-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant1
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński2
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel2
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2018-03-15
2017-10-12
Książka młodej lubiczanki stanowi fantastyczne zaproszenie do świata, w którym prym wiedzie iluzja będąca, (jeśli wierzyć słowom Wyroczni) „jak rzeka” płynąca rwącym strumieniem po kartach powieści.
Autorka ku zaskoczeniu Czytelnika na plan pierwszy nakreślonej z niemałym rozmachem historii wysunęła postać wspomnianej Wyroczni – Spadkobierczyni Pierwszej Jedności, długowiecznej Córy Iluzora, której potęga i zdolności leżą poza zasięgiem pozostałych, śmiertelnych iluzjonistów. A gdyby tak móc posiąść choć cząstkę jej wielkiego talentu?
Alicja Makowska postawiła to arcytrudne zadanie przed młodą, obdarzoną iście góralskim temperamentem, Luv, która postępując wbrew woli wymagającego i bezkompromisowego ojca, Nestora Incerno, upatrującego w niej przyszłą przewodniczkę klanu, postanawia pójść własną, wyboistą drogą, zamykającą jej już na zawsze ścieżki powrotu na łono rodziny.
Co nią kieruje? W toku akcji to pytanie zadają sobie wielokrotnie jej najbliżsi: matka Namier, Ellen – przybrana siostra oraz młodszy brat Den i pozostali członkowie klanu Incerno jak również lider Nakarde i przyjaciel Yaxiel. Próbują oni zatrzymać niepokorną iluzjonistkę i pojąć motywy jej postępowania, jednakże pisarka dołożyła wszelkich starań, by pokrzyżować te zamiary i niczego bohaterom nie ułatwić.
W tym celu po tragicznym w skutkach egzaminie przeprowadzonym w Lesie Rebeliantów, wysłała dziewczynę na równie koszmarną misję w otchłani katakumb Aremil Cov oraz na poszukiwanie Miasta Pogan, gdzie rytuał składania ofiary stanowił przyczynek do zasilenia przez nią szeregów Orbity – elitarnej grupy uzdolnionych iluzjonistów pod wodzą Oroshiego Naimaru stanowiącej zagrożenie dla Atermii. Koszmarną czarę przepełniają zdarzenia w Natarabii, które z hukiem grzebią przypuszczenia i nadzieje Czytelnika co do zakończenia tej przepełnionej magią uczucia opowieści.
Wszystko to sprawia, że bez cienia wątpliwości nie można odmówić autorce fantastycznej wyobraźni i literackiego polotu. Wartka akcja, w toku której trup ścieli się dosyć gęsto, z pewnością usatysfakcjonuje odbiorców spragnionych przygód i mocnych wrażeń w czasie lektury.
Na szczególną uwagę zasługuje jednak nienachalnie wyłaniający się z kart książki uniwersalizm przesłania, sprowadzający się do refleksji nad światem, w którym prym wiodą rywalizacja o wpływy i rozwiązania siłowe spychające na margines fundamentalne wartości takie jak: honor, prawda, przyjaźń i miłość do grobowej deski.
Warto się nad tym zastanowić pamiętając, że „rzeczywistość to nie iluzja”, a „wiara w idee to przerażająca sprawa”, wszak „światem rządzi natura i harmonia”. W pędzie codziennego życia starajmy się więc je odnaleźć.
Cała opinia na stronie: http://pieninyinfo.pl/kultura/aremil-iluzjonistow-uwiklani-autorstwa-alicji-makowskiej-w-recenzji-iwony-niezgody-6111
Książka młodej lubiczanki stanowi fantastyczne zaproszenie do świata, w którym prym wiedzie iluzja będąca, (jeśli wierzyć słowom Wyroczni) „jak rzeka” płynąca rwącym strumieniem po kartach powieści.
Autorka ku zaskoczeniu Czytelnika na plan pierwszy nakreślonej z niemałym rozmachem historii wysunęła postać wspomnianej Wyroczni – Spadkobierczyni Pierwszej Jedności,...
2018-09-29
Pisarka (...) na (...) kartach z przeogromnym rozmachem i ładunkiem emocjonalnym namalowała słowami dziewiętnastoelementowy, wielobarwny obraz miłości, skrywający wielopłaszczyznowy, podszyty nutami pikanterii i erotyzmu przekaz odkrywany stopniowo i niespiesznie.
Zbiór otwiera opowiadanie tytułowe będące zaproszeniem do zmysłowego świata pisarki, która jak przystało na prawdziwą pasjonatkę gotowania podgrzewa w wielkim, czerwonym garze uczucia swoich bohaterów, by w ostatecznym rozrachunku doprowadzić je do wrzenia i podać odbiorcy na tacy powstałej z życiowych doświadczeń i wyobraźni, dzięki którym będzie mógł współodczuwać i przeżywać to, co stało się ich udziałem.
Ona – blondynka, dwudziestodziewięcioletnia mężatka i On – Jan, pięćdziesięcioletni żonaty mężczyzna. Oni – żądni wrażeń ludzie, odnaleźli siebie na portalu randkowym i stworzyli „niezwiązek”, którego solidną podstawą była komunia dusz i ciał przeciwstawiona egzystencjalnemu bólowi: „Ręce, serce, duszę. Się duszę!”. Czy możliwym jest, by kiedykolwiek, w jakikolwiek sposób znalazł on ujście pozwalając wygrać walkę ze sobą i o siebie zarazem? Czy – paradoksalnie – kluczem do tegoż zwycięstwa może stać się ból fizyczny?
Nie da się ukryć, że Hanka V. Mody z jednej strony zmusza do samodzielnych poszukiwań odpowiedzi na postawione pytania, ale z drugiej otwiera wiele furtek stanowiących różnorodne alternatywy wyborów, których – chcemy, czy nie – musimy dokonać pisząc scenariusz własnego życia i zanurzając się w świat będący tylko naszą przestrzenią.
Tak postąpili bohaterowie opowiadania „Niewinność”. Ich drogi po raz pierwszy zetknęły się w klubie, by przeciąć się powtórnie na peronie, w punkcie startowym męsko – damskiej wyprawy. Autorka między wersami uświadamia, iż trzeba łapać wspólne chwile nie żałując tego, co dobre.
Miała tego świadomość para kochanków, dla której odległość traciła na znaczeniu, gdy mogła rozkoszować się swoją bliskością, nieświadoma, że tytułowe nienasycenie przyćmiewa podszepty rozumu wieszczącego rychły koniec intymnej relacji ustępującej miejsca samotnej wędrówce mężczyzny po mieście.
Toteż pisarka niebezpodstawnie stawia pytanie: „Jak usłyszeć siebie w zagłuszającym biciu serca?”. To niełatwe, zwłaszcza kiedy prym wiedzie wszechogarniająca tęsknota za miłością.
Jej kolejną odsłonę nietrudno dostrzec w opowiadaniu zatytułowanym „Umówili się na miłość”. Hanka V. Mody próbuje tym razem dociec, gdzie jest miłość? Czy idąc za przykładem Anki robimy wszystko, by ją odnaleźć z myślą, że „mamy całe życie na pieprzenie” i spełnianie własnych pragnień? Często spychamy je na margines życia ulegając stereotypom i bierności, a przecież wcale nie musi tak być…
Wszak o tym, że można inaczej żyć traktuje opowiadanie pod tytułem „Dziewczynka”, gdzie między wersami pobrzmiewają jęki kobiety i świst paska lądującego na wypiętych pośladkach, którym wspomaga się jej partnerka chcąc ofiarować rozkosz używając nie tylko ust i palców.
Przeciwwagą dla tego obrazu jest relacja damsko - męska opisana słowami opowiadania zatytułowanego „Trzy miesiące”, bowiem oczom czytelnika jawi się mężczyzna – dominator i wytrawny czytelnik jednocześnie, który posiada rozległą wiedzę o sztuce miłości oraz potrafi tę wiedzę praktycznie wykorzystać upajając się jej owocami będącymi gwarantem obopólnego spełnienia.
Historie pozwalają wysnuć wniosek, że Hanka V. Mody bezpruderyjnie i odważnie łamie seksualne tabu, zarazem prezentując dwubiegunową anatomię uległości niegrzesznej lecz pięknej na przekór obiegowym opiniom.
Owo przeświadczenie może być dla wielu przejawem życiowej mądrości, za którą czasem przychodzi zapłacić cierpieniem, o czym dotkliwie przekonuje się Magda – bohaterka opowiadania „Kolejny dzień”, która zdradziła chłopaka z jego kolegą, co stanowiło dla autorki bodziec do refleksji nad tym, czy każdy czas i miejsce są dobre, by ludzie mogli zetknąć się ze sobą?
To kwestia indywidualna i otwarta, jednak tego, że tak właśnie jest pewni są mieszkający na Mazurach Duży Łysy, Mała i Ona – bohaterowie opowiadania „Między stopami”, którzy znalazłszy własny kawałek świata przesiąknięty zapachami ziół, smażonej cebuli i pomidorowej zupy, pragną się nim dzielić szykując przestrzeń dla mającej się narodzić istotki, i dla miłości w trójkącie mającej rację bytu za sprawą poczucia szeroko rozumianej wolności, gdzie „ważne jest to, co tu i teraz”.
Zapomniał o tym Igor – bohater opowiadania „Dotknąć gwiazd, czyli męska opowieść wigilijna” – egocentryk przytłoczony brzemieniem odpowiedzialności za nowe życie, które powołał, a które w jednej chwili być może przyjdzie mu stracić.
Pisarka wykorzystując elementy terapii wstrząsowej łączy ze sobą piękno i dramat, pragnąc nakłonić do znalezienia chwili na refleksję nad tym, co w życiu najważniejsze. Bardzo często bowiem nie mamy czasu, (a może nie chcemy go mieć?) by zrozumieć, że „(…) ważne są (…) każdy dotyk, słowo, uśmiech i każda cisza", ponieważ „(…) nie o fizyczne zaspokojenie tu chodzi, bo wsadzić i wyjąć to każdy potrafi, lecz dotknąć głębiej udaje się niewielu, ale (…) by to poczuć, potrzeba więcej wrażliwości”, czułości dla każdego innej, będącej przejawem zainteresowania.
