-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1184
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać433
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2022-03-16
2013-07-07
"GONE" to seria, którą znają wszyscy miłośnicy książek. Polecana jest właściwie przez wszystkich. Drugi tom sagi był, w mojej ocenie, dość słaby, ale szybko sięgnąłem po część trzecią, aby dowiedzieć się, czy Grant rozwinie historię i poprawi swoje błędy. Muszę przyznać, że tomem trzecim autor niezwykle mnie zaskoczył i nadrobił z nawiązką niedoskonałości poprzednich części.
Historia w ETAP'ie jest coraz bardziej dramatyczna. Po zawaleniu jaskini, życie w mieście powoli wraca do normy. Problem głodu został już w dużej mierze zażegnany, dzięki połowom ryb, pracy na polu i bertach. Rada ETAP'u próbuje ustalić uniwersalne prawda, aby odciążyć Sama, który musi rządzić silną ręką. Na dodatek, w społeczeństwie pojawia się ktoś jeszcze. Niepozorna osoba zmienia się w Prorokinię i kontaktuje się... ze światem zewnętrznym. Wkrótce to, jak i banda Zila, ale także ataki Caine'a doprowadzą ludność ETAP'u na skraj przepaści.
Długo czekałem na część, która zaskakiwałaby mnie na każdym kroku. Pierwsza była dobra, a druga raczej monotonna. Tym razem jednak, Grant zaatakował nas wszystkim na raz. Ale po kolei. Cieszę się, że w "Fazie trzeciej", autor pełną parą zabrał się za to, co w jego serii jest największym atutem - za tajemnice. Wszystkie potwory, demony, moce - wszystko pojawiało się na raz i zmieniało się tak szybko, że ledwo można było się w tym rozeznać. Wątek, na który czekałem, mianowicie historia Brittney, został pociągnięty od początku do końca i był tak skomplikowany, że nadal mam mały mętlik w głowie.
Mimo wszystko to nie Brittney sprawiła, że część ta była taka niezwykła. To postać Orsay, którą poznajemy już wcześniej, zmienia bieg historii. Właściwie nie do końca ona, a jej menadżerka Nerezza, o której dowiadujemy się naprawdę ciekawych rzeczy... Orsay to skromna dziewczyna, skora do poświęceń ale łatwo nią manipulować. Jej mocą jest wkradanie się do ludzkich snów, nawet snów osób poza strefą. Dzięki niej dzieciaki dowiadują się, co dzieje się na zewnątrz. Ale zadajmy sobie proste pytanie? Czy to prawda? Czy nie uległa ona wpływom przyjaciółki? Społeczeństwo dzieli się na zwolenników i przeciwników, ludzie jak zwykle zaczynają się sprzeczać... Jeden podział za drugim. W ETAP'ie jest coraz gorzej...
Dokładnie to, na czym mi zależało, pojawiło się w tomie trzecim, a nie pojawiło się w drugim. Od Orsay i Nerezzy, czas przejść do najpotężniejszej osoby w strefie, do Pete'a. Tym razem zaskoczył mnie ponad wszelką miarę. Zaczynam się bać, jak będzie zachowywać się w przyszłości. Co prawda, swoje moce ujawnił tylko dwa razy, ale zrobił to w tak spektakularny sposób, że aż mnie zatkało. To, co pokazał swojej siostrze jest dla mnie nadal nie zrozumiałe i mam nadzieję, że szybko dowiem się, o co chodzi.
Ostatnia rzecz a propos sekretów. Cieszę się, że Grant uchylił rąbka tajemnicy i ukazał nam szczątkowo to, co dzieje się na zewnątrz strefy. Dowiedzieliśmy się, jak zareagował świat, państwo a przede wszystkim rodziny. Przez chwilę nawet, narrator skupił się na emocjach matki Sama, co było ciekawym zagraniem. Ostatnia scena w książce zwaliła mnie z nóg. Oby było jeszcze lepiej.
O samej akcji i fabule pisać zbyt wiele nie będę. Fabuła oczywiście jest kontynuacją historii rozpoczętej już wcześniej. Możecie być jednak pewni, że Grant nareszcie popisał się swoim warsztatem i opowieść napisał w sposób nietuzinkowy. Akcja szybko brnie naprzód i wszystko dzieje się naraz, dlatego czasem aż trudno do końca wszystko zrozumieć. Jest to jednak atut, nie ma czasu na nudę, wciągamy się niesamowicie w historię i czujemy się tak, jakbyśmy stali w Perdido Beach, wrzuceni w sam środek chaosu. To, czego zabrakło mi wcześniej, teraz mamy aż za dużo. Wreszcie nie ma paplaniny a jest prawdziwa akcja.
W każdej części autor stopniowo wprowadza nowych bohaterów. Tym razem pojawił się zupełnie nowy wątek - Grant opowiada o małej wysepce, na której także mieszkają dzieci... Są to przybrani potomkowie gwiazdorów filmowych, tak więc żyją w luksusie i mają co jeść. Niestety, sielanka kończy się, kiedy na wyspę dociera brat Sama. Bardzo się cieszę, że autor nie opowiada tylko o jednych bohaterach i ciągle rozwija historię, dzięki czemu jest ona niezwykle rozbudowana i interesująca.
Warto wspomnieć jeszcze o jednym plusie lektury. Bohaterowie w drugiej części byli bardzo sztuczni i potwornie mnie irytowali. Nadal denerwuje mnie Sam, który ucieka w najważniejszych momentach, ale tym razem dobrze scharakteryzowano, dlaczego to zrobił. Strach, przerażenie ale również walka z tym, co najgorsze w jego umyśle. Nie było to sztuczne i Sam wreszcie zachowywał się jak normalny chłopak, choć momentami był zbyt "władczy". Astrid... Astrid... Zdemaskowana, nareszcie. Niby idealna. A jednak nie. Ale mimo wszystko, za to, co zrobiła na koniec, znów ją lubię. Zdała sobie również sprawę z tego, co zarzuciłem jej po przeczytaniu części drugiej i mam nadzieję, że naprawi swe błędy. A Zil? Czekałem na moment, w którym to spotka go to, na co sobie zasłużył. Jestem w pełni usatysfakcjonowany i dziękuję Dekce.
Czas wszystko podsumować. Trzecia część naprawdę pozytywnie mnie zaskoczyła. Wszystko to, co nie spodobało mi się w "Głodzie", teraz zostało naprawione i z radością mogłem czytać prawdziwą, rozwiniętą, wielowątkową powieść fantastyczną, na którą tak długo czekałem. Grant popisał się warsztatem, pociągnął dalej tajemnice, które najbardziej mnie ciekawiły, ale także stworzył nowe, jeszcze bardziej przerażające. Postacie wreszcie nie są sztuczne i nie można im niczego zarzucić. Dodatkowo, poznajemy nowych ludzi, którzy może zmienią coś w przyszłości ETAP'u. Poznajemy też szczątkowo opowieści o świecie zewnętrznym, które bardzo nas zaciekawiają. Zastanawiam się, jak będzie wyglądać część czwarta. Etapowicze zaczną chyba życie od zera, bez większości wrogów, z zalążkiem systemu... Po prostu świetna część. 10 na 10.
"GONE" to seria, którą znają wszyscy miłośnicy książek. Polecana jest właściwie przez wszystkich. Drugi tom sagi był, w mojej ocenie, dość słaby, ale szybko sięgnąłem po część trzecią, aby dowiedzieć się, czy Grant rozwinie historię i poprawi swoje błędy. Muszę przyznać, że tomem trzecim autor niezwykle mnie zaskoczył i nadrobił z nawiązką niedoskonałości poprzednich...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-05-05
"Gra Endera" to pierwszy tom serii, opowiadającej o tytułowym Enderze, który zmienia losy całego świata. Cykl został napisany przez znanego, amerykańskiego autora powieści fantastycznych i science-fiction, Orson'a Scott'a Card'a. Nie jest to moje pierwsze spotkanie z dziełem pisarza, ale uważam je za naprawdę udane.
Życie Endera zmienia się na zawsze. Jeszcze kilka chwil temu żył jak każde inne dziecko, teraz, żegna się z siostrą, bratem i rodzicami, aby na najbliższe lata opuścić Ziemię i szkolić na dowódcę, jakiego potrzebuje świat. Dorośli pokładają w nim nadzieję. Aby rozwinąć jego umiejętności najbardziej jak to możliwe, posuwają się do czynów niemalże karygodnych. Czy złamie to Endera? Jak potoczy się walka z robalami? Czy na Ziemi utrzyma się pokój?
Zanim sięgnąłem bo książkę "Gra Endera", czytałem bardzo dużo pozytywnych opinii na jej i właściwie nie spotkałem się z żadną negatywną, odradzającą recenzją. Zaintrygowany takim fenomenem, wypożyczyłem lekturę, gdy tylko pojawiła się w bibliotece. Muszę przyznać, że zaskoczyła mnie. Nie tylko ciekawa i przemyślana fabuła, ale przede wszystkim intryga zawiązana przez nauczycieli i ujawniająca się z ich krótkich rozmów a także sama postać Endera, która jest naprawdę wielowymiarowa.
W dziele Card'a, fabuła wydaje się być prosta. Młody, inteligenty chłopak przyłącza się do dowództwa sił Ziemi, aby zniszczyć najeźdźców i tym samym stać się bohaterem rozpoznawalnym przez wszystkich ludzi. Mimo prostego celu, jakim jest zabicie robali, droga do jego osiągnięcia jest niezwykle trudna, usiana brutalnymi i niesprawiedliwymi sytuacjami. Bardzo podobało mi się przede wszystkim to, że książka pokazała w jasny sposób, że losy chłopaka były dokładnie zaplanowane i dorośli zwyczajnie nim sterowali. Każdy gest, każda sytuacja a czasem nawet i osoba, stojąca na jego drodze - wszystko znalazło się w ściśle opracowanym scenariuszu, który był powoli wcielany w życie. Ale czy cel uświęca środki? Dodatkowo, główny bohater o wszystkim wiedział. Był świadom, że jego życie jest zaplanowane z góry, że każda sytuacja początkowo miała miejsce na papierze generała, który w gabinecie planował kolejne ruchy. Starał się z tym walczyć ale wiedział, że nie wygra, dlatego się temu poddawał i grał z nauczycielami, choć wiedział, że pozornie jest na straconej pozycji.
