dużo – czytanie nie męczy, nie ma też przeciążenia nadmierną ilością opisów.

W kwestii niemęczącego czytania pomaga także styl autorki – narracja prowadzona jest płynnie, językiem dość prostym, ale pojawia się także smaczki w postaci kwestii pozostających w domyśle czytelnika. To zabieg, który czasami lepiej buduje postaci, a czasami powstają z tego dość zabawne sytuacje, bo myśl czytelnika biegnie w zupełnie inną stronę niż się później okazuje.

Patrycjuszka nie jest powieścią idealną, ale jest bardzo dobrym debiutem – spójnym, ciekawym i
dobrze napisanym. Ma swoje wady i mam nadzieję, że zostaną choć trochę wyprostowane w
kolejnych tomach, ale już w tej chwili mogę ją polecić – jeśli szukacie fantastyki w klasycznym stylu, to powinna Wam się spodobać.

---
Także na SzaraKawiarenka.pl

Eurein dostała informację o tym, że jej narzeczony zginął. Nie potrafi jednak dać temu wiary i postanawia wyruszyć w podróż, by go odnaleźć. Droga jest niebezpieczna i trudno powiedzieć dokąd właściwie zaprowadzi, więc postanawia wynająć najlepszego najemnika, o jakim słyszała – Avero an Daara.

Niedawno przeczytałam na wypowiedź Anety Jadowskiej, w której pisarka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jacek, starzejący się playboy, trafia do Wilczych Kątów – wioski, w której dawniej spędzał wakacje, ale nie odwiedzał od bardzo dawna. Spotyka tu akademiczkę piszącą habilitację, która może nigdy nie powstać, dwóch bogatych biznesmenów, niewierzącego księdza, wielu górali. Choć mężczyzna początkowo trzyma się z dala od wydarzeń, to szybko zostaje włączony w wilczokątne życie i problemy.

Opisanie fabuły Wilczych Kątów to dość karkołomne zadanie, ponieważ na 700 stronach poruszonych jest mnóstwo wątków, pojawia się wiele postaci, a niemal każda z nich ma swoją historię. Wszystkie razem tworzą obraz życia wiejskiego, które zarazem jest typowe, jak i nie. Obserwujemy tu problemy dotyczące pijaństwa, przeszłości, która nie pozwala o sobie zapomnieć i rzuca cień na dalsze życie, powodując zagubienie. To wszystko jest czysto ludzkie i spotykane wszędzie, ale mamy też do czynienia z warstwą bardziej niezwykłą – jedną z bohaterek jest Żywia, dawna bogini, regularnie w wydarzenia miesza się także hinkluz, w okolicy Wilczych Kątów odkryta zostaje niezwykła jaskinia. To sprawia, że powieść zakwalifikowałabym do realizmu magicznego.

Za tym nurtem świadczy także samo osadzenie miejsca akcji – Wilcze Kąty to wieś poza czasem i poza światem. Coś w niej sprawia, że jest trudna do opuszczenia, przyciąga tych, którzy zdają się pojawić tylko na chwilę, i nie puszcza do tego stopnia, że porzucają wcześniejsze życie mimo ewidentnych problemów, jakie może to generować (choćby finansowych). Choć Wilcze Kąty mają też swoich protektorów, którzy chcą je wprowadzić do wielkiego świata, to wiąże się to z licznymi problemami nawet dla tak wpływowych osób, jak Jasio Vip, biorący udział w podejmowaniu najważniejszych decyzji w kraju, uczynienie z niej wielkiego ośrodka turystycznego także okazuje się problematyczne.

Skupiam się na wsi, ponieważ trudno oprzeć się wrażeniu, że jest ona nie tylko miejscem akcji, ale i swoistym bohaterem, który z jednej strony wpływa na wszystkich pozostałych dzięki swojej niezwykłości, z drugiej natomiast jest spokojnym obserwatorem, który już swoje widział, przeżył i kolejne wydarzenia, nawet jeśli dla ludzi wydają się tragedią lub cudowną odmianą, dla wsi są tylko mało znaczącym elementem życia, czymś co szybko minie i nie pozostawi po sobie śladu. Z takiej perspektywy łatwiej też czytelnikowi podejść ze stoicyzmem do losów bohaterów, nabrać do nich dystansu i zastanowić się nad własnym miejscem w świecie i problemami. Ma to jednak swoją wadę – jeśli poszukuje się książki emocjonującej, której każdą kolejną stronę chce się przeczytać na już, to Wilcze Kąty się nie sprawdzą. Przez ten dystans, mnogość opisów przeważających nad konkretnymi wydarzeniami, tak naprawdę trudno zainteresować się bohaterami czy tym, o stanie się dalej. Wilcze Kąty trwają w zawieszeniu, ich postaci razem z nimi i tak naprawdę cokolwiek się wydarzy niewiele zmieni.

