-
ArtykułyUwaga, konkurs! Do wygrania książki „Times New Romans“ Julii Biel!LubimyCzytać1
-
ArtykułyWygraj egzemplarz „Róż i fiołków” Gry Kappel Jensen. Akcja recenzenckaLubimyCzytać1
-
Artykuły10 gorących książkowych premier tego tygodnia. Co warto przeczytać?LubimyCzytać3
-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2015-09-19
2015-09-11
Kontynuacja "Ani z Zielonego Wzgórza" zachwyca przede wszystkim tym, że nie jest ani trochę słabsza od poprzedniej części. Zawiera tak samo wspaniałe opisy otaczającego bohaterkę świata, wyrazistych bohaterów i wiele zabawnych, ale i wzruszających sytuacji. Ania powraca do Avonlea i zostaje nauczycielką w miejscowej szkole. Zaczyna pracę pełna optymizmu, teorii, przekonań i pomysłów. Ma nadzieję, że wpłynie na swoich uczniów, a dzięki temu któryś z nich zostanie wielkim człowiekiem. Rzeczywistość jednak dopada nawet optymistyczną, radosną Anię. W wyniku codziennego obcowania z uczniami i rodzicami musi zweryfikować swoje wyobrażenia o zawodzie nauczyciela.
Od Ani nauczyłam się, że wielu uczuć i przeżyć nie da się wyrazić słowami. Dlatego tak ciężko opisać mi moją miłość do tej książki. Jest bardzo zabawna, myślę, że bardziej niż poprzedniczka. Ale pełno w niej również nostalgii, ponieważ świat wokół Ani zmienia się. Przede wszystkim odmienia się życie w domku na Zielonym Wzgórzu, za sprawą przygarniętych przez mieszkające tam kobiety osieroconych bliźniąt.
Ale zmiany przechodzi również miasteczko -nie tylko przez założone przez młodzież stowarzyszenie mające na celu poprawę Avonlea, ale również dzięki nowym mieszkańcom.
"Ania z Avonlea" obejmuje dwa lata życia Ani. Dziewczyna z rozdziału na rozdział, z kartki na kartkę dojrzewa aż przemienia się w kobietę. Wraz z tym procesem delikatnie zmienia się tematyka książki, więcej w niej niż w poprzedniej części historii o miłości, narzeczeństwie i małżeństwach. Jedynym, maleńkim jej minusikiem jest to, że zawiera zdecydowanie zbyt mało Gilberta. Jest on jednak obecny w życiu Ani. Marzy o niej, ale cierpliwie czeka, aż dziewczyna odwzajemni jego uczucia. Pozwolę sobie przytoczyć tutaj ulubiony przeze mnie fragment książki:
"Być może wielkie uczucie nie wkracza w nasze życie w blasku glorii jak rycerz na koniu; być może wkrada się cichutko jak stary przyjaciel; być może rozwija się w pozornej monotonii, by nagły błysk olśnienia ujawnił rytm i ukrytą muzykę. Być może miłość rozwija się naturalnie z pięknej przyjaźni, jak herbaciana róża z zielonego pąka."
Romantyczna, piękna, napisana wspaniałym językiem powieść. Warto ją przeczytać w oryginale, ponieważ wtedy w pełni można poczuć się częścią świata stworzonego przez autorkę. "Ania..." stała się już częścią mojego życia, towarzyszy mi w każdej sytuacji i jest niezawodna nawet w najgorszych momentach. Polecam każdemu.
Zapraszam do odwiedzenia mojego bloga agatkaczyta.blogspot.com
Kontynuacja "Ani z Zielonego Wzgórza" zachwyca przede wszystkim tym, że nie jest ani trochę słabsza od poprzedniej części. Zawiera tak samo wspaniałe opisy otaczającego bohaterkę świata, wyrazistych bohaterów i wiele zabawnych, ale i wzruszających sytuacji. Ania powraca do Avonlea i zostaje nauczycielką w miejscowej szkole. Zaczyna pracę pełna optymizmu, teorii, przekonań i...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-08-29
"Anię z Zielonego Wzgórza" to książka, do której dojrzewałam przez wiele lat. Nie lubiłam kiedy moja mama czytała mi ją w dzieciństwie. Nie spodobała mi się również kiedy sięgnęłam po nią sama we wczesnych nastoletnich latach. Aż pewnego dnia, sama nie wiem dlaczego, postanowiłam dać jej kolejną szansę. To była najlepsza decyzja w moim życiu. Początkowe znudzenie i niechęć zmieniły się w ogromną miłość. Nie czytałam żadnej innej powieści z tak piękną historią, pełnej tak wspaniałych bohaterów i wzruszających wydarzeń.
Równie mocno zachwyciło mnie to, że "Ania z Zielonego Wzgórza" napisana jest pięknym językiem. Głównej bohaterki nie trzeba nikomu przedstawiać. Osierocona dziewczynka, przygarnięta przez mieszkające w Avonlea rodzeństwo, obdarzona ogromną wyobraźnią i z pełną radością i zachwytem przyjmująca każdą chwilę. Wyrażane przez nią głośno zachwyty nad światem, przyjaźnią i opisy wyobrażeń i marzeń to jedna ze wspaniałych elementów książki. Może właśnie dlatego postanowiłam przeczytać ją w oryginale - aby odkryć jakimi słowami posłużyła się autorka, żeby oddać pełnię uczuć i emocji bohaterów. Zachwyciłam się po raz kolejny, ale trzeba przyznać, że to nic dziwnego - nad tą powieścią będę rozpływać się przy każdej lekturze.
Ania, wspaniała i cudowna, w czasie powieści dojrzewa - zmieniają się jej wyobrażenia o świecie i przyszłości. Popełnia wiele błędów, ale z każdego wyciąga wnioski. Jak sama mówi: "Czy to nie wspaniałe Marylo, że jutro będzie nowy dzień, w którym jeszcze nie zrobiło się żadnych błędów?". Kocham w Ani to, że jest ogromną romantyczką. Sama mówi, że nie chciała by być inna. Ale zdaje sobie sprawę, z tego, że świat tak naprawdę nie jest romantyczny. Wyznaje Maryli: "To jest najgorsze w dorastaniu. Rzeczy, o których marzy się jako dziecko, nie są nawet w połowie tak atrakcyjne, gdy w końcu się je dostaje."
