-
Artykuły„Spy x Family Code: White“ – adaptacja mangi w kinach już od 26 kwietnia!LubimyCzytać1
-
ArtykułyBracia Grimm w Poznaniu. Rozmawiamy z autorkami najważniejszego literackiego odkrycia tego rokuKonrad Wrzesiński2
-
Artykuły„Nowa Fantastyka” świętuje. Premiera jubileuszowego 500. numeru magazynuEwa Cieślik4
-
ArtykułyMaj 2024: zapowiedzi książkowe. Gorące premiery książek – część 2LubimyCzytać5
Biblioteczka
Jakiś czas temu przeczytałem książkę "Zły Człowiek" Jarosława Kowal, która bardzo mocno do mnie przemówiła. "Najgorszy człowiek na świecie" od razu skojarzył mi się z nią, ale sądziłem, że to czysty przypadek.
A może nie...
Skojarzeń ze "Złym Człowiekiem" miałem wiele: retrospekcje do najmłodszych lat bohatera/bohaterki; duża liczba nazw zespołów; klubów; skakanie pomiędzy zdarzeniami z różnych okresów życia bohatera/bohaterki; pauzy w postaci sesji terapeutycznych; ciemna strona świata rozrywki; "wewnętrzna emigracja", czyli alternatywny świat, który u Halber wciąż jest rzeczywisty, u Kowala momentami surrealistyczny; Krystyny są trzy, Jacków było bodajże sześciu... A do tego autorzy obydwu książek zajmują się dziennikarstwem muzycznym.
Język Halber jest wprawdzie znacznie prostszy, ale nie prostacki, raczej oszczędny. Czasami jest dzięki temu bardzo naturalny, a czasami bardzo irytujący (np. kiedy zdania zaczynają się od "więc"). Irytowałem się zresztą dosyć często, np. przy nawiązaniach do reklam typu: "Podejmuję wyzwanie Actimela" czy "colgate whitening dla całej rodziny", przez natłok nazwisk filozofów wrzuconych nie wiadomo po co (jakby autorka krzyczała: "Chleję, ale nie jestem głupia!"), przez mnóstwo irytujących makaronizmów (ja też pozwolę sobie na jeden - "naparzają się z całą rootsową, plemienną mocą" wymusiło na mnie facepalm), przez nazywanie palenia marihuany narkomanią (to kwestia dyskusyjna, ale mnie nieco rozbawiło takie określenie).
Trudno sądzić, że Halber faktycznie inspirowała się tak niszową książką, jak "Zły człowiek" Kowala, ale podobieństw jest tak dużo, że aż czułem się z nimi niekomfortowo. Może po prostu ci, którzy piszą o muzyce mają wypaczone głowy właśnie w tym kierunku.
Sposób narracji Halber mógłby wciągać, gdyby nie to, że temat został przewałkowany na wszelkie możliwe sposoby i po prostu nudzi. Jest jak kolejny kryminał czy kolejne romansidło. Kilka lat temu media przestały lansować piosenkarki i aktorów, a zamiast tego pojawili się tancerze i kucharze. Teraz najwyraźniej nastał czas alkoholików. Według Halber trzeba mieć "w ku*rwę odwagi", żeby przyznać się do alkoholizmu, ale przyjęcie jej książki dementuje ten pogląd - nagle okazało się, że niemal każdy jest chleje bez ograniczeń, a do tego chce opisywać swoje popieprzone życie. "Najgorszy [...]" nastawiony jest na szokowanie już chociażby przez nazywanie autork polską Charlotte Roche na okładce książki. Czemu nikt w Niemczech nie nazywa siebie niemieckim Żulczykiem albo niemiecką Halber? Kompleksy i zaściankowość... De facto szoku jest tutaj niewiele, ot byle pamiętnik, jakich w polskich domach są setki.
Z trudem dobrnąłem do 78 strony, po czym przeprowadziłem eksperyment i przeniosłem się na 278 stronę. Wiecie co tam znalazłem? Dokładnie to samo... Te same myśli w nieco innych zdaniach, nuda i banał na poziomie maratonu wszystkich trzech części filmowego "Hobbita". Odpuściłem.
