-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1190
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać451
Biblioteczka
2017-01-07
2016-12-20
Powszechnie znanym faktem jest to, że liczb naturalnych istnieje dokładnie tyle samo co całkowitych. O miano jeszcze bardziej pospolitej wiedzy może z nim konkurować chyba tylko granica szeregu harmonicznego, lub to, że hiperboloida jednopowłokowa jest powierzchnią prostokreślną. No dobrze, może nie jest to wiedza podstawowa. Jednak dla części ludzkości, obdarzonej wyjątkowym matematycznym skrzywieniem to wszystko informacje nie tyle oczywiste, co fascynujące. Społeczność ta już od dawna dokonuje rozmaitych prób spopularyzowania matematyki jako wiedzy wyjątkowej w swojej nieskończoności, często abstrakcji, ale i związku z funkcjonowaniem wszechświata. Nie dziwi więc fakt istnienia coraz większej ilości matematycznych żartów, gadżetów i książek, zdziwić może natomiast to, że tematyka ta bardziej, lub mniej skrycie podejmowana jest w serialu oglądanym tydzień w tydzień przez miliony ludzi na świecie. A co najciekawsze, serial ten, to animowana, trwająca nieprzerwanie od 28 sezonów komedia.
Bardzo często, krótkie matematyczne wtrącenie w serialu staje się dla autora powodem do podjęcia pobocznego tematu, stąd obfitość matematycznych ciekawostek w książce. Mnie najbardziej spodobał się rozdział poświęcony „Czarodziejowi ze Springfield Park”, odcinkowi, w którym Homer, zafascynowany postacią Thomasa Edisona postanawia dorównać mu w ilości swoich wynalazków. Podczas procesu tworzenia, Homer zapisuje na tablicy kilka linijek, na pierwszy rzut oka zupełnie nie zrozumiałych, ale przez autora książki rozwiniętych i wytłumaczonych. Autor pisze o wielkim twierdzeniu Fermata z 1637 roku, dowiedzionym dopiero pod koniec XX wieku; o gęstości wszechświata i topologii. Rozważa, skąd w kreskówkowym świecie czteropalczastych postaci (pięciopalczasty jest tam jedynie Bóg) wziął się system dziesiętny. Nawiązuje też do świetnego występu w serialu Stephena Hawkinga, zaintrygowanego teorią Homera, na temat wszechświata w kształcie pączka z dziurką. Nie zabrakło również rozdziału o trójwymiarowym Homerze, który jest jednym z moich ulubionych odcinków.
Zdecydowanie polecam. To solidna porcja inteligentnej rozrywki.
Dziękuję za książkę mojemu ukochanemu, wkracza na półkę ulubionych.
Zapraszam na agatkaczyta.blogspot.com
Powszechnie znanym faktem jest to, że liczb naturalnych istnieje dokładnie tyle samo co całkowitych. O miano jeszcze bardziej pospolitej wiedzy może z nim konkurować chyba tylko granica szeregu harmonicznego, lub to, że hiperboloida jednopowłokowa jest powierzchnią prostokreślną. No dobrze, może nie jest to wiedza podstawowa. Jednak dla części ludzkości, obdarzonej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016
2016-12-19
Niedawno zachwycałam się poprzednią częścią serii – „Okularnikiem”, który był powieścią genialną, wielowymiarową i sensowną. „Lampiony” niestety nie dosięgają wysoko zawieszonej poprzeczki. Dużym minusem jest to, że akcja nie startuje tam gdzie zakończyła być przedstawiana we wcześniejszym tomie. Emocje jego zakończenia zostały ostro wyhamowane i przez wiele rozdziałów czytelnik nie wie tak naprawdę jaki był finał wydarzeń. Nowe wątki mnożą się z zawrotną prędkością i oprócz wspólnego motywu nie sprawiają wrażenia tworzenia żadnej całości. Autorka pisze wprost, że to książka o mieście, które nie jest tylko tłem wydarzeń. Czytając odniosłam jednak wrażenie, że przesadziła, tworząc poemat na cześć, jak się okazuje, niezwykłej, mistycznej wręcz Łodzi.
Ciężko mi ocenić czy to książka dobra czy nie. Z całej serii jest z pewnością najsłabsza. Pozytywem jest, jak zawsze, nieprzewidywalność. Każdy może okazać się zbrodniarzem, każde nasze przekonanie może zostać wykpione. Bohaterowie to ludzie ze słabościami, nikt nie jest idealny. Niczego nie możemy się po nich spodziewać. Nie udało mi się w tej książce polubić nikogo. Sasza irytowała mnie niemiłosiernie swoim mądrzeniem się, wyższością i idiotycznym podejściem do życia. Saszo: chcesz żeby Twój mężczyzna był na każde zawołanie? Nie wiąż się z rozwodnikiem z trojką dzieci. A w międzyczasie, zainteresuj się swoją własną córką.
Przegadana i miejscami zwyczajnie nudna. Nie wiem na ile wynika to z zobowiązań autorki do napisania książki o akurat takiej objętości. Moje rozczarowanie jest o tyle większe, że naprawdę czekałam na tą powieść. Szkoda, bo był w niej duży potencjał.
Zapraszam na agatkaczyta.blogspot.com
Niedawno zachwycałam się poprzednią częścią serii – „Okularnikiem”, który był powieścią genialną, wielowymiarową i sensowną. „Lampiony” niestety nie dosięgają wysoko zawieszonej poprzeczki. Dużym minusem jest to, że akcja nie startuje tam gdzie zakończyła być przedstawiana we wcześniejszym tomie. Emocje jego zakończenia zostały ostro wyhamowane i przez wiele rozdziałów...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-11-25
Młode małżeństwo wprowadza się do starego bloku na Bródnie. Szczęśliwy początek nowego życia zakłócony zostaje przez znalezione w windzie zwłoki. Śmierć wydaje się być nieszczęśliwym wypadkiem, wszystko wskazuje na to, że mężczyzna stracił życie próbując wydostać się z zatrzymanej windy. Niebawem blok staje się świadkiem kolejnych niewyjaśnionych zdarzeń. Groza wśród mieszkańców narasta, a każdy z nich musi zmierzyć się z własnymi koszmarami.
Opis na okładce przedstawia „Domofon” jako powieść grozy i porównuje ją do realistycznych horrorów Stephana Kinga. Nie wiem czy rzeczywiście można przyrównać ją do dzieł pisarza, który osiągnął wyżyny w tym gatunku, ale niewątpliwie jest to książka, która o tą kategorię zahacza. To właśnie pierwsze z moich wielkich zaskoczeń – Miłoszewskiemu udało się stworzyć powieść, która wprowadza nastrój grozy, elementy fantastyczne współgrają z rzeczywistością, a wszystko to nie jest tandetne. Nie ma zbyt wielu tego typu książek autorstwa polskich pisarzy. Druga niespodzianka to bardzo społeczna tematyka książki. Autor wykorzystał bardzo prosty pomysł, prostą historię mieszkańców bloku z wielkiej płyty i przedstawił relacje międzyludzkie, zachowania, reakcje różnych osób na konkretne sytuacje. To bardzo miłe zaskoczenie w stosunku do jego pozostałych książek. Miłoszewski we wszystkich swoich dziełach pisze o ludziach, ale ten społeczny kontekst jest w nich bardziej związany z polską historią, z tym jak ukształtowały się realia naszego kraju - jedynie w Gniewie akcja skupia się na życiu rodzinnym i przemocy domowej. „Domofon” nie zagłębia się w sytuację polityczną, system, ale skupia się na ludzkich przeżyciach, przemyśleniach, filozofii życiowej. Ukazuje życie w bloku, który nierozerwalnie łączy ze sobą mieszkańców, których koszmary stają się wspólną tragedią.
