rozwiń zwiń
Zaksiążkowana

Profil użytkownika: Zaksiążkowana

Nie podano miasta Kobieta
Status Czytelniczka
Aktywność 1 rok temu
360
Przeczytanych
książek
651
Książek
w biblioteczce
60
Opinii
1 188
Polubień
opinii
Nie podano
miasta
Kobieta
Nastoletnia dziewczyna, dla której książki to nieodłączny element każdego dnia. Nie potrzeba mi kawy, ale wystarczy kilka (czyt. kilkadziesiąt) stron dziennie, aby normalnie funkcjonować. Pianistka, zainteresowana polityką oraz językiem angielskim. Uwielbia Harry'ego Pottera, kryminały Agathy Christie i wszystko, co napisze John Flanagan! Ilość szczęścia mierzy... ilością książek Remigiusza Mroza do przeczytania!

Opinie


Na półkach: , , , ,

Aljaz Cosini tonie. Wie, że nie ma już dla niego ratunku, kiedy pochłania go rwący nurt tasmańskiej rzeki. Tkwiący w miejscu, z którego nie może się wydostać, zaczyna wspominać swoje dawne życie. Dzieciństwo, utraconą miłość, tajemnice rodzinne przeplatają się ze sobą i łączą w tragiczną i przejmującą całość.

Richarda Flanagana miałam okazję spotkać rok temu na targach i ogromnie żałuję, że nie poznałam tego pisarza wcześniej, ponieważ to, co on potrafi stworzyć ze zwykłych słów, to jest po prostu niesamowite. Tyle grafomaństwa na rynku, autorów, którym obce zasady gramatyki, a wśród tego Richard Flanagan, prawdziwa literacka perła. I boli mnie to, że jego książki nie zyskują większego rozgłosu.

Zacznę od tego, co oczarowało mnie w „Klaśnięciu jednej dłoni”, i czaruje też w „Śmierci przewodnika rzecznego”. Autor ma wyjątkowo barwny i plastyczny styl pisania. Przy każdym zdaniu można się na chwilę zatrzymać, ponieważ Flanagan używa wielu metafor i środków stylistycznych. Nie czyni to jednak jego twórczości męczącą, owszem, pisze książki, przy których trzeba się skupić, żeby nie zgubić wątku, ale jeśli poświęcimy im wystarczająco dużo uwagi, wyjdziemy z takiego spotkania bogatsi o naprawdę wiele doznać estetycznych. To nie jest pierwszy lepszy pisarz, który stara się poruszyć banałami. Tu widać ogromne doświadczenie i przede wszystkim wrażliwość literacką.

„Śmierć przewodnika rzecznego” wyróżnia się też bardzo nietypową narracją. Część historii poznajemy z punktu widzenia Aljaza, a część jako bierny obserwator, gdzie mamy do czynienia z narratorem wszechwiedzącym. Różnica jest taka, że mamy wrażenie, jakby to ciągle Aljaz opowiadał tę historię, jakby stał z boku i mówił o sobie w trzeciej osobie, a bylibyśmy jego oczami. Z początku nieco mnie to skonsternowało, ale później doceniłam ten zabieg, ponieważ pozwolił nam utożsamić się lepiej z głównym bohaterem. Tak jak z początku wydawałoby się, że Aljaz to człowiek, z którym nie mamy nic wspólnego, zaniedbany, chwytający się każdej pracy, nieszczęśliwy i ciągle poszukujący sensu swojego życia, tak w rzeczywistości okazuje się, że posiada cechy, które tak naprawdę można przypisać każdemu z nas. Podobny zabieg zauważyłam z „Klaśnięciu jednej dłoni”, Flanagan stara się swoich bohaterów uczynić refleksją dla każdego z nas i to właśnie poprzez te rozwinięte i złożone sylwetki bohaterów, „Śmierć przewodnika rzecznego” staje się tak pouczającą lekturą.

