Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Po burzliwym konklawe Citra skupia się na byciu Kosiarz Anastazją. Nie jest to proste zadanie, gdyż wraz ze swoją mentorką staje się celem tajemniczych zabójców. W tym samym czasie Rowan, pomimo braku oficjalnego tytułu kosiarza, decyduje się przyjąć imię Lucyfer i zgotować piekło sędziom, którzy zboczyli ze ścieżki prawości. Gdy Kosodom drży od spisków, Thunderhead zmaga się z własnymi ograniczeniami. Czy wszechwiedzący system znajdzie luki w prawie i ochroni ludzkość przed jej zepsuciem?

Po wielkim wrażeniu jakie wywarł na mnie pierwszy tom serii, nie mogłam się doczekać "Thunderheada". Neal przekonał mnie do swej wizji świata i ponownie od pierwszych stron przykuł moją uwagę tak, że pomimo obszerności tej książki bardzo szybko miałam ją za sobą. O ile wprowadzenie do serii było iście porywające, nietuzinkowe, o tyle druga część to już nieco wolniejsze tempo. Nie była to jednak nudna książka, emocji dodawały spiski na każdym kroku, zdrady i pozytywne zaskoczenia.

W kreacji bohaterów czegoś mi brakowało, nie byli tak charakterni jak w "Kosiarzach". Darzę ich jednak pewną sympatią i nie ukrywam, że zastanawiałam się czy autor utrzyma wszystkich przy życiu i - nie zdradzając za wiele - złamał mi serce więcej niż raz. Odczucia, które pojawiły się podczas lektury tj. żal, smutek, troska, ulga, złość, świadczą o tym, że nie potrafiłam z obojętnością podejść do tej historii, z czego bardzo się cieszę. Miałam obawy co do Thunderheada (któremu również autor udzielił głosu), ale początkowy sceptycyzm zastąpiła ciekawość.

Książka ta jest na tyle intrygująca, że kilka niedociągnięć, naiwnych schematów nie jest w stanie jej dla mnie zepsuć. Obserwowanie świata, w którym wszechwiedzący Thunderhead jest "zbawcą", a równocześnie może stanowić pewne niebezpieczeństwo czy pozostać bierny w obliczu pewnych zbrodni w imię wyższego dobra, było emocjonalnym rollercoasterem. Jeśli lubicie spokojne wieczory bez zbędnych rozważań i emocji, to "Thunderhead" nie jest dla Was. Do lektury tej serii zdecydowanie zachęcam wszystkich, których ciągnie do przygody, wstrzymywania oddechu, zaciskania zębów i totalnej rozsypki po przeczytaniu kulminacyjnych stron powieści. Nie czekajcie - czytajcie!
" Zezwolenie to nadęty trup wolnego wyboru."

Po burzliwym konklawe Citra skupia się na byciu Kosiarz Anastazją. Nie jest to proste zadanie, gdyż wraz ze swoją mentorką staje się celem tajemniczych zabójców. W tym samym czasie Rowan, pomimo braku oficjalnego tytułu kosiarza, decyduje się przyjąć imię Lucyfer i zgotować piekło sędziom, którzy zboczyli ze ścieżki prawości. Gdy Kosodom drży od spisków, Thunderhead zmaga...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po pamiętnym zamachu z 11 września, życie Shirin stało się jeszcze trudniejsze niż wcześniej. Ludzie od zawsze widzą jej inność i nie ukrywają wrogiego nastawienia do nastolatki, jednak obecnie przeżywa tego apogeum. By chronić swoje serce przed wszechobecną nienawiścią, muzułmanka odcina się od ludzi i skupia całą swoją uwagę na nauce breakdance'u. Gdy w szkole zostaje przydzielona do pary laboratoryjnej z Oceanem, czuje, że dzieje się coś niespodziewanego - w jej grubym murze pojawiają się pęknięcia, których za wszelką cenę chce uniknąć, choć serce podpowiada jej coś innego.

"Gdyby ocean nosił twoje imię" zainteresował mnie przede wszystkim nazwiskiem na okładce - Tahereh Mafi. Czytałam kiedyś "Dotyk Julii" (którego planuję reread) i dobrze wspominam czas spędzony z jej prozą. Nie miałam pojęcia czego się spodziewać, gdyż celowo nie przeczytałam opisu, ani żadnych recenzji na temat tej książki - chciałam poznać ją z czystą kartą.

Historia Shirin pełna jest przeróżnych emocji, ale przeważa wśród nich złość. Złość na ludzi, złość na system, złość na rasizm i stereotypy. Bardzo podobało mi się to, że dziewczyna nie jest wszystkowiedząca, a wręcz odwrotnie - jak każda szesnastolatka czuje się czasem zagubiona, niezrozumiana czy po prostu wkurzona. Bez przeszkód mogłam identyfikować się z bohaterką, czy widzieć w jej przemyśleniach moje własne, niegdysiejsze, nastoletnie bolączki. Choć nigdy nie mierzyłam się z rasizmem, to tak jak Shirin sabotowałam własne szczęście, więc potrafiłam naprawdę wczuć się w tę powieść.

Ważnym elementem "Gdyby ocean nosił twoje imię" jest tworząca się relacja głównej bohaterki z Oceanem. Skradło moje serce to, jak Tahereh poprowadziła ich losy - nie raz jest niezręcznie, niepewnie i (co bardzo do mnie przemawia) nie jest to relacja skupiona na erotyzmie. W dodatku nie jest to typowy związek dwójki nastolatków i byłam zaskoczona tym, jak potoczyła się fabuła. Dzięki tej naturalności, stworzona przez Mafi powieść może dotrzeć do szerszego grona odbiorców i wiele młodych osób wyciągnie z niej coś dobrego dla siebie.

"Gdyby ocean nosił twoje imię" czytało mi się lekko i przyjemnie, pomimo poruszonej już wyżej kwestii, że jest to historia nastolatki, która zmaga się z wykluczeniem. Z pewnością nie było to łatwe zadanie, a Tahereh Mafi mu sprostała. Jest to wciągająca historia o tym, jak czasami sami stajemy się odbiciem przekonań z którymi walczymy. Jeśli jeszcze nie czytaliście, to gorąco zachęcam Was do lektury niezależnie od tego, czy macie 13 czy 26 lat. Natomiast jeśli już poznaliście tę historię, to koniecznie dajcie znać, czy Wy również odnaleźliście w niej cząstkę siebie.

Po pamiętnym zamachu z 11 września, życie Shirin stało się jeszcze trudniejsze niż wcześniej. Ludzie od zawsze widzą jej inność i nie ukrywają wrogiego nastawienia do nastolatki, jednak obecnie przeżywa tego apogeum. By chronić swoje serce przed wszechobecną nienawiścią, muzułmanka odcina się od ludzi i skupia całą swoją uwagę na nauce breakdance'u. Gdy w szkole zostaje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bryce i Hunt próbują wrócić do normalności po burzliwych wiosennych wydarzeniach. Jednakże ich wymarzona sielanka nie trwa długo. Kiedy Tharion wciąga ich w sprawy związane z rebelią, do miasta przybywa nowa Gubernatorka w przerażającej kompanii, a Bryce niespodziewanie zostaje narzeczoną, nie ma mowy o zwyczajnej codzienności. Pokój z Asteri zostaje postawiony na szali, gdy rozpoczyna się polowanie na wyjątkowego chłopca, uciekającego przed znanymi z okrucieństwa istotami.

"Dom ziemi i krwi" bardzo mi się spodobał, a jego zakończenie wywołało we mnie masę emocji. Nie podchodziłam przez to do "Domu nieba i oddechu" neutralnie, było wręcz odwrotnie. Liczyłam, że Sarah znów mnie zachwyci. Byłam pewna, że po mocnym finale pierwszego tomu, może być już tylko lepiej, niestety nie ukrywam, że trochę się zawiodłam.

Na początku dawałam tej książce taryfę ulgową, ale pierwsze rozdziały bardzo mi się dłużyły, pomimo, że byłam zaciekawiona dalszymi losami bohaterów. Rozumiem chęć obszernego wprowadzenia w temat, rozwijania postaci, ale nie raz czułam się znudzona ich działaniami. Pierwsze kilkaset stron było istnym laniem wody. Z drugiej strony faktem jest to, że mogłam bliżej poznać przyjaciół Bryce, dzięki czemu poczułam do nich większą sympatię, a wątek śledztwa intrygował mnie i trzymał przy dalszym brnięciu przez rozdziały. Akcja przyspiesza dopiero pod koniec powieści, i o ile autorka rozwleka treść często niepotrzebnie, to podzielenie książki na dwa tomy, tylko ją dobiło.

W związku z tym, że czytałam rozdziały towarzysząc nie tylko Bryce i Huntowi, ale też innym bliskim im osobom, w końcu mogę coś więcej powiedzieć o Ruhnie, Tharionie czy Ithanie, choć nie są to postacie tak charakterne, na jakie liczyłam. Brakuje mi kolejnej rozbudowanej postaci kobiecej, bo nie darzę specjalną sympatią Furii i Juniper (mam wrażenie, że ich przyjaźń z Bryce jest trochę na siłę), a poza Daniką (która nawet po śmierci ma swoje sekrety, z którymi muszą poradzić sobie bohaterowie) zostaje właściwie Celestina, która jest interesująca, ale póki co bardziej "w tle". Jest jeszcze tajemnicza "Daybright", co do której mam swoje podejrzenia, ale nie wiem czy się sprawdzą. Na ten moment, uważam, że jest to dla mnie najbardziej mdła pod kątem kreacji bohaterów książka tej autorki.

Nie mogę odmówić Maas wyobraźni - z każdą kolejną częścią jestem pod wrażeniem wielowymiarowości jaką cechuje się świat przedstawiony. Cudownie było odkrywać kolejne warstwy historii jaką stworzyła i jestem ciekawa, ile jeszcze rzeczy ma w zanadrzu. Podobał mi się wątek władzy Asteri, tego jak wielki mieli wpływ na historię Midgardu. Przyznam, że w niepokojący sposób kojarzyli mi się z pewnymi osobami i wydarzeniami historycznymi. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że bohaterowie odkryją w ich temacie jeszcze nie jedną tajemnicę.