Bardzo udana powieść. Sukcesem stał się świetny, choć prozaiczny pomysł w doskonałym wykonaniu. Możliwe, że gdy sięgnę po nią ponownie moja opinia się zmieni. Może emocje, które we mnie wywołała wygasną w czasie. Jednak dziś, świeżo po lekturze mogę głośno powiedzieć, że to książka, której nie zapomnę. Polecam każdemu twórczość Miłoszewskiego, każda jego powieść jest dowodem na to, że polscy pisarze potrafią. Każdemu artyście życzę tak dobrego debiutu.
Zapraszam na agatkaczyta.blogspot.com
Młode małżeństwo wprowadza się do starego bloku na Bródnie. Szczęśliwy początek nowego życia zakłócony zostaje przez znalezione w windzie zwłoki. Śmierć wydaje się być nieszczęśliwym wypadkiem, wszystko wskazuje na to, że mężczyzna stracił życie próbując wydostać się z zatrzymanej windy. Niebawem blok staje się świadkiem kolejnych niewyjaśnionych zdarzeń. Groza wśród...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-08-16
Każde spotkanie z Murakamim to niepowtarzalna przygoda literacka. Nie tylko dlatego, że u żadnego innego autora nie odnajdziemy typowej dla niego przenikającej codzienność magii, ale również z powodu odmienności każdej jego książki. Nigdy nie wiem czego spodziewać się sięgając po powieść japońskiego pisarza i nigdy nie zakończyłam lektury bez zaskoczenia, ale i satysfakcji. Każda bowiem książka spod jego pióra robi na mnie duże wrażenie i dlatego pełna oczekiwań sięgnęłam po kolejną z nich.
„Kronika ptaka nakręcacza” to powieść bardzo obyczajowa, choć trudno tą obyczajowość utożsamiać ze znaną nam codziennością. Losy głównego bohatera to zmagania jawy ze snem, gdzie świat rzeczywisty przenikany jest przez elementy fantastyczne. Nie wiadomo co dzieje się realnie, bo wydarzenia, które wydają się być tylko marą przedostają się do życia. Obyczajowość książki nie wiąże się tylko z postacią głównego bohatera. Narrację przejmują również inne osoby i przedstawiają swoje własne historie. Ich opowieści, początkowo zdające się być przypadkowymi wątkami pobocznymi po czasie zaczynają się zbiegać. Bohaterowie połączeni są ze sobą dziwnym, niezrozumiałym splotem czasu, historii i podobieństw. Zadaniem głównego bohatera jest to połączenie zrozumieć i w jakiś sposób wykorzystać.
Nie potrafię powiedzieć o czym tak naprawdę jest ta książka, myślę że nie wie tego nawet sam autor. Przedstawia wielu bohaterów, narratorów i ich opowieści. Porusza obok wątku obyczajowego, również historyczny, dotyczący walk toczących się na terenie zajętej przez Japończyków Mandżurii i konfliktu japońsko-radzieckiego. Książka zawiera w sobie dużo przemocy opisywanej z typową dla Murakamiego dokładnością. Przyznam szczerze, że po kilkunastu początkowych rozdziałach ta liczba poruszanych tematów i zupełnie niezwiązanych z głównym bohaterem wątków pobocznych męczyła mnie. Pomyślałam, że powieść jest jedną ze słabszych w dorobku autora, cieszę się jednak, że nie przerwałam lektury. Książka z każdym kolejnym rozdziałem staje się coraz lepsza, ostatnie kilkadziesiąt stron czytałam z zapartym tchem nie mogąc doczekać się rozwiązania i zrozumienia. Czy je otrzymałam? Niekoniecznie. Dokładnie tak jak wyraziłam na początku akapitu po przeczytaniu książki wciąż nie wiem o czym opowiada i na czym polegały zmagania bohatera. Odkryłam w niej jednak wiele treści i zrobiła na mnie ogromne wrażenie.
Haruki to pisarz którego, jak lubię mówić, można od razu pokochać lub na zawsze znienawidzić. Mnie zdarzyło się to pierwsze. Realizm magiczny powieści Murakamiego zachwycił mnie od pierwszego z nim spotkania, a umocnił to jeszcze sentyment spowodowany około literackimi wydarzeniami z książkami japońskiego pisarza w roli drugoplanowej. Powszechne są porównania jego filozoficznych wywodów do szeroko rozumianej twórczości autorów takich jak Paulo Coelho, ale są one krzywdzące. Murakami to zupełnie inna liga, to pisarz, który ze zręcznością żongluje motywami, historiami, realiami i przede wszystkim słowem. Większość zdań jego autorstwa mogłoby być wierszem, gdyby tyko ta forma pozwoliła na przedstawienie w pełnej krasie niezwykłości tworzonych przez niego światów.
Zapraszam na agatkaczyta.blogspot.com
Każde spotkanie z Murakamim to niepowtarzalna przygoda literacka. Nie tylko dlatego, że u żadnego innego autora nie odnajdziemy typowej dla niego przenikającej codzienność magii, ale również z powodu odmienności każdej jego książki. Nigdy nie wiem czego spodziewać się sięgając po powieść japońskiego pisarza i nigdy nie zakończyłam lektury bez zaskoczenia, ale i satysfakcji....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-11-19
Choć nie jestem zwolenniczką podziału książek na dobre i złe, często sama klasyfikuję przeczytane powieści. Kategorie są trzy. W pierwszej umieszczam książki, wywołujące we mnie emocje, zapadające w pamięć i towarzyszące mi, przez kolejne lata. To powieści do których wielokrotnie mogę wracać i za każdym razem znajduję w nich coś nowego. Do drugiej śmiało wrzucam wszystkie książki, które totalnie mnie zawiodły, odrzuciły i przez które często nie udało mi się przebrnąć – właśnie te można by nazwać złymi. Zawartość trzeciego klasyfikacyjnego pudełka jest najbardziej zróżnicowana, bo wypełniam je książkami, które przeczytałam z przyjemnością, powieściami, których lektury z pewnością nie żałuję, przyniosły mi rozrywkę i odprężenie i… bardzo szybko ulotniły się z mojej pamięci. Takie hipotetyczne pudełko miałoby nieskończone dno, nie tylko z powodu licznych przedstawicieli, ale głównie dlatego, że większości takich książek nie potrafię sobie przypomnieć nawet z nazwy. Jedną z takich właśnie książek dzisiaj przedstawię.