I wiecie, za co jeszcze kocham książki Flanagana? Nic nie przedstawia wprost, pozostawia wiele miejsca dla własnej interpretacji. Przyznaję, że miałam z tą książką początkowo problem. Wydaje mi się, że „Śmierć przewodnika rzecznego” nie jest dobrym tytułem na rozpoczęcie przygody z twórczością autora. Nie ma tu jednej głównej linii fabularnej i osobom nie mającym wcześniej styczności z piórem autora książka może wydawać się chaotyczna i nieprzemyślana. I tak, jest bardzo trudna w odbiorze i trzeba czytać między wersami, aby zrozumieć ostateczne przesłanie. „Śmierć przewodnika rzecznego” to bowiem w rzeczywistości jedna wielka metafora. Richard Flanagan posłużył się na końcu jednym pięknym zdaniem, którego nie przytoczę, aby nie psuć nikomu przyjemności z poznawania tej książki samemu. Ale powiem tyle, że o ile na początku nie wiedziałam, do czego zmierza autor, tak ostatnie kilkadziesiąt stron było idealnym podsumowaniem. Flanagan uczynił ludzką tragedię przesłaniem, a książkę zakończył pięknym morałem, choć też nieoczywistym. Nie potrafię sobie wyobrazić innego zakończenia.

Pozostaje mi tylko jednym słowem zakończyć - polecam. Mimo że nie od początku rozumiałam tę książkę, mimo że jest trudna i wymagająca i mimo że nie każdy zapewne się w niej odnajdzie. Ciągle jednak sądzę, że warto zapoznać się z twórczością autora, choć tak jak już wspomniałam, nie rekomendowałabym tego tytułu na początek. A później - jak najbardziej. „Śmierć przewodnika rzecznego” to wyjątkowa książka.

Aljaz Cosini tonie. Wie, że nie ma już dla niego ratunku, kiedy pochłania go rwący nurt tasmańskiej rzeki. Tkwiący w miejscu, z którego nie może się wydostać, zaczyna wspominać swoje dawne życie. Dzieciństwo, utraconą miłość, tajemnice rodzinne przeplatają się ze sobą i łączą w tragiczną i przejmującą całość.

Richarda Flanagana miałam okazję spotkać rok temu na targach i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Jakoś już tak mam, że ciągnie mnie do tematu chorób psychicznych. Może dlatego, że uważam, iż w świecie, gdzie ich natężenie jest tak wysokie, mówi się o nich zdecydowanie zbyt mało. Zawsze jednak istnieje obawa, że ktoś podejdzie do tego tematu całkowicie nie od tej strony, bo to, czego potrzeba tu przede wszystkim, to zrozumienia. Całe szczęście, Rebekah Crane je posiada.

Podczas czytania tej książki nachodziły mnie różne przemyślenia. Po pierwsze – jestem zdania, że metody stosowane w ośrodku są nieprzemyślane i tak podręcznikowe, że aż błędne. Nikt nie przekona chorego na depresję nastolatka o tym, jak wartościowe jest życie, banalnymi tekstami i rozmową o istocie zaufania. Trudno też zmusić osobę, która przez kilkanaście lat tłamsiła w sobie własne problemy, aby otworzyła się na sesji terapii grupowej. Przez dużą część książki towarzyszyło mi odczucie, że wychowawcy w ośrodku podjęli się takiej pracy tylko po to, aby mieć lepsze statystyki do późniejszych zawodów. Tu potrzeba czegoś więcej niż miłe słówka i puste uśmiechy. Tu potrzeba zaangażowania i wiary w to, co się robi. Autorka pokazała jednak na końcu tej książki, że wszystko ma swoje drugie dno i każdy skrywa swój sekret, nawet osoba z pozoru perfekcyjna. I o ile ciągle nie akceptuję metod stosowanych w ośrodku, to wiem już, że Rebekah Crane ma pojęcie o czym pisze i nie wiem, czy miała wcześniej jakkolwiek do czynienia z chorobą psychiczną, ale jako osoba ma coś, co wystarcza, aby uczynić tę książkę autentyczną – ogromne pokłady empatii, a może nawet jakąś wewnętrzną potrzebę, aby pisać na takie tematy.

To kilka moich refleksji. Co do strony technicznej, bardzo podobały mi początki rozdziałów z listami uczestników obozu do ich rodzin, ponieważ pozwoliły lepiej unaocznić relacje, jakie między nimi panują. Niestety, ale problemy psychiczne bardzo często mają swój początek właśnie w rodzinie czy środowisku bliskich znajomych, i to „Jak pokochać freaka?” nam uświadamia. Przykre jest to, że rodzice nieraz w ogóle nie zwracają uwagi na problemy dziecka albo traktują je jako zbędny balast, którego trzeba się pozbyć, i nawet nie próbują mu pomóc. Przykre jest też to, jak społeczeństwo w pewien automatyczny sposób wyklucza osoby chore psychicznie i to, że czasem nawet i nieświadomie do tych chorób się przyczynia. Przykre, ale prawdziwe. A „Jak pokochać freaka?” właśnie taką prawdę obnaża.