Hanka V. Mody zwraca uwagę, że nieistotne jest, kto kogo bardziej potrzebuje, wszak wszyscy pragniemy wyrwać się ze smutku choćby po omacku, chcąc znaleźć kogoś gotowego odpowiedzieć na nasz apel zawarty w słowach: „Przytul mnie”.
Jednak często błądzimy jak dzieci we mgle, dlatego czasem nie dostrzegamy tego, kto stoi tuż obok nas. Przekonał się o tym na własnej skórze bohater opowiadania „To nie ją chciałem pierdolić”.
Do analogicznej sytuacji dochodzi, gdy ludzie postanawiają – jak bohaterki opowiadania pod tytułem „Ona” - usilnie tkwić w relacji ujawniającej niezgodność charakterów i niedopasowanie.
Autorka z niemałą wnikliwością pochyla się nad rozterkami kobiet nieudolnie starających się żyć w harmonii ze światem spragnionym uczuć, w usta jednej z nich wkładając słowa: „Nie dałyśmy rozbić się temu uczuciu i nie dałyśmy mu szansy. Dałyśmy sobie znacznie więcej”. Pod pojęciem „więcej” Hanka V. Mody skrywa kolejny powód do refleksji, ponieważ każdy z nas inaczej je rozumie, uzależniając postrzeganie od indywidualnego podejścia do rzeczywistości, w której żyje.
Świadczy o tym niezbicie relacja dwojga ludzi wyłaniająca się z opowiadania pod tytułem „Miłość”, gdzie mąż sprowadza żonę do parteru, łaskawie pozwalając, by była dla niego naczyniem na spermę, bowiem liczy się tylko on i jego zaspokojenie, a nie jej pragnienia, odczucia i potrzeby.
Hanka V. Mody prezentuje w pełnej krasie smutną prawdę, że wyznanie: Kocham Cię to nie wszystko, wszak – paradoksalnie – wszystko zawiera się w tym, czego „Nie wypada”, a o czym autorka przemawiając bezsprzecznie głosem wielu kobiet, ma odwagę powiedzieć głośno, że pragną one bliskości i dotyku, a jeśli im tego brakuje, czują bezmierną pustkę skutkującą „gniciem serca”, ale nierzadko niczego nieświadomi mężowie żyją przeświadczeni o tym, że „Nie wypada przecież okazywać słabości”. Czy aby na pewno? Przecież jesteśmy tylko ludźmi…
To kolejna kwestia, którą pisarka pozostawia do indywidualnego rozpatrzenia, by już po chwili skierować uwagę na kuchnię, bowiem miniatura zatytułowana „Wrzenie” otwiera w wyobraźni czytelnika ten wielki, czerwony gar, w którym gotują się uczucia. Jeśli będą podgrzewane, okażą się wciąż trwałe, w przeciwnym razie przyjdzie przekonać się jak „serce pięknie potrafi krwawić”.
Doświadczyła tego bohaterka miniatury pod tytułem „Zniknąć” zmagająca się z bezsensem istnienia.
Hanka V. Mody dopełniła tę historię kreśląc opowiadanie „Nie znikaj”, w którego centrum postawiła jej męża przegranego w starciu z depresją i próbą samobójczą żony. Czy na pewno wprowadzanie się w transowy stan niemyślenia skutkujący niewiedzą jest lekiem na całe zło?
„Przyciąganie ziemskie to największy świata błąd, za ciężko, by się zerwać stąd”, śpiewała Patrycja Markowska. Słowa te doskonale odzwierciedlają zachowanie Anny, bohaterki opowiadania „NAStroje” czyniąc z niej ofiarę stawianą przez autorkę na równi z niedoszłą samobójczynią, pragnącą zasnąć w nadziei, że się już nie obudzi.
Pisarka krocząc po kruchym słów lodzie zagłębia się w mrok złamanego serca, przyobleczonego w śmierć osoby, którą się kochało i… nadal kocha. Hanka V. Mody stawia pytanie z pogranicza filozofii: „Czy miłość ma płeć?”, by zaraz odpowiedzieć: „Moja stała się zupełnie bezpłciowa”. A jaka jest nasza miłość? Czy próbujemy ją wyrazić na co dzień? Z jakim skutkiem? Czy kochamy naprawdę, czy może nasze serce potrafi wygrywać tylko fałszywą melodię? Z tym szeregiem bardzo trudnych pytań autorka nas zostawia skłaniając do refleksji nad życiem i przemijaniem.
Odgrywają one kluczowe role w zamykającym zbiór opowiadaniu pod tytułem „Lustro” będącym retrospekcją kruchego jak szkło życia Gabriela, które rozpada się na milion małych kawałków z chwilą śmierci ukochanej Moniki pomimo gry pozorów i usilnych prób powrotu do normalności.
Autorka zwraca uwagę, że przeszłość lubi deptać nam po piętach, a my mamy tendencję od niej uciekać zamiast starać się spojrzeć prawdzie w oczy niczym w lustro, i godzić się z tym, czego nie możemy zmienić, a zarazem każdego dnia na nowo, niestrudzenie podejmować próby walki o siebie.
Choć zbiór „Chciałbym, żebyś mnie napisała” składa się z odrębnych opowiadań to jednak tworzy zwartą i jednolitą historię ludzi kochających i szukających miłości, która sprosta oczekiwaniom, która w starciu z codziennością odniesie zwycięstwo pozostawiając ślady na skórze, a może nawet jeszcze głębiej – w nas samych. Szukajmy więc sensu w słowach ulotnych i starajmy się wcielać je w czyn zostawiając na skórze partnera ślady seksualnych igraszek. Miejmy odwagę kochać – tak po prostu.
Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2018/10/recenzja-hanka-v-mody-chciabym-zebys.html
Pisarka (...) na (...) kartach z przeogromnym rozmachem i ładunkiem emocjonalnym namalowała słowami dziewiętnastoelementowy, wielobarwny obraz miłości, skrywający wielopłaszczyznowy, podszyty nutami pikanterii i erotyzmu przekaz odkrywany stopniowo i niespiesznie.
Zbiór otwiera opowiadanie tytułowe będące zaproszeniem do zmysłowego świata pisarki, która jak przystało na...
2021-12-18
Można by (...) pomyśleć, że autorka "Chwili na miłość" pod orientalnym płaszczykiem przemyca wartości zawarte w bajce, w której to Królewna i Królewicz na białym koniu grają główne role. Zakochani jednak nie udawali, upewniając młodą krakowiankę w słuszności słów zasłyszanej legendy, która głosi: "Każdy, kto weźmie do ust choćby kroplę wody z Baščaršiji, już zawsze będzie wracał do Sarajewa". Ona jednak z pierwszej nadarzającej się ku temu okazji nie skorzystała. Czy właśnie dlatego jej powrót na łono miasta stał się na długie czterdzieści cztery miesiące prawie niemożliwy? Trudno odpowiedzieć na to pytanie choćby ocierając się o pewność. Z całą pewnością jednak rzec można i trzeba, że winy za taki stan rzeczy należy upatrywać w wojnie, której początek datuje się na 5.04.1992 roku, a który wywarł fundamentalny wpływ na losy wielu, w tym także na Joannę i Seja Stovragów.
Toteż kobieta – wzbogacając swoją publikację o trzydzieści cztery fotografie i listy pochodzące z prywatnych zbiorów oraz piosenki – otwiera przed Czytelnikiem dębowe drzwi do przeszłości ze wszech miar naznaczonej bólem i strachem popychającymi ją w czeluści obłędu powodowanego obawami o zdrowie i życie drogiego sercu Seja, służącego w jednostce specjalnej MSW RB i H w oddziale „Bosna”. "Właśnie teraz, kiedy najwięcej mogę, kiedy najwięcej chcę i mam najwięcej sił, muszę zajmować się czymś najgorszym, co istnieje na świecie – muszę walczyć" – pisał zrozpaczony, relacjonując ukochanej przebieg zdarzeń rozgrywających się na ziemi, "którą nawiedziły demony".
Pisarka uzupełniając go, a przez to ukazując wartościowy obraz, którego próżno szukać na kartach podręczników historii współczesnej, dopowiada między innymi: "Oglądałam kalejdoskop szarych, wykrzywionych skurczem bólu twarzy Sarajewian, ruin mojego akademika, szczątków ukochanej biblioteki, domów bez dachów i okien oraz grobów, które tam widziałam wszędzie – na stadionach, koło szpitali, w parkach, na trawnikach, na ścieżkach pomiędzy domami. Grób na grobie, jak jeden wielki cmentarz". Robi to tak umiejętnie, że odbiorca prezentowanych treści trwa nieustannie w niemym zadziwieniu obserwując minione zdarzenia ze świadomością, iż żadne słowa nie są w stanie wyrazić wachlarza odczuć względem tej walecznej pary, która w ogniu bratobójczych walk toczonych w mieście oblężonym przez serbskie wojsko – mieście, którego serce trawił ból masakry na targowisku Markale - miała odwagę toczyć także prywatną wojnę o to, by serca – mimo bólu rozłąki – nie przestawały bić we wspólnym rytmie.
Joanna i Sejo Stovragowie wspierani przez wielu ludzi między innymi: Janinę Ochojską, Konstantego Geberta, Wojciecha Tochmana, czy tragicznie zmarłego Waldemara Milewicza – który nakręcił o nich film zatytułowany "Zwykła historia", wyemitowany po raz pierwszy początkiem marca 1996 roku w Programie 1 TVP – odnieśli zwycięstwo. Tym większe, że poparte pełną i zgodną świadomością, iż "przyszłość zależy od miłości", a "uścisk dłoni jest czymś więcej niż słowo".
Ich przykład dowodzi niezbicie, że nasze wybory poparte łaską płynącą z niebios – gdzie jednego Boga czczą różne religie, podejmując tym sposobem próbę jego interpretacji, zrozumienia i dopasowania do wielu kultur - są w stanie zmienić życie o sto osiemdziesiąt stopni, czyniąc je dopiero wtedy w pełni wartościowym.
Ogromnym smutkiem napawa jednak fakt, iż możni tego świata wciąż zapominają, że "wojna to tragedia, która może zdarzyć się w każdym kraju". Wystarczy tylko mała iskierka, nie mająca nic wspólnego z miłością.
