Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , , , ,

"Po chwili szperania wyłowił z kieszonki kamizelki nieduży, lśniący przedmiot i położył go na stole. Pod lampą promieniał on cudną aurą starego, rzadko spotykanego złota, a obraz i litery wybite na nim widniały ostro, jakby z mennicy wyszedł raptem miesiąc wcześniej. Obaj panowie pochylili się nad monetą, a Philipps ujął ją w palce i obejrzał z bliska.
- Imp. Tiberius Caesar Augustus - przeczytał napis, po czym spojrzał na rewers monety".

Legendarna moneta wybita na rozkaz Tyberiusza, ostatni ocalały egzemplarz. Idealnie nadaje się na bohaterkę niesamowitych opowieści. Ale to nie wszystko. Będziemy mieli przyjemność poznać więcej osobliwych historii: o Czarnej Pieczęci, o Żelaznej Dziewicy, a nawet białym, niepozornym proszku zmieniającym ludzi w... coś. Jeżeli jesteście ciekawi w co - zapraszam do lektury.

Wszystkie zalety opowieści niesamowitych w tej książce odnotowano - jest klimat, jest nawet momentami groza. I jakieś macki też się znajdą. Komplet.

"Po chwili szperania wyłowił z kieszonki kamizelki nieduży, lśniący przedmiot i położył go na stole. Pod lampą promieniał on cudną aurą starego, rzadko spotykanego złota, a obraz i litery wybite na nim widniały ostro, jakby z mennicy wyszedł raptem miesiąc wcześniej. Obaj panowie pochylili się nad monetą, a Philipps ujął ją w palce i obejrzał z bliska.
- Imp. Tiberius...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

"Cóż, w końcowym rozrachunku, co my w ogóle tak właściwie wiemy?"

Wiemy, że nic nie wiemy, ale dzięki panu Arthurowi możemy trochę poszperać w nieznanym. Jednak uważajcie, nie każdy eksperyment okazuje się być bezpieczny...

Niesamowite historie tworzył pan Machen, a ja bardzo lubię takie opowieści. Najbardziej spodobały mi się "Wielki Bóg Pan" i "Jaśniejąca Piramida", ale pozostałe też były całkiem niezłe. Czytanie tych opowiadań sprawiło mi wielką przyjemność, klimat tych staroci jest nie do podrobienia. I te oczy na murze...

"Cóż, w końcowym rozrachunku, co my w ogóle tak właściwie wiemy?"

Wiemy, że nic nie wiemy, ale dzięki panu Arthurowi możemy trochę poszperać w nieznanym. Jednak uważajcie, nie każdy eksperyment okazuje się być bezpieczny...

Niesamowite historie tworzył pan Machen, a ja bardzo lubię takie opowieści. Najbardziej spodobały mi się "Wielki Bóg Pan" i "Jaśniejąca...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , ,

"Niesamowite historie" to pięć opowieści, które łączy tajemnica, subtelna groza i klimat. Czyli właściwie wszystko to, co powinien zawierać zbiór takich opowiadań. Najbardziej urzekły mnie dwie z pięciu zamieszczonych w tej książce historii - Opowieść starej piastunki i Szara Dama. Pierwsza z nich to klasyczna ghost story, a druga opowiada o konsekwencjach zawarcia pewnego związku małżeńskiego, które okazały się zaskakująco makabryczne.

Głównym zadaniem takich opowiadań jest obecnie urzekanie czytelnika, bo przestraszyć raczej nikogo nie przestraszą. Elizabeth Gaskell poradziła sobie nie najgorzej, ale chyba jednak wolę ją w dłuższym i bardziej społeczno-obyczajowym wydaniu, dlatego oceniam książkę tylko 6/10.

"Niesamowite historie" to pięć opowieści, które łączy tajemnica, subtelna groza i klimat. Czyli właściwie wszystko to, co powinien zawierać zbiór takich opowiadań. Najbardziej urzekły mnie dwie z pięciu zamieszczonych w tej książce historii - Opowieść starej piastunki i Szara Dama. Pierwsza z nich to klasyczna ghost story, a druga opowiada o konsekwencjach zawarcia pewnego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , ,

"Nie ma to jak racjonalny naukowiec, który wpadnie w sidła miłości! Nikt go nie pokona w konkurencji szaleństwa".

