Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

"Kryzysowa narzeczona" to utwór, który znają chyba wszyscy. Ileż to razy tańczyło się w rytm przeboju Lady Pank? Ile razy krzyczało słowa utworu, wtórując Janowi Borysewiczowi? Setki! A zastanawialiście się kiedyś, jaka jest historia tego utworu? I kim była kryzysowa narzeczona? Jeśli tak, zachęcam Was do przeczytania debiutanckiej powieści Andrzeja Mogielnickiego. "Kryzysowa narzeczona" to książka nie tylko dla fanów Lady Pank. To porywająca historia o muzyce, opowiedziana przez człowieka, który jest prawdziwym muzycznym nerdem! (jakkolwiek to brzmi). Andrzej Mogielnicki wie na temat "Kryzysowej narzeczonej" chyba wszystko. Jest w końcu współtwórcą Lady Pank i autorem tekstu cytowanego wyżej utworu. Opowiedzenie historii powstania utworu to doskonała okazja do przedstawienia wielu fascynujących wydarzeń i nietuzinkowych ludzi. Książka napisana jest lekkim, przystępnym językiem i czyta się ją niezwykle łatwo. Poza tym Mogielnicki brawurowo operuje słowem i mimo tego, że powieść można pochłonąć dosłownie w kilkadziesiąt minut, nie ma się wrażenia zażenowania czy niskiego poziomu tekstu. "Kryzysowa narzeczona" jest po prostu świetnie napisana.

"And it's all over now, Baby Blue"**

W książce czuć wolność. Mimo tego, że duża część akcji dzieje się w PRL-u, autor pisze o czasach swojej młodości z pewnym rozrzewnieniem i nostalgią. To powrót do chwil, kiedy płyty "muzyki kapitalistycznej, wyrosłej z obcej ideowo kultury"*** dostępne były tylko w trzecim obiegu a w peerelowskiej warszawie młodzi ludzie odkrywali własną rewolucję seksualną, chociaż nikt nie mówił o niej głośno. W takiej właśnie scenerii pewien młody inżynier wdał się w osobliwy romans z kryzysową narzeczoną, nie przypuszczając nawet, że stanie się on podstawą do napisania tekstu jednego z najpopularniejszych utworów Lady Pank.
A najważniejsza w książce jest muzyka! Słychać ją głośniej z każdą przewracaną stroną powieści. To ekstremalnie muzyczna książka, napisana przez człowieka, który od muzyki jest uzależniony. I przyznaje się do tego wprost. Żałuję, że czytając "Kryzysową narzeczoną" nie wpadłam na pomysł, by w lekturze towarzyszył mi płynący z głośników Jimi Hendrix albo Bob Dylan. Jeżeli nie czytaliście jeszcze książki, nie róbcie tego błędu. Ta powieść jest muzyką, więc warto degustować ją przy dźwiękach albumów, których słucha bohater.
Książkę oczywiście polecam wszystkim, gdyż mimo malutkiej objętości (125 stron) ma w sobie ogrom wspaniałych treści.

K.K.

** Bob Dylan, "And it's all over now, Baby Blue"
*** "Kryzysowa narzeczona" A. Mogielnicki, s. 119/120

"Kryzysowa narzeczona" to utwór, który znają chyba wszyscy. Ileż to razy tańczyło się w rytm przeboju Lady Pank? Ile razy krzyczało słowa utworu, wtórując Janowi Borysewiczowi? Setki! A zastanawialiście się kiedyś, jaka jest historia tego utworu? I kim była kryzysowa narzeczona? Jeśli tak, zachęcam Was do przeczytania debiutanckiej powieści Andrzeja Mogielnickiego....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Na Podlasiu co krok napotyka się jakiś fascynujący temat. Najciekawszy region w Polsce, wielokulturowy, wieloreligijny. Żyją tu Białorusini, Litwini, Ukraińcy, Romowie i Tatarzy, katolicy, prawosławni, muzułmanie, unici. [...] Tutaj przeszłość miesza się z teraźniejszością, a magia z religią.*"
Podlasie ma w sobie to "coś". Coś dziwnego, czego nie można dokładnie opisać i ubrać w słowa. Jakąś tajemnicę. Coś nieodgadnionego, rzekłabym, że magicznego. Nie jest to tylko dobra, czysta magia. To również czary, w których czai się zło. Duchy, gusła, uroki i klątwy.

Olesia od zawsze mieszka w Waniuszkach, "zagubionych wśród nadbiebrzańskich bagien**", gdzie "życie wciąż opiera się na niewzruszonym fundamencie zasad, tradycji i Słowa Bożego***". Nie ma rodziców, wychowuje ją babcia, która jest miejscową szeptuchą. Wymówicie sobie na głos to słowo. Czujecie?
Cóż, wracam do sedna. Dziewczyna chce wyrwać się z zacofanej wsi, marzy o studiowaniu medycyny. Pewnie miałaby szansę zostać lekarką, gdyby nie śmierć babci, która zupełnie zmienia plany Oleny. Chce czy nie, dziewczyna musi zastąpić seniorkę i stać się szeptuchą. Jej dość spokojne życie w Waniuszkach zakłóca pewien słynny reżyser, Alek Litwin, który fascynuje się Podlasiem. Zamierza nakręcić dokument o tajemniczym pustelniku, który żył na uroczysku Łojmy. W okolicach jego chałupy do drzew poprzybijał setki lalek, które tworzą dość makabryczny widok. Sam Alek zaś staje się przyjacielem Oleny, powiernikiem jej smutków i towarzyszem rozmów ( i nie tylko!).

Od razu podkreślę, że "Szeptucha" zawiedzie wszystkich, którzy spodziewają się książki o miłości nad rozlewiskiem, porywach serca i sielsko - anielskich losach bohaterów, którzy w Waniuszkach odnajdują swoje miejsce na ziemi. Nic z tych rzeczy! Owszem, wątek miłosny jest - ale nie są to patetyczne, wyniosłe sceny, raczej tęsknota za bliskością, rozmową, przyjaźnią.
Iwona Menzel napisała książkę dla czytelników, którzy są nieco bardziej wymagający. Przedstawia Waniuszki jako wieś "gdzie wszystko ma swój ład, ludzie czynią, co do nich należy, każdy wie, gdzie jest jego miejsce****". Nie omieszka jednak dodać, że Waniuszki nie są osadą odciętą od świata wysokim murem i nowoczesność - w postaci anten satelitarnych, mleka w kartonie prosto z marketu i laptopa w chacie szeptuchy - zaczyna wkradać się do wsi coraz brutalniej.

Autorka zgrabnie nakreśliła kontrast między prawdziwą wsią, gdzie pot, gnój i znój są na porządku dziennym, a jej sielankowym wyobrażeniem, malującym się w głowach turystów odwiedzających lokalne gospodarstwa agroturystyczne. Te z kolei prowadzone są - o zgrozo!- nie przez rodowitych mieszkańców Podlasia, lecz przez mieszczuchów, którzy wiedzą, jaka wieś się sprzeda. Oczywiście Iwona Menzel nie popada w skrajności. Wieś w jej powieści ma różne oblicza.

Pisarka stworzyła wielowątkową i bardzo ciekawą powieść. Miałam wrażenie, że historia Olesi jest nijako pretekstem do przedstawienia wielu opowieści i sięganiu wgłąb historii. Iwona Menzel cofa się w czasie, przytacza historię domu który straszy oraz rodziny rządzącej przed wojną ziemią na której leżą Waniuszki. Język, którym posługuje się autorka jest niezwykle bogaty, w dialogi wplatana jest zręcznie podlaska gwara. Czyni to książkę jeszcze bardziej prawdziwą i ujmującą.