Dlatego w tym miejscu zasadnym jest powtórzyć za chorwackim poetą Jure Kaštelanem: "Niech nie będzie wojny, niech wszystko będzie proste jak morze i miłość…" nie zapominając przy tym także słów niemieckiego twórcy Johanna Wolfganga von Goethego, który powiedział: "Nie zawsze możesz być bohaterem [i „żołnierzem szczęścia” jak Sejo], ale zawsze możesz być człowiekiem".
Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2022/01/recenzja-joanna-stovrag-chwila-na-miosc.html
Można by (...) pomyśleć, że autorka "Chwili na miłość" pod orientalnym płaszczykiem przemyca wartości zawarte w bajce, w której to Królewna i Królewicz na białym koniu grają główne role. Zakochani jednak nie udawali, upewniając młodą krakowiankę w słuszności słów zasłyszanej legendy, która głosi: "Każdy, kto weźmie do ust choćby kroplę wody z Baščaršiji, już zawsze będzie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jarosław Rybski niczym zegarmistrz świata przenosi czytelnika do powojennej rzeczywistości, która nie maluje się wielobarwnie – przeciwnie – czerwono, bowiem autor odżegnuje się od twierdzenia, iż realia komunistyczne były wyłącznie gwarantem radości i dostatku do dziś tkwiących w głowach wielu, zwłaszcza młodych idealistów, pielęgnujących w otchłani niepamięci ówczesne obyczaje i język. Otulone płaszczem nostalgii utkanym z retro kryminalnych elementów, połączonych srebrną nicią realizmu magicznego i złotą niteczką humoru sprawiły, że z ogromna przyjemnością rozsiadłam się wygodnie w tajemniczym pociągu widmo, wysiadając z niego z żalem po przeczytaniu ostatniej strony.
"Gromił" mnie rozgromił, co pozwoliło na stwierdzenie, że Polak potrafi pisać fantastycznie, ale także sprawić, by Wrocław naprawdę dał się lubić nie tylko rodowitym tubylcom, lecz także tym, którzy - mimo iż mieszkają gdzie indziej, potrafią odnaleźć i poczuć magię tamtego miejsca, a to wielka sztuka. Przekonajcie się sami!
Zapis wywiadu przeprowadzonego przeze mnie z Jarosławem Rybskim na łamach niezależnego kwartalnika literacko - artystycznego POST SCRIPTUM (1) - luty 2020 można znaleźć na stronach 54 – 59, dostęp: https://www.yumpu.com/xx/document/view/63157100/post-scriptum-1-2020
Jarosław Rybski niczym zegarmistrz świata przenosi czytelnika do powojennej rzeczywistości, która nie maluje się wielobarwnie – przeciwnie – czerwono, bowiem autor odżegnuje się od twierdzenia, iż realia komunistyczne były wyłącznie gwarantem radości i dostatku do dziś tkwiących w głowach wielu, zwłaszcza młodych idealistów, pielęgnujących w otchłani niepamięci ówczesne...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-05-16
2024-03-26
Choć losy wątłego, zakochanego w muzyce wiejskiego „odmieńca” – jak zwykli mawiać o nim ludzie – były mi już wcześniej znane, to z niemałą przyjemnością zapoznałam się z nimi ponownie, jednak tym razem wsłuchując się w głos Pawła Wódczyńskiego, czytającego audiobook. Okazją ku temu stał się fakt, iż tę historię przychodzi teraz poznawać uczniom V klasy szkoły podstawowej.
Po niespełna dwudziestu minutach nagrania stwierdziłam z pełnym przekonaniem, że nowela – pierwszy raz opublikowana na łamach „Kuriera Warszawskiego” w 1879 roku – nadal zdolna jest w swej wymowie zagrać na strunach wrażliwego serca.
Janko – „mała dusza”, ale wielki człowiek, takie wciąż odnoszę wrażenie… Czy jednak podzielą je uczniowie? Czy w dzisiejszych czasach możemy spotkać dzieci, które – jak on – zdolne są do wielkich poświęceń, byle tylko mieć choćby cień szansy na rozwój równie wielkich pasji? Czy w dobie komputerów, którym młodzi ludzie poświęcają tak wiele uwagi, jest to w ogóle możliwe? Uważam, że warto by się nad tym głębiej zastanowić…
Choć losy wątłego, zakochanego w muzyce wiejskiego „odmieńca” – jak zwykli mawiać o nim ludzie – były mi już wcześniej znane, to z niemałą przyjemnością zapoznałam się z nimi ponownie, jednak tym razem wsłuchując się w głos Pawła Wódczyńskiego, czytającego audiobook. Okazją ku temu stał się fakt, iż tę historię przychodzi teraz poznawać uczniom V klasy szkoły...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-10-08
Michał Kubicz w najnowszej powieści historycznej oddaje głos czternastoletniej Julii – dziewczynie o płowych włosach, błękitnych oczach i regularnych rysach, mając jednak pełną świadomość, że głos ten po wielokroć ugrzęźnie jej w gardle. Starorzymski Kopciuszek został bowiem zobowiązany poddać się woli ojca, owładniętego pragnieniem władzy, która stała się obsesją jego oraz podlegających mu osób.
Toteż na kartach 436-stronicowej książki zabiera czytelnika w podróż przez czas, przeciwstawiając obsesję na punkcie rządzenia… uczuciom nastolatki. Pomysł ten – z uwagi na mocno ograniczoną ilość źródeł historycznych – był zapewne karkołomny, jednak pisarz charakteryzujący się lekkością pióra i bogactwem języka, w pełni mu podołał. Rozpinając ,,tkaninę fikcji na rusztowaniu historycznej rzeczywistości”, z ogromnym rozmachem nakreślił powieść osadzoną w latach 25-24 p.n.e. Idąc za przykładem swoich bohaterów, wytrwale budował słowem pałac osadzony na ruchomym fundamencie spisku, którego czterościan stanowiły równie niepewne opozycje, koalicje, pakty i sojusze, zawiązywane w przeświadczeniu o słuszności, pojmowanej zależnie od CELU, jaki za ich przyczyną można by osiągnąć.
A ten w „Julii. Domu Cezarów” przyjmuje różne formy, ściśle powiązane z hierarchią, z której korzystają - bądź przeciwnie – której podlegają członkowie rodziny cezara Oktawiana: Liwia, Tyberiusz, Druzus, Oktawia, Marcellus, Antonie: Starsza i Młodsza, Skrybonia, Julia, Jullus, jak również bliscy mu współpracownicy: Agrypa, Warron i Mecenas. Zwłaszcza pierwszy, Marek ma pełną świadomość, że pałac na Palatynie „to gniazdo węży i żmij. Z każdym dniem jest coraz gorzej. Wszyscy się nawzajem pilnują, wszyscy na siebie donoszą, wszyscy tylko szukają sposobu, by sobie nawzajem zaszkodzić”, a przecież ,,to dom Augusta. Dom człowieka, stojącego ponad innymi śmiertelnymi […], dom Rodziny, na którą wszyscy patrzą i z której mają brać przykład […]”, wszak „ludzie chcą być rządzeni przez kogoś, kogo uważają za wzór do naśladowania. I nie ma znaczenia, że ten wzór jest tylko piękną fasadą […]”.
Radca prawny ponad wszelką wątpliwość wykazał ów fakt, ukazując Rodzinę w świetle tafli lustra, pokrytego niezliczonymi rysami, z których każda z osobna i wszystkie razem niebezpiecznie oscylują na granicy pęknięcia. Toteż można zaryzykować stwierdzenie, że przed zwierciadłem niedoskonałym postawił ludzi równie niedoskonałych, ale za to z krwi i kości, ukształtowanych przez rygorystyczne społeczno-kulturowe uwarunkowania, żyjących w przekonaniu, że „jeżeli chcesz w Rzymie coś osiągnąć, musisz ryzykować. Na tym polega gra”, zakrojona na ,,[…] wielki teatr. Gra w nim on [Oktawian], grają wszyscy byle nie odsłaniać prawdziwego obrazu Rodziny”, którego to jednak autor taktownie nie ocenił, pozostawiając wizerunek refleksji odbiorcy.
,,To są te chwile, kiedy siedzę, myślę tylko, żeby móc...
stanąć, złapać oddech i... (trzeba uważać)
Wiedząc, że wszystko tu, (w tym teatrze)
wszystko możliwe jest, pośród kłopotów znaleźć sens”.
To niełatwe, ale właśnie owego sensu poszukuje Julia, podejmując próby odzyskania władzy nad własnym życiem i ucieczki od samotności. Chcąc desperacko zaspokoić pragnienie miłości sięga po wino i porady Serapusa – wielkiego egipskiego maga, ale przychodzi jej przekonać się, że samotność niełatwo zagłuszyć, tak samo, jak trudno jest wykroić dla siebie choć maleńką cząstkę świata, będącą poza zasięgiem żelaznych zamkowych kleszczy oraz intryg Skrybonii, Oktawiana i Liwii. Tę ostatnią Michał Kubicz uczynił antagonistką, by macocha Julii mogła stanowić centralny punkt zapalny wielu konfliktów, w wyniku których Julia niezdolna do knucia, stawała się łakomym kąskiem pałacowych rozgrywek, a wręcz ich ofiarą, skazaną na notoryczną krytykę ojca – by niemal codziennie tonąć w rozpaczy, przekonując się na własnej skórze, że:
,,Przyciąganie ziemskie to największy świata błąd.
Za ciężko, by się zerwać stąd”.
Tym bardziej, jeśli „Nie jesteśmy panami naszego losu […]. O naszym życiu decydują inni, ale, […] gdy czegoś bardzo pragniemy, bogowie pewnego dnia wysłuchają naszych próśb”. Z tego założenia wychodzi córka princepsa, poniekąd wykreowana pisarską wizją starorzymskiej rzeczywistości, misternie utkanej z obrazów zawieszonych między fikcją, a prawdą. Rzeczywistości skrytej między zdaniami w akapitach, słowami w zdaniach i znakami w słowach, stopniowo ujawniających warstwy fabuły przepełnionej koszmarami, mrokiem i dramatyzmem życia w złotej klatce, z której trzeba wyfrunąć za wszelką cenę, by móc po prostu żyć, w przeświadczeniu, że jednak zawsze trzeba być ostrożnym, bo życie już takie jest, że sprytniejszy wygrywa.