Na ten moment, "Dom nieba i oddechu. Część 1" to dla mnie najgorsza część serii. Niby coś się dzieje, niby jest zagrożenie, ale tak naprawdę można by skrócić tę lekturę o połowę i nie wpłynęłoby to na niekorzyść historii. Za kreatywność w kwestii świata, nagromadzenie tajemnic i zagadek, których odkrywanie sprawiało mi przyjemność, książka otrzymuje ode mnie mimo wszystko ocenę pozytywną. Liczę, że podczas lektury drugiej części tempo akcji będzie szybsze, bohaterowie drugoplanowi nabiorą charakteru, a cała historia się obroni.
"Faceci zawsze będą próbowali przejąć kontrolę nad kobietami, które ich przerażają."

Bryce i Hunt próbują wrócić do normalności po burzliwych wiosennych wydarzeniach. Jednakże ich wymarzona sielanka nie trwa długo. Kiedy Tharion wciąga ich w sprawy związane z rebelią, do miasta przybywa nowa Gubernatorka w przerażającej kompanii, a Bryce niespodziewanie zostaje narzeczoną, nie ma mowy o zwyczajnej codzienności. Pokój z Asteri zostaje postawiony na szali,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przyszłość. Ludzie osiągnęli nieśmiertelność - choroby nie są zagrożeniem, dzięki Thunderheadowi społeczeństwu niczego nie brakuje, nie ma też żadnych wojen. By ludzkość mogła żyć w równowadze, śmierć musi dalej istnieć, dlatego powstali powszechnie darzeni szacunkiem i rezerwą Kosiarze. Gdy w szkole Rowana i domu Citry pojawia się Sędzia Faraday, nastolatkowie są przekonani, że oto spotka ich koniec. Nie spodziewają się, że podejmując praktykę u Kosiarza, ich życie dopiero nabierze rozpędu. Muszą oni zmierzyć się nie tylko z własnym sumieniem i uprzedzeniami, ale również ciemną stroną Kosodomu.

"Kosiarze" byli moim pierwszym spotkaniem z twórczością Neala Shustermana. Nie miałam pojęcia, czy styl autora przypadnie mi do gustu, ani czy świat jaki wykreował będzie przekonujący. Wgłębiając się w kolejne karty historii, szybko spostrzegłam, że lektura "Żniw śmierci" będzie nietuzinkowym doświadczeniem. Autor w ciągu kilku rozdziałów przekonał mnie do siebie i sprawił, że w mgnieniu oka zaangażowałam się całą sobą w losy głównych bohaterów.

Ogromną zaletą "Kosiarzy" jest świat, w którym żyją ludzie przyszłości - z początku zastanawiałam się, jak niektóre kwestie będą wyjaśnione (np. nieśmiertelności), ale niepotrzebnie się obawiałam. Neal sprawnie dawkuje informacje oraz operuje niedopowiedzeniami i jestem pewna, że w kolejnych częściach będzie mi dane poznać więcej odpowiedzi na nasuwające się pytania. Akcja powieści miała idealne tempo, a podział narracji sprawił, że dynamika była zachowana. Nie ukrywam, że pochłonęłam tę książkę praktycznie w jeden dzień, ponieważ non stop byłam zainteresowana tym, co się zaraz wydarzy.

Jak na pierwszą część cyklu, bohaterowie są przekonujący, wzbudzający emocje i realistycznie rozpisani. Z pewnością ich charaktery nie są jednowymiarowe, a czy to Citra i Rowan, czy doświadczeni Kosiarze, to każdy z nich ma swoje dylematy, problemy, a także słabe i mocne strony. Citra jest dziewczyną, która nie da sobie w kaszę dmuchać, a Rowan również łatwo się nie poddaje. Pomimo delikatnego wątku romantycznego, w "Kosiarzach" autor bardziej postawił na samorozwój bohaterów, ich rozterki moralne oraz treningi, dzięki czemu nie jest to powieść, w której znalazło by się miejsce na ochy i achy i godzinne patrzenie na siebie maślanymi oczami.

Muszę przyznać, że nie spodziewałam się, że powieść o nastolatkach, może poruszać tak dogłębnie kwestie sumienia, dobra i zła, oraz ogólnego porządku świata. Shusterman nie boi się stawiać czytelnika w pozycji, w której rozmyśla, czy podjąłby tę samą decyzję co bohaterowie, czy może zrobiłby coś całkiem przeciwnego. Pomimo wrażenia lekkiej lektury, jest w niej coś, co sprawiło, że w mej głowie pojawiały się pytania takie jak: gdzie kończy się granica bycia dobrym człowiekiem? dokąd zmierzamy jako społeczeństwo? czy rzeczywiście tak duży postęp medycyny byłby dobry?

"Kosiarze" Neala Shustermana to opowieść, którą można odbierać dwojako - z jednej strony to bardzo dobra opowieść fantastyczna, a z drugiej świetna okazja, do głębszych przemyśleń. Zostałam wciągnięta w wir wydarzeń i z radością w nim jeszcze zostanę, ponieważ ciekawą mnie dalsze losy Citry i Rowana, oraz to, czy Kosodom poradzi sobie z wewnętrznym rozłamem. Jeśli lubicie takie pozytywno-niepokojące lektury, to koniecznie sięgnijcie po "Żniwa śmierci" i przygotujcie się na dopracowaną ucztę literacką.

"Nie życzę ludzkości pokoju, wygody czy radości, a tego, by wciąż umierał skrawek naszej istoty, gdy stajemy się świadkiem śmierci drugiego człowieka i by ból empatii wciąż czynił nas ludźmi."

Przyszłość. Ludzie osiągnęli nieśmiertelność - choroby nie są zagrożeniem, dzięki Thunderheadowi społeczeństwu niczego nie brakuje, nie ma też żadnych wojen. By ludzkość mogła żyć w równowadze, śmierć musi dalej istnieć, dlatego powstali powszechnie darzeni szacunkiem i rezerwą Kosiarze. Gdy w szkole Rowana i domu Citry pojawia się Sędzia Faraday, nastolatkowie są...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bryce Quinlan i Hunt Athalar są coraz bliżej rozwiązania swojego śledztwa, a przynajmniej na to wskazują zebrane przez nich dowody. Ich dochodzenie nie jest jednak tak proste, jakby się mogło wydawać. W grę ewidentnie wchodzą potężne siły, a to, co z początku zdaje się być pewne, okazuje się być świetne skrojonym kłamstwem. Czy Bryce zdąży przedstawić rozwiązanie tajemniczych morderstw przed Naradą? Jakie tajemnice skrywała przed nią Danika? Kto przyzywa okrutnego kristallosa i dlaczego?

Ledwo skończyłam czytać pierwszą część tej powieści, to musiałam sięgnąć po kontynuację - akcja zatrzymała się w takim momencie, że ciekawość wprost mnie zżerała. Zdążyłam wciągnąć się w śledztwo prowadzone w Lunathionie i z zapałem starałam się rozwiązać zagadkę na równi z bohaterami. Z racji, że "Dom ziemi i krwi" został podzielony w polskim wydaniu na pół, to od razu zostałam wrzucona w wir wydarzeń, co jest zdecydowanie zaletą, ponieważ lubię od pierwszych stron z zapartym tchem śledzić akcję.

Sama fabuła oczywiście dalej oscyluje wokół znalezienia mordercy i Rogu, ale poza tym relacja Bryce i Hunta znacznie się rozwija. Połączenie czyhających na nich niebezpieczeństw, niepokoju towarzyszącego im w związku z powagą powierzonego przez Archanioła zadania, oraz momentów iście komediowych sprawiło, że akcja biegła dynamicznie. Zaletą "Domu ziemi i krwi" jest także ilość zaskakujących momentów, zwrotów akcji i chwil, gdy nie dowierzałam własnym oczom. Maas posiada tak lekkie pióro, że mam wrażenie, że o czymkolwiek by nie pisała, czytałoby mi się to przyjemnie i szybko.

W tej części miałam możliwość jeszcze lepiej poznać zarówno postacie pierwszoplanowe jak i drugoplanowe. Dzięki odwadze, determinacji i wrażliwości Bryce bardzo zyskała w moich oczach. Jej oddanie sprawie i przyjaciołom jest naprawdę przepiękne. Hunt natomiast sprawił, że miałam co do niego mieszane uczucia (nie spojlerując - w jednym momencie bardzo się na niego wkurzyłam). W ogólnym rozrachunku wydaje mi się być ciekawym bohaterem, o którym z chęcią poczytam w kolejnych tomach. Muszę tu również wspomnieć o Lehabah - takiej przyjaciółki Wam i sobie życzę. Zaciekawiło mnie wprowadzenie wątku postaci Aidasa, myślę, że w kontynuacji może coś namieszać. Nie mogę się doczekać jego ponownego pojawienia się w historii Księżycowego Miasta.

Nie wiem, jak mogłabym Was bardziej zachęcić do sięgnięcia po "Dom ziemi i krwi", niż mówiąc, że jest to powieść wielowymiarowa, która obudzi w Was cały wachlarz emocji. Jest to historia, w którą wciągniecie się całkowicie, będziecie śmiać się razem z bohaterami, płakać ze smutku,wzruszenia i ulgi, a także otwierać szeroko oczy z czystego szoku. Nie braknie Wam iskierek zakochania oraz momentów droczenia się postaci, a przy tym będziecie się świetnie bawić podczas rozwiązywania zagadek i łączenia poszlak. Z czystym sumieniem zachęcam Was do odwiedzenia Lunathionu! Osobiście z pewnością wkrótce przeczytam "Dom nieba i oddechu".

