rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Dawno nie natrafiłem na książkę, która byłaby jednocześnie tak fatalnie napisana, tak fabularnie bezcelowa i tak nierozumiejąca gatunku, w którym funkcjonuje. Gdyby nie prywatne związki Kosika z Powergraphem, to nie wierzę, by ktokolwiek mu pozwolił na wydanie czegoś takiego pod marką "Cyberpunk 2077".

Dawno nie natrafiłem na książkę, która byłaby jednocześnie tak fatalnie napisana, tak fabularnie bezcelowa i tak nierozumiejąca gatunku, w którym funkcjonuje. Gdyby nie prywatne związki Kosika z Powergraphem, to nie wierzę, by ktokolwiek mu pozwolił na wydanie czegoś takiego pod marką "Cyberpunk 2077".

Pokaż mimo to

Okładka książki Miki. Szalone przygody Nicolas Kéramidas, Lewis Trondheim
Ocena 6,9
Miki. Szalone ... Nicolas Kéramidas,&...

Na półkach:

Całkiem ciekawy eksperyment, nawet jeśli koniec końców potęguje uczucie, że lepiej jakby przeczytało się całość. Ale za humor i warstwę graficzną warto pochwalić.

Całkiem ciekawy eksperyment, nawet jeśli koniec końców potęguje uczucie, że lepiej jakby przeczytało się całość. Ale za humor i warstwę graficzną warto pochwalić.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Powrót do korzeni "Lore Olympus" przy okazji polskiego wydania papierowego okazał się dla mnie niesamowicie interesujący, bo pokazał jak daleką drogę Rachel Smythe przeszła i jak szybki był jej progres. Już w tym jednym tomie widać ogromną różnicę w jakości historii i rysunków między początkiem a końcem. Zapewniam wszystkich, który mają pewne wątpliwości po tym otwarciu, że dalej jest tylko lepiej. To "6/10" szybko wchodzi na poziom"8-10". Warto dać szansę, choćby wchodząc na Webtoon, choć też warto pochwalić wysoką jakość papierowego wydania.

Powrót do korzeni "Lore Olympus" przy okazji polskiego wydania papierowego okazał się dla mnie niesamowicie interesujący, bo pokazał jak daleką drogę Rachel Smythe przeszła i jak szybki był jej progres. Już w tym jednym tomie widać ogromną różnicę w jakości historii i rysunków między początkiem a końcem. Zapewniam wszystkich, który mają pewne wątpliwości po tym otwarciu, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zaskakująco dużo błędów merytorycznych, bardzo ograniczone horyzonty tematyczne i niechęć do podjęcia jakiegokolwiek ryzyka czy wzbudzenia kontrowersji. Niestety, "Cyberpunk 1982-2020" zostanie zapamiętany jako ładnie wydana, ale nijaka książka marnująca świetny temat i zaledwie ciekawostka dla fanów gry CD Projekt RED.

Więcej na temat "Cyberpunk 1982-2020" przeczytacie w recenzji na portalu Spider's Web: https://www.spidersweb.pl/rozrywka/2020/04/23/cyberpunk-1982-2020-ksiazka-recenzja-cyberpunk-2077/

Zaskakująco dużo błędów merytorycznych, bardzo ograniczone horyzonty tematyczne i niechęć do podjęcia jakiegokolwiek ryzyka czy wzbudzenia kontrowersji. Niestety, "Cyberpunk 1982-2020" zostanie zapamiętany jako ładnie wydana, ale nijaka książka marnująca świetny temat i zaledwie ciekawostka dla fanów gry CD Projekt RED.

Więcej na temat "Cyberpunk 1982-2020" przeczytacie w...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Batman: Biały Rycerz Matt Hollingsworth, Sean Murphy
Ocena 8,0
Batman: Biały ... Matt Hollingsworth,...

Na półkach: ,

(...) Fabuła tego 232-stronicowego komiksu obficie korzysta z różnych znanych motywów uniwersum Batmana, ale przeważnie przekłada je na własną modłę. Przedstawienie Mrocznego Rycerza jako osoby niebezpiecznej i opanowanej obsesją to nic nowego, ale Murphy w portretowaniu Wayne’a przekracza wszystkie dotychczasowe granice. Nawet w dziełach Franka Millera Batman nie był tak odpychającą i negatywną postacią. Finalnie ten wybór ma swoje dobre i złe strony, lecz nie jest najciekawszą zmianą dokonaną przez twórców „Batman – Biały Rycerz”.