Z tą smutną prawdą trudno polemizować, ale za to łatwo wysnuć wniosek, że „Julia. Dom Cezarów” jest wartościową opowieścią o tym, jak przeszłość zostawia swój ślad w teraźniejszości, którą trzeba przemyśleć, choćby po to, aby w pędzie życia na nowo odkryć, że „niekiedy warto puścić przeszłość w niepamięć”, przy tym zdając sobie sprawę, że nie wszystko można kupić, zaspokajając próżność i pychę, bo nic nie jest nam dane raz na zawsze, nawet władza, ponieważ „spektakl się powtarza, tylko goście się zmieniają”.
Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2023/11/recenzja-patronacka-micha-kubicz-julia_26.html
Dodatkowo mój wywiad z Michałem Kubiczem można znaleźć tutaj: https://goralkaczyta.blogspot.com/2023/11/wywiad-patronacki-micha-kubicz-zawsze.html
Michał Kubicz w najnowszej powieści historycznej oddaje głos czternastoletniej Julii – dziewczynie o płowych włosach, błękitnych oczach i regularnych rysach, mając jednak pełną świadomość, że głos ten po wielokroć ugrzęźnie jej w gardle. Starorzymski Kopciuszek został bowiem zobowiązany poddać się woli ojca, owładniętego pragnieniem władzy, która stała się obsesją jego oraz...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-12-24
2019-04-20
„Jestem kobietą
Wodą ogniem burzą perłą na dnie
Wolna jak rzeka
Nigdy nigdy nie poddam się
Jestem kobietą
Jestem dobrem jestem złem
Jestem wodą jestem ogniem
Jawą i snem”.
Tak śpiewa Edyta Górniak, ekspresyjnie oddając złożoność kobiecej natury. Tę kwestię porusza również, na kartach powieści „Najprawdziwsza fikcja”, opublikowanej nakładem Wydawnictwa Oficynka i nagrodzonej podwójnym laurem wyróżnienia w niezależnym plebiscycie na polską Książkę Roku „Brakująca Litera” 2018, jej autorka, Bianka Kunicka Chudzikowska.
W tym celu z rozmachem przenosi Czytelnika do rodzinnego Wrocławia, gdzie mieszka Zofia, której postać intryguje, bowiem już w pierwszych słowach z rozbrajającą szczerością wyznaje: „Jestem postacią fikcyjną. W pewnym sensie powstałam tu i teraz. Urodziłam się bez bólu, już dorosła, z bagażem doświadczeń moich, choć przeze mnie nieprzeżytych. Istnieję dysponując wspomnieniami z własnego niebytu…”.
Zasadne zdaje się powątpiewanie i zapytywanie: jak to możliwe? A jednak to właśnie wspomnienia wymuszają na kobiecie pamięć o Wiktorze – architekcie i wielkiej miłości ze szkolnej ławy, który ku także własnemu zaskoczeniu, wkracza na nowo w jej życie, na równie nowych, co trudnych dla obojga zasadach, sprawiając, że ono chwieje się im w posadach niczym statek bez sternika pozostawiony na pastwę wzburzonych fal, pobudzonych dawnym uczuciem wybuchającym z nową mocą.
Nie bez znaczenia dla całej powieści są podszepty tajemniczej Gai, która – o czym wiemy z kart mitologii, powstała z chaosu, jednak w tym przypadku trudno oprzeć się wrażeniu, że stanowi ona swoiste alter ego samej Autorki. Dlaczego wkroczyła w życie swojej bohaterki? Co pragnie przez to osiągnąć i czy, jak Klara okaże się być jej przyjaciółką, a może przeciwnie – największym wrogiem stającym na drodze do poszukiwania przez nią szczęścia i wewnętrznej harmonii? I w końcu: czy miłość każdorazowo bywa celem naszego życia?
Tyle pytań, a odpowiedzi podszytych filozoficznym nurtem zdaje się być jeszcze więcej. Bianka Kunicka Chudzikowska, z właściwą sobie poetycką wrażliwością i przenikliwością, każdym słowem niniejszej powieści, dotyka nawet najgłębszych zakamarków kobiecej natury, odsłaniając przy tym jej paradoksalną złożoność: kruchość, i zarazem ogromną siłę oraz determinację, sprawiającą, że każda z Czytelniczek mogłaby, i chyba nawet pragnie z Zofią się utożsamić bez względu na to, w jakim jest wieku i na jakim etapie życia, wszak na każdym z nich wyraża taką bądź inną chęć sprowadzającą się do tego, aby znaleźć w sobie siłę zdolną przenosić góry.
Zofia, czterdziestoletnia singielka, określająca siebie mianem starej panny z wyboru, zmuszona jest niczym Syzyf w spódnicy, wciąż na nowo wtaczać kamień na życiową górę, która będąc ruchomą, zaciera granice fikcji i rzeczywistości, przez co zamazuje ostrość spojrzenia na stare i zarazem całkiem nowe życie.
Toteż pisarka z wykorzystaniem barwnego i potoczystego języka, przymusza Zofię, a przy tym także poznającą jej historię osobę, do codziennej próby odpowiedzenia sobie na pytanie: czego pragniesz od życia i ile gotowa jesteś z siebie dać, by osiągnąć swój cel?
Stawiając na jej drodze Wiktora, zdaje się uświadamiać, że każda z nas winna postawić sobie za cel zdobywać własne wiktory, zwłaszcza te małe, obrazujące osobiste sukcesy, niekoniecznie związane z obecnością mężczyzny, wszak, zdaniem Autorki ”Miłość jest drogą, ale nie jest celem. Można się kłócić, natomiast w tej książce ewidentnie tak jest”.
Nie można się z tym nie zgodzić, choć w trakcie lektury, notorycznie odnosimy wrażenie, że miłość determinuje rzeczywistość, w której przyszło żyć: Kindze – siostrze Zofii i jej mężowi Marcinowi, Wiktorowi i Elżbiecie oraz Klarze, Maćkowi, Filipowi, Amandzie i Kevinowi, który od chwili przyjazdu do Polski, nie ukrywa swych gorących uczuć żywionych do Zofii, w typowy dla siebie, nierzadko irracjonalny i irytujący sposób, walczącej o miłość, ale nade wszystko o własną niezależność, wszak „kobieta ma prawo lekko czarować rzeczywistość, manipulować chwilą, zakrywać woalką swoje prawdziwe myśli. Swój najcięższy oręż, mózg, który przysłania emocjami i zmysłowością, ma wytaczać przeciwko zwykłości świata i krok po kroczku zdobywać, zagarniać minuty, chwile, godziny, dni, wieczność”.
Każda z nas kobiet to robi, jednak każda inaczej, bowiem drogi życia są różne, dlatego też „dla każdego człowieka życie kogoś innego to fikcja, rodzaj oglądanego teatru. Do momentu, gdy w nim bezpośrednio nie uczestniczymy lub nas nie dotyczy, nie różni się niczym od filmu czy powieści”.
Napiszmy je więc jak najlepiej potrafimy mimo stałych w nim elementów: porażek, bólu, łez, a nawet śmierci bliskich sercu osób.
Żyjmy, tak po prostu! Niech owo życie wyznaczają: wielość upojnych oddechów, czułość, serdeczność i ciepło okazywane sobie wzajemnie, a nie "bezdech, bezdotyk i bezmiłość…"
Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2019/10/recenzja-bianka-kunicka-chudzikowska.html
„Jestem kobietą
Wodą ogniem burzą perłą na dnie
Wolna jak rzeka
Nigdy nigdy nie poddam się
Jestem kobietą
Jestem dobrem jestem złem
Jestem wodą jestem ogniem
Jawą i snem”.
Tak śpiewa Edyta Górniak, ekspresyjnie oddając złożoność kobiecej natury. Tę kwestię porusza również, na kartach powieści „Najprawdziwsza fikcja”, opublikowanej nakładem Wydawnictwa Oficynka i...
2023-06-19
Maciej Siembieda sześć lat temu szturmem wdarł się na powieściowy rynek wydawniczy za przyczyną „444”- książki, która – traktując o obrazie Jana Matejki pod tytułem „Chrzest Warneńczyka” – zdobyła w 2017 roku Grand Prix pierwszej edycji niezależnego plebiscytu na polską Książkę Roku „Brakująca Litera”, któremu mam zaszczyt i przyjemność przewodzić. Od tamtej pory śledzę literackie poczynania rodowitego starachowiczanina i obserwuję – co przychodzi mi teraz nakreślić z radością, że stale podnosi sobie poprzeczkę, a zarazem pozostaje wierny początkowym założeniom. Dotychczasowy dorobek, bowiem stanowi odbicie prawdziwych zaskakujących wydarzeń. Tychże nie brak jest, a wręcz pojawiają się w obfitości jak grzyby po deszczu również na kartach ,,Nemezis”, dlatego w pierwszych chwilach po lekturze, ręce składały mi się do oklasków, miast do pisania recenzji, zwłaszcza, kiedy odkryłam, że dziadek koleżanki ze studiów dziennikarskich autora stał się pierwowzorem Bruna – początkowo artysty cyrkowego, słynącego z rzucania nożami, następnie hitlerowskiego komandosa, doskonalącego umiejętności pod czujnym okiem Otta Skorzenego – dowódcy wsławiającego się podczas II wojny światowej oddziału, po czym PRL-owskiego skazanego, a w końcu uczestnika nietuzinkowej gry o przyszłość Śląska w Europie, gdzie przewodnia dewiza wręcz grzmiała: „PO TRUPACH DO CELU”.