"Żony i córki" to ostatnia, niedokończona powieść Elizabeth Gaskell, śmierć autorki przerwała prace nad tą książką przed samym zakończeniem, którego na szczęście możemy się z dużym prawdopodobieństwem domyślić. Historię w niej opowiedzianą odbieram jako najbardziej rozbudowaną, oraz najbardziej romantyczną w dorobku pani Gaskell. Sercem całej tej opowieści jest życie Molly Gibson, bardzo delikatnej i skromnej dziewczyny, wychowującej się bez matki. Przełomem w tej historii będzie moment, w którym jej ojciec postanowi ponownie ożenić się, a wtedy w spokojne życie doktora i jego córki wtargnie pani Clare i jej córka z pierwszego małżeństwa, Cynthia.

Nowa pani Gibson prawdopodobnie nie była w zamyśle autorki osobą, którą mamy polubić. Jeżeli tak było, to udało się pani Gaskell wykreować tę postać idealnie. Szczęście pani Gibson, że pasierbica była osobą o gołębim sercu, gdyby to mnie trafiłaby się taka macocha, przypaliłabym jej ulubione koronki w kominku. Przez ponad osiemset stron zdążyłam się zżyć z Molly. Współczułam jej zbyt ufnego charakteru i tej bezwarunkowej chęci niesienia pomocy innym, nawet kosztem swoich interesów. Tacy ludzie są często wykorzystywani przez bardziej przebiegłe jednostki. Jak jednak potoczyły się losy doktorskiej córki? Tego mi zdradzić nie wolno, bo zepsuję Wam przyjemność z czytania.

Powieść "Żony i córki" idealnie nadaje się do umieszczenia w serii Angielski ogród, wspaniale oddaje realia XIX-wiecznej angielskiej społeczności.

"Nie ma to jak racjonalny naukowiec, który wpadnie w sidła miłości! Nikt go nie pokona w konkurencji szaleństwa".

"Żony i córki" to ostatnia, niedokończona powieść Elizabeth Gaskell, śmierć autorki przerwała prace nad tą książką przed samym zakończeniem, którego na szczęście możemy się z dużym prawdopodobieństwem domyślić. Historię w niej opowiedzianą odbieram jako...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

"Poznaje kuzynkę, wprawdzie daleką, ale rzec można, bardzo sympatyczną, która ma siedemnaście lat, jest dobra, uczciwa i nauczona pracować zarówno rękoma, jak i umysłem; intelektualistka, ale mówi się trudno; więcej w tym pecha aniżeli winy, zważywszy, że jest córką intelektualisty, w dodatku jedynaczką. Zresztą jak już mówiłem, gdy tylko wyjdzie za mąż, to daję głowę, że nauka pójdzie w zapomnienie".

Co za pech, baba intelektualistka, większej tragedii nie ma. Na szczęście po ślubie wybije jej się z głowy głupoty, jeszcze nie jest stracona.

Podejrzewam, że historie takie jak ta, która przydarzyła się Phillis, w tamtych czasach były bardzo częste. Nawet obecnie, kiedy relacje damsko-męskie są pozbawione wielu konwenansów i bardziej bezpośrednie, zapewne zdarzają się podobne sytuacje. Mimo to największe emocje wywołują one w głównych osobach osobistego dramatu, dla postronnych obserwatorów bywają raczej nudne. Tak było również i tym razem, bo szczerze mówiąc uczucia Phillis niewiele mnie obeszły. Autorka nie pokusiła się o rozbudowanie postaci, może dlatego nie miało dla mnie właściwie znaczenia, jak potoczą się losy pięknej Phillis i jej kuzyna Paula.

"Poznaje kuzynkę, wprawdzie daleką, ale rzec można, bardzo sympatyczną, która ma siedemnaście lat, jest dobra, uczciwa i nauczona pracować zarówno rękoma, jak i umysłem; intelektualistka, ale mówi się trudno; więcej w tym pecha aniżeli winy, zważywszy, że jest córką intelektualisty, w dodatku jedynaczką. Zresztą jak już mówiłem, gdy tylko wyjdzie za mąż, to daję głowę, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Ellinor Wilkins jest typową przedstawicielką swojej epoki - dobrze wychowana panna, której głównym celem jest korzystne zamążpójście. Wykonywanie planu szło dziewczynie nie najgorzej, aż do pewnej koszmarnej nocy, która trochę jej w życiu namiesza.

Wiktoriańskie rytuały godowe nie wywołują mojego zachwytu, umówmy się - targi o posag wykluczają romantyczność. Postać pana Wilkinsa wzbudza we mnie tylko złość, a ślepe oddanie Ellinor momentami irytuje. Młody Corbet również nie posiada zbyt wiele cech charakteru, za które można by go cenić. Mimo to "Koszmar jednej nocy" w ostatecznym rozrachunku pozytywnie mnie zaskoczył. Spodziewałam się innego zakończenia, plus dla pani Gaskell.