Nie oznacza to, że bohaterowie są nieciekawi czy słabo wykreowani – Kogut jest wyjątkowo barwną postacią o fascynujących monologach, rozterki niewierzącego księdza potrafią zaciekawić, zwłaszcza skonfrontowane z Bogną, a przemiana Pańskiego Panocka, Chłopców z Lasu i Jacka, są świetnie poprowadzone i bardzo różnorodne. Przyciągają jednak tylko na chwilę, bo zaraz coś zupełnie innego przykuwa uwagę czytelnika, sprawia, że uznaje on coś innego za ważniejsze.

Wilcze Kąty nie są jednak całkiem oderwane od świata, mają swoje drobne powiązania, związane przede wszystkim z kwestią władzy, która stanowi materiał do częstych rozważań bohaterów. Z jednej strony jest to władza związana z religią, z drugiej z państwowością – idealnym układem, wskazaniem ważnych ośrodków politycznych i ich modyfikacją – ale także z szantażem. Interesująco wypada także (nie)możliwość wskazania osoby, która tak naprawdę sprawuje władzę w opisywanej rzeczywistości.

Wilcze Kąty to powieść wielowątkowa, skomplikowana, o wielu polach do interpretacji. Polecam ją tym, którzy lubią w trakcie czytania analizować i interpretować – znajdą tu wiele okazji do tego. Jednak osoby lubiące wartką i wciągającą fabułę raczej nie będą nią zachwycone – to nie jest ani najmocniejszy, ani najważniejszy element powieści.

---
Recenzja także na SzaraKawiarenka.pl

Jacek, starzejący się playboy, trafia do Wilczych Kątów – wioski, w której dawniej spędzał wakacje, ale nie odwiedzał od bardzo dawna. Spotyka tu akademiczkę piszącą habilitację, która może nigdy nie powstać, dwóch bogatych biznesmenów, niewierzącego księdza, wielu górali. Choć mężczyzna początkowo trzyma się z dala od wydarzeń, to szybko zostaje włączony w wilczokątne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Konrad wraca na krótko z Petersburga i kiedy tylko może udaje się na wieś do Duchownych. Poznaje tam hrabinę, która czyni mu nieprzystojne propozycje, a niedługo później zaprasza go na przyjęcie urodzinowe. Niestety w posiadłości hrabiostwa dochodzi do morderstwa, a Masternowicz szybko znajduje się w kręgu podejrzanych.

Człowiek pies ma jeszcze ciekawszą intrygę niż Kareta. Jest tu więcej tropów i osób podejrzanych o bardzo zróżnicowanych motywach, do tego pojawiają się mataczenia powodowane emocjami, przez co sama zagadka kryminalna jest bardziej skomplikowana i trudna do rozwiązania zarówno dla bohatera, jak i czytelnika. Ponownie też pojawia się wątek, który nie wiadomo do końca czy jest fantastyczny, czy też można go racjonalnie wyjaśnić – to ciekawe urozmaicenie, które dodatkowo zaciemnia samą intrygę, zwłaszcza, że do końca nie wiemy, czy te wydarzenia fantastyczne faktycznie miały miejsce, czy jest to urojenie bohaterów.

Konsekwentniej wypadają także postaci, tym razem już bez nielogiczności w ich zachowaniu. Szczególnie dotyczy to Masternowicza, który od początku do końca jest sensownie działającym i myślącym bohaterem. W jednym tylko przypadku jego racjonalność zostaje zachwiana, ale wypada to bardzo wiarygodnie – w pewnym momencie chyba każdy by zwątpił w to co widzi i dzieje się dookoła, zwłaszcza, że zewsząd słychać było niezbyt realne historie.

W recenzji Karety wspominałam o wątku feministycznym i mojej nadziei na jego rozbudowę. Ta kwestia została rozwinięta i nie została zarazem. Z jednej strony widzimy, jak Weronika rezygnuje ze swoich aspiracji z pewnych powodów, świadomie podejmuje decyzję, która sprawi, że nie będzie kontynuować nauki i nie poprowadzi własnej praktyki, choć jednocześnie bardzo broni swoich kompetencji. Z drugiej strony pojawiają się także inne kobiety o dość rewolucyjnych jak na XIX wiek poglądach – nie odgrywają kluczowej roli, ale ich pojawienie się dodaje całości kolorytu i realizmu. Do tego mamy hrabinę Różę, która do konwenansów podchodzi w sposób bardzo lekki i na jej przykładzie doskonale widać, jak bardzo krzywdzące mogą być ramy społeczne, a zarazem jak wiele można ukryć, jeśli umie się stwarzać pozory.

Człowiek pies jest lepszą powieścią niż Kareta – ciekawszą, lepiej dopracowaną. Dobrze widać, że to już nie jest debiut – autorka znacznie lepiej radzi sobie z prowadzeniem swoich postaci i wątków, przez co czyta się lepiej i nie ma tylu zgrzytów. Aż jestem ciekawa czy kolejny tom utrzyma tendencję zwyżkową.