Bryce Quinlan i Hunt Athalar są coraz bliżej rozwiązania swojego śledztwa, a przynajmniej na to wskazują zebrane przez nich dowody. Ich dochodzenie nie jest jednak tak proste, jakby się mogło wydawać. W grę ewidentnie wchodzą potężne siły, a to, co z początku zdaje się być pewne, okazuje się być świetne skrojonym kłamstwem. Czy Bryce zdąży przedstawić rozwiązanie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W Księżycowym Mieście magia przeplata się z nauką, a przeróżne rasy żyją obok siebie w ustalonej przez elity hierarchii. Bryce Quinlan, młoda kobieta pół-Fae żyjąca w Lunathionie prowadzi zwyczajne życie - pracuje w sklepie z antykami, spędza czas z przyjaciółmi i imprezuje wieczorami. Gdy pewnej nocy wraca z klubu do mieszkania, jej oczom ukazuje się okrutna scena zbrodni. Po traumatycznym przeżyciu, Bryce musi połączyć siły z owianym złą sławą Huntem Athalarem, by rozwiązać śledztwo w sprawie morderstwa oraz kradzieży magicznego artefaktu.

Są tacy autorzy, po których powieści sięgam z pewnością, że na 100% będę zadowolona. Jednym z takich twórców jest Sarah J. Maas, której dwie poprzednie serie uwielbiam i lubię do nich wracać. Jestem przekonana, że jest to jedna z najlepszych autorek fantasy/fantasy romance ostatnich lat. Nawet te mniej porywające elementy serii, wciąż mają w sobie coś takiego, co przyciąga i potrafi pozostawić czytelnika usatysfakcjonowanego. By nie zepsuć sobie radości z odkrywania Księżycowego Miasta, nie czytałam dosłownie nic o fabule czy bohaterach i zrobiłabym to ponownie.

Maas przyzwyczaiła mnie do kreowania swych światów, jako miejsc osadzonych w dawniejszych czasach, gdzie nie ma mowy o smartfonach, nauce, karabinach itp. Z początku miałam w związku z tym lekki zgrzyt, ale już po kilku rozdziałach polubiłam vibe jaki płynął z tego nowoczesnego świata. Lunathion jest świetny! To istny miks kulturowy, a samo miasto zdaje się nigdy nie spać i być pełne tajemnic. Przyznaję, że obiło mi się o uszy, że cykle są ze sobą połączone i ciekawie było poza stricte śledztwem z fabuły, zastanawiać się, co jak może być powiązane.

Bryce, och Bryce. Podczas czytania pierwszej połowy książki miałam wrażenie, że dziewczyna nie przypadnie mi do gustu, ale okazało się, że to były tylko pozory i główna bohaterka jest dużo ciekawszą, bardziej złożoną postacią niż mi się zdawało. Natomiast Danikę, Connora i resztę Watahy Diabłów od pierwszych stron polubiłam. A co myślę o Cieniu Śmierci znanym również jako Hunt Athalar? Jeśli znacie twórczość Sarah, to wiecie, że ma ona talent do kreowania tajemniczych mężczyzn, o których miło się czyta. Niewolnik Gubernatora w niczym im nie ustępuje - przynajmniej na razie tak się zapowiada.

Fabuła "Domu ziemi i krwi" jest wciągająca i choć przez większą część powieści wątki oscylują wokół śledztwa, to przez te ponad pół tysiąca stron nie miałam czasu się nudzić. Tajemniczy zabójca, kilku podejrzanych, mało dowodów, dużo emocji i w tym całym napięciu poprowadzona z charakterem znajomość Hunta i Bryce, którzy nie zakochują się w sobie jak za dotknięciem magicznej różdżki, w sekundę po tym jak uznają się za atrakcyjne istoty.

Sarah J. Maas znowu to zrobiła - stworzyła cykl, którym kupiła mnie od pierwszego tomu. Jeśli miałabym porównać "Dom ziemi i krwi" do TOG'u czy ACOTAR'u, to już na starcie mogę stwierdzić, że jest to powieść w ostrzejszym klimacie, a autorka nie boi się opisywać bardziej szczegółowo takich elementów historii jak np. brutalność. Jest to bardzo dobry początek serii, w którym mogłam zapoznać się z bohaterami, poczuć do nich sympatię i dać się wciągnąć w niekończące się tajemnice. Nie mogę się doczekać tego, co czeka mnie podczas lektury kolejnych części Księżycowego Miasta.
"Dzięki miłości wszystko jest możliwe"

W Księżycowym Mieście magia przeplata się z nauką, a przeróżne rasy żyją obok siebie w ustalonej przez elity hierarchii. Bryce Quinlan, młoda kobieta pół-Fae żyjąca w Lunathionie prowadzi zwyczajne życie - pracuje w sklepie z antykami, spędza czas z przyjaciółmi i imprezuje wieczorami. Gdy pewnej nocy wraca z klubu do mieszkania, jej oczom ukazuje się okrutna scena zbrodni....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Liz Bauxbaum żyje przeświadczeniem, że czeka ją miłość jak z komedii romantycznych, które uwielbiała nałogowo oglądać z mamą. Gdy pewnego dnia w szkole pojawia się jej obiekt westchnień z dzieciństwa, Liz wie, że oto niebiosa wybrały moment, by życie nastolatki potoczyło się znanym z romansów scenariuszem. By zdobyć serce Michaela dziewczyna jest gotowa dać z siebie wszystko - łączy siły ze znienawidzonym sąsiadem Wesem, który obiecuje wesprzeć jej plan. Jednak szybko Liz przekonuje się, że nic nie idzie tak jak zakładała, i musi zweryfikować swoje postrzeganie idealnej miłości.

Dawno nie czytałam powieści stricte młodzieżowej, ale zawsze lubiłam po ten gatunek sięgać, ponieważ postrzegam go jako przyjemną, lekką rozrywkę. Z piórem Lynn Painter zapoznałam się niedawno, przy lekturze "Przypadkowo Amy", która z jednej strony mi się podobała, a z drugiej była dość jednowymiarowa. Słyszałam wiele dobrego, o "Lepiej niż w filmach" i przyszła kolej na mnie, by przekonać się na własnej skórze, czy rzeczywiście jest to ciekawsza, lepiej rozbudowana powieść tej autorki.

Historia zaczyna się w momencie zdawałoby się zwyczajnym - Liz kłóci się z irytującym sąsiadem, rozmawia z przyjaciółką, idzie do szkoły. Jako czytelnik mogłam od razu zapoznać się z jej charakterem niepoprawnej romantyczki, co przygotowało mnie na dość szybkie zauroczenie Michaelem, gdy ten pojawił się ponownie w jej życiu. Chłopak jawi się Liz jako szarmancki bohater z dzieciństwa, którego losy muszą romantycznie spleść się z jej własnymi. Przez kolejne rozdziały stałam się obserwatorem jej poczynań, które z uśmiechem na ustach śledziłam, stopniowo rozgryzając jej prawdziwe, pozbawione filtra " komedii romantycznej" uczucia.

Pewnego rodzaju młodzieńcza naiwność jest jedną z najlepszych cech głównej bohaterki (i nie tylko jej). Lynn Painter nie zapomniała, o jakiej grupie wiekowej pisze i cudownie było patrzeć na przedstawione przez nią perypetie nastolatków. Bardzo łatwo było mi się utożsamiać z Liz, gdyż doskonale pamiętam, jak w młodości miałam wyidealizowanych w mej głowie crushów i rozpatrywałam mnóstwo romantycznych scenariuszy. Ogromną zaletą powieści jest towarzyszący Liz w miłosnych podbojach Wes, który to zdaje się ją irytować, a z czasem zaczyna ją ciekawić. Do ostatnich stron był bohaterem, któremu łatwo było kibicować, a to coś, co zawsze doceniam.

Kolejnym plusem "Lepiej niż w filmach" jest to, że choć historia toczy się wokół romantycznych wątków, to poruszone są także inne tematy. Painter odkrywa przed czytelnikiem kolejne etapy radzenia (i nie radzenia) sobie nastolatki z żałobą, a także to, jak ona wpływa na postrzeganie przez nią rzeczywistości, w tym relacji międzyludzkich. Choć nie raz miałam ochotę przytulić Elizabeth, to opowieść jest poprowadzona lekko i obfituje w sytuacje w których czułam się rozbawiona pozytywnymi absurdami sytuacji, które spotykają bohaterów.

Nie chcę zdradzać więcej na temat tej książki, ponieważ myślę, że odkrywanie samemu tej historii przyniesie Wam dużo więcej radości. Jest to bardzo dobrze napisana młodzieżówka, którą mogę z czystym sumieniem polecać. Znajdziecie w niej wszystko to, co jest potrzebne w tym gatunku - bohaterów, którzy przyciągają od pierwszych stron, odkrywanie swojej tożsamości, nienachalną atmosferę amerykańskiej szkoły oraz to, co romantycy lubią najbardziej, czyli zauroczenia, miłości i spoglądanie w gwiazdy.

"Czasami za bardzo trzymamy się tego, czego nam się wydaje, że pragniemy, przez co omija nas niesamowitość tego, co rzeczywiście moglibyśmy mieć."

Liz Bauxbaum żyje przeświadczeniem, że czeka ją miłość jak z komedii romantycznych, które uwielbiała nałogowo oglądać z mamą. Gdy pewnego dnia w szkole pojawia się jej obiekt westchnień z dzieciństwa, Liz wie, że oto niebiosa wybrały moment, by życie nastolatki potoczyło się znanym z romansów scenariuszem. By zdobyć serce Michaela dziewczyna jest gotowa dać z siebie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

10 Głodowe Igrzyska zbliżają się wielkimi krokami. Po raz pierwszy trybuci mają dostać mentorów, których zadaniem będzie uatrakcyjnienie igrzysk i stworzenie z nich widowiska. Żyjący w Kapitolu ambitny Coriolanus Snow walczy codziennie o zachowanie pozorów dobrobytu jego niegdyś bogatej rodziny. Gdy zostaje wybrany przez Akademię do bycia mentorem Lucy Gray Baird z Dwunastego Dystryktu, decyduje się zrobić wszystko, by zdobyć honory i nagrodę, która zapewni mu utrzymanie na Uniwersytecie. Młody mężczyzna będzie musiał spojrzeć w głąb siebie i zdecydować co jest ważniejsze - miłość do drugiego człowieka, czy kontrola nad nim.