Muszę przyznać, że "Szeptucha" zrobiła na mnie bardzo duże wrażenie. Nie będę jej polecała osobom, które czytają książki jedynie dla rozrywki. To dojrzała, dość trudna powieść. Nie brakuje tu okropieństw, śmierci i strachu. Tych natomiast, których fascynuje niezwykłe Podlasie, tak różnorodne, że aż magiczne - bardzo serdecznie zachęcam do przeczytania.

K.K.

*151
** okładka
*** okładka
****okładka

"Na Podlasiu co krok napotyka się jakiś fascynujący temat. Najciekawszy region w Polsce, wielokulturowy, wieloreligijny. Żyją tu Białorusini, Litwini, Ukraińcy, Romowie i Tatarzy, katolicy, prawosławni, muzułmanie, unici. [...] Tutaj przeszłość miesza się z teraźniejszością, a magia z religią.*"
Podlasie ma w sobie to "coś". Coś dziwnego, czego nie można dokładnie opisać i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Poznań, 1924 rok. W powietrzu nadal unosi się cichy pomruk frontów I wojny światowej. Miasto wciąż pulsuje energią zwycięskiego powstania wielkopolskiego. Rzeczpospolita umacnia swoją niepodległość, chociaż oficerom polskiej policji ciągle zdarza się wydawać podwładnym rozkazy w języku niemieckim.
Wszystko zmierza w dobrym kierunku. Jest marzec, idzie wiosna. Przekupki w bufiastych spódnicach głośno zachwalają swoje towary na targu a oszczędne gospodynie negocjują ceny. W piwiarniach podaje się zimne piwo, wódkę i suchą kiełbasę do zagryzienia.
Po ulicach grasują drobni złodziejaszkowie, na których polują szkieły, czyli policjanci. Po zmroku na Chwaliszewie spotkać można dziewczynki, które próbują zarobić trochę pieniędzy, handlując tym, co mają pod spódnicami.


"Dla mnie racha to święta rzecz..."*

W tym własnie Poznaniu, kipiącym niezwykłym żarem międzywojennych realiów dochodzi do serii masakrycznych mordów. Jakiś bydlak pozbawia życia prostytutki, robiąc to w wyjątkowo bestialski sposób. Sprawa trafia na biurko komisarza Antoniego Fischera. Skrupulatny były oficer pruskiej,a później polskiej armii musi znaleźć zbrodniarza. Żeby nie było za łatwo, Fischer zostaje poproszony przez polskie wojsko o pomoc w rozwiązaniu jeszcze jednej sprawy. Trzeba ustalić, co stało się z polskim oficerem, który był na tropie bolszewickich szpiegów. Ci zaś zrobią wszystko, by nie dać się złapać.

Ryszard Ćwirlej zgrabnie prowadzi oba wątki. Wraz z płynięciem akcji poznajemy kolejnych bohaterów. Nawet te najmniej ważne, z którymi spotykamy się tylko przez kilka stron. Moją sympatię zyskał szczególnie Tolek Grubiński. Drobny złodziej, który trudni się w okradaniu mieszkań. Facet o lepkich rękach i złotym sercu. Bardzo honorowy człowiek. Przez postać Tolka Grubińskiego autor przemyca w powieści oryginalny wątek miłosny, traktujący o potrzebie bezpieczeństwa, zaufania i zwykłego kontaktu z drugim człowiekiem. To naprawdę piękne.


"Idźta se siednąć gdzie indziej, bo ja tu z panem Anatolem
mam interes do obgadania..."**


I ta gwara, ten język! Czytając książkę miałam wrażenie, że przechadzam się uliczkami dawnego Poznania! Czułam wręcz zapach potraw przygotowywanych w restauracjach, słyszałam stukot kopyt koni zaprzężonych do wozów! W tym Poznaniu trzeba uważać na kieszenie, bo doliniarz Korbol tylko czeka na okazję, żeby opróżnić je z najcenniejszych rzeczy. Bracia Kazimierczaki przy piwie z wódką w piwiarni "U Okonia" planują kolejną robotę. Setki spraw, szemranych interesów, lewych wymian i wątpliwych sojuszy. Pucybut czeka na ulicy na kolejnego klienta. Prostytutki odsypiają ciężko przepracowaną noc. Szuszfole czekają na jakąś robotę, by zarobić trochę na ćmiki i coś do jedzenia. A policja zaciera ręce, bo ludzie robią złe rzeczy, które tylko potwierdzają słuszność istnienia tej instytucji. Jest przynajmniej kogo łapać i za kim gonić.
Poznań Ćwirleja tętni życiem i czuć to na każdej karcie tej powieści.


Dawno nie czytałam tak dobrze napisanej książki.
Polecam najmocniej!

* s.372
** s. 164

Poznań, 1924 rok. W powietrzu nadal unosi się cichy pomruk frontów I wojny światowej. Miasto wciąż pulsuje energią zwycięskiego powstania wielkopolskiego. Rzeczpospolita umacnia swoją niepodległość, chociaż oficerom polskiej policji ciągle zdarza się wydawać podwładnym rozkazy w języku niemieckim.
Wszystko zmierza w dobrym kierunku. Jest marzec, idzie wiosna. Przekupki w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Powieść jest drugą częścią cyklu o Chyłce i Zordonie. Podobnie jak w "Kasacji" autor zafundował nam wspaniałą kryminalną ucztę, tworząc intrygę nad którą możemy pogłówkować.
Stop. Tak, wiem. "Zaginięcie" to thriller prawniczy, niemniej śledzenie głównego wątku przywodziło mi na myśl doskonały kryminał.

Trzyletnia dziewczynka znika bez śladu z domku letniskowego. Jej rodzice to bardzo zamożni ludzie. Nic nie wskazuje jednak na to, by mała Nikolka została porwana dla okupu. Ba, trudno nawet uwierzyć w to, że dziecko zostało porwane. System alarmowy był bowiem włączony przez całą noc, a żadnych śladów osób postronnych w domku oraz jego okolicy nie znaleziono. Stawia to w złym świetle rodziców dziecka, którzy nagle stają się podejrzanymi.

Oczywiście w przypadkach beznadziejnych do akcji wkraczają prawnicy z kancelarii Żelazny & McVay. Chyłka i Zordon kolejny raz mają do rozwiązania trudną zagadkę. Prawniczka i aplikant zrobią wszystko, by zbudować mocną linie obrony. Dynamicznej akcji towarzyszą siarczyste dialogi oraz słowne potyczki, które stały się znakiem rozpoznawczym tej literackiej pary. Jedno jest pewne: z Chyłką i Zordonem nie będziecie się nudzili.

Może trochę o nich? Chyłka to żyleta. Kobieta, z którą lepiej nie zadzierać. Jest świetną prawniczką, równie ostrą na sali sądowej i życiu prywatnym. Kocha swoje BMW x5, uwielbia jeść mięso i słuchać Iron Maiden. Chociaż wolałaby pewnie dać się pokroić, niż to przyznać, ma słabość do aplikanta Kordiana Oryńskiego. Została jego patronką. Kordian, Zordon, jeden pies. Tak stwierdziła kiedyś Chyłka i pseudonim przylgnął na dobre do młodego prawnika. On z kolei lubi bardziej delikatną kuchnię, jest fanem biegania i wielokrotnie podkreślał, że coś mogłoby miedzy nimi być. To, że robił to tak niezręcznie i nieudolnie tylko dopełnia dzieła.
Chyłka i Zordon to świetnie napisane postacie. Są wyraziste, wręcz namacalne. Ten niezwykły prawniczy duet po prostu trzeba poznać. I chociaż do końca nie wiem jak bohaterowie wyglądają, gdyż w tej kwestii Mróz szczędzi czytelnikowi opisów, jest w nich coś osobliwego.
Reasumując, książkę polecam wszystkim, bez wyjątku. Dobra rozrywka, miło spędzony czas.

