-
Artykuły„Co dalej, palenie książek?”. Jak Rosja usuwa książki krytyczne wobec władzyKonrad Wrzesiński7
-
ArtykułyTrendy maja 2024: w TOP ponownie Mróz, ekranizacje i bestsellerowe „Chłopki”Ewa Cieślik6
-
ArtykułyKonkurs: Wygraj bilety na film „Do usług szanownej pani”LubimyCzytać16
-
ArtykułyPan Tu Nie Stał i książkowa kolekcja dla czytelników i czytelniczek [KONKURS]LubimyCzytać39
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2017-01-05
2017-03-31
Psyche spenetrowana.
Dojmujące pandemonium z opętaniem.
Za sprawą miotającej się duszy, żebra od wewnątrz poobijane. Mało tego. Serce i dusza nie mieszczą się wspólnie pod dachem jednym. Doczesna powłoka zbyt ciasna jest. Co więcej, kosy na sztorc stawiają. Duch dysponuje odkupienia grzechów orężem. Serce pięć rozkochanych pułków stawia. Do tego wojska zaciężne z chuci toporami. I kawaleria z odsieczą starca mistycznego. W centrum tej zawieruchy, w oku cyklonu, niewiasta, na miły Bóg, przebywa. Ona to, od inauguracji Ewy, to miejsce bezwietrzne piastuje. A wokół niej tajfun. Namiętności tornado. Rozżarzone zmysły i posiadania ferwor. Czołgi, armaty i biała broń. Wszystko, by posiąść. Dulcyneę, płeć nadobną. Gołębicę. Pytanie, czy warto ? Na szali więzy krwi postawić ? Ognisko domowe benzyną polewać ? Rękę na absolut podnosić ? Brat przyjaciel, brat wróg. Kochanie prawdziwe, kochanie nieprawdziwe. Jest jeszcze jeden pałasz. Sami ludzie uczynili z niego Boga. To wszechobecny, wszechobejmujący, wszechogarniający, Pan Kapusta. Bóg nad Bogi. Pan Świata i Pan Przestworzy.
Bo wiecie, rozumiecie, można być dobrym człowiekiem ale źle żyć.
Sami oceńcie, czy Grunwald to, czy Waterloo.
Wszyscy jesteśmy braćmi (Karamazow).
I naturalnie, siostrami.
Psyche spenetrowana.
Dojmujące pandemonium z opętaniem.
Za sprawą miotającej się duszy, żebra od wewnątrz poobijane. Mało tego. Serce i dusza nie mieszczą się wspólnie pod dachem jednym. Doczesna powłoka zbyt ciasna jest. Co więcej, kosy na sztorc stawiają. Duch dysponuje odkupienia grzechów orężem. Serce pięć rozkochanych pułków stawia. Do tego wojska zaciężne z chuci...
2016-05-03
Szczęście. Całe szczęście. Tylko szczęście.
Że nie został psychologiem, psychiatrą tudzież znachorem.
Że został pisarzem.
Ile osób udałoby mu się wyleczyć w trakcie kariery ?
Stu ? Dwustu ? Niech będzie tysiąc.
Ile osób zostało uzdrowionych poprzez kontakt z Jego literaturą ?
Miliony .
A nowi pacjenci ciągle czekają :)
Był taki serial ,, Na kłopoty Bednarski,,. Ja nakręciłbym inny.
Na rozterki, niezdecydowanie, hamletyzm - Dostojewski.
Mam taką tęsknotę. By idiotą się stać.
Wydaje się banalnie proste. Wydaje się.
By zostać idiotą Dostojewskiego, trzeba się wznieść. To sztuka trudna. Dla niektórych nieosiągalna. Krzepki, PRAWDZIWY idiota, jest obiektywny, co w społeczeństwie subiektywnym z natury jest chore. Niejednakowe. Dlatego chore.
Idiota rozumie bliźnich. Idiota w końcu, jak zwyczajnie by to nie zabrzmiało, ma dobre serce. I otwartą duszę. Idiota sam wie, że jest idiotą. Zauważa swą odrębność. Może inaczej. Postrzega to jako anormalność i CZUJE się idiotą.
Bo między Bogiem a prawdą, co to za idiota, przed którym chylą się generałowie i mdleją damy ?
W głowie się kręci od nasycenia aspektów moralnych.
Wyznania umierającego, o trwonieniu życia to maestria sama w sobie.
Zło odbija się od dobra, jak od ściany. Stworzone rysy psychologiczne są subtelne. Subtelna jest miłość. Subtelne emocje. Obecnie niespotykane.
Można zapomnieć o całym świecie. Tete-a-tete. Fiodor i ja.
Dziś prawdziwych Cyganów już nie ma. Dziś nikt już tak nie pisze.
Szczęście. Całe szczęście. Tylko szczęście.
Że nie został psychologiem, psychiatrą tudzież znachorem.
Że został pisarzem.
Ile osób udałoby mu się wyleczyć w trakcie kariery ?
Stu ? Dwustu ? Niech będzie tysiąc.
Ile osób zostało uzdrowionych poprzez kontakt z Jego literaturą ?
Miliony .
A nowi pacjenci ciągle czekają :)
Był taki serial ,, Na kłopoty Bednarski,,. Ja...
2018-11-11
Retoryczne pytanie ? Akurat.
Dziś to szczególnie trudny jest temat.
Kimżeż jesteśmy ? Polką ? Polakiem ?
Pochodną zaborcy ze sybirakiem ?
Gdzie me korzenie, poprzerywane
Gdzie dziadków groby przez deszcz zmywane...
