-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz1
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska1
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Matki. Sprawdź propozycje wydawnictwa Czwarta StronaLubimyCzytać1
-
ArtykułyBabcie z fińskiej dzielnicy nadchodzą. Przeczytaj najnowszą książkę Marty Kisiel!LubimyCzytać2
Biblioteczka
1991
Gdzieś na początku roku 2007 jeden z moich ówczesnych e-korespondencyjnych znajomych dał mi w prezencie książkę. „Zakochasz się”, przepowiedział. Popatrzyłam na niego z lekkim politowaniem, bo jeśli chodzi o książki, to jestem niestety (albo na swoje szczęście) dość wybredna. Niby skąd mógł wiedzieć, jakie powieści mają szansę mnie poruszyć, jeśli ja sama nie potrafię tego przewidzieć?
A jednak miał rację, jasnowidz domorosły. Powieść „połknęłam” w ciągu kilku godzin z wypiekami na policzkach przeplatanymi nieoczekiwanymi ściśnięciami gardła tudzież klatki piersiowej i „motylkami w brzuchu”. Zakochałam się. Bo to cudo.
I jakże mi bliskie. Sama lubię pisać i uwielbiam korespondować z ludźmi, którzy umieją posługiwać się, a nawet bawić słowami i mają więcej do powiedzenia niż „Cześć, jak leci? Szkoda czasu na pisanie, spotkajmy się.” I mam za sobą kilka udanych listownych/mailowych kontaktów i znajomości, których nigdy nie nawiązałabym bez pomocy internetu. Co prawda jeszcze nie udało mi się przeżyć tak intensywnego i emocjonującego kontaktu, jaki mieli Emmi i Leo, ale nadal mam nadzieję na takie spotkanie. :)
I zabawne, jak wiele wypowiedzi i odzywek, zarówno Emmi jak i Leo mogłoby być moimi własnymi...
Nie da się ukryć, powieść wywarła na mnie niesamowite wrażenie, możliwe, że przez moją ówczesną internetomanię czy czatomanię. Wtedy jeszcze pan Glattauer zarzekał się, że historia Emmi i Leo jest zakończona i nie będzie żadnej części drugiej. Wielbiłam go za to, gdyż jak dla mnie była ona doskonała, z zakończeniem włącznie.
Ale niestety. Pan Glattauer najwyraźniej poddał się jakimś odgórnym naciskom, zmienił zdanie i dopisał część drugą. Zbojkotowałam ją i złamałam się dopiero jakiś rok temu. :) Ale o tem potem.
„Gut gegen Nordwind” czyli „Dobry na północny wiatr”. Fakt, tytuł przetłumaczony dosłownie na język polski nie ma takiej mocy jak w oryginale, nie dziwię się, że został zmieniony. Szkoda jednak, że sposób pisania polskiego tytułu za bardzo zalatuje mało oryginalną "pożyczką" od jednego z polskich autorów, nie pamiętam jego nazwiska. Ale tytuł to naprawdę drobnostka. Po moich kilku nieciekawych doświadczeniach z przetłumaczonymi na „nasz” niemieckimi powieściami wahałam się, czy w ogóle jest sens czytać tę książkę po polsku. Kilka dni temu odważyłam się jednak i muszę pochwalić, że tłumaczka „Napisz do mnie” naprawdę świetnie wywiązała się z zadania. Na szczęście. Dlatego mogę ze spokojnym sumieniem gorąco polecić tę książkę „internetowym” czytelnikom, i to każdemu, kobiecie i mężczyźnie, ponieważ nie jest to żadne kobiece czytadło, mimo że okładka usilnie próbuje to zasugerowac. (Oryginalna okładka posiada - jak dla mnie - więcej wyrazu).
A najwięcej przyjemności z czytania będą mieli internauci, którzy jak ja przeżyli ciekawe e-korespondencyjne znajomości.
Gdzieś na początku roku 2007 jeden z moich ówczesnych e-korespondencyjnych znajomych dał mi w prezencie książkę. „Zakochasz się”, przepowiedział. Popatrzyłam na niego z lekkim politowaniem, bo jeśli chodzi o książki, to jestem niestety (albo na swoje szczęście) dość wybredna. Niby skąd mógł wiedzieć, jakie powieści mają szansę mnie poruszyć, jeśli ja sama nie potrafię tego...
więcej mniej Pokaż mimo to1992
Uwielbiam tę książkę... Gdy czytałam ją po raz pierwszy (z ilu razy, dziesięciu?), bardzo szybko olśniło mnie: przecież to moje własne liceum. Może też dlatego darzę ją takim sentymentem?
Uwielbiam tę książkę... Gdy czytałam ją po raz pierwszy (z ilu razy, dziesięciu?), bardzo szybko olśniło mnie: przecież to moje własne liceum. Może też dlatego darzę ją takim sentymentem?
Pokaż mimo to