Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , , ,

"Babcia zawsze była dla mnie jak matka"

„Nie zapomnij mnie” to przepiękna powieść graficzna o niezadanych pytaniach, milczących odpowiedziach. Tęsknocie i ciekawości. Powrocie do miejsc dzieciństwa i wspomnieniach, które już nigdy nie zostaną odnowione. O niewykorzystanych chwilach i spontanicznych decyzjach mających długotrwałe konsekwencje.

W głowie każdego człowieka kołacze się wiele pytań, znaczna część już na zawsze pozostanie bez odpowiedzi. Niektóre z nich chcielibyśmy zadać naszym bliskim, ale wydają się niewłaściwe. No bo, jak zapytać rodzica o to "jaki był twój pierwszy raz?", "Z czym się zmagałxś przez całe życie?". Tego typu rozmowy dalej są tematem tabu.

Ludzie z natury oceniają to co widzą, nie analizują czyjegoś zachowania na podstawie dawnych schematów, przeżyć i doświadczeń. Łatwiej jest w takim razie zapytać o mało istotne sprawy zamiast zapytać „Hej, jesteś szczęśliwy/a?”. Nikt też nie spojrzy i nie zastanowi się dlaczego szklą wam się oczy na widok z pozoru błahych rzeczy.

Nigdy nie miałam bezpośredniego kontaktu z osobą chorą na alzheimera. I jestem za to wdzięczna, bo chyba nie ma nic gorszego niż niepamięć. Zdawałam sobie sprawę, że ta historia otworzy z trudem zamknięte drzwi. Czułam, że ta przeprawa będzie bolesna i pewnie długo nie będę mogła się po niej pozbierać i poniekąd właśnie tak było. Jednak znalazłam w niej ukojenie, bezpieczną przystań i cóż… Uwielbiam tę powieść. Jest przepiękna i chwytająca za serce. Miewa zabawne, rozczulające momenty. Na pewno jeszcze nie raz do niej wrócę.

Współpraca reklamowa @mlodybook

"Babcia zawsze była dla mnie jak matka"

„Nie zapomnij mnie” to przepiękna powieść graficzna o niezadanych pytaniach, milczących odpowiedziach. Tęsknocie i ciekawości. Powrocie do miejsc dzieciństwa i wspomnieniach, które już nigdy nie zostaną odnowione. O niewykorzystanych chwilach i spontanicznych decyzjach mających długotrwałe konsekwencje.

W głowie każdego człowieka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Dzień dobry kochani! Jeśli macie już plany czytelnicze na majówkę, to bardzo mi przykro, ale musicie je porzucić. Bo oto przedstawiam wam kontynuację najlepszej dylogii jaką kiedykolwiek przeczytacie! Pamiętam jak na początku mojej czytelniczej kariery, gardziłam polskimi autorami, a teraz jestem jak: Maja pisz więcej, bo ja potrzebuje twoich powieści na wczoraj!

Poza tym, bożeeeeee Gabrieeeeel! My sweet boy ❤

Jak tę książkę się cudownie czytało, matko kochana. Nie sądziłam, że będę aż tak zachwycona kontynuacją Śladów, zwłaszcza, że końcówka tomu pierwszego miała w sobie pewien chaos. Jednak ten tom to istnie arcydzieło. Nie tylko fabularnie, ale również pod względem języka, kreacji bohaterów, łączenia wszystkich wątków czy dynamiki.

Przez tę historię dosłownie płynęłam. Za każdym razem jak siadałam by przeczytać „tylko jeden rozdział”, kończyłam o wiele dalej. Nawet świadome dawkowanie było bolesne, ponieważ tak poprowadzona fabuła pochłaniała do reszty. Bardzo podobał mi się podział na „perspektywy” i prawdopodobnie właśnie takiego wyodrębnienia brakowało mi pod końcówką tomu pierwszego.

Wydarzenia są świetnie rozmieszczone w czasie, bohaterowie mają czas na analizę, wnioski i rozwój. Bardzo przyjemnie obserwowało mi się jak dojrzewają w nich pewne emocje, jak dostrzegają nowe możliwości i sposoby radzenia sobie w trudnych warunkach. Relacja Gabriela i Vincenta to moja nowa ulubiona braterska więź.

Nigdy nie byłam fanką lat osiemdziesiątych, ale zdecydowanie już nią jestem. A przynajmniej dla tej dylogii, w której odnalazłam swoje miejsce. Niezaprzeczalnie powrócę do tej historii. Czuję się związana z bohaterami i ich otoczeniem. To tego rodzaju powieść, gdzie macie ochotę wsiąść w samolot i podążać śladami bohaterów! (Poważnie mówię, jedźmy na wycieczkę!)

Współpraca reklamowa @wydawnictwoale

Dzień dobry kochani! Jeśli macie już plany czytelnicze na majówkę, to bardzo mi przykro, ale musicie je porzucić. Bo oto przedstawiam wam kontynuację najlepszej dylogii jaką kiedykolwiek przeczytacie! Pamiętam jak na początku mojej czytelniczej kariery, gardziłam polskimi autorami, a teraz jestem jak: Maja pisz więcej, bo ja potrzebuje twoich powieści na wczoraj!

Poza tym,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Muszę przyznać, że jestem pozytywnie zaskoczona. Tłumaczenie tego tytułu jest o wiele lepsze, bardziej nakierunkowane na młodzieżówkę, a wykorzystane słownictwo współczesne. Więc jeśli zraził was opis, wahacie się przed przeczytaniem ze względu na jego charakter, to spokojnie, bo w środku jest normalnie.

Kiełkujący romans między bohaterami jest urzekający i słodki. To jak o siebie dbają, ratują przed kłopotami i przy podejmowaniu decyzji przede wszystkim biorą pod uwagę komfort tego drugiego. Żadne z ich spotkań nie było sztucznie wykreowane. To znajomość, którą mógłby zawrzeć każdy z nas, gdyby żył w świecie z odrobiną magii.

Schemat fabuły jest dość podstawowy, ale fajnie poprowadzony. Praktycznie cały czas coś się dzieje, a historia nie rozłazi się na boki. Dynamika i punkty fabularne, fajnie pchały ją do przodu. Nie było dłuższych zastojów. Brakuje mi jednak szansy poznania całości rodziny królewskiej. Spędzenia kolejnego dnia w ich towarzystwie. Relacja między rodzeństwem jest cudowna, a ich rozmowy są zabawne i pełne troski. Mają dobre flow, które chwyta za serce.

Największym minusem, który osobiście mi przeszkadzał jest skład, łamanie tekstu i czasem długie zdania, choć żadne nie pojawia się nagminnie.

Końcówka była świetna. Wciągnęłam się strasznie w te ostatnie strony. Jak już wspominałam, powieść jest dość schematyczna, ale nie sztampowa. Ma w sobie tę charakterystyczną oryginalność. Rozgrzewała moje serduszko w odpowiednich momentach. Co prawda, na początku trudno było mi się wkręcić, ale czym dalej, tym lepiej. Raczej nie znajdzie się w ulubieńcach roku, jednak dobrze spędziłam przy niej czas.