W jakim języku pradziad dobrodziej
Wyznawał miłość prababce mojej ?
Nie wiem. To gryzie. To w sercu płacze
Lecz ono jakoś się dokołacze
Dzieci są ważne. I ich pytania
O tożsamości im opowiadam
O białym orle, co dumnie lata
Rozpostartymi skrzydły niebo oplata
O krwi i bliźnie tych przodków naszych
Co podwaliny kładli pod dalszych
Prac nad budowlą. Ojczyzną zwaną
Po 123 latach z martwych powstałą
O mej miłości do tego kraju
Gdzie żyję tak, jakbym żył w raju
Świata zaznałem, świat mi nie dziwny
Nie jestem także zbytnio naiwny
Nie wierzę w duchy, w cuda też średnio
Lecz jedno to ja Wam powiem na pewno
Jak państwo długie jest i szerokie
Od Bałtyku aż po hen Tatry Wysokie
Tak na pytanie każdy odpowie
Powiedz w co wierzysz, ale tak szczerze ?
Padnie odpowiedź.
JA w POLSKĘ WIERZĘ.
Retoryczne pytanie ? Akurat.
Dziś to szczególnie trudny jest temat.
Kimżeż jesteśmy ? Polką ? Polakiem ?
Pochodną zaborcy ze sybirakiem ?
Gdzie me korzenie, poprzerywane
Gdzie dziadków groby przez deszcz zmywane...
W jakim języku pradziad dobrodziej
Wyznawał miłość prababce mojej ?
Nie wiem. To gryzie. To w sercu płacze
Lecz ono jakoś się dokołacze
Dzieci są ważne. I ich...
2017-07-20
Nie powiem kogo, ale zapytałem.
- Czytałaś może ,, Na wschód od Edenu ,, ?
Odpowiedź brzmiała - Oczywiście. To ta, co ją zeżarł krokodyl !
Stanęło mi serce. Czas się zatrzymał.
W ciszy słychać było tylko, pomału przeskakujące zapadki. W Jej pamięci. I mucha brzęczała jak Boeing 777. Do autorefleksji jednak nie doszło, bo skromnie spuściłem powieki, mówiąc - To nie TEN Eden, pszczółko.
- A jaki to Eden jest ?
- TEN Eden ruguje z Twego jestestwa wszystkie zebrane dotychczas prawdy objawione. I odsłania je na nowo. Jeżeli nie wykażesz się męstwem, zadławi Cię jak suchoty. Wejdziesz do drugiego człowieka. Wejdziesz do wielu ludzi. Będziesz ich głową, oczami i małym palcem u nogi. Ciekawe, w kim się rozgościsz ? Pobudzi Cię niewidzialna ostroga. Inaczej marzenia swe, wyrażać zaczniesz. Staniesz się mieszaniną namiętności i taktu. Zostaniesz czeladnikiem czarta i aplikantem anioła. Ogorzejesz od słońca, podczas gdy lód będzie lizać Twoje stopy. Doczekasz, ukarania za grzechy innych i na wszelki wypadek pokutę odmówisz. Nauczysz się, jak nie powodować sobą wibracji, tak by nawet cień Księżyca Cię nie dostrzegł. Rąbek po rąbku będziesz zrywać obiecane tajemnice. A żarzące płomyki podejrzeń, wypalą się do ogarka. Możesz się wić, i tak odciśnie na Tobie piętno. Po czym przebije żądłem. Ale też, jeśli pozwolisz, wyssie jad. Siostrą Ci będzie ułuda , a bratem lęk.
To Eden, który ciśnie Tobą o ścianę, by niebawem przytulić.
I niemożliwe, żebym płakał, czytając o trzech facetach, którzy siedzą przy stole i gadają.
A ja płaczę.
Usiądziesz także. Ot tak, zwyczajnie. I iskrzącymi oczyma będziesz patrzeć w niebo.
Będzie to nawet ciut zabawne.
- Do czego Ci ten kontakt ? - zapytała podejrzliwie.
- To taki specjalny włącznik gwiazd.
Zaświecę je nad całą Kalifornią - usłyszałem własny głos.
Nie powiem kogo, ale zapytałem.
- Czytałaś może ,, Na wschód od Edenu ,, ?
Odpowiedź brzmiała - Oczywiście. To ta, co ją zeżarł krokodyl !
Stanęło mi serce. Czas się zatrzymał.
W ciszy słychać było tylko, pomału przeskakujące zapadki. W Jej pamięci. I mucha brzęczała jak Boeing 777. Do autorefleksji jednak nie doszło, bo skromnie spuściłem powieki, mówiąc - To nie TEN...
2015-12-10
Chylę czoła.
Temu, co doszło do skutku 150 lat temu.
W głowie pana Hugo.
Popatrzmy na ziemski padół. Z oddalenia. Z perspektywy. Z góry.
Powiedzmy, z Wieży Eiffla, która wtedy nie istniała. Zobaczymy Paryż.
Zobaczymy go oczami człowieka, który stoi na szczycie nieistniejącej wieży i widzi.
Całokształt.
Jesteśmy tam. Stoimy i spoglądamy. Wraz z nim.
Zresztą odnosi się do nas bezpośrednio. Czując, że przy nim trwamy. Zdarzało mi się czytać powieści, których autorzy zapominali, że na końcu łańcucha literackiego, jest dziw nad dziwy – czytelnik. Pan Hugo nie zapomniał.
Zabrał nas tym samym w podróż życia.
