-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński3
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel2
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2023-04-15
Opus Magnum Ś.P. Pana Jerzego. Niesamowita, porywająca, po prostu magiczna. Choć nie brakuje jej i mroczniejszych tonów, gdzie przewijają się niestety tragiczne losy innych uczestników wypraw, to jednak trzeba uczciwie oddać, że ta autobiografia aż kipi energią. Wczytując się w kolejne wspomnienia z wypraw sami możemy poczuć się tak, jak byśmy znaleźli się na tych ośmiotysięcznikach z panem Jurkiem. Książka ta nie ma wad, choć dałem jej 9/10. A dałem 9 tylko dlatego, że chciałoby się jeszcze o tym czytać...
Polecam, nie tylko na zimowe wieczory - czytać można zawsze, o każdej porze roku. Na pewno jest to jedna z lepszych nie tylko autobiografii, ale książek o tematyce wysokogórskiej w ogóle. Rzeczowa, konkretna i nieustępliwa. Mógłbym się jedynie przyczepić do fragmentu, który tyczył się ostatniego ośmiotysięcznika w wyścigu "14 x 8000" metrów, ale to tylko ze względu na zbyt długie literackie przebywanie poza Himalajami (opisy załatwiania tych wszystkich formalności z Chińczykami w pewnym momencie trochę się dłużą). Polecam z całego serca.
Opus Magnum Ś.P. Pana Jerzego. Niesamowita, porywająca, po prostu magiczna. Choć nie brakuje jej i mroczniejszych tonów, gdzie przewijają się niestety tragiczne losy innych uczestników wypraw, to jednak trzeba uczciwie oddać, że ta autobiografia aż kipi energią. Wczytując się w kolejne wspomnienia z wypraw sami możemy poczuć się tak, jak byśmy znaleźli się na tych...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-09-29
Kapitalna, po prostu kapitalna. Wchodzi w polemikę z czytelnikiem, daje zadania do zrobienia i każe wejrzeć w siebie i zastanowić się nad samym sobą. Psychologia w najlepszym wydaniu.
Kapitalna, po prostu kapitalna. Wchodzi w polemikę z czytelnikiem, daje zadania do zrobienia i każe wejrzeć w siebie i zastanowić się nad samym sobą. Psychologia w najlepszym wydaniu.
Pokaż mimo to2016-09-05
Powieść jest mocarna. Długo się z nią mierzyłem (z braku czasu - czytałem ją chyba z miesiąc), ale warto było. Opowieść zaserwowana nam przez Kinga to świetne studium ludzkich zachowań i przede wszystkim genialnie opisana małomiasteczkowa mentalność (tak bardzo do siebie podobnej niezależnie od szerokości geograficznej). Jednak czy to aby na pewno horror? Bo bardziej wygląda mi to na dramat s.f. z domieszką grozy. Typowo kingowskiego psychologicznego horroru jest tu niewiele, natomiast opisy gore są dość szczegółowe, więc to wygląda tak, jakby autor chciał dorzucić od siebie trochę swojego pisarskiego alter ego, czyli Richarda Bachmana.
Podoba się mi także nieco "serialowa" konstrukcja książki, bowiem na niektóre wydarzenia patrzymy z punktu widzenia różnych osób (a nawet z perspektywy psa), co naprawdę pozwala uruchomić wodze wyobraźni. Do tego akcja naprawdę jest dynamiczna.
Można mieć zarzuty do kilku postaci, które mogłyby wydać się przerysowane (np. Peter Randolph a nawet Andy Sanders, zwłaszcza po przejściu na stronę Kucharza, choć niemniej obaj pożegnali się z życiem w iście zabójczy - nie tylko dla siebie - sposób).
Ogółem daję jednak 9/10. Polecam każdemu.
Powieść jest mocarna. Długo się z nią mierzyłem (z braku czasu - czytałem ją chyba z miesiąc), ale warto było. Opowieść zaserwowana nam przez Kinga to świetne studium ludzkich zachowań i przede wszystkim genialnie opisana małomiasteczkowa mentalność (tak bardzo do siebie podobnej niezależnie od szerokości geograficznej). Jednak czy to aby na pewno horror? Bo bardziej...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-04-01
Książka, o którą nikt nie prosił, a każdy potrzebował.