Autentyczni bohaterowie. Jestem w stanie zrozumieć Zander, Grovera i przede wszystkim Cassie. Ich problemy nie są błahe, przejaskrawione i nie są jedynie wymysłami nastolatków, którzy domagają się uwagi. Szkoda, że czasem jedynie osoby, które same zetknęły się z takimi problemami są w stanie choć trochę zrozumieć osobę chorą, i szkoda, że inni ludzie nawet nie próbują ich zrozumieć. Zrozumienie to tutaj słowo klucz, a odnoszę wrażenie, że paradoksalnie coraz mniej osób je posiada. Nawet nie wiem, co powiedzieć, gdy spotykam się z opiniami, że depresja to jakiś bzdurny wymysł, a takie i gorsze rzeczy już zdarzało mi się słyszeć. Na przykładzie tej książki widać, że takie choroby są głęboko zakorzenione w ludzkiej psychice i często mają podłoże w przeszłości. To jednak nie jest żadna zasada, bo każdy odbiera różne rzeczy inaczej i coś, co jeden puści mimo uszu, dla drugiego będzie początkiem lawiny naprawdę przygnębiających rozmyślań. Trójka głównych bohaterów nie od początku była mi bliska, ale stała się taką, gdy zyskałam ogląd na całą historię. To też pokazuje, że nie można oceniać po pozorach. Pod uśmiechem nieraz kryje się smutek.

Cassie jest tu postacią najbardziej tragiczną i to właśnie przez jej osobę tak tknęło mnie na te wszystkie przemyślenia. Jej bardzo prostolinijne podejście może być symbolem tego, jak nieraz odbiera się problemy natury psychicznej, o czym wspominałam wyżej. Natomiast jest złożona osobowość, która wychodzi na jaw dopiero gdy po przeczytaniu książki pokazuje znowu, jak błędne bywa nasze myślenie. Wielkie brawa dla autorki za stworzenie tak wiarygodnych bohaterów.

Tytuł może mylnie sugerować nam banalny romans młodzieżowy. Szkoda, że skoro zdecydowano się już znacząco odbiec od oryginalnego tytułu, nie przetłumaczono go w trochę mniej tandetny sposób. Wątek miłosny, owszem, występuje, i jest perfekcyjny. Nie zmieniłabym nic w relacji między głównymi bohaterami i byłam zauroczona uczuciem, które się między nimi rozwijało. Nie zniesmaczona, nie znudzona, ale zauroczona, co rzadko mi się zdarza. „Jak pokochać freaka?” to niezwykła i ogromnie wartościowa powieść. Wybitna w swoim gatunku i tematyce.

W ostatnim czasie pojawia się coraz więcej publikacji na temat chorób psychicznych. I dobrze, cieszę się, że przełamujemy powoli pewne zahamowania, które sprawiają, że wolimy unikać tych tematów. „Jak pokochać freaka?” to jedna z najlepszych książek o takiej tematyce, jakie czytałam, i z pewnością jedna z tych, które wywarły na mnie największe wrażenie. Przez ostatni tydzień wielokrotnie wracałam myślami do tej książki – takiej historii nie da się wyrzucić z pamięci.

http://booksbyshadow.blogspot.com/2017/08/jak-pokochac-freaka-rebekah-crane_18.html

Jakoś już tak mam, że ciągnie mnie do tematu chorób psychicznych. Może dlatego, że uważam, iż w świecie, gdzie ich natężenie jest tak wysokie, mówi się o nich zdecydowanie zbyt mało. Zawsze jednak istnieje obawa, że ktoś podejdzie do tego tematu całkowicie nie od tej strony, bo to, czego potrzeba tu przede wszystkim, to zrozumienia. Całe szczęście, Rebekah Crane je...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Maszyny chodzące po ulicach, alternatywne wizje miast, postęp naukowy, a to wszystko w otoczce, które przypomina trochę czasy wiktoriańskie. Nic dziwnego, że steampunk nieustannie zaskarbia sobie nowych czytelników. Jednak wraz ze wzrostem jego popularności, coraz trudniej o coś świeżego i nowatorskiego, i niestety „Wilcza Godzina” jest na to kolejnym przykładem.