Clovis LaFay, syn zmarłego hrabiego, mającego za życia znaczny majątek i wpływy nie ma łatwego życia. Problemy z wrogo nastawioną rodziną, kłopotliwe zajęcia, nocne rozmowy z duchami i wypadki z udziałem Ghuli, to wiele jak na jedną osobę. Spotkanie z dawnym przyjacielem, Johnem Dobsonem, obecnie nadinspektorem Podwydziału Spraw Magicznych skutkuje kolejnymi obowiązkami, Clovis zobowiązuje się bowiem do pomocy policjantom. Rozkwita również jego życie towarzyskie, staje się częstym gościem nie tylko Johna, ale przede wszystkim jego ambitnej siostry Anny. Młoda kobieta pragnie rozwijać swoje umiejętności magiczne, w XIX- wiecznym Londynie pobieranie nauki przez kobietę nie jest jednak możliwe. Wkrótce rodzina Dobsonów wciągnięta zostaje w rodowe porachunki LaFayów. Clovis musi przeciwstawić się zafascynowanym czarną magią krewnym i powstrzymać jednego z nich przed kolejną zbrodnią.
Zdziwić może nieco to, że książka w gatunku fantastyki, umiejscowiona w Londynie XIX-tego wieku wyszła spod pióra Polki. Umieszczone na okładce nazwisko Anna Lange jest pseudonimem doktor habilitowanej w dziedzinie chemii (!), a „Clovis LaFay…” to jej debiutancka powieść. Uważam, że to dość udany debiut, książka napisana jest lekkim językiem i dobrze się ją czyta. Pomysł na książkę również był trafiony, lekki niedosyt pozostawia jednak wykonanie. Wydarzenia przedstawiane są nieco chaotycznie, mam również wrażenie, że nie wszystkie zapoczątkowane wątki doprowadzone zostały do końca. Miejsce akcji, policyjne śledztwa, rozmowy z duchami i magiczne zdolności wywołały we mnie momentalnie skojarzenie z „Rzekami Londynu”, przezabawną powieścią Bena Aaronovitcha, którą przy okazji polecam. „Clovis…” zawiera jednak trochę mniej świeżości, nowych pomysłów i może właśnie tego trochę w tej powieści brakuje.
Jak wspomniałam wcześniej, powieść to lekka, przyjemna lektura. Dobra na leniwy wieczór, podróż pociągiem, odprężenie przed snem. Ja czytałam ją właśnie w podróży i dobrze spełniła swoje zadanie, bo pozwoliła wyłączyć się ze świata, droga się nie dłużyła. Myślę, że nie zostanie jednak w mojej pamięci. I nie oznacza to niczego złego, to po prostu ta „kategoria”. Polecam głównie miłośnikom lekkiej fantastyki, oceńcie ją sami.
Zapraszam na agatkaczyta.blogspot.com
Choć nie jestem zwolenniczką podziału książek na dobre i złe, często sama klasyfikuję przeczytane powieści. Kategorie są trzy. W pierwszej umieszczam książki, wywołujące we mnie emocje, zapadające w pamięć i towarzyszące mi, przez kolejne lata. To powieści do których wielokrotnie mogę wracać i za każdym razem znajduję w nich coś nowego. Do drugiej śmiało wrzucam wszystkie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-11-04
Motyw II Wojny Światowej jest jednym z częściej wykorzystywanym przez pisarzy i trzeba naprawdę mieć widzę, pomysł, odwagę i zdolności, żeby nie stworzyć z niego płytkiej opowieści o papierowych bohaterach i krzywdzie nieporównywalnej do rzeczywistych zdarzeń. Anthony Doerr miał i pomysł, i zdolności by wprowadzić go w życie. I tak powstała wojenna, ale nie-wojenna opowieść o dwojgu ludzi dorastających po przeciwnych stronach konfliktu.
Główną bohaterką książki jest nastoletnia, niewidoma Marie-Laure. Gdy Paryż zostaje zajęty przez nazistów, dziewczyna wraz z ojcem, pracownikiem Muzeum Historii Naturalnej ucieka z miasta i trafia do położonego nad oceanem Saint-Malo. W domu stryjecznego dziadka spędzi kolejne lata wojny. Nieco starszy od niej Werner wychowuje się w górniczym niemieckim miasteczku. Jest chłopcem nieprzeciętnym, ciekawym świata techniki i uzdolnionym w tej dziedzinie. Kiedy udaje mu się naprawić radio niemieckiego porucznika, przyjmuje propozycję wyjazdu do elitarnej szkoły. Pragnie zdobywać świat, odkrywać tajemnice, konstruować nowe urządzenia. Jednak cel jego podróży okazuje się być szkołą dla przyszłych żołnierzy, przygotowującą go do zostania kulą armatnią, bardziej niż rozwijającą jego zdolności. Gdy wojna zbiera swoje żniwo ścieżki Marie-Laure i Wernera przecinają się w niespodziewany sposób.
Książka Doerra jest opowieścią inną niż wszystkie. Motyw wojenny jest w niej bardziej tłem, niż rzeczywistym wątkiem. Fabuła nie skupia się na walkach, obozach, komorach gazowych, więzieniach i holokauście. To powieść przedstawiająca destrukcyjną siłę wojny, która niszczy wszystko na swojej drodze – życie, marzenia, nadzieje i możliwości. To historia ludzi, którzy mogliby dokonać rzeczy wielkich i zmienić świat, gdyby wcześniej nie został zniszczony przez wojenny koszmar.
Wybór Saint-Malo na miejsce wydarzeń nie jest przypadkowe, miasto to zostało w rzeczywistości zniszczone podczas II Wojny Światowej. Pomimo tego, „Światło którego nie widać” nie jest zdecydowanie prozą historyczną. Inspiracja historią stanowi tylko punkt wyjścia do opowieści o ludzkich losach i podeptanych marzeniach. W książce pojawia się także element fantastyczny, w postaci brylantu, uważanego za magiczny, dający właścicielowi wieczne życie, jednocześnie krzywdząc wszystkie kochane przez niego osoby. Ten magiczny motyw może być dla niektórych czytelników irytujący i niepotrzebny, jednak, co mi bardzo się podoba, nie wiadomo tak naprawdę czy moc kamienia jest prawdziwa, czy tylko wyobrażona. Pozostaje to tajemnicą.
„Światło którego nie widać” w 2015 roku nagrodzone zostało nagrodą Pulitzera. Czy słusznie, ciężko mi stwierdzić, bo większość pozostałych laureatów nie jest mi znana. Z pewnością jest to książka dobra, warta przeczytania. Może zaskoczyć, tak jak pozytywnie zadziwiła mnie, bo spodziewałam się kolejnej podobnej do innych historii. Autor sprawnie porusza się pomiędzy różnymi okresami życia bohaterów i pomiędzy miejscami. Ciężko oderwać się od jego narracji. Trzeba jednak pamiętać, to o czym wspomniałam już wcześniej – nie jest to książka historyczna. Nie opisuje tragedii holokaustu, przelanej krwi, walki toczonej przez jedną stronę o wolność, przez drugą o dominację. Każdego kto sięgnąłby po nią z nadzieją na historię wojenną, z pewnością spotka zawód. To czysta literacka fikcja, opowieść, dla której wojna jest tylko tłem.