Powieść jest drugą częścią cyklu o Chyłce i Zordonie. Podobnie jak w "Kasacji" autor zafundował nam wspaniałą kryminalną ucztę, tworząc intrygę nad którą możemy pogłówkować.
Stop. Tak, wiem. "Zaginięcie" to thriller prawniczy, niemniej śledzenie głównego wątku przywodziło mi na myśl doskonały kryminał.

Trzyletnia dziewczynka znika bez śladu z domku letniskowego. Jej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ben to uroczy facet w średnim wieku. Jest nieco nieporadny i nie chce mu się brać życia w swoje ręce. Mieszka w domu, który odziedziczył po tragicznie zmarłych rodzicach i żyje z pieniędzy, które oni zaoszczędzili. Do szukania pracy podchodzi bez entuzjazmu. Zupełnym przeciwieństwem Bena jest jego żona. Amy to przebojowa prawniczka, starająca się, by jej życie było idealne. Chce mieć piękny dom, samochód i idealnego męża. Do wyobrażenia Amy nie pasuje Tang, robot którego pewnego dnia znajdują w swoim przydomowym ogródku. Kobieta uważa, że należy się pozbyć robota. Nieco innego zdania jest Ben, który postanawia naprawić Tanga. Okazuje się jednak, że doprowadzenie robota do stanu używalności nie jest takie proste, a jedyny zakład, który może tego dokonać znajduje się na drugim końcu świata. Decydując się na podróż z Tangiem Ben stawia na szali swoje małżeństwo, bowiem Amy wyprowadza się z domu.

Deborah Install stworzyła coś w rodzaju bajki dla dorosłych. Dzięki podróży z Tangiem, którym nieustannie trzeba się opiekować, Ben odkrywa czego brakowało w jego życiu. To dzięki małemu robotowi dorosły mężczyzna mógł wreszcie dojrzeć i zrozumieć, czym jest prawdziwa rodzina. "Robot w ogrodzie" to powieść o niezwykłej przyjaźni i oddaniu. Bohaterowie - szczególnie Tang i Ben - skradli moje serce. Jestem pewna, że zawładną także waszymi, bo to uroczy duet. Książka pełna jest humoru, momentami przygody Bena i Tanga wywołują gromki śmiech. Ponadto powieść zawiera w sobie dużo mądrości i wartościowych spostrzeżeń dotyczących życia rodzinnego i znaczenia rodziny w życiu.

Polecam tę książkę każdemu. To ciepła, wartościowa powieść, która mimo niewielkiej objętości ma w sobie wiele wspaniałych treści.

http://coolturalna.blogspot.com/

Ben to uroczy facet w średnim wieku. Jest nieco nieporadny i nie chce mu się brać życia w swoje ręce. Mieszka w domu, który odziedziczył po tragicznie zmarłych rodzicach i żyje z pieniędzy, które oni zaoszczędzili. Do szukania pracy podchodzi bez entuzjazmu. Zupełnym przeciwieństwem Bena jest jego żona. Amy to przebojowa prawniczka, starająca się, by jej życie było idealne....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Kasacja" to druga powieść Remigiusza Mroza, którą dane mi było przeczytać. I muszę przyznać, że podobała mi się o niebo bardziej niż "Parabellum"! Obawiam się, że większość z Was będzie w ostrej opozycji do mnie, ale po przygody Chyłki i Kordiana sięgnę chętniej, niż po kolejną część o cyklu braciach Zawadzkich (czego zresztą nie uczyniłam, chociaż na rynku jest już długo).

"Kasacja" to powieść reklamowana jako "pierwszy polski thriller prawniczy", a rekomendacje na okładce Remigiusz Mróz otrzymał od samej Katarzyny Bondy.

Książka, jak zapewnia nas Królowa Polskiego Kryminału to rzeczywiście jazda bez trzymanki. Wszystko dzieje się szybko, akcja nie zwalnia nawet na sekundę. Każda strona dostarcza czytelnikowi nowych wrażeń, a soczyste dialogi serwowane przez autora tylko dopełniają dzieła.
Intryga podarowana nam przez Mroza idealnie sprawdza się w takich powieściach. Jest skomplikowana, można pogłówkować nad rozwiązaniem, jednak nie czujemy się zagubieni w mnogości wątków i wydarzeń (patrz: "OKULARNIK" Katarzyny Bondy). Zakończenie zaskakuje i nie ma chyba możliwości, by czytelnicy przewidzieli, jak potoczy się sprawa prowadzona przez Chyłkę i Kordiana.

Właśnie! Chyłka i Kordian, zwany Zordonem. To chyba najważniejszy punkt tej powieści, ponieważ para prawników to jeden z najlepszych duetów literackich, z jakimi się spotkałam. Ona jest adwokatem z dużym doświadczeniem, cenionym i ważnym pracownikiem ekskluzywnej warszawskiej kancelarii Żelazny & McVay. On dopiero raczkuje w prawniczym świecie, niedawno skończył studia i trafił jako aplikant do firmy w której pracuje Chyłka. Od pierwszego spotkania tych dwojga wiadomo już, że będzie to niezwykle barwna znajomość.

Sprawa, którą główni bohaterowie powieści mają poprowadzić wydaje się skazana na porażkę. Piotr Langer spędził w swoim mieszkaniu 10 dni z dwoma rozkładającymi się ciałami. Zamordowane osoby były przed śmiercią strasznie okaleczone. Co gorsza, Langer nie chce rozmawiać z nikim, nawet ze swoim obrońcą. Chyłka nie jest jednak osobą, która łatwo się poddaje. Zresztą, w tym właśnie jej siła. Pani adwokat to postać nieco przerysowana, ale mam wrażenie, że tak właśnie miało być. Powieść to jazda bez trzymanki, więc mocny akcent w postaci wyrazistej, nieco ekscentrycznej bohaterki, to strzał w dziesiątkę.

Polecam tę książkę fanom powieści, które czyta się szybko, ale z przyjemnością. To chyba dobra rekomendacja ; )
http://coolturalna.blogspot.com/

"Kasacja" to druga powieść Remigiusza Mroza, którą dane mi było przeczytać. I muszę przyznać, że podobała mi się o niebo bardziej niż "Parabellum"! Obawiam się, że większość z Was będzie w ostrej opozycji do mnie, ale po przygody Chyłki i Kordiana sięgnę chętniej, niż po kolejną część o cyklu braciach Zawadzkich (czego zresztą nie uczyniłam, chociaż na rynku jest już...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Ekspozycja" to pierwsza część trylogii z komisarzem Wiktorem Forstem. To nietuzinkowa postać, którą opisałabym jako skrzyżowanie Jamesa Bonda z Franzem Maurerem z "Psów". Gość jest inteligentnym, aczkolwiek aroganckim dupkiem, który - delikatnie mówiąc - ma w nosie konwenanse, zależności służbowe i wszystko inne również. Może poza Olgą Szrebską. Odważna dziennikarka staje się towarzyszką Forsta w szalonym wyścigu z czasem, gdzie przeciwnikami zostają agencji służb bezpieczeństwa (również tych zza naszej wschodniej granicy), niedościgniony morderca i duchy przeszłości.

A wszystko zaczyna się w pięknych Tatrach. Pewnego ranka turystów na Giewoncie wita co najmniej oryginalna atrakcja - nagie zwłoki mężczyzny powieszone na krzyżu. Media szybko zwęszyły sensację, zwiedzający pstrykają fotkę za fotką (wszak takiego Giewontu jeszcze nikt nie widział, będzie dużo lajków na fejsiku) a policja zaczyna się denerwować, bo nic nie zapowiada łatwego śledztwa.

Komisarz Forst zjawił się na miejscu zbrodni zwarty i gotowy, jednak przez swoją niewyparzoną gębę został odsunięty od śledztwa. Postanowił jednak, że nie odpuści tej zniewagi i sam rozwiąże sprawę tajemniczego morderstwa. Przyłącza się do niego Olga Szrebska, licząc na to, że reportaż z poszukiwania zabójcy zapewni jej prestiż i uznanie.