Sztucznie napompowany bestseller, którego sukces świadczy wyłącznie o tym, że Halber ma wielu znajomych w mediach i w "światku artystycznym", bo to oni napędzili sprzedaż tego gniota, podobnie, jak sztucznie napędzono przeboje typu "Ona tańczy dla mnie" czy "Gangnam style". Halber sama o tym napisała ("I dobijacie targu – on ci sprzedaje mieszkanie, ty jemu koleżankę, a pod koniec roku wydajecie płytę. Może coś z tego będzie"), a później wzbiła się na wyżyny hipokryzji i właśnie w ten sposób wypromowała bardzo przeciętną i wtórną książkę. Do pewnego stopnia "Najgorszy człowiek na świecie" nieznacznie różni się od "Jak dobrze wyglądać po 40-tce" Krzysztofa Ibisza. Niespecjalnie oryginalne biadolenie znanej postaci, a w dodatku spisane niespecjalnie górnolotnym językiem, które i tak jeszcze przed napisaniem skazane było na komercyjny sukces.
Po przeczytaniu 78 stron (oraz 278 i 279 strony) "Najgorszego [...]" nie poczułem ani krzty żalu, współczucia czy empatii. Krystyna i Małgorzata od zawsze wiedzą, jak się sprzedać, teraz sprzedają inny towar i to wszystko. Podejrzewam, że Halber (podobnie jak Kowal przy "Złym człowieku") zastosowała pewnego rodzaju autoterapię, ale ta w jej wykonaniu zdecydowanie nie powinna opuszczać szuflady. Czytanie "Najgorszego [...]" niewiele różni się od przerzucania pustych kartek – w kółko to samo, nuda, nuda i jeszcze raz nuda.
Jakiś czas temu przeczytałem książkę "Zły Człowiek" Jarosława Kowal, która bardzo mocno do mnie przemówiła. "Najgorszy człowiek na świecie" od razu skojarzył mi się z nią, ale sądziłem, że to czysty przypadek.
A może nie...
Skojarzeń ze "Złym Człowiekiem" miałem wiele: retrospekcje do najmłodszych lat bohatera/bohaterki; duża liczba nazw zespołów; klubów; skakanie...
Od początku czułem, że jeżeli książka nazywa się "Śmierć moja", a nie "Moja śmierć", to będzie źle i nie myliłem się. Koszmarnie nudna pozycja, a przy tym mocno pretensjonalna.
Od początku czułem, że jeżeli książka nazywa się "Śmierć moja", a nie "Moja śmierć", to będzie źle i nie myliłem się. Koszmarnie nudna pozycja, a przy tym mocno pretensjonalna.
Pokaż mimo toNudne, bełkotliwe, goniące za trendami, napisane słabym językiem i tylko pozornie kontrowersyjnie. Kalka dziesiątek innych książek, szkoda czasu.
Nudne, bełkotliwe, goniące za trendami, napisane słabym językiem i tylko pozornie kontrowersyjnie. Kalka dziesiątek innych książek, szkoda czasu.
Pokaż mimo to
Przez długi czas próbowałem sobie wmówić, że czytam z przyjemnością, że czytam coś bardzo ważnego, faktycznie jednak od początku miałem wrażenie, że to okropnie nieautentyczny i przerysowany tekst. Wszyscy pozytywnie bohaterowie są piękni, szlachetni i wykształceni; z kolei negatywne postacie są obrzydliwe, zgarbione, skarlałe... Filozofia Rand jest interesująca, ale oglądanie świata jako całkowicie binarnego miejsca trąci potężnie rozbudowanym mechanizmem rozszczepienia. Nie zmarnowałem czasu na te ponad 1000 stron, ale dopiero po przeczytaniu "Źródła" Ran stała się dla mnie interesującą autorką.
Przez długi czas próbowałem sobie wmówić, że czytam z przyjemnością, że czytam coś bardzo ważnego, faktycznie jednak od początku miałem wrażenie, że to okropnie nieautentyczny i przerysowany tekst. Wszyscy pozytywnie bohaterowie są piękni, szlachetni i wykształceni; z kolei negatywne postacie są obrzydliwe, zgarbione, skarlałe... Filozofia Rand jest interesująca, ale...
więcej Pokaż mimo to