rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Nasze życie bardzo często wydaje nam się nudne, monotonne i zupełnie pozbawione jakiejkolwiek niezwykłości. Egzystujemy z dnia na dzień, pogrążeni całkowicie w swoich problemach i coraz bardziej toniemy w rutynie dnia codziennego. Budzimy się rano, a naszą pierwszą myślą jest często: ,,Moje życie jest takie nudne, dlaczego nie może być bardziej interesujące?". Zapominamy jednak o tym, że każde życie, obojętnie jak szare i nieciekawe z pozoru, może stać się podstawą powieści. I to jednej z tych najcenniejszych - opowiadających o naszej codziennej rzeczywistości i małych dramatach oraz radościach dnia codziennego.
Ostatnio coraz rzadziej sięgam po powieści młodzieżowe, chociaż teoretycznie powinnam należeć do docelowej grupy odbiorców tego gatunku. Z drugiej strony czasem zdarzają się naprawdę miłe niespodzianki i lekka, zabawna i jednocześnie wartościowa pozycja z tego nurtu wciąż potrafi zawojować moje serce. Jedną z nich jest ,,Wszystko, tylko nie mięta" autorstwa Ewy Nowak - lektura może nie zachwycająca czy do głębi poruszająca, ale dająca wiele do myślenia. Spotkałam się z nią zachęcona przez Małą Pisareczkę z bloga Znajdź wymarzoną książkę i naprawdę Jej za to dziękuję, bo dzięki temu spędziłam przy czytaniu kilka miłych godzin :)

Rodzina Gwidoszów zarówno na pierwszy, jak i drugi rzut oka nie różni się specjalnie od większości polskich rodzin z początku XX wieku. Mama, tata, trójka dzieci. Najstarszy Kuba to przystojny, błyskotliwy i rozchwytywany przez dziewczyny maturzysta, który stara się znaleźć ,,tę jedyną". Malwina to szesnastolatka o wielu kompleksach i ogromnych ambicjach, a najmłodsza Marynia to słodkie i bystre dziewczątko dopiero poznające świat. Dom Gwidoszów jest przepełniony ciepłem i miłością, chociaż nie brakuje też sprzeczek czy codziennych problemów, jakie łączą się z wychowywaniem dorastających dzieci. Jeśli jesteście ciekawi, jak radzą sobie z nimi główni bohaterowie, to już teraz zapraszam do lektury ,,Wszystko, tylko nie mięta".

,,Człowiek musi cierpieć, bo inaczej nigdy nie nauczy się doceniać szczęścia. Radość i cierpienie to dwie połówki tego samego jabłka."

Powieść Ewy Nowak oczarowała mnie już od pierwszych stron. Była to zasługa wiernego i trafnego odwzorowania życia polskiego nastolatka: problemów, z którymi musi się zmagać; pierwszych miłości i zauroczeń czy też kompleksów. Jednocześnie książka nie sprawia trudności w czytaniu i nie przytłacza ciężkim klimatem - w jasny, prosty i barwny sposób pokazuje czytelnikowi rzeczywistość, w której żyją bohaterowie. Widoczna jest też wiedza psychologiczna pisarki - potrafi w sposób nieszablonowy, prosty, ale zarazem obrazowy ukazać czytelnikowi wagę takich problemów, jak anoreksja czy nietolerancja. W czasie lektury znajdziemy czas zarówno na chwilę refleksji, jak i na wybuchnięcie śmiechem. Pani Ewa bardzo przekonująco kreśli przed nami perypetie rodzeństwa i ich bliskich, co sprawia, że książki praktycznie nie da się odłożyć bez przeczytania jej w całości.

Równie zgrabnie wykreowani zostali bohaterowie. Kuba Gwidosz to jeden z tych chłopaków, o którym skrycie może marzyć każda z nas. Przystojny, czarujący i do tego dobrze wychowany, chociaż i on ma swoje ciemne strony - stara się do siebie przekonać każdą dziewczynę i zdarza mu się wrzucać wszystkie do jednego worka. Malwina to ładna i zdolna szesnastolatka, która zmaga się z wieloma kompleksami. Uważa, że jest za gruba, niewystarczającą zgrabna i powinna schudnąć, co doprowadza ją do naprawdę złego stanu psychicznego i fizycznego. Marynia jest tak słodka, zabawna i bystra, że nie sposób jej nie pokochać, a mama i tata to na tyle nietuzinkowe postacie, że jeszcze długo pozostaną w naszej pamięci. Barwni bohaterowie to ogromny plus całej historii, co sprawia, że ich życie śledzimy z rosnącym zainteresowaniem i nie jesteśmy w stanie oderwać się od lektury.

,,- Mamik, ja już wiem, co to jest fotosynteza - pochwaliła się Marysia, wyciągając bierkę za trzy punkty.
- No, cóż takiego? - zamruczała mama nieco niewyraźnie, miała bowiem zajęte usta.- To jest takie coś, że rośliny robią tlen. One to robią z wody i słońca.-O, dużo wiesz. A dlaczego one to robią? - Asia machinalnie włączyła się do bierek, wyciągając bezpieczną, za jeden punkt.- Nie zagniesz mnie - pochwaliła się Marynia nowym powiedzonkiem. - One to robią, bo mają taką barwinkę. Bo są zielone.- Chlorofil - podpowiedziała mama. - A zwierzęta? Też to umieją?- A nie, bo one nie są zielone - wyjaśniła Marynia.- A żaba? - chytrze zapytała mama.- A, żaba. To muszę się zastanowić. Twoja kolej."

Pani Ewa posługuje się prostym i bardzo lekkim językiem. O dziwo, wcale mi on nie przeszkadzał i barwny styl autorki jeszcze bardziej przekonał mnie do lektury. Dialogi są błyskotliwe, naturalne i często bardzo zabawne, a opisy nie nużą i nie przytłaczają swoją długością. Książka jest skierowana dla nastolatków i doskonale sprawdza się w takiej roli - czyta się ją szybko i bez żadnych trudności, a jednocześnie coś pozostaje w naszych głowach nawet po zakończeniu lektury.

,,Wszystko tylko nie mięta" nie jest książką, która mnie bezwarunkowo zachwyciła i czytałam w swoim życiu dużo lepszych pozycji, ale uważam, że to jedna z tych historii, które może nie zachwycają formą czy oryginalnością, ale bronią się realizmem opisywanych wydarzeń, barwnymi sylwetkami bohaterów oraz problemami, które poruszają. W prosty i nienachalny sposób pokazuje nam wyzwania, z jakimi wiąże się dorastanie oraz jak sobie z nimi radzić. Dla młodzieży i osób młodych duchem pozycja zdecydowanie obowiązkowa!

Nasze życie bardzo często wydaje nam się nudne, monotonne i zupełnie pozbawione jakiejkolwiek niezwykłości. Egzystujemy z dnia na dzień, pogrążeni całkowicie w swoich problemach i coraz bardziej toniemy w rutynie dnia codziennego. Budzimy się rano, a naszą pierwszą myślą jest często: ,,Moje życie jest takie nudne, dlaczego nie może być bardziej interesujące?"....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wspomnienia. Jedno słowo, które znaczy tak wiele. Jedno słowo, które niesie za sobą chwile szczęśliwe i gorzkie, takie, które chcielibyśmy jak najszybciej zapomnieć i takie, którymi w sercu pieczołowicie się opiekujemy, pragnąc by zostały z nami na zawsze. Czy zastanawialiśmy się kiedyś nad przeszłością, wspomnieniami innych? Może ten staruszek przechodzący powolutku na drugą stronę ulicy przeżył niegdyś coś niesamowitego? Może bronił naszego kraju przed wrogami, walczył w ramię w ramię z bohaterami? Może sam jest bohaterem? A ta kobieta w szarej sukience trzymająca za rękę małą dziewczynkę... Może ona też przeżyła coś niesamowitego? Wielką miłość. Zdradę. Walkę. Prześladowanie.

A ja właśnie skończyłam książkę. Niepozorną. Nie za grubą, nie za cienką. Ot, z pozoru zwyczajną, chociaż z przykuwającą uwagę okładką. Jednak to nie jest zwyczajna powieść. To owinięta gęstą mgłą wspomnień historia o przemijaniu dawnych potęg, końcu pewnej epoki i sile miłości. Miłości, która jest gotowa oddać życie. Miłości, która dąży do spełnienia, mimo wszystkich przeciwności. Historia, gdzie dawne czasy mieszają się ze współczesnością, budząc w nas smutek, wzruszenie, pewną nostalgię. Gdzie słowa jednocześnie tracą i zyskują na znaczeniu. Gdzie mamy ochotę płakać, ale jednocześnie nie możemy, jakby coś nas blokowało.

I wcale nie jest to jakieś tandetne romansidło z mdłymi bohaterami, łatwymi do przewidzenia rozwiązaniami fabularnymi ( chociaż jeden element jest wyjątkowo łatwy do rozstrzygnięcia ) i nierealnym, stuprocentowym happy endem. Nie, to powieść z ludzkimi, niepozbawionymi wad bohaterami. Z momentami zaskakującą akcją. Ze słodko - gorzkim zakończeniem. Z doskonałym odwzorowaniem epoki ostatnich carów i zmierzchu dynastii Romanowów w Rosji. Z pięknym opisem carskiej rodziny. Z cudownym wątkiem pierwszej miłości.

Nie mogę nazwać tej książki obiektywną - czasem zbyt wybiela cara Mikołaja II, zbyt krytykuje rewolucjonistów. Ale czy to musi być wada? W końcu nie mamy do czynienia z literaturą stricte naukową, która musi ściśle trzymać się faktów, lecz z powieścią obyczajowo - historyczną. A ja pozostaję oczarowana. Epoką ostatnich Romanowów, która niestety musiała doczekać się powszechnie znanego, tragicznego finału. Lekkim, ale jakże poetyckim i emocjonującym językiem. Nostalgią, melancholią, smutkiem i motywem przemijania, który po kryjomu, chociaż nie do końca dobrze się kryjąc przewija się w "W cieniu pałacu zimowego". Bohaterami, którzy zostali tak dobrze opisani. Zdecydowanie jedno z najmilszych odkryć tego roku. Jedna z lepszych książek, które mogłam przeczytać. Jedna z tych, które są w stanie złamać serca i pokruszyć naszą duszę na maleńkie kawałeczki.

Wspomnienia. Jedno słowo, które znaczy tak wiele. Jedno słowo, które niesie za sobą chwile szczęśliwe i gorzkie, takie, które chcielibyśmy jak najszybciej zapomnieć i takie, którymi w sercu pieczołowicie się opiekujemy, pragnąc by zostały z nami na zawsze. Czy zastanawialiśmy się kiedyś nad przeszłością, wspomnieniami innych? Może ten staruszek przechodzący powolutku na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Czy czułeś się kiedykolwiek porzucony i niedoceniany nie tylko przez najbliższych, ale też przez cały ogromny świat? Miałeś wrażenie, że od momentu Twoich narodzin sprawy przybrały zdecydowanie gorszy obrót, a całe Twe życie to ciąg niefortunnych wypadków i przypadków? A może gdzieś z tyłu, w Twojej głowie pojawiła się myśl, że gdy się rodziłeś Bóg akurat mrugnął i całkowicie je przegapił? Jeśli tak, to właśnie znalazłeś idealną książkę dla siebie.

Ponoć nagłe decyzje bardzo często rządzą naszym życiem. Gdyby nie właśnie chwilowy impuls prawdopodobnie nigdy nie kupiłabym zebranych w jednym tomie pięćdziesięciu felietonów autorstwa Reginy Brett. Na szczęście jedno spojrzenie na stos przecenionych książek i wyłapanie wśród nich jadowicie niebieskiej okładki załatwiło sprawę. Teraz wiem, że nie powinnam tego żałować, bo to jedne z lepiej wydanych pieniędzy w moim życiu. Te krótkie teksty stały się swoistym balsamem na duszę moją i mojej siostry. Tego właśnie potrzebowałam - pocieszenia, dobrych rad i zapewnienia, że zawsze czuwają przy mnie Bóg i bliskie mi osoby.

Regina Brett to współczesna dziennikarka i pisarka. Urodziła się w 1956 roku w stanie Ohio. Publikuje felietony w dzienniku ,,Plain Dealer", uzyskała także dyplom licencjacki w zakresie dziennikarstwa oraz tytuł magistra religioznawstwa. Pisaniem felietonów zajmuje się od 1994 roku. Liczne z nich doczekały się wyróżnień i nagród. Podstawą prac Pani Brett są jej własne przeżycia oraz losy bliskich jej osób. Sama autorka wygrała wyniszczającą walkę z nowotworem piersi, udało jej się też wychować przedwcześnie narodzoną córkę. ,,Bóg nigdy nie mruga" to jej pierwsza książka.

,,To wybór,a nie przypadek, decyduje o twoim przeznaczeniu. Sam musisz zdecydować, ile jesteś wart, jaką odgrywasz rolę w świecie i w jaki sposób nadajesz mu sens.Nikt inny nie dysponuje tym, co ty-twoim zestawem talentów, pomysłów, zainteresowań. Jesteś oryginalnym egzemplarzem.Arcydziełem."

Każdy z nas niejednokrotnie czuł się samotny, opuszczony przez cały świat i pozbawiony jakiejkolwiek radości. Wydawało się nam okropne, że życie ciągle się toczy, mimo, że nasze coraz bardziej chwieje się w posadach, a my sami tracimy grunt pod nogami. Zazdrościliśmy nie tylko rodzeństwu, krewnym, naszej sympatii, ale nawet sąsiadom z domu za rogiem. Nie mogliśmy pogodzić się z naszymi problemami, podczas gdy inni mogli cieszyć się spokojnym i szczęśliwym życiem. Jednak tak naprawdę w życiu każdego z nas czasem zachodzi słońce i każdemu przytrafia się coś złego. Małe tragedie kształtują nas. Sprawiają, że stajemy się silniejsi. Dodają energii i zapału do dalszej pracy i rozwoju. To właśnie one budują nas, ludzi. A po każdej burzy wschodzi słońce. Otacza swoimi promieniami i przynosi szczęście oraz ciepło. Bóg zawsze przy nas jest i nigdy nie daje nam więcej niż jesteśmy w stanie znieść, a to co nas nie zabije wzmocni nas.
Nie spodziewałam się, że lektura ,,Bóg nigdy nie mruga" stanie się dla mnie źródłem tak dużej przyjemności. Przeciwnie, mimo wielu pozytywnych opinii biorąc książkę do ręki miałam zdecydowanie mieszane uczucia. Towarzyszyły mi obawy o to, czy polubię taką specyficzną formę literacką, jaką są felietony i czy rady oraz styl autorki przypadną mi do gustu. Okazało się, że wszystkie były bezpodstawne, bowiem w tym zbiorze Pani Brett ukazała swój dziennikarski kunszt: każda z lekcji jest raczej krótka, ale przekazuje nam wszystko to, czego potrzebujemy by znaleźć ukojenie chociaż na chwilę. Ta książka to naprawdę ogromny zastrzyk pozytywnej energii, wiary nie tylko w Boga, ale i w ludzi oraz nadziei, której nigdy nie powinniśmy tracić. Czyta się ją z dużym zaangażowaniem, czasem wywołuje w nas śmiech innym razem zdziwienie czy wzruszenie, ale ostatecznie nie pozostajemy jej obojętni. Co ważne, pisarka unika szablonowego podejścia do kwestii wiary i Kościoła. Pokazuje nam, że Bóg nie kocha nas tylko z powodu naszych zalet czy pomimo naszych wad, ale przede wszystkim dlatego, że jesteśmy sobą. Człowiekiem. Istotą stworzoną na Jego podobieństwo.