To, co dzieje się później jest prawdziwym kryminalnym rollercoasterem. Remigiusz Mróz - podobnie jak w "Kasacji' nie zwalnia nawet na chwilę. Być może niektórym trudno będzie w to uwierzyć, ale nawet spotkania bohaterów z specjalistami wyjaśniającymi kwestie historyczne pojawiające się w śledztwie nie były dla mnie wytchnieniem. Cały czas miałam wrażenie, że zaraz pojawi się informacja, która zupełnie zmieni bieg wydarzeń.

Muszę przyznać, że kiedy poznałam głównych bohaterów powieści, miałam pewne obawy. Zaniepokoiło mnie to, że Forst i Szrebska będą powtórką z rozrywki, a autor pokaże nam trochę inne wcielenia Chyłki i Zordona. W myślach krzyczałam do Mroza: "Chłopie, nie! To już było". Jednak kiedy tylko akcja nabrała tempa a ja dość mocno zakolegowałam się z głównymi postaciami "Ekspozycji", mój lęk okazał się nieuzasadniony. Chciałabym tutaj zaznaczyć, że potyczki słowne Wiktora i Olgi nie ustępują w niczym siarczystym dialogom z "Kasacji". Są złośliwe przytyki i sarkastyczne komentarze, pojawiające się nawet w momentach zagrożenia życia. Jak w amerykańskim kinie sensacyjnym.

Od książki trudno się oderwać. Powieść kryminalna z lekką nutą sensacji wciąga i ciekawi. Z zapartym tchem śledzimy przygody bohaterów, kibicujemy im i mentalnie wspieramy w walce. Zakończeniem zaś dostajemy mocno w łeb, ale tylko po to, by po chwili ocknąć się z szoku i przeklinać Mroza, że na kolejną część trylogii będziemy musieli (trochę?) poczekać.

http://coolturalna.blogspot.com/

"Ekspozycja" to pierwsza część trylogii z komisarzem Wiktorem Forstem. To nietuzinkowa postać, którą opisałabym jako skrzyżowanie Jamesa Bonda z Franzem Maurerem z "Psów". Gość jest inteligentnym, aczkolwiek aroganckim dupkiem, który - delikatnie mówiąc - ma w nosie konwenanse, zależności służbowe i wszystko inne również. Może poza Olgą Szrebską. Odważna dziennikarka staje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Chciałabym opowiedzieć Wam o książce, która towarzyszyła mi przez ostatni tydzień."W blasku gwiazd" to debiutancka powieść Lydii Netzer. Niezbyt duża objętościowo książeczka (337 stron) jest debiutem. Debiutem udanym, mądrym i głębokim.

"W blasku gwiazd" to opowieść o młodym małżeństwie. Sunny i Maxon znają się od dziecka, są bogaci, mają czteroletniego syna Bubbera, niebawem urodzi się ich córka. Maxon jest wybitnym naukowcem, laureatem Nagrody Nobla. Pracujący dla NASA mężczyzna wyrusza na Księżyc, by pomóc w jego kolonizacji. Sunny od tego momentu musi poradzić sobie z synem chorym na autyzm oraz innymi "ziemskimi" problemami. Jest jej tym ciężej, że dzień po starcie męża ma wypadek samochodowy. Z jej głowy na oczach sąsiadów spada peruka, która dotąd skrywała wieli sekret Sunny.

"W blasku gwiazd" to bardzo dobry pomysł na niedzielne popołudnie. Główną zaletą książki są moim zdaniem świetnie nakreślone postacie. Szczególnie cenię sposób, w jaki autorka sportretowała Sunny. Już na początku lektury uderzyło mnie, że ta młoda kobieta jest bardzo złożoną osobą. Trudno ją zaszufladkować i określić. Sunny to dziewczyna, która mimo zewnętrznego opanowania, ma w sobie chaos. Czytając książkę miałam wrażenie, że bohaterka ma dziwne, trudne do zdefiniowania problemy z własną tożsamością i kobiecością. Bardzo długo nie potrafiła siebie zaakceptować, a fizyczną odmienność próbowała zatuszować idealnym otoczeniem, wystrojem wnętrz jak z katalogu oraz bezmyślnym kopiowaniem tego, co było kreowane jako perfekcyjne i modne. Wynika to być może z jej trudnej przeszłości oraz faktu, iż od urodzenia była inna.

Z kolei główny bohater, wychowany w ubogiej, naznaczonej przemocą rodzinie ma problem z dostosowaniem się do norm i zasad panujących w społeczeństwie. Właściwie zupełnie ich nie rozumie, są dla niego abstrakcją. By lepiej funkcjonować w świecie, uczucia i emocje zapisuje za postacią równań matematycznych. Jego wielka inteligencja sprawiła, że Maxon osiągnął niebywały sukces w świecie nauki. Tworzy roboty i jest w tym najlepszy.

Tych dwoje ludzi pobrało się, tworząc niezwykłą parę. Związek, który nigdy nie był idealny, jednak naznaczony przywiązaniem i miłością. Lydia Netzer w swojej powieści dokonała kompletnej analizy tego małżeństwa, rozkładając na części pierwsze wszystkie żale i smutki Sunny zestawione z racjonalizmem i innością Maxona. Dołożyła do tego chorobliwy perfekcjonizm, obawę przed samotnością i walkę o maksymalne funkcjonowanie niepełnosprawnego syna.

Na koniec chciałabym dodać, że nie poruszyłam w tym tekście wszystkich wątków, które pojawiają się w książce. Zrobiłam to z pełną świadomością i premedytacją, ponieważ nie chciałabym pozbawiać Was możliwości odkrywania tej wspaniałej historii.

Serdecznie polecam tą piękną powieść!

Chciałabym opowiedzieć Wam o książce, która towarzyszyła mi przez ostatni tydzień."W blasku gwiazd" to debiutancka powieść Lydii Netzer. Niezbyt duża objętościowo książeczka (337 stron) jest debiutem. Debiutem udanym, mądrym i głębokim.

"W blasku gwiazd" to opowieść o młodym małżeństwie. Sunny i Maxon znają się od dziecka, są bogaci, mają czteroletniego syna Bubbera,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

http://coolturalna.blogspot.com/
"Wioska już nie istnieje. Z oddali wydaje się taka sama jak dawniej, dopóki nie zauważy się lśniących, prefabrykowanych budynków rozsianych wśród starych gospodarstw. Chłopów też już nie ma. Nikt już nie zobaczy, jak ciągną na pola, we mgle, na długo przed nastaniem świtu. Znikły staruszki w czerni, zgarbione nad kapustą w warzywniakach, przepadli wieśniacy gawędzący tutejszą gwarą przy płocie, nierozerwalnie związani z wiekowymi gospodarstwami. Kobiety w przypiętych szpilkami sztywnych koronkowych czepcach i w łopoczących na wietrze czarnych spódnicach, zmierzające przez łąkę na niedzielną mszę w pobliskiej wiosce, pozostały tylko na pocztówkach dla turystów. [...] Zwyczaje, które przetrwały próbę wieków, odeszły do lamusa"*

Tym opisem zaczyna się książka.Chyba nie mogło być lepiej. Po przepięknej, nasyconej wspaniałymi barwami okładce, która przywołuje na myśl same dobre emocje, pojawiają się słowa, trafiające w sedno mojej tęsknoty za beztroską, dzieciństwem i obrazami pojawiającymi się w głowie dość często, coraz bardziej zamazanymi przez lata i zatartymi przez dorosłość.