Od Ani bardzo wiele można się nauczyć. Jak podchodzić do życia, cieszyć się każdą chwilą, ufać Bogu, który wszystko wie, przyjaźnie i otwarcie podchodzić do ludzi bo każdy może być bratnią duszą. W książce jest tak wiele pięknych zdań, które można by cytować. Tak wiele mądrości. Avonlea to zupełnie inny świat, niż ten, w którym żyjemy dzisiaj. Nie ma już chyba takich miejsc i nie ma takich ludzi. Przez to czytaniu "Ani..." towarzyszy pewna nostalgia i wzruszenie, ale przede wszystkim zachwyt i współodczuwanie emocji towarzyszących bohaterom. Płakałam, kiedy w życiu Ani zdarzyła się tragedia, płakałam tak jak gdyby zdarzyło się to mnie, ale nawet wtedy dojrzałam piękno i miłość, które zawarła w tym fragmencie autorka. Przyniosło to jeszcze więcej łez, ale nie żałuję żadnej z nich.
Nie sposób opisać tego jak wspaniała jest "Ania z Zielonego Wzgórza". Myślę, że jedyną osobą, której mogłoby się udać jest sama Ania. Jej zdolności pisarskie i umiejętność przeobrażania uczuć w słowa są niezbędne by stworzyć poemat na cześć najwspanialszej powieści, którą czytałam w moim życiu. Czy zostałabym bratnią duszą Ani? Nie wiem. Różni nas na pewno jedna rzecz - ja od razu zakochałam się w Gilbercie. To trochę żartobliwy, figlarny, ale ambitny, czuły, wspaniały człowiek. Do dziś pozostaje moim ideałem mężczyzny. To bolesne, że tacy mężczyźni nie istnieją w świecie rzeczywistym.
Polecam każdemu, tę jak i pozostałe części serii. Nie zawiedziecie się.
Po więcej zapraszam na agatkaczyta.blogspot.com
"Anię z Zielonego Wzgórza" to książka, do której dojrzewałam przez wiele lat. Nie lubiłam kiedy moja mama czytała mi ją w dzieciństwie. Nie spodobała mi się również kiedy sięgnęłam po nią sama we wczesnych nastoletnich latach. Aż pewnego dnia, sama nie wiem dlaczego, postanowiłam dać jej kolejną szansę. To była najlepsza decyzja w moim życiu. Początkowe znudzenie i niechęć...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-04-20
Wielką trudnością jest dla mnie opisanie tej powieści, tak by nie zdradzić z jej treści zbyt wiele. Andreas Egger, wychowany w rodzinie wuja wiedzie dorosłe już życie w małym, górskim miasteczku. Natura dała mu siłę, dzięki której może podejmować różnorodne prace zarobkowe. Jego żywot jest spokojny, wypełniony pracą, uprawą ogródka i wzmacnianiem skromnego domostwa. Pewnego dnia poznaje kobietę, która szybko zajmuje priorytetowe miejsce w jego sercu. Z czasem przekonuje się, że w życiu człowieka niczego nie można być pewnym.
O nazwisku Seethalera pierwszy raz usłyszałam zaledwie kilkanaście dni temu. Mogłabym powiedzieć, że jego książka wpadła mi w ręce przypadkiem, nie wierzę jednak w przypadki. „Całe życie” jest powieścią tak wspaniałą, że nie mogła trafić do mnie zwykłym zrządzeniem losu. To bardzo prosta opowieść, jednak w tej prostocie odnaleźć można szczególną głębię. Seethaler opisał proste życie człowieka, który do końca pozostał pokorny. Przyjął wszystko co przyniósł mu los, zaakceptował bez próby sprzeciwu każdą sytuację, w której się znalazł. Życie dało mu szczęścia i katastrofy, on ze wszystkim się pogodził. W pokoju przeżył największą tragedię, samotnie i w pokorze odbył swoją żałobę. Obserwował zmieniający się świat i uczestniczył w zmianach, nie zatracił jednak siebie. Do końca pozostał tym samym człowiekiem. „Nigdy nie zwątpił w Boga i nie bał się śmierci”.
„Całe życie” to piękna opowieść o pięknym człowieku. W 2016 roku nominowana została do Międzynarodowej Nagrody Bookera, nie wiem, dlaczego nie udało jej się wygrać. Niedawno pisałam o jednym z laureatów tej nagrody, Marlonie Jamesie i jego „Krótkiej historii siedmiu zabójstw”, była to jednak zupełnie inna opowieść, monumentalna, agresywna, mówiąca o brutalnym świecie. W opozycji do tego Seethaler pisze o świecie spokojnym, łagodnym człowieku i prostym życiu. Przedstawia wydarzenia w minimalistyczny sposób a ten minimalizm wyraża więcej niż mogłyby przedstawić miliony słów.
Nie spodziewałam się, że tak niepozorna książka wywrze na mnie tak ogromne wrażenie. Powinien przeczytać ją każdy, ogromnie do tego zachęcam. To niezwykle wzruszająca opowieść i wiem, że na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Na osobistej liście najpiękniejszych powieści plasuję ją na zaszczytnym drugim miejscu, zaraz za „Anią z Zielonego Wzgórza.” Za nimi długo, długo nie pojawia się żaden tytuł.
Zapraszam na agatkaczyta.blogspot.com
Wielką trudnością jest dla mnie opisanie tej powieści, tak by nie zdradzić z jej treści zbyt wiele. Andreas Egger, wychowany w rodzinie wuja wiedzie dorosłe już życie w małym, górskim miasteczku. Natura dała mu siłę, dzięki której może podejmować różnorodne prace zarobkowe. Jego żywot jest spokojny, wypełniony pracą, uprawą ogródka i wzmacnianiem skromnego domostwa. Pewnego...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-11-08
Czy wystarczającą rekomendacją dla książki jest to, że czytałam ją do 4 rano? Jeżeli nie, to dodam, że nie żałuję czytania jej do 4 rano. A gdybym miała całkowicie zrezygnować ze snu, aby ją doczytać, nie zastanawiałabym się ani sekundy.
Park jest szesnastolatkiem i ma swoje typowe nastoletnie problemy. Pewnego dnia do jego szkolnego autobusu wsiada dziwnie wyglądająca, rudowłosa dziewczyna. W momencie staje się pośmiewiskiem uczniów, nikt nie chce by zajęła sąsiednie miejsce. Park w złości i stresie zgadza się by usiadła obok niego.
Eleonora jest dziwna. Nosi męskie koszule, związuje włosy krawatem. Choć nikt o tym nie wie, pochodzi z patologicznej rodziny, mieszka w domu, w którym sypialnię dzielić musi z czwórką młodszego rodzeństwa, a łazienka nie ma drzwi. Eleonora nie nawiązuje z Parkiem rozmowy. Pewnego dnia chłopak zauważa, że w podróży dziewczyna czyta razem z nim komiksy - w ten sposób pojawia się pomiędzy nimi nić porozumienia. Zaczynają w tajemnicy rozmawiać, zbliżają się do siebie. I tak, powoli zaczyna się ich przyjaźń, która szybko przeradza się w miłość.