Ellinor Wilkins jest typową przedstawicielką swojej epoki - dobrze wychowana panna, której głównym celem jest korzystne zamążpójście. Wykonywanie planu szło dziewczynie nie najgorzej, aż do pewnej koszmarnej nocy, która trochę jej w życiu namiesza.

Wiktoriańskie rytuały godowe nie wywołują mojego zachwytu, umówmy się - targi o posag wykluczają romantyczność. Postać pana...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

"- Głos nakazał mi cię poślubić, Lois. Odpowiedziałem więc: tak, Panie.
- Aliści ów głos, jak go nazywasz - odrzekła - do mnie nie przemówił ani słowem".

Kogo to obchodzi, wbijaj się w białą sukienkę, montuj welon - będzie ślub! Ale jak to, że panna nie chce za mąż, że może innego kocha, co to za durne babskie fanaberie? Wybrać sobie przyszłego męża zgodnie z własną wolą? Oszalała. Albo złe moce ją opętały...

Jednak przymuszanie do niechcianego małżeństwa to, w porównaniu do procesów o czary, nic nie znacząca błahostka. Lois Barclay była ofiarą - systemu, obyczajów, bezrefleksyjnej ślepej wiary. Po śmierci rodziców, oddana pod opiekę dalekiej rodziny, trafia do Salem, by uczestniczyć w jednym z najbardziej znanych polowań na czarownice. Przerażającym teatrze absurdu, w którym wystarczyła zawiść, żeby niewinną osobę skazać na śmierć, przy aplauzie bogobojnej widowni. Ta niepozorna, króciutka książeczka Elizabeth Gaskell, moim zdaniem wiernie oddała realia tamtych wydarzeń, a we mnie wywołała całą gamę uczuć - od gniewu po smutek i współczucie dla biednej dziewczyny.

"- Głos nakazał mi cię poślubić, Lois. Odpowiedziałem więc: tak, Panie.
- Aliści ów głos, jak go nazywasz - odrzekła - do mnie nie przemówił ani słowem".

Kogo to obchodzi, wbijaj się w białą sukienkę, montuj welon - będzie ślub! Ale jak to, że panna nie chce za mąż, że może innego kocha, co to za durne babskie fanaberie? Wybrać sobie przyszłego męża zgodnie z własną wolą?...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

"Przecież tu chodzi o całe moje życie! Czy mam pozwolić je sobie zmarnować dla głupiego dziewczyńskiego kaprysu?".

A żeby ci kowadło na łeb spadło, podły szczurze.

Ile takich dziewczyn jak Maggie cierpiało, bo uległo męskim kaprysom tylko dlatego, że "kobieta musi być posłuszna"? Nawet nie chce mi się myśleć, jak wiele ludzkich krzywd zostało wyhodowanych na gruncie podobnych bzdur. Do tego jeszcze jawne faworyzowanie przez matkę potomka płci męskiej, bo przecież synusiowi wolno więcej, a dziewczyna niech zna swoje miejsce w szeregu. I nie łagodzi mojego wzburzenia sposób, w jaki Elizabeth Gaskell zakończyła historię Edwarda, wcale mi go nie żal. Powiem więcej, jestem rozczarowana pomysłem rozwiązania sprawy, na który ostatecznie zgodziła się Maggie, chłopak powinien ponieść wszystkie konsekwencje swoich czynów, bo wyłącznie on sam był za nie odpowiedzialny.

Kolejny raz Elizabeth Gaskell nie zawodzi, takie rodzinne małe tajemnice pewnie były w tamtych czasach na porządku dziennym.

"Przecież tu chodzi o całe moje życie! Czy mam pozwolić je sobie zmarnować dla głupiego dziewczyńskiego kaprysu?".

A żeby ci kowadło na łeb spadło, podły szczurze.

Ile takich dziewczyn jak Maggie cierpiało, bo uległo męskim kaprysom tylko dlatego, że "kobieta musi być posłuszna"? Nawet nie chce mi się myśleć, jak wiele ludzkich krzywd zostało wyhodowanych na gruncie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , ,

Główna bohaterka, Margaret Hale, to dziewczyna wychowana na damę, wraz z całą paletą wad i zalet tego stanu. Splot życiowych okoliczności wyrwie ją z zacisznego rodzinnego miasteczka i rzuci do zadymionego, robotniczego Milton. Jak można się domyślić, zmiana ta będzie dla niej trudna do zniesienia, a poznanie młodego przemysłowca Johna Thorntona na pewno jej tego nie ułatwi, bo nie jest to człowiek o finezyjnym usposobieniu. Północ i Południe, ogień i woda, czy uda się pogodzić dwie skrajności?