Jak więc wcześniej wspomniałem, byłem tam. Zobaczyłem ludzi idących ścieżkami doczesności. Jedni idą odważnie. Nie straszne im przeciwności. Inni bojaźliwie, dostrzegając wokół siebie same niebezpieczeństwa. Jeszcze inni chcą je ominąć, przeskoczyć. Nie rozumiejąc, co się wokół nich dzieje. Są tacy, bez których pozostali, nie daliby rady posuwać się do przodu. Myślący perspektywicznie. Wizjonerzy. Nie brakuje też zepsutych jabłek, mających za cel szerzyć zgniliznę. Są istoty wymagające opieki. Są też owi, którzy opiekę roztaczają. Bywają też, całkowicie obojętni.
Łączy ich jedno. Wspólna egzystencja.
Dzieło to, udziela nam odpowiedzi na fundamentalne pytanie.
Jak istnieć. By zamykając kiedyś oczy, nie pozostawić za sobą krzywdy, ran niezagojonych i ludzi zranionych. Bo ostoją tej książki jest człowiek, który ma w sercu perłę, a w duszy diament. Zakałą natomiast, człowiek honoru, paradoksalnie. W ludziach przyciąga nas zwykle to, czego brak w nas samych. Nie spotkałem się wcześniej z tak pięknym językiem. Tak wyrazistym. Z kanonadą wyrazów obrazujących doznania. Z ekstraktem opisu. Z wrzącą lawą emocji. Z soczewką skupiającą światło , wysyłając dalej skondensowany promień.
Spotkamy też język szorstki, surowy, a takie wyrażenia, jak szczerość, uczciwość, nabiorą niebiańskiego wręcz znaczenia.
Jak spadamy, to spadamy w otchłań bez dna.
Jak się wznosimy, to jesteśmy gdzieś, skąd Baumgartner wykonał skok.
Chylę czoła.
Temu, co doszło do skutku 150 lat temu.
W głowie pana Hugo.
Popatrzmy na ziemski padół. Z oddalenia. Z perspektywy. Z góry.
Powiedzmy, z Wieży Eiffla, która wtedy nie istniała. Zobaczymy Paryż.
Zobaczymy go oczami człowieka, który stoi na szczycie nieistniejącej wieży i widzi.
Całokształt.
Jesteśmy tam. Stoimy i spoglądamy. Wraz z nim.
Zresztą odnosi się do nas...
2016-01-30
Skończyłem.
I mam ochotę zacząć. Od nowa.
Jeszcze raz, tym razem na spokojnie, bogatszy o przeżyte impresje.
Dobra. Bardzo dobra. Rewelacyjna. Wybitna. Arcydzieło. Zbrodnia I Kara.
To odpowiednia gradacja.
Bałem się. Bałem się Dostojewskiego. Pierwszy krok zrobiłem z duszą na ramieniu. Stawiając kolejne stwierdziłem w osłupieniu, że wraca na swoje miejsce. Koło serca chyba. Bo wyzwolenie jest możliwe. Bo w najgorszej walce, walce z samym sobą, można zatriumfować. Bo kara może oznaczać odrodzenie. Kara zresztą, zaczęła się na długo przed zbrodnią. I nie była jednowymiarowa. Fiodor mógł spokojnie żonglować tytułem i nazwać swą kompozycję Kara I Zbrodnia. I by nie chybił. Prywatnie zmieniał poglądy. Ewoluował. Popełniał błędy. Ale w tej książce jest eminentny. Dostojny pan Dostojewski. Jego artyzm bije z każdej kolejnej strony, a przebogata konfiguracja wątków zmusza do przerw, celem przyswojenia kwintesencji. Dlatego wrócę :)
Wszak wiele jest dróg, które człowiek wybrać może. Reguły życia nie są dewizą raz na zawsze daną. A refleksje mogą mieć rozrzut ogromny. Człowiecza zmysłowość odmieniona przez wszystkie przypadki, odurza.
Coś czuję, że jutrzejszy ranek będzie inny. Kompletniejszy.
Skończyłem.
I mam ochotę zacząć. Od nowa.
Jeszcze raz, tym razem na spokojnie, bogatszy o przeżyte impresje.
Dobra. Bardzo dobra. Rewelacyjna. Wybitna. Arcydzieło. Zbrodnia I Kara.
To odpowiednia gradacja.
Bałem się. Bałem się Dostojewskiego. Pierwszy krok zrobiłem z duszą na ramieniu. Stawiając kolejne stwierdziłem w osłupieniu, że wraca na swoje miejsce. Koło serca...
2016-10-02
Jest Pan i Pani jest.
Jest kurz, jest pot i łza jest.
Serca skurcz jest i dreszcz jest.
Czy jest coś czego nie ma ? Ależ tak.
Rzeczywistości.
Nie ma pokoju mojego. Ścian nie ma. Sufitu. Lampy.
Żony. Dzieci. Dwóch kotów. Nie ma wczoraj. Nie ma jutra.
Jest Remarque. Siedzi gdzieś w mroku. Ledwo sylwetkę dostrzegam.
On mówi. Opowieść snuje. O sobie.
O wspominaniu zła , które odeszło i wyczekiwaniu zła, które nadchodzi.
Ravic ? Nazywam się Remarque. Owcą czarną jestem. Niemcem niedobrym.
Ręki na cześć wodza nie prostuję. Na Żydów nie pluję.
To i ojczyzna nie dla mnie.
Niewielu nas. Ale zawsze. Gdzie się podziać mamy ? Jak przyszłość planować ?