Książka Rainbow Rowell opowiada o relacjach nastolatków i robi to w naprawdę udany sposób. Już od kilku lat nie jestem nastolatką, ale dobrze pamiętam tamte czasy. Dzięki temu mogę powiedzieć, że bohaterowie są przedstawieni realistycznie, często nie wiedzą jak się zachować, są pogubieni. Przeżywają swoje problemy, których często nie potrafią rozwiązać. Pojawiają się między nimi konflikty, czasem nie mogą się porozumieć.
Eleonorę i Parka łączy przepiękne uczucie. Są od siebie uzależnieni. Nie znoszą dni, w które nie mogą się spotkać. Żyją dla siebie i dzięki sobie. Bo bez siebie nawzajem życie jest dla nich puste, nic nie znaczące, nie posiadające sensu. Dzielą się radościami, smutkami, muzyką. Czytając o ich relacjach, pierwszym pocałunku, dotyku wspominałam swoje pierwsze chwile z moim ukochanym. Wiem jak to jest, gdy przez kilka dni czeka się tylko na spotkanie z ukochaną osobą i tylko dla tej chwili się żyje. Znam uczucie zniewalającego szczęścia na widok uśmiechu ukochanego. Wiem, jakie bezpieczeństwo i poczucie spełnienia dają jego ramiona. Może również dlatego tak bardzo spodobała mi się ta książka - w jej bohaterach odnajduję uczucia, które noszę w sobie.
Pięknie napisana książka o dojrzewaniu, nastoletnich rozterkach i miłości. Polecam ją każdemu, bo nie jest książką tylko dla młodzieży. Dorośli odnajdą w niej równie dużo, co każdy nastolatek. A może nawet więcej, bo po lekturze mogą zadać sobie pytanie - czy ja przeżyłem takie uczucie? A jeśli tak - czy walczyłem o nie? Czy zrobiłem wszystko by nie pozwolić jej zniszczyć? Tego właśnie uczy miłość Eleonory i Parka - nigdy się nie poddawać. Nigdy nie rezygnować z uczucia. Zawsze o nie walczyć.
Ja walczę codziennie. Bo takiej miłości nie można zmarnować.
Zapraszam do przeczytania innych moich tekstów na agatkaczyta.blogspot.com
Czy wystarczającą rekomendacją dla książki jest to, że czytałam ją do 4 rano? Jeżeli nie, to dodam, że nie żałuję czytania jej do 4 rano. A gdybym miała całkowicie zrezygnować ze snu, aby ją doczytać, nie zastanawiałabym się ani sekundy.
Park jest szesnastolatkiem i ma swoje typowe nastoletnie problemy. Pewnego dnia do jego szkolnego autobusu wsiada dziwnie wyglądająca,...
2021-05-17
2017-01-31
Przemijający już dziś zwyczaj pisania listów to chyba najpiękniejszy i najbardziej naturalny sposób korzystania z umiejętności składania zdań. Tworzenie powieści, reportaży czy poezji to już zupełnie coś innego, to kreowanie sztuki, nie zawsze poparte chęcią prezentacji konkretnych informacji czy jasnego przekazu. Pisanie listów ma na celu przede wszystkim komunikację, a więc korzysta z samej istoty słowa pisanego, którego początki w najróżniejszych miejscach na Ziemi, wśród różnorodnych plemion wywodzą się właśnie z chęci utrwalania treści i przekazywania ich dalej.
Zaczęło się od bloga, którego Usher założył niejako w hołdzie dla korespondencji. Książka powstała dopiero później. Listy, które udało się zebrać, a następnie opublikować autorowi to zróżnicowany przegląd wypowiedzi, którego nie sposób w całości opisać. Pragnę odnieść się do tych, które najbardziej mnie poruszyły i zainteresowały. Pierwszy z nich to list, a w zasadzie dwa listy Francisa Carr-Gomm, naczelnika londyńskiego szpitala do „The Times”, w których opisuje on okrutne i nieszczęśliwe losy Josepha Merricka nazywanego „człowiekiem słoniem”. Mężczyzna cierpiał na deformację ciała, której w dziewiętnastym wieku nie potrafiono jeszcze operować. Odrzucony przez ludzi, napotykając się na ciągłe ataki przez długi okres utrzymywał się z występów przed publicznością. Pewnego dnia, bez grosza przy duszy i w depresji trafił do londyńskiej placówki. Pierwszy list naczelnika to przedstawienie mężczyzny oraz prośba o pomoc w jego utrzymaniu i znalezieniu dla niego mieszkania. W drugim liście naczelnik wyraża swoją wdzięczność za pozytywny odzew społeczeństwa, dzięki któremu udało się zapewnić Merrickowi wygodne i spokojne życie aż do jego śmierci. Obydwie wiadomości przedstawiają wzruszającą historię człowieka, którego koszmarne życie dzięki pomocy dobrych ludzi odmieniło się. „Był człowiekiem łagodnym, skromnym i nieodmienne wdzięcznym za to, co dla niego uczyniono a do wszystkich niezbędnych restrykcji stosował się bardzo posłusznie.”
Drugi list to osobista wiadomość Sullivana Ballou, uczestnika wojny secesyjnej do żony. Mężczyzna wyraża w niej głęboką miłość do kobiety, dziękuje za wszystkie chwile które mógł z nią spędzić i prosi o przebaczenie za wszystkie smutki których jej przysporzył. Jest świadomy tego, że młodszy z jego synów jest zbyt młody by zapamiętać ojca, ale wierzy, że starszy zachowa wspomnienia o nim.
Kolejna wiadomość to tekst mniej emocjonalny, autorstwa pisarza Mario Puzo do Marlona Brando. Nadawca wyjaśnia w liście, że napisał książkę po tytułem „Ojciec Chrzestny” i prosi aktora o rozważenie zagrania w adaptacji powieści. Wiadomość jest jednocześnie wyrazem pewności siebie, ale i klasycznej skromności. Puzo pisze o swojej powieści, że „odniosła pewien sukces” i przyznaje, że jego list jest wyrazem zarozumialstwa. Nie wyobraża sobie jednak nikogo innego w roli Vito Corleone. To krótki, uprzejmy list, pełen klasy, ukazujący jak dawnej załatwiało się pewne sprawy.