---
Także na SzaraKawiarenka.pl

Konrad wraca na krótko z Petersburga i kiedy tylko może udaje się na wieś do Duchownych. Poznaje tam hrabinę, która czyni mu nieprzystojne propozycje, a niedługo później zaprasza go na przyjęcie urodzinowe. Niestety w posiadłości hrabiostwa dochodzi do morderstwa, a Masternowicz szybko znajduje się w kręgu podejrzanych.

Człowiek pies ma jeszcze ciekawszą intrygę niż...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Konrad Masternowicz przez krótki czas miał zastępować policmajstra – nic wielkiego, kilka dni pracy, wizyta na ważnym balu. Niestety policmajster musiał przedłużyć wyjazd, a w międzyczasie w Warszawie doszło do morderstwa. Masternowicz został właściwie sam z zagadką kryminalną, która z dnia na dzień robi się coraz dziwniejsza i wmieszani są w nią nie tylko przedstawiciele polskiej elity, ale i bliscy śledczego.


Zacznę od tego, że Kareta mogłaby zostać odchudzona i sporo na tym zyskać – mamy tu trochę
fragmentów, które są zupełnie niepotrzebne, kiedy indziej niby mówią nam coś o postaciach, ale
gdyby je skrócić, to też nic by się nie stało. Zwłaszcza, że czasami naruszają spójność charakterologiczną, a sama główna oś fabuły chwilami przez nie schodzi na dalszy plan i cała powieść okazuje się nadmiernie rozwleczona. A szkoda, bo sam pomysł na zagadkę kryminalną jest naprawdę dobry, podobnie jak kolejne tropy Konrada, jego domysły i sposób zagmatwania. Właściwie do ostatnich stron trudno było powiedzieć kto stoi za zabójstwem, jak i dlaczego go dokonał, a w pułapki myślowe zastawione na bohatera wpada także czytelnik, co myślę, że jest sporą zaletą książki. Pojawiają się jednak trochę dziwne rozwiązania fabularne – Rochociński z miejsca staje się podejrzanym, choć w gruncie rzeczy przez dłuższy czas nic wielkiego czy dziwnego nie robi, natomiast Masternowicz ignoruje bardzo podejrzane i dziwne zachowania właścicieli Europejskiego, dopisując sobie do tego średnio wiarygodne wyjaśnienia. W pełni dobrze za to wypada wątek romantyczny, wyraźnie widać rozwój relacji między bohaterami, ich wzajemne poznawanie się i nabieranie szacunku, ale także cieplejsze uczucia.

Konrad jest na ogół postacią spójną. Kreuje się go na człowieka ambitnego, inteligentnego, raczej chłodno i racjonalnie podchodzącego do świata, choć ma swoje słabości. Niestety pojawiają się wspomniane już niepotrzebne fragmenty, w których bohater zdaje się mieć wrażliwość pensjonarki (np. po spotkaniu ze starszą kobietą) lub brutalność starego wygi (przesłuchanie hrabiego), zupełnie nieprzystające do jego ogólnego charakteru i sposobu postępowania. Michaił jest poczciwym i dobrym człowiekiem, choć skłonnym do przemocy – zdecydowanie lepiej widać tutaj tę pierwszą cechę. Najlepiej jednak wypadają Duchowni – to postaci spójne, rozwijające się w miarę upływu fabuły – dostrzegające większe skomplikowanie świata niż zakładali, nowe problemy.

Jeśli chodzi o świat, to powieść rozgrywa się w XIX wieku i widać tutaj jak kwestia życia pod zaborami wpływa na postaci – wynikają z tego animozje, realne problemy w porozumieniu się i możliwościach zawodowych postaci, ale jednocześnie nie jest to wątek nadmierne rozbudowywany. Pojawia się tu także początek myśli feministycznej, walki równościowej i Weronika pod tym względem początkowo jest bardzo naiwna, na szczęście sporo zyskuje w trakcie rozwoju fabuły. Mam nadzieję, że później ten wątek zostanie nieco rozbudowany i pojawi się więcej kobiet o podobnych poglądach, co panna Duchowna, bo wypada to naprawdę ciekawie.

Kareta to książka dobra – ciekawa, z pomysłem, na ogół dobrze poprowadzonymi postaciami. Problemem jest kilka fragmentów, które sporo psują i sprawiają, że w ogólnym rozrachunku powieść wypada znacznie słabiej niż powinna.

---
Także na SzaraKawiarenka.pl

Konrad Masternowicz przez krótki czas miał zastępować policmajstra – nic wielkiego, kilka dni pracy, wizyta na ważnym balu. Niestety policmajster musiał przedłużyć wyjazd, a w międzyczasie w Warszawie doszło do morderstwa. Masternowicz został właściwie sam z zagadką kryminalną, która z dnia na dzień robi się coraz dziwniejsza i wmieszani są w nią nie tylko przedstawiciele...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo dobra, choć powtarza kilka rozdziałów z "Procesów czarownic w Polsce".

Bardzo dobra, choć powtarza kilka rozdziałów z "Procesów czarownic w Polsce".

