Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Moja recenzja – chociaż w wypadku tej książki brzmi to grubiańsko – będzie nieszablonowa. Wybaczcie mi, ale muszę rozpocząć ją w nietypowy sposób.
Wrażenia, jakie owładnęły moim sercem, po przeczytaniu „Anioła do wynajęcia” Magdalena Kordel, były tak mocne, że na myśl przyszła mi pewna parabola, pochodząca z „Księgi nowej drogi” Joann Davis, która idealnie komponuje mi się z historią, napisaną przez autorkę. Pozwólcie, więc, że ją Wam przytoczę. Ci, którzy czytali już „Anioła…”, mam nadzieję, że przyznają mi rację, że obie te opowieści mają wspólny mianownik. Ale po kolei, najpierw przypowiastka, a brzmi ona tak:

„Od pokoleń lud kierował się żelaznymi regułami. Nikt nie pytał, czy słusznie jest upokorzyć dziecko albo zabić mordercę. Oko za oko – tak był urządzony ten świat.
Czy można urządzić go inaczej? To pytanie nie dawało spokoju pasterzowi. Leżąc na pastwisku pod kobiercem z gwiazd, odtwarzał wydarzenia minionego dnia. A dzień zaczął się od miasta, gdzie ukamienowano chłopa, który sprzedał gospodarzowi chorą krowę. Ilekroć kamień trafił na nieszczęśnika, żądny krwi tłum kwiczał radośnie. Później, przed południem, wędrując przez wioskę, pasterz stał się świadkiem kłótni dwóch rodzin nad pękniętym dzbanem. Garncarz, który sprzedał wadliwe naczynie, zaklinał się, że nie wiedział o skazie, ale i tak został poprowadzony pod pręgierz, gdzie wymierzono mu czterdzieści batogów. Gapie syczeli i pluli na niego.
Wreszcie pasterz stał się świadkiem, jak ojciec bezlitośnie bije syna. Ojciec działał w zgodzie z prawem. Ten widok musiał jednak sprawić, by każdy bogobojny człowiek zadał sobie pytanie, gdzie tego dnia był Bóg. Dlaczego nie zesłał pomocy, nie oszczędził dziecka?
Pasterz przymknął oczy. A kiedy zapadł w sen, wydawało mu się, że usłyszał tuż przy uchu cichy szept: „ZESŁAŁEM POMOC. PRZYSŁAŁEM CIEBIE.”

No właśnie, zesłałem pomoc, wysłałem ciebie. Zarówno przypowieść jak i powieść Magdaleny Kordel, pokazują nam, że każdy z nas może stać się dla innego człowieka, jego prywatnym aniołem do wynajęcia. Może wyciągnąć pomocna dłoń i pomóc, na tyle, na ile jest w stanie. Dla ludzkiego anioła, czyniącego dobro na rzecz innego człowieka, w jego mniemaniu to drobny gest, ale dla potrzebującego, może okazać się długo wyczekiwanym cudem.

"W życiu nic nie dzieje się przypadkiem. Wszystko jest po coś. I to coś, gdy przyjdzie czas, się objawi.
A początek cudu nie musi być spektakularny."

"Dawno temu znałam kogoś, kto wierzył, że każdy ma swojego anioła i ten anioł dba o to, żeby w odpowiednim czasie na drodze człowieka, którym się opiekuje, stawali właściwi ludzie. Tacy ziemscy, nieświadomi niczego angielscy wysłannicy. Można by rzec, taki ziemski anioł sezonowy. Bo za każdym razem mógł to być ktoś inny. I jeśli to jest prawda, to Pani właśnie stała się pierwszym aniołem, którego spotkałam w tym roku."
Tak właśnie stało się w przypadku głównych bohaterów pięknego „Anioła do wynajęcia”: Michaliny (Chaśki), Petroneli (Neli), Konstantego (Kotulki) i Gabrysi. Z początku obcy dla siebie ludzie, przez splot z pozoru przypadkowych zdarzeń, stali się dla siebie bardzo ważni.

Nela, pod płaszczykiem starszej i oschłej osóbki, skrywała potrzebę obdarzenia kogoś swoją miłością i opieką. Gdy w jej życiu pojawiła się Michalina, mogła wreszcie zrzucić swoja maskę i pokazać swoje serdeczne prawdziwe ja. Ona też, oprócz Kotulki i Gabrysi, stała się aniołem do wynajęcia dla naszej Michaśki. A nasz rzeczony Kotulka? Także potrzebował swojego anioła. I otrzymał, i to z nawiązką, w postaci dwóch a nawet trzech niezwykłych istot: Neli, Michaśki i tajemniczej Klary, ale o niej nie pisnę słowa, bo tę tajemnicę musicie odkryć sami.

Także kwiaciarka Gabrysia otrzymała swojego anioła, chociaż nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. Owszem, pomogła naszej Michasi, ofiarując jej swoje przyodzianie, ale sama zyskała z czasem nie tylko pracownika, ale i pokrewną duszę. To pokazuje, że wszyscy nawzajem, jesteśmy łańcuchem aniołów, które sobie pomagają, często nawet nieświadomie. I o tym jest ta książka.

Ta niezwykle ciepła i tylko z pozoru świąteczna opowieść, pokazuje nam również, że nie wolno nam oceniać ludzi po pozorach, niczym książki po okładce. Moja ulubiona książka, chociaż ma starą i zniszczoną okładkę, to w środku jest w bardzo dobrym stanie. Najważniejsze jest jednak to, że ma w sobie piękną treść. Tak samo jest z ludźmi. „Dobrze patrzy się tylko sercem” – jak powiedział to lis do małego księcia. Nie ważne, co na zewnątrz, ważniejsze, co w środku. Może z pozoru jesteśmy mało atrakcyjni, mamy jakieś mnie lub bardziej widoczne wady, ale dla kogoś możemy stać się prywatnym aniołem do wynajęcia i sprawić, że jego życie zmieni się na lepsze o 360 stopni. Nie chodzi tu bynajmniej o dobra materialne, ale o dobro płynące z głębi naszego serca.

Małe cuda zdarzają się każdego dnia. Nie trzeba zbawiać całego świata, wystarczy zatroszczyć się o konkretnego człowieka.

Nie wiem jak Wy, ale ja mam to szczęście, że pewne książki, trafiają w moje ręce w odpowiednim czasie i momencie życia. To nie był przypadek, ale przeznaczenie, że ukazała się w ważnym dla mnie momencie życia, że mogłam ją nabyć jeszcze przed premierą. Nie tydzień wcześniej i nie tydzień później, ale akurat w tę targową sobotę. Gdy skończyłam go czytać, łzy popłynęły mi potokiem.

Magdalena Kordel stała się moim prywatnym Aniołem do wynajęcia, dzięki któremu mam w sobie dużo optymizmu i siły do walki, za co jej serdecznie dziękuję.

Moja recenzja – chociaż w wypadku tej książki brzmi to grubiańsko – będzie nieszablonowa. Wybaczcie mi, ale muszę rozpocząć ją w nietypowy sposób.
Wrażenia, jakie owładnęły moim sercem, po przeczytaniu „Anioła do wynajęcia” Magdalena Kordel, były tak mocne, że na myśl przyszła mi pewna parabola, pochodząca z „Księgi nowej drogi” Joann Davis, która idealnie komponuje mi się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jesień 1942 roku. We wsi pod Kielcami zostaje zamordowany niemiecki żandarm. Krwawy odwet na polskich cywilach jest nieunikniony. We Lwowie były policjant Paweł Bujnicki na zlecenie AK wykonuje wyroki na konfidentach. Nie dla idei, po prostu mu za to płacą. Wkrótce na jego drodze staje przełożony zamordowanego Niemca. Chce by Bujnicki wyjaśnił tajemnicę zabójstwa. Argument, który przedstawia, nie pozostawia Polakowi wyboru: musi współpracować z nazistą. Śmiertelni wrogowie mają tylko pięć dni na rozwikłanie skomplikowanej zagadki.
Herosi okazują się łajdakami, a zagrożenie przychodzi z najmniej spodziewanej strony. Intrygujący bohaterowie, wciągająca fabuła oraz dwie kobiety, czyli... podwójna dawka kłopotów. W tej książce nic nie jest oczywiste.
Bardzo lubię powieści, które łamią stereotypy. W powieściach takich jak „Pięć dni ze swastyką”, gdzie łamie się uprzedzenia, ujmuje mnie konstrukcja myślowa, zawierająca komponent poznawczy, emocjonalny i behawioralny, zawierająca pewne uproszczone przeświadczenie dotyczące różnych zjawisk, w tym innych grup społecznych. Tworzenie stereotypów jest spontaniczną ludzką skłonnością i takiemu upraszczaniu przekazu podlegają wszelkie ludzkie wyobrażenia o otaczających ich świecie, zarówno przyrody, jak i społeczeństwa. Ma to związek między innymi z takimi sposobami porządkowania rzeczywistości, jak kategoryzacja, generalizacja, schemat poznawczy. Jeśli fałszywe, zbiorowe, niedostatecznie uzasadnione i uparcie żywione przekonanie na temat jakiegoś wycinka rzeczywistości odnosi się do wszystkich ludzi określonej grupy, wtedy nazywane jest stereotypem. I to właśnie nienawiść i stereotypy doprowadziły pewnego człowieczka na szczyty władzy w marcu 1933. Stąd do nieszczęścia było już blisko. Jak się to skończyło, wiemy wszyscy.
Uważam, że w każdym narodzie są podli ludzie. Nie wolno jednego narodu oczerniać a z drugiego robić narodu męczenników. W każdym, powtarzam W KAŻDYM narodzie są anioły i są szuje. I o tym jest ta książka. Dobrze, że autor nie uległ powszechnemu podziałowi na „dobrych” Polaków i „złych” Niemców. Wojna wyzwala w ludziach najgorsze instynkty, skoro za pieniądze człowiek człowieka potrafi wydać na śmierć. Godność przegrywa z podłością i to niezależnie od narodowości.
Ta książka to 600 stron, wypełnionych pasjonującą historią, która łamie schematy, jest przewrotna i zaskakującą, a wszystko to w okrutnych czasach II wś.. To opowieść o dwóch śmiertelnych wrogach, których zadaniem jest znalezienie mordercy niemieckiego żandarma. Śledztwo, które się toczy, ukazuje nam, że nie zawsze czarne jest czarne, a białe jest białe i w życiu, nic nie jest oczywiste. Ta powieść historyczna to doskonały przykład na to, że nie zawsze Niemiec oznacza samo zło. Z czasem, gdy śledzimy na kartach książki postępy w śledztwie, odkrywamy z bohaterami kolejne fakty, a kolejne wydarzenia ukazują nam się w zupełnie innym świetle. Tu nic nie jest oczywiste, aż do samego końca.
Nie jest to powieść łatwa. Co to, to nie. Więcej w niej postaci złych niż dobrych, działających czasem z dobrych pobudek. Polacy przedstawieni są jako szmalcownicy, zdrajcy, egzekutorzy i tchórze. Znajdziemy tu miłość Polki do Niemca (bardzo wrażliwego). Dla wielu takie uczucie może być niczym matrix (określając to językiem młodzieżowym), jednakże możliwe i takie przypadki były. Żydów autor przedstawił nie tylko jako ofiary wojny (nareszcie prawdziwe spojrzenie).
Ta powieść to potwierdzenie tezy, że wiele złych występków ma swoje uzasadnienie i nie nam je oceniać. Przecież nie wiemy, jak my sami zachowalibyśmy się będąc na miejscu poszczególnych postaci. Artur Baniewicz przedstawił te czasy, tak jak wyglądały naprawdę, a nie tak, jak my Polacy wolelibyśmy je widzieć. I za to mu dziękuję.
Reasumując: „Pięć dni ze swastyką” mimo sporej objętości to doskonałe połączenie kryminału z powieścią historyczną, osadzoną w realiach II wojny światowej. Czyta się bardzo szybko, gdyż wartka akcja i zagadka kryminalna, bardzo mocno wciągają czytelnika, który chce jak najszybciej dotrzeć do jej rozwiązania.