,,Nieważne, co ci się przytrafia, ważne,jak to wykorzystasz.Życie przypomina grę w pokera.Nie masz wpływu na to, jakie dostaniesz karty- ale tylko od Ciebie zależy, jak rozegrasz partię."

,,Pięćdziesiąt lekcji na trudniejsze chwile w życiu" to jednocześnie zebrana w formie krótkich i ciekawych felietonów nauka o tym, jak można zmienić swoje życie i dążyć do osiągnięcia szczęścia ciała i umysłu. Dzięki ciepłemu i emocjonalnemu ukazaniu czytelnikom przeżyć osobistych oraz historii bliskich sobie osób Reginie Brett udało się stworzyć zbiór krótkich historii, które w prosty sposób mogą zmienić nasze spojrzenie na świat, poprawić samopoczucie czy skłonić do działania na rzecz siebie i innych. Nie unika trudniejszych tematów, ale porusza je w sposób delikatny i subtelny, co sprawia, że w sercu czytającego rodzi się nadzieja, że nawet nowotwór nie jest jednoznaczny z nieodwołalnym wyrokiem śmierci, a i ta może być dobra i spokojna, jeśli przeżyjemy nasze życie w dobry sposób. Za serce ujęło mnie pióro Pani Brett - język jest prosty, a książka napisana niezwykle lekko i przystępnie. Chociaż z reguły wybieram bardziej wymagające warsztatowo lektury, to tutaj jestem zdania, że doskonały przekaz, poczucie humoru i ciepło w ,,Bóg nigdy nie mruga" nie potrzebują skomplikowanego, przesyconego licznymi metaforami oraz innymi środkami stylistycznymi języka. Osobiście jestem w pełni usatysfakcjonowana warsztatem pisarki i czekam na jeszcze więcej jej prac. Lekcje i felietony w jej wykonaniu są dla mnie naprawdę fantastyczne!

,,Jeśli o nic nie prosisz, niczego nie dostaniesz. Więc proś. Czasem usłyszysz "tak", czasem "nie". Ale jeśli nawet nie zapytasz, odpowiedź zawsze brzmi "nie". Sam jej sobie udzieliłeś."

Zdaję sobie sprawę, że ta książka może w Was wzbudzić mieszane uczucia. Niektórzy będą się wzdrygać przed pojawiającym się nie tylko w tytule Bogiem, innym może przeszkadzać forma, którą zastosowała autorka. Zapewniam jednak, że to doskonały antydepresant, balsam na zmęczoną duszę i dająca do myślenia ciepła lektura, która w prosty i zrozumiały dla każdego sposób przekazuje nam wiele cennych prawd i rad oraz uczy, by zawsze mieć nadzieję i wierzyć w siebie oraz innych. Skończyłam tę książkę w niecałe dwa dni (a byłam dosyć mocno zabiegana) - to już o czymś świadczy. Jeśli czujesz, że właśnie przechodzisz ciężkie chwile, sięgnij po ,,Bóg nigdy nie mruga"! Jestem pewna, że znajdziesz w niej ukojenie.
Recenzja ukazała się również na blogu: http://wsrodblibliotecznychzakamarkow.blogspot.com/

Czy czułeś się kiedykolwiek porzucony i niedoceniany nie tylko przez najbliższych, ale też przez cały ogromny świat? Miałeś wrażenie, że od momentu Twoich narodzin sprawy przybrały zdecydowanie gorszy obrót, a całe Twe życie to ciąg niefortunnych wypadków i przypadków? A może gdzieś z tyłu, w Twojej głowie pojawiła się myśl, że gdy się rodziłeś Bóg akurat mrugnął i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jednym z bardzo przeze mnie lubianych gatunków literackich jest fantastyka. Chętnie sięgam po pozycje, które mogą mnie przenieść w niesamowite światy pełne cudów, niezwykłych stworzeń; w miejsca, w których czeka mnie wiele przygód i zabawy. Moim ukochanym pisarzem fantastycznym od kilku lat jest John Ronald Reuel Tolkien, autor niezapomnianego i epickiego ,,Władcy Pierścieni" oraz baśniowego i emanującego ciepłem ,,Hobbita". Później spotkałam się z Ursulą K. Le Guin i jej ,,Czarnoksiężnikiem z archipelagu" oraz ,,Grą o tron" Martina. Niedawno natomiast miałam przyjemność poznać jedną z powieści znanego pisarza Neila Gaimana. Przedstawiam wam ,,Nigdziebądź".
Życie płata nam różne figle, mówimy często. Tak samo mógłby powiedzieć także Richard Mayhew. Wcześniej pracował w dużej korporacji, mieszkał w Londynie i posiadał piękną i inteligentną narzeczoną - Jessicę. Jednym słowem: prawie że sielanka. Pewnego dnia jednak wszystko sprzysięgło się przeciwko niemu: na ulicy znajduje zakrwawioną i ranną dziewczynę o dziwacznym imieniu - Drzwi, Jessica zrywa z nim zaręczyny, a na domiar złego odtąd na każdym kroku czyhają na niego dwaj żądni krwi i bardzo niebezpieczni mężczyźni - panowie Croup i Vandemar. Jednocześnie nasz bohater dowiaduje się o istnieniu tajemniczego miasta, Pod Londynu, znajdującego się w podziemiach i kanałach Londynu Nad. Właśnie tam trafi dwójka naszych bohaterów, ścigana przez dwóch morderców i wspierana przez tajemniczą Łowczynię oraz przebiegłego Markiza de Carabas. Czy Richardowi uda się powrócić do Londynu Nad i odzyskać swoje dawne życie? Czy Drzwi pozna w końcu sekret swojego rodu i przyczynę ich tragicznej śmierci? Ja będę już milczała...
Neil Gaiman to bestsellerowy pisarz, który od dawna zdobywa uznanie czytelników na całym świecie. Znany jest głównie z doskonałych powieści fantastycznych takich jak skierowani głównie do dorosłych ,,Amerykańscy bogowie", ,,Chłopaki Anansiego", ,,Ocean na końcu drogi" oraz właśnie ,,Nigdziebądź". Oprócz tego jest też autorem powieści dla dzieci i młodzieży: ,,Koraliny" i ,,Gwiezdnego pyłu"; komiksów fantasy oraz różnych opowiadań. Wiele z jego utworów zostało zekranizowanych.
Moje pierwsze spotkanie z prozą pana Gaimana okazało się nadzwyczaj udane. Autor sprawnie tworzy i kształtuje na naszych oczach zaskakującą intrygę. Intrygę, której rozwiązanie może skutecznie spędzić nam sen z powiek i sprawić, że będziemy bezustannie się zastanawiać nad tym, kto tak naprawdę jest sprzymierzeńcem dwójki naszych głównych bohaterów, a kto przeciwnie, chce przeszkodzić im w dowiedzeniu się prawdy. Odpowiedź na to pytanie poznamy dopiero pod koniec książki, a sam finał powieści jest naprawdę nieprzewidywalny i co tu dużo mówić, potrafi wbić czytelnika w fotel. Co prawda autorowi nie udało się uniknąć kilku schematów wykorzystanych już w różnych historiach, takich jak nakreślenie sylwetki niezwykle silnej, sprawnej i odważnej kobiety, która będzie ochraniała Richarda i Drzwi, ale poza tym lektura ,,Nigdziebądź" może dać czytelnikowi dużo radości i co jakiś czas go zaskakiwać.
Żadnych zarzutów nie mogę za to mieć, jeśli chodzi o świat przedstawiony w powieści. Londyn Pod jest bowiem miastem niezwykłym, fascynującym i bardzo tajemniczym. To właśnie tam mrok walczy ze światłem, a zło z dobrem. Nie jest to miejsce cudowne, czy utopijne - przeciwnie, na kartach książki wielokrotnie będziemy świadkami szerzącego się tam bezprawia i okrutnych zbrodni. Z drugiej strony sama idea pod miast, znajdujących się w podziemiach i kanałach miast powszechnie znanych jak Londyn czy Paryż bardzo mnie ujęła i przekonała do zainteresowania się tą lekturą. Wydaje mi się, że Londyn Pod jest spojrzeniem w krzywym zwierciadle na prawdziwy Londyn, pewne wskazanie na jego wady i mające tam miejsce od kilkuset lat niesprawiedliwości. A czytelników spragnionych fantastycznych stworzeń zapewniam: W ,,Nigdziebądź" znalazło się miejsce także dla nich, dlatego w czasie lektury napotkamy naprawdę niebezpieczną, ogromną bestię.
Bohaterowie to kolejny mocny punkt tej powieści. Tym co najbardziej mnie w nich ujęło jest ich normalność. Są bardzo prawdziwi w swoich zachowaniach, a autorowi udało się uniknąć stworzenia postaci mdłych i zbytnio wyidealizowanych. Nasz główny bohater, Richard jest zwykłym człowiekiem, młodym mężczyzną, który wcale nie oszałamia swoją urodą, nie zaskakuje romantycznością i wcale nie jest doskonałym i potężnym wojownikiem. Przeciwnie, miewa swoje słabsze chwile, czasem zdarzy mu się stchórzyć, często się boi. Wszystko to jest jednak zrozumiałe, biorąc pod uwagę sytuację, w której się znalazł. W końcu utknięcie w niebezpiecznym świecie i bycie ściganym przez dwoje paskudnych facetów to nie przelewki. Richard wzbudził we mnie sympatię i mimo wszystko w kluczowych momentach potrafił wykazać się odwagą i przytomnością umysłu. Drzwi też nie jest zwyczajną pięknością, seksowną kobietą, za którą ugania się kilku mężczyzn. Jest młodziutka, drobnej budowy i raczej niepozorna, jednakże wiele razy potrafi zaskoczyć swoją siłą charakteru i stanowczością. Bohaterowie drugoplanowi są również sprawnie wykreowani i nie ustępują pod względem barwności duetowi głównych protagonistów. A jeśli chodzi o pana Croupa i Vandemara to naprawdę przerażająca, a jednocześnie zabawna dwójka, których dialogi z jednej strony mogą przyprawić czytelnika o pewien niesmak, a z drugiej sprowokować do wybuchnięcia śmiechem. Widać, że Neil Gaiman ma doświadczenie w pisaniu powieści i potrafi stworzyć interesujące i wiarygodne sylwetki postaci.
Autor ma dosyć lekkie pióro, co oznacza, że książkę czyta się bardzo sprawnie i dosyć szybko. Język jest stosunkowo prosty, ale nie znaczy to, że banalny. W czasie przewracania kolejnych stron natrafimy na zgrabne metafory i porównania oraz szereg innych ciekawych zabiegów językowych. Nie zabraknie też humoru, zarówno tego budowanego za pomocą zabawnych i komicznych sytuacji, jak i tego słownego. Opisy są obrazowe i łatwo oddziałują na wyobraźnię, co dodatkowo ułatwia lekturę i czyni ją jeszcze przyjemniejszą. Dialogi wypadają naturalnie, czasem są zabawne, innym razem poważne, ale nie rażą sztucznością. Zwłaszcza te w wykonaniu duetu Croup&Vandemar wypadają naprawdę rewelacyjnie. Z drugiej strony czasem brakowało mi dłuższych partii opisowych, większego zgłębienia się w myśli i uczucia bohaterów, ale zdaję sobie sprawę, że dla większości osób nie będzie to wada, a przeciwnie zaleta.
,,Nigdziebądź" to nie tylko moje pierwsze spotkanie z twórczością Gaimana, ale co warto uzasadnić pierwsza jego powieść. Jego debiut wypadł naprawdę świetnie, dlatego nie waham się przed sięgnięciem po kolejne jego dzieła. Bez wątpienia jest to pisarz utalentowany, z bardzo bogatą wyobraźnią i naprawdę solidnym warsztatem. Nawet tych kilka wymienionych przeze mnie wad nie przekreśla tej powieści, bo są one naprawdę mało znaczące. Jeśli jeszcze nie sięgnęliście po książki tego pana, to naprawdę je wam polecam. ,,Nigdziebądź" to doskonałe źródło nieskrępowanej rozrywki i balsam dla naszej wyobraźni

Jednym z bardzo przeze mnie lubianych gatunków literackich jest fantastyka. Chętnie sięgam po pozycje, które mogą mnie przenieść w niesamowite światy pełne cudów, niezwykłych stworzeń; w miejsca, w których czeka mnie wiele przygód i zabawy. Moim ukochanym pisarzem fantastycznym od kilku lat jest John Ronald Reuel Tolkien, autor niezapomnianego i epickiego ,,Władcy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Gdybym zadała teraz pytanie czym dla was jest miłość i z czym wam się kojarzy z pewnością usłyszałabym kilka pięknych określeń. Tak, zdecydowanie miłość jest dla nas czymś pięknym, cennym, niezwykłym - wartością, której należy bronić przed niegodziwością tego świata. Czy jednak kiedykolwiek zastanawialiśmy się nad innymi rodzajami miłości? Nad miłością, która niszczy, pozbawia zmysłów, prowadzi do choroby i szaleństwa. Nad miłością, po której pozostaje tylko wiatr jęczący głucho nad wrzosowiskami. Pewnie nie...


Powieść Emily Bronte została okrzyknięta arcydziełem i mianem jednej z najbardziej brutalnych i okrutnych historii jakie powstały. Miał to zarazem być moje pierwsze spotkanie z prozą słynnych sióstr. I okazało się być więcej niż tylko udanym.

Ale od początku... Przenieśmy się do małej angielskiej mieściny na przełomie XVIII i XIX wieku. Znajduje się tam piękna posiadłość - Wichrowe Wzgórza. Pewnego dnia pan tych włości, a jednocześnie ojciec Cathy i Hindleya przywozi ze sobą ubogiego cygańskiego chłopca - Heathcliffa. Chłopiec dorasta i coraz bardziej zżywa się z przybraną siostrzyczką. Coś jednak staje na przeszkodzie ich wspólnej przeszłości. Po latach Heathcliff powraca, by zemścić się na tych, od których doznał krzywd. A jego zemsta obejmie także przyszłe pokolenia...

Zacznę od tego, że narracja w "Wichrowych Wzgórzach" jest naprawdę pomysłowa. Całą historię słyszymy od starej pani Dean - służącej i świadka tragicznych wydarzeń. Dzięki temu powieść wydaje się być bardziej przesiąknięta emocjami, bardziej prawdziwa, a lodowaty wiatr od wrzosowisk jeszcze bardziej przenika chłodem nasze plecy. Bo "Wichrowe Wzgórza" nie są zwyczajnym romansem - opowiadają o tym jak różne oblicza może przybrać miłość, o tym jak niespełniona namiętność może niszczyć wszystko i wszystkich dookoła. O tym, że miłość od nienawiści dzieli tylko krok...