Wiele, wiele więcej znaleźć można w „Listach niezapomnianych”. Przeczytamy tu list kobiety, na której bez narkozy przeprowadzono zabieg mastektomii, podanie o pracę Leonardo da Vinci, standardową wiadomość z przeprosinami opracowaną przez chińskie Biuro Etykiety ponad tysiąc lat temu, list Ernesta Hemingwaya do Francisa Scotta Fitzgeralda i poradę jaką przed wyborami jedenastoletnia dziewczynka wysłała do Abrahama Lincolna odnośnie jego zarostu. To wspaniała kolekcja miłosnych wyznań, pożegnań, porad, próśb i relacji. Poszukiwałam książki, która wywoła we mnie syndrom odstawienia, o której będę myśleć długo po przeczytaniu i nie pozwolę sobie zapomnieć. Znalazłam ją w postaci „Listów niezapomnianych”. Od tej książki zwyczajnie nie da się oderwać, nie chce się skończyć jej czytać.
Zapraszam na agatkaczyta.blogspot.com
Przemijający już dziś zwyczaj pisania listów to chyba najpiękniejszy i najbardziej naturalny sposób korzystania z umiejętności składania zdań. Tworzenie powieści, reportaży czy poezji to już zupełnie coś innego, to kreowanie sztuki, nie zawsze poparte chęcią prezentacji konkretnych informacji czy jasnego przekazu. Pisanie listów ma na celu przede wszystkim komunikację, a...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-09-17
Jedna z najbardziej cenionych przez mojego Ukochanego książek.
Orwell przedstawia w swojej książce wszystkie zagrożenia systemów totalitarnych, które poprzez ograniczenie wolności politycznej, gospodarczej i kulturowej prowadzą do ogłupienia i przytępienia społeczeństwa. Pokazuje wyraźnie, że władza komunistyczna nie ma na celu zrównania praw, przywilejów i dobrobytu, ale panowanie samo w sobie. Przerażająca jest wizja świata, w którym prawda nie ma żadnego znaczenia, bo nie jest oficjalnie uznawana przez partię. Każde doświadczenie, wspomnienie i w zasadzie cała przeszłość są względne, bez przeszkód mogą zostać odrzucone, zaprzeczone i zmienione. Oficjalne komunikaty i wiadomości wyznaczają to w co wierzyć mają obywatele. W sklepie nie ma ani jednej pary butów? Nieważne, społeczeństwo świętuje na wiadomość wykonania z nawiązką planu produkcji obuwia. Kraj przez lata prowadził wojnę ze Wschódazją? Nieprawda, dziś jest w konflikcie z Eurazją. Nie tylko dziś, zawsze to z nią walczył. Wiadomości z frontu wojny z Wschódazją to oczywiste pomyłki drukarskie. Tysiące wieloletnich pomyłek, które w krótkim czasie trzeba naprawić. Świat wykreowany przez Orwella to rzeczywistość sprzeczności i kłamstw, z którymi trzeba się pogodzić i zmusić do „dwójmyślenia”, zrozumienia, że prawda nie jest wcale jednoznaczna. To przerażająca wizja społeczeństwa, które pozbawione normalnych stosunków międzyludzkich karmione jest pogardą dla wroga, owocującą manifestacjami podczas Tygodnia Nienawiści. W tym świecie, w którym zaprzeczyć można wydrukowanej dzień wcześniej treści prognozy pogody, równie łatwo zanegować jest czyjeś istnienie. Wystarczy jeden fałszywy krok, by Policja Myśli doprowadziła do aresztowania dowolnego obywatela i zlikwidowania wszystkich wzmianek na temat jego życia. Człowiek zostaje ewaporowany, przestaje istnieć, a w zasadzie nie przestaje, bo przecież nigdy nie istniał.
Książka robi niesamowite wrażenie i pozostaje w pamięci. Atmosfera ciągłego strachu i czujności otaczająca bohaterów wpływa również na czytelnika. Nie można zaufać żadnemu z bohaterów, nie można wierzyć w ich szczerość i dobre chęci. System przedstawiony przez Orwella przeraża, a trwogę potęguje świadomość, że podobnie rządzone miejsca istnieją w świecie rzeczywistym. Przeraża fakt, że nawet my, Polacy, nienauczeni niczego przez naszą trudną historię próbujemy tworzyć system, w którym każdego człowieka można zniszczyć, a historię zakłamać.
Są książki, które po przewróceniu ostatniej strony nadal pozostają z czytelnikiem. „Rok 1984” to dla mnie jedna z nich. Czytałam ją dwa razy i wiem, że jeszcze wielokrotnie do niej wrócę bo to naprawdę literatura na najwyższym poziomie. Dosadnie przedstawia ona całe zło, które niosą za sobą systemy totalitarne i zniewolenie człowieka. Pozostawiła mnie z wieloma przemyśleniami i z pytaniem, na które wciąż nie potrafię odpowiedzieć – czy miłość Winstona do Julii była realna? Może ich związek był tylko sprzeciwem wobec władzy, może relacją wyłącznie seksualną, a może, zwyczajnie, tęsknotą za bliskością drugiego człowieka?
Niezwykły obraz zniewolenia człowieka, któremu odebrano nawet prawo do samodzielnego myślenia. Trudna, zmuszająca do przemyśleń lektura.
Numer 22 na liście 100 książek XX wieku wg. Le Monde. Książka, do której muszę wrócić
Zapraszam na agatkaczyta.blogspot.com gdzie znaleźć można więcej moich tekstów
Jedna z najbardziej cenionych przez mojego Ukochanego książek.
Orwell przedstawia w swojej książce wszystkie zagrożenia systemów totalitarnych, które poprzez ograniczenie wolności politycznej, gospodarczej i kulturowej prowadzą do ogłupienia i przytępienia społeczeństwa. Pokazuje wyraźnie, że władza komunistyczna nie ma na celu zrównania praw, przywilejów i dobrobytu, ale...
2015-05-05
"- Raz jeden mądry Marsjan przyleciał na Ziemię, coby nauczyć nas, ludzi, tego i owego - mówię.
- Marsjan? Jaki duży?
- No, z metr dziewięćdziesiąt.
- A jak się nazywa?
- Marsjan Luther King.(...) To był naprawdę miły Marsjan, ten pan King. Wyglądał jak i my, miał nos, buzię, włoski na głowie, ale czasem ludzie dziwnie się na niego patrzali i czasem, no czasem ludzie byli dla niego bardzo niedobrzy.
Przez te historyjki mogłabym wdepnąć w okropne kłopoty, zwłaszcza z panem Leefoltem. Ale Mae Mobley wie, że to nasze >>sekretne historyjki<<.
- Czemu Aibee? Czemu byli niedobrzy? - pyta.
- Bo był zielony."
Dlaczego w ludziach zrodził się rasizm? Skąd pomysł, że różnice w wyglądzie mogą być powodem nieufności, odrzucenia i nienawiści? Skąd chęć pogłębiania różnic i dążenie do segregacji?