Oczywiście mamy happy end ^^

Współpraca reklamowa @znakhoryzont @odyseya.books

Muszę przyznać, że jestem pozytywnie zaskoczona. Tłumaczenie tego tytułu jest o wiele lepsze, bardziej nakierunkowane na młodzieżówkę, a wykorzystane słownictwo współczesne. Więc jeśli zraził was opis, wahacie się przed przeczytaniem ze względu na jego charakter, to spokojnie, bo w środku jest normalnie.

Kiełkujący romans między bohaterami jest urzekający i słodki. To jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

O maj gasz! Jakie to było dobre! 😭

Narracja pierwszoosobowa robi tu ogromną robotę. Rzeczywisty, „niewypolerowany” bohater ze swoimi lękami, skłonnościami do robienia tego co właściwe, przechodzi przemianę, a czytelnik towarzyszy mu z zapartym tchem. Zadania, które według twórców programu miały pomóc im wyjść ze strefy smutki i pomóc odnaleźć się w każdej sytuacji, stały się nie tyle co nieetyczne, a okrutne, wręcz odrażające. Moja relacja z bohaterami to istna hulanka emocjonalna. Raz nienawidziłam Eleanor, potem jej współczułam i na nowo czułam odrazę. Wątpiłam w Finna, podejrzewałam go, a potem miałam ochotę się nim zaopiekować. Zawładnęło mną rozdarcie między skrajnościami 😩

Bardzo trudno było mi się oderwać od tego tytułu. Każdy kolejny rozdział odkrywał karty, których się nie spodziewałam, tytuły zaś zaszczepiały dodatkową ciekawość. To naprawdę super książka, przepełniona dynamiką, tajemniczością i ekstremalnymi zadaniami. Przez cały czas czułam się jej częścią, jakbym stała obok Sebastiana, była członkinią Kwasowej Zieleni. Podoba mi się również spójność, wyjaśnienie wszystkich wątków i pytań rzuconych w przestrzeń. Ewolucja eksperymentu oraz to, że oparta jest ona na prawdziwych teoriach, badaniach i nurtach filozoficznych.

Zawsze gdy czytam tego typu powieści, próbuje wyłapać moment, w którym eksperyment zmienia swoją dynamikę i bohater zbacza z trasy wytyczonej przez twórców. Jeszcze nigdy nie udało mi się znaleźć tego momentu… To chyba o czymś świadczy – o doskonałości, którą można osiągnąć jedynie dzięki dobrze połączonym wątkom, zakorzenionym w czytelniku wątpliwościom i świetnie wykreowanych bohaterach!

Im in love i totalnie czekam na kontynuację, bo ekskjuzmi, ale co to była za końcówka?! Takie spotkanie, sytuacje i w ogóle TAKIE zakończenia powinny być nielegalne! :< Proszę już mi dać tom numer dwa!

Współpraca reklamowa z wydawnictwem

O maj gasz! Jakie to było dobre! 😭

Narracja pierwszoosobowa robi tu ogromną robotę. Rzeczywisty, „niewypolerowany” bohater ze swoimi lękami, skłonnościami do robienia tego co właściwe, przechodzi przemianę, a czytelnik towarzyszy mu z zapartym tchem. Zadania, które według twórców programu miały pomóc im wyjść ze strefy smutki i pomóc odnaleźć się w każdej sytuacji, stały...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

"To jest nasze miejsce" to kolejna niesamowita powieść Vitora Martinsa, różniąca się nie tylko stylem, ale również i formą od "15 dni jest na zawsze".

Jesteśmy przyzwyczajeni do podróży bohatera. Zwiedzania wraz z nim różnych miejsc, ulicznego chaosu i jedzenia w restauracji. Dlatego też na ogół nie spodziewamy się niczego innego. Jednak co powiecie na historie opowiedzianą z perspektywy budynku? Wolnostojącego, z dwoma sypialniami, łazienką i werandą (która później zostaje przerobiona na garaż, a jeszcze potem na wypożyczalnie filmów!). To nie jest zwykła nieruchomość, a dom przy ulicy Słonecznikowej osiem, który nie może mówić (bo jest domem), nie może się śmiać (z tego samego powodu), ani płakać (chociaż może cieknąć jakaś rura). Zasięg jego czułości sięga chodnika, lubi zabawne sytuacje i jak się okazuje świetnie opowiada historie trzech pokoleń lokatorów.

W 2000 roku Ana mieszka w nim ze swoim ojcem. Zajmuje większą sypialnie, kocha książki o wampirach, ma dziewczynę i komplet płyt CD oraz najnowsze technologie ponieważ jej tata jest komputerowym specem. Ma również problem – okazuje się, że za dwa tygodnie będzie mieszkać w Rio de Janerio. To historia o pożegnaniu i stracie, nieprzepracowanym smutku i zagubieniu.

W 2010 roku Greg przyjeżdża do ciotki. Catarina prowadzi wypożyczalnie filmów, ma psa z trzema łapami, obsesję na punkcie Keanu Reeves i nienawidzi wielu rzeczy. Nastolatek, oprócz tego, że wie o zbliżającym się rozwodzie rodziców, pragnie w końcu pocałować jakiegoś fajnego chłopaka. To historia o znajdywaniu miłości i przyjaźni, poczuciu wolności, nawiązywaniu więzi i akceptacji samego siebie.

Jest kwiecień 2021 roku, a Beto wyczerpały się pomysły co mógłby robić w lockdownie. Zazdrości swojej siostrze, która przebywa w dużym mieście, w mieszkaniu z fioletowymi drzwiami prowadzącymi do salonu. Beto pragnie uciec, zrobić kurs fotograficzny i pracować w zawodzie, którego obecnie nie może rozwijać. Jednak jego siostra niespodziewanie wraca. To historia o zrozumieniu, samotności i lepszym poznawaniu osób z którymi mieszkamy.

Chciałabym powiedzieć, że te trzy historie łączy jedno – prawdziwa miłość. Ale zaczniecie wyobrażać sobie romantyczne gesty, a to nie do końca o tę miłość chodzi. Ta książka ma w sobie o wiele więcej. Jest szersza, dłuższa i głębsza. Przeplata losy kilku pokoleń w sposób nie do przewidzenia. Martins napisał kolejną powieść przy której się śmiałam, płakałam i chodziłam z emocji. Nawet jeśli na początku byłam zaskoczona osobliwą perspektywą, tak podświadomie czułam, że "To jest nasze miejsce" będzie również moim miejscem. I nie myliłam się. Historie są tak pochłaniające, poruszające, pełne szczerości, naiwność, marzeń i przeczucia. Bohaterowie są prawdziwi, ich problemy trafiają w czytelnika, a sytuacje w jakich się znajdują łatwo można odnaleźć w rzeczywistości. To książka, która uzależnia od pierwszej strony, przywłaszcza serce, otula je kocem i czule całuje w czółko. Ma w sobie coś, co trudno opisać słowami, zostawia posmak nadziei i szczęśliwego zakończenia.