"Północ i Południe" to angielska powieść społeczno-obyczajowa osadzona w realiach połowy XIX w, która dotyka wielu problemów społecznych z tamtych lat. Od nędzy robotniczych rodzin, przez strajki, po przenikanie się klas - tak w wielkim skrócie. Oczywiście, znajdzie się tu i wątek miłosny, ale nie jest to żadne ckliwe romansidło, proszę nie zrażajcie się, zanim nie spróbujecie. Jestem pod wrażeniem twórczości Elizabeth Gaskell, musiała być naprawdę bystrym obserwatorem swojego otoczenia, a przy okazji potrafiła przelać swoje myśli na papier w sposób, który nie przyprawiał czytelnika o ból zębów (jak twórczość pana Dickensa na przykład, do dziś mnie ćmi przy górnej lewej szóstce na samo wspomnienie).

Główna bohaterka, Margaret Hale, to dziewczyna wychowana na damę, wraz z całą paletą wad i zalet tego stanu. Splot życiowych okoliczności wyrwie ją z zacisznego rodzinnego miasteczka i rzuci do zadymionego, robotniczego Milton. Jak można się domyślić, zmiana ta będzie dla niej trudna do zniesienia, a poznanie młodego przemysłowca Johna Thorntona na pewno jej tego nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

"Elizabeth Gaskell - autorka tak znanych powieści, jak Północ i południe czy Żony i córki - kreśli pełen współczucia portret "kobiety upadłej", śmiało przeciwstawiający się ówczesnym poglądom na temat tego, co grzeszne i nieprawe".

W 1853 roku obyczajowość prawdopodobnie była znacznie bardziej surowa niż obecnie, o czym może świadczyć już samo bezwzględne pojęcie "kobiety upadłej" (za to "mężczyzny upadłego" ze świecą szukać, chociaż czyn doprowadzający do owego upadku wymagał również udziału panów). Ruth Hilton była młoda, nierozważna i strasznie naiwna, żeby nie powiedzieć - głupia. Nie wierzę, że w tamtych czasach szesnastoletnie panny, szczególnie te wychowane bez klosza wyższych sfer, nie wiedziały czym może się skończyć taka przygoda. Kwestią dyskusyjną oczywiście może być tak agresywna i niemiłosierna reakcja otoczenia na tego typu sytuacje, ale kwestię moralności społeczeństwa i łączącą się z nią hipokryzję pozostawię bez komentarza.

"Ruth" posiada wszystko to, czego oczekuję od tego typu staroci. Historia życia dziewczyny jest zajmująca, chociaż oczywiście nie pozbawiona aspektu moralizatorskiego, ale taki jest już urok książek z tamtych lat. Nie muszę się przecież ze wszystkim zgadzać, żeby docenić wartość danego dzieła literackiego, a "Ruth" w mojej opinii jest naprawdę warta przeczytania. To mogła być prawdziwa historia, takich zagubionych dziewczyn jak główna bohaterka nie brakuje i dziś.

"Elizabeth Gaskell - autorka tak znanych powieści, jak Północ i południe czy Żony i córki - kreśli pełen współczucia portret "kobiety upadłej", śmiało przeciwstawiający się ówczesnym poglądom na temat tego, co grzeszne i nieprawe".

W 1853 roku obyczajowość prawdopodobnie była znacznie bardziej surowa niż obecnie, o czym może świadczyć już samo bezwzględne pojęcie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

"Panie z Cranford odznaczały się owym życzliwym esprit de corps, który pozwalał im nie dostrzegać wszelkich niepowodzeń w próbach ukrywania niedostatku. Kiedy pani Forrester, na przykład, wydawała przyjęcie w swym maleńkim jak dla lalki mieszkanku i mała pokojóweczka przepraszała panie siedzące na sofie, prosząc, by pozwoliły jej wydobyć spod spodu tacę z filiżankami, każda z nas przyjęła ową nowość w postępowaniu jako rzecz najzwyklejszą w świecie, nie przerywając rozmowy o sposobie prowadzenia gospodarstwa i formach towarzyskich, tak jakbyśmy były wszystkie przekonane, że nasza gospodyni ma całe zastępy służby, gospodynię i klucznicę, a nie tę jedną, wziętą z przytułku dziewczyninę, której drobne, ogorzałe ręce nie miały siły przydźwigać na górę tacy bez ukradkowej pomocy pani, która teraz siedziała godnie, udając, że nie wie, jakie ciasto przysłano, chociaż wiedziała, i my wiedziałyśmy, i ona wiedziała, że my wiemy, i my wiedziałyśmy, że ona wie, że my wiemy, że cały ranek przygotowywała kanapki i ciasto biszkoptowe".