"Przewodnią myślą mego życia jest on. Gdyby wszystko przepadło, a on jeden pozostał, to i ja istniałabym nadal. Ale gdyby wszystko zostało, a on zniknął, wszechświat byłby dla mnie obcy i straszny, nie miałabym z nim po porostu nic wspólnego."

Bohaterów nie sposób łatwo ocenić. Nie są pozbawieni wad, nie są jednoznacznie źli lub dobrzy, pomimo tego, że czasem mogą nam się wydać potworami z najciemniejszych piekielnych czeluści. Heathcliff jest jedną z najbardziej chyba złożonych postaci w literaturze - czasem czułam do niego nienawiść, czasem współczucie; z pewnością jednak nie polubiłam go. Cathy też nie pozbawiona była wad. Kapryśna, bystra, złośliwa - wszystkie jej cechy tworzyły istną mieszankę wybuchową. Za jedyne pozytywne postacie mogę uznać panią Dean i Edgara Lintona. Doceniam jednak wkład związany z wykreowaniem tak pełnokrwistych, niezwykłych, mrocznych bohaterów.

Czytając "Wichrowe Wzgórza" czułam się jak liść targany przez lodowaty, wiejący z wrzosowisk północny wiatr. Naprawdę błądziłam po wrzosowiskach, a moje usta wołały tylko jedno imię : "Heathcliff". Język Emily jest wspaniały. Barwny, niemalże poetycki, ale też zaskakująco realny, potrafiący ukazać ogromne okrucieństwo, ogromny ból i ogromne zło. Opisy są bogate, ale nie nudzą. Chciałabym kiedyś móc tak pisać.

"Nie mogę żyć bez mego życia! Nie mogę żyć bez mojej duszy!"

"Wichrowe Wzgórza" to książka niezwykła. Rzadko która lektura wywarła na mnie tak ogromny wpływ jak powieść Emily Bronte, Warto po nią sięgnąć. Może i wy wkrótce będziecie się przechadzać po sennych wrzosowiskach szukając demonicznej miłości, która ciągle żyje, mimo, że umarła wiele lat temu...

Gdybym zadała teraz pytanie czym dla was jest miłość i z czym wam się kojarzy z pewnością usłyszałabym kilka pięknych określeń. Tak, zdecydowanie miłość jest dla nas czymś pięknym, cennym, niezwykłym - wartością, której należy bronić przed niegodziwością tego świata. Czy jednak kiedykolwiek zastanawialiśmy się nad innymi rodzajami miłości? Nad miłością, która niszczy,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

,,Gra o tron" to książka, która męczyła mnie już od kilku miesięcy i wręcz wołała i błagała o przeczytanie. Tak, to pozycja, o której trudno było nie słyszeć, zwłaszcza, że większość moich klasowych znajomych albo przesiaduje długie godziny oglądając cieszący się ogromną popularnością serial albo czyta kolejne tomy "Pieśni lodu i ognia". Nie ukrywam więc, że imiona wielu postaci były mi znane zanim w ogóle wzięłam się za lekturę, podobnie jak niektóre aspekty i wątki fabularne (w końcu spoilerów się nie uniknie). Ale może skończę już ten wyraźnie przydługawy wstęp i napiszę kilka słów o tym, czy uważam, że fenomen "Gry o tron" jest w pełni zasłużony, czy może jest to po prostu zwyczajne czytadło.
Akcja toczy się w fantastycznym świecie - krainie Westeros, zwanym również Siedmioma Królestwami. Po wielu latach wojny i niepokojów na ziemiach królestwa nastał względny spokój. Od kilkunastu latach ludzie żyją w dostatku, a po wieloletniej zimie nadeszło długie lato. Na Żelaznym Tronie zasiada król Robert Baratheon wraz ze swoją rodziną: żoną Cersei i dziećmi. Północnymi obszarami Westeros włada natomiast ród Starków, z Eddardem Starkiem, zwanym również Nedem na czele. Pewnego dnia umiera jednak namiestnik królewski i wieloletni przyjaciel zarówno Roberta jak i Neda Starka - Jon Arryn. Mimo, że wszystko wskazuje na śmierć w naturalnych okolicznościach, to w kraju rodzą się różne plotki i pogłoski, łącznie z podejrzeniami, że ktoś maczał w tym palce. Okazuje się, że tuż przed swoją śmiercią Jon Arryn zajmował się swoim małym, prywatnym śledztwem, od którego mogła zależeć dalsza przyszłość Siedmiu Królestw. Kto zabił królewskiego namiestnika? Jaka tajemnica wiąże się z rodziną królewską? Jakie mroczne sekrety kryje ród Lannisterów? W kraju sytuacja staje się coraz bardziej napięta, a w tle słyszy się głosy o nadciągającej zimie. Rozpoczyna się tytułowa gra o tron.

Autor "Pieśni lodu i ognia" już od pierwszych stron pierwszego tomu cyklu nie bawi się z czytelnikiem ukrywając przed nim prawdziwy charakter książki. Wręcz przeciwnie, od początku czytający styka się z mrocznym światem, przemocą, krwawymi walkami i tajemniczymi istotami spoza Muru, odgradzającego Westeros od niebezpieczeństw. Wielokrotnie słyszałam o brutalności tej serii i mogę powiedzieć tyle, że te opinie są w pełni prawdziwe. Z jednej strony może to być traktowane jako duża wada, ale moim zdaniem sprawia, że książka staje się bardziej realistyczna i barwna. Poza tym, czytałam ostatnimi czasy wiele spokojnych pozycji i oczekiwałam właśnie takiego "mocnego uderzenia". Odnoszę również wrażenie, że cały świat przedstawiony u Martina nawiązuje bezpośrednio do średniowiecza - epoki, jak wiadomo niespokojnej, burzliwej i pełnej okrucieństwa. Jeśli lubicie takie klimaty, z pewnością będziecie usatysfakcjonowani. Smaczku lekturze dodają także liczne wątki związane z polityką, co więcej są one naprawdę dobrze rozpisane i realne. Muszę jednak przyznać, że w kilku momentach cała historia stawała się trochę zbyt szczegółowa, przez co trudno było się skupić na jej głównym sensie i przekazie.
Ciekawym zabiegiem na jaki zdecydował się Martin jest wieloosobowa narracja. Książka jest podzielona na rozdziały, z czego każdy jest z puntu widzenia innej, całkowicie niezależnej postaci. Samych bohaterów jest naprawdę wielu, ale dzięki temu, że zostali wyjątkowo zgrabnie i starannie wykreowani już po kilkudziesięciu stronach zapadają nam w pamięć. Z pewnością każdy z czytelników znajdzie sobie postać lub postacie, z którymi najbardziej się utożsami. Nie przywiązujcie się jednakże lepiej do żadnego z mieszkańców Westeros, ponieważ śmierć, morderstwa i gwałty są w tamtym świecie praktycznie na porządku dziennym. Mnie do gustu najbardziej przypadli Jon Snow, Arya i Robb Starkowie oraz Tyrion Lannister. Pierwszy jest młodym, ale mimo wszystko dojrzałym chłopcem. Utalentowany i bystry, nie może jednak liczyć na całkowite uznanie, ponieważ jest bękartem. Arya jest jeszcze dzieckiem, ale w przeciwieństwie do swojej siostry jest bardzo waleczna, pewna siebie i wojownicza, słowem jest osobą naprawdę charakterną. Jeśli chodzi o kolejnego z młodych Starków, zapałałam do niego sympatią głównie za sprawą serialu, gdyż aktor go grający jest naprawdę przystojny. Ale w końcu nie chodzi tylko o wygląd i na uznanie dla Robba zasługuje jego lojalność, twardy charakter i odwaga. A Tyrion? To typowy nieco cyniczny bohater, który mimo przynależności do rodu Lannisterów jest od nich znacznie bardziej ludzki i przez liczne swoje wady po prostu wzbudza sympatię czytelnika. Żadna z postaci nie jest czarna albo biała, przeciwnie każda z nich ma swoje grzeszki, wady i zalety, które poznajemy na kolejnych kartach tego, co tu dużo mówić, potężnego tomiszcza.
,,Gra o tron" należy do tego rodzaju pozycji, które mimo grubości czytamy dosyć szybko. Język jest prosty i barwny, opisy, mimo, że średniej długości nie są monotonne i prawie w ogóle nie nudzą, a dialogi wypadają niezwykle naturalnie. Niestety, w książce pojawia się wiele wulgaryzmów, które mimo, że wpasowują się w klimat i charakter utworu, to w niektórych momentach nieco mi przeszkadzały. Chociaż ,,Grę o tron" czyta się z łatwością, to sama przez mnogość wątków i szczegółów często przerywałam lekturę, by wrócić do niej ponownie po paru godzinach. Do jej pełnego odbioru potrzebne jest duże skupienie i zaangażowanie, ale naprawdę warto, bo świat stworzony przez Martina jest naprawdę fascynujący. Rzeczą, która nie zachwyca jest niestety tłumaczenie, które w kilku momentach sprawia, że zdania czy zwroty stają się nieco nienaturalne i sztuczne. Możliwe, że jest to kwestia wydania, bo sama czytałam to najstarsze z niezbyt urodziwą okładką.

,,Pieśń lodu i ognia" nie bez powodu cieszy się tak dużą popularnością, i nie bez powodu na jej podstawie powstaje tak dobry serial. Już jej pierwszy tom pokazuje umiejętności i potencjał autora, przedstawiając nam niezwykle barwną, brutalną i fascynującą historię walki o władzę, zagrywek politycznych i licznych mrocznych sekretów. Jeśli tylko nie jesteście przewrażliwieni na punkcie przemocy w literaturze naprawdę polecam wam lekturę. Miłośnikom fantastyki na pewno się spodoba, chociaż zakładam, że prawie wszyscy znają tę historię zarówno z książek jak i serialu. Słowem: sięgajcie i czytajcie! WINTER IS COMING

,,Gra o tron" to książka, która męczyła mnie już od kilku miesięcy i wręcz wołała i błagała o przeczytanie. Tak, to pozycja, o której trudno było nie słyszeć, zwłaszcza, że większość moich klasowych znajomych albo przesiaduje długie godziny oglądając cieszący się ogromną popularnością serial albo czyta kolejne tomy "Pieśni lodu i ognia". Nie ukrywam więc, że imiona wielu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wspominałam już kiedyś, że uwielbiam Johna Greena? Pewnie tak, ale żeby nie zabrzmiało to tak dziwacznie mam na myśli miłość do jego książek, a nie do samej sylwetki pisarza, która swoją drogą, na pewno jest bardzo ciekawa. "Papierowe miasta" to trzecia książka Greena, po którą miałam okazję sięgnąć. Wcześniej były "Gwiazd naszych wina" i "19xKatherine" - pozycje nieprzeciętne, zostawiające po sobie jakieś wspomnienia, które owiewają mnie ciepłym podmuchem, gdy tylko o nich pomyślę.

Quentin Jacobsen jest zwyczajnym nastolatkiem, uczęszczającym do równie zwyczajnej amerykańskiej szkoły z zupełnie zwyczajnymi przyjaciółmi, z których jeden założył internetową skarbnicę wiedzy i danych i którego rodzice kolekcjonują czarnych Mikołajów, a drugi uwielbia określać przedstawicielki płci pięknej królisiami. Jest też sąsiadem Margo Roth Spiegelman - dziewczyny będącej szkolną gwiazdą i obiektem pożądania większości uczniów płci męskiej. Dawniej Q i Margo przeżyli razem coś niesamowitego, ale potem ich kontakt się urwał, chociaż chłopak skrycie podziwiał dawną przyjaciółkę. Co jednak gdy Margo pewnej nocy zakrada się do jego pokoju i namawia do wspólnej nocnej podróży, a następnego dnia znika. I pozostawia za sobą wskazówki. Czy Q i jego przyjaciele podążą ich śladami i czy poznają prawdziwą twarz Margo Roth Spiegelman?

Czy nie czuliśmy się nigdy ludźmi otoczonymi przez innych, a jednak samotnymi? Czy nie czuliśmy nigdy swego rodzaju pustki, mimo tego, że tuż obok nas byli inni? Fani, koledzy, koleżanki, rodzice, przyjaciele... Ludzie, którzy powinni nas znać i rozumieć, a tak naprawdę widzieli tylko naszą maskę - twarz zakładaną w towarzystwie innych, która ukrywała nasze prawdziwe ja. I dlatego ludzie popularni, mający tysiące lajków pod zdjęciami na portalach społecznościowych budzą czasem moje współczucie - dla mnie to oni często są samotni, niczym pozostawieni w papierowym świecie, z milionami papierowych miast i miliardami papierowych twarzy...

"Papierowe miasta" to naprawdę dobra książka. Z dopracowanymi, dziwnymi, ale też bardzo sympatycznymi bohaterami, z którymi bez trudu można się utożsamiać, bo są zwyczajnymi nastolatkami nie pozbawionymi licznych wad. Z ciekawym i interesująco przedstawionym pomysłem na fabułę. Zgrabnie rozwijającą się akcją, która nie pozwala na oderwanie się od lektury i zaprzestanie odwracania kolejnych kartek. Lekkim i barwnym językiem, który porywa i ułatwia czytanie. I jest to jedna z książek wartościowych, niosących ze sobą jakieś przesłanie. W końcu jest to, przynajmniej dla mnie, pozycja opowiadająca o samotności, która z pozoru jest nieistotna i wcale nas nie dotyka, a jednak krąży nad nami niczym ciemny drapieżny ptak, gotów zaatakować. Bo w pewnym momencie dostrzegamy, że świat jest zrobiony z papieru. Ludzie niestety także. I przypominają mi się fragmenty piosenki "Długość dźwięku samotności" zespołu Myslovitz: " (...) Tak zawsze genialny, idealny muszę być i muszę chcieć super luz i już setki bzdur i już to nie ja (...)" i " (...) Noc, a nocą gdy nie śpię wychodzę choć nie chcę spojrzeć na chemiczny świat, pachnący szarością, z papieru miłością (...) ". "Papierowe miasta" polecam przede wszystkim młodzieży, ale zachęcam do lektury także osoby nieco starsze, bo ich treść jest ciągle ważna i aktualna.

Wspominałam już kiedyś, że uwielbiam Johna Greena? Pewnie tak, ale żeby nie zabrzmiało to tak dziwacznie mam na myśli miłość do jego książek, a nie do samej sylwetki pisarza, która swoją drogą, na pewno jest bardzo ciekawa. "Papierowe miasta" to trzecia książka Greena, po którą miałam okazję sięgnąć. Wcześniej były "Gwiazd naszych wina" i "19xKatherine" - pozycje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

To już drugie moje spotkanie z twórczością irlandzkiego pisarza Johna Boyne'a. Poprzednie wrażenie było niezwykle pozytywne, tak więc z chęcią sięgnęłam po kolejną, tym razem znacznie bardziej znaną pozycję - "Chłopca w pasiastej piżamie". Na fali emocji po lekturze obejrzałam również ekranizację, która, o dziwo, nie zawiodła moich oczekiwań. Ale od początku...