Uwielbiam Igrzyska Śmierci - to jedne z tych książek, które kojarzę z wczesnymi latami nastoletniości. Biorąc pod uwagę zbliżającą się premierę filmu na podstawie prequelu do trylogii, MUSIAŁAM sięgnąć po "Balladę Ptaków i Węży". Suzanne Collins oczarowała mnie tym uniwersum około 10 lat temu i do dziś popieram swoje zdanie, że zarówno książki, jak i ich adaptacje trzymają świetny poziom i jest to historia zostająca w pamięci na dłużej.

Posiadając wysokie oczekiwania co do przeszłości okrutnego prezydenta Panem, nieuniknione było moje zderzenie z rzeczywistością. Błogosławieństwem i przekleństwem tej książki jest jej główny bohater. Nie wiem na ile był to zamysł autorki, a na ile skutek uboczny kreacji postaci, ale wprost nie znosiłam czytać o tym wyrachowanym człowieku. Coriolanus w pierwszej chwili owszem, wzbudzał współczucie, bo umówmy się - chłopak nie miał w życiu lekko - ale szybko te uczucie przyćmiła moja odraza do jego osoby.

Znając historię z trylogii, byłam pewna, że "Ballada Ptaków i Węży" będzie niesamowitą podróżą o zmianach zachodzących w bohaterze. Pewne transformacje jego zachowania i nastawienia miały miejsce, ale czytając od początku tę powieść, nie dało się nie zauważyć, że cały ten "honor i godność" to przykrywka jego olbrzymiego ego. Kolejne postacie pojawiające się w książce jak Lucy Gray, Sejanus są w moim odczuciu mdli i podejmują czasem tak dziwne decyzje, że mówiąc szczerze, jedynymi osobami o których chciałam czytać były: kochana Tigris (kuzynka Snowa) oraz Doktor Gaul (ta przynajmniej nie ukrywała swojego okrucieństwa).

Mam wrażenie, że Collins miała świetny plan na tą część, ale coś nie wyszło. Jeśli przymknąć oko na osobowość Snowa (może tak miało być, może miał wzbudzać wstręt), to wciąż nie jest to porywająca lektura. Czytało mi się ją ciężko (to najdłużej czytana przeze mnie książka w tym roku) i jedynie ciekawość trzymała mnie przy tym tytule. Zaletą zdecydowanie jest możliwość spojrzenia w przeszłość Panem, zobaczenia jak tworzyły się niektóre pomysły i idee dotyczące Głodowych Igrzysk, oraz dopełnienie historii Snowa. Bądź co bądź Coriolanus ma w sobie jakieś przyciąganie i do końca ostatniego rozdziału byłam ciekawa co jeszcze jest w stanie zrobić dla władzy i swego nazwiska. Oczekiwałam lektury, której spokojnie mogłabym dać ocenę minimum 8/10, a otrzymałam niestety średniaczka. Po zwiastunach filmu, który niebawem będzie w kinach jestem przekonana, że ekranizację polubię bardziej.
"Możesz zrzucić winę na okoliczności, na otoczenie, ale sam dokonywałeś pewnych wyborów."

10 Głodowe Igrzyska zbliżają się wielkimi krokami. Po raz pierwszy trybuci mają dostać mentorów, których zadaniem będzie uatrakcyjnienie igrzysk i stworzenie z nich widowiska. Żyjący w Kapitolu ambitny Coriolanus Snow walczy codziennie o zachowanie pozorów dobrobytu jego niegdyś bogatej rodziny. Gdy zostaje wybrany przez Akademię do bycia mentorem Lucy Gray Baird z...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Isabella Shay tuż przed rozpoczęciem pierwszego dnia w pracy wstępuje do Starbucksa po dyniowe latte. Obawiając się spóźnienia podszywa się pod Amy, która nie zgłosiła się po swój napój i... przypadkiem oblewa skradzioną kawą przystojnego nieznajomego. Między dwójką nowo poznanych ludzi pojawia się zalążek zainteresowania, które nie może trwać długo - okazuje się bowiem, że mężczyzna to jej przełożony! Sytuacji Izzy nie poprawia fakt, że Blake, orientuje się, że wziął ją za Amy, w skutek dokonanej kradzieży.

Książkę "Przypadkowo Amy" widziałam w naprawdę wielu miejscach na polskim bookstagramie. Większość pozytywnych opinii przekonała mnie, by dać się porwać jesieni i poznać powieść epatującą tą porą roku. Jak na osobę, która nie przepada za niższymi temperaturami i całą tą aurą zaskakująco szybko wciągnęłam się w napisaną przez Lynn historię i z pozytywnym nastawieniem śledziłam losy bohaterów. Czy lekkie pióro wystarczyło bym była zadowolona z tej lektury? I tak i nie.

Osłabiona przeziębieniem nie szukałam w stosiku ambitnej, złożonej lektury i mówiąc szczerze, "Przypadkowo Amy" w swej prostocie nadawała się idealnie. Jak w wielu romansach pewna schematyczność była odczuwalna, a wątek zakazanej miłości, romansu w miejscu pracy biegł właściwie jednostajnym, spokojnym torem. Painter potrafi świetnie operować piórem, przez co ten tytuł czytałam ekspresowo, właściwie jedno popołudnie na spokojnie wystarcza, by zapoznać się z historią Izzy i Blake'a.

Izzy i Blake stoją przed wyzwaniem, jakim jest pogodzenie ich relacji z zasadami miejsca pracy, oczywiście najpierw mocno się dystansując, a z biegiem czasu... cóż pewnie się domyślacie. Momenty ich rozmów, kiedy oboje udawali, że są tylko Amy i panem Klata ze Starbucksa były moimi ulubionymi. Zadziorność głównej bohaterki dodawała humoru do historii, a Blake, mający dylematy pomiędzy byciem lojalnym firmie a kobiecie, która go zauroczyła był dobrą (acz ciut przewidywalną) przeciwwagą.

Jacy są wspomniani bohaterowie? Mówiąc szczerze mogłabym ich opisać jako pozytywnych, idealnie wpasowanych w opowieść ale nieco płaskich. Przy innych książkach pewnie powiedziałabym, że to duża wada, ale w przypadku "Przypadkowo Amy" nie sprawiało mi to większego problemu - miało być lekko, przyjemnie i jesiennie, bez dużych komplikacji. Z plusów wartych wyróżnienia - postacie są kociarzami i podobało mi się, gdy kotki pojawiały się na stronach powieści, by wnieść nieco zamętu i uroku.

Lekturę "Przypadkowo Amy" zaliczam do udanych. Cały jesienny vibe tej powieści sprawia, że naprawdę wierzę, że jesieniarom może się spodobać taki klimat będący tłem romansu. Choć może nie tylko tłem, a wręcz katalizatorem, jeśli by wziąć pod uwagę dyniową latte, od której wszystko się zaczęło. Gdy patrzę na ten tytuł, odczuwam mieszane emocje - jak na lekkie poczytadło, które ma mnie rozluźnić i rozśmieszyć w chłodniejszy wieczór, to jestem zachwycona, a gdy spojrzę głębiej, to zauważam niedociągnięcia. Mimo to z chęcią sięgnę po inne dzieła autorki.

"Weź głęboki oddech i poddaj się miłości."

Isabella Shay tuż przed rozpoczęciem pierwszego dnia w pracy wstępuje do Starbucksa po dyniowe latte. Obawiając się spóźnienia podszywa się pod Amy, która nie zgłosiła się po swój napój i... przypadkiem oblewa skradzioną kawą przystojnego nieznajomego. Między dwójką nowo poznanych ludzi pojawia się zalążek zainteresowania, które nie może trwać długo - okazuje się bowiem, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tiffy Moore desperacko potrzebuje nowego mieszkania, po tym, jak jej toksyczny związek definitywnie się rozpadł. Leon Twomey chcąc wyciągnąć brata z więzienia usilnie stara się zdobyć pieniądze na prawnika. Problemy finansowe łączą ścieżki tych dwojga, a idealną opcją zdaje się być zamieszkanie kobiety u Leona i spędzanie czasu w mieszkaniu na przemian. Zasady są proste - mają korzystać z lokum tak, by nigdy się nie zobaczyć.

Ostatnio wzięło mnie na romanse. Szaro, zimno, ponuro za oknem i jako zwolenniczka lata z radością uciekam w ten otulający serce gatunek. "Współlokatorzy" zostali mi poleceni w bibliotece, więc nie zagłębiając się w opinie i opisy historii postanowiłam zaufać rekomendacji. Szybko zorientowałam się, że opowieść o Tiffy i Leonie po kilku pierwszych rozdziałach zaczęła mnie wciągać i był to istny strzał w dziesiątkę na tą jesienną aurę.

O'Leary od samego początku prowadzi narrację z dwóch punktów widzenia, co jest zdecydowaną zaletą przy tej fabule. Perspektywa Leona i Tiffy różni się często tak mocno, że nie raz miałam uśmiech na twarzy. Tiffy - ciut zagubiona w swych emocjach, ale pozytywnie zakręcona na myśl o nowym lokum - kontra Leon, który widząc jedynie jej kolorową garderobę i masę dziwnych przedmiotów, które razem z nią przeprowadziły się do jego mieszkania, bierze ją za dziwną acz nieszkodliwą... wariatkę.

Z dwojga głównych bohaterów zdecydowanie bardziej podoba mi się postać Tiffy - jest według mnie lepiej zbudowana, jako czytelnik więcej o niej wiem, mam możliwość głębiej spojrzeć w jej emocje. Bardzo podobał mi się wątek jej toksycznego związku, pełnego manipulacji i gaslightingu, bo szczerze wierzę, że nie jedna czytelniczka może utożsamić się z częścią doświadczeń bohaterki. Introwertyczny Leon jest natomiast (choć odbierany przeze mnie pozytywnie) ciut niedopracowany. Chciałabym bardziej go poznać i po skończeniu książki czułam w jego kwestii niedosyt. Dodatkowo przyjaciele Tiffy i brat głównego bohatera ubarwiają historię i dobrze mi się czytało sceny z ich udziałem - takiego wsparcia można pozazdrościć!