Akcja powieści Kathryn Stockett toczy się w latach 60. w Missisipi, jednym z najbardziej rasistowskich stanów w Ameryce Północnej. Biała dziewczyna Skeeter powraca do rodzinnego domu po skończeniu uniwersytetu. Marzy o tym by zostać pisarką, widzi jednak, że jej rówieśniczki i przyjaciółki sprowadziły swoje własne ambicje do bycia mężatkami i paniami domu. Czy również matkami? Niekoniecznie. Dzieci białych kobiet wychowywane są przez czarnoskóre służące, które również sprzątają, gotują, piorą i robią zakupy. Ich "panie" zajmują się w tym czasie spotkaniami Ligi Pań, planowaniem bali dobroczynnych, wystawianiu w domach pamiątek po Konfederacji i odwiedzaniem salonów piękności - wszystkim tym, na co nigdy nie pozwolono by żadnemu czarnemu człowiekowi. Dla nich w mieście istnieją osobne sklepy z żywnością gorszego gatunku, biblioteka zawierająca zaledwie kilka książek - do biblioteki dla białych nie wolno im przychodzić. Tak samo jak wejść do restauracji, kina czy odwiedzić białego lekarza.
Skeeter dowiaduje się, że służąca w jej rodzinie ukochana przez nią Constantine, kobieta która ją wychowała i odwzajemniała jej miłość została zwolniona. Nikt jednak nie chce jej wyjawić dlaczego to się stało. Pewnego dnia Skeeter podczas wizyty u swojej przyjaciółki Elizabeth przysłuchuje się pomysłowi drugiej przyjaciółki - Hilly - o wybudowaniu przy każdym domu osobnej toalety dla pomocy domowych. Hilly jest dumna ze swojej inicjatywy, jest przekonana że w ten sposób ochroni białych ludzi od chorób przenoszonych przez, jej zdaniem, brudnych i niebezpiecznych murzynów. Tego samego dnia Skeeter rozmawia ze służącą w domu Elizabeth Aibileen i zadaje jej z pozoru nie znaczące nic pytanie: "Chciałabyś czasem... coś zmienić?" I może właśnie dzięki tej rozmowie i temu pytaniu dziewczyna postanawia spisać wywiady ze służącymi i opublikować prawdę o ich życiu na amerykańskim Południu.
Narracja w powieści prowadzona jest przez trzy bohaterki. Pierwszą jest opisana już wcześniej Skeeter, drugą - wspomniana wyżej pomoc domowa. Aibileen straciła syna, jedynego członka swojej rodziny. Przez całe swoje życie pracuje jako służąca dla białych ludzi. Wychowuje ich dzieci, ale rezygnuje za każdym razem gdy są już na tyle duże, że dostrzegają różnice kolorów skóry i zaczynają powielać schemat myślenia swoich rodziców i dziadków. Trzecią narratorką jest przyjaciółka Aibileen - Minny. Jest kobietą silną, energiczną, matką kilkorga dzieci i żoną pijaka, który wciąż ją bije. Trudno utrzymać jej się w pracy z powodu swojego nerwowego usposobienia, przez które nie umie powstrzymać zjadliwych komentarzy w stosunku do swoich pracodawców. Odwaga kobiet i burzliwe wydarzenia związane z prześladowaniem czarnoskórych i ich coraz głośniejszym protestom motywuje inne służące do zwierzenia się Skeeter. Kobiety boją się, wiedzą, że jeśli ich tożsamość wyjdzie na jaw poniosą konsekwencje ze strony pracodawców, a może nawet czeka je więzienie. Wierzą jednak, że dzięki opublikowaniu książki coś może się zmienić.
Kreacje trzech głównych bohaterek zostały stworzone naprawdę wspaniale, im bardziej zagłębiamy się w lekturę tym bardziej poznajemy ich myśli, przekonania i sposób myślenia. Prawie tak jakbyśmy poznawali prawdziwych ludzi i powoli się z nimi zaprzyjaźniali. Pozostałe postaci również opisane zostały w realistyczny, przekonujący sposób. Mogłam odczuwać do nich prawdziwą sympatię, współczucie lub niechęć (głównie do okropnej Hilly) tak samo jak do ludzi, których spotykam w swoim życiu.
Wspaniale odtworzona została atmosfera lat 60. Autorka ukazuje w książce hipokryzję i zepsucie panujące w stanie. Przedstawia stereotypy, którymi żywią się mieszkańcy. Pokazuje co dzieje się z ludźmi, którzy łamią ustalone konwenanse. W tym miejscu muszę napisać o Celii, bohaterce, którą naprawdę pokochałam. Kobieta urodziła się w biednej okolicy i wychowała w ubogiej rodzinie, jeszcze niewiele lat wcześniej nazwano by ją "białą hołotą". W Missisipi znalazła się dzięki małżeństwu z pochodzącym stamtąd Johnnym, dawnym narzeczonym Hilly. Kobieta nie potrafi się gustownie ubierać, nosi mocny makijaż i głębokie dekolty. Żadna z mieszkanek miasta nie chce się z nią zaprzyjaźnić, pomimo jej usilnych starań. Celia nie rozumie tego, zdaje się nie widzieć różnic pomiędzy sobą a innymi, bogatszymi, urodzonymi w rodzinach z tradycjami kobietami. Co więcej, nie widzi też różnic pomiędzy sobą a zatrudnianą przez nią pomocą. Uważa Minny za swoją przyjaciółkę, jest jej wdzięczna za pomoc i pewnego dnia
nawet ratuje jej życie. Również jej mąż - Johnny darzy Minny ogromną sympatią. Ta dziwna i odrzucona przez społeczeństwo para jest prawdopodobnie jedynym w mieście małżeństwem darzącym się prawdziwą miłością. Podczas lektury książki byli dla mnie dużą radością i pocieszeniem po wszystkich okrutnych czynach innych białych bohaterów. Jestem prawdziwie wzruszona ich kreacjami.
Relacja Celii i Minny nie jest jedyną przedstawioną w książce przyjaźnią pomiędzy tak bardzo podzielonymi wtedy rasami. Równie piękna jest przyjaźń pomiędzy Skeeter i Aibileen, która zawiązała się w związku ze wspólnym tworzeniem książki, a także relacja Aibileen i wychowywanej przez nią malutkiej Mae Mobley. To właśnie ich dialog przytoczyłam na początku mojej opinii. Dziewczynka nie doświadcza miłości ze strony swojej matki Elizabeth, jedynym prawdziwym uczuciem jest to, które daje jej opiekunka. Aibileen kocha swoją wychowankę, pokazuje jej, że wbrew temu co mówi jej mama, jest dobrą i piękną dziewczynką. Pokazuje Mae to co w życiu ważne i opowiada jej sekretne historie by nauczyć dziewczynkę, że kolor skóry nie jest powodem do nienawiści. Wciąż modli się o to, by dziewczynka nie wyrosła na taką kobietę jaką była Elizabeth i jej przyjaciółki.