Taki właśnie jest świat Pań z Cranford. Drobne przyjemności naznaczone konwenansami, mały teatrzyk życia, w którym uczestniczyły wszystkie. Książka może trochę nudzić, bo w Cranford zbyt wiele się nie dzieje, chociaż trzeba uczciwie przyznać, że historia wydobywania drogocennej koronki z kotka była całkiem zaskakująca.

Jeżeli zamiarem Elizabeth Gaskell było pokazanie realiów życia zwykłego angielskiego miasteczka, to uważam, że całkiem jej się to udało. Gdzieś, kiedyś mogły żyć takie panie z Cranford, które łączyły "oszczędność z elegancją", bo nie miały innego wyjścia, a przy okazji zastanawiały się, czy wypada im złożyć wizytę pani Fitz-Adam, która była córką farmera.

"Panie z Cranford odznaczały się owym życzliwym esprit de corps, który pozwalał im nie dostrzegać wszelkich niepowodzeń w próbach ukrywania niedostatku. Kiedy pani Forrester, na przykład, wydawała przyjęcie w swym maleńkim jak dla lalki mieszkanku i mała pokojóweczka przepraszała panie siedzące na sofie, prosząc, by pozwoliły jej wydobyć spod spodu tacę z filiżankami, każda...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Pierwszą biografię Charlotte Brontë zostawiłam sobie na koniec. Gdy Elizabeth Gaskell pisała tę książkę spora część osób, o których była w niej mowa jeszcze żyła, więc nie spodziewałam się po niej kontrowersyjnych opinii i zdradzania tajemnic. Sporą część stanowi korespondencja Charlotte, z której dowiemy się najwięcej, ale Gaskell nie szczędzi również swoich komentarzy.

Pastor Brontë powiedział o tej książce:
"To dzieło pod każdym względem takie właśnie, jakie jedna Wielka Kobieta powinna poświęcić drugiej [...]".

Ja tę biografię odbieram podobnie - to bardziej hołd złożony pisarce przez przyjaciółkę. Nie uważam jednak, że jest to wadą. Elizabeth Gaskell wydaje się być bystrym obserwatorem, a niezaprzeczalną zaletą tej książki jest fakt, że znała ona Charlottę osobiście. Żadna interpretacja dzieł i innych źródeł nie zastąpi żywego kontaktu z drugim człowiekiem.

Mimo to życie Charlotte Brontë pozostanie na zawsze owiane tajemnicą. Elizabeth Gaskell zdradziła nam tyle, ile uważała za słuszne. Mam takie przeczucie, że wiedziała o rodzinie Brontë dużo więcej niż odważyła się umieścić w swojej książce.

Pierwszą biografię Charlotte Brontë zostawiłam sobie na koniec. Gdy Elizabeth Gaskell pisała tę książkę spora część osób, o których była w niej mowa jeszcze żyła, więc nie spodziewałam się po niej kontrowersyjnych opinii i zdradzania tajemnic. Sporą część stanowi korespondencja Charlotte, z której dowiemy się najwięcej, ale Gaskell nie szczędzi również swoich komentarzy....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Plebania w Haworth skrywa tajemnice.

Czy to Charlotta napisała wszystkie książki? Co wspólnego miała z masonami? Czy została otruta przez męża? Czy w jej prywatnych listach kryją się tajemnicze przesłania? Co tak naprawdę łączyło ją z profesorem Hegerem? Kto napisał "Wichrowe wzgórza"? Te i wiele innych pytań dręczy badaczy, którzy próbowali zgłębić historię rodziny Brontë.

Nawet sobie nie zdawałam sprawy, jak wielką legendą owiane jest życie Charlotty Brontë i jej rodzeństwa. Eryk Ostrowski wykonał ogrom pracy próbując chociaż w części rozpracować tę tajemnicę. W związku z brakiem dostępnych źródeł, część jego wyjaśnień bazuje na własnych przypuszczeniach, ale opartych na dużej ilości cytatów z dzieł i listów wraz z interpretacją. Oczywiście z wnioskami autora zgadzać się w stu procentach nie trzeba, bo co Charlotta miała na myśli nie dowiemy się już nigdy, a wszystkie przypuszczenia pozostaną na zawsze przypuszczeniami.