Dorastająca w Chicago Amerykanka Midge skrycie marzy o życiu w Paryżu. Dusza artystki nie pozwala jej usiedzieć w miejscu a wielka miłość do sztuki i chęć przygody popychają ją wprost na pokład statku do Francji. Do tej podróży dziewczyna przygotowywała się latami, a z każdym przeczytanym o Paryżu zdaniem, z każdym nowo poznanym francuskim słowem jej fascynacja wzrastała, przeradzając się wręcz w obsesje.
Midge wydaje na bilet wszystkie swoje oszczędności, zostawia w USA całą rodzinę oraz narzeczonego. Oczywiście wyżej wymienieni nie pochwalają jej pomysłu. A tak! Zapomniałam o dość istotnej kwestii : opisane przeze mnie wydarzenia mają miejsce w latach 60. XX wieku.

Paryż. Miasto sztuki i miłości. Midge odnajduje w swoim wymarzonym miejscu i jedno, i drugie. W stolicy Francji dziewczyna wreszcie czuje się wolna, każdą cząstką ciała chłonie nasycony wielką twórczością klimat miasta, który sprzyja również jej natchnieniu, dostarczając wielu inspiracji. Midge zatraca się w malowaniu, rozwija swoją pasję również przez uczestnictwo w wystawach i wernisażach. Na jednym z nich poznaje Yves'a. Mężczyzna okazuje się spełnieniem jej marzeń: nieziemsko przystojny, świetnie zbudowany. Co najważniejsze : jest malarzem. Francuskim malarzem! Chociaż podczas pierwszej randki Midge stara się być dobrze wychowaną panienką, wkrótce ulega urokowi Yves'a, by jakiś czas później zostać jego żoną.

Małżeństwo Midge jest idealne : spędzanie czasu z Yves;em daje kobiecie dużo satysfakcji, poza tym zostaje matką. Gdy jej córeczka ma pięć lat, wraz z mężem postanawiają kupić domek w Bretanii, który ma być twierdzą dla jej rodziny, miejscem gdzie będą mogli malować, odpocząć od miejskiego zgiełku i szukać natchnienia. Jednak jak wiadomo życie depcze wyobraźnie. Yves decyzje o kupnie nieruchomości podejmuje sam, a nabyta "posiadłość" różni się znacznie od wyobrażeń Midge. Małżonkowie zostają właścicielami składającej się z kilku domków osady w środku lasu, gdzie diabeł mówi dobranoc, a toaleta w mieszkaniu jest niespotykanym luksusem. Midge próbuje nauczyć się, jak żyć na wsi. To dla niej zupełna nowość. Wychowana w Chicago, mieszkające w Paryżu. Totalny mieszczuch.

W tym momencie książki zaczyna się opowieść, która nasączona jest emocjami jak dobra kasza skwarkami.

W odnalezieniu się w wiejskiej rzeczywistości pomaga Midge sąsiadka, Jeanne. Staruszka to ucieleśnienie prostoty. Nigdy w życiu nie opuszczała wioski, życie poświęciła ciężkiej pracy, ma dużo życiowej mądrości i doświadczenia, którym chętnie dzieli się z Midge. Sama również czerpie z znajomości z Amerykanką. Kobiety uczą się od siebie, wspierają w trudnych chwilach i są dla siebie pocieszeniem. Midge szczególnie potrzebuje Jeanne, kiedy okazuje się, że na jej małżeńskim portrecie pojawiają się rysy.

Szczególną sympatię wzbudziła we mnie Jeanne. Kobieta ma w sobie spokój. Nie goni za niczym. Jest silna i mądra. Nie potrafi przekonać się do wynalazków, które burzą odwieczną harmonię wsi (np. telewizor), lęka się świata poza La Salle, z drugiej strony nieznane ją fascynuje. Jeanne docenia małe rzeczy, z wielką radością i pokorą nadal uczy się świata. Między Nią i Midge rodzi się magiczna więź, która okazuje się mocniejsza, niż mogłoby się wydawać.

Marjorie Price prowadzi historię w sposób niespieszny, jakby chciała w każdym zdaniu uchwycić wszystko, co pozostało w jej wspomnieniach. Czyni to w przepiękny sposób, z każdym przeczytanym zdaniem utwierdzałam się w przekonaniu, że "Dar z Bretanii" to nie tylko piękna powieść. W tej książce jest coś wyjątkowego, W końcu jest hołdem, darem dla Jeanne, najwspanialszej przyjaciółki. Price nie wtrąca niespodziewanych zwrotów akcji, komercyjnych zabiegów, dzięki którym powieść wyda się bardziej atrakcyjna i spodoba szerszemu gronu odbiorców. Nie o to tu chodzi.

"Dar z Bretanii" to historia wspaniałej, bezkompromisowej przyjaźni, przepiękny portret oddania i przywiązania. A także lekcja pokory.
Jeanne pokazuje, że należy cieszyć się z dobrych chwil, z tych trudnych natomiast wyciągać wnioski.

Polecam.

http://coolturalna.blogspot.com/
"Wioska już nie istnieje. Z oddali wydaje się taka sama jak dawniej, dopóki nie zauważy się lśniących, prefabrykowanych budynków rozsianych wśród starych gospodarstw. Chłopów też już nie ma. Nikt już nie zobaczy, jak ciągną na pola, we mgle, na długo przed nastaniem świtu. Znikły staruszki w czerni, zgarbione nad kapustą w warzywniakach,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Greta Marecka wiedzie spokojne, poukładane życie. Ma męża żołnierza, mieszkanie na kredyt, pracuje jako analityk w banku. Ot, przeciętna egzystencja.
Aby naładować akumulatory i odpocząć po trudach życia w Warszawie, Greta ucieka na wieś do tytułowych Burzan. Tam, wśród zapachów skrywanych w sienniku spędza leniwie czas w rodzinnym dworku u swojego ukochanego stryja Michała, lokalnego proboszcza.

Tym razem Mareccy przyjeżdżają w odwiedziny do Michała, ponieważ liczą na to, że w sielankowym otoczeniu uda im się poukładać małżeńskie sprawy, dojść do porozumienia w ważnych dla związku kwestiach. Greta czuje, że jej małżeństwo jest zagrożone, że oddalają się od siebie z Grzegorzem. Różnica poglądów w kwestiach priorytetowych sprawia, że małżonkowie nie potrafią się porozumieć. Grzegorz chciałby mieć dziecko, Greta nadal nie jest na to gotowa.
Wizyta u księdza ma jednak skutek odwrotny od zamierzonego. Kryzys małżeński Mareckich jeszcze się pogłębia. Dochodzi między nimi do ostrej sprzeczki. Greta dowiaduje się, że mąż zamierza wyjechać na misję do Afganistanu. Zaplanował już wyjazd, chociaż ona była temu przeciwna. To dla niej olbrzymi cios, kobieta czuje się rozżalona i zdradzona. I właśnie w tym momencie w okolicy pojawia się tajemniczy mężczyzna.

Oleg Hawryło już od początku wzbudza niepokój wśród mieszkańców Burzan. Jest inny, nieznany, tajemniczy. Kupuje stary, zrujnowany dworek w Ordach i zaczyna inwestować w remont ruiny olbrzymie pieniądze. Oczywiście staje się głównym tematem plotek w Burzanach i okolicach. Każdy mieszkaniec zastanawia się, cóż takiego sprowadziło Olega na Polesie i jakie niecne zamiary ma nieznany przybysz...

Muszę przyznać, że Katarzyna Archimowicz zrobiła na mnie duże wrażenie swoją debiutancką powieścią. Miałam obawy, że książka okaże się zwykłym romansidłem, banalną opowiastką o miłości. Pomyliłam się. Co prawda tematyka "Miłości w Burzanach" wpisuje się w awanturniczo - miłosny charakter gatunku, jednak nie jest powieścią jednowątkową. Wydaje mi się, że debiutująca pisarka wykonała kawał dobrej roboty, przeplatające ze sobą wiele zagadnień i prowadząc kilka motywów, które doskonale ze sobą współgrają, tworząc cudowną historię.