Wiele piszę o relacjach międzyludzkich, bo właśnie o tym głównie jest ta książka. O sile, mądrości i odwadze kobiet. O przyjaźni, miłości, przywiązaniu pomimo różnic rasy, wieku i płci. Jak zauważa już po wydaniu książki Skeeter: "Jesteśmy tylko dwiema istotami ludzkimi, nie tak znowu wiele nas dzieli. Znacznie mniej, niż sądziłam"
Powieść zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Jest napisana bardzo sprawnie, dobrze się ją czyta i ciężko się od niej oderwać. Kiedy postanowiłam ją przeczytać sądziłam, ze będzie po prostu przyjemną lekturą na popołudnie, stała się jednak czymś więcej. Wzbudziła we mnie wiele emocji i wzruszeń, myślę, że będę często wracać myślami do wykreowanych w "Służących" bohaterek.
Polecam gorąco, lektura obowiązkowa!
Po więcej zapraszam na mojego bloga agatkaczyta.blogspot.com
"- Raz jeden mądry Marsjan przyleciał na Ziemię, coby nauczyć nas, ludzi, tego i owego - mówię.
- Marsjan? Jaki duży?
- No, z metr dziewięćdziesiąt.
- A jak się nazywa?
- Marsjan Luther King.(...) To był naprawdę miły Marsjan, ten pan King. Wyglądał jak i my, miał nos, buzię, włoski na głowie, ale czasem ludzie dziwnie się na niego patrzali i czasem, no czasem ludzie byli...
2021-06-15
Poruszająca książka bez ubarwień przedstawiająca zagadnienie adopcji z perspektywy różnych osób: dorosłych dziś, a adoptowanych w dzieciństwie, adopcyjnych rodziców, rodzin zastępczych, rodziców, którym dzieci odebrano, pracowników domów dziecka i fundacji działających na rzecz młodzieży z bagażem doświadczeń. Pozostaje w pamięci.
Poruszająca książka bez ubarwień przedstawiająca zagadnienie adopcji z perspektywy różnych osób: dorosłych dziś, a adoptowanych w dzieciństwie, adopcyjnych rodziców, rodzin zastępczych, rodziców, którym dzieci odebrano, pracowników domów dziecka i fundacji działających na rzecz młodzieży z bagażem doświadczeń. Pozostaje w pamięci.
Pokaż mimo to2021-05-17
2017-01-07
Nie da się uciec przed matematyką. Nie pomoże niczyja uporczywa ignorancja, wypaczanie sensu matematyki poprzez zmuszanie dzieci do zapamiętywania schematów maturalnych ani sprowadzanie jej do pytania: gdzie może przydać się w życiu? Matematyka otacza nas z każdej strony, jest nie tylko częścią każdej nauki, ale przede wszystkim naszego wszechświata. Jak rozwijała się wiedza, którą dziś posiadamy? Jaką ewolucję przebyła matematyka, od czasów pierwszych systemów liczbowych do swojej dalszej ekspansji? Na te pytania próbuje odpowiedzieć Marek Kordos w swojej porywającej książce „Wykłady z historii matematyki”.
Autor prowadzi czytelnika ścieżką rozpoczynając od pierwszych zachowanych śladów matematyki. Przedstawia różnorodne systemy liczbowe i hipotezę „anatomicznego” pochodzenia liczebników. To właśnie ze stosowanej do dzisiaj przez dzieci metody liczenia na palcach bierze się nasz dziesiętny system, a u Indian z Wenezueli system niejako dwudziestkowy (palce rąk i nóg). Proste obliczenia stopniowo przeradzają się w bardziej skomplikowane problemy. Zachowane Babilońskie tabliczki pokazują jak radzono sobie z różnorakimi, nie tylko geometrycznymi problemami i jak ich algorytmiczne rozwiązania podobne są do dużo, dużo późniejszych sposobów informatyki. Akademia Platońska, szkoła Pitagorejska, powstanie „Elementów” Euklidesa, początki algebry rozwijanej w krajach arabskich, w końcu odkrycia Keplera i Newtona i powiązanie matematyki z fizyką. Setki matematyków, podręczników, publikacji i prac, rozwój analizy, powstanie geometrii nieeuklidesowych, w końcu stworzenie teorii mnogości. Matematyka przez wieki ewoluowała, od geometrii, przez zastosowania, do aksjomatyzacji i rozważań nad tym czym w ogóle są pojęcia matematyczne. Czytając o historii tej niezwykłej nauki, nasuwa się naturalny wniosek, że jej rozwój nigdy się nie skończy. Zasób wiedzy do odkrycia jest równy continuum.
W ostatnim rozdziale autor z nieskrywaną nostalgią przedstawia Polską Szkołę Matematyczną, która tworzona była przez wybitnych matematyków po I Wojnie Światowej i skupiała się wokół pisma „Fundamenta Mathematicae”. Kierunkiem badań uczonych była teoria mnogości i topologia. Stąd obecne w światowej nauce nazwiska Banach, Kuratowski, Sierpiński, Ulam, czy Steinhaus, znany ze stwierdzenia „matematyk zrobi to lepiej”. To czasy ogromnego entuzjazmu matematycznego, sukcesów i osiągnięć, prezentowanych społeczeństwu w interesujący sposób. W organizowanych seminariach matematycznych uczestniczyli nie tylko matematycy, ale również ludzie spoza ich kręgu. Ten niezwykły obraz wcale nie jest niewiarygodny i może wrócić, za sprawą coraz częstszych dzisiaj, moim zdaniem, prób popularyzacji matematyki.
„Wykłady z historii matematyki” to jedna z książek powodujących u mnie syndrom odstawienia. Trudno mi sięgnąć po kolejną, bo to niewyobrażalne, żeby czytanie mogło sprawić mi jeszcze tyle radości. Polecam ją każdemu, choć z powodu matematycznych treści może być miejscami trudna w odbiorze przez czytelnika z matematyką niezwiązanego. W większości książka jest jednak wspaniałą opowieścią o wielkich ludziach, wzniosłych odkryciach i tworzeniu tego, co dziś bez ograniczeń możemy poznawać. Jest pełna ciekawostek i anegdot, fragmentów, przy których można się uśmiechnąć, ale i zamyślić. Warto ją przeczytać, a ja z pewnością jeszcze do niej wrócę.
