-
Artykuły„Kobiety rodzą i wychowują cywilizację” – rozmowa z Moniką RaspenBarbaraDorosz1
-
ArtykułyMagiczne sekrety babć (tych żywych i tych nie do końca…)corbeau0
-
ArtykułyNapisz recenzję powieści „Kroczący wśród cieni” i wygraj pakiet książek!LubimyCzytać2
-
ArtykułyLiam Hemsworth po raz pierwszy jako Wiedźmin, a współlokatorka Wednesday debiutuje jako detektywkaAnna Sierant1
Biblioteczka
2020-04-27
2019-06-19
Z książką „Z dna” opublikowaną w 2017 roku nakładem Wydawnictwa ARW DK MEDIA POLAND Sp. z o. o., przyszło mi rozpocząć przygodę z twórczością autora zamykającego na niewiele ponad stu sześćdziesięciu stronach pewien etap życia widzianego z perspektywy alkoholika, narkomana i niedoszłego samobójcy, który z rozbrajającą szczerością wyznaje: „(…) moim nałogiem pierwotnym jest alkohol. To on mnie pierwszy zachwycił, uwiódł, porwał i rozkochał tworząc piękne wizje, zupełnie jak robi to namiętna kochanka. Narkotyki (…) stały się zamiennikiem, substytutem pierwszej miłości. Co nie znaczy, że też ich nie pokochałem”.
Przeciwnie – pokochał miłością bezmierną, która co rusz odwzajemniała mu się wystawaniem pod sklepem i zaczepianiem przechodniów, kradzieżami i szukaniem butelek oraz złomu, jak również organizowaniem akcji z towarzyszami niedoli: Damianem, Rybakiem, Główką, Markiem, Magikiem, Felkiem i Dźwignią, w pełni świadomymi, że „miło jest delektować się stanem posiadania czegokolwiek”, choćby nawet pokrytego pleśnią chleba znalezionego na śmietniku i odgrzewanego na patelni, który wybornie smakuje, kiedy głód pokarmowy niemniejszy jest niż alkoholowo – narkotyczny.
To sytuacje nie do pojęcia dla przeciętnego Kowalskiego, ale Jastrzębski ponad wszelką wątpliwość wykazuje z wykorzystaniem pięknej polszczyzny, iż „koszmarna reguła absurdu determinuje naszą rzeczywistość”, nierzadko spętaną ołowianym łańcuchem zdarzeń, które niczym śnieżne kule spadające z wielkiej góry, przygniatają bez uprzedzenia i wbrew woli, zabijając po drodze wszelkie plany, marzenia i nadzieje na lepsze jutro, ustępując miejsca długom, dragom, denaturatowi oraz depresji spychającym człowieka w czeluści mroku – na dno, skąd „widać wszystkich, ale mało kto je dostrzega”, wszak – zdaniem autora – „pod grubą warstwą pudru chowa się prawdziwa ohyda życia”, a „życie to ułuda, zarówno to trzeźwe, jak i narkomańsko - pijackie. Tyle, że trzeźwe skuteczniej mami”.
Czy właśnie dlatego dziś czterdziestoośmioletni Piotr podejmował – na szczęście nieudane – próby samobójcze? Być może, gdyż w szponach nałogu tkwił przez dwadzieścia pięć lat, a mimo to – co warto podkreślić – upływ czasu nie zabił w nim otwartości i wrażliwości. Na kartach książki poszukuje bowiem odpowiedzi na pytanie o sens i kolory świata, podświadomie wyczuwając, że życie na przekór czasom i ludziom wbrew, potrafi zaskoczyć i ofiarować antidotum na ból duszy. Trzeba tylko chcieć go dostrzec, tak jak uczyniła opisana przez niego tańcząca para staruszków oraz Sarna i Waldik – dwoje zakochanych żuli. Wszyscy oni „na chwilę stają się (…) szczęśliwi. Na moment zapominają”, bo dobrze wiedzą, że „jeśli trwasz w koszmarze, to każda zmiana jest wybawieniem”, przy czym są świadomi, iż „większość ludzi tkwi w błędnym przekonaniu, że to właśnie nałóg prowadzi na dno. Owszem, czasem tak właśnie jest. Jednak nie zawsze. Czasami to właśnie dno prowadzi do nałogu”, albo – jak w przypadku opowiadającego niniejszą historię – także do poszukiwania prawdy o ludziach i o sobie samym. Tę znaleźć najtrudniej, ponieważ żeby chociaż móc próbować, trzeba było wytrzeźwieć…
Wszystko to sprawia, że niniejszą książkę niełatwo jest przyswoić, a jeszcze trudniej o niej pisać, gdyż podczas lektury pojawiają się momenty skutkujące zupełnym rozbiciem i chaosem myśli, które krążą gdzieś wokół szeroko pojętego człowieczeństwa i normalności.
Trudno też oprzeć się wrażeniu, że Piotr Jastrzębski dokonał aktu samooczyszczenia się. To swoiste katharsis – czego zapewne nie planował – dotyka także czytelnika, potrafiącego teraz, jak chyba nigdy wcześniej, docenić choćby ciepłe łóżko i mieć świadomość – o czym często zdaje się zapominać, że nic nie jest dane raz na zawsze, toteż należy dołożyć wszelkich starań, by każdego dnia cieszyć się takim życiem, jakim ono jest.
Owa refleksja wybrzmiewa ze zdwojoną mocą po przeczytaniu epilogu. Autor kreśli w nim niezwykle wymowny list do alkoholu i narkotyków, które za doświadczone chwile pozornej radości wystawiły mu słony rachunek, co z kolei może stanowić przyczynek do postawienia pytań sobie, które mogłyby brzmieć następująco: na jakie nałogi ja jako człowiek, jestem podatny i czy na tę chwilę jestem od nich wolny, a jeśli nie, to czy zdolny, by się od nich uwolnić?
Spojrzę w lustro pytając wciąż: kogo widzisz? I odpowiem: widzę siebie – szczęśliwą kobietę, a może przeciwnie – zalęknioną dziewczynkę o kobiecych rysach?
A teraz wyjdę na ulicę, popatrzę na ludzi i znów zapytam: czy potrafisz zresetować ustawienia wewnętrznego lustra dostrzegając człowieka w każdym mijanym przechodniu? Milczę. Czy to znaczy, że nie potrafię?
Zmuszony więc jestem pójść o krok dalej i postawić ostatnie – fundamentalne pytanie: czy aby na pewno wolny jestem od nałogu egoizmu, który jest jedną z największych bolączek współczesnego świata?
A Ty po której stronie lustra stoisz? Kogo widzisz? Przyjrzyj się sobie z uwagą, wszak życie masz tylko jedno. Nie zmarnuj go i przeżyj jak najpiękniej i najlepiej potrafisz, pamiętając, że istnieje nadzieja na lepsze jutro. Nadzieja, która jest piękna właśnie dlatego, że zawsze umiera ostatnia.
Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2019/07/recenzja-piotr-jastrzebski-z-dna.html
Z książką „Z dna” opublikowaną w 2017 roku nakładem Wydawnictwa ARW DK MEDIA POLAND Sp. z o. o., przyszło mi rozpocząć przygodę z twórczością autora zamykającego na niewiele ponad stu sześćdziesięciu stronach pewien etap życia widzianego z perspektywy alkoholika, narkomana i niedoszłego samobójcy, który z rozbrajającą szczerością wyznaje: „(…) moim nałogiem pierwotnym jest...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jarosław Prusiński napisał historię nieoryginalną i niebanalną zarazem. Na pierwszy plan wysunął, nieco wbrew logice, postać Vivian, której życie od najmłodszych lat było pasmem nieszczęść i udręki: śmierć matki, brak wieści o losie ojca biorącego udział w wojnie, stopniowo napełniały czarę goryczy, a skazanie na niewolnictwo i osadzenie w więzieniu Zakonu, ostatecznie ją przelały. Bohaterka stała się niedostępna, arogancka, opryskliwa, przyjaźnią darząc jedynie Karen – towarzyszkę niedoli.
Mimo to, nietrudno obdarzyć Vivian sympatią. Urodziwa i temperamentna, była oddaną i troskliwą towarzyszką życia Szarego Maga. Autor postawił u jej boku silnego, doświadczonego przez życie, a zarazem obdarzonego wielką mocą i cieszącego się równie wielką sławą, człowieka w szarej szacie. Między wierszami przypomniał stare porzekadła, w myśl których „Prawdziwa miłość silniejsza jest niż magia” oraz „Pragnienie miłości czasem bywa silniejsze niż rozum”.
Uczucie, którym darzyło się tych dwoje, rzucało światło i dawało nadzieję tak potrzebną wszystkim borykającym się ze skutkami wojen, w których mężczyźni masowo tracili życie, co zmuszało do podejmowania przez nich radykalnych kroków i wiązania się z więcej niż jedną kobietą, celem zabezpieczenia ciągłości gatunku. Tę prawdę twórca ukazał poprzez dany Vivian przywilej wyboru drugiej żony swojemu mężowi, zarazem skłaniając czytelnika do zastanowienia się nad kontrowersyjną kwestią wielożeństwa przeciwstawionego tradycyjnemu modelowi rodziny.
Naprzeciw szeroko rozumianej miłości, Jarosław Prusiński namalował słowem obraz wojny. W moim odczuciu zasługuje on na szczególną uwagę przez wzgląd na uniwersalizm przesłania. Autor z niemałym rozmachem przedstawił przebieg walk toczonych na Stepach pogrążających się w coraz większym chaosie, czego widomym znakiem było wkroczenie do akcji oddziałów Sahi – Czarnych Magów posiadających moc pochodzącą od Boga. Wspierani przez ożywieńców przywołanych zza grobu potężnymi zaklęciami, toczyli religijną wojnę, której opisy przyprawiają o dreszcze, bowiem trupy płyną rzekami, wioski są spalone, na kołkach pełno obciętych głów, a nadzy ludzie nabici są na pale. Jakby tego było mało, twórca dość odważnie, ale z wyczuciem, opisał sceny brutalnych gwałtów, których niejednokrotnie dopuszczano się względem kobiet, odzierając je z godności, ale jednocześnie okrywając płaszczem hańby i poniżenia. A wszystko w imię religii i miłości do Bogów. Pisarz między wersami ukrył gorący i niestety nadal aktualny apel o zaprzestanie bratobójczych walk: „Nie wolno zabijać. Nie ma na świecie tak ważnego powodu, dla którego można by to zrobić. Żadnego”. Wojny rodzą tylko śmierć i cierpienie, nie mając nic wspólnego z miłością.
Mimo wszelkich trudności, to właśnie miłość zdolna jest przezwyciężyć nawet śmierć. Na potwierdzenie tej tezy, wyobraźnia podsunęła autorowi poruszające sceny epilogu, w którym oczom czytelnika ukazują się Fergo i czarownica pozbawiona urody. Kim są? Tego zdradzić Wam nie mogę. Powiem jedynie, że odkrycie tej tajemnicy wzrusza i skłania do refleksji nad życiem i przemijaniem.
„Ta historia wybrała mnie, nie wymyśliłem jej, bo nie miałem nad nią władzy” – mówił Jarosław Prusiński, ale my jesteśmy zdolni kształtować historię naszego życia każdego dnia na nowo. Magia może w nim zagościć, bo światy realny i magiczny są gdzieś obok siebie. Jedynie od nas zależy, którą ścieżkę wybierzemy i jakich wyborów dokonamy po przebudzeniu. Każda z przeżywanych chwil może być tą najpiękniejszą, jeśli tylko odważymy się otworzyć okno i wpuścić do szarego życia więcej światła.
Ty też możesz zostać Szarym Magiem i na przekór wszystkiemu widzieć swój realny świat w magicznych oraz tęczowych barwach. Staraj się zawsze o tym pamiętać.
Cała opinia na stronie: http://pieninyinfo.pl/kultura/szary-mag-trylogia-jaroslawa-prusinskiego-recenzja-iwony-niezgody-4701
Jarosław Prusiński napisał historię nieoryginalną i niebanalną zarazem. Na pierwszy plan wysunął, nieco wbrew logice, postać Vivian, której życie od najmłodszych lat było pasmem nieszczęść i udręki: śmierć matki, brak wieści o losie ojca biorącego udział w wojnie, stopniowo napełniały czarę goryczy, a skazanie na niewolnictwo i osadzenie w więzieniu Zakonu, ostatecznie ją...
więcej mniej Pokaż mimo to
Sławek Michorzewski na plan pierwszy kryminalnej komedii dla dorosłych, wysunął postaci dwóch typów spod ciemnej gwiazdy:
Jana Nowaka, zwanego Długim – w zamierzchłej przeszłości nauczyciela wychowania fizycznego, w niczym nie przypominającego pedagoga, przeciwnie – to rabuś pierwszej klasy, którego lepkie ręce biją, gdy zajdzie potrzeba oraz sięgają bez żadnych skrupułów po cudzą własność, począwszy od mieszanki ziół i fajki Szamana Uzdrowiciela, poprzez płaskorzeźbę, na samochodzie skończywszy.
Jego towarzysz, Jurand Prukała, pseudonim Gruby, jawi się czytelnikowi jako niski, siwogłowy, pulchny osobnik z kolczykiem, który trzy miesiące przepracował na stanowisku strażnika miejskiego.
Ich wygląd i zachowanie przywiodły mi na myśl aktorski duet Daniela Sterna i Joego Pesciego, odtwórców ról Marva i Harrego, bohaterów kultowej serii filmów o ,,Kevinie, który został sam w domu” wyreżyserowanych w latach dziewięćdziesiątych przez Chrisa Columbusa.