Wszystko to pozwala wysnuć wniosek, że Bruno Janoschek bogactwem faktów z życia wziętych mógłby obdzielić co najmniej kilkoro ludzi, a ponieważ przeżył je sam, zadaniem opowiadającego – w tym przypadku Macieja Siembiedy – było skrupulatnie zgłębić temat, a następnie umiejętnie rozmieścić jego elementy na fabularnej planszy, by na końcu równie fachowo poprowadzić po niej czytelników, usatysfakcjonowanych wyprawą we wcześniej nieznane sobie rejony. Stawia więc pisarz siebie w roli przewodnika i jako artysta słowa pisanego, piórem wskazuje Breslauerstrasse, (obecnie ulicę Wrocławską), przy której młodzieńcze lata spędził Bruno Janoschek, zafascynowany sławą cyrku Buscha, gdzie z czasem przyszło bohaterowi odkryć talent do rzucania nożami – ba! – odkryć ,,[…] dar, jaki Bóg dał na tym świecie tylko człowiekowi”, wszak „[…] żadne ze zwierząt nie potrafi rzucać. Nawet małpa”, a przy tym zrozumieć, że „idą złe czasy. Cyrk to idealne miejsce, żeby się przed nimi schronić”. Jednak już przed samym sobą schronić się nie można i tę gorzką lekcję przyszło Brunowi odrabiać po wielokroć. Na dowód tego Maciej Siembieda niestrudzenie splata pasma prawdy i fikcji w fabularny warkocz, którego estetyka zachwyca i zadziwia. Autor, bowiem popycha go w lwią paszczę oddziału specjalnego niemieckiej, nazistowskiej formacji paramilitarnej, by następnie skierować jego kroki do Egiptu, gdzie faszyzm przybierał własną postać oraz nakazać uczestnictwo w słynnej akcji odbicia Benita Mussoliniego, ,,którego Włosi aresztowali i ukryli na niedostępnej górze Gran Sasso” i tym samym ponad wszelką wątpliwość wykazać, że ów mężczyzna „łaknął krwi. Jego umysł nauczony koncentracji na jednym punkcie, w który ma trafić nóż, miał też jeden cel: zabijać Greków. Codziennie […] prosił Boga, aby dał mu wojnę, która to umożliwi, ale Bóg nie słucha modlitw o zemstę”, nawet, kiedy w tej materii orendują Nemezis – grecka, mitologiczna bogini, przydzielająca ludziom szczęście i sprawiedliwość zależnie od ich zasług, jak również Sechmet – bóstwo Dolnego Egiptu patronujące misji zemsty. Mimo to Janoschek obsesyjnie zaślepiony nienawiścią „trenował swoją zemstę”, a zgubiwszy samego siebie zapomniał, że „nienawiść można zwalczyć tylko miłością”.
Walczą więc ze sobą na uczuciowym ringu nienawiść i miłość, a Maciej Siembieda niczym rasowy arbiter nie pozostaje bierny – wręcz przeciwnie – jest w pełni świadomy, że o wiele trudniej odkryć tajemnicę trawiącą Herberta śpiącego wiecznym snem, aniżeli „tajny bunkier w sudeckim lesie koło Kletna”, dlatego wychodzi z założenia, iż precyzyjne wykonanie operacji na otwartym sercu jest absolutną koniecznością, ponieważ nie tylko uwalnia ona żywych ze szponów śmierci, lecz także – a może przede wszystkim – poszerza horyzonty myślowe i pozwala zrozumieć, że „kochać to nie znaczy zawsze to samo”.
W toku rozwoju akcji bolesną tego świadomość przychodzi zyskać także czytelnikom, kiedy w ostatecznym rozrachunku pisarz za cel literackiej podróży obiera Opole, tym samym, wykazując, że historia kołem się toczy i tylko od nas zależy, czy w natłoku spraw wszelakich znajdziemy czas na refleksję. Bruno „próbując wyprostować znaki zapytania, które splatały mu się w myślach”, „[…] stracił ochotę na wspomnienia”, ale przy tym równie boleśnie jak przed laty zrozumiał, że „nie ma ludzi nietykalnych” oraz, że „[…] teraz też jest wojna. Tylko inna” – o Śląsk, lecz nade wszystko o przyzwoitość, która jest gwarantem miłości do samego siebie. Miłości zdolnej zaświadczyć, iż „koniec z zabijaniem” i posklejać rozsypane cząstki świata, czyniąc go za tą przyczyną lepszym niż jest. Choćby miało to trwać pół wieku, warto próbować owemu światu zrekompensować złą przeszłość i na cztery wiatry przegonić chaos.
Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2023/08/recenzja-maciej-siembieda-nemezis.html
Maciej Siembieda sześć lat temu szturmem wdarł się na powieściowy rynek wydawniczy za przyczyną „444”- książki, która – traktując o obrazie Jana Matejki pod tytułem „Chrzest Warneńczyka” – zdobyła w 2017 roku Grand Prix pierwszej edycji niezależnego plebiscytu na polską Książkę Roku „Brakująca Litera”, któremu mam zaszczyt i przyjemność przewodzić. Od tamtej pory śledzę...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-07-31
Niecierpliwie wyczekiwany, (ku mojej przeogromnej uciesze przeczytany na długo przed premierą), w końcu się pojawił: nietypowy, niebanalny, niegrzecznie nieocenzurowany zbiór opowiadań "Niedopowiedzianych" skłaniający do refleksji nad życiem na wielu jego płaszczyznach. Nie warto go nie przeczytać.
Niecierpliwie wyczekiwany, (ku mojej przeogromnej uciesze przeczytany na długo przed premierą), w końcu się pojawił: nietypowy, niebanalny, niegrzecznie nieocenzurowany zbiór opowiadań "Niedopowiedzianych" skłaniający do refleksji nad życiem na wielu jego płaszczyznach. Nie warto go nie przeczytać.
Pokaż mimo to2019-08-14
Pisarka na plan pierwszy niniejszej historii wysunęła Kacpra Rawicza – dwudziestosześcioletniego mężczyznę, któremu życie pokazało, że nie ześle niczego prócz kłód, piętrzących się pod nogami, dlatego postanowił uciec, dźwigając na plecach ciężki balast sekretów, zdających się ciążyć mu jeszcze bardziej z uwagi na fakt, iż na prawą utyka…
O tychże wiedział tylko Włodek Zamber, przyjaciel, z którym Kacper się wychował różny od niego jak ogień i woda. Ambitny absolwent filologii germańskiej, tak samo jak Rawicz mający świadomość, że z sideł życia wiedzionego przy ulicy Błotnej, bardzo trudno się wyplątać – przeciwnie – o wiele łatwiej zapadać się coraz głębiej w błocie egzystencji, która niczym straszny film odtwarzany z wykorzystaniem stopklatek, ukazuje bardzo wyraźnie rozwiązłość matki, śmierć ojca wrażliwca i niespełnionego poety, który popełniając samobójstwo, pragnął „odpocząć sobie od świata”, a którego los podzieliła córka Matylda, nie dając cienia nadziei oglądającemu go z uwagą widzowi na szczęśliwe zakończenie.
Autorka bowiem ze sporym rozmachem i równym mu rozmysłem wodzi czytelnika za nos, a przy tym rozsypuje w przestrzeń wyobraźni osiemdziesiąt elementów, zmuszając go do samodzielnego ich ułożenia, co nie jest prostą sprawą, bowiem każdy z nich odpowiada kolejno rozdziałom powieści, w których teraźniejszość przeplata się z przeszłością, opisującym szczegółowo ludzi zaproszonych do tańca zwanego szarą egzystencją w rytm smutnej piosenki o smutnym, a jakże inaczej – tytule „Fatum”, którego nie można przerwać, choćby nie wiadomo jak bardzo się tego chciało.
Dlatego Śmigielska nieco przekornie, acz dla równowagi, maluje barwnymi słowami, idealnie komponującymi się z dziełem pędzla Dariusza Milińskiego widocznym na okładce, ów obraz życia naznaczonego piętnem cierpienia, okrywającym miłość całunem czarnym jak heban. Życia, od którego pragnęłoby się, lecz nie można uciec.
Ów wysiłek podejmuje tytułowy Pokurcz, angażując się całym sobą w powierzone mu przez Zielenia obowiązki oraz szukając z dala od domu, prawdziwej miłości, wierząc - a przy tym ocierając się nieco o naiwność, że los da się ułaskawić, wszak „walcząc o życie stajesz się silniejszy i z determinacją pokonujesz własne ułomności”.
A co, jeśli plany okazują się niczym w starciu z tymi, jakie dawno już powziął zaborczy ojciec, przedkładający względy biznesowe nad szczęście córki, i co, gdy ona nie widząc wyjścia z narzuconego siłą rodzicielskich argumentów labiryntu życia, podchodzi do miłości wbrew kobiecej naturze – na chłodno, upatrując w niej tylko dobrego seksu bez zobowiązań?
Krystyna Śmigielska i na te bolączki bohaterów znalazła rozwiązanie poprzedzone elementami strachu, grozy oraz widma rychłej śmierci, ukazując heroiczną walkę mężczyzny do ostatniego tchu, a przy tym potwierdzając, że „niespełniona miłość bardzo boli”.
Warto jednak siłować się z życiem choćby nawet przyszło się zbliżyć do niebezpiecznej granicy, ponieważ zła passa kiedyś minie, ale – by tak się stało, należy dać sobie szansę i zaczerpnąć świeży, morski haust powietrza, który za każdym razem pozwoli na życie w zgodzie ze sobą i w harmonii ze światem, pamiętając, że ludzie wszędzie są tacy sami, dlatego nietrudno o spotkanie z pokurczem o dwóch twarzach. Nie odwracajmy wówczas wzroku, wszak nigdy nie wiadomo, którą z nich zdecyduje się nam pokazać…
Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2019/10/recenzja-patronacka-krystyna-smigielska.html
Pisarka na plan pierwszy niniejszej historii wysunęła Kacpra Rawicza – dwudziestosześcioletniego mężczyznę, któremu życie pokazało, że nie ześle niczego prócz kłód, piętrzących się pod nogami, dlatego postanowił uciec, dźwigając na plecach ciężki balast sekretów, zdających się ciążyć mu jeszcze bardziej z uwagi na fakt, iż na prawą utyka…
O tychże wiedział tylko Włodek...