Skończyłem dziś lekturę książki-reportażu Tomasza Patory „Łowcy skór. Tajemnice zbrodni w łódzkim pogotowiu”. Nie jest to horror – a przeraża do szpiku kości. Nie jest to dramat – a porusza jak cholera. Wypowiedzi bohaterów z obu stron barykady – i tych co byli ścigani i tych co ścigali – momentami są przejmujące i stanowiłyby co najmniej scenariusz na serial sensacyjny.
Sam reportaż powstał – jak powiedział to w jednym z podcastów jego autor – w gruncie rzeczy tylko z tego powodu, by zebrać w kupę do jednego miejsca wszystko to, co zostało na przestrzeni lat powiedziane w tej sprawie, przytoczyć echa zapomnianych już wyroków, przywrócić ludzką pamięć o tych wydarzeniach, sprezentować posądowe pokłosie afery łowców skór wtedy i teraz, ale też przede wszystkim pokazać, jak bardzo człowiek rozpędzony w swojej gonitwie za polepszeniem swojej egzystencji, jest w stanie posunąć się do najgorszych rzeczy kosztem innych.
„Łowcy skór” bulwersują opinię publiczną wciąż, choć może nie tak, jak w chwili ujawnienia tego procederu. Sprzedaż informacji o zgonie nie jest aż tak porażająca, jak udowodnione mordy w karetkach, których było zdecydowanie więcej, bo według ostrożnych szacunków, ofiar mogło być 1000 na przestrzeni 12 lat trwania „nekrobiznesu”, a osławionego leku będącego symbolem afery – pavulonu – zaginęło w akcji kilkaset ampułek, które nigdy nie powinny znaleźć się w karetkach...
Tomasz Patora pisząc ten reportaż, powraca do chwil, gdy wypuścili głośny artykuł dla Wyborczej krzyczący nagłówkiem tego akapitu, ale też do Łodzi lat 90. - Łodzi gospodarczo mocno nadszarpniętej transformacją ustrojową, Łodzi biednej, upadłej, „polskim Detroit”, jakby szukając przyczyn tego, co zadziało się w pogotowiu ulokowanym przy ulicy Sienkiewicza w Łodzi, niedaleko „Galerii Łódzkiej”, naprzeciwko ogródków działkowych.
Geneza procederu była banalnie prosta. To, co najpierw było zwykłą przysługą z jakimiś upominkami dla załóg karetek, przerodziło się w prawdziwy przemysł, który dla tych ludzi w czasach ciężkiej transformacji ustrojowej stanowił de facto potężne źródło utrzymania. O tym, ile informacji za zgon było sprzedawanych, świadczył fakt, że ludzie umoczeni w tym bagnie „dorabiali” się niekiedy kilku miesięcznych pensji. Sytuacja win-win… Przedsiębiorcy pogrzebowi cieszą się, bo biznes się kręci, a załogi karetek, bo mają kasę, choć w tym łańcuchu pokarmowym oni byli w nim najpóźniej, bo większa dola wpadała do dyspozytora, który wysyłał na taki wyjazd „zaprzyjaźnione” załogi. O tym, co załogi owych karetek robiły, nie będę pisał w tym poście, dowiecie się tego z lektury.
Jak już zaznaczyłem, autor udziela głosu bohaterom z obu stron barykady – sanitariuszom którym udowodniono morderstwa, kierowcom karetek, lekarzom zaniechującym udzielania pomocy, właścicielom firm pogrzebowych, dyspozytorom, dyrektorom Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego przy Sienkiewicza a także tym, którzy proceder wyśledzili.