W tym jakże doborowym towarzystwie przyjdzie żyć Adasiowi Niemcowi, noszącemu zaszczytne miano Liska Chytruska, ponieważ słynie ze skąpstwa. Czas spędzony z rabusiami, zmienia diametralnie naszego bohatera, który ku przeogromnej uciesze czytelnika, decyduje się opowiedzieć po ciemnej stronie mocy i walczyć o przetrwanie w myśl zasady: ,,Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”.
Pisarz brawurowo pokierował akcją nie dając Wspulnikom nawet chwili wytchnienia, bowiem zabójstwo i rabunek, bitwa na komisariacie, sprytne składanie zeznań, ucieczka ze szpitala psychiatrycznego oraz zmylenie pościgu, zmuszały do ciągłego myślenia w jaki sposób ujść cało z piętrzących się opresji.
Sławek Michorzewski nie pozostawił swych bohaterów bez pomocy: w ręce włożył między innymi dubeltówkę i elektroniczną nianię dla niemowląt z funkcją dźwięku i obrazu. Wyposażył ich też w całe pokłady silnej woli przetrwania, dbając jednocześnie, by w toku absurdalnych zdarzeń trup ścielił się dosyć gęsto.
Wszystko to sprawiło, że od lektury ,,Wspulników” nie mogłam się oderwać, spędzając z nimi w dobrym humorze tylko dwa wieczory.
Na korzyść książki przemawia bowiem język bardzo przystępny odbiorcy, mimo znacznego nagromadzenia wulgaryzmów w partiach dialogowych tekstu. W moim odczuciu zabieg ten autor zastosował, chcąc ukazać niewątpliwy temperament postaci i zarazem wzbudzić u czytelnika odruch śmiechu do łez.
Jedyny zarzut w mojej ocenie stanowi okładka – choć oryginalna, nie zachęca do sięgnięcia po ponad dwustustronicową książkę, po przeczytaniu której mam jednak wielką ochotę zapoznać się z pozostałym dorobkiem Sławka Michorzewskiego.
Co więcej, zaliczam go do grona ulubionych polskich pisarzy i z niecierpliwością czekam na kontynuację ,,Wspulników” zatytułowaną ,,Urzędnik”, która ma pojawić się jeszcze w tym roku.
Spotkajcie się z nimi także Wy. Naprawdę warto, daję słowo!
Cała opinia na stronie: http://pieninyinfo.pl/kultura/wspulnicy-slawka-michorzewskiego-w-felietonie-iwony-niezgody-4035
Sławek Michorzewski na plan pierwszy kryminalnej komedii dla dorosłych, wysunął postaci dwóch typów spod ciemnej gwiazdy:
Jana Nowaka, zwanego Długim – w zamierzchłej przeszłości nauczyciela wychowania fizycznego, w niczym nie przypominającego pedagoga, przeciwnie – to rabuś pierwszej klasy, którego lepkie ręce biją, gdy zajdzie potrzeba oraz sięgają bez żadnych...
2018-09-29
Pisarka (...) na (...) kartach z przeogromnym rozmachem i ładunkiem emocjonalnym namalowała słowami dziewiętnastoelementowy, wielobarwny obraz miłości, skrywający wielopłaszczyznowy, podszyty nutami pikanterii i erotyzmu przekaz odkrywany stopniowo i niespiesznie.
Zbiór otwiera opowiadanie tytułowe będące zaproszeniem do zmysłowego świata pisarki, która jak przystało na prawdziwą pasjonatkę gotowania podgrzewa w wielkim, czerwonym garze uczucia swoich bohaterów, by w ostatecznym rozrachunku doprowadzić je do wrzenia i podać odbiorcy na tacy powstałej z życiowych doświadczeń i wyobraźni, dzięki którym będzie mógł współodczuwać i przeżywać to, co stało się ich udziałem.
Ona – blondynka, dwudziestodziewięcioletnia mężatka i On – Jan, pięćdziesięcioletni żonaty mężczyzna. Oni – żądni wrażeń ludzie, odnaleźli siebie na portalu randkowym i stworzyli „niezwiązek”, którego solidną podstawą była komunia dusz i ciał przeciwstawiona egzystencjalnemu bólowi: „Ręce, serce, duszę. Się duszę!”. Czy możliwym jest, by kiedykolwiek, w jakikolwiek sposób znalazł on ujście pozwalając wygrać walkę ze sobą i o siebie zarazem? Czy – paradoksalnie – kluczem do tegoż zwycięstwa może stać się ból fizyczny?
Nie da się ukryć, że Hanka V. Mody z jednej strony zmusza do samodzielnych poszukiwań odpowiedzi na postawione pytania, ale z drugiej otwiera wiele furtek stanowiących różnorodne alternatywy wyborów, których – chcemy, czy nie – musimy dokonać pisząc scenariusz własnego życia i zanurzając się w świat będący tylko naszą przestrzenią.
Tak postąpili bohaterowie opowiadania „Niewinność”. Ich drogi po raz pierwszy zetknęły się w klubie, by przeciąć się powtórnie na peronie, w punkcie startowym męsko – damskiej wyprawy. Autorka między wersami uświadamia, iż trzeba łapać wspólne chwile nie żałując tego, co dobre.
Miała tego świadomość para kochanków, dla której odległość traciła na znaczeniu, gdy mogła rozkoszować się swoją bliskością, nieświadoma, że tytułowe nienasycenie przyćmiewa podszepty rozumu wieszczącego rychły koniec intymnej relacji ustępującej miejsca samotnej wędrówce mężczyzny po mieście.
Toteż pisarka niebezpodstawnie stawia pytanie: „Jak usłyszeć siebie w zagłuszającym biciu serca?”. To niełatwe, zwłaszcza kiedy prym wiedzie wszechogarniająca tęsknota za miłością.
Jej kolejną odsłonę nietrudno dostrzec w opowiadaniu zatytułowanym „Umówili się na miłość”. Hanka V. Mody próbuje tym razem dociec, gdzie jest miłość? Czy idąc za przykładem Anki robimy wszystko, by ją odnaleźć z myślą, że „mamy całe życie na pieprzenie” i spełnianie własnych pragnień? Często spychamy je na margines życia ulegając stereotypom i bierności, a przecież wcale nie musi tak być…
Wszak o tym, że można inaczej żyć traktuje opowiadanie pod tytułem „Dziewczynka”, gdzie między wersami pobrzmiewają jęki kobiety i świst paska lądującego na wypiętych pośladkach, którym wspomaga się jej partnerka chcąc ofiarować rozkosz używając nie tylko ust i palców.
Przeciwwagą dla tego obrazu jest relacja damsko - męska opisana słowami opowiadania zatytułowanego „Trzy miesiące”, bowiem oczom czytelnika jawi się mężczyzna – dominator i wytrawny czytelnik jednocześnie, który posiada rozległą wiedzę o sztuce miłości oraz potrafi tę wiedzę praktycznie wykorzystać upajając się jej owocami będącymi gwarantem obopólnego spełnienia.