Lata 40. XX wieku. Bruno to dziewięcioletni chłopczyk mieszkający z rodzicami, siostrą, którą nazywa także Beznadziejnym Przypadkiem i dziadkami w pięknym i zamożnym domu w Berlinie. Nie może narzekać na samotność, bo w codziennych zabawach towarzyszy mu trójka przyjaciół, niedostatek czy brak ciepła, którego jako najmłodsze dziecko otrzymuje pod dostatek. Pewnego dnia jednak sielanka kończy się, a Bruno wraz z mamusią, tatusiem i Gretel muszą przenieść się do nowego domu, znajdującego się gdzieś na terenie Polski. Chłopiec nie zdaje sobie sprawy, że nowe miejsce zamieszkania jest związane z pracą jego ojca, który jest wysoko sytuowanym żołnierzem Furii, a sam ponury dom zupełnie nie przypada mu do gustu. Do czasu, gdy wybierze się na krótką przechadzkę, ujrzy ogromne druciane ogrodzenie i zobaczy jego. Chłopca w pasiastej piżamie. Po prostu Szmula.

John Boyne przenosi nas w smutne wojenne lata, które śledzimy oczami małego, nieświadomego okrucieństwa czy zbrodni chłopca. Bruno podziwia swojego ojca, nie zdaje sobie sprawy, że człowiek, z którym dzieli masę wspólnych wspomnień i który z nim mieszka także przykłada rękę do zagłady tysięcy osób. I może właśnie to tak porusza czytelnika. Ta nieświadomość i niewinność głównego bohatera, podkreślana często przez lekko infantylny, prosty język, którym posługuje się autor. Bo Bruno to bardzo sympatyczny i wesoły chłopczyk, który marzy o zostaniu poszukiwaczem przygód i odkrywcą. Który nie wie co dzieje się za drucianym ogrodzeniem... Który szuka prawdziwego przyjaciela i znajduje go właśnie w osobie Szmula. Obserwowanie przyjaźni rodzącej się między chłopcami, z których jeden jest synem niemieckiego oficera, a drugi synem żydowskiego zegarmistrza to element historii, który mimo, że z pozoru zwyczajny, naprawdę mocno chwyta za serce. W końcu Bruno i Szmul to osoby z dwóch innych światów, które nie powinny w ogóle ze sobą rozmawiać. Wraz z przewracaniem kolejnych kartek dostrzegamy też inne aspekty życia rodziny niemieckiego oficera: liczne spotkania, chłód i bezwzględne posłuszeństwo. Widzimy też jak ojciec rodziny stopniowo traci kontakt ze swoimi dziećmi, zaczyna żyć tylko i wyłącznie swoją służbą, oddala się od innych i staje się coraz bardziej bezwzględny. Porusza też ukazanie okrucieństwa względem żydów, które przeżywamy razem z małymi dziećmi. Dziećmi, które miały nieszczęście dorastać właśnie w tamtych niewesołych czasach.

"Chłopiec w pasiastej piżamie" to powieść z pozoru prosta i banalna, ale za fasadą dziecięcej naiwności oraz lekkiego i nieco infantylnego języka odkryłam smutną prawdę i poznałam piękno przyjaźni między dwiema bardzo młodymi osóbkami. Książeczkę czyta się bardzo szybko, ale w pamięci pozostaje na bardzo długo. A zakończenie nadal mnie porusza i nadal wywołuje we mnie smutek. Nie, to wcale nie jest historia dla dzieci. To pozycja dla osób dojrzałych, które wiedzą co to okrucieństwo i zdają sobie sprawę, jak wiele krwi, ofiar i straconych przyjaźni pociągnęła ze sobą II wojna światowa.

To już drugie moje spotkanie z twórczością irlandzkiego pisarza Johna Boyne'a. Poprzednie wrażenie było niezwykle pozytywne, tak więc z chęcią sięgnęłam po kolejną, tym razem znacznie bardziej znaną pozycję - "Chłopca w pasiastej piżamie". Na fali emocji po lekturze obejrzałam również ekranizację, która, o dziwo, nie zawiodła moich oczekiwań. Ale od początku...

Lata 40. XX...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Pierwszy sierpień to dla nas, Polaków dzień szczególny. Każdego roku zatrzymujemy się na minutę i w ciszy, w milczeniu wspominamy tych, którzy tego dnia w 1944 roku chwycili za broń i ruszyli do walki o wolną Warszawę, o dobro przyszłych pokoleń i o wolną Polskę, w której dzisiaj możemy żyć. A na 71. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego warto by stworzyć wpis poświęcony książce, która o tym temacie traktuje. A są to ,,Dziewczyny z powstania" Anny Herbich.
,,Dziewczyny z powstania" to kolejna pozycja wydana w ramach serii wydawniczej "Prawdziwe historie" wydawnictwa Znak. Podobnie jak ,,Dziewczyny wojenne" skupia się na kobietach, dziewczynach, a czasem wręcz małych dziewczynkach, które znalazły w sobie dość siły i odwagi, by rzucić się do walki. Mimo ran, głodu, nieustającego pragnienia, problemów z utrzymaniem i zachowaniem higieny nie poddały się, lecz wciąż trwały u boku mężczyzn. Niestety, jak słusznie i gorzko zauważa autorka "(...)w historii pisanej przez mężczyzn i dla mężczyzn nie poświęcono ich przeżyciom tyle miejsca, na ile zasługiwały(...)". Dla mnie jako zapełnienia owej luki ,,Dziewczyny z powstania" sprawdzają się fenomenalnie.
Anna Herbich to młoda, urodzona w 1986 roku dziennikarka publikująca w tygodniku ,,Do rzeczy" i jednocześnie rodowita mieszkanka Warszawy. Jej babcia przeżyła powstanie, a jej wspomnienia stały się podstawą do stworzenia jednej z opisanych historii. Historii prawdziwych, bez patosu, bez wygładzania prawdy. I tak śledzimy relacje i wspomnienia jedenastu kobiet i dziewcząt: Sławki*, sanitariuszki z Ochoty; Haliny, która przeżyła powstanie heroicznie walcząc o życie swoje i świeżo narodzonego dziecka; Reny*, której życie uratował Niemiec; Zosi, która tuż po upadku powstania została aresztowana i poddana okrutnym przesłuchaniom; Blizny*, która na odsiecz walczącej Warszawie przybyła aż z Kresów; Anny, młodej dziewczyny pochodzącej ze szlacheckiej rodziny i walczącej w AK; Marzenki*, która najpierw w wyniku wojennej zawieruchy straciła rodziców, a później mimo swojego pochodzenia trafiła do konspiracji; Jadwigi, która w momencie wybuchu Powstania Warszawskiego miała zaledwie osiem lat i razem z matką cudem udało im się przeżyć jedną z publicznych egzekucji i piekło Woli; Teresy, która jako sanitariuszka przeżyła przejście przez kanały; Dory*, która na chłopaka, z którym miała pójść do kina czekała aż do okupacji i pracy w konspiracji; Ireny, która w czasie powstania musiała walczyć o przeżycie z maleńkim dzieckiem na rękach. Każda z nich różni się charakterem, pochodzeniem, a nawet wiekiem, ale łączy je jedno, najważniejsze kryterium - przeżyły, podczas gdy tysiące osób zginęło. Z każdą przewracaną stroną coraz bardziej zdawałam sobie sprawę, z tego jak pełne cierpienia i bólu było powstanie, jak ciężkie panowały wtedy warunki, jak trudno było wtedy być wiernym swoim ideałom. Mimo to bohaterki historii szły do walki: w sukienkach, z zaplecionym ciasno warkoczem, z uśmiechem na twarzy i czerwono-białą opaską na ramionach. Te kobiety znalazły w sobie odwagę do walki z okupantem, do ogromnego poświęcenia, często połączonego także z utratą życia. Pomagały jak mogły jako sanitariuszki, łączniczki, dostarczycielki żywności i pitnej wody, a nawet kucharki. W powstaniu każdego dnia traciły kogoś ważnego - rodziców, braci, siostry czy narzeczonych. Były świadkami najokropniejszych zbrodni, lejącej się strumieniami posoki, ale mimo to dalej trwały, dalej walczyły. Po co? Może dla przyszłego pokolenia, dla życia w wolnej Polsce, dla szczęścia i swobody, za którą tak tęskniły...

,,Najlepsi nasi ludzie, najlepsi Polacy zginęli w Powstaniu Warszawskim. Po wojnie ich zabrakło, a ich miejsce zajęły szumowiny, karierowicze. To już nie jest to samo państwo i to już nie jest ten sam naród. Stary, wspaniały świat, w którym zostałam wychowana i którego byłam i chyba do dzisiaj jestem częścią, został unicestwiony. Wiele jeszcze czasu upłynie, nim to wszystko odrobimy."

W ,,Dziewczynach z powstania" wyraźnie odczuwa się wpływ, jaki wywarły rozmówczynie pani Herbich na całokształt lektury. Autorka ,,Dziewczyn z powstania" dała swoim rozmówczyniom wolną rękę, w skutek czego każde zdanie brzmi prawdziwie i na żadnej stronie nie napotkamy ani odrobiny fałszu. Każdej z nich udało się zawrzeć w swej powieści coś innego, pokazać choć po trosze swój charakter, pochodzenie. Dzięki temu każdą relację czytało się z wypiekami na twarzy, bez żadnych przestojów i trudności - ja osobiście szybko utożsamiałam się z bohaterkami i przedstawianymi przez nie wydarzeniami, a samą książkę przeczytałam uważnie, ale jednocześnie dosyć szybko. Język jest przystępny dla każdego, nieskomplikowany, ale spełnia swoje zadanie - wzbudza w czytelniku emocje i doskonale obrazuje powstańcze sceny i wydarzenia. Bywa brutalnie, wstrząsająco, ale w końcu Powstanie Warszawskie to sześćdziesiąt trzy dni walk, głodu i nadziei. Nadziei na lepszy los, nadziei na zwycięstwo, nadziei o wolność.

,,Gdy Niemiec przesłuchuje, to człowiek myśli - wróg. Ale gdy przesłuchuje rodak, mówiący po polsku - to nie da się opisać tego, jak to bardzo boli."

Czytanie ,,Dziewczyn z powstania" było dla mnie niezwykłym przeżyciem. Nie była to lektura łatwa, głównie z powodu podejmowanego przez nią tematu. Ale czy nie powinniśmy, jako Polacy sięgać nie tylko po pozycje kończące się szczęśliwie i sztampowo, ale też po te, które opisują naszą przeszłość, jedne z najtrudniejszych dni w historii naszej Ojczyzny? Pozostawię to pytanie bez odpowiedzi... A Wam, drodzy czytelnicy powiem tylko tyle: pamiętajcie o powstańcach, którzy siedemdziesiąt jeden lat temu o godzinie 17:00 wyszli przed swoje domy, by walczyć o nas i naszą przyszłość. Pamiętajcie o nich i zatrzymajcie się chociaż na chwilę, a jeśli znajdziecie czas sięgnijcie także po ,,Dziewczyny z powstania".

Ad.1 Wszystkie wyrazy oznaczone gwiazdką są konspiracyjnymi pseudonimami bohaterek utworu.

Pierwszy sierpień to dla nas, Polaków dzień szczególny. Każdego roku zatrzymujemy się na minutę i w ciszy, w milczeniu wspominamy tych, którzy tego dnia w 1944 roku chwycili za broń i ruszyli do walki o wolną Warszawę, o dobro przyszłych pokoleń i o wolną Polskę, w której dzisiaj możemy żyć. A na 71. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego warto by stworzyć wpis poświęcony...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Czegoż ja się nie nasłuchałam o słynnej książce Jane Austen. A to, że to typowy romans dla egzaltowanych panien, a to, że to doskonałe ukazanie epoki wiktoriańskiej, a jeszcze kiedy indziej, że to znakomita przenośnia dotycząca ludzkich zachowań. A teraz, w parę dni po przeczytaniu osławionej "Dumy i uprzedzenia" skłaniam się po troszku do wszystkich tych trzech opinii...

Bo nie można odmówić Austen tego, że wykreowała wyjątkowo zgrabny, zabawny i leciutki romans, który sprawi, że niemal każda czytelniczka zapragnie poznania pana Darcy'ego. Czyż nie ma czegoś piękniejszego od miłości, która bierze swój początek z obustronnych chłodnych stosunków, stopniowo zbliżając dwie strony do siebie? A jeśli całą taką lekką historię wzbogacimy o pełnokrwistych bohaterów, z których każdy będzie inny i interesujący to mamy już przepis na literaturę dla panien jak się patrzy. Ale przecież taka pozycja nie przeszłaby wtedy do kanonu literackiego, do tak zwanej klasyki... Widocznie w tej historii musi być coś więcej, coś, co tylko czeka na odkrycie.

"Jest prawdą powszechnie znaną, że samotnemu a bogatemu mężczyźnie brak do szczęścia tylko żony."

I powiem nieskromnie, że myślę, że udało mi się dostrzec ową głębię, która sprawiła, że "Duma i uprzedzenie" jest jedną z najbardziej szanowanych dzieł na świecie. Nie jest łatwo wyrazić zachwyt po przeczytaniu książki, w której tak łatwo można się zanurzyć w innej epoce - epoce balów, proszonych kolacji, miłosnych listów i spacerów z przystojnym dżentelmenem u boku. Z każdą stroną coraz głębiej wsiąkałam do XIX - wiecznej Anglii, z każdą stroną coraz bardziej traciłam kontakt ze światem wewnętrznym , by w końcu poczuć się jak panienka z dobrego domu, ucząca się śpiewu, rysunku i rozglądająca się za uprzejmym, i najlepiej bogatym kawalerem. Z każdym rozdziałem bardziej przywiązywałam się do inteligentnej i roztropnej Elizabeth, miłej i dobrej Jane oraz do dumnego i ( z pozoru! ) odpychającego Darcy'ego. Byłam niezmiernie zła na głupiutką i żywotną matkę dziewcząt - panią Bennett, nabijałam się z gadulstwa i zarozumialstwa pana Collinsa, podziwiałam uprzejmość i ogładę Bingley'a. I w pewnym momencie zauważyłam to, co pod przykrywką lekkiej miłosnej historii chciała nam przekazać autorka - to, że nie powinniśmy oceniać po pozorach, że nie wszystko złoto, co się świeci i że nie ma ludzi bez wad czy całkowicie pozbawionych zalet. Jednocześnie Austen ukazała nam kulisy epoki, w której żyła ze wszystkimi jej wadami i zaletami oraz postawy ludzi w tamtych czasach, które uosabiają wykreowane przez nią postacie. Każdy człowiek jest inny i możemy to bez specjalnego wysiłku dostrzec w tej lekturze.
Całość została przyprawiona zgrabnym i lekko ironicznym, zabawnym językiem. O dziwo, opisy nie są nużące czy specjalnie długie, a konkretne i proste. I właśnie one dodają smaku całej tej historii, zdumiewająco prostej, a jednocześnie wartościowej i wciąż aktualnej. W końcu nie od dziś oceniamy coś lub kogoś po pozorach, nie bacząc na jego wnętrze i prawdziwe uczucia, a może właśnie ta historia nas tego oduczy... Ja nadal pozostaję pod dużym wrażeniem "Dumy i uprzedzenia" i czuję, że potrwa ono jeszcze dłużej. A wam polecam z całego serca sięgnięcie po tę książkę, może i wam uda się dostrzec jej niezwykłość. A ja dalej będę się zastanawiała, kto tak naprawdę był dumny, a kto uprzedzony...