Wilno - rok 1905. A właściwie to wolne Wilno, miasto, które przoduje pod względem rozwoju techniki, alchemii i wynalazków. To tutaj ma się odbyć Szczyt z udziałem miast Aliansu, związku wolnych miast, które podobnie jak Wilno, stawiają na naukę. Jednakże kiedy dochodzi do morderstwa w zaułku, a kolejne intrygi wychodzą na jaw, okazuje się, że Wilno, miasto symbolizujące postęp, posiada więcej tajemnic, niż ktokolwiek przypuszczał.

Książki w klimatach steampunku ostatnio zyskują na popularności, o chociażby taka nowość - „Wilcza Godzina”. Już na początku utwierdziłam się w przekonaniu, że może to być coś wyjątkowego, w końcu litewskich autorów wcale na rynku dużo nie ma. A jeszcze jak usłyszałam, że Andrius Tapinas jako najmłodszy tłumacz przełożył na język litewski „Władcę Pierścieni”, byłam wniebowzięta - w końcu świadczy to o tym, że ze słowem pisanym już wcześniej obcował i jakiegoś doświadczenia nabrał, mimo że „Wilcza Godzina” to jego debiut. Tylko że niestety... niezbyt udany.

Zacznę od samego początku, czyli pierwszego wrażenia, jakie wywarła na mnie ta powieść. Dwudziestowieczne Wilno jawiło mi się bardzo urokliwie, pierwsze strony wprowadziły mnie w ten steampunkowy klimat, a fakt, że autor już chwilę później uśmiercił jedną z postaci, od razu przyciągnął moją uwagę. Nie lubię owijania w bawełnę, a gdy widzę, że pisarz przysłowiowo nie cacka się ze swoimi bohaterami, to nabieram do niego szacunku. Tylko że później ten czar prysł. Mówiłam o owijaniu w bawełnę, i no właśnie, zbędnych opisów było tu po prostu za dużo. Mało znaczące sytuacje, rozwlekanie akcji... Tak mniej więcej przedstawia się większość książki. Autor zaczął mocnym akcentem i miał okazję poprowadzić fabułę dalej w taki żywiołowy, elektryzujący sposób, ale z tego nie skorzystał. Szkoda, bo mogłoby to pójść trochę w stronę kryminału, a w połączeniu z alternatywnym Wilnem, miałoby szansę uratować tę książkę.

Kolejny zarzut jest bardziej techniczny. Andrius Tapinas stworzył ciekawą rzeczywistość, którą z pewnością rozumie, czego nie można powiedzieć o czytelniku. Wprowadzenie tylu zmian i przekształcenie wizji świata, którą znamy, w coś całkowicie innego, wymaga pewnej konsekwentności i poświęcenia chwili na wyjaśnienie tego, jak ten świat funkcjonuje. Niestety, pomijając już fakt, że czytelnik przez kilkadziesiąt pierwszych stron odczuwa dużą dezorientację, bo ani nazwisk, ani miejsc, ani funkcji nie sposób jest zapamiętać, to niektóre rzeczy mogą być odebrane jako błędy logiczne. Rozumiem przekształcanie historii w taki sposób, aby pasowała do zamysłu powieści, ale trzeba wyjaśnić, co na przestrzeni lat się zmieniło i w jaki sposób (przede wszystkim mówię tu o myśleniu ludzi i ich naturze), bo w innym przypadku niektóre elementy stają się bardzo nierealne, nie przez gatunek książki, lecz przez to, że nie mają prawa zaistnieć, jeśli autor ich poprzednio odpowiednio nie wprowadzi.

Następnym mankamentem są bohaterowie, do których nie można się przywiązać. Tak jak mówiłam, doceniam fakt, że autor nie stara się na siłę trzymać ich przy życiu, nie boi się brutalności, a życie bohaterów nie toczy się tak gładko i przyjemnie, jak mogłoby się to wydawać. Postaci jest jednak mnóstwo i to sprawia, że z żadną nie czujemy się bardziej zżyci. Jedną z bardziej istotnych dla fabuły osób jest Antoni Srebro, legat wileński, którego postać została całkowicie spłaszczona. Niby jest inteligentny i przebiegły, ale brak mu jakiejś większej głębi i wydawał się mi całkowicie wypruty z emocji - zwyczajne nazwisko na kartkach papieru.