Historie pozwalają wysnuć wniosek, że Hanka V. Mody bezpruderyjnie i odważnie łamie seksualne tabu, zarazem prezentując dwubiegunową anatomię uległości niegrzesznej lecz pięknej na przekór obiegowym opiniom.
Owo przeświadczenie może być dla wielu przejawem życiowej mądrości, za którą czasem przychodzi zapłacić cierpieniem, o czym dotkliwie przekonuje się Magda – bohaterka opowiadania „Kolejny dzień”, która zdradziła chłopaka z jego kolegą, co stanowiło dla autorki bodziec do refleksji nad tym, czy każdy czas i miejsce są dobre, by ludzie mogli zetknąć się ze sobą?
To kwestia indywidualna i otwarta, jednak tego, że tak właśnie jest pewni są mieszkający na Mazurach Duży Łysy, Mała i Ona – bohaterowie opowiadania „Między stopami”, którzy znalazłszy własny kawałek świata przesiąknięty zapachami ziół, smażonej cebuli i pomidorowej zupy, pragną się nim dzielić szykując przestrzeń dla mającej się narodzić istotki, i dla miłości w trójkącie mającej rację bytu za sprawą poczucia szeroko rozumianej wolności, gdzie „ważne jest to, co tu i teraz”.
Zapomniał o tym Igor – bohater opowiadania „Dotknąć gwiazd, czyli męska opowieść wigilijna” – egocentryk przytłoczony brzemieniem odpowiedzialności za nowe życie, które powołał, a które w jednej chwili być może przyjdzie mu stracić.
Pisarka wykorzystując elementy terapii wstrząsowej łączy ze sobą piękno i dramat, pragnąc nakłonić do znalezienia chwili na refleksję nad tym, co w życiu najważniejsze. Bardzo często bowiem nie mamy czasu, (a może nie chcemy go mieć?) by zrozumieć, że „(…) ważne są (…) każdy dotyk, słowo, uśmiech i każda cisza", ponieważ „(…) nie o fizyczne zaspokojenie tu chodzi, bo wsadzić i wyjąć to każdy potrafi, lecz dotknąć głębiej udaje się niewielu, ale (…) by to poczuć, potrzeba więcej wrażliwości”, czułości dla każdego innej, będącej przejawem zainteresowania.
Hanka V. Mody zwraca uwagę, że nieistotne jest, kto kogo bardziej potrzebuje, wszak wszyscy pragniemy wyrwać się ze smutku choćby po omacku, chcąc znaleźć kogoś gotowego odpowiedzieć na nasz apel zawarty w słowach: „Przytul mnie”.
Jednak często błądzimy jak dzieci we mgle, dlatego czasem nie dostrzegamy tego, kto stoi tuż obok nas. Przekonał się o tym na własnej skórze bohater opowiadania „To nie ją chciałem pierdolić”.
Do analogicznej sytuacji dochodzi, gdy ludzie postanawiają – jak bohaterki opowiadania pod tytułem „Ona” - usilnie tkwić w relacji ujawniającej niezgodność charakterów i niedopasowanie.
Autorka z niemałą wnikliwością pochyla się nad rozterkami kobiet nieudolnie starających się żyć w harmonii ze światem spragnionym uczuć, w usta jednej z nich wkładając słowa: „Nie dałyśmy rozbić się temu uczuciu i nie dałyśmy mu szansy. Dałyśmy sobie znacznie więcej”. Pod pojęciem „więcej” Hanka V. Mody skrywa kolejny powód do refleksji, ponieważ każdy z nas inaczej je rozumie, uzależniając postrzeganie od indywidualnego podejścia do rzeczywistości, w której żyje.
Świadczy o tym niezbicie relacja dwojga ludzi wyłaniająca się z opowiadania pod tytułem „Miłość”, gdzie mąż sprowadza żonę do parteru, łaskawie pozwalając, by była dla niego naczyniem na spermę, bowiem liczy się tylko on i jego zaspokojenie, a nie jej pragnienia, odczucia i potrzeby.
Hanka V. Mody prezentuje w pełnej krasie smutną prawdę, że wyznanie: Kocham Cię to nie wszystko, wszak – paradoksalnie – wszystko zawiera się w tym, czego „Nie wypada”, a o czym autorka przemawiając bezsprzecznie głosem wielu kobiet, ma odwagę powiedzieć głośno, że pragną one bliskości i dotyku, a jeśli im tego brakuje, czują bezmierną pustkę skutkującą „gniciem serca”, ale nierzadko niczego nieświadomi mężowie żyją przeświadczeni o tym, że „Nie wypada przecież okazywać słabości”. Czy aby na pewno? Przecież jesteśmy tylko ludźmi…
To kolejna kwestia, którą pisarka pozostawia do indywidualnego rozpatrzenia, by już po chwili skierować uwagę na kuchnię, bowiem miniatura zatytułowana „Wrzenie” otwiera w wyobraźni czytelnika ten wielki, czerwony gar, w którym gotują się uczucia. Jeśli będą podgrzewane, okażą się wciąż trwałe, w przeciwnym razie przyjdzie przekonać się jak „serce pięknie potrafi krwawić”.
Doświadczyła tego bohaterka miniatury pod tytułem „Zniknąć” zmagająca się z bezsensem istnienia.
Hanka V. Mody dopełniła tę historię kreśląc opowiadanie „Nie znikaj”, w którego centrum postawiła jej męża przegranego w starciu z depresją i próbą samobójczą żony. Czy na pewno wprowadzanie się w transowy stan niemyślenia skutkujący niewiedzą jest lekiem na całe zło?
„Przyciąganie ziemskie to największy świata błąd, za ciężko, by się zerwać stąd”, śpiewała Patrycja Markowska. Słowa te doskonale odzwierciedlają zachowanie Anny, bohaterki opowiadania „NAStroje” czyniąc z niej ofiarę stawianą przez autorkę na równi z niedoszłą samobójczynią, pragnącą zasnąć w nadziei, że się już nie obudzi.
Pisarka krocząc po kruchym słów lodzie zagłębia się w mrok złamanego serca, przyobleczonego w śmierć osoby, którą się kochało i… nadal kocha. Hanka V. Mody stawia pytanie z pogranicza filozofii: „Czy miłość ma płeć?”, by zaraz odpowiedzieć: „Moja stała się zupełnie bezpłciowa”. A jaka jest nasza miłość? Czy próbujemy ją wyrazić na co dzień? Z jakim skutkiem? Czy kochamy naprawdę, czy może nasze serce potrafi wygrywać tylko fałszywą melodię? Z tym szeregiem bardzo trudnych pytań autorka nas zostawia skłaniając do refleksji nad życiem i przemijaniem.
Odgrywają one kluczowe role w zamykającym zbiór opowiadaniu pod tytułem „Lustro” będącym retrospekcją kruchego jak szkło życia Gabriela, które rozpada się na milion małych kawałków z chwilą śmierci ukochanej Moniki pomimo gry pozorów i usilnych prób powrotu do normalności.