Jesień 1942 roku. We wsi pod Kielcami zostaje zamordowany niemiecki żandarm. Krwawy odwet na polskich cywilach jest nieunikniony. We Lwowie były policjant Paweł Bujnicki na zlecenie AK wykonuje wyroki na konfidentach. Nie dla idei, po prostu mu za to płacą. Wkrótce na jego drodze staje przełożony zamordowanego Niemca. Chce by Bujnicki wyjaśnił tajemnicę zabójstwa. Argument,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

CIENIE i blaski służebnic Chrystusa......

Tan reportaż Marty Abramowicz powinny przeczytać przede wszystkim dziewczyny poważnie myślące o wstąpieniu w struktury zakonu. Powinny przeczytać i sto razy zastanowić się, czy chcą w to brnąć. Czy chcą z własnej, nieprzymuszonej woli i przez świadomy wybór, być pozbawione własnego zdania, okazywania uczuć radości a nie rzadko smutku? Tam nikt nie przytuli i nie wysłucha, gdy nachodzą chwile zwątpienia. A nachodzą. Czy pragną odizolowania od rodziny i przyjaciół? Wątpię, bo my ludzie jesteśmy zwierzętami stadnymi. Jeśli nie puszcza się zakonnicy na pogrzeb własnej matki, to coś tu jest nie tak, coś tu nie gra, bo jeśli powołują się na miłość Chrystusa, to nie powinny zabraniać takich rzeczy. Stoi to w sprzeczności z miłosierdziem, głoszonym przecież w zakonach. A to, że zakonnica (kobieta) jest traktowana gorzej od księdza (mężczyzna, samiec, pragnący nieustannej kontroli nad kobietą) jest dobrze i przyzwoite? Gdzie ta miłość do bliźniego? Czy tylko na pokaz? Dla niektórych księży zakonnice są tylko służącymi. Jak wcześniej wspomniałam, są traktowane przez nich gorzej, bo są kobietami i do tego nie realizują się w roli im nadanej, czyli w byciu matką. Wielu księży diecezjalnych, nie rozmawia z nimi i nie pozwala zakonnicom o niczym decydować. Jeśli mimo to jakaś młoda dziewczyna świadomie zdecyduje się na wstąpienie do zakonu, to proszę bardzo. Jak dla mnie to czysty masochizm.

Dlaczego tak uważam? Już wyjaśniam. Czy Chrystus pragnął, żeby zakonnice żyły w ten sposób? Czy to nakazuje im religia katolicka? To jakiś zgrzyt między ideą religii a jej wyznawaniem, to niezgodność, wynaturzenie. Te wszystkie praktyki pokutne, niczym ze średniowiecza, to wielkie nieporozumienie, nie mające nic wspólnego z prawdziwym wyznawaniem wiary i czynieniem miłosierdzia. To wszystko to błąd w logicznym rozumowaniu zasad wiary chrześcijańskiej. Bóg sam tak umiłował człowieka, stworzonego na swój obraz i podobieństwo, że sam oddał swego Syna na śmierć. Była to jedyna ofiara, doskonała i jedyna – niepowtarzalny szczyt miłości. Bóg umarł raz – dając wiernym życie a śmierć została pokonana. Nie ma już potrzeby ani możliwości ponawiania tej ofiary. Umartwianie się to nieudolne próby dorównania Bogu i zuchwałość wobec Niego! To już się dokonało i to jest sedno religii chrześcijańskiej.

Na zakończenie cytat: „Trzeba zacząć od rozmowy o tym, co się dzieje. Nie wybielajmy zgromadzeń. Nawet święci upominali zakony. Nikt nie może nakazywać kłamstwa. Granica posłuszeństwa jest w sumieniu. Widziałam w zakonie osoby, którym cokolwiek się każe, to idą i robią. A potem nie wytrzymują. Ile jest prób samobójczych i depresji! Przełożone żyją w niewiedzy, nie są złymi osobami. Wiara w Boską Opatrzność jest ważna, ale znajomość psychologii też by się siostrom przydała.”

Mogłabym przytoczyć dużo fragmentów, bo włos jeży się na głowie, gdy czyta się o zakłamaniu, pedofilii i aferach w Kościele. Po przeczytaniu tej książki - reportażu osobiście uważam, ze zakony to sekty. Gdy przeczytacie, jakie są metody werbowania i „zachęcania” do wstąpienia do zakonu, zrozumiecie, dlaczego użyłam stwierdzenia SEKTA. Jeśli tym stwierdzeniem kogoś uraziłam, to przepraszam, ale nie było to moim celem. Książka jest tak prawdziwa, że budzi emocje, stąd moje wnioski i porównania. Reportaż wywołał u mnie burzę uczuć, ale to świadczy tylko o rzetelnym naświetleniu problemu odejść z zakonu, o których praktycznie się nie mówi. Taka jest niestety brutalna rzeczywistość tych kobiet.

Właśnie o tych wszystkich problemach życia zakonnego jest ta rewelacyjna, książka - reportaż, która serdecznie polecam.
Zapraszam tu: https://m.facebook.com/?_rdr#!/ZaczytanaMagducha/?ref=bookmarks

CIENIE i blaski służebnic Chrystusa......

Tan reportaż Marty Abramowicz powinny przeczytać przede wszystkim dziewczyny poważnie myślące o wstąpieniu w struktury zakonu. Powinny przeczytać i sto razy zastanowić się, czy chcą w to brnąć. Czy chcą z własnej, nieprzymuszonej woli i przez świadomy wybór, być pozbawione własnego zdania, okazywania uczuć radości a nie rzadko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

NIE WARTO IGRAĆ Z OGNIEM!

Dziś wiem i widzę już nieco więcej. Nauczyłam się patrzeć, ale umiem też przymykać oczy. Ze strachu, że popełnię błąd.
Jestem taka jak inne, to wiem na pewno. Matki, żony i kochanki. Kobiety w połowie życia. Mądrzejsze niż 20 lat temu, ale za to z bagażem doświadczeń.
Pełne głęboko skrywanych tajemnic, o które nikt nas nie podejrzewa.