Polecam
Zapraszam na agatkaczyta.blogspot.com
Motyw II Wojny Światowej jest jednym z częściej wykorzystywanym przez pisarzy i trzeba naprawdę mieć widzę, pomysł, odwagę i zdolności, żeby nie stworzyć z niego płytkiej opowieści o papierowych bohaterach i krzywdzie nieporównywalnej do rzeczywistych zdarzeń. Anthony Doerr miał i pomysł, i zdolności by wprowadzić go w życie. I tak powstała wojenna, ale nie-wojenna opowieść...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-10-13
Wizja społeczeństwa pozbawionego wolności myślenia, a co za tym idzie człowieczeństwa. Wśród tworzonych w laboratoriach ludzi za tematy tabu uchodzą macierzyństwo, miłość i monogamia. Jedynym znanym uczuciem jest szczęście, generowane poprzez dostępny dla wszystkich narkotyk. Jedyną formą związków międzyludzkich - oddanie każdemu, bo wszyscy należą do wszystkich.
Opowieść o ostatnim człowieku, dla którego nie ma miejsca w nowej rzeczywistości.
Pomimo nieco archaicznej wizji świata przyszłości, książka zachowała świeżość przekazu. Nauka nie zawsze ma dobre rezultaty. Rozwój nie zawsze oznacza stworzenie lepszego świata.
Wizja społeczeństwa pozbawionego wolności myślenia, a co za tym idzie człowieczeństwa. Wśród tworzonych w laboratoriach ludzi za tematy tabu uchodzą macierzyństwo, miłość i monogamia. Jedynym znanym uczuciem jest szczęście, generowane poprzez dostępny dla wszystkich narkotyk. Jedyną formą związków międzyludzkich - oddanie każdemu, bo wszyscy należą do wszystkich.
Opowieść...
2016-09-30
Ponieważ wybór moich lektur nigdy nie jest dziełem przypadku niezwykle rzadko trafiam na złe książki. Często odkładam je w połowie, bo szkoda mi czasu na kontynuację czytania czegoś bezwartościowego. „Strażniczkę książek” przeczytałam w całości. I sama nie wiem co mną kierowało, bo od początku powieść była dla mnie ogromnym, ogromnym zawodem.
O czym opowiada książka? Nastoletnia Amy wraz z mamą przybywa na rodzinną wyspę swojej rodzicielki, by oderwać się od smutków rzeczywistości. Po raz pierwszy spotyka swoją babcię i innych członków rodziny. Niespodziewanie spada na nią wieść, że jej rodzina posiada niezwykłą umiejętność przenikania do książkowych światów. Zadaniem każdego członka rodu jest pełnienie straży nad treścią książek, zapewnianie pomocy bohaterom i pilnowanie, by żaden wątek nie został zniekształcony. Podczas podróży przez literacką rzeczywistość Amy natrafia na ślady złodzieja, który kradnie pierwotne pomysły, niszcząc w ten sposób klasyczne dzieła, znane wśród czytelników z całego świata. Bo jakie przygody przeżyłaby Alicja, gdyby nie spotkała białego królika i nie trafiła do Krainy Czarów? Czym byłaby opowieść o Wichrowych Wzgórzach bez otaczającego bohaterów zła, nienawiści i zemsty? Kim byłby Mały Książe pozbawiony ukochanej róży? Brzmi ciekawie i intrygująco? Zdecydowanie.
Pomysł był naprawdę dobry i z pewnością utalentowany, dojrzały autor mógłby stworzyć z niego książkę interesującą, żonglującą niuansami, konwencjami, zabawną i emocjonującą. Mechthildzie Gläser to się jednak nie udało. Książka jest chaotyczna, nudna, zwyczajnie męcząca. Główna bohaterka to typowa nastolatka, która opisana jest z typowym dla młodzieżowych książek zwyczajem – nieporadna, fajtłapa, nie wierzy w siebie. Spotyka na swojej drodze chłopaka, spędzają ze sobą czas, przyjaźń zamienia się w coś głębszego. On oczywiście jest rycerski, zachwyca go jej odmienność, uwielbia to, że sama nie dostrzega jaka jest piękna. Prawie w każdej sytuacji oddaje marznącej dziewczynie swój sweter, co jest zawsze dosadnie podkreślone. Zachowanie Amy zupełnie przeczy jej opisowi, jej miłość do literatury i oczytanie nie przekłada się na rozum. Jest niedojrzała, zwyczajnie dziecinnie obraża się na swoją mamę i z przesadą reaguje na najbłahsze problemy. Również kreacja jej mamy jest dla mnie po prostu śmieszna. To oczywiście również indywidualistka, jest weganką, ubraną niezmiennie w kolorowe swetry, w których wygląda niespotykanie pięknie, jak żadna inna kobieta. Rozpacza po rozstaniu z ukochanym, który postanowił wrócić do swojej żony i dzieci (!). Uwaga, będzie dobra rada – nie chcesz znaleźć się w takiej sytuacji? Nie podrywaj i nie umawiaj się z mężczyznami mającymi rodzinę.
Powieść to niezwykle infantylna bajka, bo tak trzeba ją nazwać. Również język, którym jest napisana pozostawia wiele do życzenia. O co chodzi z ciągłym jąkaniem bohaterki? O co chodzi z ucinaniem wyrazów w połowie? „Ta…ak?”, „Oczy…wiście”, „Prze-pra-szam”. Przyznajcie sami, czy to nie jest irytujące? Nie wiem na ile problem językowy książki wiąże się z jej tłumaczeniem, nie znam dobrze niemieckiego, nie mogę więc sprawdzić jak czyta się oryginał. I szczerze mówiąc, wcale tego nie żałuję, bo to książka, do której nie chciałabym już wracać. Mam zastrzeżenia również do wydawnictwa, bo nie dopilnowało ostatecznej wersji powieści, w której literówek naprawdę nie da się nie zauważyć.
Bardzo zawiodłam się na „Strażniczce książek”, a moje oczekiwania nie były wygórowane, liczyłam na niewymuszoną, lekką opowieść o literackich przygodach. Szkoda, bardzo szkoda. Komu mogę polecić powieść? Zdecydowanie młodszym czytelnikom, miłośnikom książek o książkach i okołoliterackich przygód. Nie zachęcam jednak. Może warto sięgnąć po inne, lepsze powieści.
Zapraszam na agatkaczyta.blogspot.com
Ponieważ wybór moich lektur nigdy nie jest dziełem przypadku niezwykle rzadko trafiam na złe książki. Często odkładam je w połowie, bo szkoda mi czasu na kontynuację czytania czegoś bezwartościowego. „Strażniczkę książek” przeczytałam w całości. I sama nie wiem co mną kierowało, bo od początku powieść była dla mnie ogromnym, ogromnym zawodem.