2021-06-11
Słowa, stanowiąc kombinację trzydziestu dwóch liter polskiego alfabetu, wyrażają nieskończone możliwości, a przy tym mają wielką moc sprawczą. Paweł Jeż jest tego świadom, dlatego pisze dziennik. Na jego kartach matematyk o duszy romantyka wytrwale kreśli słowo miłość i zarazem potwierdza, że niełatwo jest przejść od słów do czynów, wszak ścieżki życia nierzadko prowadzą tam, gdzie nie zawsze mamy odwagę dojść po to, by dać szansę na urzeczywistnienie się najgorętszych pragnień serca…
Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2021/08/recenzja-patronacka-elzbieta-sidorowicz_13.html
Dodatkowo mój wywiad z Elżbietą Sidorowicz - Adamską można znaleźć tutaj: https://goralkaczyta.blogspot.com/2022/01/wywiad-patronacki-elzbieta-sidorowicz.html
Słowa, stanowiąc kombinację trzydziestu dwóch liter polskiego alfabetu, wyrażają nieskończone możliwości, a przy tym mają wielką moc sprawczą. Paweł Jeż jest tego świadom, dlatego pisze dziennik. Na jego kartach matematyk o duszy romantyka wytrwale kreśli słowo miłość i zarazem potwierdza, że niełatwo jest przejść od słów do czynów, wszak ścieżki życia nierzadko prowadzą...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-06-13
Elżbieta Sidorowicz – Adamska postawiła sobie wysoko pisarską poprzeczkę, ponieważ oddając tym razem głos Pawłowi Jeżowi, ona – kobieta z krwi i kości, zmuszona była wejść w męską skórę, ba – w męskie serce nawet! Z tego zadania wywiązała się wzorowo, niejednokrotnie przedzierając się przez smolisty tunel jego niełatwej przeszłości, której tylko ktoś będący niepełna rozumu mógłby mu zazdrościć. On również jest od tego daleki – co więcej – próbuje uporządkować sprawy z przeszłości na przyszłości kładące się cieniem, toteż za namową przyjaciela Leszka, który zna go "jak zły szeląg", zaczyna pisać. Zapisuje kolejne strony świadom, że jest to – jak sam określa – "dość kulawy dziennik", obrazujący jednak bez cienia najmniejszych wątpliwości jego "rozwrażliwione wnętrze". Wnętrze skłócone z wierzchnią skorupą budowaną pieczołowicie i wytrwale z wręcz monstrualnej inteligencji, stanowczości, konsekwencji, lecz nie despotyzmu, niecierpliwości, zadziorności, ale i – we właściwym momencie – z poczucia humoru. Dlatego uważa siebie za "romantycznego palanta" z bagażem buntu i cierpienia, którego również sam – a jakże inaczej! – kategorycznie pozbawia prawa litości nad sobą.
Autorka niejednokrotnie wykazując się dobrodusznością, pozwala mu na emocjonalne rozedrganie, przez co momentami zapuszcza się on w rejony uczuć i odczuć, doskonale znane Werterowi stworzonemu przez Goethe’go, jednak w przeciwieństwie do niemieckiego twórcy, Polka nie dozwoliła, by spadł jej książkowemu bohaterowi włos z głowy, dlatego i wspaniałomyślności odmówić jej nie można. Oszczędziła mu bowiem życie, z pełną świadomością, że zmuszony będzie się z nim zmierzyć nie otrzymawszy od niej żadnej taryfy ulgowej, ale za to kłód pod nogi całe mnóstwo.
Afera z profesorem Garlickim to bowiem, tylko czubek góry problemów, który odsłania czeluści z piekła rodem wymagające od mężczyzny zachowania zimnej krwi, choćby w kontaktach z gangsterem, czy podczas spektakularnej gry w pokera. Przy odrobinie szczęścia i umiejętności, które dość łatwo nabyć, można wygrać wielkie pieniądze. Dobrze, kiedy są, ale jeszcze lepiej, gdy stają się środkiem do wyższego celu, a nie celem samym w sobie. Celem tym winien być drugi człowiek gotowy przyjąć nas z pełnym inwentarzem zalet i wad. Przede wszystkim wad, pozwalających na wzajemne i niespieszne odkrywanie swoich dżungli ze świadomością jednak, że "nie każdego można dopuścić do swojej przestrzeni serca" oraz, że "nie wszystko można unieść samemu. Nie ma takiej potrzeby". Oto sedno głębokiej w swej prostocie nauki, którą stopniowo przyswajają Ania Kielanowicz i Paweł Jeż. Z ich relacji za przyczyną twórczego wyczucia, popartego zapewne życiowym doświadczeniem pisarki, wyzierają tkliwość i subtelność, ale nie infantylność. Elżbieta Sidorowicz – Adamska wykazuje bowiem niezbicie, ile wrażliwości tkwi w nastoletniej duszy, jeśli tylko pozwoli jej się realizować marzenia nie tylko te o zdaniu matury z matematyki. Ta owszem – jest miernikiem dojrzałości – ale tylko w pewnej mierze, bo prawdziwą dojrzałość osiągamy tylko wtedy, kiedy odważymy się przystąpić do egzaminu z oddychania.
"Słuchaj Mała
Musisz grać w to tak jak grałaś
Cały czas być sobą, ważyć każde słowo
I tak jak rzeka płynąć naprzód i nie czekać
Starać się uwierzyć w to, że trzeba przeżyć".
Do niego właśnie – paradoksalnie – przygotowuje Pawła Jeża, młodsza o jedenaście lat Ania Kielanowicz, cichutko barwiąc kolorami czarną biel serca mężczyzny, co skutkuje najgłośniej wymilczaną, a zarazem nieprawdopodobną miłością do ostatniej kropli krwi, za którą rachunek każdorazowo otrzymuje serce będące najlepszym dziennikiem. Ono bowiem zapamięta tych, którzy są godni pamięci. Bądźmy tego świadomi także my, każdego dnia kochając najmocniej i najczulej zarazem, bo tylko wtedy będziemy cieszyć się szalenie oddychając pełnią życia.
Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2021/08/recenzja-patronacka-elzbieta-sidorowicz_13.html
Dodatkowo mój wywiad z Elżbietą Sidorowicz - Adamską można znaleźć tutaj: https://goralkaczyta.blogspot.com/2022/01/wywiad-patronacki-elzbieta-sidorowicz.html
Elżbieta Sidorowicz – Adamska postawiła sobie wysoko pisarską poprzeczkę, ponieważ oddając tym razem głos Pawłowi Jeżowi, ona – kobieta z krwi i kości, zmuszona była wejść w męską skórę, ba – w męskie serce nawet! Z tego zadania wywiązała się wzorowo, niejednokrotnie przedzierając się przez smolisty tunel jego niełatwej przeszłości, której tylko ktoś będący niepełna rozumu...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-03-23
Marcin Pilis na plan pierwszy powieści wysunął, bardzo nietypowo, stare kości kanonika, wokół których od pewnego momentu zaczął kręcić się maleńki świat jednej prowincjonalnej, polskiej parafii pod przewodnictwem Augustyna Płaczka. Dla tego czterdziestosześcioletniego księdza noszenie sutanny stanowiło powód do dumy, będąc jednocześnie spełnieniem dziecięcego marzenia o byciu dobrym pasterzem, dbającym o swój kościół w znaczeniu materialnym i duchowym, o czym świadczyć mogły zarówno remont świątyni, którego się podjął, jak również pomoc potrzebującym, której nigdy nie odmawiał, toteż cieszył się poważaniem ludzi – odwzajemniając się dobrem za dobro – murem za nim stanęli w trudnych chwilach, nie zdając sobie sprawy, że będą one także dla nich największą próbą wiary przeciwstawionej pewności, że ksiądz Augustyn to heretyk, który „nie służy Kościołowi i gwałci prawdziwą wiarę”, ale przecież „wiara wcale nie musi być bardzo głęboka. Wystarczy, że jest pewna. Tylko pewna wiara jest w stanie uskrzydlić nas na tyle, abyśmy mogli zatrzymać Boga w najtrudniejszych momentach, abyśmy ufając Mu, zostali z Nim”.
Z takiego założenia wyszli: Maurycy Pluta – przewodniczący rady parafialnej, jego żona Anna, Irena Goszczykowa, Andrzej Fiałkowski i wielu innych, przekonanych święcie, że „jeśli w (…) cząstce wiary znajdziesz miejsce na akceptację cudu, to tak, jakbyś dotknął Boga”, dlatego tłumnie nawiedzali kościół adorując relikwię przez całe dnie, co wzbudziło niepokój kapłana z sąsiedniej parafii, Zygmunta Korala – zagubionego, słabego i podatnego na wpływy karierowicza, który w imię świętego obowiązku nie zawahał się donieść na Augustyna do Kurii, co stało się przyczynkiem zdarzeń następujących lawinowo po sobie.
Skupiały się one wokół szeroko pojętych: wiary, moralności i granic przyzwoitości, które każdy z nas indywidualnie wyznacza, dlatego, co niewątpliwie należy poczytać na korzyść nakreślonej przez Pilisa historii, próżno tutaj szukać ocen ludzkich zachowań, czy też prób nakłonienia czytelnika do tego, aby sam się o takowe pokusił.
Pisarz zadbał jednak z całą starannością, by tychże co rusz dokonywali bohaterowie działający pod wpływem wszelakich impulsów i w myśl słów Jezusa: „Źdźbło w oku bliźniego widzisz, a belki w swoim nie dostrzegasz”, co potwierdzili swymi postawami choćby Andrzej Młynarski i ksiądz Zygmunt Koral, który, przy współudziale tego pierwszego, pragnąc zabłysnąć jak perła w koronie, wydał Augustyna Kurii, stawiając go przed piłatowym sądem księdza Wacława Wilczyńskiego, znanego z ciągot ku małym dziewczynkom i chłopcom, toteż można by zaryzykować stwierdzenie, że Bóg poskąpił mu dostąpienia łaski przeżycia prawdziwej i głębokiej miłości.
Doświadczyli jej za to Augustyn i Ela Rymanek. Uczucie tych dwojga zakiełkowało już w latach szkolnych, a przynosząc owoc obfity, przetrwało burzę i próbę czasu. Trudno więc było mi oprzeć się wrażeniu, że w owym wątku miłosnym można by odnaleźć analogię do gorącego romansu, który wywiązał się między Meggie Cleary i Ralphem de Bricassart – parą znaną z kart powieści autorstwa Colleen McCullough zatytułowanej „Ptaki ciernistych krzewów”.