Zawsze uważałam, że najtrudniej jest recenzować książki, które są wyjątkowe. Dla mnie tę wyjątkowość posiadają historie Vitora. Bo jeżeli powieść wywołuje całą masę skrajnych emocji i dba jak o ukochaną osobę to nie trzeba szukać innej bezpiecznej przystani. Gwarantuję, że „To jest nasze miejsce” od teraz może być również waszą komfortową przystanią pełną słoneczników, nadziei i Keanu Reeves (psa oczywiście)

Naprawdę nie wiem, jak od teraz będzie wyglądało moje życie. Ciężko będzie podnieść poprzeczkę doskonałej powieści. Miłość/10

Współpraca reklamowa - You&YA

"To jest nasze miejsce" to kolejna niesamowita powieść Vitora Martinsa, różniąca się nie tylko stylem, ale również i formą od "15 dni jest na zawsze".

Jesteśmy przyzwyczajeni do podróży bohatera. Zwiedzania wraz z nim różnych miejsc, ulicznego chaosu i jedzenia w restauracji. Dlatego też na ogół nie spodziewamy się niczego innego. Jednak co powiecie na historie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

"Bliźniaczy Płomień" czyli książka, która pachnie słonecznym Paryżem, ramenem i rozkosznym pieskiem. Cóż, pewnie tak jest, a ja w ogóle nie powinnam mieć prawa głosu, skoro jej nie doczytałam, ale może wyjaśnię dlaczego...

Znacie ten moment, gdy zaczynacie czytać nową powieść i nie jesteście w stanie jasno określić co wam w niej właściwie przeszkadza? Czytacie i czytacie, a bariera zamiast się zacierać, po prostu się zwiększa? „Bliźniaczy płomień” był właśnie taką książką.

Zacznę może od tego, że kompletnie nie potrafiłam się wczuć. Wykreowany świat przypomina mi połączenie filmów o gadających psach i „Emily w Paryżu” z tym, że wszyscy dookoła łącznie z psem mają między 5, a 105 lat. Filozoficzne wywody przewijają się wraz z młodzieżowymi wyrażeniami, tworząc bardzo dziwne połączenie. W życiu nie spotkałam nastolatka, który w rozmowie z rówieśnikiem używa sformułowania „Każdy nosi swój krzyż”. Dialogi brzmią sztucznie.

Poza tym, co drugą stronę, a czasami nawet częściej pojawia się wzmianka o traumie, terapeutce lub jednym i drugim, co w nadmiarze bardzo zniechęca do kontynuacji. Do tego dochodzi kwestia „wykrzykiwania problemów z okna terapeutki” co jest dla mnie niesamowicie absurdalne, bo sama od trzech lat uczęszczam na terapię.

Brakuje mi dynamiki w fabule, charyzmy w postaciach lub zwykłego zaintrygowania tematem. Nie znalazłam tu nic co by mnie skłoniło do kontynuacji. Zdania są naprawdę długie, co jeszcze bardziej zniechęcało. Kilka razy próbowałam je przeczytać na głos, ale wystarczało mi powietrza tak do połowy. Dłużyła mi się każda kolejna strona, chociaż rozdziały są stosunkowo krótkie. Wystarczyło, że przekartkowałam ostatnie strony i już nie musiałam powracać do fragmentu na którym skończyłam.

Perspektywa, mimo iż oznaczona, zacierała mi się jak tylko przewróciłam stronę. Aleks i Daiki brzmią jak jedna osoba. Nic ich nie wyróżnia.

Mam wrażenie, że momentami brakuje tu logiki. Raz Daiki twierdzi, że ma traumę związaną z jazdą samochodem (ogólnie to bardzo straumatyzowany bohater), a potem wygląda to tak, jakby w drodze powrotnej rozmawiał z przyjaciółką przez telefon, ale dzieje się plot twist i nagle okazuje się, że dopiero rusza spod sklepu.

Bardzo lubię poznawać świeże pióra, jednak niestety tutaj widać książkę pisaną „w cztery miesiące” lub jak kto woli „sześć łącznie z pracami redakcyjnymi”. Naprawdę mi przykro, ale DNF po 97 stronach to najlepsze co mogłam zrobić, bo okropnie się męczyłam.

"Bliźniaczy Płomień" czyli książka, która pachnie słonecznym Paryżem, ramenem i rozkosznym pieskiem. Cóż, pewnie tak jest, a ja w ogóle nie powinnam mieć prawa głosu, skoro jej nie doczytałam, ale może wyjaśnię dlaczego...

Znacie ten moment, gdy zaczynacie czytać nową powieść i nie jesteście w stanie jasno określić co wam w niej właściwie przeszkadza? Czytacie i czytacie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Hej, dzień dobry! Lubicie powieści graficzne? Ja je wręcz uwielbiam, ponieważ doświadczanie literatury zarówno treścią jak i obrazem potrafi ukoić zmysły. A czasem naprawdę bywa trudno. Czujemy się bezwartościowi, zmęczeni, wyobcowani i samotni. W takich momentach nie zastanawiamy się nad tym ile osób wokół nas może czuć to samo. Skupiamy się na własnych emocjach i próbie przetrwania. A co jeśli dostalibyśmy możliwość przynależenie do „Klubu smutnych duchów”?

"Ludzie chcą wiedzieć, że nie są sami, może nawet jest więcej takich osób, które chcą się spotkać”

Każdy tom opowiada historię innego ducha, który codziennie stawia czoła nie tylko samotności, ale również innym problemom. Strach, obawy, myśli, skrajności, z którymi my, jako ludzie walczymy na co dzień. Sytuacje w których nie chcemy się znaleźć, ale z jakiegoś powodu pozwalamy doprowadzić się do nich przez innych są tymi, które wywołują w nas najwięcej strachu i wątpliwości. Boimy się odmówić, bo nie wiemy jak nasz towarzysz zareaguje, dlatego często zostajemy z wątpliwościami, tłukącymi się po naszej głowie. Dużo jest też tutaj izolacji, poczucia niewystarczalności czy umniejszania sobie. A przecież wszyscy jesteśmy wystarczająco wartościowi.

Z założenia, idea klubu brzmi super. Dzięki niemu można poznać więcej osób, otworzyć się na nowe doświadczenia i relacje, z drugiej zaś mamy tu bohaterów, którzy boją się tego rodzaju zgromadzeń. Publiczne wystąpienia, poznawanie nowych osób czy jakiekolwiek wyjście poza swoją strefę komfortu brzmi jak największy koszmar.

Sięgając po te powieści nie sądziłam, że aż tak bardzo odnajdę w nich siebie. A jednak bohaterowie są tak mega rzeczywiści. Pracoholizm, izolacja, poczucie niewystarczalności, overthinking to chyba najmocniejsze cechy, które we mnie uderzyły. I chociaż dziwnie było czytać „o sobie”, tak z perspektywy czasu uważam, że powieści pomogły mi zrozumieć jak wiele osób może mieć podobnie. Klub smutnych duchów buduje w nas odwagę z próbą mówienia o swoich trudnościach. Uczy dostrzegać, wspierać i kotwiczyć poczucie przynależności. To są bardzo dobre książki i uważam, że każdy powinien je przeczytać.