Czegoż ja się nie nasłuchałam o słynnej książce Jane Austen. A to, że to typowy romans dla egzaltowanych panien, a to, że to doskonałe ukazanie epoki wiktoriańskiej, a jeszcze kiedy indziej, że to znakomita przenośnia dotycząca ludzkich zachowań. A teraz, w parę dni po przeczytaniu osławionej "Dumy i uprzedzenia" skłaniam się po troszku do wszystkich tych trzech...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Są książki, które mają dla nas ogromne znaczenie, które wywarły na nas wielki wpływ, o których nie potrafimy zapomnieć, a każde słowo o nich przywoła w naszych myślach obraz gorączkowego przewracania kolejnych kartek, napięcia na twarzy i trzęsących się ze zdenerwowania dłoni. Tak, są takie książki. W swoim życiu spotkałam ich już kilka. Mogę z zadowoleniem stwierdzić, że taką książką dla mnie jest też "Przeminęło z wiatrem" autorstwa Margaret Mitchell.


Scarlett, coś ty ze mną zrobiła? Dlaczego złamałaś moje serce, tak jak złamałaś je tak wielu mężczyznom? Dlaczego pędziłaś za tym, co nieosiągalne, pozwalając by to co najpiękniejsze i warte twoich uczuć przeminęło nieodwracalnie z wiatrem? Dlaczego czasem byłaś dla mnie jak siostra, zanurzona jak ja we własnym egoizmie i niespełnionych żądzach i ambicjach, by później zmienić się w osobę, która wzbudzała we mnie tylko i wyłącznie nienawiść? Dlaczego? Tego niestety nie wiem i chyba nikt na to pytanie mi nie odpowie...

A ty Retcie? Czemu podążałeś za czymś, co jest jak lekki listek, który i tak uleci hen, daleko, razem z wiatrem? Czemu zmarnowałeś swoje życie dla czegoś tak zaślepionego, tak niegodnego twego serca? Dlaczego nie porzuciłeś swoich wysiłków, widząc, że nie przynoszą żadnych rezultatów? Może dlatego, że ona była jedyną osobą, którą tak kochałeś, w której znalazłeś sobie bratnią duszę. A może po prostu kiedyś miłość była inna i kochało się szczerze, prawdziwie i wiernie? Znowu pogrążę się we własnej głupocie i ciemnocie i odpowiem, że nie wiem, nie jestem pewna.

Ale mimo to, mimo tego, że wszystko przemija z wiatrem ja będę tęskniła. Za dawnymi czasami. Za setkami dżentelmenów. Za sennymi popołudniami na plantacji. Za śmiechem pracujących w pocie czoła Murzynów. Za barbakojami pełnymi paradujących w dumnych sukniach panien. Nawet za Jankesami czy za marudną Zuelą.

Żałuję, że muszę już odejść. Zamykam ostatnie strony pięknej historii. Historii Południa, które w ciągu kilku lat przeminęło z wiatrem, Odkładam książkę na półkę i uświadamiam sobie, że we mnie też coś przeminęło. Może znajdę skrawki swej duszy gdzieś w pogrążonej w walkach Atlancie, a może w Tarze wśród pnących się w górę krzaczków bawełny. Ciekawe, czy kiedyś do mnie wróci. Nie, nie będę dzisiaj o tym myśleć. Pomyślę o tym jutro... A Wam powiem tylko tyle - PRZECZYTAJCIE!

Są książki, które mają dla nas ogromne znaczenie, które wywarły na nas wielki wpływ, o których nie potrafimy zapomnieć, a każde słowo o nich przywoła w naszych myślach obraz gorączkowego przewracania kolejnych kartek, napięcia na twarzy i trzęsących się ze zdenerwowania dłoni. Tak, są takie książki. W swoim życiu spotkałam ich już kilka. Mogę z zadowoleniem stwierdzić, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Patrzę na tę okładkę... Widzę zieloną twarz, zielone dziewczęce sylwetki. Niby nic specjalnego... Ale potem w oczy rzuca mi się ogromny napis JOHN GREEN. I biorę tę książkę troskliwie do ręki, przytulam do piersi i idę do kasy. Mam nadzieję, że zrobiłam dobrze. Że się nie rozczaruję. Że Green mnie nie zawiedzie.

I nie zawiódł. Choć nie poruszył tak jak w "Gwiazd naszych wina" to wzbudził we mnie jakieś emocje: śmiech, złość, rozczulenie. Ale chyba za bardzo się rozpędziłam. Opowiem wam wszystko po kolei...


Colin Singleton nie jest zwykłym nastolatkiem. O nie, jest tak zwanym cudownym dzieckiem aspirującym do miana geniusza. Jest też notorycznym porzuconym - właśnie rzuciła go dziewczyna o imieniu Katherine. Gwoli ścisłości, już dziewiętnasta Katherine z rzędu. Na złamane serce Colina pomóc może tylko zapomnienie i długa podróż bez celu, dlatego wraz z Hassanem, swoim najlepszym i jedynym, wyznającym Islam i wiarę w Sędzię Judy przyjacielem udaje się w drogę. Po drodze spotkają wiele niesamowitych przygód: martwego austriacko-węgierskiego księcia, ogromną i krwiożerczą dziką świnię, a Colin rozpocznie pracę nad Teorematem o Zasadzie Przewidywalności Katherine. Czy uda mu się znaleźć rozwiązanie pozwalające przewidzieć przyszłość każdego ze związków? Czy znajdzie miłość w kolejnej Katherine? Czy jego ból zostanie ukojony?

"Książki to notoryczni Porzucani: gdy je odkładasz mogą na ciebie czekać wiecznie, a gdy poświęcisz im swoją uwagę, zawsze odwzajemniają twoją miłość"

Główny bohater jest dziwny. Momentami przerysowany. Czasem irytujący. Mimo tego, że bardzo często mnie denerwował, to jednak dodawał klimatu całej historii. Raczej nie doszłabym z Colinem do porozumienia z tą jego manią do matematyki ( choć z drugiej strony imię się zgadza ;) ), ale do tej powieści pasował jak eliksir do kociołka. Zdecydowanie bardziej polubiłam Hassana z jego oryginalnym, czasem lekko prostackim poczuciem humoru i miłością do Sędzi Judy - nadrabiał towarzyskością i sympatią za Colina. Lindsey... Ach ta moja Lindsey... To była taka dziewczyna, którą się po prostu lubi. W całej swej prostocie, zwyczajności wzbudzała ciepłe uczucia. Szerzyła radość w swej rodzinnej wiosce i wzbudzała uśmiechy na twarzy innych. Nie była doskonała, ale jej wady dodawały uroku i budziły we mnie ciekawość. Green po raz kolejny udowodnił mi, że w kreowaniu wyrazistych młodych charakterów jest mistrzem. Nie przedkładam bohaterów "19 razy Katherine" nad Hazel i Augustusem, ale i tak ich cenię. I lubię.

Język podobnie jak w GNW jest prosty i lekki. W końcu Green pisze głównie dla młodzieży ( chociaż nie tylko ), a ona lubi błyskotliwe, zabawne dialogi i dosyć krótkie opisy. Jednak styl Johna naprawdę mi się podoba: idealnie pasuje do tej książki, rozluźnia, bawi i ułatwia czytanie. Ostrzegam tylko nie cierpiących przekleństw - w "19 razy Katherine" jest ich sporo i to jest dla mnie jedna z paru wad tej pozycji.

Kolejną jest duża liczba matematyki, zbyt duża jak dla mnie. Nie przepadam za królową nauk, i mimo, że nie jestem matematyczną ignorantką to spora liczba wykresów i wzorów mocno mnie przytłaczała, pomimo wyjaśnień w przypisach. Na szczęście z przypisów dowiedziałam się czegoś więcej niż tylko matematycznych sekretów. Odkryłam w nich kilka naprawdę zajmujących ciekawostek i informacji. Może i nie są specjalnie przydatne, ale jednak ich znajomość daje dużą satysfakcję.

Polskie wydanie jest naprawdę ładne. Okładka może i jest niepozorna, ale staranna i klimatyczna. Przekład jest naturalny i ułatwia śledzenie losów Colina i spółki. Czcionka umożliwia płynięcie po słowach i nie męczy oczu. Bukowy Las spisał się naprawdę solidnie.

"Ale temu uśmiechowi nie można było się oprzeć. Ten uśmiech mógłby wygrywać wojny i leczyć raka"

"19 razy Katherine" jest trochę dziwna, ekscentryczna, a nawet absurdalna. Cały opis fabuły brzmi dosyć groteskowo, i co tu dużo mówić oryginalnie. W czasie czytania towarzyszyła mi nutka przewidywalności, rozbawienia, zdziwienia. I ciepło, które z tej powieści wprost bije. Jest jak mgiełka, która nas otacza i wzbudza w nas sympatyczne uczucia. Bo "19 razy Katherine" jest dużo lżejsze i zabawniejsze od "Gwiazd naszych wina". Nie ma tam śmierci, chorób czy raka. I mimo, że GNW oceniam trochę wyżej, to ta książka też mi się spodobała. Rozbawiła. Ukoiła. Zachęciła do poszukiwania własnego ja. I mimo irytacji zachowaniem Colina, wulgaryzmami i Teorematem bardzo mi się spodobała.

Patrzę na tę okładkę... Widzę zieloną twarz, zielone dziewczęce sylwetki. Niby nic specjalnego... Ale potem w oczy rzuca mi się ogromny napis JOHN GREEN. I biorę tę książkę troskliwie do ręki, przytulam do piersi i idę do kasy. Mam nadzieję, że zrobiłam dobrze. Że się nie rozczaruję. Że Green mnie nie zawiedzie.

I nie zawiódł. Choć nie poruszył tak jak w "Gwiazd naszych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Są takie książki, które po prostu trzeba znać, by móc się nazywać prawdziwym miłośnikiem książek i literatury oraz uważać się za jej znawców. Takie książki zwykle nazywane są klasyką, a wielu z nas ma o nich dość negatywne zdanie. Traktujemy je jako nudną, bezsensowną papkę, którą czyta się tylko, gdy znajduje się ona w spisie lektur. Czasem nawet sięgamy po streszczenie, byle tylko się nie męczyć i nie nudzić. A często możemy bardzo tego żałować...
Bywają bowiem klasyki, które naprawdę na taką nazwę zasługują. Przekazują wiele wartości, ukazują starannie inne epoki i kultury, czarują swym językiem. I do takich właśnie pozycji zaliczam "Rok 1984".

Winston Smith jest zwyczajnym obywatelem Oceanii, zamieszkałym w Pasie Startowy Jeden w mieście Londyn. Pracuje w Archiwum Ministerstwa Prawdy, zwanego też Mini-prawd, uczęszcza do Świetlicy, a w jego mieszkaniu wisi plakat "Wielki Brat Patrzy" - słowem, zachowuje się jak każdy przyzwoity mieszkaniec Oceanii. Do czasu, gdy pewnego dnia otwiera zeszyt i zapisuje w nim cztery niebezpieczne słowa: "precz z Wielkim Bratem". Wtedy uświadamia sobie, że Partia każdego dnia oszukuje obywateli, fałszuje dane i zmienia fakty. Każda jednostka ma przykładowo obowiązek wierzenia w to, że dwa i dwa daje pięć, cztery, trzy lub każdą z tych liczb. Jedyną nacją, która może się temu przeciwstawić są prole - wolni, niekontrolowani mieszkańcy Oceanii, którzy jednak owych nieprawidłowości nie zauważają i nie zamierzają sięgać po broń. Aż pewnego dnia Smith poznaje Julię, która wprowadza go w świat tajnych ruchów oporu i podziemnych organizacji. Jednak czy w świecie gdy Policja Myśli wykrywa każdą zbrodniczą myśl, a ludzie są inwigilowani dwadzieścia cztery godziny na dobę bohaterom uda się pozostać nieodkrytym i stawić jakąś czynna próbę oporu?


"Normalność nie jest kwestią statystyki."

Witajcie w Oceanii, świecie tak brutalnym i realnym, że aż boję się pomyśleć do czego zmierza nasz świat. Całodobowa inwigilacja, pełna kontrola nad obywatelami, fałszowanie i zmienianie danych, błyskawiczne usuwanie skażonego zbrodnią mieszkańca - to wszystko wydaje mi się przerażające, ale i niezwykle prawdopodobne. Wojny wyniszczające naszą planetę lub choćby nasz kontynent do tego właśnie mogą doprowadzić. Kiedy George Orwell pisał "Rok 1984" w smutnych powojennych latach, a konkretnie roku 1948 taka wizja przyszłości wydawała mu się niezwykle realna. Trudno się dziwić, że w wielu państwach wydanie tej książki zostało zakazane, zwłaszcza na wschodzie. I muszę przyznać, że znakomicie przelał swoje myśli na papier, tworząc jedną z pierwszych antyutopii, która stała się inspiracją dla wielu dzisiejszych, współczesnych twórców tego gatunku.
Powieść nie jest nudna, przeciwnie akcja toczy się szybko i czytelnik od razu zostaje rzucony na głęboką wodę, poznając podstawowe zasady świata stworzonego przez Orwella. Dowiaduje się, jak działa Policja Myśli, co to jest myślozbrodnia, jak funkcjonuje Partia i poszczególne jej ministerstwa. Lektura wzbudza wiele emocji: przerażenie, strach, smutek, powagę. Zmusza do wielu refleksji na temat funkcjonowania społeczeństwa, pokazuje jak bardzo ludzie mogą wierzyć władzy, jak łatwo ich kontrolować i trzymać w ryzach. Jest to książka dosyć brutalna i bardzo realna, ale myślę, że jest to cecha wyróżniająca ją spośród innych pozycji w kanonie lektur. W końcu nie możemy wiecznie żyć w zamkniętej, złotej klatce; nieświadomi tego, do czego zmierza świat i tego, co już się na nim dzieje. Wojny, gwałty, dyktatura, morderstwa są w naszych czasach na porządku dziennym, nawet jeśli bezpośrednio nas nie dotyczą.

"Kto rządzi przeszłością, w tego rękach jest przyszłość; kto rządzi teraźniejszością, w tego rękach jest przeszłość."