Powieść "Współlokatorzy" jest lekką, zabawną powieścią obyczajową, która została bardzo dobrze napisana. Wątek romantyczny rozwija się powoli (bohaterowie bardzo długo się nie widzą, jedynie wymieniają wiadomości na karteczkach samoprzylepnych), co uwiarygadnia całą historię. Jeśli widząc "romans" liczycie na liczne, gorące wybuchy pożądania, to wiedzcie, że ta książka Beth O'Leary to nie pikantne chili a kocyk i kubek gorącej herbaty - delikatnie, stopniowo rozgrzewa czytelnika dodając mu otuchy i nadziei, że wszystko będzie dobrze.

"Życie często bywa proste, ale zauważamy to dopiero wtedy, gdy bardzo się skomplikuje."

Tiffy Moore desperacko potrzebuje nowego mieszkania, po tym, jak jej toksyczny związek definitywnie się rozpadł. Leon Twomey chcąc wyciągnąć brata z więzienia usilnie stara się zdobyć pieniądze na prawnika. Problemy finansowe łączą ścieżki tych dwojga, a idealną opcją zdaje się być zamieszkanie kobiety u Leona i spędzanie czasu w mieszkaniu na przemian. Zasady są proste -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Irlandia staje przed dużym zagrożeniem - Szaroziemia jest blisko, więc ataki Sídhe zdarzają się coraz częściej. Skala szkód jest ogromna. Koszmarne twory przedostają się do świata ludzi, którzy nie są gotowi na otwartą wojnę z wrogiem. Naród poszukuje zdrajców, a Nessa zdaje się być oczywistym przykładem układów z Wróżym Ludem - w końcu przetrwała Wezwanie mimo swej niepełnosprawności. W tym samym czasie Anto zostaje wcielony do jednostki bojowej i nie wie, czy kiedykolwiek zobaczy dziewczynę, ani czy powinien wierzyć w informacje o jej haniebnym czynie.

Widząc w bibliotece "The Call: Inwazja" bez zawahania ją wypożyczyłam, pamiętając jak 6,5 roku temu byłam zachwycona jej poprzedniczką. Pomysł na historię o Irlandii walczącej z Wróżym Ludem spodobał mi się odkąd usłyszałam o twórczości Peadara i dalej podtrzymuję, że sama idea jest naprawdę interesująca. Zaczynałam lekturę zaciekawiona i ciut zdystansowana, ponieważ obawiałam się, czy kontynuacja serii dorówna w moim odczuciu "Wezwaniu" - w końcu przez 6,5 roku mój odbiór serii mógł się zmienić.

Zaletą "Inwazji" jest to, że akcja jest naprawdę szybka, książka nie jest obszerna, więc nie ma w niej czasu na nudę. Akcja dzieli się na Nessę, Anto i Aoife, więc dynamika historii jest dobrze zachowana - gdy u jednego bohatera jest ciut stabilniej, to rozdział dalej jesteśmy w epicentrum zdarzeń u drugiej osoby. Lekkie pióro to coś, z czym mogę kojarzyć autora, ponieważ powieść czytało mi się łatwo i szybko.

Główni bohaterowie są ciekawi i wyjątkowi. Nessa jest sprytną dziewczyną, która przy ograniczeniach swego ciała po polio nauczyła się przetrwać w najtrudniejszych sytuacjach. Jej przyjaciel i chłopak Anto musi mierzyć się z przeciwnościami, które często wystawiają na próbę jego łagodną naturę. Podczas czytania podobało mi się to, że rzeczywiście przez większość czasu nastolatki i dzieci nie zachowywały się jak trzydziestolatkowie. W "Inwazji" miałam możliwość poznać jeszcze wiele innych postaci, z chęcią przyjrzałabym się jednak bliżej Sídhe, których motywacje i charaktery zostały nie do końca przedstawione.

Świat wykreowany przez Peadara jest jedyny w swoim rodzaju - jest w nim dużo szkaradnych dzieł Sídhe, którzy to czerpią przyjemność z przeobrażania ludzi w najbardziej ohydne stworzenia jakie możecie sobie wyobrazić. Opisy Szaroziemi jak i wszelkich potworności nadają tym książkom naprawdę mrocznego charakteru. Czuję lekki niedosyt w kontekście poznania dziejów wojny ludzi i Wróżego Ludu, spodziewałam się czegoś innego, bardziej rozbudowanego.

Powieści Guilina będę dobrze wspominać, ale raczej już do serii "The Call" nie wrócę. Choć nie wprawiła mnie ona w zachwyt, to jest to intrygująca lektura. Jestem pewna, że nastoletnia ja byłaby zachwycona. "Inwazja" to młodzieżowe fantasy z elementami jak z horroru, które mogę z czystym sumieniem polecić nastolatkom, którzy lubią, gdy w książkach pojawiają się makabryczne, oryginalne wątki i waleczni bohaterowie budzący sympatię.

"Bombardujemy i niszczymy innych. Doprowadzamy ich dzieci do śmierci głodowej i dziwimy się, kiedy zwracają się przeciw nam z podobnym okrucieństwem."

Irlandia staje przed dużym zagrożeniem - Szaroziemia jest blisko, więc ataki Sídhe zdarzają się coraz częściej. Skala szkód jest ogromna. Koszmarne twory przedostają się do świata ludzi, którzy nie są gotowi na otwartą wojnę z wrogiem. Naród poszukuje zdrajców, a Nessa zdaje się być oczywistym przykładem układów z Wróżym Ludem - w końcu przetrwała Wezwanie mimo swej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Morgan ma dobre życie - kochającego męża, niesprawiającą kłopotów nastoletnią córkę, oraz codzienną rutynę. Brakuje jej jednak nieprzewidywalności, rozwoju kariery, celu, będącego czymś innym niż dbanie o rodzinę, której poświęciła się, gdy mając siedemnaście lat zaszła w ciążę z Chrisem. Szesnastoletnia Clara poszukuje siebie, pragnie spełnić marzenia o szkole aktorskiej, choć jej rodzice nie zgadzają się z jej wyborem. Na linii mama-córka rodzą się drobne konflikty, gdy w życiu nastolatki pojawia się Miller, którego obecność nie podoba się Morgan i Chrisowi. Wszystko się zmienia, gdy tragiczny wypadek zaburza równowagę w rodzinie. Każda z kobiet radzi sobie inaczej ze stratą i muszą podejmować trudne decyzje, by odzyskać upragniony spokój i radość.

Twórczość Colleen znam i lubię od lat, dlatego po "Gdyby nie ty" sięgnęłam bez zawahania. Liczyłam, że będzie to książka, która tak jak "It ends with us" zapadnie mi w pamięć i zachwyci mnie równie mocno. Historie pisane przez Hoover mają w sobie pewną lekkość i z mojej perspektywy, są to powieści, które można czytać w każdej wolnej chwili, bez poczucia bycia zagubionym w fabule.

Lekkie pióro i wartka akcja sprawiły, że wciągnęłam się w opowieść o Morgan i jej rodzinie. Książka jest podzielona na perspektywę mamy i córki, przez co jako czytelnik mogłam zobaczyć, jak bardzo kobiety się różnią w niektórych kwestiach i jak odmienne mają spojrzenie na sytuację w której się znalazły. Jest to zdecydowanie idealny przykład na to, jak bardzo zrozumiała komunikacja jest ważna między ludźmi, o czym naprawdę każdy powinien pamiętać. Smutno mi się przyglądało, gdy przez niedomówienia i skrywane lepiej lub gorzej frustracje bohaterki cierpiały jeszcze mocniej.

Nie mogę powiedzieć, że przywiązałam się do bohaterów, ponieważ nadzwyczaj często się z ich wyborami nie zgadzałam. Zwłaszcza z Morgan. Nie jestem pewna czy to celowy zabieg, ale choć sama jestem mamą, to nie rozumiałam jej motywacji do kłamania na temat wypadku i całego wątku z nim związanego. Nie rozumiem jak lukrowane kłamstwa, pogłębiające konflikt między nią a Clarą miałyby być lepsze od szczerej, bolesnej prawdy. Coś na zasadzie "uczynię siebie w oczach córki okropną, żeby później się smucić, że ma mnie za okropną osobę".

Podobał mi się natomiast wątek Clary i jej młodzieńczej miłości. Patrzenie jak dziewczyna odkrywa różne etapy zakochania, popełnia błędy i się na nich uczy a tym samym się rozwija było zaletą "Gdyby nie ty". Oczywiście nie znaczy to, że postać jest idealna, ale nie mogę wymagać, by szesnastolatka wykazywała się 100% dojrzałością. Miller okazuje się, być dobrze napisanym bohaterem, który wspiera nastolatkę najlepiej jak potrafi.

Podsumowując, "Gdyby nie ty" to dobra opowieść o trudnej relacji między dwiema kobietami, które choć się kochają, to muszą nauczyć się na nowo nawzajem rozumieć. Żałoba, rodzinna tragedia i sekret, który prędzej czy później wyjdzie na jaw, to ciekawe połączenie. Jeśli lubicie takie obyczajówki z młodzieńczym - i nie tylko - wątkiem romantycznym, lub znacie dzieła Hoover, to zapewne i ta książka Wam się spodoba. Mój odbiór może być mocno nieobiektywny, z racji wysokiej poprzeczki jaką mam, jeśli chodzi o twórczość tej autorki. Mimo to - polecam!
"Chyba najwyższa pora, żebym odkryła, kim miałam się stać, zanim zaczęłam żyć dla innych."