Czasem tęsknię za czymś, czego nie potrafię nazwać, uśmiecham się do ludzi, chociaż w sercu mam bałagan. Może coś tracę, zyskując spokój.
Bardzo dbam, by nie padły słowa, których nie można wymazać.
Nigdy jednak nie przyszło mi do głowy, jak niebezpieczne może być: „Cześć, co słychać Magdalena Witkiewicz - pisarka

Sięgając po tę książkę, nie sądziłam, że będzie mi tak bliska. Na względzie mam nie tylko fakt, że tak, jak bohaterka Zuzanna, wkrótce zaśpiewam sobie „Czterdzieści lat minęło, jak jeden dzień…”. Czy kobiety mają kochanków? Mają i zdarza się to w fatalnych małżeństwach. Moje jest takie dobre (chociaż nie obyło się bez burz z wyładowaniami), ale brakowało mi w nim motyli. Ale czy jest możliwe, aby poczuć te motyle przed magiczną 40-ką? Możliwe! Jednak w przeciwieństwie do Zuzy, ja ugasiłam ten tandetny fajerwerk. Owszem, grzałam się w jego cieple przez pewien czas, czułam się szczęśliwa i doceniana, ale bałam się, że ta bajka się skończy a idylla nie będzie trwać wiecznie. Dlaczego bajka? Bo tak jak Zuza, ja też wyidealizowałam sobie mojego Pablo. Według mnie był bez wad i problemów. Z perspektywy czasu myślę, że kochałam go niemal bezgranicznie i poszłabym za nim w ogień. Leciałam do niego jak ćma do światła, ale na szczęście w porę żarówka się spaliła. Nie chciałam igrać z losem, nie chciałam się sparzyć. Kiedyś myślałam, że decyzja będzie trudna, ale znalazłam w sobie dość zdrowego rozsądku, aby ją podjąć. Motyle z brzucha zostały uwolnione i wyruszyły w świat. Trochę mi ich brak, ale dla dobra rodziny, bezpieczniej mi będzie je sobie po prostu namalować. Posłuchałam rady męża Zuzanny, Wojciecha, który dosadnie je określił, cyt.: „ Jak ci brakuje motyli, to sobie je kurwa, narysuj!”.

Dzieci były i są dla mnie najważniejsze. Żadem mężczyzna nigdy nie stanie mi na drodze, gdy chodzi o nie i nie przysłoni mi prawdziwego obrazu codzienności . Dla dobra dzieci przestałam igrać z losem, bo one są dla mnie NAJWAŻNIEJSZE.

Wybaczcie, że ta recenzja jest tak bardzo osobista, ale świadczy to jedynie o tym, że Magdalena Witkiewicz potrafi pisać książki, które potrafią dotknąć i zajrzeć głęboko w nas, potrafi potargać i przeczołgać po najskrytszych zakamarkach kobiecej duszy. Dawno nie przeczytałam książki w tak ekspresowym tempie, a to tylko kolejny argument za tym, że książka jest SUPER. Lubię książki, po których przeczytaniu nie potrafię przestać o nich myśleć, a do takich bez wątpienia należy „Cześć, co słychać?”. Bardzo się cieszę na myśl, że będę miała okazję osobiście podziękować autorce że napisała taką książkę, która jest ostrzeżeniem i drogowskazem dla innych kobiet.

Czasami z pozoru niewinne pytanie, może spowodować lawinę kolejnych pytań i nieoczekiwanych zdarzeń. I o tym jest ta książka, po przeczytaniu której, nadal mam jeden wielki mętlik w głowie i burzę myśli. Popieram Zuzannę i po cichu mam nadzieję, że udało jej się dopiąć swego i zawalczyć o PRAWDZIWE SZCZĘŚCIE. Którego mężczyznę wybierze? Nie zdradzę. Przeczytajcie sami.

Gorąco polecam.

https://m.facebook.com/?_rdr#!/ZaczytanaMagducha/?ref=bookmarks

NIE WARTO IGRAĆ Z OGNIEM!

Dziś wiem i widzę już nieco więcej. Nauczyłam się patrzeć, ale umiem też przymykać oczy. Ze strachu, że popełnię błąd.
Jestem taka jak inne, to wiem na pewno. Matki, żony i kochanki. Kobiety w połowie życia. Mądrzejsze niż 20 lat temu, ale za to z bagażem doświadczeń.
Pełne głęboko skrywanych tajemnic, o które nikt nas nie podejrzewa.

Czasem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

NADZIEJA UMIERA OSTATNIA...

Londyn, wiosna 1939 roku. Osiemnastoletnia Ada Vaughan, piękna i ambitna szwaczka, właśnie podjęła pracę u modiste na Dover Street. Kariera stoi przed nią otworem. W wyniku przypadkowego spotkania z tajemniczym Stanislausem von Liebenem Ada trafia do świata przepychu i romansów. Kiedy ukochany proponuje jej wycieczkę do Paryża, pozostaje ślepa na sygnały ostrzegawcze o wojnie na kontynencie: to dla niej szansa na nowy początek.

Gdy Niemcy wkraczają do Francji, Ada zostaje uwięziona w Dachau. Chcąc przeżyć, robi to, co potrafi najlepiej: szyje. Ta decyzja zaważy na jej losach w czasie wojny i po jej zakończeniu.

Po książkę o dramatycznych losach młodej Ady, sięgnęłam po trosze z powodu wyuczonego zawodu, ale także ze względów zainteresowań II w.ś.Ta powieść jest niezwykle emocjonująca i bogata w wydarzenia. Opowiada o miłości, rozdarciu, zdradzie i pełnej determinacji walce o przetrwanie.
Do tej pory mam ciarki na plecach, mimo, że w swoim życiu przeczytałam bardzo dużo książek o tematyce obozowej i wojennej. Czymże różni się „Krawcowa z Dachau” od pozostałych książek tegoż gatunku,? Co sprawiło, że swój czas poświęciłam na jej pochłonięcie, odsuwając obowiązki domowe?
„Krawcowa z Dachau” jest opowieścią o marzeniach i dążeniu do ich spełnienia. Czasami jednak nie wolno dążyć do ich spełnienia za wszelką cenę, bo można bardzo wielu osobom wyrządzić nieodwracalną krzywdę. Jest to także opowieść o miłości do dziecka, o rozpaczy związanej z tęsknotą za nim i niewyobrażalną stratą. Wojna jest tu bardzo ważnym tłem do wszystkich wydarzeń w życiu głównej bohaterki i bardzo ważnym elementem w procesie podejmowanych prze Adę decyzji, które miały niekiedy bardzo znaczący wpływ na życie innych ludzi. Głównym przyczynkiem nieszczęść bohaterki, byli ludzie, którym dość roztropnie i beztrosko zaufała. Mimo, że jest to fikcja literacka, nie można zaprzeczyć, że być może podobna historia, mogła się wydarzyć. Ile osób, tyle historii, a że wojna to okropny czas, pełen nienawiści i okrucieństwa, każda z tych historii jest niewyobrażalnie tragiczna.
Pozwólcie, że zacytuję słowa pewnej postaci z kart tej książki, siostry Brigitte, cyt.: „Była wojna. Wszystko było tak zagmatwane. Straszne. Ludzie robili, co w ich mocy, żeby tylko przeżyć. Nikogo bym za to nie posądziła.”
Miała dziewiętnaście, może dwadzieścia lat. Była jeszcze dzieckiem. Nie mogła więc wyjść za mąż ani głosować. Ale mogła być więźniem, spać w zaduchu śmierci, czuć we śnie zgniliznę i rozpad. Śmierć była w niej i wokół niej. Żyła nią i oddychała, dźwigała ją ze sobą jak kości w torbie rzeźnika. Nosiła ja w sobie. Dziecko urodziła w fabryce śmierci, ale chciała sprowadzić na świat życie, chciała żyć, chciała mieć nadzieję, bo ona umiera ostatnia. Pragnęła życia tak bardzo, że była gotowa przezwyciężyć śmierć.
Zaiste. Zanim osądzimy główna bohaterkę, zastanówmy się przez dłuższa chwilę, jak my byśmy postąpili na jej miejscu. Włączmy chociaż na chwilę przycisk EMPATIA, która niejednokrotnie pozwoli nam zrozumieć poczynania Ady. Wejdźmy w jej buty i pochodźmy w nich chwilę, aby zobaczyć i zrozumieć, przez co przeszła główna bohaterka. Osobiście nie potępiam jej i nie pochwalam niektórych jej poczynań. Sama nie wiem, jak ja zachowała bym się będąc na jej miejscu oraz w tak ekstremalnych sytuacjach i strasznych czasach, kiedy przez świat przetaczała się wojna i jeden dla drugiego człowiek, stawał się wrogiem, ze względu na pochodzenie, narodowość , wyznanie czy orientację seksualną. Wojna wyzwala w ludziach najgorsze instynkty.

PEWNOŚĆ SIEBIE I WOLA WALKI PŁYNĄ Z WEWNĄTRZ NAS

Książkę polecam bardzo gorąco.

https://m.facebook.com/?_rdr#!/ZaczytanaMagducha/?ref=bookmarks

NADZIEJA UMIERA OSTATNIA...