Skoro jesteśmy już przy postaciach, mam znacznie większą uwagę, co do nich, a właściwie ich braku. Braku sylwetek kobiecych. W tej książce są właściwie dwie ważniejsze postaci żeńskie, Miła i Emilia, ale przewijają się tak rzadko, że nawet chcąc dowiedzieć się o nich czegoś więcej, nie ma zwyczajnie ku temu sposobności. Wątek Miły zaciekawił mnie w szczególności, bo choć ona sama jest dość schematyczna, to jednak da się ją polubić. Szkoda tylko, że na tę ponad czterystu-stronnicową powieść, jej osoba przewija się tu zaledwie kilka razy.

Na koniec chciałabym jeszcze „Wilczą Godzinę” porównać do innej serii, też zresztą wydanej nakładem wydawnictwa SQN. Ale właściwie nie ma tu co porównywać, bo „Mechaniczny” („Powstanie” ciągle przede mną) spodobał mi się nieporównywalnie bardziej ta książka. Ian Tregillis świetnie oddał klimat swojej clockpunkowej rzeczywistości, poświęcił chwilę na wyjaśnienie, co i jak w niej działa, nie pozostawiając czytelnika z wyrazem zagubienia wymalowanym na twarzy, a przede wszystkim stworzył charyzmatycznych i oryginalnych bohaterów, na czele z Berenice, silną żeńską postacią, którą polubiłam od razu.

Wiem, że niektórym „Wilcza Godzina” przypadła do gustu, choć podejrzewam, że ci najwięksi miłośnicy steampunku, też będą mieli do niej kilka zarzutów. Nie jest to zła książka, ale po prostu rozczarowująca po tym, jak obiecująco się zapowiadała. Pogmatwana, miejscami nielogiczna, przegadana i cierpiąca na brak jakichkolwiek bohaterów, którzy byliby warci wzmianki (nie mówiąc już o kobietach). Jeśli naprawdę szukacie dobrego steampunku, polecam „Mechanicznego” - ta powieść na pewno Was nie rozczaruje.

http://booksbyshadow.blogspot.com/

Maszyny chodzące po ulicach, alternatywne wizje miast, postęp naukowy, a to wszystko w otoczce, które przypomina trochę czasy wiktoriańskie. Nic dziwnego, że steampunk nieustannie zaskarbia sobie nowych czytelników. Jednak wraz ze wzrostem jego popularności, coraz trudniej o coś świeżego i nowatorskiego, i niestety „Wilcza Godzina” jest na to kolejnym przykładem.

Wilno -...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika Zaksiążkowana

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


ulubieni autorzy [8]

J.R.R. Tolkien
Ocena książek:
7,9 / 10
103 książki
7 cykli
8640 fanów
Agatha Christie
Ocena książek:
7,0 / 10
175 książek
8 cykli
6119 fanów
Katarzyna Puzyńska
Ocena książek:
7,0 / 10
24 książki
5 cykli
1703 fanów

Ulubione

Jonathan Carroll - Zobacz więcej
Andrzej Sapkowski Krew elfów Zobacz więcej
Carlos Ruiz Zafón Cień wiatru Zobacz więcej
Antoine de Saint-Exupéry Mały Książę Zobacz więcej
Carlos Ruiz Zafón Cień wiatru Zobacz więcej
Alan Alexander Milne Kubuś Puchatek Zobacz więcej
Paulo Coelho Alchemik Zobacz więcej
Alan Alexander Milne Kubuś Puchatek Zobacz więcej
Antoine de Saint-Exupéry Mały Książę Zobacz więcej

Dodane przez użytkownika

Kristin Hannah Słowik Zobacz więcej
Anna Kamińska Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci. Historia Wandy Rutkiewicz Zobacz więcej
Neal Shusterman Głębia Challengera Zobacz więcej
Aneta Jadowska Akuszer bogów Zobacz więcej
Lemony Snicket Akademia antypatii Zobacz więcej
Kristin Hannah Słowik Zobacz więcej
Carlos Ruiz Zafón Cień wiatru Zobacz więcej
Lemony Snicket Ogromne okno Zobacz więcej
Anna Kamińska Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci. Historia Wandy Rutkiewicz Zobacz więcej

statystyki

W sumie
przeczytano
360
książek
Średnio w roku
przeczytane
33
książki
Opinie były
pomocne
1 188
razy
W sumie
wystawione
358
ocen ze średnią 7,1

Spędzone
na czytaniu
2 222
godziny
Dziennie poświęcane
na czytanie
39
minut
W sumie
dodane
52
W sumie
dodane
8
książek [+ Dodaj]