O czym opowiada książka?...
2016-09-25
W „Okularniku” będącym drugą odsłoną tetralogii z Saszą Załuską w roli głównej, profilerka wyrusza na poszukiwania wcześniej uważanego za zmarłego ojca swojej córki. Hajnówka, do której trafia, z pozoru wyglądająca na tradycyjne, spokojne miasteczko w pobliżu białowieskich lasów, okazuje się być centrum porachunków na tle narodowościowym. Mieszkańcy dzielą się na Polaków i Białorusinów, Katolików i Prawosławnych. W złagodzeniu konfliktów nie pomaga wzrost ilości ruchów nacjonalistycznych, żyjących wciąż legendami o nieustraszonych i bohaterskich „żołnierzach wyklętych”. Pewnego dnia uprowadzona zostaje świeżo poślubiona małżonka miejscowego biznesmena, w którego tartaku zatrudnienie znalazła znacząca część mieszkańców. Przez wielu uważany za dobrodzieja przedsiębiorca, nie jest jednak postacią jednoznacznie nieskazitelną. Jego nazwisko powiązane jest ze zniknięciem aż trzech związanych z nim w przeszłości kobiet. Sasza zostaje wplątana w śledztwo w sprawie zaginięć.
Oddanie głównej roli w książce kobiecie i umieszczenie jej w środowisku policyjnym było krokiem odważnym. Sasza jest jednak bohaterką, która odnajduje się w różnorakich sytuacjach. To osoba, która świetnie radzi sobie w swoim zawodzie i ma tego świadomość. Nie daje się zbywać, dąży do celu i nie wycofuje się z rozpoczętych przez siebie akcji. Myślę, że autorka obdarzyła bohaterkę częściowo swoimi cechami, stworzyła ją w oparciu o własne doświadczenia. Jednak co najważniejsze, jest to postać, z którą można się identyfikować, bo nie jest ideałem, ma wady, myli się i często zachowuje bezmyślnie. I mimo tego, że jest główną bohaterką, również jej, tak samo jak innym, udaje się zachować swoje tajemnice.
Historia ma kluczowe znaczenie w powieści. To wydarzenia z przeszłości są przyczyną późniejszych tragedii, zbrodni i konfliktów. Autorka porusza temat pogromu wsi prawosławnych dokonanego przez oddziały żołnierzy wyklętych. Opisuje zjawisko powstawania ruchów patriotycznych i bardzo aktualne w ostatnim czasie przypadki ataków i bójek na tle narodowościowym. W książce wyraźnie odczuć można świetne przygotowanie autorki. Potwierdza się to, co sama Bonda mówi o sobie. Jest pisarzem – rzemieślnikiem, wytrwale zbiera materiały do swoich powieści, czyta akta, gromadzi informacje i podróżuje do miejsc, które opisuje. Akcję „Okularnika” umieściła w swojej rodzinne Hajnówce, lecz jej opis pozbawiony jest wspomnień i idealizacji. Przedstawienie miasteczka jest rzetelne i dopracowane.
Polecam książkę każdemu, to świetnie skrojony kryminał, którego nie da się wyprzeć z pamięci. Znajdziemy tu problemy społeczne, zaszłości historyczne, osobiste problemy i zawiedzione miłości. Zachęcam do przeczytania obu części serii. Jest ona dowodem na świetny warsztat pisarski Bondy.
Zapraszam na agatkaczyta.blogspot.com
W „Okularniku” będącym drugą odsłoną tetralogii z Saszą Załuską w roli głównej, profilerka wyrusza na poszukiwania wcześniej uważanego za zmarłego ojca swojej córki. Hajnówka, do której trafia, z pozoru wyglądająca na tradycyjne, spokojne miasteczko w pobliżu białowieskich lasów, okazuje się być centrum porachunków na tle narodowościowym. Mieszkańcy dzielą się na Polaków i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-09-17
Jedna z najbardziej cenionych przez mojego Ukochanego książek.
Orwell przedstawia w swojej książce wszystkie zagrożenia systemów totalitarnych, które poprzez ograniczenie wolności politycznej, gospodarczej i kulturowej prowadzą do ogłupienia i przytępienia społeczeństwa. Pokazuje wyraźnie, że władza komunistyczna nie ma na celu zrównania praw, przywilejów i dobrobytu, ale panowanie samo w sobie. Przerażająca jest wizja świata, w którym prawda nie ma żadnego znaczenia, bo nie jest oficjalnie uznawana przez partię. Każde doświadczenie, wspomnienie i w zasadzie cała przeszłość są względne, bez przeszkód mogą zostać odrzucone, zaprzeczone i zmienione. Oficjalne komunikaty i wiadomości wyznaczają to w co wierzyć mają obywatele. W sklepie nie ma ani jednej pary butów? Nieważne, społeczeństwo świętuje na wiadomość wykonania z nawiązką planu produkcji obuwia. Kraj przez lata prowadził wojnę ze Wschódazją? Nieprawda, dziś jest w konflikcie z Eurazją. Nie tylko dziś, zawsze to z nią walczył. Wiadomości z frontu wojny z Wschódazją to oczywiste pomyłki drukarskie. Tysiące wieloletnich pomyłek, które w krótkim czasie trzeba naprawić. Świat wykreowany przez Orwella to rzeczywistość sprzeczności i kłamstw, z którymi trzeba się pogodzić i zmusić do „dwójmyślenia”, zrozumienia, że prawda nie jest wcale jednoznaczna. To przerażająca wizja społeczeństwa, które pozbawione normalnych stosunków międzyludzkich karmione jest pogardą dla wroga, owocującą manifestacjami podczas Tygodnia Nienawiści. W tym świecie, w którym zaprzeczyć można wydrukowanej dzień wcześniej treści prognozy pogody, równie łatwo zanegować jest czyjeś istnienie. Wystarczy jeden fałszywy krok, by Policja Myśli doprowadziła do aresztowania dowolnego obywatela i zlikwidowania wszystkich wzmianek na temat jego życia. Człowiek zostaje ewaporowany, przestaje istnieć, a w zasadzie nie przestaje, bo przecież nigdy nie istniał.
Książka robi niesamowite wrażenie i pozostaje w pamięci. Atmosfera ciągłego strachu i czujności otaczająca bohaterów wpływa również na czytelnika. Nie można zaufać żadnemu z bohaterów, nie można wierzyć w ich szczerość i dobre chęci. System przedstawiony przez Orwella przeraża, a trwogę potęguje świadomość, że podobnie rządzone miejsca istnieją w świecie rzeczywistym. Przeraża fakt, że nawet my, Polacy, nienauczeni niczego przez naszą trudną historię próbujemy tworzyć system, w którym każdego człowieka można zniszczyć, a historię zakłamać.
