Po sobie Julia Szychowiak 5,9
ocenił(a) na 58 lata temu Chwytam trzeci tomik, spośród szóstki upchniętej w ostatnim pakiecie bookrage. Wcześniej w rękach miałem pisaninę pana Uzdańskiego, która nie spodobała mnie się wcale, i tę od pani Lech, która w pewien sposób mnie zafascynowała, ale przez brak jakiegoś ukierunkowania, przyjąć musiała miano „takiej sobie”. Przychodzi czas na Julię Szychowiak i jej „Po sobie”. Czytajmy.
Tomik ten, to nieco ponad trzydzieści wierszy, raczej krótkich, w formie dość prostej, przez co przebiega się przezeń bez większych problemów w kilka chwil. Rzecz jasna jednorazowy trucht przez zbiór nie pozwala na jakiekolwiek uchwycenie jego istoty, toteż zrobiłem tutaj kilka okrążeń i odczuwam teraz umiarkowane zadowolenie.
Bohaterka tomiku przygląda się głównie sobie samej, stara się odpowiedzieć na to pytanie, kto to właściwie jest: ja? Owo ja unosi się tutaj gdzieś na granicy snu i jawy, istnienia i nieistnienia, przeszłości i teraźniejszości, a my, wraz z poetką staramy się je schwycić, złapać. I co nam z tego wychodzi? Sporo tu zagubienia: Nie pamiętam tej kobiety, w której chodzę / i z którą sypiam. Cudzym oddycham, w cudze / włosy wsuwam dłonie. Kim piszę, / kim będę to czytać? Gdy pojawia się temat spojrzenia na siebie samą, autorka ucieka w jakieś dziwne out of body experience. Dalej: Gdziekolwiek wychodzę, jestem / daleko od siebie. Owo ja rozciąga się niejako poza nią, dzieje się gdzieś obok. Śledzi się to miło, miło wychwytuje z kolejnych wierszy.
Świat zewnętrzny zdaje się być spychany na margines, ważne są relacje na linii ja – ja, ja – ty (jakiś kryjący się w cieniu ty),ja – sen. Dużo tu tego snu (Gdybym mówiła przez sen, / wiedziałabym, / co powiedzieć.). Ten tomik idzie właśnie w stronę jakiejś nieoznaczoności, nieobecności, snu walczącego ze świtem.
Zarzuty. Zarzut najmocniejszy, szczególnie widoczny w zestawieniu z poetyką pani Joanny Lech: pewien brak ostrości. Tam wszystkie krawędzie raniły już przy spoglądaniu na nie, od czytania język bolał, oczy łzawiły. Tamten świat był pęknięty na pół, niepojęty, a opisany z chirurgiczną precyzją. Tutaj wszystko unosi się w jakiejś próżni, dzieje się dużo z wspomnianym już wcześniej „ja”, ale czytelnik nijak nie może tego nigdzie umiejscowić. Do tego dużo rzeczy niejasnych, dźwięczących w tych korytarzach echem z lekka pustym.
I taki jest ten tomik, to takie puste miejsce „po sobie”, pełne nagłych zabłyśnięć, ale i zwolnień, ślepych zaułków, z których trzeba się cofnąć i przy kolejnym wierszu stwierdzić: ach, więc to tędy. Dla tych jasnych momentów sięgnąć warto, zwłaszcza że (jak mówiłem na początku) tomik nie wymaga od czytelnika ani sporych ilości czasu, ani ogromu sił. Oceniam średnio, z małym plusem.
Ten i inne teksty także tutaj: http://kotfranz.blogspot.com/2016/03/po-sobie-o-sobie-bez-siebie.html a więcej o literaturze, kinie, muzyce i malarstwie tutaj: https://www.facebook.com/archiwumkotafranza