Poznamy kulisy walk i spięć w samych strukturach pogotowia, nasyłania gangusów na niepokornych mniejszych funerałów ale przede wszystkim historie niewyjaśnionych zgonów, które po dziś dzień jeżą włos na głowie nie tylko samym faktem, że tych ludzi wykończyła instytucja, która de facto powinna walczyć o ich życie, ale też dlatego, że rodziny zamordowanych – nie bójmy się użyć tego słowa – pacjentów, były traktowane jak śmieci i w razie gdy coś nie szło proceduralne (czytaj: rodzina działała tak, że pogotowie nie miałoby szans na na otrzymanie swojej doli za „skórę”) , wówczas lekarz darł kartę zgonu, wypisywał nową, w której zaznaczając jeden mały szczegół powodował, że rodzina zmarłego nie otrzymałaby ciała, które wylądowałoby na sekcji (była to forma „zemsty” załóg karetek na rodzinach, które nie godziły się na proponowany przez zakład pogrzebowy, z którym mieli deal co do skórek). Przewija się też sprawa jednego z bezczelnych lekarzy, który zwyczajnie w świecie traktował rodziny pacjentów jak gówno i nawet wdawał się z nimi w awantury…
W całej tej sprawie zastanawia też to, że nikt nie miał żadnych hamulców moralnych, jakiegoś takiego wewnętrznego stopu, by wyłamać się z tej matni (a trwało to 12 lat). Nieśmiałe próby były, ale nie kończyły się zbyt dobrze, a trzeba też uwzględnić specyfikę tamtych lat, co mogło być tego powodem: za handel informacjami o zgonach brali wtedy wszyscy – od góry do dołu. W Łodzi nie było szpitala, który nie byłby w tym w jakimś stopniu umoczony. Swoje dole brał nawet ówczesny szef pogotowia, by trzymać gębę na kłódkę (co potem enigmatycznie tłumaczył na rozprawie, że „próbował uczłowieczyć ten biznes” – czytaj: sprawić tak, by w razie co można było zgodnie z prawem, legalnie, proponować zakład pogrzebowy do pochówku rodzinie zmarłego pacjenta. Reszta wtedy działałaby bez zmian a kasa płynęłaby nadal). Do tego dochodziły wjazdy „bysiów na chatę”, pobicia, podpalania samochodów a nawet zlecenia zabójstw. Nie sprzyjało to do bycia kimś, kto chciał wyłamać się z układu i opowiedzieć dziennikarzom/policji o tym procederze, więc zmowa milczenia była pożądana.
Ponadto całe to środowisko było w jakimś stopniu hermetyczne – ci ludzie znali się między sobą w większy lub mniejszy sposób a ci, którzy do niego dopiero wchodzili, byli pewnie „sprawdzani”. Starsi medycy (a przede wszystkim ci, którzy badali sprawę) musieli działać po cichu i niejako nosić kamienną twarz – zakonspirowani, w tajemnicy przed całym pogotowiem, żmudnie zbierali dowody, co musiało na pewno wiązać się z niesamowitym wręcz stresem, bowiem wbrew pozorom ścigani, których ta dwójka ludzi wewnątrz pogotowia tropiła, byli sprytni i na swój sposób, mogli stanowić dla konspiratorów realne zagrożenie (choćby wspomniane już wjazdy na chatę).
Mało tego – swoje robił też parasol ochronny środowiska lekarskiego, co także znalazło swoje miejsce w książce, bowiem jak wraz z biegiem czasu sprawa zaczęła się coraz bardziej rozmywać z powodu braku dowodów, tym coraz mocniej środowisko lekarskie atakowało dziennikarzy, którzy opublikowali materiał : ”no bo jak – to co zostało napisane w waszym artykule jest tak absurdalne, że nie miało prawa się wydarzyć!” (przypomnijmy z tej okazji inną sprawę kryminalną: zbrodnię połaniecką, która wg obrońców ówcześnie oskarżonych również była tak absurdalna, że nie miała prawa się wydarzyć – a jak wie każdy, kto śledził głośniejsze sprawy kryminalne PRLu i Polski, jednak się wydarzyła).
Dowody na szczęście udało się znaleźć, choć tak naprawdę jak zauważył sam autor reportażu, była to tak naprawdę burza w szklance wody. Skazanych powinno zostać co najmniej 30 osób, wliczając tu tych, którzy zabijali, otrzymywali i płacili, czyli sanitariuszy, lekarzy, dyspozytorów i właścicieli firm pogrzebowych, tymczasem skazano na poważne wyroki tylko cztery osoby z całej kliki, jaka utworzyła się w pogotowiu w celu zabijania i żerowania na zgonach, reszta oskarżonych albo dostała jakieś śmieszne wyroki albo została uniewinniona. Pyrrusowe zwycięstwo sprawiedliwości podkreślone jest w nieco pesymistycznym zakończeniu tej historii, którego nie chcę tutaj przytaczać, ale myślę, że stanowi dobre odzwierciedlenie tego, jak całą tę sprawę potraktowano.
