-
ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
-
Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz2
-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński13
Biblioteczka
2024-05-06
2024-04-17
2024-04-03
2024-03-29
2024-03-15
2024-02-15
2023-12-28
2023-12-05
2023-09-12
2023-07-31
2023-07-12
2023-07-06
2023-06-18
2023-06-05
2023-05-08
2023-04-04
2023-03-27
2023-03-01
To wyróżniająca się książka. Warta uwagi, nie budzi to wątpliwości. Jak każda jednak ma plusy i minusy.
Na początek zalety. Genialny jest pomysł przeniesienia historii sprzed 2000 lat do małomiasteczkowej współczesności. Powieść napisana jest lekkim językiem, a ma głębokie przesłanie. Znajomość Biblii czy życiorysu Chrystusa mogłaby być dla niektórych czytelników problemem, bo można mniej więcej przewidzieć dalsze losy bohaterów "Ewangelii wg św. Józka". A jednak autor w taki sposób prowadzi narrację, że odbiorca, zamiast się nudzić, zanurza się w powieści, czekając z niecierpliwością na odkrycie, w jaki sposób biblijne wydarzenia zostaną przeniesione do współczesnej książki.
Wojciech Staszewski mógłby też prowadzić warsztaty dla autorów ze sposobu wprowadzania postaci do powieści. Choć jest ich wiele, to są one przedstawione w taki sposób, że czytelnik nie ma raczej problemów ze złączeniem imion z konkretnym bohaterem.
No i tytuł. Charakterystyczny, zapadający w pamięć, odważny, ale nie skandalizujący. W połączeniu ze świetnym wydaniem i atrakcyjną okładką książka sama pcha się do koszyka zakupowego.
Czas na wady, a tych kilka jest. Razić może na przykład infantylizacja pewnych problemów społecznych. Rozumiem, że trudno byłoby pochylić się nad każdą sprawą, gdy akcja powieści rozciągnięta jest na 34 lata, jednak w ten sposób część przesłania traci moc. Nie wiem też, czemu służyła postać Staszka z Warszawy, ale biorę pod uwagę, że mogłem po prostu nie zrozumieć zamysłu autora, więc nie traktuję tego jako poważny zarzut.
Innym kłopotem jest wulgarność. Tak, jak umiejętnie użyta pauza może być głośniejsza od słów, tak i właściwie zastosowane przekleństwo wzmacnia tekst, może być jego ozdobą, przyczynkiem do przemyśleń lub śmiechu. W "Ewangelii..." bluzgów jest jednak na tyle dużo, że w pewnym momencie zaczynają razić i odnosi się wrażenie, że znajdą się w miejscach zupełnie nieistotnych. Podobnie jest zresztą z odniesieniami do seksu.
Interesująca jest również kwestia obrazoburczości. Podobnie jak wrażliwość na wulgarność, jest ona bardzo zindywidualizowana, jednych rusza bardziej, innych mniej. U Staszewskiego jest jej na tyle dużo, że osłabia ona przesłanie powieści. Tych bardziej wrażliwych, mających odmienne poglądy od narratora odsunie ona od sedna problemu, przesłoni im go i może sprawić, że okopią się we własnych przekonaniach, zamiast przemyśleć tematy podsuwane przez autora. Ci zaś, którzy mają podobne poglądy do narratora, przyklasną mu. Na koniec wszyscy zostaną w swoich obozach i nic się nie zmieni.
Wydaje się więc, że autor stał się niejako zakładnikiem własnej, genialnej wprawdzie, idei. Wspaniały pomysł na książkę wywindował oczekiwania do takiego poziomu, że trudno je spełnić. Z pewnością jest to książka godna uwagi i warta polecenia niezależnie od poglądów, choć pozostawiła mnie z poczuciem niedosytu.
"Nowy Targ to przecież nie Warszawa. Właściwie te miasta są trochę podobne, tylko że u nas wytykają palcem gejów, a w Warszawie znachorów i poszeptuchy".
To wyróżniająca się książka. Warta uwagi, nie budzi to wątpliwości. Jak każda jednak ma plusy i minusy.
Na początek zalety. Genialny jest pomysł przeniesienia historii sprzed 2000 lat do małomiasteczkowej współczesności. Powieść napisana jest lekkim językiem, a ma głębokie przesłanie. Znajomość Biblii czy życiorysu Chrystusa mogłaby być dla niektórych czytelników...
2023-02-23
2023-02-01
Znakomita publikacja, ale większość tekstów pojawia się również w innych książkach Wojciecha Tochmana, co jest bardzo męczące. Ratunkiem jest czytanie zbiorów reportaży autora w dużych odstępach czasowych, aby przy kolejnej książce przypomnieć sobie teksty, a nie frustrować się, że niedawno się je czytało.
Znakomita publikacja, ale większość tekstów pojawia się również w innych książkach Wojciecha Tochmana, co jest bardzo męczące. Ratunkiem jest czytanie zbiorów reportaży autora w dużych odstępach czasowych, aby przy kolejnej książce przypomnieć sobie teksty, a nie frustrować się, że niedawno się je czytało.
Pokaż mimo to