Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Międzywojenny Tarnów, historia rodziny żydowskiej w przededniu zagłady,

Nathan i Rywka to małżeństwo, dla którego lata rozkwitu przypadają na okres dwudziestolecia międzywojennego. Tylko że oni o tym nie wiedzą. Są rodzicami szóstki dzieci, które zaczną za chwilę żyć własnym życiem, aż dogoni ich wojna i odwróci sytuację do góry nogami.
Nathan żyjąc marzeniami o wyjeździe do Stanów i wpadając co i rusz w kolejne stany depresyjne zupełnie ignoruje otaczającą go rzeczywistość. Rywka odlicza lata swojego życia poprzez wyliczanie kolejnych wolnych miejsc w mieszkaniu po opuszczających ją dzieciach. A dzieci – jak zwykle bywa – są przekonane, że będą żyły zupełnie inaczej niż ich rodzice. Zaczynają angażować się w politykę, pracować, zarabiać, zakładać własne rodziny. Wszyscy próbują odnieść sukces w życiu, i każdy rozumie go na swój sposób, a my obserwujemy ich starania i chcemy wierzyć w ich mrzonki o wspaniałej przyszłości.

Bardzo mnie zaskoczyła powieść Łozińskiego, ponieważ opowiada o tak ważnym i trudnym czasie bez patosu, bez śladu o tym, że wie co się wydarzy i bez dawania swoim bohaterom wizji przyszłości. To jest historia o rodzinie, o relacjach, wbrew wszystkiemu ciepła opowieść o dojrzewaniu z przemycanymi tylko tu i ówdzie sygnałami o zbliżającej się katastrofie – a to ktoś wspomni, że w jakiejś kawiarni nie wpuszczają Żydów, ktoś inny rzuci, że chyba Hitler planuje jakiś przewrót. I chociaż nie bez przyczyny Stramer mocno kojarzy się z Królem Szczepana Twardocha, to klimatem obie książki różnią się diametralnie. Stramer jest jasny, pełen nadziei, biedy oczywiście, ale jednak szczęśliwej, która pozwala na bliskość, a nie upokarzającej, odbierającej godność. Mimo kolejnych klęsk, jakie ponoszą próbując dokonać wielkich rzeczy, Łoziński daje im prawo do zaczynania od nowa. Pozwala im na popełnianie błędów i marzenie o lepszym jutrze.
Książkę czyta się bardzo dobrze, jest napisana sprawnym, przystępnym językiem, mimo to miałam pewien niedosyt. Ze względu na ilość bohaterów ich życie mogłoby być kanwą dla osobnej powieści, a na pewno mogłoby tę poszerzyć o co najmniej kilkaset stron. Rozumiem zabieg autora, że nie było jego celem pisanie o holokauście, więc w momencie wybuchu wojny historia przyspiesza i dostajemy tylko strzępy informacji – inaczej pewnie okres wojny zdominowałby emocjonalnie czytelnika i nie skupilibyśmy się na Stramerach, a na tym, ile wycierpieli w czasie wojny.

Międzywojenny Tarnów, historia rodziny żydowskiej w przededniu zagłady,

Nathan i Rywka to małżeństwo, dla którego lata rozkwitu przypadają na okres dwudziestolecia międzywojennego. Tylko że oni o tym nie wiedzą. Są rodzicami szóstki dzieci, które zaczną za chwilę żyć własnym życiem, aż dogoni ich wojna i odwróci sytuację do góry nogami.
Nathan żyjąc marzeniami o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Solidna, utrzymana w dobrym tempie i na odpowiednim poziomie napięcia zagadka, ciekawa bohaterka i sprawne mylenie tropów. Ja bawiłam się bardzo dobrze.

Abby jeździ z Dirty Birds w trasy jako specjalista od social mediów. Wrzuca relacje, zdjęcia, posty z miejsc, w których zespół koncertuje, przedstawiając światu ludzi, których tak naprawdę nie ma; obrazek, który w rzeczywistości nie znajduje odzwierciedlenia. Pewnego dnia po jednym z koncertów w pokoju hotelowym umiera basista, a Abby z różnych powodów staje się jedną z podejrzanych. Oczywiście nic nie jest takie w tej historii, jak na pierwszy rzut oka nam się wydaje. Relacja między Abby a Trevorem staje się przedmiotem dochodzenia, a przeszłość obojga mocno wpłynie na rozwój wypadków.

Podobał mi się pomysł na fabułę, ponieważ autorka ciekawie pokazała bohaterkę, którą z biegiem historii przestajemy traktować jak słodkie dziewczę, a zaczynamy widzieć w niej kobietę po przejściach. Podobał mi się też Trevor, którego poznajemy jako rockmena z krwi i kości, a żegnamy jako dobrego opiekuna i człowieka pełnego troski. To były najciekawsze elementy powieści i za nimi chciało się iść.

Brakowało mi czytelnego motywu zbrodni, bo ten, który jest uzasadnieniem dla jej popełnienia, jest moim zdaniem mało wiarygodny. Mimo to zupełnie nie odebrało mi to frajdy z czytania i nie zepsuło zabawy w detektywa. Rozumiem też, dlaczego autorka wybrała taką drogę. I o ile sprawcy domyśliłam się dość szybko, to bardziej interesująca była dla mnie warstwa podskórna i to śledztwo, które pokazywało więcej, niż Abby chciała powiedzieć.

To, co dodatkowo wciąga, to tempo powieści i retrospektywy, dzięki którym poznajemy tło, a wraz z nim powody, dla których los tak się potoczył. Krótkie rozdziały, wartkie dialogi i niewydumana historia – czego chcieć więcej.

Powieść bardzo dobra w swoim gatunku, na pewno sięgnę po wcześniejsze książki Anny Górnej. I czekam na kolejne.

Solidna, utrzymana w dobrym tempie i na odpowiednim poziomie napięcia zagadka, ciekawa bohaterka i sprawne mylenie tropów. Ja bawiłam się bardzo dobrze.

Abby jeździ z Dirty Birds w trasy jako specjalista od social mediów. Wrzuca relacje, zdjęcia, posty z miejsc, w których zespół koncertuje, przedstawiając światu ludzi, których tak naprawdę nie ma; obrazek, który w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Powieść walec. W roli głównej Facet-siedem-nieszczęść i jego nieskomplikowana rodzinka, w której każdy chce być wolny, a niekoniecznie odpowiedzialny.

Jorgen to człowiek sukcesu - pracuje w wydawnictwie, do którego sprowadza niszowych pisarzy z Europy Wschodniej. Jest głową rodziny - jego żona jest artystką, dwie córki stanowią przedmiot dumy ojca. Piękne, mądre, posłuszne. Aż wszystko nie staje na głowie. Traci pracę, bo nie nadąża za zmianami. Żona odchodzi do miłości z dzieciństwa, Ibi (jedna z córek) zostaje przyłapana na czymś, co trudno jej ojcu wybaczyć, jednak to ona czuje się skrzywdzona i postanawia w ramach protestu wyprowadzić się z domu. Jorgen zostaje z Tirzą. Jego oczkiem w głowie. Jego słoneczną księżniczką. Wiecznie małą dziewczynką, której dał całą miłość i zaangażowanie. Dla której zawsze był, jeśli go potrzebowała i dla której znikał, jeśli tego chciała. Dla której tolerował wszystko i wszystkich, żeby ona kochała go choć w jakimś stopniu tak bardzo, jak on kochał ją.

Ta powieść to na pozór sącząca się historia rodziny, w której nic się nie dzieje. Nic bardziej niż zwykle. W każdej rodzinie są kryzysy, rozstania, dzieci opuszczają gniazdo. Jednak to, jak bardzo Jorgen jest wyobcowany z tego świata, jak bardzo wszystko go szokuje i wpędza coraz głębiej w rozpacz, to właśnie trzon tej historii. Trochę bezwiednie staje się ofiarą trzech kobiet, które kocha nad życie. Trochę też staje się tego przyczyną.

Najgorsze, że ja miałam poczucie, że nie rozumiem tego wszystkiego na równi z nim. Byłam przekonana, że reagowałabym i zachowywałabym się w tych sytuacjach bardzo podobnie. Nie jestem w stanie powiedzieć nic dobrego o żadnej z tych trzech kobiet poza tym, że najlepiej wychodziło im żerowanie na Jorgenie i jego dobrym sercu. Świetnie też wychodziło im podejmowanie złych decyzji, które rujnowały nie tylko ich życie. Ich beztroska; lekkość, z jaką przestawiały tego człowieka jak mebel; poziom manifestacji braku zaangażowania w cokolwiek był tak bezkompromisowy, że ja się ciągle dziwiłam Jorgenowi, jak on jest w stanie wytrwać w swoich postanowieniach i nie rezygnować z własnych zasad.

