Przyznam szczerze, że zajęły mnie mocno wspomnienia byłego gitarzysty Judas Priest. Do tej muzyki dojrzewałem powoli, do momentu, kiedy w moje ręce wpadł krążek „Defenders of the Faith”. Po jego przesłuchaniu nie miałem wątpliwości, że to wybitna metalowa ekipa, umiejętnie łącząca melodyjność z twardością brzmienia. Po przeczytaniu publikacji K.K. Downinga mam zbliżone do Autora zdanie: pomimo wielu udanych nagrań można odczuwać niedosyt z powodu niezbyt trafionych wyborów i decyzji marketingowych. Żal, że „Nostradamus” nie doczekał się wersji scenicznej z udziałem orkiestry, szkoda że utwór „Reckless” nie został udostępniony dla potrzeb filmu „Top Gun”, okładkę płyty „Demolition” trudno uznać za arcydzieło, gdyby „Judas Priest” mieli inny managment itd. itp.
Z kart książki wyziera dość często uczucie zgorzknienia, ale z perspektywy osoby która przeżywała wzloty i upadki przez blisko siedemdziesiąt lat życia taka konwencja wspomnień nie musi koniecznie dziwić. Bardzo rzadko zespół stanowi monolit, w którym nie ma konfliktów personalnych. Ale K.K. pisze niezwykle otwarcie o życiu w zespole, groupies, alkoholu, co bezsprzecznie wpłynęło na Jego nieudane związki uczuciowe. Bez ogródek wspomina swoją przeszłość, z dużym dystansem do siebie, nie stroniąc od pokazania swoich sympatii i antypatii.
Zaskakującym może być tak duża niechęć do kolegi z zespołu - Glenna Tiptona (te nieustanne przepychanki o rolę lepszego gitarzysty od partii solowych),a przede wszystkim ogromna antypatia do „Iron Maiden”. Chyba w jego obecności nie wypada wymieniać nazwy tego zespołu :-) Ciekawie opowiada o blaskach o cieniach poszczególnych albumów, choć nie do końca zgodzę się z krytyką grania przez Judas Priest utworów coverowych: „Some Heads Are Gonna Roll” czy „Green Manalishi” uważam za bardzo udane interpretacje. Polecam, nie tylko fanom muzyki metalowej.
Gdy decydowałam o kolejności czytania książek o Metallice, pomyślałam: najlepsze zostawię sobie na koniec. James Hetfield to moja pierwsza wielka miłość. Przeczytanie jego biografii będzie jak wisienka na torcie.
Jasne. Może gdyby Mark Eglinton chociaż trochę się postarał, to by tak było. Tylko, że nie.
"Człowiek z metalu" to książka słaba. Autor nie dość, że się nie przyłożył do pracy, to jeszcze radośnie sypie błędami co kilka stron (podziwiam tłumacza, że mu się chciało to poprawiać, ja bym rypnęła tym tekstem przez okno). Poza tym nie nazwałabym tej książki "szczegółową biografią Jamesa Hetfielda". Taka sobie historia zespołu, większość cytatów jest już przemielona przez autorów poprzednich książek o Metallice, a samego Hetfielda w tym wszystkim za mało. Nie polecam, szkoda na to czasu.