Londyn, wiosna 1939 roku. Osiemnastoletnia Ada Vaughan, piękna i ambitna szwaczka, właśnie podjęła pracę u modiste na Dover Street. Kariera stoi przed nią otworem. W wyniku przypadkowego spotkania z tajemniczym Stanislausem von Liebenem Ada trafia do świata przepychu i romansów. Kiedy ukochany proponuje jej wycieczkę do Paryża, pozostaje ślepa...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

BRAK MI SŁÓW…
Ona ucieka przed mafijną zemstą. On gotów jest na wszystko, żeby ją uratować. Oboje stąpają po kruchym lodzie…
Marie Solay znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Jej najbliżsi zostali zamordowani, a ją samą ścigają bezwzględni zabójcy. Jeśli wpadnie w ich ręce, czeka ją los gorszy od śmierci. Na ratunek dziewczynie wyrusza ktoś, kogo nigdy nawet nie spotkała. On jednak zaryzykuje życiem, by jej pomóc. To mężczyzna, który ukrywał się tak długo, że niemal zapomniał swoje imię. Teraz gotów jest powrócić do gry. I zrobi wszystko, by się zemścić.
Tyle tytułem wstępu. Teraz konkretnie. Muszę przyznać uczciwie, że do lektury najnowszej książki „ZEMSTA” Katarzyny Michalak, sięgnęłam z dużą dozą niepewności i z przeświadczeniem, że znów będzie cukierkowo. Tak nie było. A jak? Głupio, naiwnie, bez wyobraźni, chociaż autorka uważana jest za wszechstronnie uzdolnioną w tworzeniu różnych światów. W kwestii mafii i wszystkiego, co jest z tym związane, niestety autorka nie popisała się i to widać niemal na każdym kroku. Książki o tej tematyce powinni pisać ZNAWCY tematu lub ludzie z prawdziwą wyobraźnią. Od początku książki zastanawiałam się nad motywem, jaki kierował jednego z bohaterów. No i ta amnezja, bo zapomniał swoje imię. Nie rozumiem też, jaki był cel umieszczenia opisu niemal samej siebie przez autorkę, tak jak by nie można było stworzyć portretu nowej postaci. I tu znów przywołam rzekomo rozwiniętą wyobraźnię autorki. Niestety i w tej kwestii autorka nie popisała się. Zakończenie? Litości! Podejrzewam, że autorka żyje chyba w swoim prywatnym i wyimaginowanym świecie, gdzie kobiety mimo nieszczęść są szczęśliwe. Choćby po zamordowaniu rodziców lub po narkotykach?! Chociaż podobno po narkotykach jest jakaś radość. Nawet jeśli tak jest, to na chwilę i mija a życie biegnie dalej, ze wszystkimi problemami dnia codziennego. Życie to nie słodka nowela i każda zdrowa psychicznie osoba o tym wie.
Miałam już odpocząć od twórczości pani Katarzyny Michalak, ale jako czytelniczka – w tej chwili już była – jej książek, chciałam dać jeszcze jedną szansę autorce na tzw. poprawę. Wybaczcie mi to, co napiszę, ale to była męka czytelnicza. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak zmęczyło mnie czytanie książki. Nie chcę obrażać autorki, ale to kolejny popis grafomanii, bo to już nawet cukierkowe nie jest. Mnie dalej z autorką nie jest po drodze (pierwsze rozczarowanie to cukierkowa „Amelia”) i po wymęczeniu „Zemsty” stwierdzam, że ilość nijak ma się do jakości i to była ostatnia książka tej autorki, która przeczytałam.
Wiem, że o gustach się nie dyskutuje, ale jeśli zobowiązałam się do napisania przedpremierowo uczciwej recenzji to ją piszę. Nie mam zamiaru słodzić, nawet za cenę potępienia przez wierne czytelniczki Katarzyny Michalak. Na szczęście jest dużo innych wartościowych autorek, które piszą życiowo. One nie piszą na ilość , ale trzymają się jakości. Ich książkom będę poświęcała czas, bo na gnioty mnie nie stać. Czas to pieniądz.
https://m.facebook.com/?_rdr#!/ZaczytanaMagducha/?ref=bookmarks

BRAK MI SŁÓW…
Ona ucieka przed mafijną zemstą. On gotów jest na wszystko, żeby ją uratować. Oboje stąpają po kruchym lodzie…
Marie Solay znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Jej najbliżsi zostali zamordowani, a ją samą ścigają bezwzględni zabójcy. Jeśli wpadnie w ich ręce, czeka ją los gorszy od śmierci. Na ratunek dziewczynie wyrusza ktoś, kogo nigdy nawet nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

PRZECIWNOŚCI LOSU NIE SĄ PRZESZKODĄ NA DRODZE DO ŻYCIA. SĄ CZĘŚCIĄ TEJ DROGI.

„Życie jest glebą, nasze decyzje i czyny – słońcem i deszczem, ale ziarnami są nasze sny”.
Joseph nigdy wcześniej nie przywiązywał wagi do snów. Był osobą mocno stąpającą po ziemi – wschodzącą gwiazdą reklamy i dumą ojca, co budziło zazdrość jego starszych braci. Nie przypuszczał, że pewien sen, który od razu zrodził w jego sercu niepokój, okaże się proroczy…

Czy Joseph będzie potrafił wykorzystać swój niecodzienny dar czytania przyszłości? Czy sny wskażą mu właściwą ścieżkę? I czy dziewczyna, która skradła mu serce, okaże się godna jego miłości?

„Zimowe sny” Richard Paul Evans to wyjątkowa powieść, szczególnie dla polskiego czytelnika, bowiem autor pisał ją w czasie swojej podróży po Polsce i umieścił w niej wiele polskich wątków. Jest to wzruszająca opowieść o tym, że nawet złamane serce może pokochać na nowo, a sny mają tajemniczą moc i mogą podsunąć rozwiązanie życiowych dylematów.

Czytając tę powieść odnalazłam w jej treści potwierdzenie tezy, którą osobiście wyznaję, iż wszystko w naszym życiu dzieje się po coś. Osobiście wielokrotnie przekonałam się, że nawet bardzo złe życiowe sytuacje, dają nam lekcje na kolejne lata naszego dalszego życia i że nie warto do końca wierzyć osobom, z którymi się pracuje. Im więcej wazeliny, tym cios w plecy bardziej boli. W rodzinie niejednokrotnie również można spotkać takie osoby. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Tym, co najbardziej intryguje w życiu, jest to, że często z czegoś złego powstaje dobro. Najcenniejsze nauczki, jakie dostajemy od życia, to często te, których najbardziej pragniemy uniknąć. Teraz jestem silniejsza i bogatsza o kolejną życiową lekcję. Wszyscy popełniamy błędy, ale najważniejsze jest to, co wyciągniemy z naszych błędów. Pod tym względem jesteśmy z Josephem bardzo do siebie podobni. To, że tę książkę przeczytałam akurat w tym czasie, nie wcześniej lub nie zostawiłam jej lektury na bliżej nieokreślony czas, nie jest przypadkiem. Jej lektura okazała się swoistą jednorazową terapią, (bo książka bardzo mnie wciągnęła) na przysłowiowej kozetce u psychologa. Po raz kolejny przekonałam się, że w życiu nic nie dzieje się przez przypadek.

W książce ujął mnie polski wątek. My Polki wiemy, że jesteśmy piękne i zjawiskowe. Nasz problem polega jednak na tym, że nie umiemy tego wykorzystać, oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Autor zadał sobie trud poznania naszej polskiej kuchni, która jest najlepsza na świecie. Przywołał w książce charakterystyczne dla naszej kuchni potrawy, w taki sposób, że czytając o nich, poczułam się głodna. Bo któż z nas nie lubi pierogów z mięsem, ruskich czy z kapustą, smalcu i wielkanocnego żurku? Mogę tylko domniemywać, że autorowi podczas podróży po Polsce, bardzo nasza kuchnia smakowała, bo przez jego opis wrażeń smakowych, można zgłodnieć, są tak sugestywne. No nie wiem, jak wam, ale mnie już ślinka cieknie na myśl o nich.

Jako, że droga do serca wiedzie przez żołądek, poruszę jeszcze wątek miłosny. Zanim jednak to nastąpi, pozwólcie, że zacytuję coś, co bardzo mnie ujęło z osobistego punktu widzenia.
„Przypomniałem sobie, co o miłości powiedział mój ojciec: „wiesz, że to miłość, kiedy nie musisz pytać”. Teraz zrozumiałem, co miał na myśli…Byłem nie tyle zakochany, co przepełniony miłością. Zawsze ja czułem, gdy April była obok mnie, gdy do mnie telefonowała, widziałem miłość w każdym jej uśmiechu i w każdym jej zatroskanym spojrzeniu.”

I jeszcze jeden cytat, dotyczący miłości: „Czuć miłość April, nawet przez tak krótki czas, było lepsze, niż nie wiedzieć, że taka miłość istnieje. Przynajmniej tak sobie powtarzałem”.
Też mam taką miłość. Czy za sobą? Nie wiem, czas pokaże. Na razie trwa. Wiem, że moje wnioski, odnoszące się do powyższych cytatów, mogą się dla kogoś wydać bardzo enigmatyczne, ale wybaczcie, nie będę rozwijać tej kwestii. Musicie mi uwierzyć, że to się dzieje naprawdę, ale czas sam pokaże, co z tego wyniknie. Bardzo często drobne, pozornie błahe zdarzenia mają największe znaczenie dla naszego życia.