W lekturze poruszyło mnie przede wszystkim to, jak bardzo pomiatano Enderem. Stał się marionetką w rękach wojska, którą można było wykorzystać do każdych celów. Momentami przerażało mnie to, że wszystko z góry było przewidziane. Chłopak żył w swoim świecie, świecie marzeń i ambicji. Co najważniejsze, nie marzył o zostaniu sławnych dowódcą czy bohaterem. Śnił przede wszystkim o powrocie do domu i zaznaniu miłości oraz przyjaźni. Pragnął, aby inni widzieli w nim przyjaciela, a nie wroga, ale przez większą część jego dzieciństwa, był izolowany, co również było dobrze zaplanowanym krokiem nauczycieli. Zaskoczyło mnie to, jak wiele skrajnych emocji i zachowań może kryć kilkuletnie dziecko. Mimo, że wiedział o intrydze dorosłych i starał się jej przeciwstawić, wygrywał w ich nieuczciwych grach. Mimo, że był sam a jego marzeniem była miłość i przyjaźń, nie załamywał się i nie zwracał uwagi na samotność; brnął do przodu mimo przeciwności. Kiedy był na skraju wyczerpania czy załamania, nie ukazywał tego na zewnątrz, wciąż myślał trzeźwo i wpadał na pomysły ratujące jego i jego drużynę z opresji. Po prostu był najlepszy. Na sali, gdzie odbywały się walki, był maszyną bez emocji - liczyła się wygrana. Gdy dopiero ją osiągnął, wszystko z niego uchodziło, o czym czytelnik przekonuje się nie raz, nie dwa. Ponadto, w sytuacjach krytycznych był w stanie posunąć się naprawdę daleko, może nawet zbyt daleko. Choć nieświadomie, potrafił wyrządzić najgorszą krzywdę.
Pisząc o "Grze Endera", nie sposób byłoby nie wspomnieć o rodzeństwie Andrew, czyli o Valentine oraz Peter'ze. Oboje wpłynęli znacząco na jego życie. Peter zawsze znęcał się nad swoim bratem i groził wszystkim dookoła śmiercią. Stąd też, bardzo ciekawi mnie jego metamorfoza. Zastanawiam się czy była prawdziwa i czy będąc dorosłym, był dobrym człowiekiem. Osiągnął naprawdę dużo, ale nie zostało wspomniane czy twardą ręką i strachem, czy raczej zaufaniem i nadzieją. Jestem pewien, że brat Andrew wpisał się (a może raczej wrył się) w jego życie, jako morderca. Ender często porównywał się do niego, przekonując siebie, że wciąż nie są tacy sami. Ponadto, cały czas mam przed oczami to pamiętne lustro z zamku na Końcu Świata. Zastanawia mnie, jaka miała być metafora Peter'a i węży.
Valentine to zupełna odwrotność Peter'a. Ciepła, miła, troskliwa i kochająca Andrew mimo wszystko. To ona nadała mu imię Ender (z angielskiego kończący) i tak właściwie zostało. To Valentine przekonywała go by wziął udział w szkoleniu na dowódcę, wspierała go i pisała do niego tysiące listów, które nigdy nie dochodziły.
Jeśli chodzi o rodzeństwo Endera, jest jedna rzecz, która bardzo mnie intryguje. Mam na myśli sprawę Demostenesa i Locke'a. Nie chcę zdradzać, o co chodziło i zagłębiać się w szczegóły ale historia tych dwóch wirtualnych, z początku, postaci pokazuje, jak łatwo manipulować i przekonać tłum do swoich racji. Gdy tak ważna postać jak Demostenes, ustąpiła i zgodziła się z Locke'iem (według wcześniejszego planu), ten zdobywa władzę, do której dążył i nikt nie zważa już na to, że wielki reformator ma... kilkanaście lat. A propos młodego wieku. Bardzo zdziwiło mnie to, że główni bohaterowie mieli na początku sześć lat, potem osiem, dziesięć a jednocześnie dokonywali wielkich rzeczy i bez problemu dorównywali intelektem dorosłym. Było to dla mnie szokujące, gdyż w wieku sześciu lat dzieci uczą się jak napisać w liniach literkę a, a w wieku jedenastu szlifują mnożenie w zakresie 1000, zaś Valentine na przykład, już zmieniała bieg historii i miała swoich zagorzałych zwolenników, nierzadko wśród bardzo wpływowych ludzi...
Ostatnia rzecz, na którą chciałem zwrócić uwagę, to historia robali. Jest ona nieco dziwna i mało dla mnie zrozumiała, stąd też pewnie taka intrygująca. Ostatnie rozdziały wniosły do historii zupełnie inne, świeże spojrzenie na unicestwione przez Endera inteligentne formy życia. Mówca umarłych wygłosił coś, co nie przyszło do głowy Ziemianom. Wybaczenie ze strony robali i obietnica pokoju. Ale w jaki sposób mogli się komunikować? Przecież nie istnieli. Przecież Ender nie mógł słyszeć ich głosów? A ponadto, gdy przeczytałem o tym, co znalazł na planecie, zabrakło mi tchu i naprawdę się przeraziłem. Nie mogę doczekać się rozwinięcie tego wątku.
Trudno mi było zrecenzować tę książkę, ponieważ jest zupełnie inna niż wszystkie. Czytelnik zwraca większą uwagę na samą postać Endera, niż na fabułę. Z przyjemnością, współczuciem a nawet trwogą śledzi jego dalsze losy w wojsku, jego zmagania się z samym sobą oraz walkę z wrogim otoczeniem. Mimo wszystko, nie możemy powiedzieć, że historia jest prosta. Ma wiele zawiłych wątków i tajemnic, a intrygi są dobrze zaplanowane i przeprowadzone. Ponadto, zakończenie które wbiło mnie w fotel, wręcz nakazuje kontynuowanie serii w poszukiwaniu odpowiedzi. I tak właśnie zrobię. Poza tym, nie mogę doczekać się ekranizacji, która ma pojawić się już niedługo. Oceniam na 10 na 10.
"Gra Endera" to pierwszy tom serii, opowiadającej o tytułowym Enderze, który zmienia losy całego świata. Cykl został napisany przez znanego, amerykańskiego autora powieści fantastycznych i science-fiction, Orson'a Scott'a Card'a. Nie jest to moje pierwsze spotkanie z dziełem pisarza, ale uważam je za naprawdę udane.
Życie Endera zmienia się na zawsze. Jeszcze kilka chwil...
2014-08-02
Gdy wpadnie się w czytelniczy wir, nie można się z niego wydostać. Zatracony w świecie Harry'ego Pottera, sięgnąłem po "Czarę Ognia" tuż po skończeniu trzeciej części serii. Zanim zabrałem się do czytania, miałem co do tego tomu raczej mieszane uczucia. Za filmem przepadałem najmniej spośród całej sagi i obawiałem się, że książka może okazać się tak samo nieciekawa. Wciąż zastanawiam się, jak w ogóle mogło mi to przejść przez myśl!
Finał Mistrzostw Świata Quidditcha to wydarzenie, na które czekają czarodzieje na całym świecie. Tym razem event bierze swoje miejsce w Zjednoczonym Królestwie, ku uciesze Harry'ego, Rona oraz ich przyjaciół, którzy otrzymali od pana Weasley'a darmowe wejściówki. Niestety, cudowną atmosferę imprezy niszczy napaść tajemniczych czarodziejów. Gdy na niebie rozbłyska znak Śmierciożerców, wśród kibiców wybucha prawdziwa panika. Już wkrótce ma się ziścić najgorszy z możliwych scenariuszy dla świata magii.
Rowling z każdą kolejną częścią sukcesywnie rozszerza naszą wiedzę na temat magii. Świat, który stworzyła, jest więcej niż wyjątkowy. Po prostu go ubóstwiam i kocham w każdym calu. Mimo, że oglądając film niezbyt podobał mi się pomysł na Turniej Trójmagiczny, w książce okazało się to strzałem w dziesiątkę. Czemu? Przede wszystkim dało to autorce ogromne pole do popisu, jeśli chodzi o prezencję możliwości czarodziejów. Wiele niesamowitych zaklęć, które i w naszym życiu zdecydowanie by się przydały, Skrzeloziele czy też inne specyfiki na życie pod wodą... Wszystko to było naprawdę cudowne. Nie wspomnę nawet o magicznych stworzeniach - przede wszystkim smokach, które odegrały ważną rolę w pierwszej konkurencji. Mimo tak wielu nowych informacji, wciąż mam ogrom pytań i apetyt na dużo więcej!
Mam wrażenie, że czwarta część jest już nieco dojrzalsza od trzech poprzednich. Sama fabuła jest bardziej skomplikowana, a nielogiczne zachowania bohaterów zostały zminimalizowane. Grubość książki udowadnia sama, że historia powinna być złożona i wielowątkowa. Od siebie dodam, że jest również nieprzewidywalna, oraz niezwykle absorbująca. Akcja wciąż pędzi do przodu i mimo częstych opisów "szkolnego życia" od opowieści nie można się oderwać. Ów dojrzałość widać również po sposobie pisania. Być może autorka wzięła pod uwagę, że książkę czyta również wielu dorosłych, lub zwyczajnie dostosowała swój styl, ponieważ wraz z każdym tomem bohaterowie dorastają, a zatem dziecięcy i zbyt luźny język nie byłby już dobrym wyborem. Tom czwarty czyta się szybko, swobodnie, a język i styl autorki to zdecydowane atuty powieści.
Ach, moi bohaterowie... Każdego z nich uwielbiam, każdego za coś innego, z żadnym nie chciałbym się pożegnać na zawsze. Harry od dziecięcych lat imponował mi odwagą, poświęceniem i miłością wobec innych. Hermiona, nareszcie nie nieznośna skarżypyta, ma głowę na karku, a jej wiedza okazuje się być niezwykle przydatna. Osobiście nie wiem, jak to możliwe, że mając szansę nauki w Hogwarcie i dostęp to setek ksiąg z zaklęciami, tylko ona jedna uczy się więcej, niż jest to potrzebne. Gdybym mógł uczyć się magii, byłbym chyba największym kujonem na świecie... Ron to wspaniały przyjaciel, choć mam wrażenie, że żyje nieco w cieniu sławnego Pottera i nierzadko jest mi go szkoda. Myślę, że cała rodzina Weasley'ów jest pełna wartości, a pieniądz nie odgrywa dla nich głównej roli. Wciąż nienawidzę za to Malfoya, który jest do bólu irytujący, oraz Snape'a, który gnębi Gryfonów jak nikogo innego... W "Czarze Ognia" pojawiła się jeszcze jedna postać, którą uważam za wyjątkowo nieznośną. Rita Skeeter to dziennikarka, która za wszelką cenę dąży do sensacji, niszcząc reputację naszych bohaterów. Każde jej poczynanie wywoływało we mnie falę złości. Na szczęście niezastąpiona Hermiona znalazła na to rozwiązanie!