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mała Hydra jest inna niż pozostali przedstawiciele jej gatunku – nie ma trzech głów, ale ma za to duże skrzydła. Trudno jej się przez o odnaleźć wśród rówieśników, ponieważ część z nich ją wyśmiewa, poza tym jest niechętnie włączana do zabawy – trzeba wymyślać dla niej nowe zasady. Na jej wyspie pojawia się jednak Podróżnik, a wraz z nim wiele pytań i wyzwań.


Baśń O Mantykorze, która szukała domu była adresowana do dzieci powyżej 8 lat, ale z Hydrą już się to zmieniło – minibook przeznaczony jest dla dorosłych, choć czytać mogą go też dzieci. Paradoksalnie język jest tu jednak prostszy, nie padają określenia, których dziecko mogłoby nie zrozumieć, a sama treść też bywa bardziej przezroczysta i nie wymaga tak wielu interpretacji i wnikliwości, choć nadal każda strona przynosi kolejny powód do refleksji.

W Mantykorze kluczową kwestią było ocenianie po pozorach i tutaj ten motyw pośrednio także się pojawia, choć najważniejszy okazuje się strach – przed nieznanym, oceną, podjęciem działań, byciem sobą… Generalnie w Małej Hydrze powodów do strachu jest bardzo dużo i wiele z nich sprowadza się do innego ważnego motywu – bycia sobą. Co to znaczy autor nie mówi – „Na to pytanie musisz już sama znaleźć odpowiedź” – ale wskazuje wiele problemów z tym związanych – jest to kwestia wspomnianego już strachu, zachwianego poczucia własnej wartości i kompleksów, które muszą być przełamane, by bycie sobą było to możliwe. Wiele tu miejsca poświęcono pracy nad sobą i pokonywaniu własnych ograniczeń – tak fizycznych, jak i psychicznych – i bardzo wyraźnie widać, że jest to niełatwe zadanie, oparte na ciężkiej pracy, a nie samej chęci.

Smaczkiem dla dorosłych są stereotypy – w hydrzej społeczności pewne stereotypowe postrzegania innych gatunków mają się całkiem nieźle i jest to źródłem problemów głównej bohaterki, a także powodem ukrywania przed nią niektórych faktów. Inną kwestią dostrzegalną dla dorosłych, a dla dzieci raczej nie, jest pewna manipulacja (?) danymi, ograniczenie ich przepływu – małym hydrom przedstawia się bardzo konkretną wizję świata poza wyspą i jego historii. Są tak przekonane o prawdziwości przekazywanych im informacji, że nawet widząc jawne im zaprzeczenie nie mogą w to uwierzyć. Bardzo ciekawy motyw, jeśli spojrzeć na niego z perspektyw współczesnych społeczeństw.

Jednocześnie O Małej Hydrze, która nauczyła się latać to przyjemna i lekka opowieść – przesłanie i powody do przemyśleń, choć liczne, nie sprawiają, że całość czyta się trudno czy jest nadmiernie dydaktyzująca. Autor ponownie tworzy historię tak, by treść sama w sobie niosła przesłanie i nie potrzebuje do tego łopatologicznych wstawek czy nadmiernego filozofowania. Wprawdzie baśń niesie więcej treści dla dorosłych niż dla dzieci, jednakże może zainteresować niezależnie od wieku.

///
Także na SzaraKawiarenka.pl

Mała Hydra jest inna niż pozostali przedstawiciele jej gatunku – nie ma trzech głów, ale ma za to duże skrzydła. Trudno jej się przez o odnaleźć wśród rówieśników, ponieważ część z nich ją wyśmiewa, poza tym jest niechętnie włączana do zabawy – trzeba wymyślać dla niej nowe zasady. Na jej wyspie pojawia się jednak Podróżnik, a wraz z nim wiele pytań i wyzwań.


Baśń O...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mantykora od wieków strzeże Słonej Pustyni. Choć wiele istot darzy ją szacunkiem, to jednak nie ma ona przyjaciół. Nie ma też domu i imienia, a to wszystko coraz bardziej jej doskwiera. Kiedy więc spotyka dżina, który obiecuje spełnić najskrytsze marzenia jej serca, jeśli to Mantykora spełni jego trzy życzenia, strażniczka pustynni nie waha się ani chwili.

Książki dla dzieci charakteryzują się zwykle dość prostym językiem, aby były zrozumiałe. Baśń O Mantykorze, która szukała domu zwykle takowy ma, ale pojawią się też fragmenty, kiedy dziecko będzie przychodzić z pytaniami co oznacza to czy tamto słowo – nie jestem przekonana czy przeciętny ośmiolatek zrozumie np. co oznacza, że Mantykora czuje się „wyobcowana”. Trudniejszy słów nie jest jednak wiele i można je potraktować jako walor edukacyjny, który nie powinien zniechęcić dzieci do czytania. Nie będzie to zresztą jedyny aspekt edukacyjny, ponieważ w książce jest też sporo informacji na temat pustyni, życia na niej, istot mitycznych, pojawiają się wiadomości na temat skorpionów – to wszystko może zainteresować małego czytelnika i sporo go nauczyć.