Wszystkim smutnym Duszkom czytającym ten post… Nie jesteście sami kochani!

„Nie obawiaj się dopuścić do siebie przyjaciół, mimo strachu warto to zrobić! Dacie radę, duszki!”

Hej, dzień dobry! Lubicie powieści graficzne? Ja je wręcz uwielbiam, ponieważ doświadczanie literatury zarówno treścią jak i obrazem potrafi ukoić zmysły. A czasem naprawdę bywa trudno. Czujemy się bezwartościowi, zmęczeni, wyobcowani i samotni. W takich momentach nie zastanawiamy się nad tym ile osób wokół nas może czuć to samo. Skupiamy się na własnych emocjach i próbie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

To chyba pierwsza opinia, która nie jest recenzją i dotyczy pamiętnika, a nie powieści. Mam wrażenie, że opinii też nie powinnam pisać, bo czuję się jakbym naruszała tym działaniem doświadczenia, odczucia i słuszność czyichś słów, a przecież chodzi poznanie historii. Dlatego opowiem wam, co możecie w niej znaleźć ^^

George M. Johnson, napisał książkę, w której pokazał nam, jak wygląda queerowośźć z perspektywy osoby, którą społeczeństwo ocenia już po samym kolorze skory. Zagłębia się w strukturę, kulturę i historię Czarnych osób, pokazując tym samym różne objawy stygmatyzacji, mikroagresji, homofobii, rasizmu oraz efekty wybrakowanej edukacji seksualnej. Mamy idealny wgląd w to, jak Czarne dzieci są traktowane przez Białych nauczycieli – zawsze surowiej, bez łagodnych spojrzeń i żadnego lekceważącego machnięcia ręką. Autor rozważa również kwestię tożsamości. Zauważa różnice i podkreśla nieumyślnie stawiane bariery między „heteroseksualnym otoczeniem”, a tym „queerowym”. Ujmując to w ideę podwójnego życia, czyli tzw. dwóch osobowości, z dominującą cechą akceptowalną przez społeczeństwo. Pokazuje, że osoba, która jest na swój sposób „inna” balansuje między wykreowanymi wizerunkami, często zamykając swoje prawdziwe JA głęboko w sobie.

Dlatego "Nie wszyscy chłopcy są niebiescy" jest słusznie określone jako manifest osoby queer, która pragnie być wolna. Autor w swojej autobiografii poddaje analizie oddziaływanie otoczenia i wpajane przez lata normy, na rozwój jednostki w społeczeństwie. Mamy tutaj również zbiór doświadczeń, przemyśleń, prostego lecz niezwykle mądrego "gdybania"; "Co by było, gdybyśmy zatarli granice między tym co dziewczęce, a tym co chłopięce i pozwolili dzieciom samym decydować, w co chcą się bawić?". Omawiane są kwestie określania płci, nadawania imion, edukowanie i naprowadzenie dziecka na konkretne tory życia, które kreuje jego osobowość.

Znalazłam tu wiele rodzinnego ciepła, miłości i wsparcia. Momentami byłam niesamowicie poruszona więziami, które pomogły mu przetrwać najgorsze chwile. Bo naprawdę ważne jest to, kogo mamy u swojego boku i nie należy patrzeć na innych tylko być sobą.

Uważam, że dobrze jest poznać sposób postrzegania i interpretację różnych zachowań z perspektywy osoby, której prawdopodobnie w zwykłych okolicznościach łatwo byśmy nie spotkali. Lektura jest idealnym uzupełnieniem wiedzy (również historycznej) i pokazuje życie z zupełnie innej, nieznanej mi dotąd strony. Polecam wszystkim, których interesuje odkrywanie queerowości w innej kulturze (ale nie tylko!), bo to bardzo rozwijająca książka ^^

To chyba pierwsza opinia, która nie jest recenzją i dotyczy pamiętnika, a nie powieści. Mam wrażenie, że opinii też nie powinnam pisać, bo czuję się jakbym naruszała tym działaniem doświadczenia, odczucia i słuszność czyichś słów, a przecież chodzi poznanie historii. Dlatego opowiem wam, co możecie w niej znaleźć ^^

George M. Johnson, napisał książkę, w której pokazał nam,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Kiedy nadejdzie burza Agnieszka Lingas-Łoniewska, Magdalena Łoniewska
Ocena 7,2
Kiedy nadejdzi... Agnieszka Lingas-Ło...

Na półkach: , , , ,

Uwielbiam ten moment, gdy niczego od powieści nie oczekuję, a ona okazuje się niesamowita. To było moje pierwsze spotkanie z autorkami i aż żałuję, że nie mają więcej queerowych książek bo bez zastanowienia bym po nie sięgnęła 🔥 Historia Eryka i Kamila jest tak świetnie napisana, że aż żal było się z nimi rozstawać!

Rzadko można znaleźć kryminał, który jest lekki w odbiorze, niczego od czytelnika nie wymaga, ale buduje napięcie tak gładko i intensywnie, że człowiek nawet nie wie, że wstrzymuje oddech! Końcówka zmiotła mnie z planszy i aż do ostatniego momentu nie wiedziałam kto stoi za zabójstwem pracownika klubu bokserskiego. Bardzo podoba mi się kontrast między bohaterem, a jego profesją. To jak Eryk postrzegał swoją pracę, przyjaciół, rodzinę i wymagający świat medialny, jest naprawdę urocze. Choć czasem byłam jak PROSZĘ ODWOŁAJ WSZYSTKO BO JA CHCĘ ABY KAMIL BYŁ SZCZĘŚLIWY.

Przypadkowe spotkania nie są sztucznie wykreowane, a ich znajomość fajnie się rozwija zaczepiając po drodze o wszystkie możliwe emocje. To jest niewyobrażalne, co ta książka ze mną zrobiła. Jest jednocześnie prosta i zagmatwana, infantylna i niezwykle mądra. Świetnie się przy niej bawiłam.

Bardzo podobało mi się jak pokonywali swoje obawy, walcząc o to aby być w końcu sobą (i ze sobą). Bo kiedy jest się już dorosłym człowiekiem, wychowanym w konserwatywnych kręgach, trudno jest dopuścić do głosu tę część, którą upychaliśmy w szafie przez większość życia. „Być sobą” i „żyć w zgodzie ze sobą” to jedne z najważniejszych sentencji, które pojawiają się w tej książce.

Naprawdę, od tej relacji spodziewałam się niszowego czytadła napisanego pod publikę i „trend” na queerowe książki, a okazała się tak cudowna, że mój umysł dalej żyje ich historią. Epilog rozgromił mnie całkowicie 😭♥️
Ogólnie, jakby płacili mi za każde „oooo”, gdy Eryk nazywał Kamila „swoim policjantem” pewnie miałabym już jacht.