Czas już na podsumowanie. "Czara Ognia" to część tak samo świetna, jak wszystkie inne. Mam wrażenie, że Rowling napisała ją nieco dojrzalej, kreując o wiele bardziej złożoną intrygę i skupiając się także na opisach samego magicznego świata i szkolnego życia - z czego naprawdę się cieszę. Bohaterowie nakreśleni przez autorkę są wspaniali i nie potrafię obiektywnie ich ocenić, gdyż traktuję ich jak przyjaciół z dzieciństwa... Nikogo nie zaskoczy moja wysoka nota. Polecam! 10/10
Gdy wpadnie się w czytelniczy wir, nie można się z niego wydostać. Zatracony w świecie Harry'ego Pottera, sięgnąłem po "Czarę Ognia" tuż po skończeniu trzeciej części serii. Zanim zabrałem się do czytania, miałem co do tego tomu raczej mieszane uczucia. Za filmem przepadałem najmniej spośród całej sagi i obawiałem się, że książka może okazać się tak samo nieciekawa. Wciąż...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-11-03
Harry Potter to magiczna seria, którą zna właściwie każdy. Magiczna nie tylko ze względu na to, że opowiada o czarodziejach. Ewenementem dzieła Rowling jest to, że pisarka zdołała stworzyć świat, który pokochały miliony ludzi na całym świecie. Historia Pottera jest znana praktycznie wszystkim, a uniwersum tak rozbudowane, że powstają całe książki opisujące Świat Magii. Od publikacji pierwszej części w 1997, o której opowiem nieco więcej, do dziś trwa niezwykła ekscytacja książkami Rowling - po części za sprawą ekranizacji. Choć Harry'ego Potter'a znam już od kilkunastu lat, dopiero teraz zdecydowałem się przeczytać książkę, tyle że w oryginale. Była to świetna przygoda i na pewno nieraz jeszcze do tej lektury powrócę!
Harry mieszka ze swoimi wujkami oraz rozpieszczonym kuzynem. Nie można powiedzieć, że utrzymuje z rodziną dobre relacje. Już wkrótce jednak życie chłopca ma się diametralnie zmienić. Po otrzymaniu tajemniczego listu od niejakiego Hagrida, na jaw wychodzą druzgocące kłamstwa i prawda... która dopiero może zawrócić w głowie. Potter został przyjęty do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, gdzie przyjdzie mu zmierzyć się z jego przeszłością oraz... jednym z najpotężniejszych czarnoksiężników wszech czasów.
Któż z Was nie chciałby otrzymać listu z Hogwartu? Ja swojego z upragnieniem oczekiwałem, ale niestety nigdy do mnie nie dotarł. Samo to jednak, że marzyłem o rzeczy, która było jedynie literacką fikcją, o czymś świadczy. Od kiedy pamiętam, pragnąłem być jak Harry Potter, móc czarować za pomocą różdżki, podróżować na miotle i zwiedzać wielkie zamczysko, które byłoby moją szkołą. Rowling stworzyła niepowtarzalny świat, w którym pragnęli zamieszkać wszyscy, którzy zapoznawali się z jej sagą. Jest to uniwersum niezwykle rozbudowane. Wiele wątków pobocznych, tysiące postaci o interesującej historii, setki miejsc, których nigdy nie zobaczymy, a także legendy, tradycje i czarodziejska gwara. Pozostaje tylko pytanie... Jak i kiedy Rowling zdołała obmyślić coś tak świetnego? Nikomu, jak myślę, nie udało się stworzyć tak kompletnego fantastycznego świata, a jednocześnie tak realnego i powiązanego z naszym. Czytając Pottera mamy wrażenie, że Magia jest tuż obok nas i tylko czeka na odkrycie. Aż żal przyznać, że świata takiego nie ma (chyba, że istnieje, a ja jestem Mugolem, który nie ma prawa o tym wiedzieć...).
W pierwszej części Rowling skupia się najbardziej na przedstawieniu Świata Czarodziejów. Dość dokładnie opowiada o przybyciu Harry'ego na ulicę Pokątną, potem przedstawia pierwsze tygodnie w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Pisarka wprowadza nas w zupełnie nową, interesującą kreację, a gdy poznamy ją w miarę dobrze, Rowling przechodzi do intrygi. Choć w książce kilka razy przewija się słowo Voldemort, dopiero pod koniec lektury rozwija się właściwa opowieść o kamieniu filozoficznym oraz tajemniczym złodzieju, który planuje go zdobyć dla własnych celów. Sądzę, że autorka dobrze przedstawiła tajemnicę. Przekazywała ona czytelnikowi dawkowane informacje, niczego nie zdradzając za szybko, a całe śledztwo wplotła w codzienne życie bohaterów. Zawsze zastanawiało mnie to, dlaczego w końcu Harry znalazł ten kamień w swojej kieszeni. Wyjaśnienie Dyrektora słabo mnie przekonuje...
Jak wspomniałem wcześniej, w książce pojawia się bardzo wiele różnych postaci. Nie dziwne jednak, że najbardziej polubiłem Harry'ego, Hermionę i Rona. Jest to trójka dobrych przyjaciół, którzy rozwiązują razem tajemnice Świata Magii. Bardzo zaintrygowało mnie to, że bohaterowie ci potrafili dotrzeć do prawdy nawet wtedy, gdy nikt inny wcześniej tego nie osiągnął. Sprytem, wiedzą i umiejętnościami rozwiązywali kolejne złożone problemy, aby dotrzeć do samego sedna. Zawsze marzyłem o tym, żeby być tak odważny jak Harry, utalentowany jak Hermiona i przyjacielski, zabawny jak Ron. Oprócz tej trójki, niezwykle pozytywną postacią jest Hagrid. Świetny kompan, z którym zawsze można porozmawiać o wszystkim, co gnębi i nurtuje. Dumbledore w pierwszej części jawi się jako postać niejako legendarna, tajemnicza i intrygująca. Taka na pewno pozostanie i z chęcią przeczytam o niej więcej w kolejnych tomach.
Rowling to pisarka bardzo utalentowana. Potrafiła stworzyć książkę dla dzieci i młodzieży, którą pokochaliby również dorośli. Moim zdaniem używała dość luźnego, ale ciekawego języka. Najbardziej rozśmieszał mnie język Hagrida, który mówił takim slangiem, że przez kilka minut musiałem rozszyfrowywać, co właściwie rzekł. Brytyjka nie skupiała się zbytnio na opisach, których mogło nieco brakować, ale właściwie to nie narzekałem... Bardzo podobało mi się to, jak autorka ukazała świat oczami jedenastolatka. Zrobiła to umiejętnie, zachęcając tym samym do dalszego czytania. Jestem niezwykle ciekawy, jak poradzi sobie w kolejnych częściach.
Czas już na podsumowanie. Cóż mógłbym dać "Kamieniowi Filozoficznemu", jeśli nie najwyższą notę? Świat przedstawiony przez Rowling jest po prostu niezwykły. Intryga przeprowadzona w pierwszej części została dobrze nakreślona, choć dzieje się ona niejako obok. Głównym wątkiem jest jednak poznawanie i aklimatyzacja w nowej szkole, wśród nowych, ponadto magicznych, osób i miejsc. Książka jest dość krótka, ale dobrze wprowadza nas w świat, z którego prawdopodobnie przez długi czas się nie wydostaniemy. Polecam! 10 na 10.
Harry Potter to magiczna seria, którą zna właściwie każdy. Magiczna nie tylko ze względu na to, że opowiada o czarodziejach. Ewenementem dzieła Rowling jest to, że pisarka zdołała stworzyć świat, który pokochały miliony ludzi na całym świecie. Historia Pottera jest znana praktycznie wszystkim, a uniwersum tak rozbudowane, że powstają całe książki opisujące Świat Magii. Od...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-08-04
Harry Potter to seria kultowa i znana przez wszystkich. Jeszcze w wakacje postanowiłem odświeżyć sobie tę historię i przeczytałem kilka kolejnych części. Gdy doszedłem do piątej, przystanąłem na chwilę. Prawie tysiąc stron... To dość dużo. Ponadto, po kilkudniowych ciągłych przygodach z Potterem obawiałem się, że zwyczajnie się znudzę. Nic bardziej mylnego! Już od pierwszych stron "Zakon Feniksa" wciągnął mnie tak, że nie mogłem się wydostać, a kolejne strony wręcz przewracały się same.
Piąty rok w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie przyniesie ze sobą duże zmiany. Niedługo przed rozpoczęciem roku szkolnego Harry zostaje zaatakowany przez dementory w mieście mugoli. Za użycie zaklęcia Patronusa zostaje on początkowo... wydalony ze szkoły. Na szczęście proces sądowy i bardzo skuteczna ingerencja Dumbledore'a przynoszą uniewinnienie. W szkole jednak pojawia się tajemnicza wysłanniczka Ministerstwa Magii - Dolores Umbridge. Już wkrótce wywróci ona całą szkołę do góry nogami. A Voldemort w tym czasie wzrasta w siłę...
Pisałem o tym już niejednokrotnie, ale do Harry'ego Pottera mam ogromny sentyment. Jest to seria, z którą dorastałem i na każde jej wspomnienie łza kręci mi się w oku. Powrót do tego świata był dla mnie czymś niesamowitym. Rowling ma ogromny talent, ponieważ zdołała od pierwszych stron porwać mnie w głębiny jej historii. Czułem się tak, jakbym tego nie czytał, a oglądał przez myślodsiewnię. Każda kolejna część jest moim zdaniem dojrzalsza i czyta się je coraz lepiej. O tym, jak bardzo rozbudowana jest fabuła "Zakonu Feniksa" świadczy już sama grubość książki. Już to sobie wyobrażam, jak dzieci nieprzepadające za czytaniem, a zakochane w Potterze, ujrzały w dniu premiery tak opasłe tomisko... Wielowątkowość to duży atut serii Rowling, ponieważ autorka jest w stanie przedstawić w sposób wiarygodny i interesujący świat magii, który przecież każdego z nas tak bardzo ciekawi.
W "Zakonie Feniksa" pojawiło się wszystko, czego mógłbym oczekiwać. Dość dokładne opisy życia szkolnego - tego zawsze mi brakowało. Na reszcie mogłem z bohaterami przyjść na lekcje i uczyć się zaklęć. No właśnie... zaklęcia. Było ich w książce niesamowicie dużo, z czego naprawdę się cieszę! W końcu w Gwardii Dumbledore'a potrzebni byli zaprawieni w boju czarodzieje. Zapomnijmy jednak na chwilę o Hogwarcie. Rowling nareszcie przeniosła akcję w wiele przeróżnych miejsc. Mam tutaj na myśli przede wszystkim kryjówkę Zakonu oraz siedzibę Ministerstwa, włączając w to różne Departamenty. Świat przedstawiony zatem został ciekawie rozbudowany, a opisy - nie za długie, nie za krótkie - poprawnie opisywały wszystkie odwiedzane miejsca.