W tej powieści ilość smutnych wydarzeń pociągających za sobą kolejne zatrważa. Mimo to książka nie wydaje się przygnębiająca i jest jedną z tych, które trudno odłożyć. Czekamy na to, jak Jorgen wszystkim się odpłaci, a jednocześnie nie możemy znieść następnych strzałów w jego kierunku. Grunberg stworzył świetny obraz rozpadającej się rodziny, której się wydaje, że wszystko jest w porządku. Ludzi, którzy mieszkają ze sobą, ale nie tworzą relacji. Ludzi, którzy od początku się rozmijali, a z biegiem lat ten rozjazd był tylko coraz szerszy. Historia obrzydliwie gorzka i przykra. Ale i fascynująca. Polecam!

Powieść walec. W roli głównej Facet-siedem-nieszczęść i jego nieskomplikowana rodzinka, w której każdy chce być wolny, a niekoniecznie odpowiedzialny.

Jorgen to człowiek sukcesu - pracuje w wydawnictwie, do którego sprowadza niszowych pisarzy z Europy Wschodniej. Jest głową rodziny - jego żona jest artystką, dwie córki stanowią przedmiot dumy ojca. Piękne, mądre,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ta książka ma wszystko.
Stany Zjednoczone lat ‘50 i ’60. Podróże w czasie. Fantastycznie opowiedziana historia.

Jake uważa, że jego życie straciło sens. Spędza czas w barze zaprzyjaźnionego Ala, który szybko nabiera do niego zaufania. Powierza mu sekret – portal do przeszłości, dzięki któremu można przejść do 1958 roku. Po powrocie tu, w teraźniejszości, mijają zaledwie dwie minuty, niezależnie od tego, ile czasu po drugiej stronie się spędzi. Al powierza Jake’owi misję, której sam nigdy nie miał możliwości dopełnić – uniemożliwić Oswaldowi dokonania zamachu na JFK. Jake rusza w podróż w czasie do Dallas. Jednak do zamachu ma 5 lat, w czasie których musi sobie zapewnić pracę, mieszkanie, towarzystwo. I to jest najpiękniejsza część tej opowieści. My spędzamy tych 5 lat z naszym bohaterem będąc tak samo we wszystkim nowym, chociaż wszystko to już było.

King zbudował rewelacyjnie postacie – zarówno Jake jak i Sandie, Al, a nawet postacie wokół Oswalda i sam Oswald są bardzo charakterne, odrębne, ciekawe. Mądrze pokazał relacje międzyludzkie, bo wiadomo, że to one są największym silnikiem do działania. Te relacje są oczywiste w nieoczywisty sposób, bo w życiu nic nie jest czarno-białe. A my podążamy za tymi bohaterami dzięki temu, że czujemy z nimi bliskość i kibicujemy im.

Bardzo mi się podobało, jak King opowiada o USA tamtych lat. Jak dokładnie odbudowuje obraz tamtego społeczeństwa, tych miasteczek, przede wszystkim tego Dallas, które jeszcze w niczym nie przypominało dzisiejszego. Niewiarygodne jest to, jak oddaje szczegóły strojów, kuchni, popkultury lat ’60, jak bardzo realistyczne są opisy dnia codziennego. Ja naprawdę czułam się, jakbym czytała książkę napisaną w 1963. Świetnie też pokazał człowieka, który wpada w ten czas zupełnie znikąd i odnajduje się w nim bez większych problemów. Nie jest to jednak ani banalne ani naiwne, ale bardzo prawdziwe. Wierzymy, że poczulibyśmy się tak samo i zadziałalibyśmy w podobny sposób.

King zrobił też niesamowity research wokół zamachu na JFK. Widać, że z ogromną dokładnością odtworzył każdy moment tego dnia, a także dni poprzedzających 22 listopada. To jest aż bolesne, jak ta opowieść jest spójna i konsekwentna. Znając ten urywek z historii miałam dużą frajdę ze śledzenia Jake’a i potwierdzania kolejnych wydarzeń. Wielu niuansów dotąd nawet nie znałam, w Polsce wiele dokumentów nie jest tłumaczonych, a z pewnością spora część nie jest nawet dostępna. Scena z Jackie Kennedy i jej różowym kostiumem to jest wprost rozdzierająca.

King zaimponował mi w tej książce dosłownie każdą kolejną sceną i każdym rozwiązaniem. Tutaj wszystko jest przemyślane, dopięte na ostatni guzik. Dla mnie mistrzostwo i na pewno jedna z najlepszych książek w życiu.

Ta książka ma wszystko.
Stany Zjednoczone lat ‘50 i ’60. Podróże w czasie. Fantastycznie opowiedziana historia.

Jake uważa, że jego życie straciło sens. Spędza czas w barze zaprzyjaźnionego Ala, który szybko nabiera do niego zaufania. Powierza mu sekret – portal do przeszłości, dzięki któremu można przejść do 1958 roku. Po powrocie tu, w teraźniejszości, mijają zaledwie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Powiedzieć, że pokochałam Tove Jansson, byłoby niedopowiedzeniem stulecia. Ja utonęłam w tej postaci. Dla mnie to uosobienie tego, co skandynawskie. Mentalność i postawa życiowa, którą niejeden z nas chciałby prezentować.

Tove od dnia narodzin była skazana na bycie artystką, ponieważ pochodziła z artystycznej rodziny. Miała silne wsparcie rodziców w roztaczaniu swoich wizji i realizowaniu swoich pasji. A miała ich niemało – rysunek, malarstwo, pisarstwo, ilustracja, grafika, poezja i pewnie jeszcze kilka. Wszyscy znamy ją przede wszystkim jako autorkę Muminków, a (jak autorka biografii pokazuje) Muminki to był etap. Znaczący, ważny, długoletni (tylko i aż) etap. I tutaj jest powiedziane dlaczego.

Nigdy nie byłam fanką Muminków, a po przeczytaniu książki zrozumiałam to drugie dno, którego nie widziałam przez lata i przez co odrzucałam ten świat i samą Jansson. Przede wszystkim zrozumiałam, że to nie jest opowieść dla dzieci, ponieważ w losach Muminków przeniesione są wszelkie obawy i traumy autorki. Ubrane w zabawne (wydawać by się mogło) postacie i zwyczajną (zdaje się) historię, ale jednak pod tymi płaszczykami jest samotność, strach, strata i wiele innych dorosłych spraw. Dla autorki po latach pisania stały się przy okazji zarówno windą do sławy jak i przekleństwem zaszufladkowania.

Nie to, co ukształtowało artystkę, zrobiło na mnie wrażenie, a na kogo ją wykształciło. Jak wolną osobą była i jak usilnie nie chciała z tej wolności rezygnować w imię żadnej sprawy. Z jednej strony obieżyświatka, nawet jej narodowość była dwupaństwowa. Z drugiej skrajna domatorka, do tego stopnia, że jej dom stał na totalnym odludziu, a ona zajmowała się w nim absolutnie wszystkim sama. Z jednej strony szalona artystka, lekkoduch, mimo to poukładana niczym business woman z planem na życie. Rozchwytywana przez publiczność, bywająca na wielu ważnych wydarzeniach, ale prywatnie samotniczka najchętniej żyjąca na bezludnej wyspie. Oderwana od rzeczywistości bajkopisarka, ale trzymająca wyobraźnię w ramach czasowych i w narzuconej sobie dyscyplinie. Wielka artystka w zwyczajnym człowieku. Kobieta pełna sprzeczności, ale wierna swoim zasadom. Żyjąca zgodnie z własnym kompasem moralnym i szanująca prawo drugiego człowieka do przestrzeni i wolności. Nawet we własnym związku.

Przez książkę płynie się sprawnie i wartko. Jest świetnie napisana, mimo że pełna faktów i historii. Ja zupełnie nie czułam ani objętości ani tego, że autorka biografii jest naukowcem specjalizującym się w literaturoznawstwie. Miałam ogromną frajdę z poznawania Tove takiej, jaką poznała Westin.

Powiedzieć, że pokochałam Tove Jansson, byłoby niedopowiedzeniem stulecia. Ja utonęłam w tej postaci. Dla mnie to uosobienie tego, co skandynawskie. Mentalność i postawa życiowa, którą niejeden z nas chciałby prezentować.

Tove od dnia narodzin była skazana na bycie artystką, ponieważ pochodziła z artystycznej rodziny. Miała silne wsparcie rodziców w roztaczaniu swoich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kto z Was chce zostać na całe życie dzieckiem? Komu marzy się jedzenie wyłącznie słodkości? Zabawa przez cały dzień? Nieograniczona ilość zabawek? Wieczna gwiazdka…? Zastanówcie się dobrze zanim odpowiecie! Wbrew pozorom to nie jest tylko dobre. Zwłaszcza że Waszą naiwność i dziecięcą ufność można wykorzystać przeciwko Wam, a komuś na tym bardzo zależy.