Zachęcam do lektury. Reportaż nie nuży, jest napisany w intrygujący i zaciekawiający czytelnika sposób a tempo nie zwalnia. Ode mnie solidne 9/10.
Książka, o którą nikt nie prosił, a każdy potrzebował.
Skończyłem dziś lekturę książki-reportażu Tomasza Patory „Łowcy skór. Tajemnice zbrodni w łódzkim pogotowiu”. Nie jest to horror – a przeraża do szpiku kości. Nie jest to dramat – a porusza jak cholera. Wypowiedzi bohaterów z obu stron barykady – i tych co byli ścigani i tych co ścigali – momentami są przejmujące i...
Do tej pozycji zabierałem się aż cztery razy i nigdy nie mogłem jej skończyć pomimo tego, że jest relatywnie krótka - choć może to wynikało z tego, że chciałem przeczytać ją jak każdą inną książkę, czyli szybko i bez zgłębiania się w detale, a to niestety nie tak. Bo ta książka jest wręcz niesamowitym drogowskazem nie tylko dla osób uzależnionych od alkoholu, ale uzależnionych od innych używek. To podręcznik o tym, jak stanąć na nogi i odzyskać zaufanie - przede wszystkim do siebie, bo zawsze naprawiając błędy, musimy najpierw wyjść od własnych.
"Anonimowych alkoholików" polecam nie tylko alkoholikom, którzy pragną przestać pić (ale nie wiedzą jak to zrobić), ale także osobom nieuzależnionym oraz rodzinom borykającym się z alkoholowym problemem we własnych szeregach. Piszę to też z perspektywy osoby uzależnionej, bo sam popadłem w sidła tego nałogu. Jeśli po kolejnej popijawie przyrzekasz sobie, że już więcej nie tkniesz kieliszka, ale potem znów to robisz by obudzić się w jeszcze gorszym stanie i chcesz w końcu faktycznie coś z tym zrobić, przeczytaj tę książkę. Nie z przymusu i nie jednego dnia - to nie powieść Remigiusza Mroza czy tam innego Stephena Kinga - rozłóż sobie nawet jej lekturę na kilka dni, pozwól sobie na przemyślenia między rozdziałami względem własnej osoby w kontekście zawartości tejże książki. To nie byle motywacyjny bubel, ale naprawdę wartościowy podręcznik dający wskazówki nam, alkoholikom pragnącym wyjść z nałogu co do tego, jak to zrobić, ale jednocześnie uprzedzam - jeśli czujesz, że jesteś uzależniony, musisz zastanowić się naprawdę na poważnie, czy faktycznie chcesz przestać pić, czy jedynie tak sobie mówisz i po kolejnej przerwie wrócisz znów do tego samego. Jeśli wybierzesz tę drugą opcję, słowa zawarte w tej literaturze odbiją się od Ciebie, jak od ściany. Będzie to kolejna przeczytana przez Ciebie książka z gatunku "przeczytaj & zapomnij".
Jeśli jednak ta literatura dała Ci pewną dozę przemyśleń, spróbuj iść na miting lokalnej grupy AA (wystarczy wklepać sobie w google frazę 'aa24' lub 'aa.org.pl' - mam nadzieję, że ten wpis z powodu zawarcia adresu strony nie zostanie skasowany - ten adres pomoże Ci odnaleźć grupy działające w Twoim regionie - z reguły są to grupy spotykające się najczęściej raz w tygodniu w wybranym dniu). Sam miałem przeświadczenie, że grupy "Anonimowych Alkoholików", to najczęściej grupy brudnych meneli, którzy po czterdziestu latach melanżowania skapnęli się, że przechlali swoje życie i w jego jesieni nie mogąc wyprostować błędów własnej przeszłości, chlipią sobie z żalem nawzajem w kółkach wzajemnej adoracji, o tym że mogli żyć inaczej, a ten zły alkohol im spieprzył wszystko, a to nieprawda. W grupach anonimowych alkoholików są ludzie różni wiekiem - rozstrzał jest duży - między 25 a 70 rokiem życia i starsi. Są to ludzie różnych profesji - od pracowników produkcyjnych i typowo fizycznych, poprzez lekarzy, finansistów, elektryków, inżynierów, studentów a nawet i sportowców. Zdarzają się także ludzie bezdomni, ale tych ostatnich jest właśnie najmniej, bo większość z nich nie widząc szans na wyjście z tego nałogu, tkwi w nim dalej.