W baśniach najważniejsze jest jednak przesłanie i podobnie jest w O Mantykorze, która szukała domu. Podstawową lekcją jest ta o unikaniu oceniania po pozorach i myślę, że dziecko bez większych problemów samo ją zrozumie. Tojza pokazuje jednak sporo dodatkowych mechanizmów związanych z ocenianiem po pozorach, tym do czego prowadzi i co z niego może wyniknąć i tu już przyda się pomoc rodziców. Nie każde dziecko samo zauważy, jak bardzo ocenianie po pozorach wynika z samotności Mantykory i jak bardzo ta samotność powoduje powstawanie kolejnych uprzedzeń. W baśni pojawi się więc motyw przyjaźni, typowy dla literatury dziecięcej, ale nie jest ona przedstawiona jako siła zdolna pokonać wszelkie przeciwności, a w sposób mądrzejszy – jako relacja polegająca na braniu i dawaniu czegoś od siebie. W kontekście całości historii warto też zastanowić się nad tym, co jest w życiu ważne, bo może prowadzić do dość ciekawych wniosków, a także mad tym, co właściwie oznacza życie zgodnie z naturą.


Ale to wszystko interesuje bardziej rodziców niż dziecko, bo ono przede wszystkim chce się przy czytaniu dobrze bawić. Myślę, że O Mantykorze, która szukała domu nie znudzi małego czytelnika – baśni wychodzi od przełamanego motywu trzech życzeń, co samo w sobie wypada ciekawie, po drodze pojawia się kilka tajemnic związanych z zachowaniem dżina, a sama podróż bohaterów i to, do czego prowadzi też wypadają pod tym względem bardzo dobrze.


Autor baśń O Mantykorze, która szukała domu kieruje do dzieci w wieku 8 lat i starszych, myślę jednak, że i młodsze powinny dać sobie z nią radę. To krótka książeczka z ciekawą fabułą i walorami edukacyjnymi przedstawionymi w prosty sposób – powinna zachwycić i dzieci, i rodziców.

---
Recenzja także na szarakawiarenka.pl

Mantykora od wieków strzeże Słonej Pustyni. Choć wiele istot darzy ją szacunkiem, to jednak nie ma ona przyjaciół. Nie ma też domu i imienia, a to wszystko coraz bardziej jej doskwiera. Kiedy więc spotyka dżina, który obiecuje spełnić najskrytsze marzenia jej serca, jeśli to Mantykora spełni jego trzy życzenia, strażniczka pustynni nie waha się ani chwili.

Książki dla...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Asheva miał przystąpić do rytuału inicjacji, ale nim to nastąpiło wybuchła wojna. Jego naród przegrał, a wśród poległych znalazł się ojciec chłopaka. Bez obrońcy rodzina wzbudziła duże i niebezpieczne zainteresowanie jednego ze starszych, a Asheva stając w obronie matki sprowadza na siebie wielkie kłopoty i musi uciec z miasta.


Barwy i maski są po prostu źle napisane, już tak zwyczajnie, na poziomie narracji – pada, że bohater idzie lub w ogóle się zatrzymuje, a kilka zdań później, że biegnie jeszcze szybciej. Niecodzienny to talent jednocześnie stać i biec, a takich cudów jest całkiem sporo. Do tego np. schronieniem jest pień, na którym główny bohater się kładzie pod gołym niebem, w lesie, kiedy dookoła wyją wilki – nie wiem przed czym niby ma go to chronić, woda zaspokaja głód, bohater ma ważne i pamiątkowe przedmioty otrzymane od matki, ale w sumie to nie wiemy co się z nimi dzieje od pewnego momentu, do tego pod koniec pojawiają się pisane z perspektywy głównego bohatera opisy mimiki postaci, które noszą maski – no ciekawam, jak niby to zauważył. Bardzo źle się tego słucha.

Coś co na wyrost będę nazywała fabułą też nie pomaga – mamy tu trzy wydarzenia ważne, cała reszta to podróż głównego bohatera, która w dużej mierze sprowadza się do światotwórstwa, bo służy opisywaniu innych nacji, miejsc, wierzeń, dzieciństwa bohatera… W tej książce nie dzieje się nic, a jeśli dzieje się te trzy razy, to też z sensem jest problem. Wystarczy spojrzeć na sam motyw ucieczki z miasta: w całym mieście szuka się bohatera, ale strażnicy zaczynają otwierać bramy miejskie, kiedy nagle ktoś ogarnia, że to nie jest dobry pomysł i bramy zaczynają się zamykać. Bohater długo myśli, że nie może przez nie przejść, bo zwróci na siebie uwagę, w ostatniej chwili stwierdza, że nie no, może i musi, więc przebiega przez nie, a później idzie, bo boi się, że zwrócić na siebie uwagę w momencie kiedy tylko on idzie drogą. Nie wiem, czy autor zapomniał wspomnieć, że bohater ma pelerynę niewidkę czy ki czort, ale z sensem to tu średnio. W pewnym momencie już nie wiedziałam, czy gorzej jak się nic nie dzieje i jest nudno, czy kiedy dzieją się mało logiczne rzeczy.

