Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika
Martin Amis zapytany przez jednego z dziennikarzy o to, „komu potrzebna jeszcze jedna powieść o SS i Auschwitz?” powiedział, że to nie on sam wybiera tematy na powieść. Zjawia się jakiś obraz, który nie daje spokoju. I trzeba to opisać. Podzielić się z innymi, podać dalej. Ktoś inny powiedział z kolei, że nazistowskie ludobójstwo jest najważniejsze dla naszego zrozumienia samych siebie. Wg. W.G. Sebalda (który podpisywał się inicjałami, gdyż swe imiona uważał za nazistowskie) żaden poważny człowiek nie myśli o niczym innym. Anna Dziewit – Meller wpisuje się w powyższe opinie obierając za temat swojej drugiej powieści losy ludzi będących świadkami akcji T4, która była preludium, próbą generalną poprzedzającą Holokaust.
Tytułowa Góra Tajget stanowi nawiązanie do okrutnego mitu o Sparcie, który z kolei podziwiany był przez nazistów i stanowił dla nich inspirację do przeprowadzanych działań. Zgodnie z niektórymi przekazami Spartiaci decyzję o losach swojego potomstwa pozostawiali najstarszym członkom wspólnoty, którzy przeprowadzali oględziny dziecka. Jeśli było ono zdrowe i silne – kazali ojcu je wychowywać. Jeśli było chore, niekształtne lub nie w pełni rozwinięte – jego przeznaczeniem była jama w ziemi znajdująca się w pobliżu Tajgetu, gdzie dziecko pozostawiano na pewną śmierć. Wychodzono z założenia, że zarówno dla rodziców, dziecka jak i całego polis będzie lepiej, jeśli umrze, aniżeli jeśli miałoby żyć. To m.in. stąd genezę wzięła idea zabijania osób niepełnosprawnych, stanowiących ciężar ekonomiczny dla społeczeństwa podchwycona przez ideologów III Rzeszy. Eliminowanie genów obciążających pulę genetyczną społeczeństwa, czystki i higiena rasowa stanowiły jeden z filarów idei hitlerowskich Niemiec. Dzięki zaangażowaniu wielu naukowców stworzono założenia i rozpoczęto realizowanie akcji T4, czyli programu realizowanego w III Rzeszy w latach 1939 – 1944 polegającego na fizycznej eliminacji „życia niewartego życia”.
Książka Anny Dziewit-Meller przedstawia bardzo trudne historie. Dzięki temu, że w większości głos oddawany jest ich ofiarom bądź uczestnikom – poznajemy nie tylko założenia akcji T4, ale również przeżycia osób, które były zarówno ofiarami jak i katami. Dla mnie najbardziej bulwersujące były wypowiedzi osób zaangażowanych w realizację tego programu, które już po wojnie potrafią się od niego zdystansować. Podobnie jak inni zbrodniarze wojenni – część nie radzi sobie z wyrzutami sumienia i samodzielnie odbiera sobie życie. Część poddaje się procesom i przyjmuje wyrok. Część natomiast… znajduje wymówki i unika odpowiedzialności prowadząc dalej normalne życie. O dziwo, część, dzięki zdobytej w czasie akcji wiedzy i doświadczeniu, robi poważne kariery naukowe i medyczne.
Ale powieść poza sprawcami, prezentuje też ofiary – i to te najmłodsze. Takie jak Rysio, któremu cudownie udało się przeżyć i może świadczyć o tym, co spotykało jego i inne dzieci. To one jako pierwsze stawały się ofiarami systemu pozwalającego na mordowanie chorych z wrodzonymi zaburzeniami rozwojowymi, borykających się ze schizofrenią, wodogłowiem, ślepotą, głuchotą czy pląsawicą Huntingtona. To, co zwracało moją uwagę w lekturze to małe zainteresowanie rodzin i społeczeństwa losami chorych, którzy trafiali do zakładów opiekuńczych lub szpitali psychiatrycznych, w których rozpoczynała się ich ostatnia droga. Czy wynikało to z uprawianej propagandy? Czy dzięki wykorzystaniu siły ówczesnego przekazu i mediów oraz ułożeniu założeń akcji w piękną ideologiczną papkę wprowadzono powszechną akceptację dla tego procederu?