Polubiłam głównego bohatera. Wzbudzał we mnie różne emocje: współczucie, smutek, czasami złość. Był człowiekiem jakich wielu, ale znalazł w sobie odwagę, by walczyć z systemem. Sprzeciwić się Wielkiemu Bratu i Partii, za co groziły bardzo surowe kary, a nawet śmierć. Nie był super przystojnym herosem, nie miał nadzwyczajnych, nienaturalnych mocy - był człowiekiem takim jak my. Mężczyzną w średnim wieku, z łysiną na głowie i wąsem, ale to właśnie w tym tkwił czar. Mogliśmy obserwować jak zwykły, szary obywatel sprzeciwia się władzy. Julia była nieco irytująca. Najpierw rzuciła się z pasją do walki, a potem poddała się bardzo szybko. Dla mnie była postacią, która udaje, że jest silna, by w kluczowym momencie wycofać się. Był jeszcze O'Brien, fascynująca osobowość i niejednoznaczny charakter.

"Nie można zapomnieć o czymś jedynie dlatego, że się tego chce"

"Rok 1984" wzbudził we mnie wiele emocji. Najpierw ciekawość, potem złość na system, Partię i Wielkiego Brata, podziw dla bohaterów, którzy usiłowali się wybić spośród tysięcy innych jednostek, postawić władzy. Było też trochę lęku. I smutku, bardzo wiele smutku. Bo powieść ta nie jest bajką dla dzieci z pięknym, szczęśliwym zakończeniem. Nie kończy się zdaniem: "I żyli długo i szczęśliwie". Nie, absolutnie nie. Zakończenie jest porażające, smutne i bardzo realne. Zresztą happy end nie pasował by tutaj, do świata tak brutalnego, ubogiego, przerażającego.

"Władza to nie środek do celu; władza to cel. Nie wprowadza się dyktatury po to, by chronić rewolucję; wznieca się rewolucję w celu narzucenia dyktatury. Celem prześladowań są prześladowania. Celem tortur są tortury. Celem władzy jest władza."

"Rok 1984" nie jest książką, którą czyta się szybko i bez zastanowienia, Trzeba do tej pozycji dojrzeć, by zauważyć jej PRZESŁANIE i sens. Ale warto po dzieło Orwella sięgnąć, bo niesie ze sobą wiele wartości. I ostrzeżenie przed tym , do czego sami możemy doprowadzić. We mnie lektura wzbudziła wiele emocji i skłoniła do wielu refleksji, dlatego nie mogę jej ocenić inaczej.

Są takie książki, które po prostu trzeba znać, by móc się nazywać prawdziwym miłośnikiem książek i literatury oraz uważać się za jej znawców. Takie książki zwykle nazywane są klasyką, a wielu z nas ma o nich dość negatywne zdanie. Traktujemy je jako nudną, bezsensowną papkę, którą czyta się tylko, gdy znajduje się ona w spisie lektur. Czasem nawet sięgamy po streszczenie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Każdy z nas miał kiedyś kilkanaście lat, każdy był kiedyś w wieku przez wielu uważanym za najbardziej przełomowy, ale i męczący. Byliśmy wtedy młodzi, niedojrzali, nieodpowiedzialni. Popełnialiśmy wiele błędów, z których większości nie zdołaliśmy poprawić. Niewielu jednak wspomina, że te naście lat to też czas wspaniałych przygód, kształtowania się charakteru i osobowości oraz pierwszych zauroczeń i miłości. Miłość -jedno krótkie słowo, które uderza w człowieka jak grom; dla niektórych kiczowate, walentynkowe serduszka i kupidyny, a dla innych przenajświętsza wartość, za którą warto umierać. Przemaglowana w literaturze na wszelkie sposoby, lepsze i gorsze, porywające i nużące. Ale chyba wprowadziłam cię w błąd, drogi czytelniku, bo ,,Marina" to nie jest książka o miłości, a przynajmniej miłość i zauroczenie nie są w niej najważniejsze. W takim razie o czym opowiada ta książka? Zaraz się dowiesz...


Barcelona, lata 80. XX wieku. Piętnastoletni Oscar Drai przemierza uliczki starego miasta, w którym przyszło mu się wychowywać i kształcić. Zauroczony architekturą, wąskimi uliczkami i starymi budowlami nagle znajduje się w starej i pięknej, ale prawie wymarłej dzielnicy. To właśnie tam spotka po raz pierwszy Marinę, która niezwykle go zaintryguje. Razem natrafią na ślad niezwykle mrocznej i tajemniczej historii od lat toczącej się w ciemnych zakamarkach miasta. Podążając śladami Damy w Czerni odkryją tajemnice, których lepiej nie poznawać, a śmiertelne niebezpieczeństwo będzie czyhać za każdym rogiem. Mroczne sekrety bowiem nie śpią, nawet po tylu latach, a każdy, kto wpadnie na ich ślad znajdzie się w pułapce.

"Czasami to co najbardziej prawdziwe, dzieje się tylko w wyobraźni. Wspominamy tylko to, co nigdy się nie wydarzyło"

Kiedy czytałam tę pozycję pod koniec lipca myślałam, że skoro przeczytałam już trzy dzieła Carlosa Ruiza Zafona, w tym sławny "Cień wiatru" to "Marina" mnie w niczym nie zaskoczy. Owszem, spodziewałam się dobrej i wartościowej lektury, ale nie myślałam, że pozycja mną wstrząśnie i na długo zapadnie mi w PAMIĘĆ. Jak bardzo się myliłam...

Autor przyzwyczaił nas już do swojej mrocznej wizji Barcelony i tutaj po raz kolejny ukazał nam to piękne miasto jako pełne sekretów i bardzo niebezpieczne. Każdy symbol mógł mieć jakieś ukryte znaczenie, a nawet zwykły album ze zdjęciami był w stanie wzbudzić strach czy obrzydzenie. Zafon czaruje przed naszymi oczami niesamowitą intrygę, którą stopniowo odkrywają bohaterowie. Ukazuje dwie strony starego i zabytkowego miasta, jedną - tę szlachetną, przyjemną i bezpieczną, którą widzimy na co dzień, i drugą - mroczną, przerażającą, powodującą dreszcze, taką która spokojnie zaspokoiłaby oczekiwania każdego miłośnika horrorów. Nie można być pewnym tego, co kryje się za rogiem, a wszędzie może czyhać zło. Ale mimo to w czasie lektury "Mariny" ujrzymy też prawdziwe dobro, miejsca zaciszne i swojskie oraz spotkamy dobrych, porządnych ludzi. Bo "Marina" pokazuje czytelnikowi dwie strony medalu, i tę dobrą i tę złą. Akcja jest prowadzona sprawnie i umiejętnie, w czasie czytania naprawdę nie można się nudzić. Jesteśmy wciągani w wir tajemniczych i mrocznych wydarzeń i od lektury wprost nie można się oderwać. Książka często zaskakuje, przeraża, wzrusza - jednym słowem po prostu wzbudza wiele emocji.


"Czas robi z ciałem to samo co głupota z duszą"

Bohaterowie są niezwykli. Barwnie wykreowani. Realni. Prawdziwi. Oscar jako główny bohater sprawdził się idealnie - to z jego punktu śledzimy wydarzenia, co czyni książkę jeszcze bardziej emocjonującą i wciągającą. Chłopak mnie nie irytował, a jego zachowanie było naturalne. Przypadła mi do gustu jego ciekawość, która ( o, dziwo ) nie szła w parze z głupotą i wielką naiwnością. Marina była intrygującą osobą - niezwykle piękna, ale nie pusta; inteligentna, ale nie przemądrzała; odważna, ale nie nierozsądna. Miała cięty język, była złośliwa, wesoła i silna, a ja uwielbiam takie bohaterki. Postacie nie zachowywały się sztucznie - bywały nierozważne, czasem bały się mrocznego miasta, ale nie było w tym przesady, tak częstej w innych młodzieżowych pozycjach. Z pewnością Marina i Oscar na długo zapadną mi w pamięć. A Zafonowi należą się brawa, bo znowu zżyłam się ze stworzonymi przez niego postaciami i płakałam nad losem jednej z nich.

Język jest niesamowity. Opisy przenoszą nas do pięknej i niebezpiecznej Barcelony, ukazują całą magię tego miejsca i wszystkie szczegóły. Nie nużą, lecz porywają, mimo swej długości. Zafon pisze pięknie, oryginalnie i dojrzale, mimo, że "Marina" jest książką przeznaczoną dla młodzieży. Chciałabym pisać tak jak on; tak sprawnie posługiwać się piórem i tak dobrze dobierać słowa, by czytelnicy mogli wczuć się w akcję i poczuć tę magię. Warsztat autora, jak już pisałam w recenzji "Cienia wiatru" jest niezwykle rozwinięty, a słownictwo jest bogate. Więcej nie mogę napisać, bo mimo, że od przeczytania tej lektury minął już miesiąc, to ja nadal pamiętam jaki wpływ wywarły na mnie te piękne opisy i barwne dialogi.

Okładka polskiego wydania jest cudowna. Przedstawiony na niej budynek przypomina mi treść lektury i trochę przeraża - oddaje urok pozycji. Przekład jest sprawny i naturalny, a wydanie bardzo estetyczne i wytrzymałe. Czcionka wpasowuje się genialnie w wymagania czytelników - ma odpowiednią wielkość i umożliwia płynięcie po słowach.

A dlaczego płynięcie? Dlatego, że z "Mariną" nie można inaczej. Przynajmniej ja nie mogłam. Nie potrafiłam. Nie chciałam. Książka jest niezwykła. Porywa, wciąga i uczy. Tego, że śmierć jest niepokonana i nie wolno z nią igrać. Tego, że trzeba korzystać z życia, bo jest ono kruche. I tego by mieć nadzieję. Zawsze.

"Marina" to książka, która mnie zniszczyła i złamała mi serce. Czytałam ją wieczorem i porankiem, myślałam o niej nawet na ciepłej chorwackiej plaży. To książka, która daje dużo do myślenia i niesie w sobie wiele wartości. Myślę, że nie jest to pozycja stricte młodzieżowa, bez obawy mogą po nią sięgnąć także starsi, już dorośli czytelnicy. Serdecznie polecam!

Każdy z nas miał kiedyś kilkanaście lat, każdy był kiedyś w wieku przez wielu uważanym za najbardziej przełomowy, ale i męczący. Byliśmy wtedy młodzi, niedojrzali, nieodpowiedzialni. Popełnialiśmy wiele błędów, z których większości nie zdołaliśmy poprawić. Niewielu jednak wspomina, że te naście lat to też czas wspaniałych przygód, kształtowania się charakteru i osobowości...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Powstało już wiele książek o wojnie. Dotykają różnych jej aspektów, zarówno tych bardziej, jak i mniej bolesnych i kontrowersyjnych. Nie da się jednak nie zgodzić z tym, że II wojna światowa była niszcząca i nieludzka. Miliony Żydów wywiezionych do obozów zagłady, okupacje w wielu państwach i miastach, getta czy przesłuchania Gestapo - pewnych spraw nie da się zatrzeć, choć czas rzekomo leczy rany. Jednak ludzi nie zawsze dobrze jest szufladkować. Ot, może nie każdy nazista był wyzbytym uczuć potworem. Może był po prostu człowiekiem z jego troskami, problemami, dylematami i uczuciami. Ludzkimi. I nie chcę tutaj nikogo usprawiedliwiać, tylko zauważyć, że w każdej nacji znajdziemy różne jednostki, które nie mają wpływu na decyzje zarządzających.

Jako, że interesuję się II wojną światową i jej różnymi aspektami chętnie sięgnęłam po drugą powieść hiszpańskiej pisarki Carli Montero pod tytułem ,,Szmaragdowa Tablica". Opis z tyłu okładki wydał mi się ze wszech miar interesujący i oczekiwałam po lekturze nie tylko doskonałej rozrywki, ale także pretekstu do refleksji na wiele różnych tematów. Czy to otrzymałam? Po części tak...

Madryt, XXI wiek. Młoda znawczyni sztuki pracująca w Muzeum Prado - Ana żyje spokojnie u boku swojego partnera Konrada, niemieckiego bogacza i kolekcjonera dzieł sztuki. Każdy spokój jednak się kiedyś kończy, więc kiedy Ana wraz z Konradem przeczytali pewien list napisany przez nazistę w czasie II wojny światowej i natrafiają na ślad wielkiej tajemnicy sprzed lat, związanej z tajemniczym obrazem Giorgionego o nazwie ,,Astrolog". Mimo piętrzących się trudności Ana podejmuje się prowadzenia śledztwa w sprawie ,,Astrologa" i stopniowo rozszyfrowuje ślady tajemnicy sprzed lat.

Paryż w czasie niemieckiej okupacji. Major SS George von Bergheim jest nie tylko bohaterem wojennym pochodzącym z wyższych sfer, ale też wykształconym znawcą sztuki. Pewnego dnia otrzymuje rozkaz: musi odnaleźć obraz Giorgionego znany jako ,,Astrolog". Hitler wierzy w to, że obraz kryje w sobie jakiś wielki sekret; jest przekonany, że ten kto go zdobędzie będzie mógł sprawować władzę nad całym światem. Wszystkie tropy prowadzą Georga do żydowskiej rodziny Bauerów, a konkretnie ich córki Sarah Bauer, jedynej, której udało się uniknąć przewiezienia do obozu śmierci. Gdy się spotykają, rozpoczyna się niezwykle niebezpieczna, ale też porywająca gra, w której ceną może być ludzkie życie, a jej konsekwencje będą zaskakujące.

Akcja książki toczy się dwutorowo. Najpierw śledzimy współczesne poszukiwania ,,Astrologa" i perypetie Any, by za chwilę przenieść się do okupowanego Paryża. Osobiście znacznie lepiej i ciekawiej czytało mi się część toczącą się w czasie II wojny światowej. Może to zasługa tego, że uwielbiam powieści, których akcja toczy się właśnie w tamtym okresie, ale odnoszę też wrażenie, że ta część była o wiele lepiej napisana, a i sam pomysł na tę część książki jest naprawdę dobry, oryginalny i przynajmniej dla mnie dosyć zaskakujący. W czasie czytania ,,Szmaragdowej Tablicy" towarzyszy nam sporo napięcia i emocji, gdyż powieść ta łączy w sobie cechy kryminału, romansu, powieści historycznej i dramatu. Ot, tykająca bomba zegarowa. Szkoda tylko, że część współczesna jest niestety momentami nużąca, a z opinii, które czytałam, wynika, że nie tylko ja mam takie odczucia i nie tylko ja przewracałam kartki w oczekiwaniu na przeniesienie się w lata 40 XX wieku. Na szczęście gdy akcja się rozkręca, a historie powoli się pokrywają i łączą od ,,Szmaragdowej Tablicy" nie sposób się oderwać.