Czy kochać jeszcze możemy, gdy serce wyrwane ?
Nie, lepiej zapomnę i żyć spróbuję. Ale co to ? Jak? Czy to możliwe ?
By spokój odzyskać,zabić muszę ? Ja kochać chciałem. Istnieć zacząć na nowo.
Kobietę znalazłem....albo Ona mnie. O duszo rozdarta!
Kocham czy nienawidzę ?!
Mówi głośno, coraz głośniej. Krzyczy. Za głowę się chwytam. Cisza.
To cisza krzyczy. Drżę. Sylwetki nie ma.
Jest sufit i lampa jest. I koty patrzą na mnie.
Skończyłem ? A może zaczynam.
Myśli zbierać.
Jest Pan i Pani jest.
Jest kurz, jest pot i łza jest.
Serca skurcz jest i dreszcz jest.
Czy jest coś czego nie ma ? Ależ tak.
Rzeczywistości.
Nie ma pokoju mojego. Ścian nie ma. Sufitu. Lampy.
Żony. Dzieci. Dwóch kotów. Nie ma wczoraj. Nie ma jutra.
Jest Remarque. Siedzi gdzieś w mroku. Ledwo sylwetkę dostrzegam.
On mówi. Opowieść snuje. O sobie.
O wspominaniu zła , które...
2017-11-02
Do mnie trzeba walić wprost.
A nie jak Kafka czy Schulz, zakosami.
Wykładać na ławę kawę. Klarownie. Zrozumiale.
Bo prosty chłop jestem. I gdy w/w czytam, uśmiech martwy mam.
Teodor Fiodorem zwany, czarnym atramentem na białym pisze papierze. A talentów Jego nie da się ukryć. Objawił mi kolejny. Wędkarstwo.
Opracował Kronikę Wędkarza Wizjonera.
Zakres obowiązków wędkarza przewiduje zarzucenie wędki. Z czym nieodmiennie kojarzy się robak. Robaki w oczekiwaniu na pożarcie, zachowują się różnie. Niektóre są w stanie egzaltacji silnej. Niektóre otępiałe i z losem pogodzone. Inne burleskę tańczą, za bardzo losu nieświadome. A co poniektóre gotowe są same rybę pożreć. I nieważne co się złowi. Ważne jak zachowa się przynęta. I sedno. Glisty behawioryzm nad brzuszek pełny okonia powiedzmy, przedłożony.
Insekty owe wydłubane zostały z miękkiej, ciepłej, przyjaznej ziemi. Mogły żyć długo i szczęśliwie. Mieć dzieci i dobrą pracę. Zachciało im się zmian. Na powierzchnię ideałami zwabione. Wylazłszy, oko w oko z krzywymi lustrami stanęły. I swe przeciwieństwa zobaczyły. Za późno jednak było. Fiodor Teodor na to tylko czekał. Pozbierał i nad rzekę zaniósł. Wiemy już, że nie dla ochłody.
My, żyjący tu i teraz, znamy robale jak zły szeląg.
Czerwone, czarne, zezwierzęcone.
Skąd wiedzę tę Wędkarz Dostojewski posiadał ?
Gdy na świeczki dwie Lenin dmuchał ?
Nie pomyślał o jednym. Słowo pisane w prawosławnej Rosji nie miało szans z powszechnym analfabetyzmem. W ten sposób ludzi nie dało się ostrzec. Widmo zarazy czerwonej ciałem się stało.
Sumując, nie jest to pozycja, przy której trzęsą się wargi i podbródek.
Dlatego jedna gwiazda zgasła.
Do mnie trzeba walić wprost.
A nie jak Kafka czy Schulz, zakosami.
Wykładać na ławę kawę. Klarownie. Zrozumiale.
Bo prosty chłop jestem. I gdy w/w czytam, uśmiech martwy mam.
Teodor Fiodorem zwany, czarnym atramentem na białym pisze papierze. A talentów Jego nie da się ukryć. Objawił mi kolejny. Wędkarstwo.
Opracował Kronikę Wędkarza Wizjonera.
Zakres obowiązków...
Fantastyczny świat służb specjalnych.Majstersztyk!
Fantastyczny świat służb specjalnych.Majstersztyk!
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toCałą trylogię czytamy ,,jednym tchem,, :)
Całą trylogię czytamy ,,jednym tchem,, :)
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-08-02
A więc drach. Afgański Drach.
O tyle podobny do polskiego, o ile tragiczną historią obu narodów, pół świata można obdzielić.
O tyle analogiczny, o ile krotność ciemiężców przez wieki policzyć.
O tyle równoległy, o ile wojny cierpienia potęgują.
I siostrzany o tyle , o ile kolory życia podobne być mogą.
Drach - wolności synonim.
Latawiec - niezależności wariacja.
By zdołał się wzbić, potrzeba mu niewiele.
Wystarczy serca poryw i wiara. Wiara w ludzi.
Dobrej myśli podmuch, zaufania bryza, przyjaźni zefirek.
W powietrzu tak łatwo już nie będzie. Leciutko napięte płótno, gdy muśnie je wiatr, zadrży nagle, jak tylko silniejszy powiew poczuje. Lecz nadal ufne będzie, gdyż oddanie sterującym nim ludziom silniejsze. I to go zgubi w końcu, bo cechy, które go wyróżniają, solą są w oku.
Cyklonu, który nadciąga.
Sztormu, który wywróci Jego świat do góry nogami.
Huraganu, który wwierci mu w serce cierń. I tam pozostanie.
Rana tkwić będzie także w moim sercu.