Z ogromnym zapałem będę czekać na ciąg dalszy ^^

Uwielbiam ten moment, gdy niczego od powieści nie oczekuję, a ona okazuje się niesamowita. To było moje pierwsze spotkanie z autorkami i aż żałuję, że nie mają więcej queerowych książek bo bez zastanowienia bym po nie sięgnęła 🔥 Historia Eryka i Kamila jest tak świetnie napisana, że aż żal było się z nimi rozstawać!

Rzadko można znaleźć kryminał, który jest lekki w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

„Wcale nie musisz być idealny, by zasłużyć na czyjąś miłość. Ja też nie jestem idealny. Ale to sprawia, że jesteśmy idealni, by siebie kochać, prawda?”

„Pocałunki w ciemności” to pozycja po której zdecydowanie nie spodziewałam się ogromu emocji. Szczerze powiedziawszy, na nic się nie nastawiałam. Chciałam tylko dobrze wykreowanego głównego bohatera, a dostałam znacznie więcej. Powieść piękną niczym baśń, wzruszającą jak dramat, ale też i nieco naciąganą.

Austin żyje w klatce stworzonej przez nadopiekuńczą matkę, a Tim wybrał złe towarzystwo, aby choć na chwilę posiąść przynależność. Ich pierwsze dwa spotkania wypadają naprawdę naturalnie, chociaż oba przewidziałam. Jednak trzecie wydaje się nierealne i dalej nie potrafię znaleźć dla niego wytłumaczenia. Lecz kiedy zaczęłam trzeci rozdział… Od tego momentu nie jestem w stanie zliczyć ile razy się wzruszyłam. Choć wciąż zastanawiam się gdzie zniknęli ziomale Tima i jak można się w kimś zakochać po trzech spotkaniach to niezaprzeczalnie zostałam ogromną fanką tej historii. Dalej noszę w sobie emocje, których zasmakowałam. Uwielbiam babcię Austina, bardzo przypomina mi moją. Ona też chciała abym realizowała swoje marzenia. [♥️]

Zdecydowanie na plus jest rozwój bohaterów. Widać zachodzące w nich zmiany, otwarcie na inne możliwości. I bardzo dobrze, bo myślałam, że poskręca mnie ta matka.

Żałuję, że ta historia tak szybko się skończyła, bo naprawdę doświadczyłam jej wszystkimi zmysłami. I nawet jeśli byłam w stanie przewidzieć niektóre sceny, tak więcej było tych, które pozytywnie mnie zniszczyły. Dalej nie wiem kto tu kogo skończył. Ja tę książkę czy ona mnie, bo końcówka brzmi jak piękny film. Romantyczny dramat z happy endem pozostawionym częściowo w domyśle. Ostatnie sceny przelatywały mi przed oczami niczym najpiękniejsze kadry i chyba dlatego zaczęłam się zastanawiać czy ta relacja w ogóle mogła tak dynamicznie się rozwinąć. No, ale czy nie pragniemy miłości jak z książki? Pięknej, czułej, wiernej i przy tym nieco naciąganej?

„Wcale nie musisz być idealny, by zasłużyć na czyjąś miłość. Ja też nie jestem idealny. Ale to sprawia, że jesteśmy idealni, by siebie kochać, prawda?”

„Pocałunki w ciemności” to pozycja po której zdecydowanie nie spodziewałam się ogromu emocji. Szczerze powiedziawszy, na nic się nie nastawiałam. Chciałam tylko dobrze wykreowanego głównego bohatera, a dostałam znacznie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jako okładkowa sroka, naprawdę spodziewałam się, że jej wierzchnia powłoka znajdzie swoje odzwierciedlenie we wnętrzu i chyba poniekąd tak było.

Chociaż dużo w tej książce strachu, bólu i cierpienia, najwięcej jest jednak samotności. Porzucony pół człowiek, pół reptilianin, niepasujący do żadnej rasy, jest tego idealnym przykładem. Nawet jeśli nie zakwalifikujemy „Lalkarza” do literatury wysokich lotów, to nie możemy odmówić jej miejsca w kategorii przystępnego czytadła. Wbrew pozorom, książka jest całkowicie normalna XD.

Autorka ma niesamowitą umiejętność opisywania mało istotnych rzeczy, co chwilami wypycha dynamikę poza margines. To nie jest książka, którą przeczytałabym na raz, niezależnie od tego jak dobrze znałabym fabułę, ponieważ po prostu się nie da. Problemem jest formatowanie i wszystkie aspekty typograficzne, które są po prostu straszne. Objętość tekstu na stronie jest tak męcząca, że czasem trudno było mi zachować skupienie. Sytuacji nie ułatwiały długie rozdziały, ani przypadkowe zbitki liter tworzące wykwintne imiona. Największy problem miałam na dwusetnej stronie, gdyż autorka mocno płynie z nurtem i opisuje wszystko co się da XD.

Ogólnie książka oddaje vibe swoich lat, chociaż słownictwo nie jest typowo blogowe. Fajnie się ją czyta, jak już się człowiek wkręci. Wprowadzenie do historii też jest dobre. Wszystko idzie powoli, od początku i ma nawet sens. Inna kwestią jest ta zaplątana łamigłówka w scenach Lalkarza czy Króla, bo chuj wie o co chodzi, ale buja XD.

Szczerze? Nawet nie wiem jak mam ocenić tę historię. Z jednej strony jestem zainteresowana kontynuacją (pokochalibyście Corta, bo kreatywności i wyobraźni to mu nie brakuje), ale jak sobie pomyślę, że reszta tomów wygląda tak samo jak ten, to już mnie oczy bolą.

Uniwersum jest mega rozbudowane i podoba mi się jak to wszystko w pierwszym tomie ładnie się ze sobą połączyło. Jednak to Czarny Lalkarz skradł moje serce. Posrany jak cholera, ale widać, że postać doskonale dopracowana (z resztą jak wszystkie). Fabuła ma w sobie coś, co zatrzymuje czytelnika i wzbudza jego ciekawość.

Ogólnie, spodziewałam się obezwładniającego raka z dziką sekwencją okropnych smutów i kiepską redakcją, a tu wychodzi na to, że jednak nie. Najwyraźniej wcześniejsze przekreślenie jakiekolwiek jakości zaważyły na ocenie i sposobie odbioru. I tak, pewnie sięgnę po kolejne tomy, bo brak we mnie jakiejkolwiek samokontroli czy zdrowego rozsądku XD.

Jako okładkowa sroka, naprawdę spodziewałam się, że jej wierzchnia powłoka znajdzie swoje odzwierciedlenie we wnętrzu i chyba poniekąd tak było.

