Patologia duchowości. Od niezdrowej religijności do dojrzałej wiary Krzysztof Grzywocz 8,1
ocenił(a) na 737 tyg. temu Bardzo przystępna pozycja, ośmielająca do odważniejszego nazywania rzeczy po imieniu, i przede wszystkim, będąca (mam nadzieję) inspiracją do dalszych, własnych poszukiwań i zgłębiania duchowości.
Wielu czytelników słusznie zaznacza, że pozycja ta z jednej strony jest banalna, ale z drugiej naświetla bardzo ważne i głębokie problemy, z którymi wciąż boryka się tak wielu ludzi, dlatego uważam, że kierowana jest przede wszystkim do młodzieży i młodych dorosłych przed trzydziestką; a także, a być może i przede wszystkim, do niedojrzałych dorosłych, ludzi pozbawionych higieny myślenia, zwłaszcza o myśleniu magicznym, z niewidocznymi zaburzeniami osobowości, infantylnych narcyzów i dewocyjnych fanatyków.
Największą siłą tej książki jest to, z jakiego środowiska wychodzi. Kiedy księża krytykują pewną część życia Kościoła, ciężko ich oskarżyć o bycie „pogańskimi antyklerykałami” – no chyba że się jest zatwardziałym tradycjonalistą, dla którego wszystko, co nie jest zgodne z jego myśleniem, „od diabła pochodzi” i pewnie ma związek z okultystycznymi masonami.
Pochwała Carla Gustava Junga, Ewagriusza z Pontu, Kazimierza Dąbrowskiego; docenienie dzieł, ale i wykazanie pewnych trudności w pismach św Jana od Krzyża, Ignacego Loyoli, św Teresy z Avili; czego chcieć więcej? Chyba tylko zrezygnowania z chwalenia Carla Rogersa, a większego podkreślenia udziału własnego w popadaniu w depresję.
Lekka, potrzebna i przyjemna lektura, która, mam ogromną nadzieję, zachęci do dołączenia do wiszącego w powietrzu „nowego” sposobu budowania swojej duchowości i osobistej relacji z Bogiem (nowego dla mas, ale zupełnie oczywistego dla uduchowionych jednostek na przestrzeni stuleci).
Gorąco zachęcam do sięgnięcia po wspaniałe dzieła wymienionych wyżej Wielkich Ludzi.
----------------------------------------
„Jest oczywiście i drugi kierunek, według którego może istnieć zarówno religijność dobra, integrująca człowieka, potrzebna mu, gdyż człowiek jest istotą religijną, jak i religijność chora i niszcząca. Trzeba rozróżnić, kiedy mamy do czynienia z jedną, a kiedy z drugą. Ten kierunek jest obecny w historii od samego początku. Tutaj przykładem myśliciela – najbardziej znanym – jest słynny szwajcarski psychiatra, syn pastora, myśliciel, którego pani prof. Zenomena Płużek nazywała jednym z największych mędrców XX wieku: Carla Gustava Junga. Mówił on, że religijność, duchowość, jest elementem koniecznym do rozwoju zdrowej osobowości. Brak głębokiego życia duchowego jest podstawą do powstania zaburzeń. Zaniedbanie tego rejonu, podobnie jak zaniedbanie ciała czy psychiki, rodzi patologię. Człowiek, który nie dba o duchowość, o zdrową, integrującą religijność, jest chory. Pod koniec życia Jung stał się człowiekiem głęboko zakorzenionym w szeroko pojętej religii. Zarzuca mu się pewien eklektyzm, ale byłbym ostrożny z takimi ocenami”.
„Wołany czy niewołany, Bóg będzie”.
„Trzeba jednak przyznać, że zasługą Zygmunta Freuda, było pokazanie iż istnieją chore wymiary religijności i należy o tym mówić”.
„Nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale mocy i miłości, i trzeźwego myślenia”. (2 Tm 1,7)
„W chrześcijaństwie nie lekceważy się moralności, norm, ale zbyt mocne ich akcentowanie prowadzi do katastrofy we wszystkich trzech wymiarach relacji”.
„Im człowiek jest mniej dojrzały, tym bardziej trzyma się norm. Stale pyta – czy wolno czy nie wolno? Ale gdyby zapytać, dlaczego nie wolno, to nie umie odpowiedzieć. Przekonanie, że jeśli jestem wierny normie, przepisom, to jestem w porządku przed Bogiem, jest błędem edukacyjnym”.
„Istnieje wiele innych zaburzeń wiedzy dotyczących relacji do Boga. Na przykład takie, że nie jestem w stanie stworzyć z Bogiem relacji przyjacielskiej. To ładnie brzmi, ale to przecież jest nierealne. Mogę być posłusznym sługą, ale przyjacielem? Mieć własne zdanie, z którym Bóg się liczy? Nie, ja muszę być sługą posłusznym, słuchać, co Bóg do mnie mówi jak generał do niezaradnego szeregowca. A przecież mamy prawo z Bogiem pertraktować (…)”.
„W chrześcijaństwie nie ma albo-albo: albo duchowość, albo psychologia. Jest to i to”.
„Oczywiście w chrześcijaństwie nie brakuje błędów w tej dziedzinie. Chrześcijaństwo też jest mieszaniną światła i cienia. To też jest pewna iluzja, że każdy z mistrzów duchowości mówi zawsze wszystko dobrze. Często pytałem moich studentów, przychodzących zdawać teksty Tomasza z Akwinu, Jana od Krzyża czy Teresy Wielkiej, co jest słabego w danym dziele, na co nie możemy się zgodzić. Niektórzy się oburzali. Jak to? U Teresy Wielkiej mogłoby być coś niewłaściwego? Oczywiście. Jest dużo wspaniałych rzeczy w jej dziełach, ale zdarzają się też niedorzeczności. Podobnie u św. Pawła, u Tomasza a Kempis, u wszystkich[*]. Nikt nie jest Bogiem. To iluzja, że jak już coś Tomasz z Akwinu powiedział, to trzeba tylko klękać i całować. W nauczaniu wielu tych autorów są rzeczy, z którymi można się zgodzić, i rzeczy, z którymi się zgodzić absolutnie nie można”.
* Tak, a u ks Krzysztofa Grzywocza taką rzeczą jest chwalenie relatywistycznego subiektywisty Carla Rogersa. Naprawdę, dialogu można się uczyć z większym pożytkiem od wielu, wielu innych autorów.
„Niedawno w wypełnionym po brzegi dużym zakonnym kościele w Warszawie słyszałem kazanie jednego z ojców na temat pokory. Powiedział, że pokora to myślenie, że wszyscy są wspaniali, a ja jestem zły, najgorszy na świecie. Znalazł cytaty z ojców pustyni, według których pokora to przekonanie, że wszyscy będą zbawieni oprócz mnie. „Wszyscy jesteście wspaniali, ja jestem mniej niż zero”. Oczywiście znajdziemy takie wypowiedzi w cieniach i mrokach duchowości chrześcijańskiej. Tylko jak się układa według tej definicji relacja dwóch pokornych małżonków? Żona mówi mężowi, że jest wspaniałym mężczyzną. A on jej na to: „Co ty opowiadasz, jestem najgorszym facetem na świecie! Ty jesteś najlepsza”. Tylko że ona musi być pokorna, więc chwaląc ją, mąż robi jej krzywdę.
To jest absurdalna teza i dosłowne jej przyjmowanie, bez badania jej sensu w kontekście kultury i teologii IV-V wieku, jest szkodliwe. Przytaczanie jej w homilii jest wprowadzeniem w patologię, w zaburzenia. Bo tak naprawdę kochanie siebie samego oznacza uznanie własnej wartości”.