Autorka zwraca uwagę, że przeszłość lubi deptać nam po piętach, a my mamy tendencję od niej uciekać zamiast starać się spojrzeć prawdzie w oczy niczym w lustro, i godzić się z tym, czego nie możemy zmienić, a zarazem każdego dnia na nowo, niestrudzenie podejmować próby walki o siebie.
Choć zbiór „Chciałbym, żebyś mnie napisała” składa się z odrębnych opowiadań to jednak tworzy zwartą i jednolitą historię ludzi kochających i szukających miłości, która sprosta oczekiwaniom, która w starciu z codziennością odniesie zwycięstwo pozostawiając ślady na skórze, a może nawet jeszcze głębiej – w nas samych. Szukajmy więc sensu w słowach ulotnych i starajmy się wcielać je w czyn zostawiając na skórze partnera ślady seksualnych igraszek. Miejmy odwagę kochać – tak po prostu.
Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2018/10/recenzja-hanka-v-mody-chciabym-zebys.html
Pisarka (...) na (...) kartach z przeogromnym rozmachem i ładunkiem emocjonalnym namalowała słowami dziewiętnastoelementowy, wielobarwny obraz miłości, skrywający wielopłaszczyznowy, podszyty nutami pikanterii i erotyzmu przekaz odkrywany stopniowo i niespiesznie.
Zbiór otwiera opowiadanie tytułowe będące zaproszeniem do zmysłowego świata pisarki, która jak przystało na...
2019-04-20
„Jestem kobietą
Wodą ogniem burzą perłą na dnie
Wolna jak rzeka
Nigdy nigdy nie poddam się
Jestem kobietą
Jestem dobrem jestem złem
Jestem wodą jestem ogniem
Jawą i snem”.
Tak śpiewa Edyta Górniak, ekspresyjnie oddając złożoność kobiecej natury. Tę kwestię porusza również, na kartach powieści „Najprawdziwsza fikcja”, opublikowanej nakładem Wydawnictwa Oficynka i nagrodzonej podwójnym laurem wyróżnienia w niezależnym plebiscycie na polską Książkę Roku „Brakująca Litera” 2018, jej autorka, Bianka Kunicka Chudzikowska.
W tym celu z rozmachem przenosi Czytelnika do rodzinnego Wrocławia, gdzie mieszka Zofia, której postać intryguje, bowiem już w pierwszych słowach z rozbrajającą szczerością wyznaje: „Jestem postacią fikcyjną. W pewnym sensie powstałam tu i teraz. Urodziłam się bez bólu, już dorosła, z bagażem doświadczeń moich, choć przeze mnie nieprzeżytych. Istnieję dysponując wspomnieniami z własnego niebytu…”.
Zasadne zdaje się powątpiewanie i zapytywanie: jak to możliwe? A jednak to właśnie wspomnienia wymuszają na kobiecie pamięć o Wiktorze – architekcie i wielkiej miłości ze szkolnej ławy, który ku także własnemu zaskoczeniu, wkracza na nowo w jej życie, na równie nowych, co trudnych dla obojga zasadach, sprawiając, że ono chwieje się im w posadach niczym statek bez sternika pozostawiony na pastwę wzburzonych fal, pobudzonych dawnym uczuciem wybuchającym z nową mocą.
Nie bez znaczenia dla całej powieści są podszepty tajemniczej Gai, która – o czym wiemy z kart mitologii, powstała z chaosu, jednak w tym przypadku trudno oprzeć się wrażeniu, że stanowi ona swoiste alter ego samej Autorki. Dlaczego wkroczyła w życie swojej bohaterki? Co pragnie przez to osiągnąć i czy, jak Klara okaże się być jej przyjaciółką, a może przeciwnie – największym wrogiem stającym na drodze do poszukiwania przez nią szczęścia i wewnętrznej harmonii? I w końcu: czy miłość każdorazowo bywa celem naszego życia?
Tyle pytań, a odpowiedzi podszytych filozoficznym nurtem zdaje się być jeszcze więcej. Bianka Kunicka Chudzikowska, z właściwą sobie poetycką wrażliwością i przenikliwością, każdym słowem niniejszej powieści, dotyka nawet najgłębszych zakamarków kobiecej natury, odsłaniając przy tym jej paradoksalną złożoność: kruchość, i zarazem ogromną siłę oraz determinację, sprawiającą, że każda z Czytelniczek mogłaby, i chyba nawet pragnie z Zofią się utożsamić bez względu na to, w jakim jest wieku i na jakim etapie życia, wszak na każdym z nich wyraża taką bądź inną chęć sprowadzającą się do tego, aby znaleźć w sobie siłę zdolną przenosić góry.
Zofia, czterdziestoletnia singielka, określająca siebie mianem starej panny z wyboru, zmuszona jest niczym Syzyf w spódnicy, wciąż na nowo wtaczać kamień na życiową górę, która będąc ruchomą, zaciera granice fikcji i rzeczywistości, przez co zamazuje ostrość spojrzenia na stare i zarazem całkiem nowe życie.
Toteż pisarka z wykorzystaniem barwnego i potoczystego języka, przymusza Zofię, a przy tym także poznającą jej historię osobę, do codziennej próby odpowiedzenia sobie na pytanie: czego pragniesz od życia i ile gotowa jesteś z siebie dać, by osiągnąć swój cel?
Stawiając na jej drodze Wiktora, zdaje się uświadamiać, że każda z nas winna postawić sobie za cel zdobywać własne wiktory, zwłaszcza te małe, obrazujące osobiste sukcesy, niekoniecznie związane z obecnością mężczyzny, wszak, zdaniem Autorki ”Miłość jest drogą, ale nie jest celem. Można się kłócić, natomiast w tej książce ewidentnie tak jest”.
Nie można się z tym nie zgodzić, choć w trakcie lektury, notorycznie odnosimy wrażenie, że miłość determinuje rzeczywistość, w której przyszło żyć: Kindze – siostrze Zofii i jej mężowi Marcinowi, Wiktorowi i Elżbiecie oraz Klarze, Maćkowi, Filipowi, Amandzie i Kevinowi, który od chwili przyjazdu do Polski, nie ukrywa swych gorących uczuć żywionych do Zofii, w typowy dla siebie, nierzadko irracjonalny i irytujący sposób, walczącej o miłość, ale nade wszystko o własną niezależność, wszak „kobieta ma prawo lekko czarować rzeczywistość, manipulować chwilą, zakrywać woalką swoje prawdziwe myśli. Swój najcięższy oręż, mózg, który przysłania emocjami i zmysłowością, ma wytaczać przeciwko zwykłości świata i krok po kroczku zdobywać, zagarniać minuty, chwile, godziny, dni, wieczność”.