Morgan ma dobre życie - kochającego męża, niesprawiającą kłopotów nastoletnią córkę, oraz codzienną rutynę. Brakuje jej jednak nieprzewidywalności, rozwoju kariery, celu, będącego czymś innym niż dbanie o rodzinę, której poświęciła się, gdy mając siedemnaście lat zaszła w ciążę z Chrisem. Szesnastoletnia Clara poszukuje siebie, pragnie spełnić marzenia o szkole aktorskiej,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Catalina Martin ma przechlapane. Po tym, jak od rodziny usłyszała, że jej eks (który ma być na tym samym weselu co ona) się zaręczył, kobieta skłamała na temat swojej sytuacji miłosnej. Zdesperowana Lina, by znaleźć partnera na rodzinne wydarzenie jest w stanie posunąć się do zawarcia umowy ze swoim wrogiem numer jeden - Aaronem Blackfordem - byle tylko jej kłamstwo nie wyszło na jaw. Szybko orientuje się jednak, że udawany związek z tak zdystansowanym mężczyzną może okazać się trudniejszy niż przypuszczała.

Po istnym maratonie czytania fantastyki sięgnięcie po "The Spanish Love Deception" było idealnym wyborem. Z opisu z tyłu książki i polecajek ze 'skrzydełek' okładki dostałam obietnicę lekkiego romansu, który przyciąga i rozśmiesza. Przyznaję, że od pierwszych chwil, kiedy dopiero zaczynałam poznawać bohaterów i ich sytuację, wciągnęłam się w historię napisaną przez E. Armas. Temperamentna Hiszpanka i współpracownik, którego nie znosi, to połączenie, które mnie zaintrygowało na tyle, by w dwa dni przeczytać całość.

Choć książek typowo romantycznych nie przeczytałam bardzo dużo - gdyż w tej kwestii zwykle sięgam po komedie romantyczne (im starsze tym lepsze) - to podczas lektury miałam wrażenie, jakbym miała do czynienia z filmem zamiast powieści. Było to dla mnie pozytywne odczucie, ponieważ czuję sympatię do takich historii, w których mogę po prostu się zatracić, pokibicować bohaterom i odetchnąć od wszelkich zmartwień. "The Spanish Love Deception", czyli hiszpański przekręt miłosny, idealnie wpasowuje się w ramy gatunku i od razu otula czytelnika swoim ciepłym klimatem, choć podskórnie jako czytelnik odczuwałam pewność, że coś musi się wydarzyć, co zakłóci dążenie do miłosnej sielanki.

Mieszanka wybuchowa, czyli Lina i Aaron to postacie, o których z przyjemnością mi się czytało. Obserwowanie ich zmieniających się emocji, delikatnego napięcia odczuwalnego między nimi czy drobnych gestów, które jako romantyczka uwielbiam, było świetną przygodą. Iskry sypiące się między bohaterami, którzy najpierw zdają się siebie nienawidzić, a później obserwują, jak ciężko im wytrwać w kłamstwie o ich rzekomym związku, zdawały się nie mieć końca. Rodzina Cataliny, która jak na hiszpańskie geny przystało jest ekspresyjna, otwarta i może nieco stereotypowa, zyskała moją sympatię. Od razu przypomniała mi się moja własna wizyta w Hiszpanii i to, jak do dziś jestem urzeczona tamtymi ludźmi, klimatem i atmosferą. Gdyby nie ci konkretni bohaterowie drugoplanowi, to opowieść o relacji Liny i Blackforda byłaby z pewnością mniej ciekawa i zabawna.

Nie mogę podsumować "The Spanish Love Deception" inaczej niż pisząc, że dała mi ta lektura dokładnie to, czego od niej oczekiwałam. To powieść, która ociepli Wasze serca i zabierze w podróż od Nowego Jorku do słonecznej Hiszpanii, w rytmie slow burn'owej relacji. Nie ukrywam, że pewną prostotę i hmm "naiwność" tej książki, uważam za coś uroczego, bo czyż nie po to sięgamy po romanse, by bez zmartwień dać się ponieść uniesieniom i rozterkom bohaterów? Jeśli szukacie ogromnych tajemnic, nieschematycznych wątków i zwrotów akcji to nie ten adres, tutaj znajdziecie trochę niepewności co do intencji i serca tej drugiej osoby, czułe momenty, oraz szczyptę pikanterii.

"-Pasujesz do moich objęć. Jesteś moim domem."

PS. Ale tłumaczenie momentami mocno średnie!

Catalina Martin ma przechlapane. Po tym, jak od rodziny usłyszała, że jej eks (który ma być na tym samym weselu co ona) się zaręczył, kobieta skłamała na temat swojej sytuacji miłosnej. Zdesperowana Lina, by znaleźć partnera na rodzinne wydarzenie jest w stanie posunąć się do zawarcia umowy ze swoim wrogiem numer jeden - Aaronem Blackfordem - byle tylko jej kłamstwo nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Aelin i jej sprzymierzeńcy zmierzają do Terrasenu, w którym toczy się ogromna bitwa o Orynth. Młoda królowa nie wie, czy Dorian z Manon odzyskali wszystkie klucze, ani czy jej przyjaciele - Aedion i Lysandra - przebywający w ojczyźnie są w stanie utrzymać stolicę do ich przyjazdu. W tym samym czasie w potwornym Morath zawiązywane są nowe, niespodziewane sojusze, pomiędzy wielkimi graczami tej wojny. Czy siły ciemności po dziesięciu latach ogarną cały kontynent? A może nowe pokolenie odkupi winy przodków i wybawi kontynent od zguby?

Przed drugą częścią finału miałam bardzo duże oczekiwania, ponieważ pierwsza zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Powtórzę się pewnie kolejny raz: to, jak zgrabnie są napisane części "Szklanego Tronu" wpływa znacząco na komfort czytania tych opasłych tomów. Balans pomiędzy opisami a dialogami został zachowany, dzięki czemu "Królestwo Popiołów" praktycznie czyta się samo. Jedyne momenty, które czasem mnie nużyły to opisy walk i oblężenia Orynthu. Miałam wrażenie, że zdarza się Maas rozwlekać niektóre sytuacje.

Z racji, że ostatnia część została w Polsce podzielona na dwie, akcja nie jest w tej książce aż tak bogata, jak spodziewałam się po lekturze części pierwszej. Nie zrozumcie mnie źle, wciąż historia jest wartka i przykuwa uwagę, ale po nagromadzeniu wydarzeń, dla części drugiej zostały 'jedynie' wątki związane z Kluczami Wyrda i wielka bitwa o Orynth. Nie czuję jednak niedosytu, bo autorka zadbała o to, by wciąż zaskakiwać czytelnika i trzymać w napięciu niemal do końca.

Świetnie patrzyło mi się na to, jak bohaterowie łączą siły w celu pokonania zła. Pokazanie postaci z każdego etapu życia Aelin na wspólnym polu bitwy było doświadczeniem sentymentalnym. Zderzenie przeróżnych charakterów rozładowywało napięcie i przyłapywałam się na uśmiechaniu się do książki. Mogę śmiało powiedzieć, że zżyłam się z każdym z głównych bohaterów i czytając kolejne strony siłą rzeczy martwiłam się o to, kto polegnie w ostatecznym starciu. Nie zdradzając za wiele, poświęceń i ryzyka było dużo, ale zdecydowanie mniej niż się spodziewałam.

Podobało mi się to, jak zostały rozwiązane sytuacje z Bramą Wyrda, Erawanem i Maeve. Wątek z bogami, mocami Aelin i Doriana był ciekawym zwrotem akcji. Jestem przeszczęśliwa, że zakończenie nie jest jednym z tych, w których bohater jest wszechmocny i sam pokonuje 'złola'. Według mnie, książka ta minimalnie traci na tym, że została podzielona, ponieważ bardziej spodobała mi się pierwsza połowa finału. Nie znaczy to, że lektura nie trzyma poziomu, jedynie po tych kilku tysiącach napięcia specyficznie czytało się zakończenie, które w porównaniu do reszty historii jest spokojne i dość baśniowe. Podsumowując całą serię, Sarah J. Maas przygotowała coś niesamowitego dla fanów klimatów fantasy i jeśli lubicie takie historie pełne tajemnic, zwrotów akcji, intryg to śmiało sięgajcie po "Szklany tron".

"A co poczniemy, gdy w istocie będziemy iść do przodu, a po drodze będziemy natrafiać na coraz więcej bólu i rozpaczy?
Wówczas trzeba będzie bardziej się postarać."

Aelin i jej sprzymierzeńcy zmierzają do Terrasenu, w którym toczy się ogromna bitwa o Orynth. Młoda królowa nie wie, czy Dorian z Manon odzyskali wszystkie klucze, ani czy jej przyjaciele - Aedion i Lysandra - przebywający w ojczyźnie są w stanie utrzymać stolicę do ich przyjazdu. W tym samym czasie w potwornym Morath zawiązywane są nowe, niespodziewane sojusze, pomiędzy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytając "Wieżę Świtu" czułam pewne zniecierpliwienie, które dotyczyło dalszych losów bohaterów zostawionych w Erilei. Choć śledziłam losy Chaola z radością, to w mej głowie kotłowało się pytanie "CO Z AELIN?!". Sarah wie doskonale, jak utrzymać napięcie przy tak obszernej serii jak ta, i od pierwszych stron zatraciłam się w "Królestwie Popiołów" na dobre.

Z racji, że jest to już ostatnia część "Szklanego Tronu" (podzielona na 2 części), siłą rzeczy wyczuwalne jest zbliżanie się do kulminacyjnych momentów historii. Nie mogę wyjść z podziwu, jak dobrze z każdym rozdziałem łączą się poszczególne losy postaci, które pojawiały się od pierwszych zmagań Celaeny Sardothien po wydarzenia z tej powieści. Przyjemnie obserwowało mi się zmiany jakie zachodzą w bohaterach, rozwój charakterów czy nowe podejścia do wyzwań stojących im na drodze. Nieraz uśmiechałam się i wzruszałam podczas czytania, nie brakowało też wstrzymywania przeze mnie oddechu z przejęcia, a o to nie łatwo.