Zapraszam na agatkaczyta.blogspot.com
Nie da się uciec przed matematyką. Nie pomoże niczyja uporczywa ignorancja, wypaczanie sensu matematyki poprzez zmuszanie dzieci do zapamiętywania schematów maturalnych ani sprowadzanie jej do pytania: gdzie może przydać się w życiu? Matematyka otacza nas z każdej strony, jest nie tylko częścią każdej nauki, ale przede wszystkim naszego wszechświata. Jak rozwijała się...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-10-05
Wybitna powieść i dowód na to, że najlepsze historie to te najprostsze, z życia wzięte, a najlepsi bohaterowie to Ci prawdziwi, najzwyklejsi ludzie, którymi sami jesteśmy.
"Myślę, że jest tylko jeden rodzaj ludzi. Ludzie."
Wybitna powieść i dowód na to, że najlepsze historie to te najprostsze, z życia wzięte, a najlepsi bohaterowie to Ci prawdziwi, najzwyklejsi ludzie, którymi sami jesteśmy.
"Myślę, że jest tylko jeden rodzaj ludzi. Ludzie."
2015-11-06
Ania z Szumiących Topoli wyróżnia się z całej serii. Jest bowiem zapisem listów, które główna bohaterka przez trzy lata pisała do swojego ukochanego Gilberta. Ania nie należy do osób, którym kiedykolwiek brakuje tematu do rozmowy, dlatego jej listy stanowią szczegółowy opis otaczającego ją świata, ludzi i uczuć.
Ta część przygód Ani opowiada o trzech latach jej życia, które nastąpiły po zaręczynach z Gilbertem. Podczas gdy mężczyzna kontynuował swoją edukację w dziedzinie medycyny bohaterka pracowała jako kierowniczka szkoły w Summerside. Nowe miejsce zamieszkania oznacza nowych znajomych, kolejne zakątki do odkrywania i kolejne przygody. Mimo, że jest ich wiele, epistolarna forma książki odbiera jej dynamizm. Jednak są tego korzyści- wszystkie wydarzenia możemy ujrzeć z perspektywy Ani i na bieżąco poznawać jej opinie.
Ania napotyka na swojej drodze wielu ludzi, a każdy z nich jest postacią świetnie stworzoną i niepowtarzalną. Niewiele jest w tej części o dobrze znanych nam już mieszkańcach Avonlea i szkolnych przyjaciołach Ani. Niewiele jest też Gilberta (z powodu czego bardzo cierpię). Autorka poświęciła dużo uwagi sprawom sercowym, małżeństwom, obserwacji życia rodzinnego. Ania opisuje życie innych ludzi i wpływa na nie, jednocześnie planując wspólną przyszłość z Gilbertem. Tworzy wizję swojego wymarzonego domu i spędzanego z ukochanym życia. Tu bardzo przydaje się jej romantyzm, wyraża swoje uczucia i przelewa je na papier z łatwością, której ja nigdy mieć nie będę. Jej miłość do Gilberta jest ogromna, zachwycająca i równie mocno odwzajemniona. Zawsze będę się rozpływać nad siłą ich uczucia i zawsze będę o takim oddaniu marzyć.
Książka choć czwarta chronologicznie, powstała jako jedna z ostatnich w roku 1936. Można odnaleźć w niej pewne odniesienia do przyszłości poznanej już przez autorkę ale niewiadomej jeszcze dla Ani. Nadchodzące lata bohaterka widzi jako radosne, wypełnione szczęściem u boku ukochanego męża. Pewnie marzy już o zostaniu mamą. Pewnie rozmyśla nad tym jak dużą będzie miała rodzinę. Może zastanawia się nad tym jak to będzie zasnąć w ramionach ukochanego. Czy rozmawia o tym z Gilbertem - nie wiadomo. Autorka sugeruje, że omija pewne fragmenty listów o charakterze szczególnie osobistym. I choć jest to podyktowane realiami epoki, w której książka została napisana i w której dzieje się akcja, jest coś subtelnego w tym, że autorka z takim szacunkiem traktuje prywatność bohaterów.
Każda część cyklu wywołuje u mnie pewną nostalgię. W tym przypadku jest ona szczególna, ponieważ opisuje ostatnie tak naprawdę beztroskie lata życia bohaterki. Polecam książkę jak zawsze każdemu. Ja czytałam serię już kilkukrotnie i całe życie będę do niej wracać.
Zapraszam do przeczytania innych moich tekstów na agatkaczyta.blogspot.com
Ania z Szumiących Topoli wyróżnia się z całej serii. Jest bowiem zapisem listów, które główna bohaterka przez trzy lata pisała do swojego ukochanego Gilberta. Ania nie należy do osób, którym kiedykolwiek brakuje tematu do rozmowy, dlatego jej listy stanowią szczegółowy opis otaczającego ją świata, ludzi i uczuć.
Ta część przygód Ani opowiada o trzech latach jej życia,...
2016-03-21
Anna Karenina to powieść klasyczna i powszechnie znana. Czytałam ją dwukrotnie i za każdym razem zrobiła na mnie tak samo duże wrażenie. Nie jest to książka przygodowa, nie dzieje się w niej więc wiele. Składa się głównie z przemyśleń, długich narracji, rozważań i dyskusji. Autor zagłębia się w psychikę bohaterów, opisuje ich uczucia, przeżycia i – co najważniejsze – przemiany. Tołstoj analizuje społeczeństwo rosyjskie, ukazuje, że życiem wyższych sfer rządzą konwenanse, fałszywe zasady, których nieprzestrzeganie nikogo nie oburza dopóki nie jest jawne. Tworzy krytyczny obraz arystokracji, która wiedzie próżniacze życie, wzbogacając się na pracy innych. Tołstojowi udało się napisać powieść ponadczasową mówiącą o moralności, wartościach i poszukiwaniu sensu. Nie czytałam dotąd innej tak wielowymiarowej, poruszającej tak wiele tematów i inteligentnej książki. Autor dopracował szczegóły do perfekcji, poszczególne wątki wspaniale współgrają ze sobą, a dzięki temu powieść pomimo swojej objętości nie przytłacza i nie sprawia trudności w czytaniu. Właśnie dlatego „Annę Kareninę” absolutnie uwielbiam i będę do niej wracać przez całe życie.
Jedna z najlepszych powieści, które czytałam. Polecam każdemu.