Książka jest bardzo ładnie wydana, zawiera wiele zdjęć i ilustracji, które dodatkowo umilają lekturę. Polecam ją szczególnie czytelnikom, którzy chcieliby bardziej poznać i zrozumieć twórczość sióstr Brontë. Lub siostry, ale ta kwestia już na zawsze pozostanie tajemnicą.

Plebania w Haworth skrywa tajemnice.

Czy to Charlotta napisała wszystkie książki? Co wspólnego miała z masonami? Czy została otruta przez męża? Czy w jej prywatnych listach kryją się tajemnicze przesłania? Co tak naprawdę łączyło ją z profesorem Hegerem? Kto napisał "Wichrowe wzgórza"? Te i wiele innych pytań dręczy badaczy, którzy próbowali zgłębić historię rodziny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

W końcu udało mi się znaleźć czas na skończenie opowieści o rodzinie Brontë. Tak długa przerwa w czytaniu nie ma nic wspólnego z samą książką, chociaż muszę przyznać, że potrzebowałam odpowiedniego nastroju, żeby się nią w pełni delektować.

Anna Przedpełska-Trzeciakowska pozwoliła mi przenieść się myślami na wrzosowiska, wśród których dorastały siostry, poczuć chociaż trochę atmosferę panującą na plebanii w Haworth. Żałuję, że nie przeczytałam tej książki zanim sięgnęłam po dzieła sióstr Brontë. Może gdybym znała tak dokładnie przeżycia Charlotte, nie byłabym taka czepialska w swoich opiniach o jej książkach. To były zupełnie inne czasy, o czym zdarza mi się zapomnieć.

Książka świetnie sprawdzi się jako uzupełnienie wiedzy o siostrach Brontë, na pewno bardzo mi pomogła w zrozumieniu ich twórczości.

W końcu udało mi się znaleźć czas na skończenie opowieści o rodzinie Brontë. Tak długa przerwa w czytaniu nie ma nic wspólnego z samą książką, chociaż muszę przyznać, że potrzebowałam odpowiedniego nastroju, żeby się nią w pełni delektować.

Anna Przedpełska-Trzeciakowska pozwoliła mi przenieść się myślami na wrzosowiska, wśród których dorastały siostry, poczuć chociaż...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Odlotowo.

"Uniesienie" to taka ugrzeczniona wersja "Chudszego". Przykro mi, ale nie potrafię się wznieść (ha, ha) ponad to skojarzenie. A może właśnie tak miało być, w końcu autorem poprzedniej wersji historii o dziwnej utracie wagi, był ten gagatek Richard Bachman.

Teraz pozostaje odpowiedzieć na pytanie - podobało się, czy nie? I wiecie co? Nie wiem.

Tak sobie czytałam i myślałam - naprawdę? King napisał historię z tolerancyjnym morałem? Z drugiej strony dlaczego miałby jej nie napisać, żyje w wolnym kraju, robi co chce, jego sprawa. Tyle, że ja takich bajeczek nie kupuję i nie czytam (chyba, że to King, wtedy kupuję w ciemno i czytam i zastanawiam się co ja robię ze swoim życiem).

Czy to doświadczenie było mi potrzebne? Nie. Czy zmieniło coś w moim życiu? Nie. Czy jestem zadowolona z lektury? Nie do końca. Czy to jest zła książka? Nie.

Podsumowując - nieszkodliwe, absolutnie NIE horrorowe, cukierkowate opowiadanie Króla. Nie za to pana pokochałam, panie King. Ale właściwie nic to pana nie obchodzi. I dobrze.

P.S. Ta książka dostała tytuł książki roku 2018 w kategorii horror, King musi mieć z nas ubaw.

Odlotowo.

"Uniesienie" to taka ugrzeczniona wersja "Chudszego". Przykro mi, ale nie potrafię się wznieść (ha, ha) ponad to skojarzenie. A może właśnie tak miało być, w końcu autorem poprzedniej wersji historii o dziwnej utracie wagi, był ten gagatek Richard Bachman.

Teraz pozostaje odpowiedzieć na pytanie - podobało się, czy nie? I wiecie co? Nie wiem.

Tak sobie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Początek nieźle kopie. Ktoś w parku znajduje bestialsko okaleczone zwłoki chłopca. Zeznania świadków i dowody obciążają bez cienia wątpliwości jednego człowieka. Trener T, bo o nim właśnie mowa, momentalnie wzbudza w Tobie obrzydzenie. Gdy w końcu gliny dopadają tego dewianta kibicujesz im, żeby jeszcze mocniej przycisnęli gnidę. Ktoś, kto dokonał tak makabrycznej zbrodni, nie powinien liczyć na żadne współczucie.