Joe Hill pokazuje jak upiorne potrafi być to, co uznajemy za cudowne i jak koszmarna może być beztroska.
Po mieście krąży niejaki Upiór, który porywa – nie! właściwie zanęca! – dzieci i przewozi je do krainy leżącej po jakiejś innej stronie rzeczywistości. A tam daje im wszystko, czego chcą. Któregoś dnia w jego sidła wpada Victoria, dziecko, które umie przenosić się do cudownej krainy na własnym rowerku. Jednak jej udało się wyrwać z wesołego miasteczka ku niezadowoleniu Upiora, a po latach on wraca mścić się na uciekinierce.

Powieść w stylu Kinga (oczywiście, żadne zaskoczenie), w której wszystko ma swoje miejsce i każdy element jest istotny. W fabule dużą rolę grają rekwizyty, przez co sprawia ona wrażenie książki kierowanej do dzieci, jednak tematem zupełnie nie jest dla nich przeznaczona, co uwypukla klimat grozy. Czyta się ją tak, jak słucha się dziecięcych chórów – z ciarkami na rękach i oczekiwaniem co dalej. Całość jest podbudowana wszystkim tym, co kojarzy nam się z baśniami – walką dobra ze złem, morałem, pewną jaskrawością przede wszystkim w psychologii postaci, przerysowaniem niektórych motywów, etc. Do tego wjeżdżając do krainy wchodzimy w świąteczny klimat, który dodatkowo uczula nas na pewien nastrój, narzuca nam pewne skojarzenia. Ponadto ważne są tutaj postacie, same w sobie stanowią rekwizyt, a ich wygląd i osobowość nie jest przypadkowa. Ich wzajemne relacje też.

Historia jest prosta, dzięki temu czyta się to jednym tchem, mimo 750 stron objętości. Czytanie ułatwia język, który bardzo plastycznie opisuje rzeczywistość, a także świetne, sprawne dialogi budujące humor w tej ponurej przecież opowieści. Hill – korzystający z tradycji klanu Kingów – w wielu miejscach utyka odniesienia do kultury/pop kultury (włącznie z książkami samego Stephena Kinga), przez co też upraszcza zagadkę, jeśli te nawiązania czytelnik wychwyci.

Byłam zaskoczona jak wielką frajdę dało mi czytanie NOS4A2, biorąc pod uwagę jak źle czyta mi się samego Kinga. Po Hilla sięgałam bez przekonania i z dozą niechęci, a okazało się, że to był strzał w dziesiątkę i że spędziłam z książką dzień bez poczucia, że chcę ją chociaż na chwilę odłożyć. Polecam!

Kto z Was chce zostać na całe życie dzieckiem? Komu marzy się jedzenie wyłącznie słodkości? Zabawa przez cały dzień? Nieograniczona ilość zabawek? Wieczna gwiazdka…? Zastanówcie się dobrze zanim odpowiecie! Wbrew pozorom to nie jest tylko dobre. Zwłaszcza że Waszą naiwność i dziecięcą ufność można wykorzystać przeciwko Wam, a komuś na tym bardzo zależy.

Joe Hill pokazuje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Historyczny kryminał, rozprawka filozoficzna, wywód teologiczny, a przy okazji dobra powieść w skandynawskim klimacie.

W małej wiosce za wyrocznię uważany jest zwykle dostojnik kościelny, jako jedyny wykształcony, jako jeden z niewielu umiejący czytać. Tym samym we wszystkie ważne rzeczy we wsi angażuje się inteligentny pastor Laestadius (vel wyrocznia) z pomocą wiernego giermka Jussiego. Chłopak jednak ma swoje problemy, przez które jest źle postrzegany przez mieszkańców wioski. Na domiar złego którejś nocy ginie w lesie młoda dziewczyna, a wina spada na anonimowego niedźwiedzia, który na szczęście zostaje szybko złapany i przykładnie ukarany. Tylko czy słusznie? Czy za swoją winę? Wiadomo że nie, bo złoczyńcę łapie się na końcu. Okazuje się, że śmierć dziewczyny jest pistoletem startowym dla kolejnych wydarzeń, których świadkami jesteśmy. A w tym wszystkim głos zabiera pastor, który drwi z nieudolności miejscowych policjantów i wytyka błędy w śledztwie. Ba! Bez niego w ogóle o żadnym śledztwie nie byłoby mowy.

Ta powieść jest gęstym miksem gatunkowym. Osią obrotu jest pewna zbrodnia i wokół niej opleciona jest cała fabuła. Dodatkowo obserwujemy tę małą społeczność w określonym momencie w historii i jak przez szkło powiększające widzimy sytuację społeczną w Europie w XIX wieku. Do tego jest masa monologów dotyczących sensu istnienia, miłości do książek, do Boga, etc. Jest też wiele odniesień do człowieka i jego psychiki w ogóle. I wszystkie te elementy są świetnie wyważone.

Ja nie mogłam uwolnić się od przedziwnego poczucia, że ten klimat, który buduje autor, sposób pisania, emocje są bliskie temu, co czułam w trakcie czytania Empuzjonu Olgi Tokarczuk – to oczywiście subiektywne wrażenie. Tak jak w Empuzjonie czułam tę niesamowitą wilgoć w powietrzu, przejmujący chłód, tak i tutaj czułam powietrze przeszyte lodem i wszechobecne zimno. Dodać należy, że jesteśmy na miejscu wydarzeń latem i jesienią.

Niemi wymyślił banalną historię, która przestaje być banalna, gdy wsiąkamy w atmosferę miejsca, charaktery postaci i czasy, w jakich się znajdujemy. Ona się niby snuje, ale tak naprawdę osacza czytelnika. Pozornie nic się nie dzieje, a w głowach bohaterów rozgrywają się regularne bitwy. Bardzo podobało mi się rozwiązanie zagadki i sposób dotarcia do niego. Dobre wrażenie na mnie zrobił też sposób budowania postaci i ich niejednoznaczność. Do tego typowo skandynawska zmowa milczenia wśród zamkniętej na małej przestrzeni grupy ludzi. Bardzo dobre.

Powieść czyta się też płynnie i sprawnie ze względu na krótkie rozdziały i narrację prowadzoną z kilku stron. To nadaje dynamiki i wymusza na nas szybką weryfikację postaw i naszego toku rozumowania.

Spodziewałam się nudnej powieści historycznej z przestylizowanym językiem, którą rzucę po kilku stronach, a dostałam zaskakująco przemyślaną literaturę piękną, która ciągle siedzi mi w głowie. Polecam!

Historyczny kryminał, rozprawka filozoficzna, wywód teologiczny, a przy okazji dobra powieść w skandynawskim klimacie.

W małej wiosce za wyrocznię uważany jest zwykle dostojnik kościelny, jako jedyny wykształcony, jako jeden z niewielu umiejący czytać. Tym samym we wszystkie ważne rzeczy we wsi angażuje się inteligentny pastor Laestadius (vel wyrocznia) z pomocą wiernego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Rok w migawkach, surowy i obrazowy język, kunszt dziennikarski na wysokim poziomie.

Reportaż to niby niepozorny, ponieważ bardziej stawia na ogólny zarys panującego na świecie klimatu niż faktografię, jednak tę faktografię oddaje każda część książki, bo wydarzenia są posegregowane w miesiącach. W każdym z nich autorka prowadzi nas przez Niemcy, Anglię, Francję, Polskę, Palestynę i USA, opowiadając w jakiej sytuacji i dlaczego każdy z tych krajów się znajduje. Miejsca największego przecież zarzewia ważnych wydarzeń w tym okresie i dające obraz rodzących się czasów. Opowiada historię również przez ważne postacie: polityków, pisarzy, muzyków, aktorów. To dla nich coś się zaczyna, coś kończy.

Język Asbrink jest niesamowity. Jest angażujący, powoduje ciarki, zgrzyta między zębami. Jest zimny, ale pełen emocji. Jest obiektywny, bo autorka z równym zaangażowaniem opowiada o kanałach przerzutu ex-nazistów do Ameryki Łacińskiej jak i o fundacjach wspierających społeczność żydowską w staraniach o przedostanie się do Palestyny. Jest językiem literackim, miękkim, bo autorka w prostych opisach zawiera to, co zebrała w postaci suchych faktów ze źródeł. Dlatego czyta się to niemal jak powieść, która swą finezją nas porywa, a jednocześnie wbija w fotel, bo my wiemy, że to się działo naprawdę.

Uwielbiam książki Absrink, bo są w punkt. Tutaj nie ma zbędnego pompowania i nabudowywania. Wszystko, co jest potrzebne, żeby zrozumieć sytuację, autorka nam podaje w oszczędnym i celnym fragmencie. Uwielbiam ją również za to, że sprawnie przenosi nas z miejsca w miejsce, a my za każdym razem odnajdujemy się w jego klimacie. Mimo szarpanej narracji, bo w jednym miesiącu znajdujemy się w kilku krajach, śledzimy losy kilku bohaterów, wszystko jest tu spójne i przemyślane.