Każda z nas kobiet to robi, jednak każda inaczej, bowiem drogi życia są różne, dlatego też „dla każdego człowieka życie kogoś innego to fikcja, rodzaj oglądanego teatru. Do momentu, gdy w nim bezpośrednio nie uczestniczymy lub nas nie dotyczy, nie różni się niczym od filmu czy powieści”.
Napiszmy je więc jak najlepiej potrafimy mimo stałych w nim elementów: porażek, bólu, łez, a nawet śmierci bliskich sercu osób.
Żyjmy, tak po prostu! Niech owo życie wyznaczają: wielość upojnych oddechów, czułość, serdeczność i ciepło okazywane sobie wzajemnie, a nie "bezdech, bezdotyk i bezmiłość…"
Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2019/10/recenzja-bianka-kunicka-chudzikowska.html
„Jestem kobietą
Wodą ogniem burzą perłą na dnie
Wolna jak rzeka
Nigdy nigdy nie poddam się
Jestem kobietą
Jestem dobrem jestem złem
Jestem wodą jestem ogniem
Jawą i snem”.
Tak śpiewa Edyta Górniak, ekspresyjnie oddając złożoność kobiecej natury. Tę kwestię porusza również, na kartach powieści „Najprawdziwsza fikcja”, opublikowanej nakładem Wydawnictwa Oficynka i...
2019-08-14
Pisarka na plan pierwszy niniejszej historii wysunęła Kacpra Rawicza – dwudziestosześcioletniego mężczyznę, któremu życie pokazało, że nie ześle niczego prócz kłód, piętrzących się pod nogami, dlatego postanowił uciec, dźwigając na plecach ciężki balast sekretów, zdających się ciążyć mu jeszcze bardziej z uwagi na fakt, iż na prawą utyka…
O tychże wiedział tylko Włodek Zamber, przyjaciel, z którym Kacper się wychował różny od niego jak ogień i woda. Ambitny absolwent filologii germańskiej, tak samo jak Rawicz mający świadomość, że z sideł życia wiedzionego przy ulicy Błotnej, bardzo trudno się wyplątać – przeciwnie – o wiele łatwiej zapadać się coraz głębiej w błocie egzystencji, która niczym straszny film odtwarzany z wykorzystaniem stopklatek, ukazuje bardzo wyraźnie rozwiązłość matki, śmierć ojca wrażliwca i niespełnionego poety, który popełniając samobójstwo, pragnął „odpocząć sobie od świata”, a którego los podzieliła córka Matylda, nie dając cienia nadziei oglądającemu go z uwagą widzowi na szczęśliwe zakończenie.
Autorka bowiem ze sporym rozmachem i równym mu rozmysłem wodzi czytelnika za nos, a przy tym rozsypuje w przestrzeń wyobraźni osiemdziesiąt elementów, zmuszając go do samodzielnego ich ułożenia, co nie jest prostą sprawą, bowiem każdy z nich odpowiada kolejno rozdziałom powieści, w których teraźniejszość przeplata się z przeszłością, opisującym szczegółowo ludzi zaproszonych do tańca zwanego szarą egzystencją w rytm smutnej piosenki o smutnym, a jakże inaczej – tytule „Fatum”, którego nie można przerwać, choćby nie wiadomo jak bardzo się tego chciało.
Dlatego Śmigielska nieco przekornie, acz dla równowagi, maluje barwnymi słowami, idealnie komponującymi się z dziełem pędzla Dariusza Milińskiego widocznym na okładce, ów obraz życia naznaczonego piętnem cierpienia, okrywającym miłość całunem czarnym jak heban. Życia, od którego pragnęłoby się, lecz nie można uciec.
Ów wysiłek podejmuje tytułowy Pokurcz, angażując się całym sobą w powierzone mu przez Zielenia obowiązki oraz szukając z dala od domu, prawdziwej miłości, wierząc - a przy tym ocierając się nieco o naiwność, że los da się ułaskawić, wszak „walcząc o życie stajesz się silniejszy i z determinacją pokonujesz własne ułomności”.
A co, jeśli plany okazują się niczym w starciu z tymi, jakie dawno już powziął zaborczy ojciec, przedkładający względy biznesowe nad szczęście córki, i co, gdy ona nie widząc wyjścia z narzuconego siłą rodzicielskich argumentów labiryntu życia, podchodzi do miłości wbrew kobiecej naturze – na chłodno, upatrując w niej tylko dobrego seksu bez zobowiązań?
Krystyna Śmigielska i na te bolączki bohaterów znalazła rozwiązanie poprzedzone elementami strachu, grozy oraz widma rychłej śmierci, ukazując heroiczną walkę mężczyzny do ostatniego tchu, a przy tym potwierdzając, że „niespełniona miłość bardzo boli”.
Warto jednak siłować się z życiem choćby nawet przyszło się zbliżyć do niebezpiecznej granicy, ponieważ zła passa kiedyś minie, ale – by tak się stało, należy dać sobie szansę i zaczerpnąć świeży, morski haust powietrza, który za każdym razem pozwoli na życie w zgodzie ze sobą i w harmonii ze światem, pamiętając, że ludzie wszędzie są tacy sami, dlatego nietrudno o spotkanie z pokurczem o dwóch twarzach. Nie odwracajmy wówczas wzroku, wszak nigdy nie wiadomo, którą z nich zdecyduje się nam pokazać…
Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2019/10/recenzja-patronacka-krystyna-smigielska.html
Pisarka na plan pierwszy niniejszej historii wysunęła Kacpra Rawicza – dwudziestosześcioletniego mężczyznę, któremu życie pokazało, że nie ześle niczego prócz kłód, piętrzących się pod nogami, dlatego postanowił uciec, dźwigając na plecach ciężki balast sekretów, zdających się ciążyć mu jeszcze bardziej z uwagi na fakt, iż na prawą utyka…
O tychże wiedział tylko Włodek...
Młody gorliczanin na plan pierwszy wysunął postać Bożydara Szczocarza, pieszczotliwie zwanego Bożkiem – trzydziestoletniego rudzielca, który ukończył studia botaniczne, a następnie podjął pracę w urzędzie ochrony środowiska i lecznictwa. Zwabiony pod dach krewnej, szybko staje się obiektem zainteresowania mieszkańców, zwłaszcza pani Orłowskiej – rozsądnej, przedsiębiorczej, sprytnej i zaprowadzającej porządek twardą ręką gospodyni, która upatruje w nim kandydata na męża Czesławy – nierozgarniętej córki, zwanej przez nią łachudrą.
Ale tarnowianinowi nie w głowie ożenek. Jego myśli krążą bowiem wokół wydarzeń dostarczających naszemu bohaterowi, jak i czytelnikowi wielu emocji, które ze wszystkich sił próbuje ostudzić z marnym skutkiem, ciotunia.
Wichrzysława Mniszech wzbudza wiele sympatii wykrzykując słynne: „O ja się zastrzelę!”. Jawi się jako stara panna z wyboru, kochająca siostrzeńca, porcelanowe lalki, ale nade wszystko - niezdrowe jedzenie. Jej kulinarny talent cenią nawet księża, dlatego jako wiceprzewodnicząca rady parafialnej, dba, by i oni mogli skosztować jej specjałów.