W każdej niemal książce znajduję ciekawy cytat, który mocno zapada mi w pamięć a potem umieszczam go w recenzji. Tym razem wybrałam bardzo obszerny, który najlepiej oddaje zamierzenia, jakie autor zawarł w powieści „Zimowe sny”. Oto i on:
„Mój drogi synu…Napotkasz wiele przeszkód. Popełnisz wiele błędów. Bądź wdzięczny za każdą z tych rzeczy. Napotkane przeszkody i popełnione błędy będą Twoimi najlepszymi nauczycielami. Błędów możesz uniknąć tylko w jeden sposób- nie robiąc nic, ale to błąd największy z możliwych. Życiowe trudności, jeśli się o to postarasz, staną się Twoimi największymi sprzymierzeńcami. Góry mogą Cię pokonać lub przysłużyć się Twojej chwale, zależnie od tego, po której stronie góry postanowisz stać. Historia świata potwierdza, że ludzie wybitni, ci, którzy wpłynęli na losy ludzkości, zmagali się z wielkimi trudnościami. I w przeważającej liczbie przypadków to właśnie te trudności we właściwym czasie doprowadziły ich do triumfu. Wystrzegaj się bycia ofiarą. Brzydź się roszczeń. Żadna z tych postaw nie jest darem, a raczej klatką, w której nasza dusza jest skazana na potępienie. Każdy, kto stąpał po tej ziemi, doświadczył niesprawiedliwości. Każdy. A nade wszystko wystrzegaj się zbyt pospiesznego złorzeczenia na spotykające Cię przykrości. Wyboista droga, którą przyszło Ci podążać, może tak naprawdę być jedyną drogą, która zaprowadzi Cię do sukcesów. List ten czytałem wielokrotnie. Nigdy jednak przez myśl mi nie przeszło, jak prorocze okażą się słowa ojca – zwłaszcza ostatnie zdanie. Gdyby nie zmiany życiowe, które na mnie wymuszono, nigdy nie znalazłbym się w sytuacji, w której byłem w stanie uratować tych, którzy byli mi najdrożsi. Nigdy nie odkryłbym swojej prawdziwej duszy”.
I to jest prawda. Pewien filozof powiedział kiedyś, że „życie można zrozumieć tylko wtedy, gdy się na nie patrzy wstecz, a żyć musimy do przodu” (Soren Kierkegaard, Dziennik 1843). Miał rację. Gdy popatrzymy wstecz na nasze dotychczasowe życie, to dojdziemy do wniosku, że nasza dotychczasowa podróż miała sens. Kiedy jesteśmy w trakcie tej podróży, nie widzimy jeszcze tego ukrytego dla nas sensu.

Przyszedł już czas na podsumowanie mojej recenzji: ten świat działa na takich zasadach, że czy nam się podoba, czy nie, nasze czyny zawsze mają wpływ na życie innych ludzi. Życie lubi paradoksy. Tylko to, co tracimy, możemy prawdziwie odzyskać…pracę, dom, miłość…I o tym jest ta książka.

Polecam serdecznie
https://www.facebook.com/ZaczytanaMagducha/

PRZECIWNOŚCI LOSU NIE SĄ PRZESZKODĄ NA DRODZE DO ŻYCIA. SĄ CZĘŚCIĄ TEJ DROGI.

„Życie jest glebą, nasze decyzje i czyny – słońcem i deszczem, ale ziarnami są nasze sny”.
Joseph nigdy wcześniej nie przywiązywał wagi do snów. Był osobą mocno stąpającą po ziemi – wschodzącą gwiazdą reklamy i dumą ojca, co budziło zazdrość jego starszych braci. Nie przypuszczał, że pewien sen,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Awaria małżeńska Natasza Socha, Magdalena Witkiewicz
Ocena 7,5
Awaria małżeńska Natasza Socha, Magd...

Na półkach: ,

NIE MA LUDZI NIEZASTĄPIONYCH
Zamykając z nieukrywanym żalem książkę „Awaria małżeńska” duetu Natasza Socha i Magdalena Witkiewicz, na myśl przyszła mi tytułowa piosenka z płyty „Mężczyzna prawie idealny” Artura Gotz. Płyta wraz z książką stanowią idealny duet, biorąc pod uwagę tematykę jednej i drugiej. Kto nie miał jeszcze okazji posłuchać, gorąco zachęcam.
Wracając do meritum. Jak wygląda dom bez żon? Pewnego dnia Mateusz i Sebastian, dwaj obcy sobie faceci, stają się bliźniakami syjamskimi złączonymi wspólnym losem tymczasowych samotnych ojców. Tylko czy dadzą radę sprostać wyzwaniom?
Po przeczytaniu tej niezwykle zabawnej książki, podtrzymuję swoja tezę, że nic nie dzieje się bez powodu i nie ma w tym określonego celu. Najlepszym dowodem na to jest opisana w książce sytuacja, gdy Mateusz i Sebastian zostają na placu boju, a wszystko przez…kota. Więcej nie zdradzę. Od siebie dodam tylko, że do tego duetu pasuje mój osobisty pan mąż. Pewnie niektóre z was będą miały bardzo podobne odczucia i tak jak ja, będą solidaryzowały się z Justyną i Eweliną, podczas śledzenia kolejnych przezabawnych gagów tej opowieści. Może wy też pomyślicie o swoich mężczyznach, że tak jak, dołączyłybyście swojego męża/partnera do tego duetu.
Książkę czyta się rewelacyjnie. Wciąga od samego początku. Nie raz płakałam ze śmiechu. Jadąc do lub z pracy, musiałam bardzo kontrolować się, aby nie wybuchnąć śmiechem. Treść tej opowieści jest tak uniwersalna, że powinni przeczytać ją także mężczyźni. Może wstrząs obudziłby niektórych mężczyzn z letargu i doceniliby, ile pracy oraz wysiłku mają ich żony/partnerki, wykonując obowiązki domowe, niekoniecznie spędzając tylko przysłowiowe 8 godzin za biurkiem. Myślę, że w prawie każdym przypadku potrzebna była by taka awaria, bo może wreszcie nasi mężczyźni doceniliby ogrom pracy, wkładany w opiece nad dziećmi, dbaniu o dom i inne sprawy, związane z prozą życia. Z własnego podwórka zdradzę, że nic bardziej nie działa mi na nerwy, niż widok zapchanego naczyniami zlewozmywaka i obstawionej do granic wytrzymałości kuchenki, gdy wracam po dobie spędzonej w pracy, podczas gdy mój pan mąż poprzedzający wieczór, spędził przed komputerem a dzieci robiły, co chciały. Żeby było śmiesznie zmywarkę kupił chyba bardziej dla siebie, wbrew moim protestom, związanym z malutkim metrażem naszej kuchni. To jest jeden z przykładów jego niepisanej zasady „mom, bo mom, ale niekoniecznie używom” (pisownia celowa dla uzyskania rymu). Te nieumyte naczynia to tylko symbol całości jego podejścia do spraw codziennych. Te nieumyte naczynia to taki gratis na powitanie dla żony-cyborga, która będzie miała przecież 24 godziny wolnego po całej dobie w pracy, podczas gdy ona marzy tylko o zjedzeniu śniadania i drzemce. Ale żona wspomnianym cyborgiem nie jest. „Awaria małżeńska” dała mi kopa do wprowadzania zmian, oczywiście systematycznie, ale jeśli to nie pomoże to będę modlić się o prawdziwa awarię, bo skoro nie da rady po dobroci, trzeba będzie drastycznie.
Nie była bym sobą, gdybym nie przytoczyła ulubionego cytatu z przeczytanej książki: „Jednej rzeczy nie potrafił jednak zrozumieć, że po skończonym dniu nadal padał na pysk i nie miał na nic siły, podczas gdy wszystkie te matki codziennie wyglądały na uśmiechnięte, zadbane i pełne wigoru? I jeszcze miały siłę mu pomóc! Przecież większość z nich pracowała zawodowo. A poza pracą odrabiały lekcje z dziećmi, odprowadzały je na zajęcia dodatkowe, gotowały, sprzątały i prasowały skarpetki. Może kobieta jest jakimś innym gatunkiem? Mieszanką człowieka i cyborga? Po raz pierwszy taka myśl wpadła mu do głowy sekundę po narodzinach Emilki. Był wtedy absolutnie przekonany, ze jego żona jest nie człowiekiem, lecz jakąś cudowna nadistotą. Teraz też tak myślał. Jednak nie tylko o swojej żonie, ale o wszystkich kobietach tego świata”. Dobrze by było, aby wszyscy nasi panowie przemyśleli dogłębnie swoja postawę wobec nas i wspólnych dzieci.
I jeszcze jeden cytat:
„Monika machnęła ręką.
- Nieważne. To uogólnienie. Generalnie chodzi mi o to, żebyś zaczął panować nad czasem. Pewne rzeczy zrobić musisz, inne z kolei musisz odpuścić. Nie jesteś kobietą, dlatego nie dasz rady robić kilku rzeczy naraz.
- Wy to naprawdę potraficie?
Skinęła głową”.
Jesteśmy wielozadaniowe, ale nie pozwólmy dać się zwariować. Miejsce ludzi niezastąpionych jest na cmentarzu. Pamiętajmy o tym moje drogie i NIE DAJMY SIĘ!