Po więcej zapraszam na agatkaczyta.blogspot.com
Anna Karenina to powieść klasyczna i powszechnie znana. Czytałam ją dwukrotnie i za każdym razem zrobiła na mnie tak samo duże wrażenie. Nie jest to książka przygodowa, nie dzieje się w niej więc wiele. Składa się głównie z przemyśleń, długich narracji, rozważań i dyskusji. Autor zagłębia się w psychikę bohaterów, opisuje ich uczucia, przeżycia i – co najważniejsze –...
więcej mniej Pokaż mimo to
To ryzykowane stwierdzenie i sama nie jestem tego pewna, ale myślę, że „Ania na uniwersytecie” to moja ulubiona część cyklu. Jest w niej tyle uczuć, przeżyć i doświadczeń tego jak dorosłe życie różni się od wyobrażeń. W tej książce Ania jest już bowiem dorosła. Wyjeżdża do Kingsport, gdzie uczy się i poznaje uroki życia w wielkim mieście. Tak wiele zmieniło się w jej życiu. Ania nie lubi zmian, ale wie, że są one nieuniknione.
Zmienia się nie tylko bohaterka, ale również jej otoczenie. Zarówno ona jak i jej przyjaciółki zyskują wielbicieli, wiele z nich zaręcza się i zostaje mężatkami. Ania przekonana jest, że nigdy nie wyjdzie za mąż. W wyobraźni kreuje wizje romantycznych oświadczyn przez idealnego mężczyznę, które z godnością i przykrością odrzuci. Jej wyobrażenia i przekonania kilkukrotnie legną w gruzach.
Inne zdanie o małżeństwie ma najlepsza przyjaciółka Ani – Diana. Wspaniała, kochana Diana, bratnia dusza Ani, bliska jej jak siostra. W ciągu kilku lat, które obejmuje książka, Diana wychodzi za mąż i zostaje matką. To koniec pewnej epoki w życiu Ani. Diana nie będzie już na wyciągnięcie ręki, już nigdy nie wezwie Ani przez światełko w jej oknie, nie spędzą razem beztroskiego popołudnia spacerując i piknikując.
Ale to nie jedyne podniosłe wydarzenie w życiu bohaterki. Po raz pierwszy ma okazję odwiedzić dom swoich rodziców. Uwielbiam ten fragment książki, w którym Ania odkrywa swoje korzenie i otrzymuje dawne listy mamy i taty – pierwszą i jedyną pamiątkę po nich. Mimo tego, że zyskała nową rodzinę i dom na Zielonym Wzgórzu, to pierwszy raz kiedy naprawdę może przestać czuć się sierotą i osobą pochodzącą znikąd.
W życiu Ani pojawia się również nieznany wcześniej smutek. Umiera bowiem pierwsza z jej rówieśniczek, Ruby Gillis. Właśnie dzięki ostatniej rozmowie z dziewczyną Ania uświadamia sobie, że życie ma głębokie znaczenie. Nie liczą się tylko małe radości, przyjemności i sprawy przyziemne, ale przede wszystkim cele wyższe, podążanie Bożą ścieżką. „Życie w niebie powinno się zaczynać tu na ziemi”.
Nie będę ukrywać, że powodem, dla którego jestem tak wielką miłośniczką tej części serii, jest ogromna ilość Gilberta. Jest już mężczyzną, zna swoje marzenia i wie czego chce od życia. Tylko Ani. Jego uczucie jest tak głębokie i pełne – nie bez powodu Gilbert jest moim ideałem mężczyzny i wymarzonym wzorcem życiowego partnera. Uwielbiam każdy fragment, w którym mężczyzna się pojawia, kocham wszystko co mówi i robi. Rozpływam się gdy czytam: „Aniu, gdybym mógł, sprawiłbym, żeby w Twoim życiu były tylko szczęśliwe i przyjemne chwile”.
Gilbert nie poddał się, nawet gdy Ania odrzuciła jego zaręczyny. Tak jak wszyscy naokoło wiedział, że są sobie przeznaczeni i stworzeni właśnie dla siebie. Ania długo nie mogła rozpoznać miłości do Gilberta, nie potrafiła odróżnić jej od sentymentu i przyjaźni. To bardzo ludzkie i sprawia, że kocham tą postać jeszcze bardziej. Często przecież nie wiemy czego chcemy, podejmujemy złe decyzje i mylimy się w swoich uczuciach. A później żałujemy, tak jak Ania, w noc kiedy Gilbert był umierający, a kobieta po raz pierwszy uświadomiła sobie miłość do niego. Wspaniale napisany jest ten fragment, autorka cudownie oddała uczucia, żal, rozpacz, bezsilność bohaterki. Tak pięknie opisała chwilę objawienia Ani. Nieopisany zachwyt.
Ania naprawdę dorosła. Zrozumiała czego chce w życiu, poznała miłość. Dawny romantyzm zmienił swoje barwy, dziś potrafi się śmiać ze swoich dawnych opowiadań, w których wszyscy bohaterowie tragicznie ginęli. Autorka wspaniale opisała jej dojrzewanie i przemiany, które w niej zachodziły. W tej części stanęła na wyżynach swojego talentu i wyobraźni – stworzyła wspaniałych bohaterów, doskonale rozwinęła kreacje tych już istniejących. Kocham ją i dziękuję za to, że stworzyła świat Ani, który stał się nieodłączną częścią mojego życia.
Ale co zachwyca mnie najbardziej, „Ania na uniwersytecie” z każdym rozdziałem staje się lepsza, aż do wspaniałego końca. Nie trudno pewnie zgadnąć, że to właśnie mój ulubiony rozdział. Ponowne oświadczyny Gilberta i porozumienie, wyznanie obustronnej miłości. Aż chciałoby się krzyknąć „nareszcie”! Nie mogę zacytować tego fragmentu w tłumaczeniu, bo jest niedoskonałe i nie przekazuje tego co Gilbert chciał powiedzieć: „There was nobody else – there never could be anybody else for me but you. I’ve loved you ever since that day you broke your slate over my head In school.” Nie mogło być nikogo innego, bo Ania z Gilbertem od początku byli dla siebie stworzeni.
W moim przekonaniu i odczuciu Ania nigdy nie była główną bohaterką książek. Już od pierwszej części seria była o niej i Gilbercie i tak właśnie powinny nazywać się poszczególne części: „Ania z Zielonego Wzgórza i Gilbert”, „Ania i Gilbert z Avonlea”, „Ania i Gilbert na uniwersytecie”... Na piśmie nie wygląda to za dobrze, ale w mojej głowie zawsze tak będzie brzmiało. Polecam każdemu.
Zapraszam do przeczytania innych moich tekstów na agatkaczyta.blogspot.com
To ryzykowane stwierdzenie i sama nie jestem tego pewna, ale myślę, że „Ania na uniwersytecie” to moja ulubiona część cyklu. Jest w niej tyle uczuć, przeżyć i doświadczeń tego jak dorosłe życie różni się od wyobrażeń. W tej książce Ania jest już bowiem dorosła. Wyjeżdża do Kingsport, gdzie uczy się i poznaje uroki życia w wielkim mieście. Tak wiele zmieniło się w jej życiu....
więcej Pokaż mimo to