Nie jest to oczywiście doktorat z historii. Osoby dobrze zorientowane w historii współczesnej nie odnajdą Atlantydy, ale dla osób szukających swoistej pigułki i bardziej nakreślenia 1947 roku, ta książka będzie idealna. W związku z tym, że skoncentrowana jest na tym wyłącznie roku, wymaga od czytelnika nieco znajomości tła, na którym autorka się opiera, bo bez tego nie zrozumiemy pewnych zależności, relacji rządzących daną sytuacją, nie zrozumiemy motywacji.

Dla mnie z tej książki najważniejsza jest konstatacja, jaką wysnuwa Asbrink – świat po II wojnie światowej to świat mówiący „nigdy więcej!”, a my dzisiaj wiemy, że właściwie machina wojenna nie zatrzymała się wcale, tylko ewoluowała. I „nigdy więcej” przeistoczyło się w „do następnego razu”.

Rok w migawkach, surowy i obrazowy język, kunszt dziennikarski na wysokim poziomie.

Reportaż to niby niepozorny, ponieważ bardziej stawia na ogólny zarys panującego na świecie klimatu niż faktografię, jednak tę faktografię oddaje każda część książki, bo wydarzenia są posegregowane w miesiącach. W każdym z nich autorka prowadzi nas przez Niemcy, Anglię, Francję, Polskę,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Trzy pokolenia, dwie kobiety, jedna tajemnica.

Eleanor-Rigby i George-Harrison otrzymują dziwne listy, w których znajduje się informacja o tym, że ich matki ukrywały przed nimi pewną mroczną historię, która położyła się cieniem na ich przyszłości i spowodowała, że kobiety musiały na nowo zacząć swoje życie. Adresaci listów nie znają się, a przypadkowe (chociaż wcale nie) spotkanie da asumpt do rozwiązania zagadki z przeszłości i poznania swoich rodzin od zupełnie obcej im strony. Młodzi ruszają w podróż do swoich źródeł, prowadzą amatorskie śledztwo wspierani przez historyków i ówczesnych sąsiadów swoich matek. Zbierają ślady ich historii i ze strzępów składają całość, która wyjaśni im kim ich matki właściwie były i dlaczego.

Opowiadana historia osnuta jest wokół czasów okupacji i sięga współczesności. My poznajemy nie tylko losy matek naszych głównych bohaterów, ale ich babć i dziadków, bo właściwie tam jest źródło ich historii. Ważnym elementem całej zagadki jest obraz Edwarda Hoppera i on staje się ciekawą osią obrotu w tej powieści. Autor podróżuje z nami od Francji przez Stany, Londyn aż do Kanady, jednak dla czytelnika nie ma to większego znaczenia, bo żadne z tych miejsc nie porywa magią. Bardziej chodzi o odległości, jakie nas dzielą w tej powieści, niż o miejsce samo w sobie.

Ta powieść to typowa obyczajówka z historią w tle. Nie jest to saga, jaką obiecują nam blurby, a już na pewno nie jest oszałamiająca. Ale na pewno wciąga i na pewno jest dobrze napisana. Autor mądrze połączył wątki, ja nie miałam poczucia absurdu i niedopracowania. Sprytnie też prowadzi naszych bohaterów przez tę historię, a ja (z małymi mankamentami) kupiłam to w całości.

Irytująca bohaterka szybko staje się maskotką czytelnika, która przez swój dziki charakter i impulsywnie podejmowane decyzje pcha akcję do przodu. Stonowany i zachowawczy George-Harrison, zgodnie ze schematem, studzi szaleństwo książkowej partnerki. Tutaj wszystko jest poprawne. Ostatecznie cała historia opowiedziana do momentu popełnienia rzeczonej „zbrodni” przez matki bohaterów jest ciekawsza niż sama „zbrodnia”.

To lektura na jeden wieczór, nie jest wymagająca, nie oczekuje po czytelniku znajomości tła historycznego z czasów II wojny światowej ani faktów znanych z historii sztuki i należy ją traktować w kategoriach czystej rozrywki. Ja bawiłam się na niej bardzo dobrze, więc jeśli szukacie angażującej powieści na raz to Levy się sprawdzi.

Trzy pokolenia, dwie kobiety, jedna tajemnica.

Eleanor-Rigby i George-Harrison otrzymują dziwne listy, w których znajduje się informacja o tym, że ich matki ukrywały przed nimi pewną mroczną historię, która położyła się cieniem na ich przyszłości i spowodowała, że kobiety musiały na nowo zacząć swoje życie. Adresaci listów nie znają się, a przypadkowe (chociaż wcale nie)...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To nie jest historia o macierzyństwie i to nie jest historia o rodzinie. To jest opowieść o tym, jak patrzymy z góry na ludzi, którzy żyją inaczej, niż nakazuje im nasze wyobrażenie.

Ida ma swoje lata i zdaje się dzisiaj żałować pewnych decyzji w swoim życiu. Przede wszystkim tej, że nie została matką. Jednak dotychczas nie przydarzył jej się partner, z którym chciałaby założyć rodzinę. Chcąc umożliwić sobie macierzyństwo – nawet jeśli późne – postanawia o zamrożeniu jajeczek. Z tą decyzją w głowie jedzie na zjazd rodzinny do wspólnego domku letniskowego. Tam spędza czas z siostrą i jej rodziną oraz ze swoją mamą i jej partnerem. Nie jest to najłatwiejszy czas dla Idy, ponieważ na każdym kroku rodzina daje jej odczuć, że jej życie nie jest warte tyle samo, co ich. Ona nie ma dziecka, dla którego zostawi cokolwiek. Nie ma męża, dla którego poświęci życie. Ona nic nie rozumie, bo jedynie robi karierę. Nie zna się na dzieciach, bo ich nie ma. Nie potrzebuje domu, bo nie ma komu go przekazać. Kiedy na jaw wychodzą grzeszki tych wszystkich idealnych związków, to Ida staje się winna całej sytuacji. Przecież oni chcieli tylko miło spędzić czas.

Genialny obraz rodziny, która pod przykrywką tolerancji wykazuje się brakiem akceptacji postawy życiowej, niezgodnej z ich rozumowaniem. Obraz rodziny, która nie rozumie, że wybór czasem dokonuje się sam, ze względu na możliwości, jakie każdemu z nas daje życie. Wreszcie rodziny, która nie szanuje tego, że spełnianie czyichś ambicji nie jest spełnianiem naszych. W jeden weekend autorka rozłożyła na łopatki zgraną – wydawałoby się – rodzinę, która przy najmniejszym poziomie jadu była w stanie skoczyć sobie do gardeł. Pokazała relacje, w których brakło zrozumienia i empatii. Udowodniła, że ludzie nie potrafią postawić się ponad własne postrzeganie, nawet jeśli w grę wchodzą najbliżsi.

Nie polubiłam Idy, ale nie polubiłam też upiornej Marthe i jej zakłamanego męża. Nie dźwignęłam protekcjonalizmu ich matki i jej partnera. Jednak tak bardzo ta historia weszła mi pod skórę, że na pewno będę czytać każdą kolejną książkę Marie Aubert.

To nie jest historia o macierzyństwie i to nie jest historia o rodzinie. To jest opowieść o tym, jak patrzymy z góry na ludzi, którzy żyją inaczej, niż nakazuje im nasze wyobrażenie.

Ida ma swoje lata i zdaje się dzisiaj żałować pewnych decyzji w swoim życiu. Przede wszystkim tej, że nie została matką. Jednak dotychczas nie przydarzył jej się partner, z którym chciałaby...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gorzka historia miłosna, odzierająca związek z romantyzmu i namiętności, a jednak w przewrotny sposób pozytywna i dająca nadzieję.

Alice i Richard poznali się w schronisku górskim i wydawało im się, że się w sobie zakochali. Zbudowali relację, założyli rodzinę, wychowują dzieci. Jednak ponieważ życie nie jest idealne, a partnerzy nie czytają sobie w myślach, między nimi występuje wiele spięć i nieporozumień prowadząc do gromadzenia skrywanego żalu i goryczy. Ta powieść to zapis ich wspólnych pretensji, niekiedy wypowiadanych na głos, niekiedy stanowiących monolog wewnętrzny, nie wyartykułowanych w myśl zasady „domyśl się”. To nie jest opowieść o miłości, a o związku, który na pewno jest budowany na uczuciu, ale bardzo silną emocją jest między bohaterami jakiś rodzaj gniewu, frustracji, niespełnionym wyobrażeniu zaburzonym problemami dnia codziennego.

Ta powieść jest jedną z tych, w których kłócą się dwie strony i obie mają racje. Swoje racje. Autorka jest mistrzynią w budowaniu klimatu, ponieważ ja czułam tę złość razem z bohaterami. Stałam równo po obu stronach konfliktu, ponieważ każda ze stron opisuje sytuację ze swojego punktu widzenia, a on z założenia jest prawidłowy. Tylko że między małżonkami brakło otwartości na tę drugą stronę i budowania kompromisu, a to prowadziło do braku zrozumienia i chęci komunikacji. To ważne studium przypadku, w którym widać przez soczewkę, że uczucie to za mało na stabilną relację. Kształtują nas problemy i to, w jaki sposób sobie z nimi radzimy.