I niech tak zostanie.
Ponieważ w błogiej nieświadomości trwanie, po stokroć gorsze jest od prawdy.
Dla Was -- tysiąc razy.
Afirmuję.
A więc drach. Afgański Drach.
O tyle podobny do polskiego, o ile tragiczną historią obu narodów, pół świata można obdzielić.
O tyle analogiczny, o ile krotność ciemiężców przez wieki policzyć.
O tyle równoległy, o ile wojny cierpienia potęgują.
I siostrzany o tyle , o ile kolory życia podobne być mogą.
Drach - wolności synonim.
Latawiec - niezależności wariacja.
By...
2016-08-07
Absolutnie tak wypada jawić się na cmentarzu.
Rzewnie, nostalgicznie i z cieniem wiatru tylko.
Nutką, którą rejestruję pośród mogił, gdy zamieniam się w słuch. Gdy przestawiam wajchę na wzrok, wyodrębniam szlak, jakim tu zawędrowałem. Gościniec to szeroki. Choć nie brak w nim stromizm i serpentyn. Arteria cierpi na długich prostych deficyt. Wręcz głód . Na stycznych można się rozpędzić. Tu nie ma takiej technologii. Hamulcowym szybkości są pyszna wymowa i urzekająca forma. Co parę zakrętów biorę się za boki, skądinąd w nekropolii niestosowne. Lecz jak to powstrzymać , gdy żebrak na mych oczach, modeluje się na krasomówcę złotoustego. Profiluje na oratora elokwentnego. Fasonuje na showmana narracyjnego ? Zważać też muszę na rozwidlenia nieprzejezdne. Zablokowane. By z trawersu nie zboczyć. W tym celu sygnatury lustruję . Są nimi karby i wyżłobienia wyciosane na korze genealogicznego drzewa. Kryjące hipotezy i tezy, prawdę objawioną i miłość nieskalaną. Jest mi o tyle ciężko, że taszczę swe bambetle. Tłumoczki rutyny. Mą kompetencję w tych zakresach. Ale pocieszam się. Bo stronice te, przeznaczone dla nas, są tak naprawdę o nas. O tych, łaknących słowa pisanego jak źdźbło rosy. O spotykających literaturę w słońca promieniach i burzy grozie. O hurmie z LC i samotników w kątach bibliotek zaszytych. Chłonących tę magię nieprzebraną. Magię czytania.
Piękno w byt przemieniających.
Absolutnie tak wypada jawić się na cmentarzu.
Rzewnie, nostalgicznie i z cieniem wiatru tylko.
Nutką, którą rejestruję pośród mogił, gdy zamieniam się w słuch. Gdy przestawiam wajchę na wzrok, wyodrębniam szlak, jakim tu zawędrowałem. Gościniec to szeroki. Choć nie brak w nim stromizm i serpentyn. Arteria cierpi na długich prostych deficyt. Wręcz głód . Na stycznych można...
2015-12-05
Kamraci! Bracia!
Stowarzyszone i stowarzyszeni.
Poświęcamy swój bezcenny czas, byście Wy, najmilsi, mogli się napawać naszymi opiniami. Nie tracąc czasu na czytanie książek. Z ciężkim sercem, ale rozumiemy, że ktoś musi czytać, by pracować mógł ktoś. Jesteśmy dla Was. Zapoznanie się z recenzją trwa minutę. Tkwienie w lekturze, znacznie dłużej. Zastanówcie się więc, ile dóbr możecie w tym czasie wyprodukować. Ile towarów przetransportować. Wskaźniki dzietności poprawiać, demografię ratując. A my w tym czasie, wszystko przeczytamy i Wam streścimy. Bez nas Wasze życie byłoby trudniejsze. W zasadzie nie do zniesienia. Nawet nie chcę myśleć, do czego by doszło, gdyby wszyscy zaczęli masowo czytać. MARNOTRAWSTWO – populacjo kochana. I nie mówcie nam o krzyczącej niesprawiedliwości, gdyż jesteśmy światli i lepiej rozumiemy, co dla Was dobre. My jesteśmy od doskonalenia umysłów. Wy, od wstawania o 5.30. Bo my , wyobraźnią sięgamy hen, daleko.
Jesteśmy za Was odpowiedzialni.
Przyjaciele!
Czytanie to tycie! Praca – to jest życie !
Powyższy tekst został zaakceptowany przez Komitet Polityczny DKT.
( Departament Kumania Treści )
Kamraci! Bracia!
Stowarzyszone i stowarzyszeni.
Poświęcamy swój bezcenny czas, byście Wy, najmilsi, mogli się napawać naszymi opiniami. Nie tracąc czasu na czytanie książek. Z ciężkim sercem, ale rozumiemy, że ktoś musi czytać, by pracować mógł ktoś. Jesteśmy dla Was. Zapoznanie się z recenzją trwa minutę. Tkwienie w lekturze, znacznie dłużej. Zastanówcie się więc, ile dóbr...
2017-04-23
Sługa Boży, w konfesjonale na chleb pracujący, ani chybi, co rusz, od swych słyszy owieczek -- ZAZDROSZCZĘ.
Moja skromna osoba również Wam, ten grzech wyznaje. Z tym, że ja zazdroszczę okrutnie.