W książce szczególnie ujął mnie sposób w jaki autorka sportretowała mieszkańców Burzan. To istny koncert osobowości, pokaz barwnych postaci! Ksiądz Michał - choleryk o złotym sercu i umiejętnościach kulinarnych, Nawrocki wraz z swoją żoną, zielarka Helena, Chaliba opłakujący Opora czy Danił, na którego talencie przez długi czas nikt się nie poznał. Archimowicz doskonale przedstawiła burzańską społeczność. Bezbłędnie oddała charakter małej miejscowości oraz mentalność mieszkańców polskiej wsi. Uczyniła to w niezwykle atrakcyjny sposób. Jej bohaterowie są wyraziści, każdy z nich jest inny, wszyscy natomiast są równie interesującymi postaciami. Mnie szczególnie przypadł do gustu stryj Grety, ksiądz Michał. Myślę, że przypominał mi nieco proboszcza z serii "U Pana Boga..." Jacka Bromskiego.

Muszę przyznać, że nie polubiłam głównego bohatera książki - Olega. Być może dlatego, że Ukrainiec w żadnym aspekcie nie wpisuje się w mój ideał mężczyzny. Katarzyna Archimowicz opisała faceta, który w realnym życiu nie przypadłby mi do gustu. Fascynacja Grety była więc dla mnie nieco irracjonalna. Cóż, są gusta i guściki i tego trzymałam się czytając książkę.

Niemym bohaterem książki jest bajkowe, niemal zaczarowane Polesie. Autorka pięknie opisuje nadbużańską krainę, nadaje jest wręcz feeryczny charakter. Malownicze, sugestywne opisy przyrody poruszały wszystkie moje zmysły. Czułam zapach ziół wydobywający się z sienników, smaki przyrządzanych przez księdza Michała potraw, moja skóra robiła się gorąca od promieni lipcowego słońca, które ogrzewało Gretę malującą swoje pejzaże. Dawno nie czytałam tak sensualnych opisów.
Katarzyna Archimowicz dokonała rzeczy niezwykłej. Czytając książkę, kompletnie zatraciłam się w opowieści o nieskalanych czasem Burzanach, gdzie "katolicyzm, prawosławie i gusła"* spotykają się ze sobą. Tutaj czas się zatrzymał a pory roku wyznaczają rytm życia.

Jestem wieśniakiem. Od urodzenia. Nie wyobrażam sobie egzystencji w dużym mieście. Burzany wydają mi się natomiast idealnym miejscem na spędzenie leniwego popołudnia ... albo całego życia :) Jestem bardzo szczęśliwa, mogąc czytać książki, które wychwalają piękno polskiej wsi, dlatego też "Miłością w Burzanach" jestem totalnie oczarowana.

K.K.

Greta Marecka wiedzie spokojne, poukładane życie. Ma męża żołnierza, mieszkanie na kredyt, pracuje jako analityk w banku. Ot, przeciętna egzystencja.
Aby naładować akumulatory i odpocząć po trudach życia w Warszawie, Greta ucieka na wieś do tytułowych Burzan. Tam, wśród zapachów skrywanych w sienniku spędza leniwie czas w rodzinnym dworku u swojego ukochanego stryja...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Lalki w ogniu. Opowieści z Indii" autorstwa Pauliny Wilk, to książka, która mimo niezbyt dużej objętości mieści w sobie wspaniały opis egzotycznych Indii. Oczywiście, pewnie żadna publikacja nie wyczerpuje tematu tego zróżnicowanego, pełnego kontrastów kraju, uważam jednak, że Paulinie Wilk udało się zamknąć na 264 stronach bardzo dużą jego część.

"Lalki w ogniu..."to książka o niezwykłym miejscu, napisana w bardzo atrakcyjny i ujmujący sposób. Wilk pisze jako osoba z zewnątrz, przybysz z innego kraju, z zupełnie innej kultury. Dlatego tak wiele w tej książce emocji samej autorki - czytając opisy pewnych zjawisk czy tradycji czujemy ciekawość, przerażenie, zdziwienie.

Paulina Wilk używa bardzo poetyckiego języka, pisze w piękny sposób. Być może dlatego przez niektóre serwowane nam okropności indyjskiej kultury jest łatwiej przebrnąć. Opis kraju, jaki serwuje nam autorka nie ma nic wspólnego z kolorowymi zdjęciami z turystycznych katalogów. W książce Pauliny Wilk odnajdujemy ciemniejszą stronę Indii - brudną, okrutną i wrogą. Codzienność Hindusów pokazana jest w książce bardzo dokładnie. Paulina Wilk zabiera czytelnika do indyjskich sklepów, pokazuje indyjską kuchnię, uchyla także tajemnice indyjskiej alkowy.

Paulina Wilk nie zajmuje sie tylko opisem indyjskiej codzienności. Przenosi się również w czasie, opisując ważniejsze wydarzenia z historii kraju oraz postacie, które odegrały ważną rolę w historii Indii.

Paulina Wilk widzi i wykazuje skrajności, które targają krajem. Podkreśla, jak mocną linią są tam oddzielone skrajne ubóstwo od wielkiego bogactwa. Autorka jednak nie ocenia Hindusów. Przeciwnie - stara się w sposób rzetelny opisać ich zwyczaje oraz obalić niektóre mity, które powielane są w naszej "cywilizowanej" kulturze.

Książkę poleca sam Wojciech Jagielski. Cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak przyłączyć się do mistrza reportażu.

K.K.

"Lalki w ogniu. Opowieści z Indii" autorstwa Pauliny Wilk, to książka, która mimo niezbyt dużej objętości mieści w sobie wspaniały opis egzotycznych Indii. Oczywiście, pewnie żadna publikacja nie wyczerpuje tematu tego zróżnicowanego, pełnego kontrastów kraju, uważam jednak, że Paulinie Wilk udało się zamknąć na 264 stronach bardzo dużą jego część.

"Lalki w ogniu..."to...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Upadek Gubernatora. Część pierwsza Jay Bonansinga, Robert Kirkman
Ocena 7,0
Upadek Guberna... Jay Bonansinga, Rob...

Na półkach: ,

Serię "The Walking Dead" znają już prawie wszyscy. Najpierw były komiksy autorstwa Roberta Kirkmana, które okazały się wielkim sukcesem. Później pojawił się serial, szybko zyzkując w wielu kręgach status kultowego (chociaż ja do takich osób nie należę, ale nie o tym będę pisać w tym miejscu) i umocnił tylko pozycje uniwersum stworzonego przez Roberta Kirkmana. Logiczne więc było (a przynajmniej z punktu widzenia marketingowego), że po komiksach i telewizji zombiaki zaatakują z kartek książki.
Pojawiła się więc seria w której wymieniony wyżej twórca razem z Jay'em Bonansingą przeniósł świat "The Walking Dead" na papier. Pokazano nam jak powstał i ,,narodził’’ się arcyłotr z Woodbery - Gubernator. Jak później umocnił swoją dyktatorską władzę w miasteczku na prowincji w stanie Georgia.

Przyszła więc kolej na pokazanie jak upada tytułowy Gubenator, a że będzie to raczej bolesny i krwawy koniec każdy może się domyślać. Finałowa część serii została podzielona na 2 części. Następna ukaże się nakładem wydawnictwa SQN jesienią bieżącego roku. I ten podział widać w recenzowanej przeze mnie książce - "Upadek Gubernatora". Mam nadzieje, że pewne wady tej książki są spowodowane tym, że jest to wstęp do wielkiego finału, taka cisza przed burzą (chociaż w końcówce trzaskają pioruny, aż robi się niedobrze, dosłownie!).

Pierwsza cześć jest dość krótka, liczy trochę ponad 200 stron (ktoś może zarzucić, że to wada, ja tłumacze sobie, że opisywana przeze mnie część to dopiero wstęp).