Nie mogę rzecz jasna nie wspomnieć o bohaterach. Nasza cudowna trójca - Harry, Hermiona i Ron... Na ich temat chyba nie muszę się rozwodzić, prawda? Uwielbiam, kocham, ubóstwiam, mógłbym o nich czytać setki stron! W "Zakonie Feniksa" na reszcie pojawia się Syriusz, w swoim majestacie. Bardzo go lubię i naprawdę żałuję tego, co się z nim stało. W piątym tomie miałem też okazję spotkać mój ulubiony czarny charakter - Bellatrix. Jest to wspaniale wykreowana postać, a w filmie została odegrana przez Carter w sposób zwyczajnie mistrzowski! Ogólnie rzecz ujmując, uważam że w całej serii Pottera bohaterowie są najważniejsi. To właśnie do nich tak się przywiązaliśmy, ich losy śledziliśmy, za nimi płakaliśmy... To oni uczą nas przyjaźni, braterstwa, miłości i pogody ducha mimo przeciwności losu. Ich heroizm był dla nas przykładem, a ich spryt i ciężka praca był przez nas podziwiane. Rowling stworzyła wspaniałe, nietuzinkowe postacie, które uwielbiam. Jest to opinia bardzo subiektywna, ale nic na to nie poradzę.
Czas już na podsumowanie. Kolejny tom przygód Pottera, a ja już mam ochotę na więcej. Szczególnie, że właśnie teraz cała historia zaczyna się rozkręcać, a na horyzoncie pojawia się już cień wielkiej bitwy z Sami-Wiecie-Kim. Ocena to czysta formalność, gdyż nie mógłbym nie przyznać tej książce najwyższej noty. Polecam, zachęcam! Czytajcie i nie bądźcie już dłużej mugolami! 10 na 10.
Harry Potter to seria kultowa i znana przez wszystkich. Jeszcze w wakacje postanowiłem odświeżyć sobie tę historię i przeczytałem kilka kolejnych części. Gdy doszedłem do piątej, przystanąłem na chwilę. Prawie tysiąc stron... To dość dużo. Ponadto, po kilkudniowych ciągłych przygodach z Potterem obawiałem się, że zwyczajnie się znudzę. Nic bardziej mylnego! Już od...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-08-15
Agatha Christie to pisarka, o której słyszał każdy. Sam osobiście nie lubię kryminałów, ale mimo wszystko nazwisko Brytyjki spotykałem nie raz. Po przeczytaniu bardzo pochlebnej recenzji "I nie było już nikogo", przypadkowo znalazłem książkę w bibliotece i uznałem, że trzeba nareszcie poznać ten nowy dla mnie gatunek. Naprawdę nie żałuję i już rozglądam się za kolejną książką Christie.
Dziesięć osób. Nie łączy ich praktycznie nic. Nie znają się. Wiedzą tylko, że płyną na Wyspę Murzynków, do tajemniczego właściciela Owena. Mimo pozorów - mają jednak coś wspólnego. Wszyscy są winni zbrodni i żadnego z nich nie może - w sposób zgodny z prawem - dosięgnąć kara. Już wkrótce, na ich oczach, rozegra się dramat, który doprowadzi ich do szaleństwa. Dramat, podyktowany słowami wiersza o Dziesięciu Murzynkach znanego wszystkim dzieciom. I nie będzie już nikogo...
"I nie było już nikogo" uważam za trafiony wybór. To, co zachęciło mnie do sięgnięcia po książkę to przede wszystkim dobre recenzje oraz niewielka liczba stron. Uznałem, że jeśli historia mi się nie spodoba (a do kryminałów nie byłem zbyt dobrze nastawiony) to po prostu jakoś przebrnę. Okazało się, że nie musiałem, bo wciągnąłem się od pierwszych stron. Na początku opisywany jest każdy z bohaterów oraz powód, dla którego został ściągnięty na wyspę. Już wtedy zauważyć można, że postacie są zupełnie inne. Cały wachlarz charakterów. Każda osoba prezentuje sobą inną mentalność, inną przeszłość, status społeczny i zachowanie. Sędzia, lekarz, inspektor, dziewczyna i stara panna. To dość kontrastowe. Mimo wszystko każdy z nich, pod maską przyzwoitości i moralności, skrywa sekret. Jedni nie mają jakichkolwiek wyrzutów sumienia, inni zaś na samą myśl o tym, co zrobili wiele lat temu, dostają zimnych potów.
Postacie są naprawdę świetne. Dobrze wykreowane charaktery - to muszę przyznać. Ale najbardziej spodobało mi się to, że nikt nie był tym, za kogo się podawał. Jedni zatajali więcej, inni mniej. Zachwyciło mnie to, że z biegiem czasu poznawaliśmy kolejne fakty z życia każdego bohatera i mogliśmy układać sobie w głowie jego życiorys, osądzając go jednocześnie. Ponadto, obserwowaliśmy jak coraz bardziej zamykali się w sobie lub tworzyli niestabilne sojusze. Podejrzewali się nawzajem, co doprowadzało ich do szaleństwa i skrajności. Wyłaniały się z nich zwierzęce instynkty i zachowania. Starali się racjonalnie myśleć ale w obliczu własnej śmierci jest to dość trudne.
Wiele osób, opowiadając mi o swoim zamiłowaniu do kryminałów, zwracało uwagę na dwie rzeczy: radość z możliwości typowania mordercy i szoku lub dumy na sam koniec, oraz intrygę. Postanowiłem pobawić się w sędziego, ale szybko zrezygnowałem, bo nie wiedziałem kompletnie co o całej sytuacji sądzić. Do samego końca zresztą nie wiedziałem, czy może jednak ktoś z zewnątrz nie dokonuje mordu, bo morderca za dobrze się zamaskował. To było nie do odgadnięcia. A może jestem za mało doświadczony i podejrzliwy? Na dodatek bardzo spodobał mi się pomysł z Murzynkami. Był do zabójczy żart. Podobał mi się humor mordercy, który postępował według wskazań dziecięcego wierszyka oraz zabawiał się figurkami, zabierając kolejną po śmierci następnej ofiary. Bardzo dobry pomysł, szczególnie, kiedy potępieńcy uświadomili sobie, że to oni są murzynkami a kolejne figurki znikają...
W książce jest bardzo wyraźny motyw zbrodni i kary. Nie dosięgnie ich ręka prawa, ale ręka szaleńca, który wymierza sprawiedliwość we własnym zakresie owszem. Skojarzyło mi się to trochę z "Piłą", który wystawiał na bolesną próbę niegodziwych ludzi, którzy poświęceniem mogli odkupić swe winy. Zabijał ich tylko w ostateczności. Nasi bohaterowie nie mieli szans na poprawę, zresztą raczej jej nie chcieli.
Cóż mogę powiedzieć? Dzięki "I nie było już nikogo" otworzyły się dla mnie drzwi do nowego rodzaju powieści. Cieszę się, że zacząłem od tak znanego dzieła Christie i choć nie mam doświadczenia w tym gatunku, to jestem pewien, że warto sięgnąć i przeczytać, spodoba się każdego. Intryga jest nieźle zawiązana i mordercy właściwie nie można wytypować, na dodatek bardzo pozytywny jest żart z wierszem i figurkami Dziesięciu Murzynków. Bohaterowie są ciekawi i zupełnie różni od siebie. Zachęcam i oceniam na 10 na 10.
Agatha Christie to pisarka, o której słyszał każdy. Sam osobiście nie lubię kryminałów, ale mimo wszystko nazwisko Brytyjki spotykałem nie raz. Po przeczytaniu bardzo pochlebnej recenzji "I nie było już nikogo", przypadkowo znalazłem książkę w bibliotece i uznałem, że trzeba nareszcie poznać ten nowy dla mnie gatunek. Naprawdę nie żałuję i już rozglądam się za kolejną...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-05-01
Po Igrzyska Śmierci sięgnąłem kilka dni temu, za sprawą obejrzanego wcześniej w kinie filmu o tym samym tytule. Książkę zamierzałem przeczytać już rok temu ale zginęła pośród innych i została przeze mnie zapomniana. Po tak długim czasie po raz kolejny postanowiłem się za nią zabrać co okazało się strzałem w dziesiątkę.
Igrzyska Śmierci opowiadają historię szesnastoletniej Katniss Everdeen, głównej bohaterki oraz narratorki, która zamieszkuje futurystyczny kraj Panem, powstały na ruinach Stanów Zjednoczonych. Kraj ten dzieli się na Kapitol i dwanaście dystryktów. Dziewczyna, która w wieku dwunastu lat została główną żywicielką rodziny, mieszka w dystrykcie dwunastym - najbiedniejszym, praktycznie pozbawionym wszystkiego. Wraz z Galem, jej najlepszym przyjacielem, wybiera się na zakazane polowania poza teren dystryktu. Jest to jej jedyna szansa na utrzymanie przy życiu siebie, dwunastoletniej siostry Primrose oraz matki, która po śmierci męża całkowicie odcięła się od rodziny.
Nadchodzi dzień dożynek. Jest to coroczne wydarzenie, odbywające się w każdym z dystryktów, mające na celu wyłonienie jednego chłopaka i jednej dziewczyny z każdej części Panem, którzy uczestniczyć będą w Głodowych Igrzyskach. Dzięki temu wydarzeniu Kapitol przypomina ludności o buntach i powstaniach, które zniszczyły kraj i doprowadziły do jego upadku.
Katniss, która jest pewna, że jej siostra nie zostanie wylosowana, gdyż jej imię i nazwisko znajdują się tylko na jednej kartce z ponad kilku tysięcy, odważnie rusza na plac miejski. Effie Trinket, po przemowie prezydenta dwunastego dystryktu wkłada rękę do kuli i wyciąga karteczkę z imieniem i nazwiskiem tegorocznego trybuta płci żeńskiej. Jest nią Primrose Everdeen. Siedemdziesiąte Czwarte Głodowe Igrzyska właśnie się rozpoczęły.
Zaczynając książkę całkowicie nie spodziewałem się, że będzie ona tak dobra. Wręcz przeciwnie, o ile film bardzo przypadł mi do gustu, o tyle spodziewałem się, że książkę odstawię niedokończoną. Po pierwszych stronach wiedziałem już, jak wielki popełniłem tym stwierdzeniem błąd.