(...) Wszystkie pozytywne cechy scenariusza bledną jednak w zestawieniu z olbrzymimi pochwałami, jakie trzeba kierować pod adresem szaty graficznej komiksu.

Sean Murphy doskonale spisał się jako rysownik, a kolory Matta Hollingswortha dodatkowo podkręciły niesamowitą atmosferę serii. Tak oryginalnie, a przy tym tak dobrze rysowanego Batmana nie było od bardzo dawna. Każda postać ma tu swoją cechę charakterystyczną, jakiś detal, który sprawia że wyróżniają się z tła.

PEŁNĄ RECENZJĘ KOMIKSU PRZECZYTACIE NA ROZRYWKA.BLOG: https://www.spidersweb.pl/rozrywka/2019/10/03/batman-bialy-rycerz-recenzja-nowosc/

(...) Fabuła tego 232-stronicowego komiksu obficie korzysta z różnych znanych motywów uniwersum Batmana, ale przeważnie przekłada je na własną modłę. Przedstawienie Mrocznego Rycerza jako osoby niebezpiecznej i opanowanej obsesją to nic nowego, ale Murphy w portretowaniu Wayne’a przekracza wszystkie dotychczasowe granice. Nawet w dziełach Franka Millera Batman nie był tak...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Wiedźmin. Córka płomienia Aleksandra Motyka, Marianna Strychowska
Ocena 6,7
Wiedźmin. Córk... Aleksandra Motyka, ...

Na półkach: ,

(...) Premierowy zeszyt nowego komiksu „Wiedźmin” od Aleksandry Motyki i Marianny Strychowskiej trafił do rąk mediów jeszcze w grudniu zeszłego roku. Dzieło wywołało dużo sprzecznych reakcji. Część recenzentów doceniła obiecujący wstęp do historii, która miała szansę w wyjątkowy sposób rozwinąć uniwersum zbudowane przez CD Projekt RED. Ale nie brakowało też narzekań na oprawę graficzną, ubogie tła i koślawą mimikę postaci. Dominowała jednak nadzieja, że polskie artystki poprawią niedociągnięcia i przygotują czytelnikom prawdziwą ucztę. Czy udało się spełnić te oczekiwania?

Fabuła komiksu Motyki i Strychowskiej wiąże się z pewną misją znaną osobom, które grały w dodatek „Serca z kamienia” do 3. części „Wiedźmina”. Geralt zabija w nim przypominającego ogromną ropuchę potwora, który okazuje się być… zaklętym księciem Ofiru. Czas akcji „Córki płomienia” został umiejscowiony mniej więcej rok po tamtych wydarzeniach. Geralt przybywa do Novigradu i zostaje poproszony przez pewnego znajomego o sprawdzenie, kto odwiedza jego córkę po zapadnięciu zmroku.

(...) W tym miejscu warto wspomnieć o pierwszym z kilku problemów, które nie opuszczają tomu od początku aż do samego końca. Adaptowanie cudzych postaci (dodatkowo przemielonych przez wizję CD Projekt RED) to niełatwe zadanie. Niektórzy twórcy to potrafią, ale mają problem z tworzeniem swoich oryginalnych historii (patrz: David Benioff i D.B. Weiss). Autorka scenariusza „Córki płomienia”, Aleksandra Motyka, ma problemy głównie z tym pierwszym elementem. Jej Geralt w dużej mierze odpowiada swojej wersji z gier, ale już Jaskier za nic nie przypomina bohatera uwielbianego przez czytelników i graczy. Tych ostatnich szczególnie zdenerwuje rozwiązanie wątku Priscilli, które wydaje niepotrzebne cofać poetę w rozwoju...