Szybko zaczyna się akcja, nie ma czasu na wytchnienie. Walka z zombie. Igrzyska na ,,arenie’’. Poszukiwanie jedzenia i znowu walka. Pojawienie się obcych w królestwie Gubernatora (zawitają znani z komiksów i serialu : Rick i fantastyczna Michonne oraz Glen). To wszystko jest okraszone wymyślnymi….torturami. Jest to początek końca społeczności Woodbery. Warto wspomnieć, że fani serialu, którzy nie koniecznie czytali komiks będą zdziwieni, ponieważ wydarzenia z książki różnią się dość znacznie od tych przedstawionych na srebrnym ekranie. Jest to duży plus, wiec jeśli oglądałeś serial i boisz się, że książka powtarza tylko to co już widziałeś możesz bez obaw sięgnąć po omawianą publikacje, aby poznać wydarzenia z Woodbery z trochę innej strony.

Może zabrzmi to dziwnie a wręcz głupio, ale mimo tego, że akcji jest dość dużo a przestojów mało (chodzi mi głównie o ,,przygody’’ Lily) to muszę przyznać, że trochę się wynudziłam. Trudno było mi się wkręcić w wydarzenia, które zaserwowali nam autorzy. Niby coś się działo, ale jakoś mnie to nie obchodziło, spływało to po mnie. Czekałam głównie na postać Gubernatora. Taka jest prawda, że zło pociąga, a władca Woodbery jest zły do szpiku kości. Jednak fani, którzy czytali "Narodziny Gubernatora", wiedzą jak niejednoznaczną i skomplikowaną postania jest Philip (Brian) Blake. Końcówka pierwszej części jednak rekompensuje początkowe braki. Chodzi szczególnie o dość ciekawe relacje Michonne z Gubernatorem. Wydaje mi się, że pierwsza część to tylko przedsmak tego co ma nastąpić. Końcówka robi apetyt na więcej. Jak zwykle mocną stroną są dialogi. Są one o wiele lepsze niż w serialu w którym dość często brzmią jak - nie przymierzając - w "Na Wspólnej", tylko że z nieumarłymi w tle. Również postacie z których każda na swój sposób jest ciekawa i interesująca.

Mocną stroną świata wykreowanego przez Kirkmana i Bonansinga jest mroczny klimat (chociaż ten motyw lepiej mi się podobał w "Narodzinach Gubernatora") świata pozbawionego nadziei. Jest to rzeczywistość brutalna, pełna cierpienia i czuć to na stronach książki. Opisy są bardzo mocne i jeśli jadłeś/aś obiad albo kolacje to nie siadaj do "Upadku...". Opisy są naturalistyczne i dość szczegółowe np. opis jak kilku umarlaków zjada człowieka pozwala bardzo dobrze poznać jego anatomię.

Podsumowując bez zbędnej ideologii (ponieważ walka o przetrwanie w post apokaliptycznym świecie to nie "Ulisses") książkę "Upadek Gubernatora" traktuje raczej jako wstęp do wielkiego finału. Na ocenie pierwszej części zaważy następna. Jeśli po przeczytaniu za kilka miesięcy finału serii szczęki opadną mi do podłogi, ocena omawianej powieści będzie większa niż po tym jak się rozczaruje końcem. Ponieważ ta 200 stronicowa opowieść jest początkiem (ktoś może powiedzieć po co dzielić finał na dwie części ), ma narobić apetytu (albo go,, zabrać’’) na więcej. Wydaje mi się, że fani którzy czytali jak narodził się super łotr Gubernator będą chcieli zobaczyć jak skończy, szczególnie że książka różni się od serialu i komiksu. Natomiast reszta raczej się zawiedzie, przeczyta "Upadek..." w pociągu, autobusie, w poczekalni. Odłoży i zapomni.

K.K.

Serię "The Walking Dead" znają już prawie wszyscy. Najpierw były komiksy autorstwa Roberta Kirkmana, które okazały się wielkim sukcesem. Później pojawił się serial, szybko zyzkując w wielu kręgach status kultowego (chociaż ja do takich osób nie należę, ale nie o tym będę pisać w tym miejscu) i umocnił tylko pozycje uniwersum stworzonego przez Roberta Kirkmana. Logiczne więc...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Ryk tłumu w tunelu na Anfield… niepowtarzalne uczucie, gdy uderzona przez Ciebie piłka wpada do bramki Manchesteru United… John Terry uderzający Cię łokciem w twarz…”*


O tej książce było głośno na długo przed pojawieniem się publikacji na naszym rynku. Dzieło „Futbol Obnażony. Szpieg w szatni Premier League ” w Anglii sprzedało się w tysiącach egzemplarzy a dyskusje o tym kto napisał książkę trwały w mediach tygodniami. Tak, dobrze widzicie: autorem wymienionego wyżej dzieła jest … anonimowy piłkarz! W obecnych czasach, gdy dość ciężko jest zaskoczyć nas – czytelników, tajemniczość twórcy jest jak świeży powiew, coś zupełnie innego. Oczywiście tak jak tysiące ludzi na całym świecie mam swoje typy, swoich faworytów co do tożsamości autora, ale nie będę niczego sugerowała, by nie psuć nikomu zabawy. Zresztą, możecie wejść na różne strony, które są w całości poświęcone tajemniczemu twórcy. Są też głosy, że to wszystko wymysł dziennika „The Guardian”, ale ja założę w tej recenzji, że to prawda i tajemniczy piłkarz jednak istnieje.



Czy brak wiedzy o autorze pomogło książce? Wiadomo, gdy nikt nie wie kim jesteś, możesz teoretycznie pisać więcej..


Każdy rozdział książki opowiada o innym aspekcie życia piłkarza. Autor (widmo! ; p ) pokrótce opisuje swoją młodość i początki kariery. Jednak brakuje w tym chronologii oraz np. nazwisk trenerów i nazw klubów. A jeżeli nazwiska się pojawiają, to głównie w kontekście futbolu i piłkarskiego boiska. Bohaterowie anegdotek pikantnych i mogących wywołać skandal, pozostają raczej anonimowi. Ponadto autor nie chciał zdradzić siebie, to jasne.

W dalszych rozdziałach autor również miesza kolejność wydarzeń, co utrudnia na pewno ujawnienie jego tożsamości. Książka zawiera rozdział poświęcony trenerom, kolegom po fachu, pieniądzom, mediom, sławie i kobietom. Znajdziemy coś o sędziach piłkarskich, agentach, złym zachowaniom piłkarzy. I właśnie ten rozdział jest najciekawszy. Reszta jest ciekawa, ale przyznaję, że jako osoba śledząca rozgrywki Premier League mogłam domyślać się większości „tajemnic”, które wyjawia szpieg w szatni najciekawszej ligi świata. Grzeszki piłkarzy, imprezy, piękne kobiety to wszystko znajduje się w książce. Jest kilka pikantnych anegdot (jak już wspomniałam – szkoda, że bez ujawniana nazwisk), które spowodują że trochę inaczej spojrzymy na piłkarzy jednego z wielkich klubów.