Chociaż dużo w tej książce strachu, bólu i cierpienia, najwięcej jest jednak samotności. Porzucony pół człowiek, pół reptilianin, niepasujący do żadnej rasy, jest tego idealnym przykładem. Nawet jeśli nie zakwalifikujemy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Musicie poznać Bułę!🌭

Buła jest jamniczką, a jej pełne imię to Hot Dog. Opiekuje się nią mama głównej bohaterki. I myślę, że na tym powinnam zakończyć recenzję, bo każdy potrzebuje książki, w której jest jamniczka Buła. A gdy jeszcze akcja toczy się wokół podwójnego życia, lesbijskiej kapeli i festiwalu to już w ogóle nie rozumiem dlaczego jeszcze nie czytacie „Gry na dwa fronty”!

Historię George miałam na liście już od dłuższego czasu, ale nigdy nie była dla mnie priorytetem. Szczerze powiedziawszy, motyw podwójnej tożsamości też specjalnie do mnie nie przemawiał, a tutaj okazało się, że znalazłam prawdziwy diament!

Rzadko się zdarza, abym pokochała wszystkich bohaterów. To co się tutaj dzieje, brzmi momentami jak żart, ale pochłania bez reszty. Czułam się częścią tej historii i nie chciałam jej opuszczać. Bardzo podobała mi się akcja. Poprowadzenie pewnych schematów może wydawać się na początku sztampowe, ale efekt końcowy poruszy wasze serduszko tak samo jak moje! Uwielbiam dziewczyny z Fazy, kocham mamę George.

Czuję niedosyt. Bardzo chętnie poczytałabym o dalszych losach głównej bohaterki, bo jest naprawdę ludzka. Jej zachowania są naturalne; jest zagubiona, momentami przestraszona, ale próbuje. Stara się doświadczać, sięga po swój cel. Jedyne czego mi naprawdę w tej książce brakowało, to dobrego smuta. Wszystko szło w idealnym kierunku, ale nigdy się nie ziściło tak, jakbym chciała. Naprawdę na niego liczyłam i mi teraz smutno, że nigdy się nie doczekam XDD.

Ogólnie mega polecam. Sama na pewno do niej powrócę, ponieważ to historia o tym, że człowiek nie jest wzorem matematycznym, a ‘iksem’ wielu równań; składnią odmiennych części, tworzących osobowość. Poza tym, nie uważam, żeby książka była krzywdząca i stereotypowa, jak to głoszą niektóre recenzje. Jest zabawna, mądra, porusza temat traumy, utraty bliskiej osoby w wyniku choroby, poczucia winy i akceptacji własnej tożsamości. To zdecydowanie mój tegoroczny ulubieniec ♥️

Musicie poznać Bułę!🌭

Buła jest jamniczką, a jej pełne imię to Hot Dog. Opiekuje się nią mama głównej bohaterki. I myślę, że na tym powinnam zakończyć recenzję, bo każdy potrzebuje książki, w której jest jamniczka Buła. A gdy jeszcze akcja toczy się wokół podwójnego życia, lesbijskiej kapeli i festiwalu to już w ogóle nie rozumiem dlaczego jeszcze nie czytacie „Gry na dwa...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Obecność. Historia opętania Robert David Chase, Ed Warren, Lorraine Warren
Ocena 6,0
Obecność. Hist... Robert David Chase,...

Na półkach: , ,

Do tej pory przeczytałam cztery historie udokumentowane przez małżeństwo Warrenów – „Przeklęty. Historia domu Smurlów”, „Udręczeni”, „Znękany. Przypadek Maurice’a Theriaulta” i szczerze powiedziawszy, „Obecność” podobała mi się najmniej.

Może dlatego, że była z nich wszystkich „najłagodniejsza” i skupiała się na próbuje utrzymania w ryzach likantropicznej strony Billa. Dość dokładnie opisano jego historię – pierwsze nawiedzenie, atak, pobyt w szpitalu psychiatrycznym, jednak brakowało mi w tym wszystkim elementu oczekiwania. Przy poprzednich tytułach miałam ciarki na plecach, tutaj po prostu przeczytałam i nie miałam żadnej głębszej refleksji. Sam egzorcyzm również nie miał w sobie żadnego „wow”.

Niezaprzeczalnie jej największym plusem jest to, że mamy do czynienia z pierwszym, udokumentowanym przypadkiem likantropii i fajnie wplecione ciekawostki dotyczące innych potencjalnych wilkołaków.

Warrenowie zawsze przyciągają mnie do swoich historii, jest w nich coś unikalnego, niebezpiecznego i hipnotyzującego. To, jak przedstawiane są egzorcyzmy jest jednocześnie nierealne i tak wiarygodne, że jakby się tak zastanowić, to nigdy nie wątpiłam w istnienie sił nadprzyrodzonych.

Biorąc pod uwagę ich inne tytuły, po ten nie sięgnę po raz drugi.

Do tej pory przeczytałam cztery historie udokumentowane przez małżeństwo Warrenów – „Przeklęty. Historia domu Smurlów”, „Udręczeni”, „Znękany. Przypadek Maurice’a Theriaulta” i szczerze powiedziawszy, „Obecność” podobała mi się najmniej.

Może dlatego, że była z nich wszystkich „najłagodniejsza” i skupiała się na próbuje utrzymania w ryzach likantropicznej strony Billa....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

„Zanim wybuchnie słońce” to prawdziwa i totalnie tęczowa książka, gdzie co prawda schemat goni schemat, ale jej bohaterowie są jednocześnie zakręceni i autentyczni. Gdybym miała zrecenzować ją w jednym zdaniu, stwierdziłabym że w swojej ogólnej strukturze jest dość przewidywalna, jednak nie brak jej oryginalności; ponieważ proszę państwa, buja XD. A przynajmniej od drugiej połowy.
Dlaczego przewidywalna i schematyczna? Bo wygląda jak co drugie opowiadanie na wattpadzie, a kluczowe wydarzenia da się rozszyfrować. Jednak jest w niej coś, co sprawiło, że się uzależniłam i potrzebuje więcej. Chce poznać każdy szczegół z ich życia, spędzić z nimi sylwestra i umierać wewnętrznie podczas kolejnej słownej przepychanki. Nie pogardziłabym dodatkiem z perspektywą Weroniki i Maks, a także Adama i Artura. Uwielbiam te dzieciaki, chociaż naprawdę trudno mi wskazać moment, w którym "Zanim wybuchnie słonce" uzależniło mnie od siebie. Jestem zakochana, choć na początku sądziłam, że zdecydowanie daleko mi do targetu.

Szczerze powiedziawszy, podczas pierwszych stu stron, nie sądziłam, że będę miała cokolwiek dobrego do powiedzenia o tym tytule. Nie myślałam nawet, że ją skończę, bo wydawała się, hm, zapchana wszystkim co się dało, wsadzić do queerowej młodzieżówki. Mam z nią taki hate-love, bo z jednej strony na początku bardzo trudno mi się było wkręcić przez niecodzienny styl autorki i dobór słów, które były dość… głupie. Niektóre zdania musiałam czytać po trzy razy by odnaleźć w nich sens. Choć rzadko go odnajdywałam, to i tak nic nie triggeruje mnie bardziej niż Leon dławiący się FRAGMENTEM pomidora. No przepraszam, ale XDDD

I zapewne gdybym miała z dziesięć lat mniej, byłabym zachwycona różnorodnością, barwnością postaci i ich odwadze. Sądzę, że powieść jest idealna dla tych, którzy potrzebują ciepłego kocyka albo dopiero zaczynają swoją przygodę z queerowymi tytułami. To fajna książka do odkrywania siebie i godzenia się z darami natury.