Ma zawiść na Zafonie się skupia. I wokół Jego prozy wiruje. Po drugiej części, mianuję siebie na maniakalnego wielbiciela, zarówno z obrządku, jak i orientacji. Przyczyn takiej postawy jest bez liku. Wyczuwalny zapach książek. Autentyczna woń drukarskiej farby i szelest kartek wertowanych. Obfita doza na wyobraźnię leku i obezwładniający humor. Literacki bon vivant. Deszyfracja ezoteryczna, prawie jak rytuał. Jeżące się na rękach włoski. W końcu alfa i omega gustu mego. Sami widzicie, że to cielęcy zachwyt prawie. I jak tu do spowiedzi nie iść ? A jakby jeszcze mało było, to wszystko dzieje się bez zadęcia i bez pompy. Spod jego pióra nic się nie wyrywa. A słowa z motorycznej siły wypływają. I nie są grubo ciosane. Znam autorów, którzy piszą, zamiast ,,pluć i łapać". A w tym drugim święciliby sukcesy.
Zafon pisze zmysłami. Jak magiczna symfonia metafor. Jak mentalne harakiri. Jak spirytystyczny seans. To remedium, na moje wewnętrzne ja. Nic, tylko cmokać.
Te właśnie ekwilibrystyczne zdolności, są powodem animozji mych.
I to unikalne paranie się piórem.
Plus króliczka gonienie, zamiast jego złapanie.
Cherubinkowa finezja.
Ciekawe, czy małe zafoniątka, pójdą w ojca ślady ?
Więcej grzechów nie pamiętam.
Sługa Boży, w konfesjonale na chleb pracujący, ani chybi, co rusz, od swych słyszy owieczek -- ZAZDROSZCZĘ.
Moja skromna osoba również Wam, ten grzech wyznaje. Z tym, że ja zazdroszczę okrutnie.
Ma zawiść na Zafonie się skupia. I wokół Jego prozy wiruje. Po drugiej części, mianuję siebie na maniakalnego wielbiciela, zarówno z obrządku, jak i orientacji. Przyczyn takiej...
2017-02-19
Nie, to nie koniec. Ta książka trwa.
Trwa w głowach tych, którzy ją przeczytali.
Zajmuje tam poczesne miejsce. Godne miejsce.
Należne kluczowym zagadnieniom naszej egzystencji.
I jej sensu.
Znamienici malarze, ponadczasowi muzycy i pisarze.
Pisarze kompletni. Obligują nas, odbiorców, byśmy ich twórczość traktowali jak mantrę. Wyobraźcie sobie tryskający radością smutek. Brzmi dziwnie ? Może. Ale żaden dopust Boży nie jest w stanie złamać w człowieku pogody ducha. I nadziei. Na lepsze jutro. Jeżeli nie można marzeń spełniać, to przynajmniej można nimi żyć. I nie zasypywać odpowiedzi pytaniami.
Koń jaki jest, każdy widzi, ale Steinbeck spogląda w jego duszę. Postacie opisane są tak dogłębnie, a zarazem tak subtelnie. Przyroda pachnie majem i straszy styczniem. Jego proza ją materializuje. Arcyciekawy jest wątek hierarchii rodzinnej. Feminizującemu czytelnikowi tradycyjna rola kobiety może nie w smak być. Matki, opiekunki, gospodyni. Lecz nie do końca. Jak trwoga... to do kobiety. Chłopy bez jej wiedzy mrugnąć nie mogły. A twardą ,spracowaną ręką trzymała familię społem. Używając kija i marchewki. I jak trza było, wdzięku.
A teraz wątek główny.
Koleżanki i koledzy. Od jutra nie ma dla Was pracy.
Możecie spróbować w Portugalii. Ewentualnie na Sycylii.
W obozach pracy. Za psie pieniądze. Od jutra...
Postęp to obosieczny nóż. Z jednej strony tnie koszty, z drugiej bezdusznie obcina pracowników głowy. I nad takimi ludźmi autor przystanął.
Już sam nie wiem co jest gorsze.
Dziki kapitalizm czy nawiedzony komunizm.
To epopeja o szacunku. Szacunku do życia, do siebie nawzajem , do pracy.
Szacunku do chleba.
To jeszcze dorzucę swój szacunek. Dla Steinbecka.
Prosta opowieść o prostych ludziach.
Takie są najgłębsze.
Nie, to nie koniec. Ta książka trwa.
Trwa w głowach tych, którzy ją przeczytali.
Zajmuje tam poczesne miejsce. Godne miejsce.
Należne kluczowym zagadnieniom naszej egzystencji.
I jej sensu.
Znamienici malarze, ponadczasowi muzycy i pisarze.
Pisarze kompletni. Obligują nas, odbiorców, byśmy ich twórczość traktowali jak mantrę. Wyobraźcie sobie tryskający radością smutek....
2016-09-26
Już nawet nie galopujemy. To zbyt wolno. Cwał ? Ooo, licznik jeszcze niedomknięty ? Toż latamy. Niczym do Pegaza zaprzężeni . Zamykamy opony, jak dobrze rozróżniam slang motocyklistów. 45 stopni pochyłu jest potrzebne i tyle dokładnie osiągamy. O tym, co Dumas z moim błędnikiem wykonał, świadczą oczy zaryglowane podczas słuchania. Bałem się je otworzyć, by nie stracić z wizji władcy huraganu, zemsty demona. I koronkowego sieci tkania. Zapytacie, po co sieć ? Ano wszy się plenią. Iskanie nie pomaga, więc wzorem pająka zaczaić się trzeba. Sprawdzić czy oczka nie za małe. By sprawiedliwych nie skrzywdzić, a pluskwy się nie prześlizgły. I czekać można. Cierpliwie. Nawet dać szansę. Pozwolić by insekt potwierdził, że jest insektem. Że zasłużenie karę poniesie. I z szyderczym uśmieszkiem sam wlazł pod gilotynę. Dopiero gdy ostrze już w drodze, zdał sobie sprawę, że Bóg istnieje. I sprawiedliwy On, choć nierychliwy.