Niesamowicie podobała mi się ta historia. Autorka oczywiście nie stara się odpowiedzieć na pytanie czym jest idealny związek, ani nie buduje nam na siłę takiego, bo jej chodzi o pokazanie nam, że magiczne momenty w życiu nie byłyby magicznymi, gdyby towarzyszyły nam stale. Udowadnia, że relacja to codzienność, banalność. Mimo irytacji, jaką wywoływali we mnie Alice i Richard, ja ich bardzo polubiłam. Myślę, że każdy z nas może znaleźć w ich zachowaniu siebie. Mimo, że wydaje się, że ich małżeństwo się sypie, to te wyłomy w skale budują ich siłę. My dostrzegamy nieporozumienia i konflikty, bo na nich się skupiamy, ale wiemy, że jest szerszy obraz tego, co między nimi i kibicujemy im bardzo.

Wydawca nazwał Soukopovą specjalistką od krojenia rodziny. Trudno o trafniejszy epitet. Krojenie powoduje, że brzegi zawsze można zszyć. Inaczej niż przy rozszarpaniu czy rozerwaniu, gdzie krawędzie nigdy nie będą gładkie. Tutaj świetnie jest to oddane. Polecam!

Gorzka historia miłosna, odzierająca związek z romantyzmu i namiętności, a jednak w przewrotny sposób pozytywna i dająca nadzieję.

Alice i Richard poznali się w schronisku górskim i wydawało im się, że się w sobie zakochali. Zbudowali relację, założyli rodzinę, wychowują dzieci. Jednak ponieważ życie nie jest idealne, a partnerzy nie czytają sobie w myślach, między nimi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Rodzinna tajemnica z astrologią w tle oraz opowieść o współczesnych Czechach.

Wiele lat temu przez nieszczęśliwy wypadek ginie mały chłopiec. Rodzina pogrąża się w żałobie nie umiejąc poradzić sobie z sytuacją, jednak nie odcina się od swojej przeszłości i przez lata zdaje się przeżywać codzienny koszmar od nowa. Dzisiaj śledczy znajdują w jeziorze samochód, w którym siedzi martwy mężczyzna. Wydaje się, że stracił panowanie nad pojazdem i przypadkiem utonął. Co łączy te wydarzenia? Pozornie nic. Jednak to początek świetnej historii o zemście i karze. To też opowieść o więzach rodzinnych i ich sile.

W tej powieści podobała mi się jej niepozorność. To, że na pozór śledztwo nie posuwa się na krok do przodu – detektywi mają problem z badaniami techników, wiele osób zjawia się na miejscu zbrodni nieświadomie zacierając ślady, główny prowadzący nie radzi sobie z nowoczesnymi technologiami, a intuicja to nieco za mało. I my śledzimy te powolne ruchy i ciągle nam się wydaje, że tuż za zakrętem uderzy w nas pociąg. I mimo, że nie uderza, to nas cieszy ten rozwój wypadków. Dodatkowo ukochana Mariana to kobieta zaangażowana w kwestie astrologii i zodiaków, o czym dowiadujemy się dużo i czym autorka sprytnie wciąga czytelnika w prawie mistyczną grę z czymś większym, bardziej nieprzewidywalnym, żeby wreszcie sprowadzić nas na ziemię i uświadomić, że zło to jednak ludzki wynalazek.

Dodatkowo powieść ma świetny klimat. Rzeczywiście w niczym nie przypomina literackich Czechów, których kojarzę z klasyki, a za którymi nie przepadałam. Te Czechy są otwarte, zróżnicowane kulturowo, ciekawe, atrakcyjne. Nabrały współczesnego języka, zwyczajów, unowocześniły się.
Tutaj Prochazkova buduje nastrój kryminału miejskiego, dzięki czemu oprowadza nas po okolicznych terenach, przewozi nas z miejsca w miejsce, wciąga nas w otoczenie i skłania do wspólnego rozwiązywania zagadki. Ponadto cała fabuła jest mocno oparta na charakterach postaci, które są bardzo dobrze wymyślone i napisane. Ich nie da się nie lubić, chociaż nie są idealni (a raczej właśnie dlatego). To trzyma czytelnika przy książce, bo poznanie bohaterów oznacza poznanie motywów, a to w kryminałach najważniejsze.

„Mężczyzna na dnie” zaskoczył mnie tym, że przez swoją zwyczajność nie miałam ochoty go odkładać. Jest napisany bardzo sprawnie, wartko i zabawnie (czasem ironicznie). Zburzył moje przeświadczenie o tym, że literatura czeska jest nieciekawa i nie ma mi nic do zaproponowania. Otworzył mi oczy na współczesną czeską powieść i zrobił to, co najbardziej kocham w książkach – poszerzył mój horyzont poszukiwań. Polecam!

Rodzinna tajemnica z astrologią w tle oraz opowieść o współczesnych Czechach.

Wiele lat temu przez nieszczęśliwy wypadek ginie mały chłopiec. Rodzina pogrąża się w żałobie nie umiejąc poradzić sobie z sytuacją, jednak nie odcina się od swojej przeszłości i przez lata zdaje się przeżywać codzienny koszmar od nowa. Dzisiaj śledczy znajdują w jeziorze samochód, w którym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ciepła opowieść o relacjach, samotności i o tym, dlaczego tajemnice nigdy nie prowadzą do niczego dobrego.

Mika jest czarownicą, o czym wiedzą tylko wybrani (a nie jest ich wielu), w tym jej ciotka/zastępcza matka Primrose. Dziewczyna szuka swego miejsca – geograficznie i emocjonalnie – często zmieniając pracę, mieszkanie i krąg znajomych. Ostatecznie trafia do szalonego Domu na Odludziu, w którym mieszkają Ian i Ken (para będąca ze sobą od zawsze, jak sami mówią), Lucie (dobry duch, opiekunka i prawdziwa pani domu), Jamie (zdystansowany i niechętny gościom stróż domowego ogniska). A tymi wszystkimi dorosłymi rządzą trzy kilkuletnie wcielenia szatana o niewyczerpywalnych pokładach pomysłowości – Rosetta, Terracota i Altamira. Nad nimi ma zapanować Mika i spróbować nauczyć je radzić sobie z magicznymi umiejętnościami. Całkiem spodziewanie to totalnie wywraca jej życie do góry nogami. Pokazuje zupełnie nieznane jej emocje, otwiera jej oczy na wiele rzeczy, o których nigdy nie sądziła, że w niej drzemią, skutecznie usypiane przez lata dzięki samokontroli i presji wywieranej przez Primrose (ale nie tylko). Wreszcie Mika będzie chciała czegoś więcej.

To jest powieść o czymś, co Armistead Maupin nazwał „logical family”, czyli o rodzinie, jakiej nie łączą więzy krwi, a prawdziwa relacja oparta na zaangażowaniu i empatii. O tym, że z jednej rodziny wyrastamy, a w drugą wrastamy. Ta książka pokazuje, że człowiek nigdy nie jest samotny, jeśli nie chce być. Udowadnia, że poświęcenie nie jest poświęceniem, jeśli dotyczy osób, na których nam zależy. Że nie przewidzimy każdego niebezpieczeństwa. Że trzymanie pod kloszem nie daje schronienia, a buduje niepewność i strach przed nieznanym. To wreszcie historia o akceptacji samego siebie, tolerancji wobec otoczenia, godzenia się z naszą przeszłością. Magia jest tu pretekstem do opowiedzenia o rzeczach całkiem przyziemnych. Jest też wytrychem do tego, żeby wyprowadzić bohaterów z sytuacji bez wyjścia.

Mam wrażenie, że słowo „ciepła” przy okazji tej książki pojawia się nader często, ale rzeczywiście trudno o bardziej trafny epitet. Autorka zrobiła wszystko, żeby roztopić nasze serca i przypomnieć nam o tym, co ważne w życiu. Poprzez zbudowanie fabuły; charakterów postaci, które są dość nietuzinkowe i których nie da się nie lubić; scenografię, która w innym gatunku powodowałaby lęk, a tutaj daje poczucie bezpieczeństwa; język, który jest miękki i lekko melancholijny. Dodatkowo autorka ciekawie łączy wątki historii i sprytnie zamyka wszystkie warstwy.

Oczywiście książka ma też mankamenty – moment, w którym przychodzi kryzys dla bohaterów, jest dla mnie straszny. Nieprzemyślany, tandetny i sztampowy. Jednak kryzys był potrzebny, żeby odwrócić bieg wydarzeń, jak zwykle w tego typu powieściach, dlatego wybaczam go autorce.

Polecam tę książkę, bo ja dostałam więcej, niż się spodziewałam.