Pełna recenzja na portalu Rozrywka.Blog: https://www.spidersweb.pl/rozrywka/2019/08/14/wiedzmin-corka-plomienia-komiks-recenzja-egmont/

(...) Premierowy zeszyt nowego komiksu „Wiedźmin” od Aleksandry Motyki i Marianny Strychowskiej trafił do rąk mediów jeszcze w grudniu zeszłego roku. Dzieło wywołało dużo sprzecznych reakcji. Część recenzentów doceniła obiecujący wstęp do historii, która miała szansę w wyjątkowy sposób rozwinąć uniwersum zbudowane przez CD Projekt RED. Ale nie brakowało też narzekań na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Budowniczy Solness - 7
Jan Gabriel Borkman - 8
Gdy wstaniemy z martwych - 7

Budowniczy Solness - 7
Jan Gabriel Borkman - 8
Gdy wstaniemy z martwych - 7

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Prawdopodobnie najgorsza książka, jaką w tym roku miałem nieszczęście dostać do zrecenzowania.

Prawdopodobnie najgorsza książka, jaką w tym roku miałem nieszczęście dostać do zrecenzowania.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Do tej pory zawsze wychodziłem z założenia, że o każdą książkę należy walczyć i lepiej wydać nieukończoną, niż pozbawiać świat dzieła geniusza. Po lekturze "Ameryki" Franza Kafki moje przekonanie mocno się zachwiało. Z jednej strony wszyscy będziemy po wieki dłużnikami Maxa Broda za to, że (wbrew wyraźnemu rozkazowi umierającego Kafki) zdecydował się zachować arcydzieła praskiego twórcy. Brod podjął moralnie niejednoznaczną decyzję, bo wiedział, że dobro światowej literatury jest ważniejsze. Z drugiej strony publikacja powieści, która jest skończona zapewne nie więcej niż w połowie, wydaje się bardzo ryzykowna.

Styczność z "Ameryką" (nawet tytuł jest inwencją Broda, ten planowany przez Kafkę miał się odnosić do samotności) urywa się w pewnym momencie, by przenieść się ponad dwoma krótkimi urywkami, nad opuszczone fabularne meandry, aż do rozdziału uważanego przez literaturoznawców za ostatni. Świadomość fragmentaryczności powieści nie tylko psuje przyjemność z lektury i podważa finalną wymowę, ale również psuje renomę jej twórcy. Kafka z pewnością pracowałby nad "Ameryką" jeszcze wiele lat i być może nadałby jej zupełnie odmienny kierunek. Niestety, nie dane mu było ukończyć swego dzieła, a my musimy zadowolić się powieścią zaledwie znośną i boleśnie nieukończoną.

Do tej pory zawsze wychodziłem z założenia, że o każdą książkę należy walczyć i lepiej wydać nieukończoną, niż pozbawiać świat dzieła geniusza. Po lekturze "Ameryki" Franza Kafki moje przekonanie mocno się zachwiało. Z jednej strony wszyscy będziemy po wieki dłużnikami Maxa Broda za to, że (wbrew wyraźnemu rozkazowi umierającego Kafki) zdecydował się zachować arcydzieła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z powieścią Modiano zapoznałem się już po ogłoszeniu, że Francuz został laureatem tegorocznej nagrody Nobla z literatury i ta świadomość miała wpływ na odbiór Zagubionej dzielnicy. Dzieło Modiano jest jednak książką ze wszech miar niesatysfakcjonującą. Fabuła kręcąca się wokół zagadnień czasu, przeszłości i poszukiwań utraconego życia ma swoje momenty, ale te szybko przemijają pod naporem nudy i pompatyczności. Dokładne odwzorowanie topografii uliczek Paryża to ciekawostka, która zainteresuje nielicznych (to chyba taka francuska maniera - Hugo też się w tym lubował), a klimat noir wypada ubogo w porównaniu z klasykami gatunku. Nie chcę oceniać słuszności przyznania Modiano Nobla po przeczytaniu ledwie jednej powieści, ale jestem daleki od zachwytów.