Czy chociaż światotwórstwo wypada dobrze, skoro jest go aż tyle? To zależy. Barwy i maski mają rozbudowany system religijny i społeczny. Całkiem sporo dowiadujemy się o bóstwach, o rytuałach, o konieczności noszenia masek, znaczeniu barw… Tylko że większość chyba jest kłamstwem i manipulacją – chyba, bo w sumie niemal we wszystko musimy uwierzyć na słowo i tylko jedna rzecz jest potwierdzona wydarzeniem. Świat więc wypada mało realistycznie, mało przekonująco i widać, że ta sztuczność ma służyć powstaniu pewnego przekazu, a cała powieść jest pisana pod tezę „władza kłamie”. I może nawet przekona to
czytelnika na poziomie głównego bohatera, tylko że niewielu się takich znajdzie, bo to po prostu koszmarnie wykreowana postać. Światotwórstwo nie sprawdza się tutaj nawet na poziomie przestrzeni: w powieści pojawia się opis pewnego miasta, które jest otoczone cmentarzem. Ma to sens, jest wyjaśnione dlaczego. Problem w tym, że według postaci to miasto rozwija się błyskawicznie, zabiera coraz większe przestrzenie, dobudowuje się kolejne mury zewnętrzne, by zagarnąć większy obszar w jego obręb. Logika podpowiada, że w pewnym momencie mury muszą objąć także cmentarz, co się jednak nie dzieje. W jaki sposób więc to miasto się rozbudowuje? Cmentarz nie może być niszczony, ciała raczej nie są przenoszone, a przynajmniej nie ma o tym słowa w powieści, miasto nie może się też rozwijać w inną stronę niż jest cmentarz, bo przez niego właśnie podróżuje bohater i ktoś mu opowiada o mieście na horyzoncie, które wygląda zupełnie inaczej niż kiedy był tam ostatnim razem…


Asheva jest strasznie naiwny. Rozumiem stworzenie bohatera, który ma taki być, jest jeszcze dziecinny i nie zna świata. Tylko że Asheva ma wpajane od urodzenia pewne zasady, wierzenia i poglądy, które zostają gwałtownie zachwiane, a on nic. Nowe wiadomości przyjmuje w zasadzie bez dyskusji, bez oporu, bo jeśli widać w nim jakiś bunt, to zostaje on ekspresowo uciszony krótką rozmową uświadamiającą działanie świata według innej postaci. Mierząc się z manipulacją i kłamstwami Asheva nie staje się podejrzliwy, nie zaczyna sam myśleć, nie rozwija się, ale też nie broni swoich przekonań i wartości niby tak dla siebie ważnych, a nowe przyjmuje właściwie bez zastrzeżeń. To postać kompletnie niewiarygodna i strasznie irytująca.


Barwy i maski to powieść, która nie składa się w sensowną całość. Brak jej logiki i konsekwencji we wszystkich możliwych elementach. Do tego brak jej fabuły, niewiele tu miejsca na interpretację, bo ewidentnie jest pisana pod tezę, którą próbuje udowodnić łopatologicznie, a i tak wypada ona mało wiarygodnie.

---
Książka dostępna za punkty ISBN na CzytamPierwszy.pl
Recenzja także na szarakawiarenka.pl

Asheva miał przystąpić do rytuału inicjacji, ale nim to nastąpiło wybuchła wojna. Jego naród przegrał, a wśród poległych znalazł się ojciec chłopaka. Bez obrońcy rodzina wzbudziła duże i niebezpieczne zainteresowanie jednego ze starszych, a Asheva stając w obronie matki sprowadza na siebie wielkie kłopoty i musi uciec z miasta.


Barwy i maski są po prostu źle napisane, już...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ana Dakkar miała właśnie podejść do ważnego egzaminu w Akademii Hardinga i Pencrofta. Kiedy jednak wraz z resztą swojego roku opuszcza teren szkoły, by udać się na statek, dochodzi do tragedii – ktoś wysadza Akademię. Zdaje się, że napastnik miał pomoc w szkole, prawdopodobnie jest wśród osób mających wziąć udział w egzaminie, a z tajemniczych powodów jeden z nauczycieli uznaje, że kolejnym celem ataku będzie Ana.

Córka głębin ma ciekawy wstęp o Verne i jego twórczości. Jest ważny szczególnie dla tych, którzy jego powieści nie czytali, ale wyjaśnia też fascynację autora i sam pomysł na powieść. W trakcie opisywania wydarzeń także pojawia się sporo wyjaśnień podanych w sposób bezpośredni, więc nie ma szans, by czytelnik nieobeznany się zagubił czy nie wiedział skąd co się wzięło. Ekspozycja jest sensowna – Riordan ma świadomość, że jego bohaterowie żyją Vernem, więc wszystko podawane jest zwykle w trakcie dyskusji nad jakimś elementem lub na zasadzie „a pamiętasz jak w książce stało się X, może też się tak da?”, a nie jałowego tłumaczenia i streszczania czegoś, co postaci powinny już wiedzieć.