Choć trudno podsumować ilość zabitych w ramach tej akcji osób, szacuje się, że w czasie II wojny światowej zabito z powodu upośledzenia i niepełnosprawności około 200 000 ludzi stosując do tego różne praktyki – masowe egzekucje, otrucia bądź zagazowanie. Ta śmierć towarzyszy nam na kartach „Góry Tajget”. Wraz z nią towarzyszą nam pytania o przyczyny, ale również o pamięć o tych, którzy zginęli tylko dlatego, że… no właśnie. Byli gorsi? Wymagali opieki? Troska o nich zabierała zbyt wiele pieniędzy z budżetu państwa? Jak przeczytacie – również pamięć o nich rozbija się o pieniądze z budżetu, wolę polityczną, a także wizerunek wśród turystów czy pensjonariuszy ośrodków, które teraz leczą i rehabilitują potrzebujących za duże pieniądze, a kiedyś za ich murami chorzy potrzebujący pomocy tracili życie. I to jest przerażające.
W książce przenosimy się na Śląsk i poznajemy trudną historię tego regionu i ludzi, którzy go zamieszkiwali. Poza historiami związanymi z akcją T4 poznajemy kulisy zajmowania terenów Śląska przez żołnierzy Armii Czerwonej. Brutalność i bezwzględność z jaką traktowali oni napotykanych Ślązaków doprowadza do tego, że wiedząc o zbliżających się wojskach radzieckich decydują się na ucieczkę, albo odbierają sobie życie, ponieważ wiedzą z ustnych przekazów o tym, co spotyka tych, którzy nie uciekną. Matki wieszały swoje dzieci, a potem siebie wiedząc, że tylko w ten sposób unikną gwałtów i cierpienia. Niestety, część mieszkańców nie uciekała i spotykał ich tragiczny los, którego przykładem jest wstrząsająca historia Zefki.
Kończąca książkę historia, w której poznajemy jeden z elementów biografii Adolfa Hitlera stawia przed nami kolejne pytanie. Bo co, gdyby Adika nie udało się uratować i umarłby w lodowatej wodzie? W historii wiele zależy od konkretnych ludzi. Ich wyborów i decyzji. Akcja T4 pozwoliła na przełamanie barier etycznych wśród niemieckiego społeczeństwa oraz kręgów naukowych, medycznych i urzędników państwowych. Ci ludzie dokonali konkretnych wyborów i decyzji. Każda i każdy z nich. Czy robili to ze strachu? A może z powodu kryzysu moralno – etycznego, w którym wolno jednym skazywać na łaskę śmierci innych? Wytłumaczenie i argumentację zawsze się przecież znajdzie…
Martin Amis zapytany przez jednego z dziennikarzy o to, „komu potrzebna jeszcze jedna powieść o SS i Auschwitz?” powiedział, że to nie on sam wybiera tematy na powieść. Zjawia się jakiś obraz, który nie daje spokoju. I trzeba to opisać. Podzielić się z innymi, podać dalej. Ktoś inny powiedział z kolei, że nazistowskie ludobójstwo jest najważniejsze dla naszego zrozumienia...
więcej mniej Pokaż mimo to
7 stycznia 2015 roku. Paryż. Godzina 11:30. Trzech uzbrojonych mężczyzn, wykrzykując „Allahu Akbar” otwiera ogień w paryskiej redakcji magazynu „Charlie Hebdo”. Zabijają 12 osób, ranią 11. Tego samego dnia swoją premierę ma książka Michela Houellebecqa snująca wizję wprowadzenia rządów muzułmanów we Francji w roku 2022.
Oba wydarzenia będą ze sobą nierozerwalnie związane, ponieważ niezależnie od zamierzeń autora to, co opisał na kartach swojej książki, stało się elementem dyskusji, która roztacza się nad przyszłością Europy. Szczególnie w kontekście fali muzułmańskich imigrantów przybywających na nasz kontynent oraz kolejnych krwawych zamachów mających miejsce w Paryżu 13 listopada 2015 roku, kiedy na ulicach stolicy Francji zginęło 129 osób.