Opinia jest częścią artykułu na blogu Pocałunek Kultury. Inne ANTYodkrycia miesiąca znajdziecie tu: http://pocalunekkultury.blogspot.com/2014/10/meskim-i-damskim-okiem-antyodkrycia_30.html

Z powieścią Modiano zapoznałem się już po ogłoszeniu, że Francuz został laureatem tegorocznej nagrody Nobla z literatury i ta świadomość miała wpływ na odbiór Zagubionej dzielnicy. Dzieło Modiano jest jednak książką ze wszech miar niesatysfakcjonującą. Fabuła kręcąca się wokół zagadnień czasu, przeszłości i poszukiwań utraconego życia ma swoje momenty, ale te szybko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Przejmowanie schedy po legendzie często jest zadaniem wyjątkowo karkołomnym. Podobnie jest z krytyką takiego dzieła, bo jeśli poszło źle, ludzie powiedzą: „i tak nie miał/a szans dorównać mistrzowi”, a jeśli dobrze: „i tak daleko mu/jej do oryginalnych dzieł”. Jak w tym impasie odnajduje się nowa powieść kryminalna autorstwa Sophie Hannah pt. Inicjały Zbrodni, której głównym bohaterem jest stworzony przez Agathę Christie detektyw Herkules Poirot? (...)

Na pierwszy rzut oka widać, że to kryminał w stylu Christie i nie mówię tu o wielkim podpisie na okładce polskiego wydania, a o wyraźnych staraniach autorki, by Inicjałach zbrodni oddać ducha Agathy Christie. (...) Starania Sophie Hannah skupiają się zwłaszcza na odwzorowaniu postaci Herkulesa Poirota. Mały Belg jest prawdziwym symbolem literatury kryminalnej, z którym mierzyć się może tylko słynny Sherlock Holmes. Poirot to bohater złożony, a niektóre z cech jego charakteru, takie jak egocentryzm, pedantyzm czy przekonanie o własnej wielkości ukazane są w hiperboli. (...) Hannah tak bardzo chce pokazać prawdziwego Poirota, tak mocno uwypukla jego przyzwyczajenia i cechy, że zaczyna zniekształcać jego obraz. Jednocześnie czasem wkłada w usta swojego bohatera kwestie, których Poirot u Christie nigdy by nie powiedział, zupełnie jakby pragnęła dokonać częściowej reinterpretacji postaci słynnego detektywa. Takie pomieszanie wzbudza w czytelniku duży dysonans poznawczy. (...)

O ile Hannah ponosi porażkę w kreacji głównego bohatera oraz wytworzeniu atmosfery jedności fabuły z czasem i miejscem akcji, o tyle clou każdego kryminału, czyli zagadka morderstwa jest jednym z największych plusów Inicjałów zbrodni. Rozwiązanie odkrywane jest przed czytelnikiem metodycznie, krok po kroku. Wprawni czytelnicy kryminałów zauważą chwyty typowe dla tego gatunku i domyślą się tożsamości mordercy. Niektóre zbiegi okoliczności irytują prostotą, a poszlaki przedstawiane są ze zbytnią nadgorliwością, lecz całość z czasem bardzo wciąga."

Całą recenzję nowej powieści z Poirotem w roli główniej znajdziecie na blogu Pocałunek Kultury: http://pocalunekkultury.blogspot.com/2014/09/literatura-zostawic-przeszosc-w-spokoju.html

"Przejmowanie schedy po legendzie często jest zadaniem wyjątkowo karkołomnym. Podobnie jest z krytyką takiego dzieła, bo jeśli poszło źle, ludzie powiedzą: „i tak nie miał/a szans dorównać mistrzowi”, a jeśli dobrze: „i tak daleko mu/jej do oryginalnych dzieł”. Jak w tym impasie odnajduje się nowa powieść kryminalna autorstwa Sophie Hannah pt. Inicjały Zbrodni, której...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nasza bohaterka to silna, pewna siebie, a jednocześnie wrażliwa kobieta; stroniąca od miłości, lecz gotowa na miłość i związany z nią seks; do miasta swego dzieciństwa przybyła rozwiązać tajemniczą zagadkę, która powiązana jest z jej tragiczną przeszłością. Brzmi znajomo? Tak zwyczajowo wygląda opis z tyłu okładki harlekina, ale tym razem odnosi się do nagrodzonej Nike książki Joanny Bator. Zgadza się, ta powieść jest tak fatalna, że to aż harlekin. Zdarzają się w niej lepsze momenty i ciekawe chwyty słowotwórcze, ale te pierwsze zanikają pod ogromem banału i grafomańskiej metaforyki, a te drugie tracą urok po jakimś piętnastym zastosowaniu. "Ciemno, prawie noc" nie ma w sobie za grosz uniwersalizmu, ma być polskie do bólu, a jest to ból odczuwany przez czytelników. Czy ktoś będzie w stanie wytłumaczyć mi dlaczego ta najgorsza powieść, jaką czytałem od lat dostała najbardziej prestiżową nagrodę literacką w naszym kraju?