Uwielbiam Daniela, Adama i Artura. Boże, jakbym miała wybrać jakiś team, to niech to będą maturzyści! Kocham Adama, to taki mój fikcyjny, adoptowany syn. Zaś relacja Daniela i Leona, ich przemiana, rozwój, niewerbalne docieranie się... Mimo wszystko, jestem naprawdę zauroczona tą historią!

„Zanim wybuchnie słońce” to prawdziwa i totalnie tęczowa książka, gdzie co prawda schemat goni schemat, ale jej bohaterowie są jednocześnie zakręceni i autentyczni. Gdybym miała zrecenzować ją w jednym zdaniu, stwierdziłabym że w swojej ogólnej strukturze jest dość przewidywalna, jednak nie brak jej oryginalności; ponieważ proszę państwa, buja XD. A przynajmniej od drugiej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Raz na rok zdarza mi się natrafić na książkę, która ogólnie może i byłaby spoko, ale main character okazuje się nie współgrać z moimi oczekiwaniami. Naprawdę, mega mi przykro, ponieważ nienawidzę robić DNFów i zawsze staram się wyciągnąć z książki coś dobrego. Cóż, nie tym razem.

„Kamień z serca”, to tytuł z którym wiązałam naprawdę wysokie oczekiwania. Miała być zabawna, romantyczna i przyjemnie relaksująca, a wyszło… hm, rzuciłam ją po 194 stronach.

Zacznę może od tego, że nie cierpię gdy na początku historii pojawiają się dwa podobnie wyglądające imiona. Tymczasem tutaj autorka zrobiła remiks pięciu liter, ponieważ wlatuje: Sandy, Shani i Sadie, a ja w ogóle nie oganiałam o co chodzi. Bardzo trudno było mi się wgryźć w sposób prowadzenia narracji. Myślałam, że to może problem z tłumaczeniem, ale nie.

Przed setną stroną uświadomiłam sobie co dokładnie mi nie pasuje - główna bohaterka. No nie mogę z dziewczyną. Robiłam kilka podejść, ale Shani ciągle coś przeżywa, dramatyzuje i nie docenia swoich bliskich. Strasznie mnie irytowało wykorzystywanie barmana, jakby to, że jej się podoba było jego problemem, a ona czerpie z tego korzyści, bo może. Jej sposób bycia jest egoistyczny, a łatki, jakie przypisuje innym są według mnie krzywdzące. Jeśli zdarzyła się już okazja do jej polubienia, to czar szybko pryska. Przykładem są niektóre sceny z barista (np. str. 162 „Dzielny, niedojrzały płciowo barista” jakby?) Czy telefon do mamy (168).

W pewnym momencie przyłapałam się na porównywaniu jej do Bruna (Bruno Whatever) i to ostatecznie przelało czarę. Ogólnie wszystko to, co miało być zabawne, było momentami żenujące. Z każdą kolejną „lalą” wypowiedzianą przez tę „śmieszną” babcię coś we mnie umierało. A w chwili, gdy Shani wyskakiwała z nowym, bezsensownym porównaniem typu „Kawa większa od małego dziecka” (str. 78), naprawdę drgała mi powieka.

Ogólnie tytuł mnie trochę nużył, po setce się rozkręcił, ale relacja między dziewczynami wydaje mi się naciągana. Mam wrażenie, że to ich spotkanie w muzeum nie wyszło naturalnie

Raz na rok zdarza mi się natrafić na książkę, która ogólnie może i byłaby spoko, ale main character okazuje się nie współgrać z moimi oczekiwaniami. Naprawdę, mega mi przykro, ponieważ nienawidzę robić DNFów i zawsze staram się wyciągnąć z książki coś dobrego. Cóż, nie tym razem.

„Kamień z serca”, to tytuł z którym wiązałam naprawdę wysokie oczekiwania. Miała być zabawna,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Od kilku dni mam TOP1 w kategorii #miłośćmojegożycia i oficjalnie zamykam challenge. Nic w tym roku już nie czytamy, bo moje serce dalej jest zniszczone, zapłakane i pragnie więcej historii Ariela. Gdybym miała policzyć ile razy zaliczyłam zgon emocjonalny to pewnie zabrakłoby mi palców. W życiu nic mnie tak od siebie nie uzależniło i sponiewierało jednocześnie. Emocje które czuję są jak burza, którą Ariel dostrzegł w oczach Hansa. Jestem jednoczenie liściem i wiatrem niosącym zamęt, ponieważ „W pogoni za losem” to najlepsza powieść historyczna, gejowski romans z równie emocjonalnym i pełnym napięcia (!) trójkątem miłosnym między mężczyznami. AAAAA KOCHAM TO!

To jak autorka operuje słowem, przedstawia perspektywę i manipuluje emocjami jest godne podziwu i pochwały. Nigdy nie sądziłam, że bez pamięci zakocham się w książce z motywem podróży w czasie, na dodatek osadzonej w czasie II wojny światowej. Jestem pod wrażeniem jej jakości, widać doskonale zrobiony research – działanie struktur polskiego podziemia, wprowadzenie bohaterów z „Kamieni na szaniec” czy opisanie akcji sabotażowych. Chylę czoła, przysięgam.
No dobrze, zanim odpłynę w głąb oceanu z łez na pontonie miłości i uwielbienia, to wskażę element, który ostudził mój początkowy zapał. Zaniepokoiło mnie trochę zachowanie jednego z bohaterów, który z zimną krwią zabił drugiego człowieka, chociaż wcześniej cierpiał na bezsenność po morderstwie w symulacji. Brak wyrzutów sumienia po zamordowaniu dwóch niemieckich żołnierzy, jego zachwyt przypadkowym kolesiem i frustracja spowodowana plamą krwi na swetrze wzbudziło mój niepokój. Jednak już na tym etapie byłam uzależniona od książki i nie wyobrażałam sobie jej porzucenia. I bardzo dobrze, bo przysięgam, że każda chwila przerwy, była dla mnie katorgą. Musiałam wiedzieć co kryje w sobie każdy kolejny akapit; mój umysł szalał.

Świadomość, że bohater zwiedza miejsca, które wkrótce miały zostać zbombardowane było dla mnie wstrząsającym doznaniem. Zazdrościłam mu możliwości poznania ówczesnego budownictwa, zachowań ludzi i tego klimatu. Nie byłam tylko czytelniczką, ale częścią tej opowieści. Widziałam wojnę, ból i śmierć, ale również swego rodzaju nadzieję. Czułam dreszcze za każdym razem, gdy wpadały opisy okupacji, kibicowałam bohaterom podczas akcji i zachwycałam się widokami Warszawy z lat 40, mimo, że żaden że mnie znawca architektury. Książka obudziła we mnie chęć pogłębienia swojej historycznej wiedzy. Naprawdę w trakcie czytania miałam ochotę odpalić sobie jakiś dokument dotyczący II wojny światowej.