Fabuła "Igrzysk Śmierci" opiera się na tragicznej historii dziewczyny oraz jej kolegi ze szkoły, Peety, którzy mają za zadanie dostarczyć publiczności dużych wrażeń dosłownie zabijając się nawzajem na arenie. Łącznie trybutów jest dwudziestu czterech, z czego początkowo tylko jeden może wygrać. Jest to fabuła zdecydowanie niespotykana i pomysł autorki jest oryginalny do tego stopnia, że jestem w stanie powiedzieć, iż nikt wcześniej na taki koncept nie wpadł, co dziś, w dwudziestym pierwszym wieku jest niestety rzadkością. Za to należy się zdecydowanie plus. Sądzę, że fabuła pierwszej części trylogii Collins jest bardzo wartka i wypełniona po brzegi zwrotami akcji, które niesamowicie wpływają na wyobraźnię i zafascynowanie czytelnika, co dodatkowo uatrakcyjnia książkę. Akcja wciąga odbiorcę tak silnie, że kolejne strony przewracane są bez jakiegokolwiek oderwania się. Dopiero po długim czasie spostrzegamy, ile stron już za nami. Jest to niespodziewany atut Igrzysk, który wpłynął bardzo pozytywnie na mój odbiór tejże książki.
Bohaterowie zarysowani na kartach powieści amerykańskiej autorki są bardzo zróżnicowani. Każdy z nich ma swoje własne cechy, dzięki czemu niektórzy bardzo dobrze się uzupełniają. To, co spodobało mi się u bohaterów Igrzysk, to to, że są oni świadomi tego co chcą. Katniss, jak i Gale, żyjący w Złożysku nie zachowują się jak małolaty, nie wiedzące co zrobić z życiem. Wręcz przeciwnie, ich życie już dawno utorowało sobie drogę, którą dążą nieustannie, nigdy nie narzekając. Żyją chwilą, aczkolwiek bolesne wspomnienia wciąż do nich powracają. W powieści Collins spodobało mi się również to, że bohaterowie nie są idealni, mają swoje wady, zachowania charakterystyczne tylko dla nich. Nikt nie jest taki sam, dzięki czemu czytając książkę czujemy rywalizację między postaciami, oraz wsparcie dwóch całkowicie innych dusz, bo w końcu przeciwieństwa się przyciągają! Zapewne właśnie to chciała osiągnąć Collins. Moim zdaniem wyszło jej to perfekcyjnie.
Gdybym chciał ocenić w jaki sposób autorka potrafi opisywać zdarzenia, ludzi, przedmioty musiałbym przeczytać oryginalną, angielskojęzyczną wersję. Niestety raz, że jej nie posiadam, a dwa, że zrozumiałbym zapewne tylko połowę. Tak więc muszę zaufać tłumaczom, że przełożyli tekst w miarę jak najwierniej pierwotnej wersji. Collins, opisując emocje bohaterów, oraz zdarzenia im towarzyszące, nie szczędzi drastycznych słów i opisów. Z dokładnością pisze o tym, jak z rany Peety cieknie krew z ropą. Nie omija szczegółów pisząc o tym, jak Katniss cierpi z powodu odwodnienia i oparzeń. Jest to jeden z większych atutów książki, ponieważ powieści, w których brakuje tak zaskakujących niemalże opisów, są zwyczajnie nudne. Ciężko wtedy wczuć się w emocje bohatera, czego następstwem jest, moim zdaniem, nie zrozumienie lektury lub zwyczajne nie wciągnięcie się w fabułę. Sądzę, że pobieżność w szczegółach w książkach takich jak Igrzyska, byłaby zabójcza.
Jako podsumowanie, chciałbym zachęcić wszystkich, którzy nie zapoznali się jeszcze z dziełem Collins, do przeczytania Igrzysk Śmierci. Mam nadzieję, że recenzja zachęciła was to lektury. Jeszcze raz polecam i oceniam na 10/10 :3
Recenzja zamieszczona na moim blogu: Extinctdreams.blogspot.com
Po Igrzyska Śmierci sięgnąłem kilka dni temu, za sprawą obejrzanego wcześniej w kinie filmu o tym samym tytule. Książkę zamierzałem przeczytać już rok temu ale zginęła pośród innych i została przeze mnie zapomniana. Po tak długim czasie po raz kolejny postanowiłem się za nią zabrać co okazało się strzałem w dziesiątkę.
Igrzyska Śmierci opowiadają historię...
2013-04-27
2011-02-24
Książkę czytało się super. Na początek krótki wstęp. Rozmowa między dwiema tajemniczymi osobami. Dopiero potem wspaniały pomysł wyjechania do Nowego Jorku, by wraz z Harveyem i Ermete odkrywać dalsze tajemnice Century. Wszystko nabiera tempa, gdy Harv słyszy głos swojego zmarłego brata. Wkrótce dowiaduje się czemu tak było - jest kamienną gwiazdą. Do zbiorów dzieci dochodzi jeszcze jeden bączek, pokazujący połączenie między Paryżem a... Syberią. Na koniec kolejna tajemnicza rozmowa i wyprawa mężczyzny w poszukiwaniu dzieci.
Książka była po prostu cudowna. Czytało mi się ją strasznie szybko. Przez te 300 stron tajemnic i sekretów nieco się pogubiłem ale pod koniec wszystko się wyjaśniło... Prawdę mówiąc już przyzwyczaiłem się to czasu teraźniejszego i nie przeszkadza mi on.
Wszystko stwarza spójną i bardzo ciekawą książkę, dlatego polecam ją wszystkim i oceniam jako REWELACJA!
Książkę czytało się super. Na początek krótki wstęp. Rozmowa między dwiema tajemniczymi osobami. Dopiero potem wspaniały pomysł wyjechania do Nowego Jorku, by wraz z Harveyem i Ermete odkrywać dalsze tajemnice Century. Wszystko nabiera tempa, gdy Harv słyszy głos swojego zmarłego brata. Wkrótce dowiaduje się czemu tak było - jest kamienną gwiazdą. Do zbiorów dzieci dochodzi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Pięć minut temu skończyłem czytać trzecią, ostatnią część, serii Igrzysk Śmierci. Wciąż ocierać muszę jeszcze łzy i walczę z bólem brzucha, który wystąpił przez emocje, po przeczytaniu lektury. Cały czas analizuję to, co Suzanne Collins, amerykańska pisarka, urodzona w 1963 roku w Connecticut, przedstawiła nam na sam koniec Kosogłosa. Napisała ona wspaniałą serię "The Underland Chronicles", aczkolwiek "Igrzyska Śmierci" to trylogia, dzięki której zapamiętam ją na zawsze.
Po Ćwierćwieczu Poskromienia, zaraz po wysadzeniu pola siłowego, okrążającego arenę, Katniss, wraz z przyjaciółmi Zwycięzcami, porwana została przez nieznany poduszkowiec. Jak się okazuje, są tam jej najbliżsi znajomi, dzięki czemu dziewczyna rozluźnia się i utwierdza w przekonaniu, że wszystko jest ok. Po długiej podróży, pojazd ląduje w Trzynastym Dystrykcie.
Po tygodniach rehabilitacji, wraca do zdrowia. Wraz z rodziną mieszka teraz w całkowicie nowym i odmiennym miejscu, wszczynając prawdziwą wojnę przeciwko Kapitolowi. Stawiając twarde warunki prezydent dystryktu, podejmuje się roli Kosogłosa i nakręca propagity, mające na celu pokazać rebeliantom, że jest po co i dla kogo walczyć. Wkrótce krwawe powstania zmienią się w otwartą wojnę. Kto zwycięży, a kto zginie?
Niestety. Niestety nie znam słów w języku polskim, aby określić moje teraźniejsze emocje. Nie znam przymiotników pozwalających mi na trafne przedstawienie tego, jak genialny jest "Kosogłos". Niestety. Z początku fabuła powieści jest dość monotonna. Akcja była wartka, aczkolwiek brak jej było wydarzeń, które znacząco mogły wpłynąć na pojmowanie historii. Dalej jest tylko lepiej. Gdy Katniss wraca do siebie i jej problemy psychiczne ustają, powoli szuka odpowiedzi. Gdy jest już oczywiste, że musi zostać Kosogłosem, ze względu na wszystko, co jest jej bliskie, żąda, aby Peeta, uwięziony w Kapitolu, nie został skazany na śmierć. Jasno wypowiada się również w sprawie śmierci Snowa - ona osobiście chce go zabić. Czytelnikowi daje to dużo do myślenia, mnie również. Oto z nieśmiałej ale odważnej dziewczyny z Dwunastego Dysktryktu, rodzi się Kosogłos, prawdziwy symbol rebeliantów, który poprowadzi wojnę z Kapitolem. Niesamowite.
Fabuła ostatniej części Igrzysk jest nieporównywalna z jakąkolwiek inną książką. Jestem całkowicie zadowolony i nasycony historią, mimo, że bałem się tego, iż "Kosogłos" może mnie zawieść. Teraz odważnie powiedzieć mogę, iż były to bezpodstawne obawy. Pisarka trzyma w napięciu praktycznie przez cały czas. Jakoby samo przebywanie bohaterów w nowym dystrykcie i przygotowywanie się do wojny, nie jest najciekawszym ciągiem zdarzeń, po decyzji o wyprawie Katniss do Kapitolu na bitwę, akcja niesamowicie przyspiesza. Tyle ważnych i długo oczekiwanych przez czytelnika epizodów, dzieje się na przestrzeni tylko kilku stron. Zakończenie powieści uiszcza się w epilogu, który ma tylko dwie strony. Zawarty jest tam opis życia Katniss i Peety, po wielu latach od wojny.
W drugiej części serii, w "W pierścieniu ognia" bohaterowie nie ulegli znaczącym zmianom. W Kosogłosie wszyscy zmienili się tak diametralnie, że jest to aż przerażające. Katniss na początku książki przerodziła się w odważną przywódczynię, w połowie lektury, dążącą do celu dojrzałą kobietę, pod koniec była na zmianę obłąkana, załamana, często zdeterminowana i w końcu wyniszczona psychicznie. W poprzednich częściach nietrudno było zauważyć, że kolejne Igrzyska, kolejne wyzwania stające na drodze bohaterce, wpędzają ją coraz bardziej w problemy. Nie fizyczne, z których tak łatwo było jej się wygrzebać. Psychiczne. W końcu co noc napadały ją koszmary. Nie raz chciała uciekać z dystryktu. W trzeciej części możemy znaleźć upust jej cierpienia. Myśli samobójcze, całkowite załamanie oraz zabójstwo ważnego polityka, o którym stało się głośno w całym Panem. Na koniec kuracja, która po woli wyleczyła ją z obłędu. Podsumowując, postać Katniss była dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Przeszła ona niesamowitą zmianę, przez zakorzenione w jej umyśle urazy.