Nasza bohaterka to silna, pewna siebie, a jednocześnie wrażliwa kobieta; stroniąca od miłości, lecz gotowa na miłość i związany z nią seks; do miasta swego dzieciństwa przybyła rozwiązać tajemniczą zagadkę, która powiązana jest z jej tragiczną przeszłością. Brzmi znajomo? Tak zwyczajowo wygląda opis z tyłu okładki harlekina, ale tym razem odnosi się do nagrodzonej Nike...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Absalomie, Absalomie!" to moje pierwsze spotkanie z Faulknerem i muszę szczerze powiedzieć, że była to lektura ze wszech miar interesująca. Nieco inny sposób zastosowania techniki strumienia świadomości, fascynująca (pełna zagadek i niedopowiedzeń) historia Thomasa Sutpena oraz doprowadzona do perfekcji różnorodność narratorów zapewniają tej książce zaszczytne miejsce pośród najlepszych powieści XX wieku.

Faulkner ukrywa Sutpena i jego motywy za zasłoną subiektywizmu poszczególnych postaci, których opowieści mieszają się w czasie i przestrzeni, tworząc fikcyjny, ale realistyczny obraz amerykańskiego Południa. Pisarz czerpie garściami z symboliki (m.in. biblijnej i mitologicznej), ale nie przytłacza nią czytelnika. Jego opowieść (a właściwie szereg opowieści jego bohaterów) zbudowana jest jak samospełniająca się przepowiednia, lecz z pewnością nie poddaje się łatwej interpretacji. Jaki naprawdę był Sutpen? Czy fatalny trójkąt Judith, Bona i Henry'ego mógł zakończyć się szczęśliwie? Jak na losach Sutpena zaważyły rasistowskie poglądy? Nie na wszystkie pytania znajdą się jednoznaczne odpowiedzi, gdyż gubią się one w chaosie strumienia świadomości. Więcej o tej technice w XX-wiecznych powieściach na blogu: http://pocalunekkultury.blogspot.com/2014/07/literatura-wewnatrz-swiadomosci.html

Osobny akapit należy się twórcy posłowia do "Absalomie, Absalomie!", czyli Janowi Tomkowskiemu. To kolejny przykład (po posłowiach Engelkinga do dzieł Nabokova) na fatalny poziom tych tekstów w polskich przekładach. Pomijam nawet zawarte w nim liczne spoilery dotyczące fabuły innych dzieł Faulknera i wyciąganie na wierzch wszystkich toposów i motywów zawartych w pozostałych książkach. Ale ta niesamowita buta i pewność własnej interpretacji "jedynej słusznej" i "takiej jakiej chciałby autor" poraża. Tomkowski i jemu podobni raczą nas pseudo-inteligentnym bełkotem, nieraz wyraźnie zaprzeczając treści książki, byleby tylko potwierdzić swoją wizję. Tego rodzaju przedmowy i posłowia to niestety plaga polskich przekładów.

"Absalomie, Absalomie!" to moje pierwsze spotkanie z Faulknerem i muszę szczerze powiedzieć, że była to lektura ze wszech miar interesująca. Nieco inny sposób zastosowania techniki strumienia świadomości, fascynująca (pełna zagadek i niedopowiedzeń) historia Thomasa Sutpena oraz doprowadzona do perfekcji różnorodność narratorów zapewniają tej książce zaszczytne miejsce...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Żaby Mo Yan
Ocena 7,2
Żaby Mo Yan

Na półkach: ,

Nowa powieść noblisty Mo Yana wydana właśnie w Polsce pt. "Żaby" zachwyca i to na wielu płaszczyznach. Wyobraźnia Chińczyka tworzy surrealistyczny obraz chińskiej prowincji, która musi zmierzyć się z wprowadzoną przez władze polityką jednego dziecka. Losy bohaterów są pasjonujące, a wykreowany przez Mo Yana świat jak zwykle jest niezwykle barwny i wielowymiarowy - brutalny a jednocześnie zachwycająco piękny. Co ciekawe znany z dosyć ciężkiego pióra Mo Yan tym razem pisze w sposób łatwo przyswajalny. Czytanie "Żab" to przyjemność sama w sobie.