Tychże cierni nie szczędził także myszkowski pisarz swoim kochankom, bliskim przekroczenia granicy, poza którą „był już tylko grzech (…) niezmywalny, jasny dla Boga, ciemny dla człowieka”, obficie ścieląc nimi ścieżki ich życia, by w ostatecznym rozrachunku mogły zagłębić się w ich sercach głęboko, sprawiając, że jedno nagle przestało bić…
Czy więc uwolnienie człowieka z więzów życia należałoby poczytać za akty łaski i woli bożej? Pytanie to towarzyszyło mi podczas lektury, bowiem autor ambitnie, lecz nienachalnie, z wykorzystaniem potoczystego języka, nakłania do przemyśleń filozoficznej natury, charakterystycznych dla świętego Augustyna, w którego „Wyznaniach” bohater Marcina Pilsa się zaczytywał, co nie znaczy, że z tego powodu powieść jest stricte filozoficzną – z całą pewnością nie, jednak skłaniającą do podjęcia próby zrozumienia, że dostępujemy przemiany ontologicznej za sprawą chrztu i wiary, dlatego jesteśmy „odnowieni, i oczyszczeni, ale grzeszni”, a to z kolei skutkuje znalezieniem się „w stanie upadłym, toteż nieustannie potrzebujemy łaski, a więc pomocy Bożej”, by każdego dnia starać się nie rzucać kamieniami – przeciwnie – podjąć wysiłek usuwania ich spod nóg bliźnich.
Wszystko jednak zależy od naszej woli. Wolnej woli, dojrzałości i otwartości na drugiego człowieka. Ślepa wiara przynosi bowiem więcej szkody niż pożytku, a archaiczne nakazy Kościoła próbującego przez stulecia narzucić szereg niepoprawnych poprawności, według których należałoby żyć, bardzo często przynoszą skutek odwrotny do zamierzonego, ponieważ zamykają nas na prawdziwą miłość do Boga i ludzi.
Starajmy się zawsze o tym pamiętać mając na uwadze słowa: „Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni”.
Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2019/04/recenzja-marcin-pilis-relikwia.html
Marcin Pilis na plan pierwszy powieści wysunął, bardzo nietypowo, stare kości kanonika, wokół których od pewnego momentu zaczął kręcić się maleńki świat jednej prowincjonalnej, polskiej parafii pod przewodnictwem Augustyna Płaczka. Dla tego czterdziestosześcioletniego księdza noszenie sutanny stanowiło powód do dumy, będąc jednocześnie spełnieniem dziecięcego marzenia o...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-04-27
Tomik przyciąga uwagę Czytelnika już od pierwszego spojrzenia. Jawi bowiem dwie przednie okładki, co rozbudza w nim nadzieje na przeżycie nietuzinkowej, lirycznej przygody.
Kurcbuch nie gwarantuje jednak, że podróż kosmicznym promem, w którą nas zabiera, będziemy wspominać wyłącznie w miłej atmosferze refleksji.
Na takie przypuszczenie pozwala część pierwsza, pozbawiona spisu treści, który zastąpiono planem wydarzeń stanowiącym końcowe odliczanie, w następstwie czego jesteśmy świadkami wielkiego wybuchu, będącego zarazem nowym początkiem.
Poeta w toku wierszowych rozważań dowodzi, że jest to nieuniknione, ponieważ działaniom człowieka przyświeca szeroko rozumiany egoizm i brak szacunku dla Matki Ziemi. W utworze „wehikuł. bez czasu” przywołuje postaci morloków znanych z twórczości George’a Wellsa. Owe istoty podziemne wyewoluowały z gnębionej klasy robotniczej, stając się brutalnymi, toteż łodzianin nie bezpodstawnie porównuje do nich ludzi chcących zaspokoić jedynie podstawowe potrzeby, celem egzystowania tak po prostu, miast życia jego pełnią.
Autor przytomnie zauważa, że nasz świat krzyczy krzykiem rozpaczy, co rusz uwidaczniającej się pod postaciami nieszczęść i katastrof. Z uporem maniaka pozostajemy na nie ślepi i głusi, zatracając się w bezmiernej pysze, za to w każdej chwili zaśmiecamy planetę wytworami naszych umysłów i rąk. Chipy, kody dostępu, bugi i diatezy są przecież niczym innym, jak tylko przejawami chęci dominacji bez umiaru, o czym twórca traktuje w utworach „Salut 1971. ta wyprawa nie skończyła się nigdy” i „zapowiedź. utwórz nowy zapis”. Toteż wraz z podróżującym z nim Czytelnikiem wytrwale szuka nowego nieba, na którego chmurnej sofie – jak mniema – rozsiadły się wygodnie takie ikony współczesności jak: Marylin Monroe, Elvis Presley i Amy Winehouse, przy czym nie ma on pewności, gdzie ono jest i czy kiedyś – mimo wszystko – na nowej planecie odrodzi się "zielony nerw" z wiersza pod tytułem „dzień koszenia trawy”. Pewne jest natomiast, że zaśmiecone wody i wycięte lasy przyniosą opłakane skutki, bowiem – o czym Kurcbuch odważnie, nie przebierając w słowach – pisze w utworze: „wiersz bez kropki na końcu wszystkiego”, mając pełnię świadomości, iż "niedługo wszystko się rozpierdoli". Pytanie: czy tego właśnie chcemy? Z przykrością przyznać należy, że chyba tak, czego dowód poeta daje w wierszu „raport z ocalenia ostatniej planety”. Przypomina, że ludzie mieli wiele sygnałów o rychłej degradacji planety, jednak wszystkie zignorowali poddając się bezsprzecznie dyktatorom, układom i interesom, a przy tym nie słuchając mędrców przewyższających ich mądrością. Ludzkości brak empatii i obrania właściwej perspektywy z poziomu maluczkich, bowiem to właśnie oni czują i widzą więcej, ale ich zdanie się nie liczy, gdyż oni sami też nic nie znaczą.
Owa refleksja wyziera z kart zbioru Marcina Kurcbucha niczym czarna jak smoła senna mara. Pojawienie się jej zdaje się mieć na celu nakłonienie do przebudzenia i walkę o nowe, lepsze życie.
W tej właśnie walce wiersz ma pomóc i, oświetlając drogę, pełnić rolę drogowskazu w kształtowaniu poglądu i świadomości tego KIM JESTEM.
W poszukiwaniu odpowiedzi na to pytanie Kurcbuch posiłkuje się założeniami jogi, bowiem w drugiej części – w centrum rozważań stawiając człowieka – prezentuje spis oddechów, jednoznacznie dowodząc, że należy zajrzeć w głąb siebie, co zaowocuje wyciszeniem pozwalającym osiągnąć duchową równowagę.
Autorka Śródsłowia oddzielającego obie części zbioru - Magdalena Krok - tylko potwierdza, że w wierszach kumuluje się szereg odpowiedzi na wiele pytań, w tym na to, które już postawiono, jednak warto, by wybrzmiało ponownie: KIM JESTEM? Każdy z nas zapewne odpowie na nie inaczej, ale byłoby wspaniale, gdybyśmy, parafrazując, mogli odpowiedzieć słowami wiersza „kamień po kamieniu”: jestem człowiekiem szczęśliwym, wdzięcznym za to, co mam, ale nie zapominam, że owo szczęście nie przyszło samo, że buduję je cierpliwie, doceniając życiową drogę, którą przyszło mi przejść.
Nadnaturalności autor poświęca drugą połowę zbioru, tytułowym utworem zamykając go i zwracając uwagę, że sensem życia winno być poszukiwanie siebie samego jak również sensu świata.
Warto byłoby także zastanowić się nad ukrytym znaczeniem zwrotów: "swojość", "sobienie" i "najczulszości". Jakie sensy się w nich kryją – sprawdźcie sami. Pamiętajcie jednak, proszę, że decydując się na ten krok, możecie dojść do przekonania, że "poezja czasem bywa przeklęta", a człowiek w swej istocie bez wątpienia stanowi największą zagadkę wszechświata.
Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2020/05/recenzja-przedpremierowa-marcin.html
Tomik przyciąga uwagę Czytelnika już od pierwszego spojrzenia. Jawi bowiem dwie przednie okładki, co rozbudza w nim nadzieje na przeżycie nietuzinkowej, lirycznej przygody.
Kurcbuch nie gwarantuje jednak, że podróż kosmicznym promem, w którą nas zabiera, będziemy wspominać wyłącznie w miłej atmosferze refleksji.
Na takie przypuszczenie pozwala część pierwsza,...
2020-06-14
Elżbieta Sidorowicz – Adamska po raz wtóry na pierwszy plan wysunęła postać Ani Kielanowicz, tej dobrze znanej z kart "Morza ciemności", ale zarazem zupełnie innej, bo odradzającej się niczym feniks z popiołów do nowego życia. Owo nowe to nie tylko woda i gaz ułatwiające jej codzienne funkcjonowanie, ale także – a może przede wszystkim – nowe w znaczeniu otwierających się przed nią możliwości, na które stopniowo, ze sporą jak na nastolatkę rozwagą, w końcu daje sobie pozwolenie.
"Bóg zsyła nieszczęście, byśmy mogli się czegoś o sobie dowiedzieć". Czego więc dowiedziała się Ania? Na pewno tego, że jest solidna, pracowita, ambitna, a przy tym wrażliwa na świat i ludzi. Owa wrażliwość rodzi jednak zachwiania, ale zarazem poczucie własnego ja, które sprawia, że dopuszcza, by ludzie od czasu do czasu jej pomogli, ale przy tym nie pozwala sobą sterować.
Autorka w myśl, iż tak naprawdę w życiu nic nie dzieje się przypadkiem, bo wszystko wydarza się po coś, stawia na drodze Ani ludzi z grupy "Dworzec 100", do której należą: Gutek, Feeling, Piorun, Tomek i Marysia, Bajka, Muszka, a ona, Bemolka i Michał do nich dołączają.
To udany pisarski zabieg, bowiem za jego przyczyną wersy powieści barwią się kolorami malowanych obrazów, tworzonych wystaw i rzeźb oraz rozbrzmiewają dźwiękami koncertów w sklepie pani Marzenki i w Domu Kultury, a wśród tychże prym wiodą "Kamienie" jak również "Pod wszystkimi mostami nieprzyjaznych rzek".
Ale czy aby na pewno wszystkie rzeki takimi są? Otóż nie, jeśli tylko dołożymy starań, by budować przyjazne mosty.
"Gdy już w życiu się mieszają sny z rzeczywistością
Kiedy rodzi się w człowieku lęk przed bliskością,
Kiedy traci kolor nawet niebo z malachitów
Gdy martwimy się wieczorem czy dotrwamy świtu?"