Jakoby główna bohaterka była czasem nie do poznania, Peeta stał się całkowicie inną osobą. Kiedy powrócił do Katniss bo bolesnych torturach w Kapitolu, zmienił się w zupełnie kogoś innego. Nie był już kochankiem i mężem naszej głównej postaci. Przecież na początku chciał ją zabić. Nie mógł dość do siebie bo praniu mózgu i nie wiedział, które wspomnienia - te, wpojone przez Kapitol, mówiące o nienawiści do Katniss, czy te miłosne - są prawdziwe. Ogromny zamęt w jego umyśle wybuchł dopiero po pocałunku z byłą ukochaną. Ten moment czytałem z zapartym tchem - wiedziałem, że ona w końcu to zrobi. Czytając książkę dostrzegłem jeden wątek, powolną i mozolną drogę do ponownego połączenia się Peety i Katniss. Od nienawiści, poprzez strach i niezrozumienie, chęci zabicia samego siebie ze względu na drugą osobę aż do namiętniej miłości przedstawionej w Epilogu. Mimo, że znienawidziłem Peete, nie wyobrażam sobie książki bez niego. Historia ta nie mogłaby istnieć. Na koniec książki znów powrócił na listę moich ulubionych bohaterów wszech czasów, w końcu po tym co przeszedł nawet ja rozumiem, że na początku musiało być trudno.
W poprzednich recenzjach nie raz opisywałem, jak wielki Suzanne Collins ma talent. Dziś dodam od siebie jeszcze trzy zalety jej warsztatu. Pierwszą z nich jest lekkość z jaką opowiada historię Katniss. Czasami mam wrażenie, że ona sama przeżyła podobną historię mając 17 lat, bo wczuwa się w rolę bohaterki niesamowicie realistycznie. Drugą zaletą jest umiejętność budowania napięcia. W trakcie, jak i pod koniec książki tak się denerwowałem, że musiałem ją zamknąć i ochłonąć - mówię teraz całkowicie poważnie. Przeżywałem emocje bohaterów tak mocno, jakby od ich działań zależało moje życie. Właśnie za to kocham książki i za to pokochałem Suzanne. Trzecią cechą, która bardzo mi imponuje u pisarki to fakt, że do ostatniej strony nie byłem pewny jak zakończy się historia. Gdy już wysnuwałem możliwy scenariusz, zdarzało się coś, co całkowicie odwracało bieg akcji. Fabuła jest całkowicie nieprzewidywalna, za co cenię najbardziej warsztat amerykanki. Jej opowieść przemówiła do mnie w stu procentach.
Każdy akapit piszę coraz wolniej. Staram się uważać na słowa, zastanawiam się nad każdym zdaniem. Może właśnie teraz, pisząc recenzję, dochodzi do mnie, że historia Dziewczyny, która igra z ogniem, dobiegła końca. Dobiegła końca. Końca. Gdy piszę te słowa, wypełnia mnie pustka. Nie będzie już nic więcej. To nie sprawiedliwe.
Właśnie teraz zrozumiałem, że stwierdzenie na okładce pierwszej części serii, "Igrzyska Śmierci", iż książka nie jest dla dzieci, tylko dla młodych dorosłych, jest słuszne. Teraz, po przeanalizowaniu całej serii jestem pewien, że powieść ta jest niezwykle dojrzała. Ubolewam, że znalazły się słodkie dziewczynki, które po filmie zakochały się w Peecie i trajkoczą dookoła, jakiż on jest cudowny. Od tego był Zmierzch, od tego był Edward. Igrzyska Śmierci to seria mająca drugie dno, przekazuje dramatyczną historię ale również uczy. Pokazuje, że po wielu przejściach, nawet młoda osoba może całkowicie się załamać. Opisuje miłość istniejącą nawet wśród cierpienia. Tak, dojrzała książka to dobre określenie na tą serię. "Kosogłos", który kończy historię Katniss, na pewno nie stanie się tak płytki jak "Twilight", które zostało zniszczone przez "dzikie fanki", kochające każdego przystojnego aktora. Nie, Igrzyska Śmierci, Kosogłos, jest dla czytelników z wyższych sfer, potrafiących docenić więcej niż jest to wymagane. Książki autorstwa Suzanne Collins, pod tytułem "Kosogłos" nie potrafię ocenić według zwyczajnej skali, gdyż powieść jest ponad jakimikolwiek ocenami. Dla czystej formalności jest to oczywiście 10/10.
Recenzja umieszczona na moim blogu ExtinctDreams.blogspot.com
Pięć minut temu skończyłem czytać trzecią, ostatnią część, serii Igrzysk Śmierci. Wciąż ocierać muszę jeszcze łzy i walczę z bólem brzucha, który wystąpił przez emocje, po przeczytaniu lektury. Cały czas analizuję to, co Suzanne Collins, amerykańska pisarka, urodzona w 1963 roku w Connecticut, przedstawiła nam na sam koniec Kosogłosa. Napisała ona wspaniałą serię "The...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-03-08
Antyutopie stały się ostatnimi czasy niezwykle popularne. Niestety bardzo trudno doszukać się teraz serii oryginalnej i naprawdę porywającej. Już po pierwszej części "Legendy" Marie Lu byłem pewien, że ta saga to dokładnie to, na co czekałem. Zwieńczenie trylogii, czyli "Patriota", to najlepsza część serii i naprawdę ubolewam, że moja przygoda z Dayem i June właśnie dobiegła końca...
Czy dwa skrajnie różne kraje są w stanie żyć w zgodzie i pokoju? A może nie różnią się od siebie tak bardzo, jak mogłoby się wydawać? W trakcie przygotowywania traktatu pokojowego, Kolonie zrywają rozejm i postanawiają kontynuować wojnę. Powodem ma być tajemniczy wirus - broń biologiczna stworzona przez Republiki i wypuszczona na terenie wroga. Gdy czas ultimatum na dostarczenie antidotum minie, Kolonie, wraz z niebezpiecznym sojusznikiem, uderzą tak boleśnie, jak nigdy dotychczas. Problem jest jeden... Antidotum nie istnieje. Jak potoczą się losy Ameryki, gdy Wschód i Zachód jest gotów walczyć na śmierć i życie? Czy Day i jego brat poświęcą całych siebie w obronie narodu? Czy Anden i June zdołają na czas powstrzymać inwazję Kolonii?
Trylogia Marie Lu ukazuje nam świat po zagładzie. Kraje, które przetrwały, walczą o dobrobyt dla swoich mieszkańców. "Legenda" skupia się na przedstawieniu historii Ameryki, która została podzielona na Republiki i Kolonie. Otrzymujemy także nieco informacji o Afryce oraz Antarktydzie, która o dziwo jest kolebką światowego luksusu i rozwoju technologicznego. Jestem naprawdę pod wrażeniem kreacji świata przedstawionego. Co prawda spotykałem wiele innych, bardziej rozbudowanych, ale zaskakuje mnie już sam pomysł autorki, a wykonanie jest zdecydowanie dobre. Żałuję tylko, że nie dowiedziałem się nic np. o Unii Europejskiej (która jest jednym krajem, jak wynikałoby z załączonej mapy), lub o krajach azjatyckich. W "Patriocie" uzyskujemy dużo więcej informacji o świecie, prawdopodobnie za sprawą wizyty w rozwiniętym Ross City na kontynencie antarktydzkim. Mamy również szansę na poznanie historii Stanów Zjednoczonych, ich rozpadu i walki przeciw sobie. Cieszę się, że Lu zdecydowała się na rozbudowanie swojego świata, bo dotychczas otrzymywaliśmy tylko szczątkowe informacje, a reszta była owiana tajemnicą, zaś mnie bardzo ciekawią futurystyczne kraje oraz ich przejścia.
Fabuła pędzi już od pierwszych stron. Choć na początku historia jest dość spokojna, po wypowiedzeniu wojny przez Kolonie wszystko nabiera tempa. W "Patriocie" Lu udowodniła, jak dobrze włada piórem. Autorka potrafiła wpleść między wojnę i tragedie ludzkich istnień nieco miłości, intymności, oraz braterskiej, przyjacielskiej opiekuńczości. Urozmaicało to zdecydowanie historię, ale przede wszystkim sprawiało, że książka stawała się prawdziwa, wiarygodna. Opisywała żywych bohaterów, ich uczucia i przeżycia. Nie były to też suche i nużące wywody, wręcz przeciwnie. Ponadto, oprócz tych chwil bliskości, pisarka niezwykle sprawnie i umiejętnie przedstawiała momenty wojny, sabotaże i różnego rodzaju akcje. Lu pisała bardzo dynamicznie, ale zwracała uwagę na szczegóły, nakreślając tym samym dokładne otoczenie i rodzaj emocji, które czują bohaterowie. Dzięki temu czułem się, jakbym stał obok - ale nie tylko przyglądając się, a biorąc samemu udział w akcji. To było naprawdę niesamowite.
Kolejna rzecz, na którą chciałem zwrócić uwagę to fakt, iż pisarka w niebywały sposób potrafi przekazać nam własne uczucia. Jak wspomniałem - opisy relacji między bohaterami, a potem umiejętne przedstawienie zdarzeń wojennych, wywołują w kreacjach rozmaite emocje. Ja także je czułem! One wręcz biły ze stron. Potrafiłem odczuć strach, przygnębienie, ale także radość i ulgę. Pamiętam moment, w którym naprawdę się stresowałem. Znacie to uczucie np. przed publicznym przemówieniem, prawda? Stresowałem się tym, że to Day musi oddać przemówienie swojego życia... Aż sam byłem tym zaskoczony. Natomiast zakończenie... tak bardzo mnie poruszyło. Byłem niezwykle zdruzgotany, a słowa June wpływały na mnie jeszcze bardziej. Rzadko dzieje się tak, aby słowa miały tak dużą moc. "Patriota" to książka, w której kartki wplecione są uczucia, czekające tylko na uwolnienie.
Nie mogę nie wspomnieć ni słowem o bohaterach. Bardzo się ze wszystkimi zżyłem i czuję żal, że nie poznam już żadnych ich przygód. Chciałbym od razu zaznaczyć, że kreacja bohaterów w trylogii jest naprawdę dobra. Poznajemy postacie, które nie są płaskie, papierowe. Powiedziałbym wręcz, że są one skomplikowane, pełne skrajnych emocji, samowolne. Nierzadko zaskakiwała mnie ich brawura, odwaga, spontaniczność i niewiarygodna zdolność do poświęceń. Najlepiej poznajemy w trylogii Daya, June, Andena, Edena, oraz Tess. Są to bohaterowie bardzo od siebie różni, ale łączy ich jedno - wspólna ojczyzna.