To jedna z lepszych powieści Chińczyka, lecz prawdziwą perełką jest kończący jego dzieło dramat napisany przez narratora o pseudonimie "Kijanka". Można go porównać z najlepszymi dziełami Mrożka. Mam nadzieję, że w naszym kraju ukarzą się wkrótce także inne dramaty Mo Yana.

Dłuższą recenzję "Żab" znajdziecie na blogu: http://pocalunekkultury.blogspot.com/2014/06/literatura-chinski-noblista-zaby-i.html

Nowa powieść noblisty Mo Yana wydana właśnie w Polsce pt. "Żaby" zachwyca i to na wielu płaszczyznach. Wyobraźnia Chińczyka tworzy surrealistyczny obraz chińskiej prowincji, która musi zmierzyć się z wprowadzoną przez władze polityką jednego dziecka. Losy bohaterów są pasjonujące, a wykreowany przez Mo Yana świat jak zwykle jest niezwykle barwny i wielowymiarowy - brutalny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Starcie królów" niestety jest jeszcze słabszą pozycją niż pierwsza część Sagi Ognia i Lodu George'a R. R. Martina. Historia opiera się na bohaterach, a oni są w dużej mierze nudni, irytujący i jednowymiarowi. Już po jednym fragmencie poświęconym Aryi, Catelyn, Stannisowi czy Sansie wiadomo jakie zwroty i zachowania towarzyszyć będą czytelnikowi w kolejnych. Jest kilka pozytywnych wyjątków jak Jon Snow i Tyrion (więcej o tym bohaterze w artykule na blogu Pocałunek Kultury: http://pocalunekkultury.blogspot.com/2014/05/varia-wielkie-kary-kultury.html), jednak nie niweluje to licznych wad powieści.

Wbrew pozorom cała struktura fabularna nie jest skomplikowana. Opiera się na zdradzie i żądzy władzy, a przez to staje się niezwykle powtarzalna. Martin stosuje pewien "nadrealizm okrucieństwa", lecz taka struktura wkrótce zaczyna nużyć, bo paradoksalnie nie jest realna.

Mam coraz mocniejsze poczucie, że twórca "Starcia królów" jest najbardziej przereklamowanym autorem współczesnej prozy. Jego powieści nie są ani zgrabnie napisane, ani szczególnie pasjonujące.

"Starcie królów" niestety jest jeszcze słabszą pozycją niż pierwsza część Sagi Ognia i Lodu George'a R. R. Martina. Historia opiera się na bohaterach, a oni są w dużej mierze nudni, irytujący i jednowymiarowi. Już po jednym fragmencie poświęconym Aryi, Catelyn, Stannisowi czy Sansie wiadomo jakie zwroty i zachowania towarzyszyć będą czytelnikowi w kolejnych. Jest kilka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ta książka to zbiór pseudo-inteligentnych bon motów, które bohaterowie wystrzeliwują z prędkością karabinu maszynowego. Forma również nie zachwyca niczym szczególnym, jeśli weźmiemy pod uwagę, że autorem "Portretu Doriana Greya" był przecież poeta.

Ogółem - duży zawód.

Ta książka to zbiór pseudo-inteligentnych bon motów, które bohaterowie wystrzeliwują z prędkością karabinu maszynowego. Forma również nie zachwyca niczym szczególnym, jeśli weźmiemy pod uwagę, że autorem "Portretu Doriana Greya" był przecież poeta.

Ogółem - duży zawód.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Muszę się szczerze przyznać, że do zapoznania się głębiej z twórczością Baudelaire'a i jego pełnymi zła wierszami-kwiatami zachęciła mnie manga "Aku no Hana" (autorstwa Oshimi Shuuzou), której bohater zatraca się w twórczości poety i wizji świata przebijającej się z jego wierszy. Jak widać konwergencja i przenikanie się różnych rodzajów sztuki postępuje. W tym przypadku to na pewno pozytywne zjawisko (mimo że z racji pewnych ograniczeń gatunkowych znaczenie wierszy Francuza uległo ukomiksowieniu i nadmiernej wizualizacji).