Zapewne te wszystkie wydarzenia oraz różne scenariusze przyszłości powodują, że zaprezentowana przez autora wizja stała się jedną z tych całkowicie możliwych i realnych. O dziwo – dzięki lekturze możemy uznać, że nie jest to wizja najgorsza, ponieważ po wprowadzeniu we Francji szariatu świat się nie zakończył, a do głosu i władzy nie doszli dżihadyści, nie zwiększyła się ilość ścinanych głów czy wybuchających bomb. A taka możliwość chyba najbardziej nas przeraża. To, co zatrważa w wizji autora, wcale nie jest tym, co stało się po przejęciu władzy przez Bractwo Muzułmańskie, ale bardziej tym, że wszystko to działo się na oczach i przy milczącym przyzwoleniu obywateli Starego Kontynentu. Świat nie lubi pustki. A w pustkę stworzoną przez uśpionych w warstwie przede wszystkim duchowej i religijnej Europejczyków wkroczyli przekonani do swoich wartości islamiści.
Książka niewątpliwie może prowokować różne myśli. Może porządnie zdołować i zasmucić. Ale może również sprowokować do głębszych refleksji nad kondycją europejskiego społeczeństwa, które nie do końca wie, czego chce. Nie do końca wie, co jest dla niego ważne. Nie do końca ma na siebie pomysł.
Przenosząc się do Francji poznajemy Françoisa. Akademickiego wykładowcę, specjalistę od twórczości Jorisa-Karla Huysmansa, który wykłada na Sorbonie. Poza pracą w środowisku akademickim, wypełnioną zajęciami oraz pisaniem, bohater wiedzie niezbyt rozrywkowe i towarzyskie życie. Wyjątkiem są okresowe romanse i kontakty fizyczne, których opisów autor książki nam nie oszczędza. Tym, co odrywa Françoisa od monotonii życia i stanowi przeciwwagę oraz dostarcza mu emocji i powodów do przemyśleń, jest francuska scena polityczna. A na tej z kolei sporo się dzieje, czego dowodem jest zwycięstwo na oczach bohatera i naszych (jako czytelników) w wyborach prezydenckich Mohammeda Ben Abbesa, kandydata Bractwa Muzułmańskiego. Ten moment zmienia w życiu głównego bohatera wiele. Przede wszystkim dlatego, że konikiem w głowie nowego Prezydenta i jego zaplecza jest edukacja. A to przecież ona stanowiła treść i sens istnienia Françoisa.
Czym skończy się weryfikacja wyznań wykładowców i reformy w systemie edukacji? Zgodnie z zasadą, którą przyjmuję w trakcie recenzowania książek – nie zdradzę. Przekonajcie się sami. Zapewniam, że będziecie mieli okazję być może się zdziwić, ale na pewno przekonać, jak bardzo w pewnych okolicznościach człowiek może się zmienić.
To, co dla mnie w lekturze „Uległości” było najcenniejsze, to pokazanie perspektywy, do czego może doprowadzić wszystko to, co dzieje się aktualnie w Europie z rozbiciem na wiele z pozoru niezwiązanych ze sobą czynników. Myślę, że niezależnie od tego, jakie posiadamy poglądy – lektura ta może otworzyć nam w pewnych tematach oczy – na pewno na nasze poglądy polityczne, religijne i szeroko rozumiany światopogląd. Trudno po jej przeczytaniu o niej zapomnieć.
Recenzja na: http://zkamerawsrodksiazek.pl/uleglosc-michel-houellebecq-recenzja/
7 stycznia 2015 roku. Paryż. Godzina 11:30. Trzech uzbrojonych mężczyzn, wykrzykując „Allahu Akbar” otwiera ogień w paryskiej redakcji magazynu „Charlie Hebdo”. Zabijają 12 osób, ranią 11. Tego samego dnia swoją premierę ma książka Michela Houellebecqa snująca wizję wprowadzenia rządów muzułmanów we Francji w roku 2022.
Oba wydarzenia będą ze sobą nierozerwalnie związane,...