A później sprawa zaczyna się cholernie komplikować, ale przecież o to właśnie chodzi, nie?

Tak dałam się wciągnąć tej historii, że nawet nie zauważyłam, kiedy się skończyła. Zakończenie jak zwykle nie jest dla mnie w pełni satysfakcjonujące, ale to już mój osobisty problem z Kingiem. Nie czytałam jeszcze kingowej trylogii o Billu Hodgesie, więc też nie do końca ogarniam panią Holly. Poza tym nie mam tej książce nic do zarzucenia, a szczerze mówiąc uważam, że niewielu autorów byłoby w stanie wymyślić tak makabryczne koleje losu rodziny Petersonów. W gatunku w jakim się poruszamy to niewątpliwie zaleta.

Poza tym kto powiedział, że tylko indiańskie wierzenia nadają się do horrorów.

Początek nieźle kopie. Ktoś w parku znajduje bestialsko okaleczone zwłoki chłopca. Zeznania świadków i dowody obciążają bez cienia wątpliwości jednego człowieka. Trener T, bo o nim właśnie mowa, momentalnie wzbudza w Tobie obrzydzenie. Gdy w końcu gliny dopadają tego dewianta kibicujesz im, żeby jeszcze mocniej przycisnęli gnidę. Ktoś, kto dokonał tak makabrycznej zbrodni,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"W wieku szesnastu lat, Zven podczas wycieczki klasowej trafił do Czechosłowacji. Młody Kruspe zamiast popularnych cukierków Lentilek i piórnika z Krecikiem, przywiózł do domu gitarę".

Ach jo. Dobrze, że nie wybrał Krecika.

Początek książki faktycznie nie powala na kolana, charakterystyki członków zespołu są bardzo oszczędne. Później jest lepiej. Oczywiście nie zgadzam się ze wszystkimi opiniami autora, ale muszę przyznać, że nie wciskał on nikomu swojej jedynej słusznej prawdy na siłę, a to już jest jakiś sukces. Zgadzamy się za to w kwestii "Haifischa" - jak po raz pierwszy zobaczyłam scenę ze zdjęciem Hetfielda prawie umarłam ze śmiechu, ten teledysk to majstersztyk.

Doceniam pracę, którą autor włożył w stworzenie tej książki. Nie ma za wiele biografii Rammsteina, więc też nie ma co wybrzydzać. Mnie tam styl pana Dunaja odpowiada, przynajmniej nie było zbyt pompatycznie. Opowieść kończy się w okolicy roku 2014, wtedy jeszcze nikt nie wiedział, co będzie dalej.

Jak to ujął bardzo filozoficznie Till Lindemann:
"Am Ende gibt es doch ein Ende".

Na szczęście zespół jeszcze nie powiedział ostatniego słowa!
Widzimy się 17.07.2020!

"W wieku szesnastu lat, Zven podczas wycieczki klasowej trafił do Czechosłowacji. Młody Kruspe zamiast popularnych cukierków Lentilek i piórnika z Krecikiem, przywiózł do domu gitarę".

Ach jo. Dobrze, że nie wybrał Krecika.

Początek książki faktycznie nie powala na kolana, charakterystyki członków zespołu są bardzo oszczędne. Później jest lepiej. Oczywiście nie zgadzam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Chorzów 24.07.2019 - W KOŃCU udało mi się zawlec zadek do przypieczenia na koncert jednego z moich ulubionych zespołów.

Moja przygoda z Rammsteinem zaczęła się kilkanaście lat temu. Dostałam od kolegi spiraconego Rosenrota i pomyślałam: ale to jest dobre, a przy okazji pomoże w nauce niemieckiego. Nie wiem czy moja pani od niemca byłaby tym zachwycona, ale na szczęście jej nikt o zdanie nie pytał.

"[...] Od wagnerowskich początków przez skandalizującą nazwę i image do bulwersujących, kabaretowych produkcji scenicznych i filmowych, Rammstein stał się synonimem wieloznaczności, wykraczającej poza tradycyjny obraz metalu".

Tak sobie przeczytałam opis z okładki i pomyślałam, że fani Metalliki, którzy oburzali się zdjęciem Ulricha z pomalowanymi oczami, po obejrzeniu teledysku do Mann gegen Mann i zaprezentowanej tam wyjściowej kreacji Lindemanna, dostaliby wylewu.