https://www.facebook.com/ZaczytanaMagducha/

NIE MA LUDZI NIEZASTĄPIONYCH
Zamykając z nieukrywanym żalem książkę „Awaria małżeńska” duetu Natasza Socha i Magdalena Witkiewicz, na myśl przyszła mi tytułowa piosenka z płyty „Mężczyzna prawie idealny” Artura Gotz. Płyta wraz z książką stanowią idealny duet, biorąc pod uwagę tematykę jednej i drugiej. Kto nie miał jeszcze okazji posłuchać, gorąco zachęcam.
Wracając...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na miejscu Jess każdy miałby dosyć. Pracy na dwa etaty, chodzenia przez cały rok w jednej parze dżinsów, kupowania najtańszych jogurtów na promocji w supermarkecie i wybaczania byłemu mężowi, że nie płaci alimentów.
Główna bohaterka książki , Jess nie należy do kobiet, które łatwo się poddają. „Damy sobie radę” mogłaby mieć wydrukowane na koszulce. Kiedy okazuje się, że jej córka ma szansę na zdobycie stypendium w wymarzonej szkole, gotowa jest ruszyć na drugi koniec kraju, zabierając ze sobą: jednego problematycznego nastolatka, wybitnie uzdolnioną dziewczynkę z chorobą lokomocyjną, kudłatego psa o wielkim sercu oraz przypadkowo spotkanego mężczyznę na życiowym zakręcie, który w krytycznym momencie wyciąga do nich pomocną rękę. Czy wspólna podróż pokaże im, że… razem będzie lepiej?
Po książkę Jojo Moyes, sięgnęłam pierwszy raz i nie rozczarowałam się. Głównej bohaterki Jess nie sposób nie polubić. Podobnie jak ja, walczy z przeciwnościami losu i stara się zapewnić swojej rodzinie godne życie. Wzbudzają to mój podziw i uznanie, gdyż moje życie ostatnimi czasy jest takie samo: ciągła walka o moją rodzinę. Mimo, że życie nie jest dla nas łaskawe, jesteśmy niepoprawnymi optymistkami i to właśnie w tym tkwi tajemnica naszego codziennego zmagania się w walce o byt naszej rodziny.
Mam bardzo upartą osobowość, dzięki której już od urodzenia, z cierpliwością stawiam czoła wszystkim przeciwnościom życia. Stale próbuję wyciągnąć ze wszystkiego to, co najlepsze, nie tracąc przy tym poczucia humoru. Mój niepoprawny optymizm nadaje memu życiu sens i pomaga mi zmagać się z problemami życia codziennego i nigdy nie stracić z oczu swoich celów. Mam też wojownicze serce i jestem gotowa walczyć o swoje marzenia, ale nie robię tego po trupach do celu. Może właśnie, dlatego, prędzej czy później, one się spełnią. Moim wzorem nieustannie są Powstańcy Warszawscy, którzy nieodmiennie są dla mnie wzorem i poparciem tezy, że NIGDY NIE WOLNO SIĘ PODDAWAĆ. W moim przeświadczeniu, poddanie się nawet nie wchodzi w grę, ponieważ po każdej porażce szybko się podnoszę i znowu daję z siebie wszystko.
Autorka pokazuje nam dwa odmienne światy biedy i dostatku. Problemy, które dla niektórych są niczym matrix i nie istnieją w ich świecie, dla innych spędzają sen z powiek. To, co łączy wszystkich bohaterów, jest szczere i głębokie uczucie, które łączy oba światy.
Z każdej prawie książki lubię wyłuskiwać cytaty, które podczas czytania sprawiają, że nagle zatrzymuję się na zagłębianiu jej treści, bo jakieś zdanie uderza w moje serce. Tak było i z tym cytatem, który za chwilę przytoczę.
"Choćby nawet cały świat rzucał w ciebie kamieniami, to jeżeli mama stoi po twojej stronie, nic ci się nie stanie."
Gdy go przeczytałam, zaczęłam najzwyczajniej w świecie płakać, jako córka i jako matka. Tej mieszanki uczuć, która pojawiła się w moim sercu i duszy, nie sposób mi wyrazić słowami, ale lubię, gdy książka takie uczucia we mnie wywołuje, która mną targa, wstrząsa, miażdży. Taka jest książka „Razem będzie lepiej”. Powieść jest czasem smutna a czasem wywołuje uśmiech na twarzy, ale przecież takie jest nasze życie. Jest pasjonującą i barwną opowieścią o pięknych i niepowtarzalnych barwach miłości, smutkach i radościach oraz o spełniających się marzeniach. To powieść pełna optymizmu o walce z przeciwnościami losu i szczęśliwym zakończeniu. W ciekawy sposób opisuje nam, ze czasem sporo trzeba wycierpieć, aby zostać nagrodzonym o czym przekonała się Jess i jej dzieci. Uczciwość i dobre serce jednak popłacają i zawsze znajdą się dobrzy ludzie, którzy pomogą w najtrudniejszych chwilach.
Nie muszę być piękna, bogata, szczupła i najmądrzejsza. Wystarczy mi, że będę szczęśliwa i kochana przez osoby bliskie memu sercu. Razem będzie lepiej? BĘDZIE! Bo w rodzinie drzemie ogromna siła.
Serdecznie polecam lekturę tej powieści. Po tak głębokich odczuciach, towarzyszących mi podczas lektury "Razem będzie lepiej", z przyjemnością sięgnę po inne powieści tej autorki chociaż by po "Zanim się pojawiłeś". Tak niewiele potrzeba, aby odnaleźć autora, który potrafi tak dogłębnie poruszyć.

Na miejscu Jess każdy miałby dosyć. Pracy na dwa etaty, chodzenia przez cały rok w jednej parze dżinsów, kupowania najtańszych jogurtów na promocji w supermarkecie i wybaczania byłemu mężowi, że nie płaci alimentów.
Główna bohaterka książki , Jess nie należy do kobiet, które łatwo się poddają. „Damy sobie radę” mogłaby mieć wydrukowane na koszulce. Kiedy okazuje się, że jej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Historia jak z OSKARA I PANI RÓŻY, tyle że …wydarzyła się i co więcej, skończyła się szczęśliwie.
Książka „Świat na żółto” to 23 małe odkrycia… Niby nic, a mają moc wywracania wszystkiego do góry nogami. Wyciągną cię za uszy z najczarniejszej dziury, pomogą się cieszyć, kiedy nie ma powodów do radości. Sprawią, że twój świat zabarwi się na żółto. Dlaczego na żółto? – zapytacie. Bo stanie się jasny i słoneczny. Trudno w to uwierzyć? A jeżeli podzieli się nimi z tobą chłopiec, który przez dziesięć lat mieszkał w szpitalu na oddziale onkologicznym, stracił nogę i otarł się o śmierć, a mimo to jest bardzo szczęśliwy? Tak, on jest SZCZĘŚLIWY. Mimo tych wszystkich nieszczęść, które go spotkały, potrafi czerpać z życia pełnymi garściami. Czerpie z życia radość w każdej jego minucie. Potrafi dostrzec radość, że szklanka jest w połowie pełna a nie załamuje rąk, że brak jest drugiej części, do tego aby ją zapełnić. Cieszy się ze wszystkiego, co daje mu życie, mimo tylu chorób. On bierze życie pełnymi garściami i o tym jest ta książka. O umiejętności dostrzegania słońca nawet w pochmurny dzień. Albert Espinosa nie owija w bawełnę, mówi wprost: urodził mnie rak. Być może gdyby nie choroba, nie poczułby nigdy tej wielkiej radości życia, bezwarunkowego szczęścia, nie zrozumiał, jak ważna jest przyjaźń. Może niczego by nie odkrył?
Każdy z nas powinien przeczytać te książkę. Szczególnie my Polacy, naród permanentnych malkontentów. W książce, na każdej niemal stronie, autor pokazuje nam, że w każdej sytuacji znajdziemy, coś dobrego i zabawnego. Moje życie wielokrotnie uczy mnie, że z każdej złej sytuacji, jaka ma miejsce w moim życiu, mogę się czegoś na nauczyć. Książka jest niejako potwierdzeniem dewizy, którą powtarzam z uporem maniaka, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Cieszmy się z tego, co mamy, a nie narzekajmy i utyskujmy, że czegoś nam brakuje. Polecam serdecznie. Mam wrażenie, że pewne książki trafiają w moje ręce w odpowiednim czasie i tak też było w przypadku „Świata na żółto”. Nic w naszym życiu nie dzieje się przez przypadek.
Niesamowicie optymistyczna książka. Polecam gorąco.

Historia jak z OSKARA I PANI RÓŻY, tyle że …wydarzyła się i co więcej, skończyła się szczęśliwie.
Książka „Świat na żółto” to 23 małe odkrycia… Niby nic, a mają moc wywracania wszystkiego do góry nogami. Wyciągną cię za uszy z najczarniejszej dziury, pomogą się cieszyć, kiedy nie ma powodów do radości. Sprawią, że twój świat zabarwi się na żółto. Dlaczego na żółto? – ...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dziś napiszę kilka słów o książce, która pochłonęła mnie do reszty podczas podróży z Krakowa do Wrocławia, a mianowicie o HORYZONTACH UCZUĆ Doroty Schramek
Matylda prowadzi pensjonat w Pobierowie i nawet nie przypuszcza, co przyniesie nadchodzące lato. Przyjazd wyjątkowych gości sprawi, bowiem, że te wakacje będą inne niż wszystkie do tej pory. Iwona, Zoja i Aldona zmagają się z problemami życiowymi i niezrealizowanymi marzeniami. Ryszard zjawia się w pensjonacie z wnuczkiem Antosiem, ale szybko wychodzi na jaw, że wcale nie jest spokrewniony z chłopcem. Dorota i Piotr to młode małżeństwo, które na skutek niedawnej tragedii przezywa poważny kryzys. Dwa tygodnie pełne słońca, morza i nieoczekiwanych wydarzeń na zawsze zmienia życie ludzi, którzy spotkali się przez przypadek.
Początek książki to z pozoru nic nieznaczące powiastki z życia bohaterów całości powieści. Każde z nich, tak jak my, zmaga się z szarą rzeczywistością i towarzyszącymi jej problemami. Z pozoru obce sobie osoby, połączą wspólne zdarzenia, a wszytko to we wspomnianym wcześniej pensjonacie. Wszyscy jesteśmy częścią jednej wielkiej układanki (postaci i cech charakteru). Nigdy nie wiemy, kogo spotkamy na naszej drodze życia. Nie wiemy jak ogromny wpływ może wywrzeć na nasze życie z pozoru niewinna znajomość i odmienić raz na zawsze nasze życie. Może być to osoba, a może także sytuacja.
Jest takie powiedzenie: NIGDY NIE MÓW NIGDY, które jest idealną konkluzją tej powieści, która osobiście bardzo mnie wciągnęła i nie pozwoliła mi się od niej oderwać. Osobiście nie przeszkadzała mi wielowątkowość, bo wiedziałam, że ten celowy zabieg autorki ma na celu doprowadzić nas do ciekawego finału powieści. To tak jak w naszym życiu, które jest jak puzzle i składa się z wielu osób, sytuacji i zdarzeń, tworzących w efekcie układankę naszego życia. Ktoś mógłby zarzucić książce, że jest przewidująca i ma za dużo zbiegów okoliczności. Nie, to nie tak! Życie często zaskakuje nas jeszcze bardziej. Życie jest pełne niespodzianek, czasem o wiele większych niż te, które spotkały głównych bohaterów. Pamiętajmy jeszcze o jednym: pozory mogą mylić i nic nie jest takie, jak wydaje się nam na pierwszy rzut oka.
Nie była bym sobą, gdybym w dobrej książce – a do takich bez wątpienia należą „Horyzonty uczuć” - nie znalazła cytatu, który wywołuje mocne reakcje i na chwilę zatrzymuje mnie w dalszym śledzeniu fabuły książki. A to perełka z tej powieści:
Cyt. „Kochałaś kiedyś tak mocno, ze chciało ci się płakać z tej miłości? Że wszystko cię bolało, od środka i od zewnątrz? Że pragnęłaś tę osobę mieć cały czas przy sobie, mówić do niej, słuchać?”
Żałowałam, że to już koniec tej mądrej i na wskroś życiowej książki. Z niecierpliwością czekam na dalsze losy bohaterów w książce „Na brzegu życia” i bardzo sugestywnych opisów szumu fal. Znów tęsknię za naszym Bałtykiem.