Ja sam nie wiem, jak sobie poradzę. Zacząłem uczęszczać na mitingi rok temu, potem po zmianie pozycji w firmie z racji nowych obowiązków zarzuciłem je (a mogłem przecież wybrać inny miting) i teraz po niedawno zaliczonej kolejnej alkowpadce wracam znów do tego, co jednak pozwalało mi trzymać się z dala od tego goowna. Trzymajcie za mnie kciuki.
Do tej pozycji zabierałem się aż cztery razy i nigdy nie mogłem jej skończyć pomimo tego, że jest relatywnie krótka - choć może to wynikało z tego, że chciałem przeczytać ją jak każdą inną książkę, czyli szybko i bez zgłębiania się w detale, a to niestety nie tak. Bo ta książka jest wręcz niesamowitym drogowskazem nie tylko dla osób uzależnionych od alkoholu, ale...
więcej mniej Pokaż mimo to
Równia pochyła. Tak mogę opisać tę książkę. Ale nie oznacza to, że jest drętwa, czy źle napisana - o nie... Użyłem tego sformułowania w odniesieniu do głównego bohatera książki, który leci na samo piekielne dno, wspomagany przez magię tytułowego cmętarza zwieżąt (aka. smętarza dla zwierzaków) i demona Wendigo. Ostatnie kilkanaście stron, to niezwykły, duszny klimat. Śledząc wydarzenia z zapartym tchem zastanawiamy się: może jednak coś się zmieni? Może ta historia skończy się dobrze? Niestety - nie...
Ten tytuł należy znać. To według mnie - obok "Lśnienia" i jego kontynuacji - jedna z najważniejszych pozycji w dorobku pisarza z Maine. Polecam szczerze wszystkim, którzy nie czytali. Sam zmęczyłem tę książkę w niecałe cztery dni (korzystając z dobrodziejstw urlopu na żądanie, jednego dnia od 14:00 czytnąłem ponad połowę). Nie oderwiecie się od tej historii.
Równia pochyła. Tak mogę opisać tę książkę. Ale nie oznacza to, że jest drętwa, czy źle napisana - o nie... Użyłem tego sformułowania w odniesieniu do głównego bohatera książki, który leci na samo piekielne dno, wspomagany przez magię tytułowego cmętarza zwieżąt (aka. smętarza dla zwierzaków) i demona Wendigo. Ostatnie kilkanaście stron, to niezwykły, duszny klimat. Śledząc...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toDawno temu czytałem. "Langoliery" czyli "Pożeracze czasu", "Sekretne okno, sekretny ogród", "Policjant biblioteczny" i "Polaroidowy pies" - dwie pierwsze 9/10, dwie następne miejscami bardzo nierówne, ale ogólnie i tak spoko jak na Kinga, stąd taka a nie inna ocena.
Dawno temu czytałem. "Langoliery" czyli "Pożeracze czasu", "Sekretne okno, sekretny ogród", "Policjant biblioteczny" i "Polaroidowy pies" - dwie pierwsze 9/10, dwie następne miejscami bardzo nierówne, ale ogólnie i tak spoko jak na Kinga, stąd taka a nie inna ocena.
Pokaż mimo to
Kapitalna, klaustrofobiczna, po prostu miażdżąca. Dramat, Horror, Science Fiction - wszystko w idealnych proporcjach. Czytając po prostu ma się wrażenie, że się tam jest. W szczególności świetne są fragmenty, w których Artem wraz z Młynarzem przedostają się do Metra-2 i walczą z kanibalistycznymi "Dziećmi Czerwia", inteligentną biomasą na Kremlu zabijającą ludzi, czy walkę z Bibliotekarzami. Jak tylko będzie po sesji, koniecznie zagram w pakiecik "Metro Redux", a w międzyczasie przeczytam "Metro 2034" :)
Kapitalna, klaustrofobiczna, po prostu miażdżąca. Dramat, Horror, Science Fiction - wszystko w idealnych proporcjach. Czytając po prostu ma się wrażenie, że się tam jest. W szczególności świetne są fragmenty, w których Artem wraz z Młynarzem przedostają się do Metra-2 i walczą z kanibalistycznymi "Dziećmi Czerwia", inteligentną biomasą na Kremlu zabijającą ludzi, czy walkę...
więcej Pokaż mimo to