Podobało mi się to, że bohater z jednej strony wzbrania się od emocjonalnego zaangażowania, z drugiej zaś wykorzystuje przywileje do tego, aby pomagać Polakom. Ubóstwiam moment, gdy wszystko w tej historii się wyjaśnia.

Jestem bezgranicznie zakochana i obiecuję, że będę rzewnie płakać, jeśli nie dostanę drugiego tomu. Na dzień dzisiejszy, wciąż wiele we mnie adrenaliny, strachu, niepewności i uważam, że „W pogoni za losem” to pozycja, którą każdy powinien przeczytać!

Od kilku dni mam TOP1 w kategorii #miłośćmojegożycia i oficjalnie zamykam challenge. Nic w tym roku już nie czytamy, bo moje serce dalej jest zniszczone, zapłakane i pragnie więcej historii Ariela. Gdybym miała policzyć ile razy zaliczyłam zgon emocjonalny to pewnie zabrakłoby mi palców. W życiu nic mnie tak od siebie nie uzależniło i sponiewierało jednocześnie. Emocje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Sięgając po książkę Toma Feltona byłam zajarana tym, że mam okazję poznać fragment życia jednego z moich ulubionych aktorów. Nie oczekiwałam od niej refleksji, ani mocnych cytatów. Chciałam jedynie przejść przez świat Harry’ego Pottera oczami antagonisty i mieć z tego frajdę.

Jednak, Boże kochany. Ta książka to istne arcydzieło, które skłoniło mnie do przeanalizowania swojego życia.

Tom, w swojej autobiografii, nie tylko opisuje własne doświadczenia na planie Pottera. Opowiada o przypadkowych castingach na które się zgłosił, nie znając książek; młodzieńczych wybrykach i relacjach, które dla tak młodego aktora nie wydawały się czymś nadzwyczajnym. Poznajemy jego dzieciństwo, pierwsze podrygi aktorskie w szkolnym przedstawieniu (gdzie wcale nie dostał roli mówionej) oraz problemy z którymi musiał się mierzyć.

Aktor nie ubarwia swojego życia, ani nie wybiela nastoletnich wyskoków. Opisuje historie w których aby przypodobać się kolegom, próbuje ukraść ze sklepu płytę dla dorosłych, nakłania dzieci z planu o Harrym Potterze do picia energetyków i jedzenia niezdrowych przekąsek. Niejednokrotnie podkreśla ciężar sławy u bohaterów pierwszoplanowych oraz to, jak łatwo udało mu się popaść w rutynę wieczornych wyjść.

Uwielbiam to, że łączy ze sobą tak wiele ważnych tematów w swojej lekkiej, lecz przepięknej literackiej kompozycji. Podoba mi się również określenie poranków mianem loterii, w której nigdy nie wiadomo czy będziemy w stanie w stać z łóżka i zrobić podstawowe rzeczy.

Wiedziałam, że Tom jest ciepłym i kochanym człowiekiem, jeszcze za nim sięgnęłam po jego książkę. Jednak moc refleksji, jego wiara, chęć niesienia pomocy innym w połączeniu z przemianą, jakiej doświadczył po pójściu na „niechciany” odwyk tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że lepiej wybrać nie mogłam.

Nawet jeśli życie Toma Feltona was nie interesuje. To i tak powinniście sięgnąć po tę książkę, aby nie tylko poznać drugą stronę aktorstwa, ale po to aby doświadczyć normalizacji zachowań, których część z nas być może się wstydzi lub uważa za zbędne.

Sięgając po książkę Toma Feltona byłam zajarana tym, że mam okazję poznać fragment życia jednego z moich ulubionych aktorów. Nie oczekiwałam od niej refleksji, ani mocnych cytatów. Chciałam jedynie przejść przez świat Harry’ego Pottera oczami antagonisty i mieć z tego frajdę.

Jednak, Boże kochany. Ta książka to istne arcydzieło, które skłoniło mnie do przeanalizowania...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Boże, jaka ta książka była wspaniała i pewnie pomyślicie sobie „no tak, kolejna gejowa ksiazka więc zachwala.” Otóż nie. Poza tym, że w życiu nie widziałam tak dobrego i współczesnego enemies to lovers, to bohaterowie drugoplanowi są naprawdę cudowni (jeśli nie pokochacie drużyny hokeistów to ja nie wiem co z wami pocznę). Nie ma tam osoby, której byście ostatecznie nie polubili. To subtelnie napisany romans między hokeistami, nie zawierający żadnych „mocniejszych scen”.

Osoba autorska ładnie bawi się schematem rywalizacji, jednak ostatecznie kieruje wszystko w stronę której się nie spodziewałam. Jeśli jesteście osobami czytającymi ostatnie strony, nie zalecam tego robić w tym przypadku. Zepsujecie sobie całą zabawę, a emocje, które normalnie by w was narastały od pierwszych stron, zwyczajnie przestaną być odczuwalne.

Warto zauważyć, że w książce jest naprawdę barwnie! Oprócz biseksualnego i homoseksualnego bohatera, pojawia się poliamoryczny związek, który mimo tego, że nie pojawia się zbyt często, mocno grzeje serduszko.
Osobiście, utożsamiam się z głównym bohaterem.
Depresja z którą się zmaga i długo do niej nie przyznaje, pomogła mi zrozumieć moje zjazdy psychiczne, ale żeby nie wyszło na koniec zbyt smętnie, to dodam, że poczucie humoru z jakim się spotkacie skłoni was do zrobienia rereadu.

Mocniutko czekam na drugi tom, bo jestem ciekawa jak to wszystko się potoczy!

Boże, jaka ta książka była wspaniała i pewnie pomyślicie sobie „no tak, kolejna gejowa ksiazka więc zachwala.” Otóż nie. Poza tym, że w życiu nie widziałam tak dobrego i współczesnego enemies to lovers, to bohaterowie drugoplanowi są naprawdę cudowni (jeśli nie pokochacie drużyny hokeistów to ja nie wiem co z wami pocznę). Nie ma tam osoby, której byście ostatecznie nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

KOCHAM TO

KOCHAM TO

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Cieszę się, że nie patrzę na opinię i oceny przed rozpoczęciem lektury. W tym przypadku widząc "4.9" nawet bym jej nie zaczynała, a ostatecznie nie żałuje. Wciągnęłam się, bo jest trochę głupie, ale śmieszne - czyli spełnia wszystkie wymogi w byciu komedią kryminalną.

Cieszę się, że nie patrzę na opinię i oceny przed rozpoczęciem lektury. W tym przypadku widząc "4.9" nawet bym jej nie zaczynała, a ostatecznie nie żałuje. Wciągnęłam się, bo jest trochę głupie, ale śmieszne - czyli spełnia wszystkie wymogi w byciu komedią kryminalną.

Pokaż mimo to