Postać ciotuni w moim odczuciu wiedzie prym wśród bohaterów, ale po piętach depczą jej: Faustyna Abramek – właścicielka kocicy, stetryczała dewotka piastująca urzędy gospodyni w parafii pw. Św. Marii Magdaleny oraz przewodniczącej rady. Jest również autorką płomiennych kazań głoszonych przez proboszcza. W tym korowodzie nie mogło zabraknąć przedstawiciela lokalnej policji, Szymona Podlaskiego – butnego biurokraty i jego upośledzonego brata, Syracha. Różnorodność i realizm postaci z całą pewnością przemawiają na korzyść historii opowiedzianej piękną, obfitującą bogactwem słownictwa polszczyzną.
Piotr Liana zadbał, by mimo iż obszerna, książka nie dłużyła się, przeciwnie – aby pochłonęła odbiorcę bez reszty, dlatego zadał sobie niemały trud zapraszając na wieś niepodatną na zmiany, rządzącą się z dawna utartymi zwyczajami. Wyobraźnia pisarza pozwoliła uknuć intrygę, której przebieg i konsekwencje mieszkańcy Kłobuczki zapamiętają na długo, gdyż opiera się na listach powstałych ze stu dwudziestu czterech zwrotów, zmyślnie wyjętych z Pisma świętego. Ułożone odpowiednio tworzą anonimy skierowane do mieszkańców: Agnieszki Sothe – błyskotliwej kosmopolitki, fotografki, malarki i lesbijki zarazem, Arnoldzika Orłowskiego – podporządkowanego władczej żonie, Bonifacego Furmana – damskiego boksera, od którego Marta, bez cienia skargi przyjmuje raz po raz wymierzane cięgi w imię źle pojętej wierności. Prócz nich, listy otrzymują: sołtys Męciński – mąż i ojciec trojga dzieci, jak również tajemnicza Persona.
O tym, kto jest nadawcą wszystkich listów oraz czy wśród wymienionych osób jest ta, która wysłała Hurmanównę na tamten świat, dowiadujemy się niespiesznie, zadając sobie w myślach jeszcze szereg innych pytań, a uzyskane po drodze odpowiedzi, niczym pojedyncze puzzle, składają się na całość nietypowej układanki, której obraz w ostatecznym rozrachunku zaskoczy nawet najbardziej wymagającego czytelnika. Ale czy może być inaczej? Przecież „po wsi grasuje psychopata, ludzie giną jeden po drugim, najpobożniejsza katoliczka używa Biblii jako oręża, płomienie żrą świątynię – milutko”.
Dlatego mam nadzieję, że sięgniecie po tę powieść i jak ja pozwolicie się schwytać w „milutką” pajęczą sieć intryg, misternie utkaną przez mordercę młodej prostytutki. W przeciwieństwie do denatki, wyplączecie się z niej bez ryzyka zagrażającego życiu lub zdrowiu, ale w Waszej wyobraźni jeszcze długo gościć będą obrazy z piekła rodem.
Cała opinia na stronie: http://pieninyinfo.pl/kultura/persona-non-grata-piotra-liany-recenzja-ksiazki-autorstwa-iwony-niezgody-4500
Młody gorliczanin na plan pierwszy wysunął postać Bożydara Szczocarza, pieszczotliwie zwanego Bożkiem – trzydziestoletniego rudzielca, który ukończył studia botaniczne, a następnie podjął pracę w urzędzie ochrony środowiska i lecznictwa. Zwabiony pod dach krewnej, szybko staje się obiektem zainteresowania mieszkańców, zwłaszcza pani Orłowskiej – rozsądnej, przedsiębiorczej,...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-04-28
Gdybym mogła, zamknęłabym opinię na temat „Serca nr 62” w słowie NIETUZINKOWE, ale przez wzgląd na wartości, jakie ze sobą niesie wprawiając w zadumę nad kruchością życia, grzechem byłoby potraktować tę powieść tak lakonicznie, nie dodając nic więcej, choć pisanie o niej z wyłączeniem emocji przychodzi z niemałym trudem.
Zbigniew Górniak nakreślił bowiem z ogromnym rozmachem historię dwutorową, obrazującą zawiłości relacji międzyludzkich, w których prym wiodą zagadki i urazy z przeszłości okraszone brakiem rodzicielskich więzi. Ich zerwanie rekompensuje tylko serce ze złota, a przecież miłości nie można kupić…
Pisarz na każdej z prawie trzystu stron ukazuje stopniową świadomość Witolda Niemcewicza w tym aspekcie, owocującą diametralną zmianą życia oraz postrzegania świata i ludzi, ale z drugiej strony nie oszczędza swego bohatera, karząc mu słono zapłacić – paradoksalnie nie gotówką – za błędy których się dopuścił.
Zadba o to Agnieszka Wyrwał – niepokorna kobieta nosząca w sobie niezgodę na otaczającą rzeczywistość, której daje upust w pisanym przez siebie scenariuszu zatytułowanym „Serce nr 62”, jak również ogromne pragnienie akceptacji i miłości - ich niedobór odczuwając mimo związku z Dżonym – ciekawym autorem modnych sztuk teatralnych, znanym z ciętego języka, dlatego nie dziwi, że otoczenie postrzega go jako chama i prawicowego prostaka, ale właśnie te cechy sprawiają, że idealnie dopełnia on świat Agnieszki chwiejący się w posadach za przyczyną zdarzeń następujących lawinowo po sobie.
Autor nie szczędzi bowiem zamkniętych w kompozycji klamrowej scen żywcem wyjętych z filmu sensacyjnego, wyrwanych równie boleśnie jak serce, które miało dać początek nowemu, lepszemu życiu, a stało się sednem ogromnej tragedii.
Wszystko to sprawia, że w ostatecznym rozrachunku ta na pierwszy rzut oka zwyczajna powieść chwyta za serce, trzymając czytelnika w niepewności i zadumie, a zarazem spycha go w czeluść mroku i skłania do refleksji nad kwestią przebaczenia we własnym życiu. Oby ono przyszło w porę, wszak „pewność niepewna”, bo w przeciwnym razie „zostaną tylko buty i telefon głuchy”, jak pisał ksiądz Jan Twardowski w wierszu pod tytułem „Śpieszmy się”.
Dlatego wybaczajmy i kochajmy oraz pomagajmy, odpowiadając na apel Zbigniewa Górniaka zamieszczony na końcu książki zawarty w słowach:
"Jeżeli powieść "Serce nr 62" chwyciła Cię za serce i po jej lekturze rozważasz zostanie dawcą swoich tkanek i narządów, dajesz tym samym dowód szlachetnej chęci ratowania życia i przywracania zdrowia chorym ludziom. Brawo! Im więcej dobrowolnych dawców, tym mniejszy czarny rynek narządów".