Są książki, które po przewróceniu ostatniej strony nadal pozostają z czytelnikiem. „Rok 1984” to dla mnie jedna z nich. Czytałam ją dwa razy i wiem, że jeszcze wielokrotnie do niej wrócę bo to naprawdę literatura na najwyższym poziomie. Dosadnie przedstawia ona całe zło, które niosą za sobą systemy totalitarne i zniewolenie człowieka. Pozostawiła mnie z wieloma przemyśleniami i z pytaniem, na które wciąż nie potrafię odpowiedzieć – czy miłość Winstona do Julii była realna? Może ich związek był tylko sprzeciwem wobec władzy, może relacją wyłącznie seksualną, a może, zwyczajnie, tęsknotą za bliskością drugiego człowieka?
Niezwykły obraz zniewolenia człowieka, któremu odebrano nawet prawo do samodzielnego myślenia. Trudna, zmuszająca do przemyśleń lektura.
Numer 22 na liście 100 książek XX wieku wg. Le Monde. Książka, do której muszę wrócić
Zapraszam na agatkaczyta.blogspot.com gdzie znaleźć można więcej moich tekstów
Jedna z najbardziej cenionych przez mojego Ukochanego książek.
Orwell przedstawia w swojej książce wszystkie zagrożenia systemów totalitarnych, które poprzez ograniczenie wolności politycznej, gospodarczej i kulturowej prowadzą do ogłupienia i przytępienia społeczeństwa. Pokazuje wyraźnie, że władza komunistyczna nie ma na celu zrównania praw, przywilejów i dobrobytu, ale...
2016-09-12
Trzecia i ostatnia już odsłona losów Fina Macleoda, pozostawia lekki niedosyt. Poprzednie części postawiły poprzeczkę tak wysoko, że kolejnej zabrakło trochę by jej dosięgnąć. Mimo to jest solidnym i wciągającym kryminałem. Dlaczego jednak mam wrażenie, że autor pomylił bohaterów?
Akcja powieści to ponowny powrót do beztroskich lat, spotkań z przyjaciółmi i szalonych zabaw. To czas młodzieńczych marzeń, niespełnionych ambicji i zawiedzionych nadziei. Autor po raz kolejny przedstawia historię dorastania Fina Macleoda i odkrywa przy tym całkiem nowe fakty. No właśnie – całkiem nowe. Dowiadujemy się o jego młodzieńczym zauroczeniu, głębokiej przyjaźni z zaniedbanym i samotnym chłopakiem oraz współpracy z zespołem muzycznym. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że wszystkie osoby rzekomo stanowiące ogromną część młodości Fina, nigdy wcześniej nie zostały wspomniane ani słowem.
Dlaczego aż tak bardzo mi to przeszkadza? Przecież to nic dziwnego, że czytelnik nie poznaje bohatera w całości, nie da się przedstawić kompletnego życiorysu kreowanej postaci. W tym przypadku mam jednak wrażenie, że autor na siłę próbował dopasować pewne fakty do wcześniej stworzonego przez siebie obrazu bohatera. Historia, która przedstawiana jest w książce, to naprawdę ciekawa, pełna akcji, wciągająca opowieść. Mówi o przyjaźni, objawiającej się w najtrudniejszych momentach, o spełnianiu zobowiązań, ale i trudnościach w komunikacji z najbliższymi i wyrażaniu swoich uczuć. Jestem pewna, że powieść wybroniłaby się nie będąc częścią cyklu o Finie, a nawet jeśli autorowi zależało na umieszczeniu jej w swojej trylogii, to mógł wprowadzić kolejnego bohatera i obdarzyć go przeszłością, którą przypisał Macleodowi. Byłoby to bardziej wiarygodne, przynajmniej dla mnie.
Książkę zdecydowanie warto przeczytać, jest tak samo klimatyczna jak jej poprzedniczki. To powieść obyczajowa, społeczna, psychologiczna i sensacyjna. Zachęcam do przeczytania wszystkich odsłon serii i wyrobienia sobie własnej opinii na jej temat. Wierzę, że nie zawiedziecie się.
Zapraszam na agatkaczyta.blogspot.com
Trzecia i ostatnia już odsłona losów Fina Macleoda, pozostawia lekki niedosyt. Poprzednie części postawiły poprzeczkę tak wysoko, że kolejnej zabrakło trochę by jej dosięgnąć. Mimo to jest solidnym i wciągającym kryminałem. Dlaczego jednak mam wrażenie, że autor pomylił bohaterów?
Akcja powieści to ponowny powrót do beztroskich lat, spotkań z przyjaciółmi i szalonych...
2016-09-08
Autor powraca do krajobrazów przedstawionych czytelnikowi w „Czarnym domu” i odkrywa przed nim kolejne malownicze wysepki, miasteczka i plaże. Książka skonstruowana jest w podobny do pierwszej części sposób, wydarzenia teraźniejsze przeplatają się z opisem przeszłości. Akcja toczy się w wielu miejscach, wśród różnorakich społeczności. Losy bohaterów są skomplikowane, a żadne wydarzenie nie jest bez znaczenia. Czas przynosi kolejne zaskoczenia, niewiadome i rozczarowania – wszystko co dawnej uważane za oczywistość okazuje się być ułudą. Atmosfera tajemnicy potęgowana jest przez niemożność porozumienia się z jedyną osobą, która zna prawdę o przeszłości.
Książka buduje w czytelniku napięcie i rozbudza ciekawość, aż do ostatniej strony dawkując informacje o bohaterach i ich dziejach. Seria nie zgubiła po drodze klimatyczności pierwszej części, wręcz przeciwnie, autorowi udało się ponownie oddać słowami niesamowity nastrój i burzę uczuć, którą można wyczuć u bohaterów. Podziwiam w pisarzu tą umiejętność opisywania emocji, odczuć i aury, jest w tym naprawdę świetny, bo czaruje i przyciąga każdym zdaniem. Niestety, ja tego nie potrafię i dlatego tak ciężko wysłowić mi moją satysfakcję z lektury szkockiej serii.
Zapraszam na agatkaczyta.blogspot.com
Autor powraca do krajobrazów przedstawionych czytelnikowi w „Czarnym domu” i odkrywa przed nim kolejne malownicze wysepki, miasteczka i plaże. Książka skonstruowana jest w podobny do pierwszej części sposób, wydarzenia teraźniejsze przeplatają się z opisem przeszłości. Akcja toczy się w wielu miejscach, wśród różnorakich społeczności. Losy bohaterów są skomplikowane, a...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-09-03
Po niezbyt udanej "Wnuczce do orzechów" sięgnęłam po "Feblika" z nadzieją na dobrą, zabawną, uroczą książkę - taką jak dawne części Jeżycjady. Niestety, po raz kolejny rozczarowałam się. Książka jest ckliwa, naiwna, przedstawia spłaszczony obraz rzeczywistości. To kolejna część, w której autorka przedstawia swój zachwyt wsią, gdzie życie jest piękne, a praca zawsze przynosi satysfakcję i radość.