Ciepła opowieść o relacjach, samotności i o tym, dlaczego tajemnice nigdy nie prowadzą do niczego dobrego.

Mika jest czarownicą, o czym wiedzą tylko wybrani (a nie jest ich wielu), w tym jej ciotka/zastępcza matka Primrose. Dziewczyna szuka swego miejsca – geograficznie i emocjonalnie – często zmieniając pracę, mieszkanie i krąg znajomych. Ostatecznie trafia do szalonego...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Opowieść o matkach, o klątwie pokoleń, o miłości i nienawiści.
Minna prowadzi restaurację przy drodze do niewielkiej miejscowości. Na co dzień stałymi bywalcami restauracji są mieszkańcy miejscowości, jednak w trakcie ogromnej nawałnicy zupełnie przypadkiem wpadają do niej obcy. Nawałnica zmusza ich do krótkiej współegzystencji, ale my poznajemy ich głębiej i od podszewki. Widzimy też to, że ten przypadek jest, powiedzmy sobie, umowny. Poznajemy historie tych postaci poprzez opowieść o macierzyństwie – szkiełko i oko ustawione jest w różnym miejscu, czasem z punktu widzenia matki, czasem dziecka, czasem jeszcze gdzie indzie, ale pryzmatem jest miłość matki. Wymuszone spotkanie w jednym miejscu przy drodze przelotowej staje się dla autorki pretekstem do opowiedzenia o tym, jak niszcząca potrafi być siła przywiązania. Jak destrukcyjny jest brak zrozumienia drugiej strony relacji, mimo że relacja rodzic-dziecko nie jest relacją równorzędną. Bardzo przewrotnie uświadamia też, że towarzyszące nam często przeświadczenie, że nie wychowamy dzieci tak, jak wychowywali nas nasi rodzice, nie jest ani prawdziwe ani prawidłowe. I wreszcie przekłuwa balonik, bo tak naprawdę nigdy nie odcinamy pępowiny tylko przeistaczamy ją w inną.

Oczywiście nie byłoby bazy do fabuły, gdyby nie to, że między bohaterami występuje nić tajemnicy z przeszłości, jakieś zadawnione rany, nigdy nie zagojone. Wiele niewypowiedzianych kwestii, które rozdzieliły ich zupełnie niepotrzebnie. Do tego autorka daje nam dodatkowe postacie (jak młoda, ambitna dziennikarka, nie skażona wszystkim tym, co przez lata gotowało się w tej małej miejscowości) w charakterze spiritus movens.

Ja nie zżyłam się z bohaterami tej powieści. Nie polubiłam żadnej postaci. Nie kibicowałam nikomu, bo też komu kibicować, kiedy motywacja jest wynikiem działań wykonanych przez kogoś innego. Dzięki temu być może sama treść dotarła do mnie na innym poziomie świadomości.

To, co podobało mi się szczególnie, to forma narracji, która jest prowadzona z punktu widzenia różnych bohaterów tej historii. Dzięki temu wiemy tyle, co oni, ale widzimy też kilka sytuacji z różnych perspektyw, co pozwala nam ocenić, czego nie wiedzą narratorzy.
Przy postaci Minny narracja jest prowadzona w formie inwokacji do kogoś, kogo nie widziała od lat, kogo praktycznie nie zna, ale za kim bardzo tęskni. To brzmi prawie jak list, jak litania. Dzięki temu proste komunikaty przybierają formę budowania relacji, a nie zwykłej komunikacji. Więcej znaczą. Świetny zabieg.

Zakochałam się w Axelsson. Ta książka spowodowała, że uzupełniłam biblioteczkę o wszystko, co znalazłam tej autorki. Jak zwykle przy Skandynawskich autorach zderzamy się z dramatycznym smutkiem wyrażonym w tak prostych słowach, że aż wszystko boli w środku. Ja zupełnie nie jestem fanką tematu macierzyństwa, raczej go unikam, bo mnie nie dotyczy (żeby nie powiedzieć, że drażni), ale w tym przypadku uderzył we mnie bardzo mocno. Myślę że dlatego, że Pępowina jest nie tylko o tym.

Opowieść o matkach, o klątwie pokoleń, o miłości i nienawiści.
Minna prowadzi restaurację przy drodze do niewielkiej miejscowości. Na co dzień stałymi bywalcami restauracji są mieszkańcy miejscowości, jednak w trakcie ogromnej nawałnicy zupełnie przypadkiem wpadają do niej obcy. Nawałnica zmusza ich do krótkiej współegzystencji, ale my poznajemy ich głębiej i od podszewki....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Co byście zrobili, gdyby zostało Wam pół roku życia? Jak byście się czuli, wiedząc, że wszystko wokół Was zniknie w ciągu najbliższych miesięcy? Jak wykorzystalibyście czas, nie mając właściwie żadnych możliwości, bo zostaliście sami?

Australia, bliżej nie określony czas zimnej wojny. Północna półkula globu nie istnieje – zmiotła ją bomba atomowa, która została odpalona w wyniku konfliktu NATO z Rosją. Do Australii zbliża się chmura pyłu popromiennego, która powoduje, że ludzie umierają w męczarniach. U wybrzeży Australii siły NATO rozstawiają łodzie podwodne i lotniskowce w celu monitorowania stanu lądu i ustalenia, kto pozostał przy życiu. Z USA zostaje wysłany pewien oficer marynarki, który ma zwerbować na łódź podwodną australijskich marynarzy i wyruszyć z nimi w rejs zwiadowczy. My śledzimy losy amerykańskiego oficera, a przez jego pryzmat obserwujemy społeczność niewielkiego miasteczka pod Melbourne, która szykuje się do końca świata.

Shute maluje niesamowity obraz krótko przed apokalipsą – co nie jest tak częste w literaturze, jak obraz tuż po. Pokazuje z jakimi problemami borykają się ludzie odcięci od wszelkich zewnętrznych źródeł. Nie ma paliwa, nie ma dostaw, nie ma transportu, nie ma łączności. Wszystko, na czym oparta była egzystencja, było dostarczane, a teraz nie ma skąd. Do tego ci, którzy jeszcze żyją, nie mają ochoty spędzić ostatnich dni w pracy, więc nie ma sprzedaży, usług, ludzie stają się na te ostatnie dni samowystarczalni. Dodatkowo liczą, że uda im się zrobić coś innego, spróbować czegoś nowego, odważyć się na szaleństwo. Piją, bawią się, odliczając dni, godziny. Wszystko przestaje mieć znaczenie – pieniądze, odpowiedzialność, przyszłość.

Bardzo mi się podobał sposób pokazania postaw ludzkich – każda była inna, ale każda uzasadniona. Jedni postanawiają do ostatniego dnia pełnić służbę. Inni postanawiają nie czekać na śmierć i popełniają samobójstwo. Inni z kolei zupełnie nie przyjmują do wiadomości oczywistości i snują plany na przyszłość. Wszyscy na swój sposób walczą z tym, co nieuchronne. Powieść jest porażająca właśnie przez to, że staje się bliska każdemu z nas. Shute mówi o zwykłych ludziach, którzy pomstują na wojnę, w którą zostali uwikłani nie biorąc w niej udziału. O tym, że los ludzkości został przesądzony jednym naciśnięciem guzika. Bezmyślnym, niczym nie uzasadnionym działaniem, przeliczonym na destrukcję. Przygnębiająca jest narracja autora, totalnie zwyczajna, beznamiętna, jakby pogodzona, mimo że sytuacja jest absolutnie niezwyczajna.

Ja też poczułam, że Shute mówi nam, że nie da się przeżyć życia w pół godziny i żebyśmy żyli tak, jakby każdy dzień był ostatnim, bo możemy żałować.

Całkiem przypadkiem Nevil Shute stał się kolejnym autorem w moim życiu, po którego będę sięgać w ciemno. Po powieści „Miasteczko jak Alice Springs” miałam obawy, czy powieść sci-fi jest tym, w czym ten autor będzie dobry, ale okazuje się, że Shute umie świetnie ograć temat sci-fi po to, żeby opowiedzieć coś więcej i zmienić banał w wartościową treść. Polecam!!

Co byście zrobili, gdyby zostało Wam pół roku życia? Jak byście się czuli, wiedząc, że wszystko wokół Was zniknie w ciągu najbliższych miesięcy? Jak wykorzystalibyście czas, nie mając właściwie żadnych możliwości, bo zostaliście sami?

Australia, bliżej nie określony czas zimnej wojny. Północna półkula globu nie istnieje – zmiotła ją bomba atomowa, która została odpalona w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Inteligentna zagadka, mocna bohaterka (również w gębie ), ciekawe rozwiązania wątków.