Ależ dzieło. Ależ myśli swobodne. Ależ intryga. Ależ baśń !
A jakie spojrzenie trzeźwe, ogląd świata prawdziwy. Fałsz zauważony. Napiętnowana obłuda. A gdy za barykadę zerkniesz, dusze prawe dostrzeżesz. Bo bez makijażu, życie tak wygląda właśnie. I jaka aktualna ona. Wczoraj napisana nie oddałaby lepiej sprawy sedna. Imć Aleksander Totalny, z domu Dumas. Sprawi , że nasze oblicze będzie się zmieniało. Od niewinnego uśmiechu, poprzez zmarszczkę czoło przecinającą, do łzy z wolna kapiącej.
Gdzie spokój groźniejszy jest od gniewu.
A honor, Stwórcy arcydziełem.
...i jeszcze jedno...
ach..gdyby tak teściowa mówiła do mnie Panie Zięciu...jest w tym żargonie czar jakiś :)
Już nawet nie galopujemy. To zbyt wolno. Cwał ? Ooo, licznik jeszcze niedomknięty ? Toż latamy. Niczym do Pegaza zaprzężeni . Zamykamy opony, jak dobrze rozróżniam slang motocyklistów. 45 stopni pochyłu jest potrzebne i tyle dokładnie osiągamy. O tym, co Dumas z moim błędnikiem wykonał, świadczą oczy zaryglowane podczas słuchania. Bałem się je otworzyć, by nie stracić z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-05-11
Sumarycznie i esencjonalnie afirmuję myśl pana Hugo od ,,A,, do ,,Y,,.
Zet pozostawiam panu Disneyowi. I tylko jemu.
I tak jak knedle nie są, niestety, czeskie, i tak jak ,, Whiskey In The Jar,, nie napisała Metallica, tak Hugo nie rozprzestrzenił swego dzieła w stanie nienaruszonym. Naruszył Disney i chwała mu za to. Chwała również Thin Lizzy za utwór i Niemcom za Knödl .
Nawiasem mówiąc, lube Panie, czy Wy naprawdę musicie być tak piękne ? Cudowne tak, że literatura ległaby w gruzach, gdyby Was zabrakło ? Toć największe dzieła Świata tego, całują rąbki sukien Waszych. Wielbią Was ci, co z rodu szpetnego się wywodzą. A na ich widok konie parskają :) Nie inaczej jest w przypadku tym.
ΑΝАΓΚΗ -- tyle wystarczy, by powieść napisać. Wenę poczuć i generator włączyć. Sprężynę naciągnąć i podnietę znaleźć. Pasję wytropić i zew krwi zwęszyć. Aha. Trzeba się jeszcze nazywać Hugo. By ze zwrotu – przeznaczenie – uczynić jedną z emocjonalnych studni. Z której wodę nasze babcie piły, my pijemy i wnuki będą pić. Dzieło to wielkie, bo inklinacja i chuć, niewiele nas od zwierząt różni. Oczywiście na zwierząt korzyść. A pożądanie niczym sushi na stole z nierdzewki leży. Nie każdy podły, głowę popiołem posypać potrafi. I kalectwo ducha cechy poetyckie mieć może. Język Moliera to maniera przednia.
Tylko mnogość macho niezmienną jest. Do tej wymarzonej.
I na koniec.
Nie wszyscy brzydale serca szpetne mają.
Sumarycznie i esencjonalnie afirmuję myśl pana Hugo od ,,A,, do ,,Y,,.
Zet pozostawiam panu Disneyowi. I tylko jemu.
I tak jak knedle nie są, niestety, czeskie, i tak jak ,, Whiskey In The Jar,, nie napisała Metallica, tak Hugo nie rozprzestrzenił swego dzieła w stanie nienaruszonym. Naruszył Disney i chwała mu za to. Chwała również Thin Lizzy za utwór i Niemcom za Knödl ....
2017-03-21
Mapa. Europy mapa.
Toczący się po niej kiścień, masłakiem zwany.
Kula z kolcami, nie oszczędzająca nikogo.
Człowieka, państwa, kompozycji globalnej.
Prawda paląca o katach i ofiarach. Winnych i niewinnych. Zdrajcach i nieugiętych. Turlające się libretto, wróć, niczym rak esencja żrąca. To pretekst.
Twardocha pretekst, by operację uskutecznić. Na żywym Polski ciele. Żywym dlatego, że było ,,kiedyś,,. Bez ,,kiedyś,, nie byłoby ego. Nie byłoby jaźni. Nie byłoby nas.
To ,,kiedyś,, zapewne, nie takie, jakim byśmy go chcieli. W wyobrażeniach żyjące. To raczej forma leczenia przez duszy pognębienie. Postać literacka nie wchodzi frontowymi drzwiami. Nawet przez balkon, albo od tarasu. Wślizguje się przez okienko piwniczne. Od najciemniejszej, żałosnej strony.
Jest zła immanentną częścią. Jest dobra antonimem.
Skórą na drugą stronę wywróconą.
Jest Polakiem. Jest Niemcem.
Jest wszystkim. Jest niczym. Jest Ślązakiem.
Wyższa kultura pisania. Choć samo pisanie kulturalne nie jest. To jak męskie granie. Trochę po pijaku, trochę z ciężkim brzmieniem a trochę nostalgiczne. Jędrne acz nie aroganckie.Tuli się i odtrąca.