Przechodząc do samego tomiku (choć to słowo nie w pełni oddanie, że jest to jeden z najbardziej kompletnych zbiorów twórczości Baudelaire'a - liczba utworów jest więcej niż satysfakcjonująca) jak to zwykle bywa znajdziemy utwory genialne i dużo słabsze. Wbrew temu co próbuje się mu narzucić Francuz wcale nie był poetą tylko jednego nurtu i choć symbolizm przebija silnie z wielu utworów, to wiersze poety są niezwykle różnorodne. Kwiaty, kobiety, przesycony głęboką religijnością bunt przeciw Bogu, erotyka i zgnilizna, zachwyt nad malarstwem, a wreszcie magnetyczne koty - to wszystko znajdziemy u Baudelaire'a.

Sam o poecie słyszałem wcześniej różne opinie. Od "jest genialny" po "jest nieźle zryty". Jakie jest moje zdanie? Szczerze liczyłem, że Baudelaire będzie bardziej zryty, ale geniuszu nie można mu odmówić. Niestety nie znam języka francuskiego i nie jestem w stanie ocenić jak wierny oryginałowi jest przekład, ale nawet czytając w naszym ojczystym języku można czerpać z "Kwiatów zła" wielką satysfakcję. Punkt obowiązkowy dla każdego wielbiciela liryki.

Co do polskiego wydania - wielbiciele posłowia i rozkładania każdego utworu na części również znajdą tu coś dla siebie. Ja osobiście nie jestem fanem narzucania jednej interpretacji (rzekomo dokładnie takiej jaką życzyłby sobie autor), więc ten fragment "Kwiatów zła" sobie po krótkiej chwili darowałem.

Muszę się szczerze przyznać, że do zapoznania się głębiej z twórczością Baudelaire'a i jego pełnymi zła wierszami-kwiatami zachęciła mnie manga "Aku no Hana" (autorstwa Oshimi Shuuzou), której bohater zatraca się w twórczości poety i wizji świata przebijającej się z jego wierszy. Jak widać konwergencja i przenikanie się różnych rodzajów sztuki postępuje. W tym przypadku to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po zapoznaniu się z "Sanatorium pod klepsydrą" dużo bardziej dojrzałym i w pełni oszlifowanym zbiorem opowiadań Schulza zacząłem zastanawiać się, dlaczego jako lekturę większość polskich uczniów dostało "Sklepy cynamonowe"? Dlatego że lepiej można na jej podstawie omówić podstawy stylu? Trudno to udowodnić. Bo ma lepsze pojedyncze opowiadania? Niektóre są świetne, ale zdarza się też sporo nie tak udanych. Czyżby powodem było po prostu to, że "Sklepy..." są krótsze? Chyba ktoś znowu nie docenia polskich czytelników.

Wracając jednak do samego "Sanatorium pod klepsydrą" to jest to dzieło, w którym surrealistyczny obraz świata przedstawionego podniesiony został na poziom perfekcji. Nikt tak dobrze jak Schulz nie potrafi ukazać głębi koloru. W tafli niebieskiego utoniesz, suchość żółtego pozbawi Cię tchu, a czerwony strawi Cię do kości.

W trakcie lektury wielokrotnie miałem niemal szalone myśli, które łączyły zbiór w całość poza czasem i przestrzenią. Wbrew logice i prawdopodobieństwu "Wiosna" była jakby wczesnym Mrożkiem, "Sanatorium pod klepsydrą' (opowiadanie) unosiło się dookoła mnie w oparach wódki Mo Yana, a "Samotność" w "Genialnej Epoce" jawiła się niczym obłąkańcza podróż Leopolda Blooma po Dublinie.

Oczywiście to wszystko nie jest możliwe, zapewne żaden z wymienionych autorów nigdy się z twórczością Schulza nie zapoznał. Zapewne po prostu to sobie wymyśliłem.

A może...? A może leżę na jednym łóżku wraz z Tobą czytelniku w Sanatorium, gdzie czas żyje umarły, a pociąg ucieka, choć nigdy nie odjeżdża? Czy potrafimy to orzec z pewnością? Nie po lekturze tego wielkiego zbioru opowiadań Brunona Schulza.