https://www.facebook.com/ZaczytanaMagducha/

Dziś napiszę kilka słów o książce, która pochłonęła mnie do reszty podczas podróży z Krakowa do Wrocławia, a mianowicie o HORYZONTACH UCZUĆ Doroty Schramek
Matylda prowadzi pensjonat w Pobierowie i nawet nie przypuszcza, co przyniesie nadchodzące lato. Przyjazd wyjątkowych gości sprawi, bowiem, że te wakacje będą inne niż wszystkie do tej pory. Iwona, Zoja i Aldona...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

KAŻDY NOWY DZIEŃ DAJE SZANSĘ NA ZMIANY
Kiedy Nina stanęła przed bramą starej lwowskiej kamienicy, nie przypuszczała, że kryje się za nią tajemnica. Historia słynnej primabaleriny prowadzi ją śladem rodzinnych sekretów, a kresowy Lwów staje się coraz bliższy sercu. Okazuje się, że Nina może tu odnaleźć klucze do własnej przeszłości. Ale przyszłość nigdy nie jest taka, jakiej się spodziewamy. Kiedy Nina przypadkowo spotkała Michaiła, oboje poczuli, że łączy ich coś szczególnego. Czy w powodzi emocji rozpozna to jedno jedyne prawdziwe uczucie? Czy zdoła zawalczyć o szczęście, które czasem bywa kruche jak porcelanowa figurka baletnicy? Czy rozwikła zagadkę nieoczekiwanego spadku, który przypadł jej w udziale dzięki gestowi swojej podopiecznej Irmy? Kim okażą się dla niej Tatiana i Orest? Jak potoczą się jej dalsze losy? Czy znajdzie swoje upragnione szczęście? Kiedy zamykają się jedne drzwi, to otwierają się drugie.
Zasiadłam do napisania tej recenzji przy dźwiękach pięknej melodii „Le cygne” a potem przy klimatycznym Yannie Tiersenie, które to utwory odkryłam dzięki lekturze pięknej „Primabaleriny”. Gdy będziecie pochłaniać tę książkę, serdecznie polecam włączyć jego muzykę w tle i zatopić się w lekturze, a gdy natraficie już na fragmet, gdy Nina ogląda przedstawienie w Teatrze Baletu, niech towarzyszy wam melodia „Le cygne”. Efekt gwarantowany a ja osobiście muszę przyznać, że wspomniana melodia wywołała we mnie dreszcz emocji, zupełnie jak rozwój wydarzeń najnowszej powieści Doroty Gąsiorowskiej. Palce skaczą mi swobodnie po klawiaturze, układając się w tekst recenzji, którą czytacie. Przyznam się jeszcze do czegoś: nadal marzę o podróży do Lwowa. To marzenie narodziło się, gdy zbierałam materiały do swojego opowiadania o Lwowie, ale po lekturze „Primabaleriny”, jest jeszcze silniejsze, za sprawą autorki, która dzięki swojej najnowszej powieści, tylko utwierdziła mnie w swoim marzeniu.
Dorota Gąsiorowska opowiadając historię Niny i zabierając nas do kresowego Lwowa, sprawiła, iż miałam wrażenie, że jestem siostrą bliźniaczka Niny i stąpam za nią jak cień uliczkami tego miasta. Czułam osobiście chłód kamienia przy fontannie Amfitryty i niepowtarzalny klimat Amarantowej Galerii należącej do Teresy, słyszałam dźwięki katarynki Serga, obejrzałam przedstawienie w Lwowskim Teatrze Opery i Baletu i posłuchałam pięknego utworu „Le cygne”. Na podniebieniu poczułam wspaniałe dania kuchni ukraińskiej i tatarskiej a wszystko to za sprawą obrazowych opisów autorki, przez które ślinka sama leciała. To bardzo cieszy, zważywszy na fakt, że lektura jej powieści „Primabalerina” była jeszcze głębsza i obfitowała w głębokie przeżywanie uczuć bohaterów, co zdarza mi się rzadko.
Ktoś mógłby zarzucić książce, że jest przewidująca i ma za dużo zbiegów okoliczności. Nie, to nie tak! Życie często zaskakuje nas jeszcze bardziej. Życie jest pełne niespodzianek, czasem o wiele większych niż te, które spotkały główna bohaterkę Ninę.
„Opatrzność w taki zadziwiający sposób potrafi tkać nasze losy”.
„Szczęście jest na wyciagnięcie ręki i tylko od nas zależy, czy z tego skorzystamy, czy nie (…) jest go tak dużo, że uśmiecha się do nas z każdego rogu ulicy i samo pcha się pod nasze nogi. Ale my jesteśmy zazwyczaj takimi ślepcami, ze wolimy o nie zawadzić, potknąć się i rozkwasić sobie nos, niż go dotknąć. Trzeba być bardzo uważnym, żeby je dostrzec. Ono jest bardzo ulotne.”
Na uwagę zasługuje też fakt poruszenia problemu homoseksualizmu. Może będę kontrowersyjna w tym, że przytoczę pewien cytat z serialu, że…najlepszym przyjacielem kobiety jest gej. Dlaczego? Ze względu na ogromną wrażliwość i empatię w stosunku do kobiet i do otoczenia. Najlepszym tego przykładem jest Igor, którego Nina poznaje w związku z pogrzebem swojej podopiecznej Irmy i testamentem, który po sobie zostawiła. Cała ta sytuacja przybliża ich do siebie, chociaż wcześniej mijali się wielokrotnie na korytarzu domu spokojnej starości, w którym to Nina pracowała. Dzięki Igorowi, Nina z nieśmiałego i niepewnego brzydkiego kaczątka staje się pięknym łabędziem. Gdy na swej drodze spotyka Michaiła, ten podtrzymuje jej wiarę w siebie i sprawia, że nieśmiała dotąd Nina, może świecić swoim blaskiem. Mimo uczucia, które rodzi się miedzy nią a Michaiłem, nie zapomina o Igorze, swoim powierniku, bo nikt tak jak on, nie rozumie wszystkich rozterek Niny. Wspaniały przyjaciel na dobre i na złe. Na niego zawsze mogła liczyć. Przekonała się o tym niejeden raz. Szczerze się cieszę, że Nina miała to szczęście, spotkać tak wrażliwego człowieka i mieć w nim dozgonnego przyjaciela. Ale Nina sama w sobie jest piękna osobą, równie wrażliwą co Igor, nieco nieśmiałą. Przypomina mi trochę mnie samą. Jestem pewna, że polubiłybyśmy się obie, a w Igorze także ja sama odnalazła bym przyjaciela. Orientacja seksualna nie ma tu nic do rzeczy.
Czytając trzecią już książkę Doroty Gąsiorowskiej, odnoszę wrażenie, że obie mamy bardzo podobny próg wrażliwości a sama autorka kilka swoich cech przelała na Ninę. To wspaniale, bo bohaterkę polubiłam od pierwszych stron książki. Szkoda, że ta Nina nie istnieje naprawdę.
Z niecierpliwością czekam na kolejną powieść tej autorki, aby móc ponownie zaprzyjaźnić się z bohaterami jej powieści.