Z pewnością nie na jedno popołudnie.
I nie dla rozrywki.
Dla gardła ściśniętego. I pięści.
Prawda Kosteczku ? Prawda ? Pięści ?
A postać czarna to Sen Wieczny. Dobra Śmierć.
Chapeau bas Ślązaku z Pilchowic. Chapeau bas.
I rani mnie ta książka i płaczę przez nią.
I przerażony jestem.
I zachwycony jestem.
Mapa. Europy mapa.
Toczący się po niej kiścień, masłakiem zwany.
Kula z kolcami, nie oszczędzająca nikogo.
Człowieka, państwa, kompozycji globalnej.
Prawda paląca o katach i ofiarach. Winnych i niewinnych. Zdrajcach i nieugiętych. Turlające się libretto, wróć, niczym rak esencja żrąca. To pretekst.
Twardocha pretekst, by operację uskutecznić. Na żywym Polski ciele. Żywym...
2019-02-07
Przeczytawszy dziesięć stron, czarno w przyszłość spojrzałem, dręczony obawą, że kolejna zima przy lekturze mnie zastanie.
Nic bardziej mylnego.
Nawet, powiem Wam , że nawet, przez dni kilka zapomniałem o Dyrektorze Ojcu, Donaldzie Kaczorze i panu Misiewiczu. Sorry, tylko M. Bo przy tej książce zapomnicie oddychać prawie :).
Wiecie co to walec. Wiecie, że to takie wielkie coś, co toczy się pomalutku ale nieubłaganie. I zgniata i miażdży i rujnuje. Zgniata morale, miażdży próżność naszą i ego rujnuje. To tego typu walec właśnie. I tak strona za stroną gwiazd przybywało....Och Brazos , Brazos, gnałeś mnie przez całe Stany, a doprowadziłeś mnie do ściany ! To jedna z tych książek, które są lepsze z każdym akapitem, każdym zdaniem , słowem każdym.... Doszło nawet do tego, że neta odpaliłem, autora poszukałem i w oczy mu spojrzałem. Niezmiernie ciekaw, co też w nich dostrzegę. I mądrość wychwyciłem i rozsądek ujrzałem i dalekowzroczność odnotowałem. Bo gość subtelnie pisać potrafi o czarnych jaźni stronach, dyskretnie intymne poruszać sprawy, finezyjnie do spraw seksu podejść i ulotnie o miłości opowiedzieć. A także o przyjaźni ogromnej, oddaniu i poświęceniu. I to nie w wielkiej epopei, nie w cymelium psychologicznym, nie w ponadczasowym dziele.
Ale w westernie.
W najprostszej z prostych, zdać by się mogło formie przekazu.
Zbudowany siłą opisanych postaci oznajmiam :
Brazos uczy. Brazos radzi. Brazos nigdy Cię nie zdradzi :)
Przeczytawszy dziesięć stron, czarno w przyszłość spojrzałem, dręczony obawą, że kolejna zima przy lekturze mnie zastanie.
Nic bardziej mylnego.
Nawet, powiem Wam , że nawet, przez dni kilka zapomniałem o Dyrektorze Ojcu, Donaldzie Kaczorze i panu Misiewiczu. Sorry, tylko M. Bo przy tej książce zapomnicie oddychać prawie :).
Wiecie co to walec. Wiecie, że to takie wielkie...
Kiedyś.
Lew ma dyżur. Dba by nie brakło kredy. Podlewa kwiaty, wietrzy klasę.
Przegania dzieciarnię. Jej miejsce podczas przerwy jest na korytarzu. Sam co chwilę zerka do książki. Lubi ten przedmiot. Lubi profesora. Kocha Jego wykłady. Nie ma dla niego znaczenia fakt, iż profesor jest tylko siedem lat starszy. Dzwonek. Wpada łobuzeria. Lew tego nie dostrzega. W skupieniu patrzy na drzwi. W końcu się otwierają i staje w nich uśmiechnięty Pan Fiodor. Zaczyna się lekcja. A dla Lwa przygoda.
Teraz.
A jakże. W końcu się spotkali. W naszych głowach.
Tak to widzę.
Rozbisurmanienie. Z takimi oto, ekspresywnymi słowami, mierzyć się musimy. Ponadczasowość za bary chwytamy. Wchodzimy ubłoceni, prosto z pola,do komnat. Na ich wnętrzach, przechadzających się postaciach, światowa literatura i kinematografia, kapitał zbiły.
Naśladując, wzorując, stylizując.
Inspiracje czerpiąc.
Miłość. Rzecz sama w sobie poważna.
Kobieta, która Światu wyzwanie rzuciła.
Rosja - planety pępek.
I piękna i głęboka. Jak Bajkał.
I jak Amazonka, z dorzeczem bodźców ogromnym.
Przeskoczyła iskierka.
O niej. O nim. O Tobie. O mnie.
Anno. Rozumiem Cię.
I Pana. Karenin.
Kiedyś.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toLew ma dyżur. Dba by nie brakło kredy. Podlewa kwiaty, wietrzy klasę.
Przegania dzieciarnię. Jej miejsce podczas przerwy jest na korytarzu. Sam co chwilę zerka do książki. Lubi ten przedmiot. Lubi profesora. Kocha Jego wykłady. Nie ma dla niego znaczenia fakt, iż profesor jest tylko siedem lat starszy. Dzwonek. Wpada łobuzeria. Lew tego nie dostrzega. W skupieniu...