Najbardziej, rzecz jasna, polubiłem trójkę głównych bohaterów. Day to niezwykle odważny chłopak, który potrafi pociągnąć za sobą cały naród. Tess to jego przyjaciółka, a może ktoś więcej, z którą przeżył wiele lat na ulicy, walcząc każdego dnia o przeżycie. June zaś to młoda Princeps-Adeptka, wysoko postawiona w hierarchii państwa, ale wciąż trzymająca się przyziemnych spraw, gotowa pomóc Dayowi za wszelką cenę. Co zaskakujące, nie jest to trójkąt miłosny, a dziewczyny nie rywalizują ze sobą. Pod koniec historii zostają nawet przyjaciółkami. Na przestrzeni lat relacje między bohaterami się zmieniały, ale to co przyniósł koniec trylogii... odmienił wszystko nieodwracalnie, zwalając mnie z nóg.
"And after all that we had, we act like we had never met" - The XX
Czas na podsumowanie. Tak bardzo żałuję, że to już koniec "Legendy". Bardzo polubiłem Daya i jego przyjaciół, a antyutopijny świat po kataklizmach bardzo mnie zafascynował. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że była to jedna z najlepszych trylogii jakie czytałem w życiu. Wywoływała tyle skrajnych emocji, została tak dobrze napisania... Zaś zwieńczenie całej opowieści było tak poruszające, że nie mogłem wręcz uwierzyć, że tak to może się zakończyć. A jednak... Cieszę się, że miałem szansę przeczytać dzieło Marie Lu i sądzę, że "Patriota" to książka na wysokim poziomie, idealnie zamykająca całą serię. Nie zwlekajcie, naprawdę! Nie ma na co czekać. Naprawdę warto przeczytać "Legendę", jak najszybciej. Polecam i oceniam na 10 na 10.
Antyutopie stały się ostatnimi czasy niezwykle popularne. Niestety bardzo trudno doszukać się teraz serii oryginalnej i naprawdę porywającej. Już po pierwszej części "Legendy" Marie Lu byłem pewien, że ta saga to dokładnie to, na co czekałem. Zwieńczenie trylogii, czyli "Patriota", to najlepsza część serii i naprawdę ubolewam, że moja przygoda z Dayem i June właśnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
"Lew, czarownica i stara szafa" to jedna z pierwszych książek, po którą sięgnąłem sam. Do powieści pana Lewisa wracałem wielokrotnie, za każdym razem z podobną ekscytacją.
Cóż mogę powiedzieć? Jest to niesamowita książka, magiczna historia o walce dobra ze złem, o braterstwie, przyjaźni i sile miłości. Każdy powinien się z nią zapoznać, gdyż historia opisana jest prostym językiem, lektura nie zanudza opisami (gdy się pojawiają, przedstawiają cudowny świat o którym chciałoby się czytać jeszcze więcej) dlatego oceniam na 10 na 10.
"Lew, czarownica i stara szafa" to jedna z pierwszych książek, po którą sięgnąłem sam. Do powieści pana Lewisa wracałem wielokrotnie, za każdym razem z podobną ekscytacją.
Cóż mogę powiedzieć? Jest to niesamowita książka, magiczna historia o walce dobra ze złem, o braterstwie, przyjaźni i sile miłości. Każdy powinien się z nią zapoznać, gdyż historia opisana jest prostym...
2011-01-01
2013-08-09
Orson Scott Card to pisarz znany wszystkim fanom fantastyki. Jedną z jego najpopularniejszych dzieł jest "Gra Endera". Książka, niezaprzeczalnie, była i jest fenomenem na skalę światową. Opowieść o Andrew była jednak tylko wstępem do niezwykłej sagi, z jaką mam przyjemność się zapoznać. "Mówca umarłych" do drugi tom i pod niektórymi względami nawet lepszy od pierwszego.
Od wojny z robalami minęło 3000 lat. Większość planet, na których warunki sprzyjają życiu, zostały już podbite przez ludzi. Mieszkańcy Ziemi odkryli jednak, że wciąż nie są w kosmosie sami - na jednej z zamieszkałych przez Kolonię planet rozwijają się prosiaczki, inteligentne i chętne do nawiązania kontaktów istoty z własnym językiem i kulturą.Właśnie tam udać się musi Mówca Umarłych. Co odkryje?
Zaraz po przeczytaniu opisu drugiej części zmartwiłem się, że mój ulubiony, główny bohater, umarł tak dawno temu, że słuch o nim zaginął. Pomyślałem wtedy, że bez niego będzie to zupełnie inna saga. Nie musiałem przejmować się tym długo. Książka jest zdecydowanie inna od pierwszej części i można to zauważyć praktycznie na samym początku. Nie ma tam wojen, bitew i innych konfliktów. Nasz przyjaciel jest już dorosłym i doświadczonym przez życie człowiekiem, choć pozostał w nim młodzieńczy zapał i podejrzliwość. Card spojrzał na ten futurystyczny świat od innej - bardziej spokojnej i psychologicznej strony. Na samym początku powieści poznajemy nowych bohaterów mieszkających na Lusitanie. Praktycznie do samego końca będziemy zgłębiać ich problemy, doszukiwać się zatajonych faktów aby wreszcie rozwikłać przyczyny śmierci dwóch badaczy prosiaczków. Zdziwiłem się, że pomysł na fabułę może być tak dobry. To zupełnie inny pomysł niż ten z "Gry Endera". Tutaj rozgrywa się prawdziwy dramat ludzki, a Mówca Umarłych przybywa, żeby go załagodzić i przy okazji poznać tajemnice, które i nam zamieszają w głowach.
Wyjątkowość fabuły i pomysłu są niezaprzeczalne. Czy jednak świat przedstawiony spełnia nasze oczekiwania? Nieraz natknąłem się na to, iż autor fantastyki nieśmiale wprowadza swoje pomysły, przez co świat jest dość zwyczajny, z dodatkowymi tylko gadżetami. Card pisał swoją książkę wiele lat temu, stąd nie znał urządzeń takich jak laptop, czy smartphone, a mimo to w jego świecie mamy niespotykane wynalazki i rozwiązania nauki, takie jak przemieszczanie się z prędkością światła i ansibl (maszyna umożliwiająca natychmiastową komunikację między planetami, zdecydowanie szybszą niż światło). Motywy fantastyczne w książce są zdecydowanie odczuwalne - obce istoty (prosiaczki, robale oraz Jane), wieloletnie podróże kosmiczne (trwające subiektywnie kilka dni), nowo odkryte planety, tak odmienne od naszej, instytucje międzyplanetarne, kosmiczne prawo... Długo by wymieniać. Naprawdę można poczuć się jak w przyszłości, co jest ogromnym plusem.
W "Mówcy Umarłych" nie spotkamy już bohaterów z pierwszej części. Wszyscy przeminęli wraz z czasem. Tylko dwoje z nich znalazło sposób na przeskoczenie trzech tysięcy lat. Ender i jego siostra to - moim zdaniem - najlepsze postacie z "Gry Endera". Dopełniają się idealnie, nie mogą bez siebie żyć i są naprawdę ciekawie opisani, wykreowani. Oboje mają drugie życie - gdy zmieniają się w Demostenesa i Mówcę Umarłych, potrafią dyktować ludźmi, jak tylko zechcą. Są naprawdę wpływowi a jeden wykorzystuje to, co napisze drugi, wspierając publicznie swoje racje. Jest to przede wszystkim rodzina z dość smutną przeszłością, której losy chcemy poznawać tak, jak chcieliśmy to robić wcześniej. Mimo, że są starsi, nadal poruszają nasze serca.
Warto jednak zwrócić uwagę na nowych bohaterów. Są to zwykli ludzie, a każdy z nich jest na swój sposób wyjątkowy. Dawno nie widziałem tak dobrze stworzonych postaci. Ich historie, zawiązane intrygi, tajemnice, które powoli wychodzą na jaw; to sprawia, że mamy kontakt z prawdziwymi ludźmi, a nie wytworem wyobraźni Card'a. Bohaterowie żyją, oddychają, są zdolni do kłamstw w imię idei, zatajanie, ranienie najbliższych i skruchę. Bardzo polubiłem ich wszystkich i chciałbym o nich czytać więcej, więcej, ile się da. Dlatego cieszę się, że trzecia część sagi również będzie opisywać poczynania Endera na planecie Lusitania.
Cieszę się, że autor w drugiej części sagi skupił się bardziej na ludzkich problemach oraz na roli Mówcy Umarłych. Nie brakowało mi wojen i strategii, nie tęskniłem też za starym Enderem. Nowi bohaterowie byli bardzo przekonujący i niezwykle wciągnąłem się w ich świat, problemy i tajemnice. Card świetnie poprowadził akcję nie zdradzając właściwie niczego, aby na koniec zaskoczyć nas co nie miara... Ciężko napisać recenzję tak dobrej i rozbudowanej książki. Jest naprawdę wiele świetnych wątków, o których nawet nie wspomniałem, dlatego sądzę, że każdy zwyczajnie powinien sięgnąć po "Mówcę Umarłych" aby przekonać się samemu że warto. 10 na 10.
Orson Scott Card to pisarz znany wszystkim fanom fantastyki. Jedną z jego najpopularniejszych dzieł jest "Gra Endera". Książka, niezaprzeczalnie, była i jest fenomenem na skalę światową. Opowieść o Andrew była jednak tylko wstępem do niezwykłej sagi, z jaką mam przyjemność się zapoznać. "Mówca umarłych" do drugi tom i pod niektórymi względami nawet lepszy od pierwszego.
Od...
2011-02-03
Za czytanie tej książki wziąłem się dlatego, że jest ona tego samego autora co Ulysses Moore. Z czytaniem książki odwlekałem bardzo długo - w końcu musiałem ją oddać do biblioteki. Ponownie wypożyczyłem ją gdyż poszedłem z kol. do Centrum Kultury i głupio mi było nie ruszać ani jednej książki... Za drugim razem poszło mi po prostu z górki. Książka okazała się wielkim hitem dla mnie i na prawdę super się ją czytało. Akcja i sama fabuła książki ciągle mnie zadziwiała. Zagadki i tajemnice nasuwane przez nowe to odkrycia bohaterów były takie super, że aż nie nadążałem XD Pierdomenico bajecznie opisywał wspaniałe ale i również niebezpieczne lub straszne miejsca i momenty w książce... Czytając tą część czułem się jak bym był obok, stał tam i wszystko oglądał... Jedyne co utrudniało mi czytanie tej książki to to, iż jest ona napisana w czasie teraźniejszym. Sądzę, że wiekszość z nas woli np. powiedział niż mówi ;] Pomijając ten szczegół książka jest super!