Inną świetną sprawą w powieści Riordana jest jej inkluzywność. Pojawia się bohaterka z autyzmem, inna ma zaburzenia dysocjacyjne, mamy bohatera wierzącego (nie wiem, czy tylko ja tak trafiam, czy jest to już coś, co niewielu autorów młodzieżówek obchodzi?)… Córka głębin pokazuje, że owszem, inność może w pewnych warunkach stanowić problem, ale nie jest to problem nie do przeskoczenia, absolutnie każdy zasługuje na życie, jakie chce prowadzić, przygody i marzenia. Jednocześnie to nie są cechy dominujące, poza nimi bohaterowie reprezentują sobą o wiele więcej, są bardziej złożeni, co do niektórych pojawia się także całkiem sporo wątpliwości, czy faktycznie są dobrzy i jak postąpią… Pod tym względem to naprawdę dobra powieść.

Pod względem fabuły już nie do końca. Jest coś, co Riordan przez długi czas trzyma w tajemnicy i jest to motorem napędowym akcji dużej części książki. Problem w tym, że jest to zarazem tajemnica, którą czytelnikowi bardzo łatwo rozszyfrować. Później pojawia się kilka tajemnic, ciekawszych zagadek i zwrotów akcji, tylko że całościowo nie jest to najbardziej oryginalna powieść jaką czytałam, nawet nie stoi blisko średniej, a przy tym jest niesamowicie przewidywalna.

Jeśli chodzi o kwestie problematyczne, to dochodzi tu jeszcze technologia. Uczniowie dysponują naprawdę niesamowitym sprzętem, który dopiero poznają. Utrzymanie go w tajemnicy jest tłumaczone ochroną przed korporacjami i wciąż powracającym pytaniem co by się stało ze światem, gdyby to czy tamto stało się własnością jakiejś korpo. Problem w tym, że według bohaterów to zawsze jest jedna odpowiedź: świat by się zmienił strasznie i na pewno na gorsze. Generalnie rozumiem niechęć do korporacji, zagrożenie jakie stanowi monopol lub niewspółmierne siły na rynkach, jednak z drugiej strony ukrywanie wszystkiego przed światem też wcale nie jest dobre i zaskakuje mnie, że bohaterowie tego nie widzą.

Córka głębin ma sporo dobrych i rzadko spotykanych elementów, ale ma też swoje wady. Wypada lepiej niż seria o Percym Jacksonie, w dużej mierze dlatego, że nie olewa materiału źródłowego, a rozsądnie z niego czerpie. Nie powiem, że to genialna powieść i absolutnie każdy powinien ją przeczytać, ale jeśli szukacie czegoś lekkiego i dobrze napisanego, interesują Was reprezentacje mniejszości, to jak najbardziej jest to powieść godna uwagi.

---
Także na szarakawiarenka.pl
Książka była dostępna za ISB na CzytamPierwszy.pl

Ana Dakkar miała właśnie podejść do ważnego egzaminu w Akademii Hardinga i Pencrofta. Kiedy jednak wraz z resztą swojego roku opuszcza teren szkoły, by udać się na statek, dochodzi do tragedii – ktoś wysadza Akademię. Zdaje się, że napastnik miał pomoc w szkole, prawdopodobnie jest wśród osób mających wziąć udział w egzaminie, a z tajemniczych powodów jeden z nauczycieli...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Nowe wspaniałe światy Aldousa Huxleya i ich recepcja w Polsce Krzysztof Hejwowski, Grzegorz Moroz
Ocena 0,0
Nowe wspaniałe... Krzysztof Hejwowski...

Na półkach: , ,

Książka nie tylko o "Nowym wspaniałym świecie", ale ogólnie o twórczości Huxleya i jego życiu. NWŚ to tylko margines w tym wszystkim, ale jest tu świetny rozdział o tłumaczeniach.

Książka nie tylko o "Nowym wspaniałym świecie", ale ogólnie o twórczości Huxleya i jego życiu. NWŚ to tylko margines w tym wszystkim, ale jest tu świetny rozdział o tłumaczeniach.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dziwne błękitne statki kosmiczne atakują galaktykę w różnych miejscach. Są zbyt potężne, by dało się z nimi walczyć, i zbyt zaawansowane technologiczne, by z odpowiednim wyprzedzeniem odkryć ich zbliżanie się. Federacja Galaktyczna wysyła najemników, by spróbowali wyszpiegować tajemniczą flotę, ale nawiązanie kontaktu przynosi więcej pytań niż odpowiedzi.