Bohaterowie to postaci papierowe, nierealne. Gdzie podziały się te wspaniałe osobowości jak Cesia, Aniela, Pulpecja - ta dawna, zabawna? Nie znajdziemy ich na kartach tej powieści. Mamy za to oczytanych, znających na pamięć wiersze Norwida, pracowitych młodzików, którym daleko do zostania ulubieńcami czytelników. Ich zachowania są zupełnie niewiarygodne, nie z tego świata (Z pewnością przesadzam, przecież każda koleżanka, pojawiając się w domu kolegi ze szkolnych lat samodzielnie zabiera się za malowanie jego łazienki i porządkowanie gruzu). Dlaczego autorka nie pisze o zwyczajnych ludziach, przeciętnych, nieutalentowanych, prawdziwych? Czytałabym o nich z radością, tak jak kiedyś o Pulpecji, która nie zdała matury.
Żal mi Jeżycjady i tego co się z nią stało. Tej nierealności, cukierkowości, ułudy. Nie ma na świecie takich rodzin, nie ma takiego życia i nie ma takich ludzi. I całe szczęście.
Zapraszam na agatkaczyta.blogspot.com
Po niezbyt udanej "Wnuczce do orzechów" sięgnęłam po "Feblika" z nadzieją na dobrą, zabawną, uroczą książkę - taką jak dawne części Jeżycjady. Niestety, po raz kolejny rozczarowałam się. Książka jest ckliwa, naiwna, przedstawia spłaszczony obraz rzeczywistości. To kolejna część, w której autorka przedstawia swój zachwyt wsią, gdzie życie jest piękne, a praca zawsze przynosi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016
Przyznaję, że to książka, której treści nie poznałam jako dziecko. Po raz pierwszy przeczytałam ją dopiero niedawno i cieszę się, że po nią sięgnęłam. To niezwykle malownicza opowieść, której akcja toczy się nad rzeką. Bohaterami są zwierzęta o ludzkich cechach, w ich kreacji autor ilustruje postawy ludzi, ich wady, zalety, reakcje i zachowania. Poprzez wprowadzenie postaci Ropucha pokazuje jak niebezpieczna może być pycha, egoizm, brak odpowiedzialności za własne czyny i bezmyślność. W opozycji do jego zachowania stawia innych - roztropnych, pomocnych i sympatycznych bohaterów. Na ich podstawie czytelnik uczony jest uprzejmości, rozsądku i przede wszystkim tego jak wielką siłę ma przyjaźń, która trwa pomimo różnic i niesnasek i nie ustaje w żadnej sytuacji.
Zapraszam na agatkaczyta.blogspot.com
Przyznaję, że to książka, której treści nie poznałam jako dziecko. Po raz pierwszy przeczytałam ją dopiero niedawno i cieszę się, że po nią sięgnęłam. To niezwykle malownicza opowieść, której akcja toczy się nad rzeką. Bohaterami są zwierzęta o ludzkich cechach, w ich kreacji autor ilustruje postawy ludzi, ich wady, zalety, reakcje i zachowania. Poprzez wprowadzenie postaci...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-08-31
Autorowi udało się dosadnie oddać ponury, ciemny obraz wyspy i jej mieszkańców. Surowy nastrój oddziałuje na czytelnika. Książka jest bardzo klimatyczna, a opisy oddziałują na wyobraźnię. Rzeczywistość przedstawiona jest tak urzekająco i wyraziście, że wywołuje to wrażenie oglądania jej na własne oczy. Co więcej, oglądania jej przez pryzmat sepii, bo w tym świecie nie ma kolorów, radości i beztroski. Jest to symbolicznie ukazane w postaci krajobrazu, na który składają się zamieszkiwane przez ludność białe, pokryte wapnem kamienne budynki i pozostałości dawnych czarnych domów. Klimat, który tak sugestywnie stworzony został przez autora, wpłynął na mnie tak mocno, że poczułam chęć poznania opisanych miejsc, zobaczenia ich i przekonania się na własne oczy o ich niezwykłej malowniczości. Dotychczas taką reakcję wywołał we mnie tylko jeden pisarz, równie utalentowany mistrz budowania nastroju Carlos Ruiz Zafón, umiejscawiając akcję swoich powieści w dawnej, pełnej tajemnic Barcelonie.
Peter May stworzył książkę tak niezwykłą, że nie potrafię w pełni wyrazić mojego zachwytu. To powieść nastrojowa, klimatyczna, wywołująca smutek i współczucie wobec nieszczęśliwych losów bohaterów. To książka, po którą każdy powinien sięgnąć, bo jest nie tylko solidnie zbudowanym kryminałem, ale też opowieścią społeczno-obyczajową i okazją do poznania niezwykłej rzeczywistości wyspy Lewis i jej mieszkańców. Polecam gorąco. Książce i jej autorowi niespodziewanie udało się skraść moje serce.
Zapraszam na agatkaczyta.blogspot.com
Autorowi udało się dosadnie oddać ponury, ciemny obraz wyspy i jej mieszkańców. Surowy nastrój oddziałuje na czytelnika. Książka jest bardzo klimatyczna, a opisy oddziałują na wyobraźnię. Rzeczywistość przedstawiona jest tak urzekająco i wyraziście, że wywołuje to wrażenie oglądania jej na własne oczy. Co więcej, oglądania jej przez pryzmat sepii, bo w tym świecie nie ma...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-08-27
Przyznaję, że książka nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia. Cała historia zespołu opowiadana jest chaotycznie, wypowiedzi różnych osób mieszają się i często trudno było mi rozróżnić czyje słowa są aktualnie przytaczane. W lekturze nie pomaga nużący styl i przypadkowość. Wiele wydarzeń opisywanych jest pobieżnie, niektóre zostają tylko jednym zdaniem wspomniane. Sposób przedstawienia procesu tworzenia muzyki - nie byle jakiej, bo przecież dającej początek nowym muzycznym nurtom – nie usatysfakcjonował mnie. Szczególnie zawiodłam się na wręcz zdawkowych informacjach na temat powstawania chyba najważniejszej w karierze zespołu płyty „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band”, co bardzo mnie dziwi, skoro Davies towarzyszył zespołowi właśnie w okresie jej tworzenia. Szkoda, że tego nie wykorzystał.
Paradoksalnie, książce, w której tak wiele krytyki nieustannego zbijania pieniędzy na odgrzewanych pamiątkach Beatlesów, kolejne wydania wyszły na dobre. Dodane po latach posłowie (1985), przedmowa (2009) i aneks „Memento Mori” (2009) to najciekawsze fragmenty całego dzieła. To w nich można przeczytać prawdziwe opinie autora i informacje, które z oczywistych powodów nie mogły zostać umieszczone w pierwotnej wersji. Autor przyznaje się do umieszczenia w książce pewnego rodzaju wygładzonych opisów rzeczywistości, spowodowanych sprzeciwem osób zaangażowanych na ujawnienie całej prawdy. Przyznaję, że właśnie takie „smaczki” zainteresowały mnie w tej publikacji najbardziej.