"Rammstein: czarna skrzynka. Nie otwieraj!" to bardzo skrótowo opowiedziana historia zespołu i czterech pierwszych albumów. Jeżeli jesteś fanem i chociaż trochę znasz historię zespołu, raczej nie dowiesz się niczego nowego. Największą wadą tego opracowania jest jego objętość - tylko sześćdziesiąt stron plus dużo zdjęć.

Cytując panów z R+: Ich brauche mehr!

Chorzów 24.07.2019 - W KOŃCU udało mi się zawlec zadek do przypieczenia na koncert jednego z moich ulubionych zespołów.

Moja przygoda z Rammsteinem zaczęła się kilkanaście lat temu. Dostałam od kolegi spiraconego Rosenrota i pomyślałam: ale to jest dobre, a przy okazji pomoże w nauce niemieckiego. Nie wiem czy moja pani od niemca byłaby tym zachwycona, ale na szczęście...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Gdy decydowałam o kolejności czytania książek o Metallice, pomyślałam: najlepsze zostawię sobie na koniec. James Hetfield to moja pierwsza wielka miłość. Przeczytanie jego biografii będzie jak wisienka na torcie.

Jasne. Może gdyby Mark Eglinton chociaż trochę się postarał, to by tak było. Tylko, że nie.

"Człowiek z metalu" to książka słaba. Autor nie dość, że się nie przyłożył do pracy, to jeszcze radośnie sypie błędami co kilka stron (podziwiam tłumacza, że mu się chciało to poprawiać, ja bym rypnęła tym tekstem przez okno). Poza tym nie nazwałabym tej książki "szczegółową biografią Jamesa Hetfielda". Taka sobie historia zespołu, większość cytatów jest już przemielona przez autorów poprzednich książek o Metallice, a samego Hetfielda w tym wszystkim za mało. Nie polecam, szkoda na to czasu.

Gdy decydowałam o kolejności czytania książek o Metallice, pomyślałam: najlepsze zostawię sobie na koniec. James Hetfield to moja pierwsza wielka miłość. Przeczytanie jego biografii będzie jak wisienka na torcie.

Jasne. Może gdyby Mark Eglinton chociaż trochę się postarał, to by tak było. Tylko, że nie.

"Człowiek z metalu" to książka słaba. Autor nie dość, że się nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Cliff Burton zginął przedwcześnie, z tym wszyscy się zgadzamy. Chłopak miał talent, przynajmniej tak twierdzą ludzie, którzy znają się na muzyce. Oba te składniki zaowocowały u części fanów pewnym rodzajem kultu po zmarłym basiście. Joel McIver zadaje nawet pytanie:
"Którą Metallicę wolicie - z Cliffem czy bez Cliffa?"

Należę raczej do młodszej grupy fanów Metalliki. Gdy 27 września 1986 roku w Szwecji doszło do tragicznego w skutkach wypadku, prawdopodobnie nawet nie było mnie jeszcze w planach. Może dlatego nigdy do końca nie zrozumiem tego fenomenu.

Nie twierdzę, że ta biografia jest zbędna. Jeżeli nie macie nic przeciwko temu, żeby przeczytać ponownie historię Metalliki napisaną przez McIvera z kilkoma nowymi ciekawostkami na temat Cliffa - czytajcie. Mnie osobiście trochę razi to uwielbienie, którym ta książka ocieka, a najbardziej irytuje to bezsensowne pytanie: co by było z Metalliką gdyby żył Cliff. Jak ktoś lubi sobie pozajmować myśli bezproduktywnym analizowaniem rzeczy, których nie można w żaden sposób sprawdzić - bawcie się dobrze. Akurat Joel McIver z dużą pewnością siebie stwierdza, co w różnych sytuacjach zrobiłby Cliff.

Szkoda, że nikt nie podjął alternatywnej wizji - wiecie, coś w stylu: Cliff odchodzi do Megadeth i razem nagrywają balladę o tym jak Mustaine'a wyjebali z Metalliki.

Cliff Burton zginął przedwcześnie, z tym wszyscy się zgadzamy. Chłopak miał talent, przynajmniej tak twierdzą ludzie, którzy znają się na muzyce. Oba te składniki zaowocowały u części fanów pewnym rodzajem kultu po zmarłym basiście. Joel McIver zadaje nawet pytanie:
"Którą Metallicę wolicie - z Cliffem czy bez Cliffa?"

Należę raczej do młodszej grupy fanów Metalliki. Gdy...

więcej Pokaż mimo to