Główna bohaterka nie do końca przypadła mi do gustu i niezbyt się z nią utożsamiłam. Raziła mnie jej momentami ogromna naiwność i ciapowatość, choć była też dość sympatyczna. Raz nawet chciałam ją trzasnąć książką, najlepiej jak najgrubszą w tę część ciała, którą powszechnie znamy jako czaszka, może by coś pojęła. Konrad był takim człowiekiem, który na pewno nie wzbudziłby mojej sympatii. Wydał mi się taki zarozumiały, pełen pychy i skupiony na karierze, że nawet jego wielkie pieniądze nie sprawiłyby, że zostałabym jego dziewczyną. Doktor Arnoux był całkiem sympatyczny, ale jego postać raczej nie zapadnie mi szczególnie w pamięć. Po prostu był, polubiłam go i mnie nie denerwował.

Zupełnie inaczej sprawa przedstawia się z postaciami z części historycznej. Tutaj wszystkie były bardzo interesujące, a autorka poświęciła wiele uwagi kreacji ich charakterów. Sarah Bauer wydaje się być krucha i bardzo wrażliwa, ale okazuje się, że kryje w sobie także silną i odważną stronę, zdolną do wielu poświęceń w imię jakiejś idei. Jej przyjaciel z dzieciństwa Jakub nie wzbudził specjalnie mojej sympatii, jednak imponowała mi jego odwaga i oddanie. A Georg von Bergheim to moja ulubiona postać ze ,,Szmaragdowej Tablicy". Cieszy mnie to, że autorka uświadomiła nam za pośrednictwem tej postaci, że nie każdy nazista był zimnym, pozbawionym ludzkich uczuć draniem. Bergheim ma bardzo interesujący charakter i jest zdecydowanie najlepiej wykreowaną postacią w książce.

Realia wojenne zostały w mojej opinii oddane bardzo dobrze. Nie jestem w tej dziedzinie jakąś ekspertką, ale wydaje mi się, że to faktycznie było tak, jak jest w książce. Wszechobecna bieda, głód, znęcanie się nad słabszymi, ale też działalność ruchu oporu - to wszystko zostało bardzo dobrze i interesująco przedstawione. Nie ma zbędnego patosu, uczucia targające bohaterami w czasie wojennej zawieruchy są opisane przejmująco, ale jednocześnie subtelnie. Sam język Carli Montero jest bardzo barwny. Opisy są umiarkowanej długości, ale nie nudzą i są bardzo zajmujące. Tam, gdzie czytelnik ma się poczuć wzruszony, tam się tak poczuje, gdzie ma poczuć wściekłość, tam tę wściekłość faktycznie odczuje. Carla Montero potrafi świetnie oddawać emocje i wodzić czytelnika za nos dopóki ten nie skończy czytać. Ostrzegam jednak przed tym, że w powieści pojawia się trochę wulgaryzmów. Mimo, że za nimi nie przepadam, to nie przeszkadzały mi one w pogrążeniu się w lekturze.

Wydanie ,,Szmaragdowej Tablicy", za które odpowiada Dom Wydawniczy Rebis jest naprawdę ładne i staranne. Okładka jest bardzo klimatyczna i estetyczna, utrzymana w czarno - białej i szarawej stylistyce, a gdy otworzymy książkę naszą uwagę natychmiast zwraca piękna grafika przedstawiająca Paryż w czasie okupacji. Przekład jest bardzo wiarygodny i naturalny, literówek oraz innych błędów nie zauważyłam, a czcionka jest bardzo dobrze dobrana - dostrzeżenie liter nie powinno być dla nikogo problemem.

,,Szmaragdowa Tablica" jest powieścią dobrą, a nawet bardzo dobrą. Mimo kilku wad, które przytoczyłam w powyższej recenzji niesie w sobie wiele wartości, a samo jej czytanie to duża przyjemność. Zachęcam do poszukania tej pozycji w bibliotekach lub też do kupna. Nie będą to pieniądze zmarnowane. POLECAM!

Powstało już wiele książek o wojnie. Dotykają różnych jej aspektów, zarówno tych bardziej, jak i mniej bolesnych i kontrowersyjnych. Nie da się jednak nie zgodzić z tym, że II wojna światowa była niszcząca i nieludzka. Miliony Żydów wywiezionych do obozów zagłady, okupacje w wielu państwach i miastach, getta czy przesłuchania Gestapo - pewnych spraw nie da się zatrzeć, choć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

,,Był taki czas, kiedy wędrowiec, jeśli miał ochotę i znał choćby kilka tajemnic, mógł wypłynąć łodzią na Morze Lata i dotrzeć nie do Glastonbury pełnego mnichów, lecz do Świętej Wyspy Avalon. W tamtych czasach wrota łączące światy unosiły się we mgle i otwierały się wedle woli i myśli wędrowca... Morgiana obdarzona darem Wzroku i związana z losem Artura, brata - kochanka, opowiada historię krótkiej świetności Kamelotu. Nie jest to opowieść o rycerskich czynach, lecz widziana kobiecym okiem wizja społeczeństwa u progu dziejowych zmian" (opis pochodzi z okładki )

Większość z nas z pewnością nieraz słyszała o królu Arturze i rycerzach Okrągłego Stołu. Ci dzielni wojownicy wczesnego średniowiecza są bohaterami licznych powieści i filmów, które niezmiennie cieszą się niezwykłą popularnością. Sama mitologia celtycka i historia rycerzy Okrągłego Stołu nie jest jednak powszechnie znana i ceniona. A szkoda! Na szczęście ponad tysiąc stronicowe ,,Mgły Avalonu" pozwoliły mi nadrobić te braki oraz zapewnić ponadprzeciętnie dobrą rozrywkę, jednocześnie dając wiele do myślenia.

Akcja toczy się dosyć wolno, ale umożliwia nam wczucie się w niesamowitą atmosferę. Mitologia wokół której krąży akcja książki jest pełna magii, sił natury, a najważniejszą z tych sił jest bogini płodności i wszelkich dóbr, ale też Pani Śmierci Ceridwen. Czytelnik wkroczy w bogaty świat kapłanek Avalonu i Druidów, pozna postacie dotychczas znane tylko z legend, na przykład Merlina czy Morgianę. Najciekawszym dla mnie aspektem był konflikt dwóch religii: chrześcijaństwa i wiary celtyckiej. Chrześcijanie wierzyli w jednego Boga, wielbili cnotę, skromność i dobroć, natomiast w religiach starożytnych plemion brytyjskich dominowały gorszące dla większości z nas święta i tradycje. Upadek religii i samego Avalonu jest opisany bardzo zgrabnie i interesująco, co sprawia że nie możemy oderwać się od lektury.

Pozostałe strony skrywają równie wiele. Będziemy obserwować wczesnośredniowieczne rycerskie tradycje i królewskie uczty, naukę kapłanek Avalonu, walkę o tron w Kamelocie i wszelkie dworskie intrygi. Zwłaszcza tego ostatniego nie zabraknie. Na kartach ,,Mgieł Avalonu" znajdziemy też bardzo dobrze zarysowany wątek romansowy między jednymi z najważniejszych postaci. Nie będzie on przesłodzony i w stylu paranormal romance, bo nie ma co się oszukiwać - to nie te czasy i nie ten gatunek literatury. Myślę, że miłośnikom bardziej dorosłej fantastyki jednak się spodoba.

Nie trudno się domyślić, że na kartach takiej cegły będziemy mieć do czynienia z wieloma postaciami. Na początku bałam się, że wszystkie zaczną mi się zlewać w jedną całość i nie będę potrafiła ich odróżnić. Na szczęście każda postać jest osobno wykreowana, ma szereg tylko sobie właściwych cech i jest bardzo barwna i ludzka. Większość wydarzeń śledzimy z punktu widzenia Morgiany,z którą bez trudu można się utożsamić. To postać bardzo oryginalna i skomplikowana. Z jednej strony silna i mocna kapłanka, a z drugiej wrażliwa i spragniona czułości kobieta, która wpadła w sidła nieszczęśliwej miłości. Moją sympatię wzbudzili też Artur, Lancelot i chyba najmroczniejsza z postaci - Gwydion.

Marion Zimmer Bradley pisze niezwykle. Język jest barwny, bogaty, pełen szczegółów, ale nie nużący. Opisy są wspaniale, pozwalają czytelnikowi natychmiast przetworzyć sobie to o czym czyta w piękny, wyrazisty obraz. Dialogi nie są sztuczne i patetyczne, pasują do epoki, w której toczy się akcja powieści. Występuje nieco wulgaryzmów, ale nie powinny nikomu przeszkadzać, bo wydaje mi się, że znalazły się w miejscach, w których były po prostu niezbędne ( czasem nie da się wyrazić czegoś inaczej ).

,,Mgły Avalonu" są cegłą, którą czyta się naprawdę niesamowicie. Dla mnie chwile nad tą lekturą pozostaną niezapomniane na długo. Niesie też w sobie wiele wartości i mądrości życiowych. Może to być też pozycja idealna dla chcących się zapoznać z legendami celtyckimi i czasami króla Artura Artura. A samym weteranom takich powieści na pewno się spodoba. Przygotujcie się tylko na kilka smutnych momentów, bo takie kilka razy się zdarzą. Tak czy siak, POLECAM!

,,Był taki czas, kiedy wędrowiec, jeśli miał ochotę i znał choćby kilka tajemnic, mógł wypłynąć łodzią na Morze Lata i dotrzeć nie do Glastonbury pełnego mnichów, lecz do Świętej Wyspy Avalon. W tamtych czasach wrota łączące światy unosiły się we mgle i otwierały się wedle woli i myśli wędrowca... Morgiana obdarzona darem Wzroku i związana z losem Artura, brata - kochanka,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wojna. Pojęcie straszliwe, wywołujące ciarki i dreszcze na całym ciele, nerwowe okrzyki, przywołujące straszne wspomnienia bólu, śmierci i ran. Mimo, że nasze pokolenie nie doznało jej bezpośrednio, to w opowieściach naszych dziadków czy pradziadków jest ona często wspominana. Trudno nie rozmawiać i nie pamiętać o 72 milionach ludzi, którzy przelali swoją krew i zginęli w czasie tych niespełna sześciu lat, o holokauście i obozach koncentracyjnych. I nie jest to wcale rozgrzebywanie tragicznej przeszłości, lecz przede wszystkim próba nauki na błędach i zapobiegnięciu podobnemu, wyniszczającemu konfliktowi w przyszłości. Bo ludzie są konfliktowi...

Rok 1937. Młody i zdolny Węgier pochodzenia żydowskiego Andras Levi wyrusza do Paryża, by tam zdobyć wykształcenie i umiejętności prawdziwego architekta. Przed wyjazdem otrzymuje od nieznajomej kobiety list, który ma przekazać niejakiej Klarze Morgenstern. Gdy się poznają Andras zakochuje się w Klarze, mimo wielu różnic, które ich dzielą. Nad Europę nadciąga jednak widmo kolejnej wojny, a Żydzi nie będą na niej witani z otwartymi rękami. Czy wszyscy bliscy Andrasa przeżyją? Jak potoczą się losy jego najbliższych? Czy spełni swoje marzenia o karierze architekta? I czy jego miłość przetrwa wojenną zawieruchę? Tego wszystkiego dowiemy się czytając to, nie da się ukryć dosyć potężne tomiszcze. Prawie osiemset stron to dla niektórych kosmiczna liczba, ale w takcie czytania ,,Niewidzialnego mostu" nie sposób się nudzić.

Za jeden z największych plusów tej pozycji uważam bohaterów. Są pełni życia, przekonujący, czasem kontrowersyjni, ale zawsze naturalni. Andras - pełen ambicji ubogi Węgier zagubiony w wielkim mieście, ale uparcie dążący do spełnienia swych celów, a jednocześnie kochający swoich braci i rodzinę. Klara - doświadczona życiowo i opanowana, a jednocześnie niezwykle wrażliwa matka. I bracia głównego bohatera - każdy zupełnie inny, ale na swój sposób czarujący, natychmiast wzbudzają naszą sympatię.

Książkę czyta się niezwykle szybko mimo trudnej tematyki. Język jest tak sprawny, poetycki, bogaty, ale jednocześnie nie przynudza i niezwykle wciąga w historię. Opisy są niezwykle barwne, a zwłaszcza te przeżyć i uczuć postaci są wisienką na pysznym torcie. Julie Orringer nie można też odmówić znajomości historii i realiów II wojny światowej - nie zaznamy tam żadnych cudów, dziwów i wianków na jej temat. Historia nie jest też złagodzona, ani wybielona. Nie, ,,Niewidzialny most" traktuje wojnę całkiem serio i nie ukrywa przed czytelnikiem śmierci, zdrad, tortur czy choćby wyzysku Żydów. Wydanie może budzić ogromny podziw - okładka jest przecudowna i utrzymana w ponurych, szarych barwach idealnie wpasowujących się w klimat książki, a przekład jest bardzo dobry i dokładny. Nie zauważyłam też literówek czy błędów ortograficznych.

,,Niewidzialny most" jest książką wspaniałą. Sama historia jest niezwykła, a smaczku dodają jej barwne postacie i genialny język autorki. Uważam, że powinien po nią sięgnąć każdy zainteresowany tematem II wojny światowej, a także lubiący bardziej melancholijne, smutne powieści obyczajowe i romanse. POLECAM!

Wojna. Pojęcie straszliwe, wywołujące ciarki i dreszcze na całym ciele, nerwowe okrzyki, przywołujące straszne wspomnienia bólu, śmierci i ran. Mimo, że nasze pokolenie nie doznało jej bezpośrednio, to w opowieściach naszych dziadków czy pradziadków jest ona często wspominana. Trudno nie rozmawiać i nie pamiętać o 72 milionach ludzi, którzy przelali swoją krew i zginęli w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

II wojna światowa to pojęcie, które obiło się o uszy chyba każdemu. Były to najprawdopodobniej najczarniejsze dni w historii całego świata. Miliony zabitych, zaginionych i zamordowanych z zimną krwią w obozach koncentracyjnych ludzi, głodujące dzieci i dorośli i chore idee jednego człowieka, który miał dar wiedzenia za sobą tłumów. Zwykle patrzymy na wojnę z punktu widzenia nas, POLAKÓW, narodu, który chyba najsilniej doświadczył wojennej pożogi. A jakby tak spojrzeć na II wojnę światową z punktu widzenia strony przeciwnej - hitlerowskich Niemiec. Może dotychczas coś nam umykało. Może ujrzymy, że nie wszyscy Niemcy byli źli. I może dotrzemy do historycznej prawdy.

Ostatnimi czasy czytałam dużo książek związanych z II wojną światową: najpierw były to ,,Kamienie na szaniec", a potem ,,Niewidzialny most". Wielokrotnie zastanawiałam się, czy tylko Niemcy i ich sojusznicy zniszczyli Europę i resztę świata, czy może sama Europa w czasach Wielkiego Kryzysu zmierzała do samozniszczenia, powolnej agonii. Przecież ludzie mają wrodzoną skłonność do robienia tego co dla nich najgorsze. Nowe i świeższe spojrzenie na sprawę pozwala nam odkryć ,,Złodziejka książek", książka, która mimo akcji toczącej się w Niemczech, nie wybiela Hitlera, przeciwnie - dąży do oddania historycznej sprawiedliwości, zwłaszcza milionom deportowanych do obozów śmierci Żydom.