Książkę polecam głównie osobom, które o Beatlesach coś już wiedzą. Dzięki temu łatwiej odnajdą się w opowieści snutej przez autora. Publikacja z pewnością nie jest całościowym obrazem istnienia zespołu i myślę, że nie jest to czytadło dla osób spoza kręgu zainteresowanych Czwórką z Liverpoolu.
Zapraszam na agatkaczyta.blogspot.com
Przyznaję, że książka nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia. Cała historia zespołu opowiadana jest chaotycznie, wypowiedzi różnych osób mieszają się i często trudno było mi rozróżnić czyje słowa są aktualnie przytaczane. W lekturze nie pomaga nużący styl i przypadkowość. Wiele wydarzeń opisywanych jest pobieżnie, niektóre zostają tylko jednym zdaniem wspomniane. Sposób...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-08-04
Trochę się zawiodłam, wydarzenia są mało rzeczywiste, główny bohater naiwny i jak na osobę zawodowo zajmującą się śledztwami naprawdę mało bystry.
Można przeczytać, książka dobra na podróż pociągiem. Przeczytam kolejne części, mam nadzieję, że będzie lepiej.
Zapraszam na agatkaczyta.blogspot.com
Trochę się zawiodłam, wydarzenia są mało rzeczywiste, główny bohater naiwny i jak na osobę zawodowo zajmującą się śledztwami naprawdę mało bystry.
Można przeczytać, książka dobra na podróż pociągiem. Przeczytam kolejne części, mam nadzieję, że będzie lepiej.
Zapraszam na agatkaczyta.blogspot.com
2016-08-08
Ostatnia odsłona przygód Muminków, choć już bez ich obecności. Bohaterowie pojawiają się we wspomnieniach sąsiadów i znajomych, którzy podczas nieobecności gospodarzy zamieszkują ich dom.
Opowieść o poszukiwaniu własnej tożsamości i drogi. Przejmująca i wzruszająca. Książka dla dojrzałych czytelników, bo pod osłoną historii o Muminkach mówi o sprawach ostatecznych, rozstaniu z bliskimi, porządkowaniu swojego życia po stracie.
Polecam każdemu.
Zapraszam na agatkaczyta.blogspot.com
Ostatnia odsłona przygód Muminków, choć już bez ich obecności. Bohaterowie pojawiają się we wspomnieniach sąsiadów i znajomych, którzy podczas nieobecności gospodarzy zamieszkują ich dom.
Opowieść o poszukiwaniu własnej tożsamości i drogi. Przejmująca i wzruszająca. Książka dla dojrzałych czytelników, bo pod osłoną historii o Muminkach mówi o sprawach ostatecznych,...
Nie da się uciec przed matematyką. Nie pomoże niczyja uporczywa ignorancja, wypaczanie sensu matematyki poprzez zmuszanie dzieci do zapamiętywania schematów maturalnych ani sprowadzanie jej do pytania: gdzie może przydać się w życiu? Matematyka otacza nas z każdej strony, jest nie tylko częścią każdej nauki, ale przede wszystkim naszego wszechświata. Jak rozwijała się wiedza, którą dziś posiadamy? Jaką ewolucję przebyła matematyka, od czasów pierwszych systemów liczbowych do swojej dalszej ekspansji? Na te pytania próbuje odpowiedzieć Marek Kordos w swojej porywającej książce „Wykłady z historii matematyki”.
Autor prowadzi czytelnika ścieżką rozpoczynając od pierwszych zachowanych śladów matematyki. Przedstawia różnorodne systemy liczbowe i hipotezę „anatomicznego” pochodzenia liczebników. To właśnie ze stosowanej do dzisiaj przez dzieci metody liczenia na palcach bierze się nasz dziesiętny system, a u Indian z Wenezueli system niejako dwudziestkowy (palce rąk i nóg). Proste obliczenia stopniowo przeradzają się w bardziej skomplikowane problemy. Zachowane Babilońskie tabliczki pokazują jak radzono sobie z różnorakimi, nie tylko geometrycznymi problemami i jak ich algorytmiczne rozwiązania podobne są do dużo, dużo późniejszych sposobów informatyki. Akademia Platońska, szkoła Pitagorejska, powstanie „Elementów” Euklidesa, początki algebry rozwijanej w krajach arabskich, w końcu odkrycia Keplera i Newtona i powiązanie matematyki z fizyką. Setki matematyków, podręczników, publikacji i prac, rozwój analizy, powstanie geometrii nieeuklidesowych, w końcu stworzenie teorii mnogości. Matematyka przez wieki ewoluowała, od geometrii, przez zastosowania, do aksjomatyzacji i rozważań nad tym czym w ogóle są pojęcia matematyczne. Czytając o historii tej niezwykłej nauki, nasuwa się naturalny wniosek, że jej rozwój nigdy się nie skończy. Zasób wiedzy do odkrycia jest równy continuum.
W ostatnim rozdziale autor z nieskrywaną nostalgią przedstawia Polską Szkołę Matematyczną, która tworzona była przez wybitnych matematyków po I Wojnie Światowej i skupiała się wokół pisma „Fundamenta Mathematicae”. Kierunkiem badań uczonych była teoria mnogości i topologia. Stąd obecne w światowej nauce nazwiska Banach, Kuratowski, Sierpiński, Ulam, czy Steinhaus, znany ze stwierdzenia „matematyk zrobi to lepiej”. To czasy ogromnego entuzjazmu matematycznego, sukcesów i osiągnięć, prezentowanych społeczeństwu w interesujący sposób. W organizowanych seminariach matematycznych uczestniczyli nie tylko matematycy, ale również ludzie spoza ich kręgu. Ten niezwykły obraz wcale nie jest niewiarygodny i może wrócić, za sprawą coraz częstszych dzisiaj, moim zdaniem, prób popularyzacji matematyki.
„Wykłady z historii matematyki” to jedna z książek powodujących u mnie syndrom odstawienia. Trudno mi sięgnąć po kolejną, bo to niewyobrażalne, żeby czytanie mogło sprawić mi jeszcze tyle radości. Polecam ją każdemu, choć z powodu matematycznych treści może być miejscami trudna w odbiorze przez czytelnika z matematyką niezwiązanego. W większości książka jest jednak wspaniałą opowieścią o wielkich ludziach, wzniosłych odkryciach i tworzeniu tego, co dziś bez ograniczeń możemy poznawać. Jest pełna ciekawostek i anegdot, fragmentów, przy których można się uśmiechnąć, ale i zamyślić. Warto ją przeczytać, a ja z pewnością jeszcze do niej wrócę.
Zapraszam na agatkaczyta.blogspot.com
Nie da się uciec przed matematyką. Nie pomoże niczyja uporczywa ignorancja, wypaczanie sensu matematyki poprzez zmuszanie dzieci do zapamiętywania schematów maturalnych ani sprowadzanie jej do pytania: gdzie może przydać się w życiu? Matematyka otacza nas z każdej strony, jest nie tylko częścią każdej nauki, ale przede wszystkim naszego wszechświata. Jak rozwijała się...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to