Przystępując do lektury tej pozycji myślałem, że będzie to reportaż o wodzie. O tym, co na jej powierzchni i co pod jej powierzchnią. Nie wiem w sumie, skąd miałem takie oczekiwania. Może stąd, że to zazwyczaj ląd staje się osią opowieści? Że to na nim dzieje się najwięcej, a ja chciałem być zaskoczony? I powiem Wam, że zostałem – i mam nadzieję, że Was również to spotka, jeśli sięgniecie po tę pozycję!
Uwe Rada, autor, odwiedzał wybrzeże Morza Adriatyckiego i sam Adriatyk wielokrotnie. Na przestrzeni różnych lat swojego życia obserwował wnikliwie zachodzące na wodzie, jak i dookoła niej, zmiany. W swojej książce opisuje podróże, tworząc z nich całość, wiodącą od leżących we Włoszech nadmorskich miast a kończąc w północnej Chorwacji. Zabiera nas w podróż dookoła Adriatyku w przeciwną stronę, niż biegnie czas. Czas, który pozwolił autorowi spojrzeć na wszystko z wyjątkowo wnikliwą perspektywą. Dla czytelnika przygotował jednocześnie wyśmienitą dawkę przygody i historii, zachęcając jednocześnie do odbycia równie interesującej podróży dookoła Morza Adriatyckiego.
To, co najbardziej mnie zaskoczyło, to fakt, że na książkę składa się wiele autentycznych opisów miejsc oraz ludzkich historii, ilustrujących sytuację oraz zmiany zachodzące odpowiednio na terenie Włoch, Albanii, Czarnogóry, Bośni i Hercegowiny oraz Chorwacji. Przemieszczając się z miasta do miasta poznajemy ich losy, stale odnoszące się do sytuacji, w jakiej znajdowały się inne miasta i kraje leżące przy wodach Adriatyku. Okazuje się dość szybko, że wiele czynników miało tutaj na siebie wpływ, a mieszkańcy stale patrzyli w Morze, aby widzieć w nim i zanim swoją przyszłość i lepszy los. To Morze dla wielu z nich było szansą i nadzieją na lepsze jutro. Dla wielu stanowiło granicę nie do pokonania. Wreszcie to Morze umożliwiło wszystkim życie i rozwój – chociaż nie obyło się bez momentów bardzo trudnych, o których wiele z lektury się dowiecie.
Trudno tę książkę nazwać przewodnikiem turystycznym, ponieważ zwykły turysta może nie chcieć zagłębiać się tak wiele detali, ale jeśli wybieracie się do krajów leżących nad Adriatykiem i chcecie świadomie przeżyć tę wyprawę oraz patrząc w Morze rozumieć, gdzie jesteście i dlaczego w tym miejscu jest właśnie tak, jak jest – to pozycja „Adriatyk. Miejsca, ludzie, historie” z pewnością Wam w tym pomoże.
Przystępując do lektury tej pozycji myślałem, że będzie to reportaż o wodzie. O tym, co na jej powierzchni i co pod jej powierzchnią. Nie wiem w sumie, skąd miałem takie oczekiwania. Może stąd, że to zazwyczaj ląd staje się osią opowieści? Że to na nim dzieje się najwięcej, a ja chciałem być zaskoczony? I powiem Wam, że zostałem – i mam nadzieję, że Was również to spotka,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Lubimy i chcemy mieć jak najczęściej rację. Tak już jest. Nie lubimy za to i wystrzegamy się popełniania błędów. Ale w zasadzie… czy komuś z nas nie zdarzyło się ich popełnić? Pytanie jest mocno retoryczne, ponieważ nie zdarzyło się chyba żadnemu człowiekowi funkcjonowanie bez doświadczenia pomyłki w swoim życiu. Człowiek uczy się przecież na błędach. Ich popełnianie wpisane jest w nasze życie tak samo mocno jak oddychanie, spanie czy jedzenie. Niemniej, pomimo tej świadomości, raczej kiepsko radzimy sobie z tą wiedzą. Wolelibyśmy przecież mieć rację. Najlepiej zawsze.