Powieść więc jest nie tyle swoistym studium nowej egzystencji, co raczej wytrwałej budowy trwałych relacji. I, jak zwykle zresztą – autorka tejże Ani nie ułatwia, czego potwierdzeniem jest więź z Pawłem Jeżem, którego, jak się okazuje w toku rozwoju zdarzeń – nie można jednoznacznie ocenić, bowiem z jednej strony bywa: trudny, szorstki, obcesowy, wręcz ordynarny, z drugiej zaś: bardzo inteligentny, stanowczy, niecierpliwy, zadziorny, empatyczny, wrażliwy i… tajemniczy.
Zwłaszcza trzy ostatnie cechy zdają się stanowić solidne filary relacji, która fascynuje obojga, będąc jawnym dowodem na to, że przyjaźń to stopniowe i wzajemne odkrywane skrawków dżungli, które trzeba pielęgnować i oswajać przyjmując z całym dobrodziejstwem inwentarza. Są oni tego świadomi, dlatego pilnie uczą się siebie jak… matematyki. Wiedzą, że to trudne, ale wykonalne, mimo iż wymaga wysiłku, który Leszek - przyjaciel Pawła, stając się dobrym duchem ułatwia, z czego oboje korzystają, a Ania przy tym ma szansę na nowo odkryć uroki jazdy konnej, za którą tak bardzo tęskniła.
Elżbieta Sidorowicz – Adamska nie daje dziewczynie nic darmo, bowiem ma świadomość, że
"Gdy na nitce tak cieniutkiej wisi coraz więcej
Czego nawet choćby chciały nie udźwigną ręce"
to należy zafundować jej kociołek myślowych rozmaitości skupionych nie tylko wokół Jeżozwierza (otoczonego bardzo plastycznie aureolą białego jednorożca – symbolu platonicznej miłości, ale także antidotum na wszelkie trucizny, również te w rozumieniu innym niż dosłowne), ale też wokół: Michała, Bajki, Bemolki, a nawet ciotki Iwony, która wyjawia Ani pewien wiele wyjaśniający, a skrywany przez lata sekret.
"Kiedy krąg najbliższych ludzi z dnia na dzień maleje
Kiedy wiemy żadne z marzeń już nie ocaleje
Kiedy życie bez umiaru prosi wciąż o więcej
Jak osłonić serce?"
Pytanie rozbrzmiewa literowym echem na każdej z kart książki pozostając przy tym retorycznym, nie można bowiem na nie uzyskać jednoznacznej i uniwersalnej odpowiedzi, w każdym razie pisarka jej nie udziela, pozostawiając Czytelnikom szerokie pole do refleksji zależne od tego, na jakim etapie życia się znajdują. Bez względu na to jednak - zachęca, by podjęli próbę samodzielnej na nie odpowiedzi.
Tak więc: Czy już wiesz jak osłonić swoje serce, które czasem bywa na wietrze? Ja jeszcze nie wiem…
Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2020/08/recenzja-patronacka-elzbieta-sidorowicz.html
Dodatkowo mój wywiad z Elżbietą Sidorowicz - Adamską można znaleźć tutaj: https://goralkaczyta.blogspot.com/2020/08/wywiad-patronacki-elzbieta-sidorowicz.html
Elżbieta Sidorowicz – Adamska po raz wtóry na pierwszy plan wysunęła postać Ani Kielanowicz, tej dobrze znanej z kart "Morza ciemności", ale zarazem zupełnie innej, bo odradzającej się niczym feniks z popiołów do nowego życia. Owo nowe to nie tylko woda i gaz ułatwiające jej codzienne funkcjonowanie, ale także – a może przede wszystkim – nowe w znaczeniu otwierających się...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-04-28
Gdybym mogła, zamknęłabym opinię na temat „Serca nr 62” w słowie NIETUZINKOWE, ale przez wzgląd na wartości, jakie ze sobą niesie wprawiając w zadumę nad kruchością życia, grzechem byłoby potraktować tę powieść tak lakonicznie, nie dodając nic więcej, choć pisanie o niej z wyłączeniem emocji przychodzi z niemałym trudem.
Zbigniew Górniak nakreślił bowiem z ogromnym rozmachem historię dwutorową, obrazującą zawiłości relacji międzyludzkich, w których prym wiodą zagadki i urazy z przeszłości okraszone brakiem rodzicielskich więzi. Ich zerwanie rekompensuje tylko serce ze złota, a przecież miłości nie można kupić…
Pisarz na każdej z prawie trzystu stron ukazuje stopniową świadomość Witolda Niemcewicza w tym aspekcie, owocującą diametralną zmianą życia oraz postrzegania świata i ludzi, ale z drugiej strony nie oszczędza swego bohatera, karząc mu słono zapłacić – paradoksalnie nie gotówką – za błędy których się dopuścił.
Zadba o to Agnieszka Wyrwał – niepokorna kobieta nosząca w sobie niezgodę na otaczającą rzeczywistość, której daje upust w pisanym przez siebie scenariuszu zatytułowanym „Serce nr 62”, jak również ogromne pragnienie akceptacji i miłości - ich niedobór odczuwając mimo związku z Dżonym – ciekawym autorem modnych sztuk teatralnych, znanym z ciętego języka, dlatego nie dziwi, że otoczenie postrzega go jako chama i prawicowego prostaka, ale właśnie te cechy sprawiają, że idealnie dopełnia on świat Agnieszki chwiejący się w posadach za przyczyną zdarzeń następujących lawinowo po sobie.
Autor nie szczędzi bowiem zamkniętych w kompozycji klamrowej scen żywcem wyjętych z filmu sensacyjnego, wyrwanych równie boleśnie jak serce, które miało dać początek nowemu, lepszemu życiu, a stało się sednem ogromnej tragedii.
Wszystko to sprawia, że w ostatecznym rozrachunku ta na pierwszy rzut oka zwyczajna powieść chwyta za serce, trzymając czytelnika w niepewności i zadumie, a zarazem spycha go w czeluść mroku i skłania do refleksji nad kwestią przebaczenia we własnym życiu. Oby ono przyszło w porę, wszak „pewność niepewna”, bo w przeciwnym razie „zostaną tylko buty i telefon głuchy”, jak pisał ksiądz Jan Twardowski w wierszu pod tytułem „Śpieszmy się”.
Dlatego wybaczajmy i kochajmy oraz pomagajmy, odpowiadając na apel Zbigniewa Górniaka zamieszczony na końcu książki zawarty w słowach:
"Jeżeli powieść "Serce nr 62" chwyciła Cię za serce i po jej lekturze rozważasz zostanie dawcą swoich tkanek i narządów, dajesz tym samym dowód szlachetnej chęci ratowania życia i przywracania zdrowia chorym ludziom. Brawo! Im więcej dobrowolnych dawców, tym mniejszy czarny rynek narządów".
Warto go przemyśleć mając na uwadze fakt, że nie można wyciszyć serca, które wciąż ma nadzieję wygrywając biciem melodię ludzkich pragnień skupionych wokół zdrowia i szczęścia na wielu płaszczyznach życia.
Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2018/07/recenzja-zbigniew-gorniak-serce-nr-62.html
Gdybym mogła, zamknęłabym opinię na temat „Serca nr 62” w słowie NIETUZINKOWE, ale przez wzgląd na wartości, jakie ze sobą niesie wprawiając w zadumę nad kruchością życia, grzechem byłoby potraktować tę powieść tak lakonicznie, nie dodając nic więcej, choć pisanie o niej z wyłączeniem emocji przychodzi z niemałym trudem.
Zbigniew Górniak nakreślił bowiem z ogromnym...
2017-04-11
Jakiś czas temu o "Trylogii" pisałam tak:
„Ta historia wybrała mnie, nie wymyśliłem jej, bo nie miałem nad nią władzy” – mówił Jarosław Prusiński, ale my jesteśmy zdolni kształtować historię naszego życia każdego dnia na nowo. Magia może w nim zagościć, bo światy realny i magiczny są gdzieś obok siebie. Jedynie od nas zależy, którą ścieżkę wybierzemy i jakich wyborów dokonamy po przebudzeniu. Każda z przeżywanych chwil może być tą najpiękniejszą, jeśli tylko odważymy się otworzyć okno i wpuścić do szarego życia więcej światła.
Ty też możesz zostać Szarym Magiem i na przekór wszystkiemu widzieć swój realny świat w magicznych oraz tęczowych barwach. Staraj się zawsze o tym pamiętać".
Pełna opinia na stronie: http://www.pieninyinfo.pl/kultura/szary-mag-trylogia-jaroslawa-prusinskiego-recenzja-iwony-niezgody-4701
Mimo iż poznałam całą opowieść, z ogromną przyjemnością sięgnęłam ponownie po "Wielką Księgę" wydaną w wersji elektronicznej. Przeczytałam ją dwukrotnie, ale jestem przekonana, że jeszcze nie raz do niej powrócę, ponieważ to niezwykła historia, bardzo bliska mojemu sercu także z powodów osobistych.
Polecam najgoręcej, a do Autora puszczam oczko ;)
Jakiś czas temu o "Trylogii" pisałam tak:
„Ta historia wybrała mnie, nie wymyśliłem jej, bo nie miałem nad nią władzy” – mówił Jarosław Prusiński, ale my jesteśmy zdolni kształtować historię naszego życia każdego dnia na nowo. Magia może w nim zagościć, bo światy realny i magiczny są gdzieś obok siebie. Jedynie od nas zależy, którą ścieżkę wybierzemy i jakich wyborów...
Spod pióra Pana Macieja Siembiedy wyszła intrygująca opowieść z historią w tle sprawiając, że zrozumiałam, iż odkrywanie tajemnic "Chrztu Warneńczyka" pędzla Jana Matejki może fascynować nie tylko Jakuba Kanię, ale także mnie.
To książka na najwyższym literackim poziomie, której nie brak ani jednej litery, dlatego chciałoby się ją bez końca czytać i czytać...
Spod pióra Pana Macieja Siembiedy wyszła intrygująca opowieść z historią w tle sprawiając, że zrozumiałam, iż odkrywanie tajemnic "Chrztu Warneńczyka" pędzla Jana Matejki może fascynować nie tylko Jakuba Kanię, ale także mnie.
Pokaż mimo toTo książka na najwyższym literackim poziomie, której nie brak ani jednej litery, dlatego chciałoby się ją bez końca czytać i czytać...