Warto go przemyśleć mając na uwadze fakt, że nie można wyciszyć serca, które wciąż ma nadzieję wygrywając biciem melodię ludzkich pragnień skupionych wokół zdrowia i szczęścia na wielu płaszczyznach życia.
Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2018/07/recenzja-zbigniew-gorniak-serce-nr-62.html
Gdybym mogła, zamknęłabym opinię na temat „Serca nr 62” w słowie NIETUZINKOWE, ale przez wzgląd na wartości, jakie ze sobą niesie wprawiając w zadumę nad kruchością życia, grzechem byłoby potraktować tę powieść tak lakonicznie, nie dodając nic więcej, choć pisanie o niej z wyłączeniem emocji przychodzi z niemałym trudem.
Zbigniew Górniak nakreślił bowiem z ogromnym...
Tomik przyciąga uwagę Czytelnika już od pierwszego spojrzenia. Jawi bowiem dwie przednie okładki, co rozbudza w nim nadzieje na przeżycie nietuzinkowej, lirycznej przygody.
Kurcbuch nie gwarantuje jednak, że podróż kosmicznym promem, w którą nas zabiera, będziemy wspominać wyłącznie w miłej atmosferze refleksji.
Na takie przypuszczenie pozwala część pierwsza, pozbawiona spisu treści, który zastąpiono planem wydarzeń stanowiącym końcowe odliczanie, w następstwie czego jesteśmy świadkami wielkiego wybuchu, będącego zarazem nowym początkiem.
Poeta w toku wierszowych rozważań dowodzi, że jest to nieuniknione, ponieważ działaniom człowieka przyświeca szeroko rozumiany egoizm i brak szacunku dla Matki Ziemi. W utworze „wehikuł. bez czasu” przywołuje postaci morloków znanych z twórczości George’a Wellsa. Owe istoty podziemne wyewoluowały z gnębionej klasy robotniczej, stając się brutalnymi, toteż łodzianin nie bezpodstawnie porównuje do nich ludzi chcących zaspokoić jedynie podstawowe potrzeby, celem egzystowania tak po prostu, miast życia jego pełnią.
Autor przytomnie zauważa, że nasz świat krzyczy krzykiem rozpaczy, co rusz uwidaczniającej się pod postaciami nieszczęść i katastrof. Z uporem maniaka pozostajemy na nie ślepi i głusi, zatracając się w bezmiernej pysze, za to w każdej chwili zaśmiecamy planetę wytworami naszych umysłów i rąk. Chipy, kody dostępu, bugi i diatezy są przecież niczym innym, jak tylko przejawami chęci dominacji bez umiaru, o czym twórca traktuje w utworach „Salut 1971. ta wyprawa nie skończyła się nigdy” i „zapowiedź. utwórz nowy zapis”. Toteż wraz z podróżującym z nim Czytelnikiem wytrwale szuka nowego nieba, na którego chmurnej sofie – jak mniema – rozsiadły się wygodnie takie ikony współczesności jak: Marylin Monroe, Elvis Presley i Amy Winehouse, przy czym nie ma on pewności, gdzie ono jest i czy kiedyś – mimo wszystko – na nowej planecie odrodzi się "zielony nerw" z wiersza pod tytułem „dzień koszenia trawy”. Pewne jest natomiast, że zaśmiecone wody i wycięte lasy przyniosą opłakane skutki, bowiem – o czym Kurcbuch odważnie, nie przebierając w słowach – pisze w utworze: „wiersz bez kropki na końcu wszystkiego”, mając pełnię świadomości, iż "niedługo wszystko się rozpierdoli". Pytanie: czy tego właśnie chcemy? Z przykrością przyznać należy, że chyba tak, czego dowód poeta daje w wierszu „raport z ocalenia ostatniej planety”. Przypomina, że ludzie mieli wiele sygnałów o rychłej degradacji planety, jednak wszystkie zignorowali poddając się bezsprzecznie dyktatorom, układom i interesom, a przy tym nie słuchając mędrców przewyższających ich mądrością. Ludzkości brak empatii i obrania właściwej perspektywy z poziomu maluczkich, bowiem to właśnie oni czują i widzą więcej, ale ich zdanie się nie liczy, gdyż oni sami też nic nie znaczą.
Owa refleksja wyziera z kart zbioru Marcina Kurcbucha niczym czarna jak smoła senna mara. Pojawienie się jej zdaje się mieć na celu nakłonienie do przebudzenia i walkę o nowe, lepsze życie.
W tej właśnie walce wiersz ma pomóc i, oświetlając drogę, pełnić rolę drogowskazu w kształtowaniu poglądu i świadomości tego KIM JESTEM.
W poszukiwaniu odpowiedzi na to pytanie Kurcbuch posiłkuje się założeniami jogi, bowiem w drugiej części – w centrum rozważań stawiając człowieka – prezentuje spis oddechów, jednoznacznie dowodząc, że należy zajrzeć w głąb siebie, co zaowocuje wyciszeniem pozwalającym osiągnąć duchową równowagę.
Autorka Śródsłowia oddzielającego obie części zbioru - Magdalena Krok - tylko potwierdza, że w wierszach kumuluje się szereg odpowiedzi na wiele pytań, w tym na to, które już postawiono, jednak warto, by wybrzmiało ponownie: KIM JESTEM? Każdy z nas zapewne odpowie na nie inaczej, ale byłoby wspaniale, gdybyśmy, parafrazując, mogli odpowiedzieć słowami wiersza „kamień po kamieniu”: jestem człowiekiem szczęśliwym, wdzięcznym za to, co mam, ale nie zapominam, że owo szczęście nie przyszło samo, że buduję je cierpliwie, doceniając życiową drogę, którą przyszło mi przejść.
Nadnaturalności autor poświęca drugą połowę zbioru, tytułowym utworem zamykając go i zwracając uwagę, że sensem życia winno być poszukiwanie siebie samego jak również sensu świata.
Warto byłoby także zastanowić się nad ukrytym znaczeniem zwrotów: "swojość", "sobienie" i "najczulszości". Jakie sensy się w nich kryją – sprawdźcie sami. Pamiętajcie jednak, proszę, że decydując się na ten krok, możecie dojść do przekonania, że "poezja czasem bywa przeklęta", a człowiek w swej istocie bez wątpienia stanowi największą zagadkę wszechświata.
Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2020/05/recenzja-przedpremierowa-marcin.html
Tomik przyciąga uwagę Czytelnika już od pierwszego spojrzenia. Jawi bowiem dwie przednie okładki, co rozbudza w nim nadzieje na przeżycie nietuzinkowej, lirycznej przygody.
więcej Pokaż mimo toKurcbuch nie gwarantuje jednak, że podróż kosmicznym promem, w którą nas zabiera, będziemy wspominać wyłącznie w miłej atmosferze refleksji.
Na takie przypuszczenie pozwala część pierwsza,...