Dwie przyjaciółki – Mania i Julia – prowadzą razem cukiernię. Ich charaktery to jak ogień i woda. Mania jest słodka, naiwna, troskliwa. Julia twarda, asertywna, nieufna. Pewnego dnia umiera jedna starsza pani – sąsiadka Manii – co paraliżuje wszystkich w okolicy. Wydawało się, że kobieta nie miała wrogów, raczej była znana z uprzejmości, etc. Dobra osoba. Szybko okazuje się, że nie umiera ona z przyczyn naturalnych, a Mania (ze względu na pewien otrzymany od denatki przedmiot) staje się jedną z podejrzanych w całej sprawie. Julia próbuje pomóc przyjaciółce wyplątać się z problemu, jednocześnie pomagając organom ścigania znaleźć właściwego sprawcę.

Świetna, sprawna powieść z dobrze zbudowaną intrygą. Ja bardzo lubię Agnieszkę Płoszaj za język – ostry, cięty, sarkastyczny. Dzięki niemu jej książki czyta się szybko, lekko i sięga się po nie z ochotą. Mam wrażenie, że jest dla autorki naturalny i wypływa z niej samej, więc tym większa przyjemność w czytaniu.

Duże wrażenie robi też zawsze na mnie to, że śledztwo nie trzyma się utartej ścieżki. Dzięki temu autorka wprowadza różnorodność w fabule i zaskakuje. Historia nie jest taka, jak sobie ją na początku układamy. W tle mamy wiele wątków, które na końcu schodzą do pointy i okazuje się, że każdy jest ważny, chociaż na początku nic ich nie łączy.

Niesamowicie też przywiązuję się do bohaterek, które są pełnokrwiste i wiedzą, czego chcą. Szczególnie polubiłam Julię, która jest uparta i nastawiona na cel. Jej siłą jest budowanie relacji z ludźmi na takim poziomie, że jest w stanie walczyć o każdego do ostatniej kropli krwi. Zbudowana fasada twardej i nieprzejednanej pozwala jej na osiąganie wszystkiego, co sobie zaplanuje. Doskonale rozumiem jej postawę życiową i jej dylematy.

Kryminalnie Czarodziejka broni się bardzo dobrze od początku do końca, wciąga bez reszty i jest właściwie nieodkładalna. Akcja toczy się szybko, warstwy fabularne narzucane są ekspresowo. To jest rasowa powieść, która trzyma poziom i nie spuszcza z tonu ani na moment.

Inteligentna zagadka, mocna bohaterka (również w gębie ), ciekawe rozwiązania wątków.

Dwie przyjaciółki – Mania i Julia – prowadzą razem cukiernię. Ich charaktery to jak ogień i woda. Mania jest słodka, naiwna, troskliwa. Julia twarda, asertywna, nieufna. Pewnego dnia umiera jedna starsza pani – sąsiadka Manii – co paraliżuje wszystkich w okolicy. Wydawało się, że kobieta...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Cięty język, zwariowana bohaterka i szalona historia.

Alvie ma siostrę bliźniaczkę, Beth. Beth jest oczkiem w głowie wszystkich. Kochana córeczka mamusi. Szczęśliwa żona i matka. Piękna, bogata, wykształcona. A Alvie? Alvie nie udaje się nic. Nie ma przyjaciół, nie utrzymuje kontaktów z rodziną, jej związki to raczej przelotne znajomości. Ciąży nad nią jakieś niezrozumiałe fatum, które pcha ją ku wyłącznie złym decyzjom. Gdy traci pracę i zostaje wyrzucona z mieszkania, z bólem serca postanawia odwiedzić siostrę na Sycylii. Tam okazuje się, że nic nie jest czarno-białe a Alvie ma szansę odbić się od dna.

Do tego, żeby spodobała Wam się ta książka, jest przekonanie się do jej konwencji. Tu wszystko jest przerysowane, wyolbrzymione i przekoloryzowane. Relacje dziewczyn z ich matką. Łóżkowe ekscesy (zwłaszcza Alvie). Cała intryga i sposób jej rozwiązania. Sposób patrzenia Alvie na świat. Trzeba przyjąć, że to nie jest literatura faktu. Od początku do końca dostajemy po uszach niewybrednym językiem, odrealnionymi sytuacjami, które nikomu innemu nie mogłyby się przydarzyć (a na pewno nie w takim natężeniu). To prawie komiks prozą. To coś między Bondem a Austinem Powersem. Jednak ja to kupiłam w całości. To jest zabawne, odmóżdżające (tak, to też czasem jest potrzebne!), dające duży zastrzyk energii i pozytywnych emocji.

Autorka sprytnie przenosi akcję powieści z nudnego, deszczowego Londynu na atrakcyjną, gorącą Sycylię. Mamy ogromny dom, basen, ogród, jacht, lamborghini, modne ciuchy, buty, kosmetyki… to wszystko sprawia, że znajdujemy się w lepszym świecie niż Seks w wielkim mieście. Taka historia nie mogłaby toczyć się na Alasce wśród farmerów! Do tego dużo się dzieje – romanse (no… powiedzmy…), zabójstwa, paserstwo, kradzież, mafia. I to wszystko w tempie 300 km/h.

Mimo totalnej niedorzeczności postaci Alvie trudno nam jej nie lubić. Ja nie wiem, czy sama nie chciałabym mieć takiego podejścia (używając eufemizmu: „co będzie to będzie”). Mimo wielu złych rzeczy, które dzieją się za jej sprawką (lub wręcz są przez nią dokonywane) ciągle jej kibicujemy. Mimo absurdalności jej życia chcemy śledzić jej losy i przewidywać jej kroki – nie wiedzieć po co, bo to wiele z logiką nie ma wspólnego.

Jeśli chcecie absolutnie zakręconej historii, która angażuje i poprawia nastrój oraz bohaterki, której nie polubicie, ale za którą będziecie tęsknić, to ta powieść jest dla Was.
Moim zdaniem autorka chciała, żebyśmy przy czytaniu po prostu dobrze się bawili i za dużo nie myśleli, nie rozbierali tego na czynniki pierwsze. Zatem bawcie się!

Cięty język, zwariowana bohaterka i szalona historia.

Alvie ma siostrę bliźniaczkę, Beth. Beth jest oczkiem w głowie wszystkich. Kochana córeczka mamusi. Szczęśliwa żona i matka. Piękna, bogata, wykształcona. A Alvie? Alvie nie udaje się nic. Nie ma przyjaciół, nie utrzymuje kontaktów z rodziną, jej związki to raczej przelotne znajomości. Ciąży nad nią jakieś niezrozumiałe...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Powieść drogi, w trakcie której może wydarzyć się wszystko. Historia o tym, jak życie stawia nas w ekstremalnych sytuacjach w ułamku sekundy a także o tym, jak umiemy zbudować coś od nowa na zgliszczach starego. Opowieść o traumatycznych doświadczeniach, o postawach ludzkich i o tym, jak wiele czynników ma wpływ na nasze życie i co tak naprawdę determinuje nasze działania.

Lydia żyje z mężem i synem w Acapulco. Jest bardzo rodzinna, pielęgnuje relacje międzyludzkie i prowadzi swój biznes – księgarnię. Przypadkowo (szybko się okazuje, że wcale nie) angażuje się w bliższą znajomość z klientem, który punktuje, kupując od niej właśnie te książki, które są jednymi z najważniejszych w jej życiu. Pewnego dnia w trakcie jednej z rodzinnych imprez dzieje się coś absolutnie dramatycznego i Lydia traci wszystkich w przeciągu kilku minut. Szesnaście osób, których imiona obiecuje sobie powtarzać do końca życia. Pozostaje wyłącznie jej ośmioletni syn – Luca.
Kobieta rozumie, że jej rodzina stała się ofiarą kartelu narkotykowego i że musi podjąć najtrudniejszą decyzję o opuszczeniu swojego domu. Postanawia dostać się do USA, co w obliczu zbudowanego na granicy muru, który ma odsiać migrantów z południa, okazuje się mocno karkołomne. Lydia i Luca wyruszają w trudną i długą podróż, ponieważ do pokonania jest 1300 mil, a żaden legalny sposób transportu nie wchodzi w grę. Zaczyna się walka o przetrwanie.
Podczas przeprawy oboje poznają różnych ludzi – migrantów, którzy opowiadają swoje historie; funkcjonariuszy, urzędników i żołnierzy, którzy pod płaszczykiem walki z nielegalną migracją stają się okrutnymi bestiami; przypadkowych lokalnych mieszkańców, którzy starają się pomóc w najprostszy sposób (woda, leki, ciepłe ubrania). Jednocześnie ciągle mają z tyłu głowy fakt, że uciekają przed wyrokiem, jaki wydał na nich ścigający ich kartel.