Kathryn Schulz, amerykańska dziennikarka, bierze pod lupę genezę oraz funkcjonowanie błędów w życiu ludzi. W książce „Być w błędzie”, która stanowi pełną przykładów opowieść o historii ludzkich pomyłek, stara się pokazać znaczenie i rolę, jaką odgrywają błędy w rozwoju człowieka. Wielość przykładów z życia wziętych, wywiady, bogate i różnorodne źródła z których korzysta autorka składają się na prawdziwie wszechstronny obraz ludzkiego błądzenia. Pomimo tego, że na kartach książki nie znajdziemy spektakularnych odkryć, wielokrotnie w trakcie lektury zdamy sobie sprawę, że rzeczywiście – „coś w tym jest”!
Autorka podsumowuje i przedstawia filozoficzne przemyślenia na temat ludzkiego błądzenia. Wskazuje źródła, z których wynika to, że ludzie popełniają błędy i wskazuje, jaką rolę odgrywają w nich nasze zmysły, przekonania oraz w jaki sposób narażają nas na popełnianie pomyłek inni ludzie. Pozwala nam zetknąć się z błędami i zatrzymać przez chwilę nad tym, co dzieje się z nami w chwili, kiedy je popełniamy, a także przechodzi z nami przez to, przez co przechodzimy, kiedy orientujemy się, że popełniliśmy błąd. Jak się okazuje, ten stan nie trwa zbyt długo i nie zawsze zdajemy sobie nawet z niego sprawę. Tym bardziej zatem ciekawe staje się spojrzenie na to, jak człowiek radzi sobie w chwili, kiedy pomimo starań zdarza mu się nie mieć racji. Dzięki lekturze książki dowiadujemy się, jaka jest geneza błędów popełnianych przez ludzi w miłości i jak dochodzi do przemiany, która ostatecznie wyprowadza nas z nieprawdy na właściwą stronę. Uzmysławiamy sobie jednocześnie rolę błędów w historii ludzkości oraz uświadamiamy sobie jak, w optymistyczny sposób, można patrzeć na popełniane przez nas i innych ludzi błędy.
Gdyby nie przypisy, które umieszczone są na końcu książki, a nie bezpośrednio na dole stron, książce trudno byłoby przypisać duże wady. Zdarzyło się może kilka błędów edytorskich, ale nie wpływa to na całokształt.
Pozycja ta jest z pewnością warta uwagi ze względu na bogactwo przytoczonych przykładów oraz historii, a tym samym solidną i rzetelnie wykonaną przez autorkę pracą. Pomimo uderzania w poważne tony (filozofowie, mistycy, uczeni) na kartach książki znajdziemy wiele ciekawostek, które przynajmniej dla mnie są warte poznania oraz zapamiętania. Ich plastyczność pozwala uruchomić wyobraźnię, a cała lektura pozwala ze spokojem przyjąć fakt, że w życiu jeszcze nie raz i nie dwa popełnię błąd. Ważne jednak, co ten błąd we mnie zmieni i co dzięki jego popełnieniu będę potrafił ze sobą i swoim życiem zrobić.
Lubimy i chcemy mieć jak najczęściej rację. Tak już jest. Nie lubimy za to i wystrzegamy się popełniania błędów. Ale w zasadzie… czy komuś z nas nie zdarzyło się ich popełnić? Pytanie jest mocno retoryczne, ponieważ nie zdarzyło się chyba żadnemu człowiekowi funkcjonowanie bez doświadczenia pomyłki w swoim życiu. Człowiek uczy się przecież na błędach. Ich popełnianie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Benjamin Hall, brytyjski dziennikarz, który wielokrotnie odwiedzał Bliski Wschód, zabiera nas do samego środka – jak sam mówi – „tak zwanego” (będę powtarzał za autorem) Państwa Islamskiego, aby pokazać nam jego wnętrze. To, co spowodowało powstanie jednego z największych zagrożeń terrorystycznych na świecie, mechanizmy które pozwalają mu funkcjonować oraz codzienne realia w jakich żyją zarówno jego członkowie, jak i ofiary.
O ISIS słyszymy w ostatnich kilku latach dość często. W kontekście sytuacji uchodźców, którzy masowo przybywają do Unii Europejskiej, o dżihadystach walczących w oddziałach dowodzonych przez tzw. kalifa – czyli Abu Bakr al-Baghdadiego słyszymy jeszcze więcej. Warto zatem sięgnąć do źródła stanowiącego zwięzłą i konkretną esencję tego, co w tej organizacji najważniejsze, aby ją poznać i móc zrozumieć o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. Takim źródłem z pewnością może być opisywana właśnie przeze mnie książka.