Piekło kosmosu ma trochę za dużo postaci. Większość jest dobrze wykreowana, ale i tak były chwile, że po prostu się gubiłam w tym kto jest kim i co o tajemniczych najeźdźcach już wie. Skutki tego są dwa: po pierwsze w pamięci zostaje tylko kilku bohaterów, którzy mają zarysowane życie osobiste lub/i jakieś tajemnice, ponieważ chwilami stawały się one ciekawsze niż główna oś fabuły. Po drugie zamiast skupiać się na postaciach i konkretnych wydarzeniach, skupiałam się raczej na ogólnym rozwoju sytuacji, bo po prostu nie sposób zwracać uwagę na wszystkich bohaterów i to, w czym biorą udział. Ma to swoje plusy, świat przedstawiony rzeczywiście wydaje się wielki, a wydarzenia globalne i zagrażające wszystkim, fajnie się też tworzy teorie do wydarzeń i patrzy czy mają jakieś szanse sprawdzenia się. Z drugiej jednak strony kiedy konkretne postaci znajdowały się w sytuacji zagrożenia było mi to zupełnie obojętne, zginą to zginą, trudno, statystka.


Interesująco w takim układzie wygląda świat. Z jednej strony jest właśnie ta wspomniana globalność i starcie kilku różnych grup, mamy też informację o istnieniu kilku ras z różnych planet. Haczyk polega na tym, że te grupy funkcjonujące w galaktyce są lepiej przedstawione niż same rasy – widać między nimi różnice, każda ma własne dążenia i cele, jasno zarysowane konflikty. Rasy różnią się natomiast tylko biologicznie, nie widać tu różnic kulturowych. Trudno w coś takiego uwierzyć, skoro przez tysiąclecia rozwijały się osobno, a integracja zajmuje dużo czasu. Można założyć, że takie przedawnienie wynika ze specyficzności grup, do których należą bohaterowie – organizacje militarne i paramilitarne mają swoje wytyczne, wewnętrznie muszą się dogadywać, a różnice między jednostkami schodzą dalszy plan. Nie zmienia to jednak faktu, że większe zróżnicowanie, trochę bardziej szczegółowe przedstawienie kultury mogłoby pomóc także w różnicowaniu bohaterów. Zauważyłam, że recenzenci często zwracają uwagę na to, że przydałby się jakiś skorowidz na końcu z listą najważniejszych bohaterów, opisem ras czy miejsc i jak najbardziej się z tym zgadzam, z pewnością łatwiej byłoby się we wszystkim odnaleźć i mogłyby się pojawić tam informacje, które nie pasują do głównej książki, bo na przykład nadmiernie by spowalniały akcję.


Jak można mieć pewne zarzuty do świata przedstawionego i bohaterów, tak do fabuły już nie. Akcja w powieści pędzi, wydarzenia następują jedno po drugim bez chwili na oddech. W tym wszystkim autorowi udaje się zmieścić sporo tajemnic dotyczących zamierzchłej historii świata, nawiązując przy tym do wielu wierzeń. Czytelnik pewne rzeczy próbuje sobie składać szybciej niż bohaterowie, bo ma ogląd sytuacji z różnych perspektywy i większą wiedzę na temat wierzeń niż postaci (a przynajmniej tak mi się wydaje). Są to jednak próby w dużej mierze skazane na porażkę, ponieważ Tojza prowadzi fabułę w bardzo nieoczkiwane rejony. Nadal jestem ciekawa czy kilka z moich teorii sprawdzi się w kolejnych tomach, ale część z nich już upadła. Piekło kosmosu to jednak nie tylko gwiezdne potyczki i tajemnice sprzed mileniów – to także życie osobiste kilku postaci, których młodość i czasy przed narodzinami skrywają sporo tajemnic. Losy niektórych z nich się łączą i choć co do części powiązań można mieć dość wcześnie pewne podejrzenia, to najciekawsze jest pytanie dlaczego ich losy potoczyły się tak, a nie inaczej. Nie zawsze otrzymamy odpowiedź w tym tomie, niemniej są to jedne z ciekawszych elementów powieści.


Kiedy zaczynałam czytać Piekło kosmosu spodziewałam się zwykłej space opery, w której bohaterowie zbierają łomot od kosmitów, a później zaczynają wygrywać. Nic bardziej mylnego – choć walka jest tu ważna, to jednak w zupełnie inny sposób niż się spodziewałam. Poza tym fabuła oferuje znacznie więcej, jest znacznie bardziej skomplikowana i interesująca. To jedna z tych książek, które wprawdzie mają swoje wady, ale jednak od razu chciałoby się sięgnąć po kolejny tom.

---
Recenzja także na SzaraKawiarenka.pl

Dziwne błękitne statki kosmiczne atakują galaktykę w różnych miejscach. Są zbyt potężne, by dało się z nimi walczyć, i zbyt zaawansowane technologiczne, by z odpowiednim wyprzedzeniem odkryć ich zbliżanie się. Federacja Galaktyczna wysyła najemników, by spróbowali wyszpiegować tajemniczą flotę, ale nawiązanie kontaktu przynosi więcej pytań niż odpowiedzi.


Piekło kosmosu...

więcej Pokaż mimo to