Rok 1938. Liesel Meminger jedzie pociągiem wraz z matką i bratem. Do czasu... Bowiem Śmierć postanawia zabrać ze sobą młodszego braciszka dziewczynki. Na pogrzebie brata Liesel znajduje i podnosi z ziemi książeczkę porzuconą przypadkowo przez jednego grabarza. Nosi ona tytuł ,,Podręcznik grabarza". Gdy matka Liesel musi zostawić dziewczynkę u zastępczej rodziny ta nie tylko stara się przystosować do nowych warunków, ale też pragnie nauczyć się czytać. Wkrótce potem zmienia się w tytułową "Złodziejkę książek". Tymczasem człowiek z dziwnym wąsem i ulizanymi włosami próbuje przejąć władzę w Europie i doprowadza do strasznej wojny, w której Śmierć nie będzie oszczędzać nikogo.

Książka Marcusa Zusaka porusza każdą cząstkę duszy czytającego. Mimo trudnej tematyki nie brakuje w niej humoru i śmiechu, a czytelnik nie czuje się przytłoczony tragicznymi wydarzeniami w tle. Może to zasługa tego, że głównymi bohaterami są dzieci, które mimo strasznych wydarzeń, nalotów, ataków i propagandy Hitlera nadal zachowują pogodę ducha. Liesel nie ma nadzwyczajnych zdolności, nie może panować nad rozprzestrzeniającą się na całym świecie śmiercią i nie ma żadnego wpływu na wojnę Wielkich. Nie, Liesel jest po prostu dziewczynką, dość bystrą i zaradną, ale nadal będącą tylko dzieckiem. Jej oddany przyjaciel, Rudy, mimo zamętu wywołanego wybuchem wojny wytrwale dąży do spełnienia swoich marzeń nawet za bardzo wysoką cenę. Rodzice zastępczy Liesel - Rosa i Hans Hubermannowie to również niezwykle barwne i ciekawe postacie, niezaprzeczalnie wzbudzające w nas sympatię. Oboje kochają Liesel, ale okazują to uczucie na skrajnie różne sposoby. Jakie - nie będę zdradzać, żeby nie psuć nikomu zabawy.

Myślę, że ,,Złodziejka książek" nie miałaby aż takiej siły przebicia, gdyby nie jej narrator. A jest nim sama Śmierć we własnej, straszliwej osobie. No właśnie, czy aby do końca straszliwej? W trakcie czytania tej jakby nie było obszernej lektury nie raz rozważałam odpowiedź na pytanie i od jakiegoś czasu zapatruję się na tę kwestię zupełnie inaczej. Jeśli chodzi o styl pisania Zusaka to nie mogę mu nic zarzucić. Opisy są bardzo plastyczne i barwne, nie nudzą, lecz wprowadzają nas w świat Liesel i jej najbliższych. Oczywiście, język nie jest typowo młodzieżowy, ale nastolatkom nie powinien sprawiać w odbiorze żadnych problemów, a książkę czyta się niezwykle płynnie i szybko, jednocześnie jednak daje nam ona dużo do myślenia i nie jest lekką lekturą na dwie godzinki ani kolejnym pozbawionym sensu romansem.

,,Złodziejka książek" nie bez powodu cieszy się ostatnio tak wielką popularnością, bo w pełni na swoją sławę zasługuje. Nikogo nie osądza, tylko domaga się historycznej sprawiedliwości. Opowiada o Niemcach, którzy wcale wojny nie pragnęli. Opowiada o tych, którzy usiłowali się oprzeć reżimowi. I opowiada o śmierci, ale bez patosu i zbędnych przedłużeń. Ot co, jest to po prostu wspaniała powieść, którą powinien przeczytać każdy bez względu na wiek czy kraj, z którego pochodzi. POLECAM!

II wojna światowa to pojęcie, które obiło się o uszy chyba każdemu. Były to najprawdopodobniej najczarniejsze dni w historii całego świata. Miliony zabitych, zaginionych i zamordowanych z zimną krwią w obozach koncentracyjnych ludzi, głodujące dzieci i dorośli i chore idee jednego człowieka, który miał dar wiedzenia za sobą tłumów. Zwykle patrzymy na wojnę z punktu widzenia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

,,Alicja w krainie Zombi" to pierwszy tom serii Kroniki Białego Królika autorstwa Geny Showalter. Pierwszym, z czym będzie się nam kojarzyć ta książka to rewolucyjna ,,Alicja w krainie czarów". Czy pierwszy tom Kronik Białego Królika będzie nieudolną kopią dzieła Lewisa Carrolla czy też dobrą młodzieżową pozycją? Zaraz się tego dowiemy...

,,Alicję w krainie zombi" dostałam w prezencie od koleżanki na losowaniu świątecznym. Uwielbiam grube książki, więc pięćset stronicowe tomisko wywołało we mnie niezwykle wielką radość. Dodatkowo mocno, wręcz magnetyzująco zadziałała na mnie piękna okładka. Według starego porzekadła nie wolno jednak oceniać książki po okładce i bałam się, co może czekać na mnie w środku.


Alicja Bell jest zwykłą nastolatkę. Jej życie wygląda jednak nieco inaczej niż życie jej rówieśników. Ojciec jest alkoholikiem i paranoikiem, uważa, że z każdej stronie jego rodzinie zagrażają potwory, które widzi tylko on. Alicja wraz z młodszą siostrą nie mogą wychodzić z domu o zmierzchu i spotykać się z koleżankami. Pewnego dnia udaje się im ubłagać rodziców, by złamać tę żelazną zasadę. Konsekwencje jednej decyzji okażą się straszne, a Alicja będzie czuła się winna przez resztę swojego życia...
Fabuła książki przedstawia się dosyć interesująco. Pierwsze kilkadziesiąt stron sprawia wrażenie dosyć oryginalnych, jednakże kiedy akcja przeniesie się w mury liceum nie ustrzeże się kilku schematów takich jak przystojny, tajemniczy chłopak zakochujący się w zwykłej dziewczynie czy obgadywanie i oczernianie przez wredne koleżanki. Mimo to w trakcie czytania ,,Alicji w krainie Zombi" nie sposób się nudzić. Wydarzenia, nawet jeśli schematyczne, są na tyle barwnie opisane, że nawet nie zauważymy ile czasu upłynęło od wzięcia książki do ręki i otwarcia na pierwszej stronie.

Bohaterowie są dosyć realistyczni i sympatyczni. Nie powinniśmy mieć żadnych problemów z wczuciem się w ich charaktery czy sposób myślenia. Alicja Bell to odważna i pewna siebie szesnastolatka, która czasem irytuje swoim zachowaniem ( szczególnie: ,,Jestem Ali" podczas przedstawiania się ), ale generalnie jest postacią, którą da się polubić i mimo okropnych wydarzeń starającą się dążyć do normalności. Cole Holland wzbudza skrajne emocje. Jest tajemniczy, cyniczny, odważny, czasem brutalny. Niektórzy go uwielbiają, a inni nienawidzą. Ja zaliczam się do osób, które darzą go sympatią. W końcu skrywa w głębi serca swoją lepszą stronę. Kat to najbardziej optymistyczna bohaterka tej książki. Tak wesołej, szalonej i energicznej dziewczynydawno moje oczy nie widziały. Gdybym ją spotkała na pewno zostałybyśmy przyjaciółkami. Justin Silverstone nie wzbudził u mnie pozytywnych uczuć. Wydawał się być pretendentem do trójkącika Alicja-Cole-Justin, ale okazał się być wredny i tchórzliwy. Mackenzie wydaje się być typową wredną popularną dziewczyną, ale okazuje się, że ma spory wpływ na wydarzenia i nie jest wcale pustą idiotką, jak mogło się na początku wydawać. Oczywiście w książce występuje też całe multum innych postaci, ale zapoznacie się z nimi sami, jeśli przeczytacie książkę.

A teraz o rzeczy ważnej i szalenie istotnej, a mianowicie o zombi. Gena Showalter wpadła na ciekawy i oryginalny pomysł przedstawienia tych stworów, zwykle niemyślących i chcących tylko i wyłącznie pożerać mózgi. Przedstawiła je jako istoty duchowa i inteligentne, niewidoczne dla większości ludzi, ale zagrażające wszystkim. Ten pomysł bardzo mi się spodobał i cieszy mnie, że autorka nie wykorzystała utartych schematów, ale sama stworzyła je według własnej koncepcji. Kolejną sprawą jest podobieństwo do ,,Alicji w krainie czarów". Jeśli liczyliście na lekturę podobną do dzieła Lewisa Carrolla to wiedzcie, że jedynym podobieństwem jest imię głównej bohaterki i tytuły rozdziałów. Dla mnie jest to zaletą, bo wątpię, żeby nawet zdolna pisarka jaką jest Gena Showalter potrafiła stworzyć coś na podobieństwo ,,Alicji w krainie czarów".

Styl pisania autorki nie budzi żadnych zastrzeżeń. Lekki, wciągający i barwny pozwoli na spędzenie miłych godzin nad lekturą. Opisy pozwalają na wyobrażenie sobie obrazów, które widzą bohaterowie, a dialogi są utrzymane w młodzieżowym języku. Narracja pierwszoosobowa umożliwia nam głębsze poznanie Alicji i kierujących nią motywów. Wydanie polskie zasługuje na największe uznanie. Okładka przyciąga spojrzenia i łączy w sobie baśniowość z mrokiem i ciemnością. Dla mnie strzał w dziesiątkę. Przekład jest naturalny, a słowa dobrze dobrane, więc nie można się do niczego przyczepić. Dodatkowym plusem jest bonus w postaci wywiadu z autorką. Naprawdę warto go przeczytać.

Książkę ,,Alicja w krainie Zombi" uważam za udaną powieść młodzieżową. Nie jest to literatura wybitna i skomplikowana, ale jako lekka lektura na zimne, zimowe wieczory przy kominku sprawdzi się idealnie. Mimo, że momentami bywa schematyczna to ciekawy pomysł na specyfikę zombi i lekki styl autorki wynagradzają lekkie niedociągnięcia w fabule. Polecam szczególnie młodzieży oraz lubującym się w wszelkiej maści zombi. Moja ocena to 8/10.

,,Alicja w krainie Zombi" to pierwszy tom serii Kroniki Białego Królika autorstwa Geny Showalter. Pierwszym, z czym będzie się nam kojarzyć ta książka to rewolucyjna ,,Alicja w krainie czarów". Czy pierwszy tom Kronik Białego Królika będzie nieudolną kopią dzieła Lewisa Carrolla czy też dobrą młodzieżową pozycją? Zaraz się tego dowiemy...

,,Alicję w krainie zombi" dostałam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Julianna Baggott jest uznaną przez krytyków autorką wielu bestsellerów. Pisze pod kilkoma pseudonimami takimi jak Bridget Asher i N.E Bode. Prowadzi zajęcia na Uniwersytecie Stanowym Florydy - uczy twórczego pisania. ,,Nowa Ziemia", pierwsza część trylogii okazała się wielkim hitem i została przełożona na 20 języków.

,,Nową Ziemię" wypożyczyłam z biblioteki. Już wcześniej próbowałam ją przeczytać, ale byłam wtedy chyba zbyt dziecinna na tę lekturę i nie potrafiłam przez nią przebrnąć. W końcu, pod koniec 2013 roku po przeczytaniu kilku pozytywnych recenzji, postanowiłam sama wyrobić sobie opinię o książce i ją przeczytać. Dziś wiem, że na pewno nie będę tej decyzji żałować, bo ,,Nowa Ziemia" spełniła moje oczekiwania.

Żyjemy w czasach, w których nowoczesne technologie zawładnęły naszym życiem, a światem co rusz wstrząsają nowe konflikty. Wielu z nas nie zwraca na ten problem uwagi, ale co jeśli stanie się on przyczyną naszej zagłady. Takie właśnie założenie przyjmuje Julianna Baggott w swojej książce. Szesnastoletnia Pressia żyje w świecie zniszczonym przez liczne eksplozje i zamieszkanym przez okaleczonych ludzi, którzy zszczepili się z przedmiotami, w pobliżu których znajdowali się podczas wybuchu. Pressi w codziennym życiu towarzyszy głowa lalki zamiast pięści, ale pogodziła się z tym w ciągu lat, które upłynęły od tragedii. Ludzie żyją w okropnych warunkach i nie mogą liczyć na pomoc jakiejkolwiek organizacji. Istnieje jednak Kopuła, w której przebywają wybrani zwani Czystymi, a nikt inny nie ma do niej wstępu. Wszystko zmienia się, gdy z Kopuły ucieka jeden z czystych, a na swojej drodze spotyka Pressię. Razem ryzykując życie będą się starali uporać ze swoimi problemami, poradzić w otaczającym świecie i odkryć tajemnicę, którą pozostawiła po sobie matka Partridge'a ( Czystego uciekiniera ). Co z tego wyniknie i czy naszym bohaterom uda się przeżyć - na te pytania uzyskacie odpowiedź czytając książkę.

Bohaterowie ,,Nowej Ziemi" są dobrze wykreowani i mimo, że nie są super oryginalni i raczej nie zrewolucjonizują świata literatury to naprawdę można się wczuć w ich sytuację czy charakter. Pressia jest samodzielna, odważna i niezależna ( w końcu dużo w swoim życiu przeżyła ), a Partridge ma dobre serce i jest pomocny. Do naszej parki dochodzą także inni bohaterowie na przykład wytrwały w dążeniu do celu młodzieniec Bradwell czy wcale nie taki straszny jak go malują El Capitan.

Styl pisania autorki stoi na naprawdę wysokim poziomie. Opisy, mimo że wcale nie są krótkie, ani trochę nie nudzą, a przeciwnie porywają w wir historii coraz bardziej. Widać, że Julianna Baggott przyłożyła się do swojego dzieła także jeśli chodzi o typowo techniczne czy fizyczne sprawy. ,,Nowa Ziemia" pokazuje czytelnikowi wizję niezwykle prawdopodobnej apokalipsy! Polskie wydanie również nie zawodzi. Przekład nie budzi żadnych zastrzeżeń, język jest swobodny i barwny. Okładka potrafi przyciągnąć uwagę czytelnika i jest przynajmniej dla mnie naprawdę intrygująca.

Podsumowując: ,,Nowa Ziemia" jest naprawdę rewelacyjną powieścią nie tylko młodzieżową, bo może zainteresować czytelnika w każdym wieku. I naprawdę pamiętajmy o tym, by dbać o świat, w którym żyjemy. ,,Nowa Ziemia" nie tylko wciąga, ale i przestrzega

Julianna Baggott jest uznaną przez krytyków autorką wielu bestsellerów. Pisze pod kilkoma pseudonimami takimi jak Bridget Asher i N.E Bode. Prowadzi zajęcia na Uniwersytecie Stanowym Florydy - uczy twórczego pisania. ,,Nowa Ziemia", pierwsza część trylogii okazała się wielkim hitem i została przełożona na 20 języków.

,,Nową Ziemię" wypożyczyłam z biblioteki. Już wcześniej...

więcej Pokaż mimo to