Jaki wpływ na powstanie tej organizacji miała sytuacja w Syrii i Iraku oraz co w związku z umacnianiem się tzw. Państwa Islamskiego zaczęły robić dwie bliskowschodnie potęgi – Arabia Saudyjska i Iran? Jaka broń, z której chętnie korzystają dżihadyści, okazuje się najbardziej skuteczna i pozwala pokonywać im nawet kilkusettysięczne wojska? Jak wygląda finansowanie organizacji, która potrzebuje ogromnych środków finansowych na opłacanie swoich wojowników, zakup broni i nieustanny rozwój? Jaką rolę w tym wszystkim pełnią kobiety i dzieci oraz skąd biorą się bojownicy gotowi do walki w imię ideologii Państwa Islamskiego? To tylko niektóre pytania, na które odpowiedzi znajdziecie w książce Benjamina Halla.
Poza odpowiedziami na wiele pytań, znajdziemy w książce również sylwetki osób, które zostały przez bojowników ISIS zamordowane. Dla mnie ich świadectwa oraz listy do rodzin są jednymi z bardziej poruszających fragmentów książki. Innym jest przybliżenie historii rok starszego ode mnie Abu Almouthanna, urodzonego w Rakce, obecnej stolicy ISIS. Jak zwykle nie chcę zdradzać Wam szczegółów książki, ale lektura jego historii wzbudziła we mnie refleksję na temat tego, że równie dobrze, gdybym urodził się tam, mógłbym doświadczyć podobnych wydarzeń na własnej skórze. Jak bym postąpił? Czy podobnie jak on wstąpiłbym do tej organizacji? Dodam, że Abu Almouthanna opuścił szeregi ISIS – i to właśnie dzięki relacjom takich osób jak on autor mógł przybliżyć nam specyfikę tej organizacji.
Dużym plusem książki jest to, że składa się ona z bardzo różnorodnych, dobrze opracowanych, zwięzłych rozdziałów opierających się albo na doświadczeniach autora, na jego rozmowach z ludźmi, którzy byli członkami ISIS, albo którzy walczyli przeciwko nim. W toku przygotowywania książki Benjamin Hall spotykał się z jednej strony ze sponsorami dżihadystów, a z drugiej z uchodźcami z terenów tzw. Państwa Islamskiego. Wszystko to poparte zostało dokumentami, publikacjami rządowymi i wywiadowczymi ale również materiałami propagandowymi ISIS. Ciekawym wątkiem jest również kwestia wykorzystania przez bojowników tej organizacji mediów społecznościowych. Dzięki temu w profesjonalny sposób kreują oni wizerunek swojej organizacji.
Trudno nie wspomnieć o dwóch przytoczonych w książce dokumentach, które pokazują nam w bardzo jasny sposób ideologię jaka towarzyszy walczącym w szeregach ISIS. Jednym z takich dokumentów jest tzw. Konstytucja medyńska Państwa Islamskiego będąca traktatem stanowiącym zbiór wskazówek dla członków organizacji, a drugim jest dokument wydany przez ISIS w 2014 roku, sankcjonujący wykorzystywanie seksualne kobiet. Zawiera on wytyczne dotyczące dozwolonych i niedozwolonych praktyk. Lektura szczególnie tego ostatniego tekstu, podobnie jak całej książki, nie należy do przyjemnych, ale warto się z nim zapoznać. Przeczytać, żeby mieć większą świadomość tego, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi, ale również po to, aby dostrzec do czego zdolni są ludzie zaślepieni różnego rodzaju ideologiami.