Po zapoznaniu się z "Sanatorium pod klepsydrą" dużo bardziej dojrzałym i w pełni oszlifowanym zbiorem opowiadań Schulza zacząłem zastanawiać się, dlaczego jako lekturę większość polskich uczniów dostało "Sklepy cynamonowe"? Dlatego że lepiej można na jej podstawie omówić podstawy stylu? Trudno to udowodnić. Bo ma lepsze pojedyncze opowiadania? Niektóre są świetne, ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Do lektury "Parku Jurajskiego" przystąpiłem już po obejrzeniu ekranizacji z 1993 r. wyreżyserowanej przez Stevena Spielberga i muszę powiedzieć, że nie spodziewałem tak ogromnej ilości różnic między obiema wersjami. Nie jest to kolejny odpowiednik "Ojca Chrzestnego", z którego pierwowzoru Coppola pozbył się ledwie kilku szczegółów. Nie dajcie się zwieść - Micheal Crichton mógł być współautorem scenariusza ekranizacji, lecz jego książkowa wizja była zdecydowanie odmienna od tej Spielberga. Czy lepsza? Zależy jak na to patrzeć.

Podczas gdy filmowy "Park Jurajski" to sztandarowy przykład kina Nowej Przygody, przez co kładzie nacisk na bardziej plastyczne i emocjonalne elementy świata przedstawionego, książka w pełni pokazuje nam potęgę matematycznej teorii chaosu i miałkość ludzkiej dominacji nad przyrodą. Dominacji, która szybko okazuje się jeno ułudą.

Muszę uczciwie przyznać, że bardziej do gustu przypadła mi wersja kinowa. Jest mniej rozlazła, bardziej logiczna i chyba ciekawsza. Ostateczną decyzję pozostawiam jednak Wam czytelnikom. Choć jestem ciekaw mnie jak wobec zakończenia książki wygląda fabuła "Zaginionego świata"...

Do lektury "Parku Jurajskiego" przystąpiłem już po obejrzeniu ekranizacji z 1993 r. wyreżyserowanej przez Stevena Spielberga i muszę powiedzieć, że nie spodziewałem tak ogromnej ilości różnic między obiema wersjami. Nie jest to kolejny odpowiednik "Ojca Chrzestnego", z którego pierwowzoru Coppola pozbył się ledwie kilku szczegółów. Nie dajcie się zwieść - Micheal Crichton...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Sobowtór" to jeden z pierwszych utworów Dostojewskiego i być może dzięki temu jest to dzieło odmienne od jego najbardziej znanych utworów. O ile jeszcze forma - częściowo autoironiczna, rozdmuchana do granic możliwości wewnętrzna dyskusja głównego bohatera z samym sobą - znajdzie później u Fiodora swoje odpowiedniki, o tyle tematyka utworu jest niezwykle ciekawa.

Rosyjski mistrz rozprawia się z problematyką schizofrenicznego obłędu i stresu związanego z naciskami społeczeństwa na jednostkę poprzez zetknięcie losów pana Goladkina starszego i jego Sobowtóra (pana Goladkina młodszego). Surrealistyczne wizje bohatera dadzą nam okazję by zajrzeć w głąb jego chorego umysłu oraz ujrzeć ulice miasta (w tym wypadku Sankt Petersburga) w nowym świetle, niczym wiele lat później u Joyce czy Schulza.

"Sobowtór" to jeden z ciekawszych utworów dotyczących schizofrenii w klasycznej literaturze. Powtarzalna i trochę bałwochwalcza forma nie każdemu przypadnie do gustu (sam Dostojewski określił ją jako swoją całkowitą porażkę), ale pod tą warstwą znajdziemy coś wartego znacznie więcej.

"Sobowtór" to jeden z pierwszych utworów Dostojewskiego i być może dzięki temu jest to dzieło odmienne od jego najbardziej znanych utworów. O ile jeszcze forma - częściowo autoironiczna, rozdmuchana do granic możliwości wewnętrzna dyskusja głównego bohatera z samym sobą - znajdzie później u Fiodora swoje odpowiedniki, o tyle tematyka utworu jest niezwykle ciekawa.

Rosyjski...

więcej Pokaż mimo to