Pośród wszechobecnych ważnych decyzji, które muszą podejmować zarówno osoby z bliskiego otoczenia Aelin, jak i postacie poboczne, dobrym wyborem było pokazywanie ich słabości, nawet tych, których czytanie sprawiało ból. Sama opowieść jest podzielona na wątki Aelin i Rowana, Aediona i Lysandry, Doriana i Manon oraz Chaola i Yrene. Każda z tych osób, a także inne przewijające się na stronach "Królestwa Popiołów", kroczy swoją drogą i ma swoje własne dylematy do rozwiązania. Bardzo spodobało mi się to, jak dojrzeli Dorian i "wiedźmiątko", a przy tym nie stracili pazura. W tej części widać, jak Król Adarlanu próbuje odkryć kim naprawdę jest, oraz jaki może się stać, a Manon sukcesywnie burzy mury, jakie wokół siebie zbudowała.

Martwiłam się, że ciągłe strategie wojenne i starcia będą uciążliwe, ale przeplatanie ich z innymi wątkami sprawiło, że czytało się je naprawdę dobrze. Choć Maas z każdym ważniejszym momentem odkrywa karty i tajemnic zostaje coraz mniej, to świadomość, że to już powoli koniec mej przygody z czytaniem o zabójczyni, która nie tylko jest z pochodzenia królową, ale staje się nią poprzez swoje działania i poświęcenie, przyprawia mnie o prawdziwy smutek. "Królestwo Popiołów" to jedna z lepszych części serii, o ile nie najlepsza. Wartka akcja, kalejdoskop emocji, duże starcia z armiami Erawana, zręczne splatanie wątków to idealnie wymierzona mieszanka. Jeśli jeszcze nie zdecydowaliście się na tą serię, lub odpuściliście na wcześniejszych etapach, to mogę poręczyć, że te tysiące stron - a tym samym niesamowita historia - są warte przeczytania.

"-Musisz wytrzymać jeszcze trochę i pamiętać o jednym.
Evalin położyła swą widmową dłoń nad sercem córki.
-Tu kryje się jedyna siła, która naprawdę ma znaczenie.[...] Ona poprowadzi cię do domu."

Czytając "Wieżę Świtu" czułam pewne zniecierpliwienie, które dotyczyło dalszych losów bohaterów zostawionych w Erilei. Choć śledziłam losy Chaola z radością, to w mej głowie kotłowało się pytanie "CO Z AELIN?!". Sarah wie doskonale, jak utrzymać napięcie przy tak obszernej serii jak ta, i od pierwszych stron zatraciłam się w "Królestwie Popiołów" na dobre.

Z racji, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po skończeniu "Imperium Burz" byłam szczerze zaciekawiona, czy autorka podoła rozszerzeniu fabuły na trzeci już kontynent, zostawiając czytelnika z Chaolem, Nesryn (która w poprzedniej części była mi obojętna) oraz całkiem nowymi postaciami. Ciężko było mi się przełamać do rozszerzenia wątków nowej Kapitan, przez co początkowo czytanie tego tomu szło mi opornie. Dopiero, gdy Nesryn zdecydowała się wziąć życie we własne ręce, nadgoniła dynamikę i na bardzo dobrym poziomie utrzymała ją do samego końca. Nie mogę tego samego powiedzieć o historii Chaola, którego po tych pięciu tomach zdążyłam już poznać i przywiązać się do niego. Wątki z nim czytało mi się od pierwszej strony przyjemnie, a to, jak bardzo jako czytelnik zostałam wciągnięta w jego odkrywanie siebie było świetnie skonstruowane. Cały proces pracy nad traumą nie tyle fizyczną, co przede wszystkim psychiczną, było idealnym posunięciem ze strony autorki

Tak jak wspomniałam wcześniej, w tej części miałam do poznania wielu nowych bohaterów, nie wiedziałam kto jest kim, jakie skrywa tajemnice, oraz jakie ma motywacje. Po wprowadzeniu tematu Valgów, którzy jak się okazało mają oczy i uszy wszędzie, na bieżąco starałam się znaleźć rozwiązanie zagadki z którą mierzyli się Chaol i Nesryn... i Yrene, która została wyznaczona do walki z kalectwem poniesionym w Rifthold przez mężczyznę. Przyznam, że świetnie swoim charakterem i zadziornością balansowała niedosyt po Aelin. Miło było być obserwatorem zachowań Kapitan Faliq i Westfalla w całkiem nowym środowisku, dzięki czemu rozwinęli się oni niesamowicie mocno w porównaniu z poprzednimi częściami serii. Poza Yrene, która idealnie się wpasowała w historię, nie sposób nie wspomnieć o Sartaqu, który - dzięki niebiosom - zmobilizował Nesryn do akcji.

Fabuła "Wieży Świtu" została dobrze wkomponowana w serię, jest to jej istotny element. Muszę przyznać, że mogłaby być krótsza, ponieważ nie ma w niej aż tylu wydarzeń, które by wymagały rozpisania się na prawie 900 stron, a z drugiej strony końcówka wygląda na mocno przyspieszoną. Towarzyszenie bohaterom na Południowym Kontynencie, było świetną przygodą i nie raz autorka zaskoczyła mnie tym, jak bardzo rozbudowany jest świat, a raczej światy zapisane na stronach jej dzieł. Spodobał mi się balans między napięciem, widmem wojny toczącej się w Erilei, odkrywaniem mrocznych prawd ważnych do walki z mrocznymi siłami, a "przebudzeniem" postaci pierwszoplanowych, ich radością z przeróżnych doświadczeń, odkrywania tego kim naprawdę są.

Jak mogłabym podsumować "Wieżę Świtu"? Jest to bardzo dobra część serii, choć jak dla mnie nie najlepsza. Na pewno niesie za sobą wartość, którą wyciągając poza ramy fantastyki, czytelnik może dopasować do siebie i zostawić w swoim sercu. Podsuwane przez autorkę elementy większej układanki nie raz mnie zaskoczyły, w szczególności dotyczące postaci, która zalazła bohaterom za skórę w "Imperium Burz". Poza wspomnianym ciężkim do pokonania początkiem, dobrze się przy tej książce bawiłam i już sięgam po "Królestwo Popiołów" bo co jak co, ale Maas potrafi przyciągnąć, zachęcić i zatrzymać przy swoich powieściach na dłużej.

Po skończeniu "Imperium Burz" byłam szczerze zaciekawiona, czy autorka podoła rozszerzeniu fabuły na trzeci już kontynent, zostawiając czytelnika z Chaolem, Nesryn (która w poprzedniej części była mi obojętna) oraz całkiem nowymi postaciami. Ciężko było mi się przełamać do rozszerzenia wątków nowej Kapitan, przez co początkowo czytanie tego tomu szło mi opornie. Dopiero,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Ludzie potrafią być prawdziwymi potworami."

Z niecierpliwością czekałam na kontynuację "Okrutnej pieśni", która to wywarła na mnie piorunujące wrażenie. Kiedy nareszcie w moje ręce wpadł "Mroczny duet" odłożyłam wszystko na bok i zabrałam się do lektury. Właśnie w tamtym momencie, uświadomiłam sobie jak bardzo brakowało mi atmosfery pełnej niebezpieczeństw historii Kate i Augusta.

Victoria z impetem wprowadziła mnie z powrotem do świata Verity, w którym przemoc rodzi potwory - pełne kłów, pazurów, morderczych melodii a przede wszystkim żądzy krwi i chaosu. W "Mrocznym duecie" Kate i August muszą nie tylko zmierzyć się ze skutkami wydarzeń z poprzedniego tomu, ale również stawić czoła nowemu, nieznanemu i niezwykle skutecznemu monstrum, który zaczyna pożerać Kate od środka - kawałek po kawałku...

W "Mrocznym duecie" bohaterowie ewoluują bardzo szybko. August już nie jest tym samym Sunajem którego poznałam wcześniej, co przekłada się na to, że z początku z bólem serca chowałam do niego urazę. Jednak ta postać - ku mej wielkiej radości - z biegiem czasu znów zaczęła normalnie funkcjonować. Co do Kate to kurczę, skomplikowana z niej dziewczyna, w dodatku pełna przeciwnych pragnień. Z jednej strony to outsiderka a z drugiej ewidentnie widać, że pragnie mieć przyjaciół, na których mogłaby polegać. Muszę przyznać, że ponownie imponuje mi determinacją, odwagą i chęcią pomocy innym, nawet kosztem siebie. Co do postaci drugoplanowych, to są one również ciekawie stworzone, każdy jest wyjątkowy na swój sposób, niezależnie czy to Sloan, Ilsa, Soro czy Henry.

Dzięki barwnym opisom i akcji pędzącej w szybkim tempie nie miałam czasu by nudzić się podczas lektury tej przeszło pięciuset stronicowej powieści. Duża zaletą "Mrocznego duetu" są zwroty akcji i jakkolwiek by to nie brzmiało - nieodrzucający (zazwyczaj) sposób opisywania brutalności. Wielki finał, na który czekałam od samego początku jest przemyślanie opisany i choć niektóre rozwiązania złamały mi serce to jejku! nie potrafię sobie wyobrazić bardziej pasującego do świata Verity rozwiązania, niż to zaserwowane przez autorkę.

Podsumowując nie tylko drugą część ale ogół serii Świata Verity uważam, że są to książki które poza opowiedzeniem nam świetnej historii, potrafią skłonić do rozważań nad niektórymi zagadnieniami. Autorka stworzyła niesamowity świat rządzący się swoimi prawami, które nie zawsze są korzystne dla jego obywateli. Już teraz żałuję, że to koniec mojej przygody z tymi bohaterami, ponieważ świetnie spędziłam czas obserwując ich poczynania. Jak najbardziej polecam Wam tę serię, i ręczę za to, że się nie zawiedziecie!

"Życie jest takie łatwe, kiedy można kłamać. "

"Ludzie potrafią być prawdziwymi potworami."

Z niecierpliwością czekałam na kontynuację "Okrutnej pieśni", która to wywarła na mnie piorunujące wrażenie. Kiedy nareszcie w moje ręce wpadł "Mroczny duet" odłożyłam wszystko na bok i zabrałam się do lektury. Właśnie w tamtym momencie, uświadomiłam sobie jak bardzo brakowało mi atmosfery pełnej niebezpieczeństw historii Kate i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

O ile "Król Kier" nie był według mnie świetną powieścią, o tyle "Perłowa Dama" zachwycała mnie od samego początku. Z łatwością wraz z upływającym czasem zauważałam, że kontynuacja tej serii jest napisana z większym polotem. Aleksandra Polak w dobrym stylu poprowadziła swoich bohaterów przez ciemność, z której nie każdy z nich wrócił do światła, ale wszystko po kolei...