Benjamin Hall, brytyjski dziennikarz, który wielokrotnie odwiedzał Bliski Wschód, zabiera nas do samego środka – jak sam mówi – „tak zwanego” (będę powtarzał za autorem) Państwa Islamskiego, aby pokazać nam jego wnętrze. To, co spowodowało powstanie jednego z największych zagrożeń terrorystycznych na świecie, mechanizmy które pozwalają mu funkcjonować oraz codzienne realia...
więcej mniej Pokaż mimo to
Historia i ludzka pamięć utrwalają, podobnie jak światła oświetlające scenę, tylko głównych bohaterów. Tymczasem za sukcesem pojedynczych jednostek, których imię i nazwisko oraz wizerunek rozpoznawane są na całym świecie, stoją inni, ściśle współpracujący z nimi ludzie. Najczęściej pozostają oni w cieniu tych wielkich gwiazd – polityków, sław estrady czy przywódców religijnych – a szkoda, bo ich życie oraz dokonania często zasługują na uznanie, a oni sami dzięki temu, czego dokonali zdecydowanie warci są upamiętnienia. W tym kontekście historia brata znanego na całym świecie Dalajlamy XIV jest o tyle szczególna, że odegrał on dość ważną rolę w burzliwej i – niestety smutnej – dotychczasowej historii Tybetu.
large_widok_z_kalimponguKsiążka wydana przez Wydawnictwo Czarne „Brat Dalajlamy. Moja historia walki o Tybet” została napisana zarówno przez samego Gjalo Thondupa, czyli jednego ze starszych braci Dalajlamy XIV, jak i Anne F. Thurston, autorkę „Wrogów ludu”, której zaproponowano podjęcie się napisania podobnej książki, tyle że zamiast Chinom, poświęconej Tybetowi. Trzeba przyznać, że praca tego duetu wypadła bardzo dobrze, bo książka napisana jest sprawnie i płynnie się ją czyta. Wszystkiego dowiadujemy się bezpośrednio od Gjalo, ponieważ lektura składa się jego wspomnień i refleksji. Z uwagi na to, że był on uczestnikiem wielu ważnych i zakulisowych wydarzeń, to, czego dowiadujemy się, jest naprawdę ciekawe. Na końcu warto przeczytać posłowie, w którym – podobnie jak we wstępie, wypowiada się Anne F. Thurston – zdradzając trochę tajemnic dotyczących powstawania książki jak i jej recepcji oraz uwag do wersji wydarzeń przedstawianych przez Thondupa.
Przyznam szczerze, że przystępując do lektury niewiele wiedziałem o Tybecie, jego historii, kulturze i tradycjach. Kojarzyłem osobę Dalajlamy, ale poza faktem, że jest przywódcą religijnym Tybetańczyków nic więcej nie byłbym w stanie powiedzieć ani o nim, ani o jego ojczyźnie. Dzięki książce, w przystępnej formie poznałem przekrojowo historię kraju oraz zrozumiałem sytuację, w jakiej obywatele Tybetu znajdują się aktualnie. Jako Polak muszę przyznać, że jest to historia, która dla nas może być wyjątkowo bliska. Wydarzenia rozgrywające się na ziemi tybetańskiej przypominają te znane z historii Polski, która przez wiele lat broniła się przed najeźdźcami, następnie zniknęła z map świata, a finalnie dwukrotnie wywalczyła sobie niepodległość. Rozmowy kuluarowe oraz poszukiwanie sojuszników i nieustanna praca zmierzająca do odzyskania przez Tybet wolności do złudzenia przypominają polskie drogi do niepodległości, które pełne były zwrotów akcji.
Opowieść Gjalo Thondupa zawiera w sobie historię kraju oraz rodziny Dalajlamy. Przybliża kulturę, religię oraz tradycje Tybetańczyków, które pomimo trudnej sytuacji geopolitycznej nadal trwają utrzymywane dzięki sile, wierze, ale także ciężkiej pracy nie tylko Dalajlamy XIV, ale również wielu aktorów drugiego planu – takich jak jego starszy brat Gjalo czy wspierających go mnichów, urzędników i obywateli.
Historia i ludzka pamięć utrwalają, podobnie jak światła oświetlające scenę, tylko głównych bohaterów. Tymczasem za sukcesem pojedynczych jednostek, których imię i nazwisko oraz wizerunek rozpoznawane są na całym świecie, stoją inni, ściśle współpracujący z nimi ludzie. Najczęściej pozostają oni w cieniu tych wielkich gwiazd – polityków, sław estrady czy przywódców...
więcej Pokaż mimo to