Trudno było mi się wgryźć w tę opowieść, ponieważ ma nierówne tempo. Albo nie dzieje się nic i autorka snuje nam różne nitki albo dzieje się tak, że czytelnik przeżywa stres za losy bohaterów. Po jakichś 100-150 stronach zrozumiałam, że właśnie to wprowadza nas w klimat i powoduje, że czujemy się jak ci uciekinierzy. Jedziemy dzień i noc na dachu pociągu, po to, żeby nagle na hasło „alarm!” zeskoczyć z tego dachu i pognać jak najdalej, żeby nie dać się złapać i zawrócić z drogi.
Nie umiałam też przejść przez tę książkę płynnie, musiałam ją odkładać i wracać do niej, bo skoki napięcia, jakie funduje nam Cummins, są na tyle porażające, że nie da się po nich wrócić do spokojnej lektury. Po przeczytaniu zapisuję jednak tę kwestię po stronie zalet.
Cała historia mocno mnie przeczołgała i to wielokrotnie. Podczas czytania czuje się ciągły strach o wszystko, o każdy moment tej wędrówki. Czy któryś służbista cofnie ich do Meksyku? Czy nie zamarzną na pustyni w środku nocy? Czy wystarczy im pieniędzy na kolejne dni? Czy to właśnie oni znajdą się w gronie tych bezimiennych umierających w trakcie drogi? Czy wystarczy im szczęścia, żeby dotrzeć na miejsce?

Losy Lydii i Luca zdają się być uniwersalne, bo przecież taka migracja jest nam znana od pokoleń – nasza rodzima literatura sama jest pełna takich ucieczek od wojny, biedy, szykanowania – więc nie są szczególnie wyjątkowe. Co nie odbiera im prawdziwości i nie pozbawia emocji, które uderzają w nas z ogromną mocą. Polecam!

Powieść drogi, w trakcie której może wydarzyć się wszystko. Historia o tym, jak życie stawia nas w ekstremalnych sytuacjach w ułamku sekundy a także o tym, jak umiemy zbudować coś od nowa na zgliszczach starego. Opowieść o traumatycznych doświadczeniach, o postawach ludzkich i o tym, jak wiele czynników ma wpływ na nasze życie i co tak naprawdę determinuje nasze działania....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Umówmy się, że jedynym plusem tej książki jest jej temat. Igor Mitoraj. Cała reszta to nieporozumienie. Wbrew obietnicy na początku książki ani to biografia ani beletryzowana.

Igor Mitoraj to postać w Polsce mało znana, z pewnością tutaj nie doceniona, jak udowadnia świat sztuki hołubiąc Mitoraja wszędzie indziej. Wiadomo, że był skryty i niechętnie opowiadał o sobie. Uważał, że za niego mówi jego rzeźba. Wiadomo, że przeprowadził się do Pietrasanta, ponieważ zależało mu na ciszy, z dala od zgiełku, tempa i chaosu. To wiadomo z wywiadów, które są przytaczane w treści. Z książki dowiadujemy się też, że był przemiłym człowiekiem, wszyscy wypowiadają się o nim wyłącznie ciepło i pozytywnie. Jak dla mnie to tyle, co wyniosłam po jej przeczytaniu. Wszystko inne to zapychacze, nic nie znaczące napompowane sformułowania, domysły nie mające poparcia w niczym (może to miała być ta część beletryzowana?) i grafomania.

Autorka koncentruje się na opisywaniu życiorysów różnych postaci, które z Mitorajem nie miały nic wspólnego i miejsc, w których postawił chociaż mały palec u stopy - skądinąd pewnie ciekawych, ale nie dlatego sięgnęłam po książkę. Pierwsza część książki o związku rodziców artysty, wydumana, oparta na konfabulacjach, rozwleczona na 30 stronach. O tym, że oboje mówili w różnych językach i że połączył ich uniwersalny język miłości, dowiadujemy się z co najmniej trzech różnych akapitów powtórzonych w jednym rozdziale. Ich historii - rozpoczętej w obozie przecież - zupełnie nie poczułam. Wiele tutaj znajdziemy sformułowań w stylu „cóż Mitoraj musiał myśleć, patrząc na te kwitnące wzdłuż alei jabłonie”, które nic nie wnoszą i niczego nie budują, poza frustracją czytelnika.

Autorka opowiada o ważnym wydarzeniu w całej drodze (nazwijmy ją przewrotnie) reporterskiej – spotkaniu z partnerem artysty, który spędził z nim wiele lat, w tym ostatnie lata jego życia. Człowiek bezcenny dla tej historii. Sama autorka napisała, że dowiedziała się o Mitoraju więcej z godzinnego spotkania, niż przez cały okres zbierania dokumentacji. Szkoda, że nam oszczędziła tej wiedzy. Niestety my z tej rozmowy dostajemy strzępki, jakieś rozrzucone zdania to tu, to tam, bez szerszego spojrzenia na postać jako całość.

Jedyna wartość tej książki jest taka, że dzięki niej parę osób dowie się, że był ktoś taki jak Igor Mitoraj, że był wielkim artystą i może sięgnie głębiej i poszuka w innych miejscach informacji skuszony samą postacią. Na to liczę.

Umówmy się, że jedynym plusem tej książki jest jej temat. Igor Mitoraj. Cała reszta to nieporozumienie. Wbrew obietnicy na początku książki ani to biografia ani beletryzowana.

Igor Mitoraj to postać w Polsce mało znana, z pewnością tutaj nie doceniona, jak udowadnia świat sztuki hołubiąc Mitoraja wszędzie indziej. Wiadomo, że był skryty i niechętnie opowiadał o sobie....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przewrotna opowieść o tym, jak życie płata nam figle i sprawia niespodzianki – mniej lub bardziej przyjemne.

Selma – w tej bajce przewodnicząca starszyzny – w swym szamańskim widzie przepowiada śmierć spadającą na wioskę. Ene due rabe. Nikt nie wie, kogo ona dosięgnie ani dlaczego, bo czy warto pytać o powód okapi?
Córka Selmy, zmęczona mężem oderwanym od rzeczywistości, poszukuje przyziemnej miłości dającej jej oparcie. Zwykłego życia przeplatanego szaleństwem, a nie nim ogarniętego.
Luiza traci w dzieciństwie kogoś, kto miał być przy niej już zawsze, po to, żeby za kilka lat zrozumieć, że na zawsze ma różne znaczenia.
Wszystkie trzy odkrywają w swoim życiu prawdziwe uczucia, emocje i prawdziwych ludzi, którzy są obok niezależnie od okoliczności. Ludzi, którzy pozwalają im wierzyć, że one są najważniejsze.

My poznajemy małą miejscowość, w której żyje Luiza, jej sąsiadów i otoczenie, wokół którego toczy się historia oraz oczywiście trzy główne bohaterki i ich małe światy. Wchodzimy w miejsce, w którym wszyscy się znają, wszystko o sobie wiedzą (czy na pewno?), często żyją tam od pokoleń.

Ta powieść jest zaskakująco przewidywalna i nieprzewidywalnie zaskakująca. To historia o tym, w jak przedziwnych okolicznościach spotykamy na swojej drodze coś ważnego, kogoś ważnego. Jak długo nie zdajemy sobie sprawy z powagi sytuacji. Jak często wyciągamy wnioski za późno. Jak nie zauważamy małych sygnałów, które daje nam świat i nie doceniamy ich znaczenia. Niesamowicie ciepła opowieść, niosąca nadzieję, chociaż pełna gorzkich momentów. Z założenia mówi o śmierci, więc nic w tym dziwnego. To też opowieść o miłości, która przychodzi z zaskoczenia, nawet jeśli towarzyszy nam przez całe życie.

Książka, wbrew swoim niewielkim gabarytom, opowiada o długim okresie od dzieciństwa Luizy do momentu, w którym jest samodzielna, niezależna, dojrzała. Duże przeskoki w czasie powodują, że dostajemy to, co najważniejsze. Powieść jest w ogóle bardzo esencjonalna. Krótkie rozdziały, krótkie zdania, bez zbędnych dłużyzn, opisów, etc. Mimo to emocjonalnie porywa i rozczula. Mniej znaczy więcej. Sprawne, zabawne dialogi dodatkowo uatrakcyjniają fabułę. Bardzo, bardzo dobra rzecz.

Czytając miałam w głowie przedziwne wrażenie, że wylądowałam w scenerii serialu „Gdzie pachną stokrotki” (Pushing Daisies), ponieważ ma podobny klimat. Niby to wszystko kolorowe, radosne, a pod pokrywką szalone ciotki, cukiernik, który ożywia (i uśmierca!) dotykiem i inne dziwactwa. Tutaj też wszystko to, co można poczytać za rzewne, słodkie i niestrawne, jest świetnie wyważone ciekawym spojrzeniem autorki i charakterami postaci.

Przewrotna opowieść o tym, jak życie płata nam figle i sprawia niespodzianki – mniej lub bardziej przyjemne.

Selma – w tej bajce przewodnicząca starszyzny – w swym szamańskim widzie przepowiada śmierć spadającą na wioskę. Ene due rabe. Nikt nie wie, kogo ona dosięgnie ani dlaczego, bo czy warto pytać o powód okapi?
Córka Selmy, zmęczona mężem oderwanym od rzeczywistości,...

więcej Pokaż mimo to