Akcja zaczyna się niedługo po wydarzeniach z poprzedniej części dzięki czemu w idealnym stopniu zachowała się ciągłość fabuły historii o Circus Lumos. Alicja skąpana w ciemnościach walczy nie tylko z demonami starającymi się pożreć jej światło, ale również z tymi tkwiącymi w innych ludziach. W tak obskurnym miejscu jakim jest Hades ma szansę jedynie na relację z Tristanem, który nie jest najlepszym kompanem do pogaduszek. Momenty tej dwójki przypadły mi do gustu już od samego początku, ale wciąż nie potrafię do końca rozgryźć brata Hadriana.

Bohaterowie i ich charaktery rozwijają się w "Perłowej Damie" w zawrotnym tempie. Co więcej mogłam bliżej przyjrzeć się większości z nich dzięki czemu powieść ta zyskała w moich oczach, ponieważ lubię, gdy nie tylko główni bohaterowie są mi dobrze znani. Pomimo typowości motywu wyboru pomiędzy tym "dobrym" a "złym" chłopakiem póki co Aleksandra Polak radzi sobie na tyle, by nie było tu miejsca na sztuczne zachowania. Dużym plusem jest również wprowadzenie większej dawki magii, co jeszcze bardziej intryguje, ponieważ nie zawsze pomaga ona naszym postaciom.

Podoba mi się także motyw podróży bohaterów, którzy to usiłują uzyskać odpowiedzi na swoje pytania jak najprędzej, by zdążyć przed owianym legendami Księciem Cieni. Dzięki plastycznym opisom autorki poczułam się jakbym naprawdę powróciła na parę dni do Wiednia, który było mi dane parę lat temu zobaczyć. Zaletą jest według mnie również to, że Alicja nie porzuca swojej szkoły na rzecz magicznego życia a stara się pogodzić oba te aspekty swoich losów np. ucząc się do matury, co zachowuje pewną naturalność budowaną przez połowę poprzedniego tomu.

Duża dawka niebezpieczeństw, pełni rozterek bohaterowie oraz przeznaczenie, przed którym nie da się uciec to duża część "Perłowej Damy". Jeśli wcześniej nie byliście przekonani czy zabrać się za lekturę "Circus Lumos" to teraz z czystym sumieniem mogę Wam ją polecić i równocześnie zachęcić do dania szansy naszej polskiej autorce. Aleksandra nadała "Perłowej Damie" świetny, wręcz magiczny klimat, który potrafi zauroczyć. Osobiście jestem zakochana w tym świecie i czekam na dalsze losy bohaterów!

"Każdy z nas cierpi"

O ile "Król Kier" nie był według mnie świetną powieścią, o tyle "Perłowa Dama" zachwycała mnie od samego początku. Z łatwością wraz z upływającym czasem zauważałam, że kontynuacja tej serii jest napisana z większym polotem. Aleksandra Polak w dobrym stylu poprowadziła swoich bohaterów przez ciemność, z której nie każdy z nich wrócił do światła, ale wszystko po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Już dość dawno nie czytałam literatury kobiecej i byłam przeszczęśliwa, gdy dowiedziałam się o premierze "W cieniu magnolii" naszej rodzimej autorki. Od książek tego typu oczekuję przede wszystkim poruszającej historii, która dotknie mego serca tak, że poczuję więź z przedstawionymi bohaterami. Anna Płowiec stanąwszy na wysokości zadania już od pierwszych stron zainteresowała mnie swoim pomysłem na losy Alicji, które nie raz budziły we mnie fale różnorakich uczuć.

W "W cieniu magnolii" czas akcji podzielony jest pomiędzy lata 90 (gdy rodzi się uczucie, które nie powinno mieć miejsca) a czas teraźniejszy (gdy pojawia się bodziec przypominający o utraconej szansie na szczęście), co świetnie zgrało się tworząc ciekawy, momentami nostalgiczny klimat. Dzięki temu zabiegowi miałam możliwość poznać Alicję zarówno jako młodą studentkę jak i dorosłą kobietę, oraz obserwować jej zmieniający się punkt widzenia na swoje życie i ludzi wokół niej.

Anna Płowiec w swej powieści porusza parę ważnych tematów, z których jeden z najważniejszych dotyczy toksycznych relacji, które nie zawsze przebiegają tym samym, utartym schematem. Jak sobie poradzi Alicja stając twarzą w twarz z problemami, których starała się nie zauważać? Jak każdy z nas - z mieszanką lęku i determinacji - co sprawia, że Alicja z papierowej postaci staje się dziewczyną z sąsiedztwa, z którą łatwo się zaprzyjaźnić i wygadać z problemów. Nie wyobrażam sobie tej lektury bez postaci Danki, która będąc często przeciwieństwem głównej bohaterki jest wspaniałą przyjaciółką, która przez kolejne lata stara się dawać dobre rady, rozbawiać i dodawać otuchy gdy zachodzi taka potrzeba.

Oczywiście przeogromnie ważnym elementem "W cieniu magnolii" są uczucia, które rodzą się w sercach bohaterów, ze szczególnym uwzględnieniem wśród nich miłości. Zachowanie bohaterów na tym polu nie jest wymuszone, z czego bardzo się cieszę, ponieważ przyznaję, że odrobinę bałam się, że wyjdzie z tego kicz. Na szczęście Anna Płowiec z taktem zasiewa ziarenko wątpliwości co do przyszłych losów bohaterów dzięki czemu książkę tę czyta się niesamowicie szybko i wręcz pragnie się jeszcze więcej.

"W cieniu magnolii" to niezwykle lekka, kobieca książka o uczuciach, które nie raz potrafią zmienić życie o 180 stopni. Jak najbardziej polecam tę powieść zarówno dorosłym kobietom, jak i nastoletnim dziewczynom, ponieważ każda z Was może znaleźć w tej historii coś dla siebie. Anna Płowiec oferuje czytelnikom ogromną dawkę radości, rozpaczy, oczekiwań, uniesień a przede wszystkim nadziei, która nadaje sensu całej tej historii. Co tu więcej mówić - jestem zachwycona!

Już dość dawno nie czytałam literatury kobiecej i byłam przeszczęśliwa, gdy dowiedziałam się o premierze "W cieniu magnolii" naszej rodzimej autorki. Od książek tego typu oczekuję przede wszystkim poruszającej historii, która dotknie mego serca tak, że poczuję więź z przedstawionymi bohaterami. Anna Płowiec stanąwszy na wysokości zadania już od pierwszych stron...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Są na tym świecie rzeczy, które nas krzywdzą, a pragniemy ich bardziej niż czegokolwiek innego. Umysł mówi: „Uciekaj” i już obracamy się, by biec, ale nogi prowadzą nas w drugą stronę."

Przyznaję, że to okładka a nie opis serii o Circus Lumos w pierwszym momencie mnie zaczarowała, a jako osoba uwielbiająca śliczne obwoluty postanowiłam dać szansę naszej rodzimej autorce. Dawno nie czytałam typowej młodzieżówki (choć z początku byłam pewna, że będzie miała ona więcej nadnaturalnych momentów), więc z radością dałam się pochłonąć "Królowej Kier" - momentami infantylnej, przesłodzonej ale jakże magicznej powieści.

Byliście kiedyś w cyrku? Cóż, ja nie, ale doskonale wiem jakiego typu pokazy odbywają się w takim miejscu. Jednak niech Was nie zwiedzie to, że część bohaterów to cyrkowcy, ponieważ nie są oni iluzjonistami, którzy by wyciągali królika z kapeluszy (choć i to ma miejsce), lecz prawdziwymi magikami z mnóstwem kłopotów na głowie. Może i najprzystojniejszy chłopak na świecie (czyt. Hadrian) wraz z jego oryginalnymi znajomymi (czyt. Circus Lumos) i typowa licealistka (czyt. Alicja) kontra zło całego świata z demonami i złym bratem bliźniakiem wspomnianego Hadriana (czyt. Hades) ma w sobie mało z oryginalności, ale ich historia jest przedstawiona tak, że nie sposób się od niej oderwać.

Jeśli nastawiacie się na momentami prostą, pełną typowych schematów i motywów lekturę to czujcie się pewnie - nie zawiedziecie się, szczególnie z początku. Jako osoba, która uwielbia oryginalne rozwiązania muszę pochwalić fakt samego wplecenia cyrku do fabuły, z którym nigdy wcześniej się nie spotkałam. Zaletą tej powieści jest również lekki styl autorki, która prowadzi czytelnika przez kolejne rozdziały bardzo płynnie, nie szczędząc na dialogach i wyważonych opisach. Fabuła jest dość bogata w tajemnice, których tylko ułamek jest rozwiązany, a okrutna klątwa wisząca nad Hadrianem napędza akcję powieści tak, że biegnie ona w dość szybkim tempie.

Na szczęście wraz z czasem "Król Kier" jest coraz ciekawszy i mniej banalny, a jego zakończenie sprawia, że wręcz trzeba poznać drugą część trylogii. Nie żałuję, że sięgnęłam po tę powieść i mam nadzieję, że autorka jeszcze nie raz mnie zaskoczy. Aleksandra Polak ma duży potencjał, który przyciąga i to dobrze, ponieważ druga część cyklu sprawia, że nieidealna pierwsza część "Circus Lumos" jest według mnie naprawdę warta poznania.

"Są na tym świecie rzeczy, które nas krzywdzą, a pragniemy ich bardziej niż czegokolwiek innego. Umysł mówi: „Uciekaj” i już obracamy się, by biec, ale nogi prowadzą nas w drugą stronę."

Przyznaję, że to okładka a nie opis serii o Circus Lumos w pierwszym momencie mnie zaczarowała, a jako osoba uwielbiająca śliczne obwoluty postanowiłam dać szansę naszej rodzimej autorce....

więcej Pokaż mimo to