Za czytanie tej książki wziąłem się dlatego, że jest ona tego samego autora co Ulysses Moore. Z czytaniem książki odwlekałem bardzo długo - w końcu musiałem ją oddać do biblioteki. Ponownie wypożyczyłem ją gdyż poszedłem z kol. do Centrum Kultury i głupio mi było nie ruszać ani jednej książki... Za drugim razem poszło mi po prostu z górki. Książka okazała się wielkim hitem...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-05-20
Szczerze i z wielkim przekonaniem mogę powiedzieć, że ta część była najlepszą częścią Century. Wszystko działo się tu lawinowo. Tajemnica za tajemnicą. Gdy do końca brakowało 100 stron poważnie zastanawiałem się jak Baccalario to wszystko wyjaśni. Cała seria była na prawdę piękna! I strasznie ciekawy Epilog. Myślę też, że trochę smutny bo Mahler odszedł ;( Nigdy go nie lubiłem ale teraz... jest na prawdę interesującą postacią. Jestem zły, że Century się skończyła. Ale cóż - wszystko co dobre ma swój koniec.
Szczerze i z wielkim przekonaniem mogę powiedzieć, że ta część była najlepszą częścią Century. Wszystko działo się tu lawinowo. Tajemnica za tajemnicą. Gdy do końca brakowało 100 stron poważnie zastanawiałem się jak Baccalario to wszystko wyjaśni. Cała seria była na prawdę piękna! I strasznie ciekawy Epilog. Myślę też, że trochę smutny bo Mahler odszedł ;( Nigdy go nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Dengeki Daisy to obyczajowa seria mang narysowana przez Kyōsuke Motomi. Urodziła się ona w 1 sierpnia w Japonii i zadebiutowała w czasopiśmie Betsucomi, regularnie publikując w nim swoje historie. Jednym z jej najbardziej znanych dzieł jest, póki co, czteroczęściowa manga Sengeki Daisy.
Seria opowiada o szesnastoletniej Teru Kurebayashi, która, po śmierci rodziców, mieszka wraz z bratem – jedyną i najważniejszą dla niej osobą. Kiedy brat zapada w tajemniczą chorobę, Teru odwiedza go codziennie. Pewnego dnia, brat przekazuje jej tajemniczy telefon z numerem do Daisy’ego, mówiąc, że gdy on odejdzie, Daisy będzie się nią opiekować – wystarczy tylko do niego napisać.
Od śmierci brata minęło już dużo czasu. Teru wytrwale pobiera naukę w liceum w Tokio. Nie jest ona zamożna – ledwo starcza jej na utrzymanie mieszkania; nie może pozwolić sobie na zwyczajne przyjemności.
Pewnego dnia, całkiem niefortunnie, dziewczynka zbija szybę w szkole. Zbiega z miejsca wypadku, gdyż wie, że nie ma wystarczająco dużo pieniędzy aby zapłacić za szkody. Następnego dnia do jej klasy przychodzi przystojny, szkolny woźny, który z oburzeniem pyta się, kto rozbił okno. Mimo tego, że jest pewna, iż nikt nie widział zdarzenia, sumienie nie pozwala jej się nie przyznać. Wyjaśnia w jakiej jest sytuacji – wtedy też woźny postanawia aby odpłaciła ciałem… jako niewolnica, pracująca zamiast niego.
Kim okaże się tajemniczy woźny, który zjawił się znikąd? Czy Daisy wciąż pisać będzie z dziewczyną? Może nareszcie się spotkają? Czy rada uczniowska będzie wyżywać się na biednej Teru czy też połączą siły w walce z hackerstwem, w co wplątany jest również Daisy?
Dengeki Daisy to pierwsza manga po jaką sięgnąłem w życiu. Wiem, pewnie jest to dziwne, ale kiedyś trzeba zacząć, a ja zrobiłem to teraz. Poprzednio oglądałem anime i interesowała mnie Japonia, dlatego chciałem spróbować. Pierwszą część mangi dostałem od przyjaciółki, która siedziała obok mnie w autokarze w trakcie podróży do Lloret de Mar. Fabuła, jak i sam styl rysowania i przedstawienia historii bardzo mi się spodobał i wciągnął na tyle, że sięgnąłem po część drugą, która zaskoczyła mnie tak samo pozytywnie, jak poprzedniczka.
Fabuła opiera się na kilku filarach – zdarzeniach, które są bardzo ważne w przebiegu akcji. Niestety dużo takowych zwrotów jest dla głównej bohaterki nieznanych, dlatego, że są to tajemnice zatuszowane przed nią przez jej brata lub przez innych z jej otoczenia. Co dziwne czytelnik poznaje na bieżąco wszystkie sekrety i właściwą tożsamość bohaterów, natomiast Teru wciąż żyje w zakłamaniu i z góry obserwujemy jej działania, wiedząc więcej niż ona sama.
Jak wspomniałem wcześniej – za mangę zabrałem się tylko dlatego, że nie miałem nic innego do czytania. Poprzednio nigdy nie czytałem komiksów narysowanych w takim stylu a powieści obyczajowe to zdecydowanie nie moja działka. Muszę jednak przyznać, że akcja mangi była niesamowicie pociągnięta – było tam dużo zwrotów akcji, tajemnic i nowych bohaterów, wprowadzających coś świeżego do fabuły. Po kilkunastu stronach zapomniałem o wątpliwościach i zacząłem martwić się, że skończę mangę za szybko i będę musiał wrócić do ponurego świata.
W mandze spotkać możemy naprawdę duży wachlarz charakterów. Nasza główna bohaterka, Teru Kurebayashi, jest wytrwałą sierotą, dążącą do jak najlepszych wyników w nauce. Jest ona początkowo poniżana przez Radę Uczniowską, której respekt zyskuje dopiero bo zajściach za sprawą skradzionych danych, gdzie swój udział miał również jej tajemniczy patron – Daisy. Bohaterka ma niesamowity talent do pakowania się w kłopoty. Niektóre spowodowane są tym, iż jest siostrą bardzo utalentowanego, zmarłego informatyka, który pozostawił na ziemi niedokończone dzieła, które mogą okazać się czymś wielkim.
Woźny w szkole to młody i przystojny mężczyzna, który zdecydowanie nie potrafi wywiązać się z obowiązków. Gdy pod jego skrzydła wpada Teru, całkowicie zapomina o pracy i wszystko zwala na dziewczynkę – przy okazji będąc dla niej chamskim i opryskliwym. Pewne wydarzenia z nim związane, całkowicie wywracają opinię dziewczynki o woźnym. Zawsze drący się na nią mężczyzna zaniósł ją do łóżka i zaopiekował się, gdy ta dostała gorączki. To i naprawdę wiele innych zajść ma związek z jego prawdziwą tożsamością. Tylko czytelnik i przyjaciele woźnego znają prawdę.
Więcej bohaterów opisywać nie będę, gdyż główna fabuła opiera się na znajomości tejże pary. Są to moi ulubieni bohaterowie. Bardzo podziwiam Teru, za to, że mimo tak strasznych doświadczeń – śmierć najbliższej rodziny – nie poddaje się, tylko walczy z losem i nie jest na straconej pozycji. Naprawdę ją polubiłem i miło czytało mi się o niej.
Tasuku Kurosaki, woźny w szkole Teru, to postać, za którą nie przepadałem między innymi dlatego, że była tak bardzo niemiła dla głównej bohaterki. Gdy dowiedziałem się o nim prawdy, diametralnie zmieniłem swoją opinię na jego temat. Sądzę, że jest to jedna z najbardziej tajemniczych i ciekawych postaci jakie spotkałem w życiu. Jego tajemnice i dalsze poznawanie prawdy staje się ogromną przyjemnością dla czytelnika takiego jak ja. Dlatego też sądzę, że postać ta jest najlepsza w serii Dengeki Daisy.
Wspomnieć chciałem jeszcze o kresce. Tak naprawdę nie znam się na tym na tyle dobrze aby profesjonalnie ocenić. Mogę jednak powiedzieć, że przeglądałem inne mangi porównując kreski i styl rysunku w Dengeki Daisy wydawał mi się najlepszy – najbardziej estetyczny i nowoczesny, czasem zabawny. Obrazki były dynamiczne i pełne – tło nie było pustą plamą barwną (tak jak w niektórych mangach gdzie oprócz postaci stało może jedno krzesło i generalnie obrazki były puste, co nie podoba mi się). Bardzo spodobały mi się przeróżne, niemożliwe w realnym świecie do wykonania, miny. Rzeczywiście odpowiadały one emocjom, ale były przerysowane, co nie uważam za złe – nawet lepiej, sądzę, że jest to atut.
Chciałbym jeszcze dodać, że uznałem, iż zrecenzowanie pierwszych dwóch części w jednej recenzji będzie dość stosowne, gdyż fabuła drugiej części jest kontynuacją pierwszej a bohaterowie, jak i kreska, nie zmieniają się, więc nie warto pisać dwóch recenzji o tym samym. Moją ogólną opinię znają już chyba wszyscy. Jestem całkowicie zaskoczony jak bardzo spodobała mi się manga i jeszcze bardziej, że serię obyczajową – taką jak Dengeki Daisy – mogłem tak bardzo polubić. Mimo braku fantastycznych stworzeń i mocy, seria napisana przez Motomi jest warta uwagi i jeśli nie czytałeś jeszcze mangi, drogi czytelniku, możesz śmiało zacząć od tej serii – tak jak ja. W poszukiwaniu trzeciej części wybieram się dzisiaj do Komikslandu a serię oceniam na 10/10.
W recenzji ocenione zostały od razu dwa tomy mangi Dengeki Daisy. Recenzja zamieszczona na moim blogu Extinctdreams.blogspot.com
Dengeki Daisy to obyczajowa seria mang narysowana przez Kyōsuke Motomi. Urodziła się ona w 1 sierpnia w Japonii i zadebiutowała w czasopiśmie Betsucomi, regularnie publikując w nim swoje historie. Jednym z jej najbardziej znanych dzieł jest, póki co, czteroczęściowa manga Sengeki Daisy.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toSeria opowiada o szesnastoletniej Teru Kurebayashi, która, po śmierci rodziców, mieszka...