KAŻDY NOWY DZIEŃ DAJE SZANSĘ NA ZMIANY
Kiedy Nina stanęła przed bramą starej lwowskiej kamienicy, nie przypuszczała, że kryje się za nią tajemnica. Historia słynnej primabaleriny prowadzi ją śladem rodzinnych sekretów, a kresowy Lwów staje się coraz bliższy sercu. Okazuje się, że Nina może tu odnaleźć klucze do własnej przeszłości. Ale przyszłość nigdy nie jest taka,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"MARZENIE ŁUCJI" Doroty Gąsiorowskiej
OPOWIEŚĆ O KOBIECIE, KTÓRA NIE BAŁA SIĘ MARZYĆ – tak brzmi zapowiedź najnowszej powieści Doroty Gąsiorowskiej pt. ”Marzenie Łucji”, która jest kontynuacją pięknej „Obietnicy Łucji”. Po przeczytaniu pierwszej części byłam oczarowana. Ten stan podtrzymuję, będąc już po lekturze drugiej części. Wniosek po lekturze jest taki, że trzeba wierzyć w marzenia, bo one prędzej czy później się spełniają.
Podczas naszego życia, każdego człowieka spotykamy w konkretnym celu. Ktoś będzie impulsem do pracy nad sobą. Ktoś inny będzie próbą generalną przed najważniejszym… a ktoś będzie właśnie tym najważniejszym…Najważniejsze, by nigdy ich nie pomylić.
Przed takim dylematem staje główna bohaterka Łucja, gdy pewnego dnia pojawia się w jej Różanym Gaju, przystojny Luca. Czy marzenie o zaplanowanym ślubie z Tomaszem zostanie spełnione? Między kobietą i artystą tworzy się szczególna relacja, którą coraz trudniej im lekceważyć. Łucja musi nauczyć się walczyć o swoje marzenia i z uczuciem do innego mężczyzny, do którego czuć niczego nie powinna. Stała się dla niego inspiracją. Ale czy tylko o to chodzi? Jaki finał będą miały ich relacje? Czy związek z Tomaszem przetrwa próbę czasu i rozłąkę? Od samego początku, gdy jej narzeczony wyjeżdża do Włoch na tourne, pojawiają się obawy i niczym nieuzasadniony niepokój. Nie tylko Łucja jest zaniepokojona całą tą sytuacją, ale również jej pasierbica Ania. Czy Tomasza, tak jak przed laty, znów nie pochłonęła miłość do muzyki do tego stopnia, że kontakty z ukochana Łucją są co raz bardziej pozbawione uczuć i co raz rzadsze a i córkę przez pewien czas zupełnie zaniedbał? Czy tylko muzyka tak go uwiodła? A może to uczucie do pięknej Włoszki Ciary, z którą łączy go wspólna pasja do muzyki?
Druga część jest równie fascynująca jak pierwsza. Mamy tu romans z pędzlem i muzyką w tle, splot różnych zdarzeń i garść intrygi, powrót do bolesnej przeszłości, brak zaufania i wybaczanie. Na szczęście Łucja ma wokół siebie dobrych i życzliwych ludzi, którzy przyjdą jej z pomocą. Czy będzie szczęśliwe zakończenie? Jak potoczą się losy głównych bohaterów? Przeczytajcie sami. Serdecznie Was do tego zachęcam. Bo marzenia mają to do siebie, że czasami spełniają się w zupełnie inny sposób, niż się tego spodziewamy.
Dzięki „Marzeniu Łucji” przypomniałam sobie o swoich marzeniach, które „zamiotłam gdzieś po dywan codzienności” i odnalazłam ich sens. Dotąd skupiałam się na roli mamy i kobiety pracującej, ale po przeczytaniu drugiej części Łucji, obiecałam sobie dawkę zdrowego egoizmu i popatrzeniu w głąb siebie i na swoje pragnienia. Odkryłam w sobie coś nowego, co mogę realizować sama, w nowej roli. Teraz z odwagą mogę dążyć do ich spełnienia moich marzeń. Marzeń Magdaleny.
Jestem taka jak Łucja: jestem bardzo wrażliwa, ale jednocześnie twarda i niezłomna, nie poddaję się przeciwnościom losu i walczę o rodzinę i to właśnie z tych powodów Łucja jest tak bliska memu sercu.

Za przekazanie przedpremierowego egzemplarza „Marzenia Łucji” dziękuję Dorocie Gąsiorowskiej. Byłam w szczęśliwej piątce laureatek konkursu.

https://www.facebook.com/ZaczytanaMagducha/

"MARZENIE ŁUCJI" Doroty Gąsiorowskiej
OPOWIEŚĆ O KOBIECIE, KTÓRA NIE BAŁA SIĘ MARZYĆ – tak brzmi zapowiedź najnowszej powieści Doroty Gąsiorowskiej pt. ”Marzenie Łucji”, która jest kontynuacją pięknej „Obietnicy Łucji”. Po przeczytaniu pierwszej części byłam oczarowana. Ten stan podtrzymuję, będąc już po lekturze drugiej części. Wniosek po lekturze jest taki, że trzeba...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Gdy wzięłam w dłonie książkę otrzymaną od wydawnictwa MIĘDZY SŁOWAMI, pierwszą rzeczą, która oprócz pięknej okładki zwróciła moją uwagę, była jej przepaska, a na niej napis, cyt.:"Nowa mistrzyni powieści obyczajowej. Obiecujemy, że ta książka cię zachwyci. Jeśli uznasz inaczej - możesz wymienić ją na inną." Wiecie co Wam zdradzę? Nie jest to przesadzone stwierdzenie w kontekście "Obietnicy Łucji". Nie zamierzam jej wymieniać na żadną inną, a co więcej, książka już poszła w świat, bo zachęciłam do jej przeczytania parę osób.
Główna bohaterka, tytułowa Łucja, tak jak i ja 11 lat temu, postanawia zacząć wszystko od nowa. Ucieka od bolesnej przeszłości, zostawiając byłego męża, pracę i dawną siebie. Zmianę zaczyna radykalnie, od ścięcia włosów i wyjeździe na wieś. W Różanym Gaju (piękna nazwa) poznaje niezwykle ciepłą, straszą panią Matyldę, u której to, ma szczęście mieszkać, nieśmiałego i pomocnego Ignacego, wystraszoną młodą uczennicę Anię i jej śmiertelnie chorą matkę Ewę i lekko zdziwaczałą (tylko na pierwszy rzut oka) Eleonorę. Każdy kolejny dzień to zacieśnianie się więzi pomiędzy Łucją i Anią aż do momentu, gdy któregoś dnia, w którym w ich życiu pojawia się pewien mężczyzna imieniem Tomasz. Dwie postaci tej książki są ze sobą spokrewnione, chociaż nie od razu o tym się dowiadują. Jedno z nich odrzuca pamięć o drugim.
O których bohaterach jest mowa? Jak potoczą się ich losy? Jaką niespodziankę szykuje im los? Czy Łucja pożegna się z bolesną przeszłością? Czy przyjmie nowe uczucie? Przeczytajcie sami. Zachęcam Was bardzo mocno.
Jesteście zapewne ciekawi moich wrażeń. Ależ proszę. Mam taki dziwny zwyczaj, że w każdej książce, odnajduję i zaznaczam dla pamięci ulubiony fragment. Ten z "Obietnicy Łucji" na dłuższą chwilę odciągnął mnie od zgłębiania wartkiej akcji powieści. Pozwólcie, że go przytoczę:
cyt. "Prawdziwa Miłość przychodzi niespodziewanie, jak delikatny, wiosenny wiatr, jak nagły, ożywczy, letni deszcz. Darmo jej szukać i rozmyślać o niej z tęsknotą w długie zimowe wieczory. Prawdziwa Miłość trafia tylko do żywego serca. Nie szukaj jej, gdy jest ono ogorzałe od bólu i rozpaczy. Nie wypatruj jej na każdym zakręcie. Ona sama odnajdzie drogę do ciebie, kiedy uzna, że jesteś gotów ją przyjąć."
Książka "Obietnica Łucji" pokazuje wyraźnie jak różne są meandry naszych ziemskich losów. To powieść o tym, że nic w naszym życiu nie dzieje się przez przypadek, a to, co najpiękniejsze i najbardziej radosne, też zawdzięczamy przypadkowi, przez niektórych nazywanym przeznaczeniem. To opowieść o tym, że wszystkie zdarzenia i sytuacje czegoś nas uczą, hartują, sprawiając, że stajemy się silniejszymi ludźmi. Że wszystko w naszym życiu dzieje się w odpowiednim momencie: nie za wcześnie i nie za późno. Nawet, jeśli popełniamy błędy, większe lub mniejsze, to nigdy nie jest za późno na wyciągnięcie wniosków i zmiany, że zawsze można zacząć wszystko od nowa. To powieść również o tym, że nie wolno nikogo przekreślać na starcie i trzeba zawsze dać mu szansę na zmianę i pokazanie się z lepszej strony. Przecież nikt z nas nie jest doskonały, każdy popełnia błędy. I wreszcie, że trzeba wierzyć w marzenia, bo one prędzej czy później się spełniają.
Reasumując: jestem oczarowana powieścią "Obietnica Łucji". Były momenty wylewanych łez, ale czyta się ją fantastycznie, pewnie i z tego powodu, iż bohaterka jest po trosze podobna do mnie: doświadczenie życiowe, zamiłowanie do historii i niezwykłych miejsc, zastygłych w czasie, owianych tajemnicą, oraz do wędrówek (w te miejsca) no i oczywiście ta sama wrażliwość.
Chociaż moją ulubioną tematyką są książki z tłem historycznym, osadzonym w czasie II wś, to przyznam Wam się szczerze, że z niecierpliwością czekam na nową powieść Doroty Gąsiorowskiej. Was tym czasem zachęcam do przeczytania "Obietnicy Łucji".
Za książkę dziękuję serdecznie wydawnictwu MIĘDZY SŁOWAMI.

Gdy wzięłam w dłonie książkę otrzymaną od wydawnictwa MIĘDZY SŁOWAMI, pierwszą rzeczą, która oprócz pięknej okładki zwróciła moją uwagę, była jej przepaska, a na niej napis, cyt.:"Nowa mistrzyni powieści obyczajowej. Obiecujemy, że ta książka cię zachwyci. Jeśli uznasz inaczej - możesz wymienić ją na inną." Wiecie co Wam zdradzę? Nie jest to przesadzone stwierdzenie w...

więcej Pokaż mimo to