Autor pisze również o ciemniej stronie kariery piłkarza. Zarabiane miliony, ciągła presja, obserwacja przez media i ludzi powoduje, że wielu piłkarzy cierpi na różne problemy psychiczne. Sam twórca „Futbolu…” chorował na depresję. I tu ukazuje on swoją erudycje. W świetny sposób pokazuje walkę z tą straszna i często śmiertelną chorobą. Pisze jakie miała u niego objawy. Pokazuje, że depresja dotyka każdego, nawet ludzi z teoretycznego szczytu. Język jakim posługuje się anonim jest taki jak lubię; cięty i błyskotliwy. Widać, że autor to człowiek oczytany, inteligentny, dla którego piłka to nie wszystko, podejmuje się również innych tematów. Z wewnętrznym światem piłki nożnej, chociaż fikcyjnym, spotkałam się jakiś czas temu w książce Przemka Rudzkiego pt. „Gracz”. Wiadomo, dzieło dziennikarza Canal + jest beletrystyką, jednak jego spostrzeżenia (oczywiście przy zachowaniu odpowiednich proporcji) potwierdza „Futbol Obnażony”. Żyjemy w czasach, gdy media są wszędzie, wiemy o wiele więcej o tym, co dzieje się w szatniach i życiu prywatnym gwiazd sportu. Pod tym względem recenzowana przeze mnie książka nie jest wielkim odkryciem. Już Sir Alex Ferguson powiedział kiedyś o Trafford Training Centre w Carrington, czyli słynnym centrum szkoleniowym United „Carrington zatrzymuje tych chujów z gazet na zewnątrz.” Tak więc, trudno dzisiaj zachować jakąkolwiek tajemnicę. Trzeba twierdzy, by media nie mogły przedostać się do środka.

Autor pokazuje, że mimo wielkich pieniędzy życie piłkarza bywa trudne, karierę kończy dość często depresja alkoholizm, hazard czy samobójstwo. Dzięki wcześniejszym publikacjom wiedzieliśmy o tym. Jednak autor dzięki swojej erudycji, umiejętności pisania, powoduje, że książka czyta się sama. Polecam wszystkim którzy są zainteresowani życiem piłkarzy na co dzień i pokazania ich jako zwykłych ludzi z problemami.

Tym, którzy chcą poznać lepiej Premier League również polecam. A szczególnie polecam tym, którzy mają zamiar zakochać się w tej lidze.

„Chcę patrzeć jak Manchester City rywalizuje z Manchesterem United. Chcę oglądać mecze derbowe, które są czym więcej niż tylko walką lokalną dumę. Chcę widzieć, jak najlepsi piłkarze świata biegają po murawach tego kraju”. **

K.K.

*okładka
**s. 176-177

„Ryk tłumu w tunelu na Anfield… niepowtarzalne uczucie, gdy uderzona przez Ciebie piłka wpada do bramki Manchesteru United… John Terry uderzający Cię łokciem w twarz…”*


O tej książce było głośno na długo przed pojawieniem się publikacji na naszym rynku. Dzieło „Futbol Obnażony. Szpieg w szatni Premier League ” w Anglii sprzedało się w tysiącach egzemplarzy a dyskusje o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Lalka. Nie, tym razem to nie Prus. Nic z tych rzeczy. "Lalka" autorstwa Taylor Stevens to dość dobrze skomponowana intryga, w której prym wiedzie główna bohaterka - Vanessa Michael Munroe, bohaterka określana na okładce, jako "prowokacyjna jak Lisbeth Salander Stiega Larssona".

"Lalka" to trzecia powieść Stevens, traktująca o Munroe. Przyznam bez bicia, że nie czytałam poprzednich: ani "Informacjonistki", ani "Niewinnej". Nie jestem w stanie określić, czy pomogłoby mi to w lepszym odbiorze omawianej powieści, mogę natomiast stwierdzić, ze na pewno nie przeszkodziło w zrozumieniu fabuły. Nawet nie czytając poprzednich książek, możemy wywnioskować, że Munroe została ukształtowana przez traumatyczne doświadczenia z przeszłości. To one sprawiły, że kobieta, która przeżyła piekło na ziemi, została później uznana za osobę dla której nie ma rzeczy niemożliwych, która dokonuje czynów nieosiągalnych dla zwykłego śmiertelnika i dla której nie ma niewykonalnych misji.

W "Lalce" Munroe zostaje porwana. Oczywiście to wydarzenie zapoczątkuje całą serię innych. To dopiero rozpoczęcie intrygi, utkanej przez czarny charakter powieści. Faceta, którego śmiało możemy określić słowem "psychol". Lalkarz, bo taką ksywę ma ten gość, stoi na czele gangu handlującego żywym towarem. Munroe jest mu potrzebna - musi przekazać pewnemu bogatemu klientowi jedną z dziewczyn. Ekskluzywną i wyjątkową. Trasa, którą musi przebyć wiedzie przez pół Europy, a przesyłka ma być dostarczona w stanie nienaruszonym.
Oczywiście Lalkarz postarał się, by w odpowiedni sposób zmusić Munroe do posłuszeństwa.

Tak mniej więcej prezentuje się zarys fabuły. Muszę przyznać, że "Lalka" to dość zgrabnie skonstruowany thriller psychologiczny. Autorka świetnie przedstawiła portrety psychologiczne postaci, pokazując jak ogromny wpływ na ich obecne zachowania oraz osobowość mają zdarzenia, których doświadczyli w przeszłości. Świetnie naszkicowała charaktery bohaterów, odwołując się do ich losów, traum, miejsc w których się wychowywali, zdarzeń z dzieciństwa. Trzeba przyznać autorce, że świetnie operuje językiem, opisując pewne wydarzenia. Posługuje się bardzo ekspresywnym i obrazowym stylem pisania, dzięki któremu możemy dokładnie wyobrazić sobie przebieg zdarzeń i opisane w książce sytuacji.

Książka Taylor ma jednak kilka wad. Jej poziom nie jest wyrównany, a fabuła, która wciąga nas na początku książki, gdzieś w połowie nudzi czytelnika. Musiałam się nieco napracować, by przebrnąć przez mniej interesujące rozdziały. Kiedy przy maksymalnej koncentracji udało mi się przebrnąć przez nieco nudne fragmenty, otrzymałam nagrodę w postaci zakończenia, które być może nie zwala z nóg, ale poniekąd zaskakuje. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw.

Książkę polecam szczególnie fanom thrillerów psychologicznych. Ludziom mniej wrażliwym odradzam. Handel żywym towarem to jednak trudny temat, nawet w formie beletrystyki.

Lalka. Nie, tym razem to nie Prus. Nic z tych rzeczy. "Lalka" autorstwa Taylor Stevens to dość dobrze skomponowana intryga, w której prym wiedzie główna bohaterka - Vanessa Michael Munroe, bohaterka określana na okładce, jako "prowokacyjna jak Lisbeth Salander Stiega Larssona".

"Lalka" to trzecia powieść Stevens, traktująca o Munroe. Przyznam bez bicia, że nie czytałam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dla takich perełek warto czytać książki. Warto szukać, smakować historie, warto poznawać. Fabularyzowana opowieść biograficzna o siostrach Mirabal, działaczkach opozycyjnych na Dominikanie, dostarcza tak wielu wrażeń i emocji, że długo po odłożeniu książki na półkę nie można przestać myśleć o bohaterstwie Patrii, Minervy i Marii Teresy, o ich poświęceniu i odwadze, a także o pozostałych członkach rodziny, którzy poświęcili wszystko w imię wolności swojego narodu.

XX wiek zapisał się na kartach histori kilkoma krwawymi szlakami, narysowanymi przez reżimy, których - jak wszyscy wiecie - nie było mało. Pewnie każdy z Was potrafi wymienić najbardziej krwawe i okrutne dyktatury, w Europie, Azji, Ameryce, Afryce. Hitler, Stalin, Mussolini, Ceausescu, Tito, Franco, Hussajn, Pol Pot, Mao Zedong, Castro, Pinochet.

I Rafael Leonidas Trujillo. Ten ostatni sprawował bezwzględne rządy na Dominikanie od 1930 do 1961 roku.

To podczas jego panowania dorastały, żyły i walczyły siostry Mirabal, którym poświęcona jest książka Julii Alvarez. Może, nim przejdę do sedna, przybliżę nieco postać autorki. Julia Alvarez pochodzi z Dominikany, gdzie spędziła swoje dzieciństwo. Urodziła się w 1950 roku, czyli w ostatniej dekadzie dyktatury Trujillo. Jej kariera rozwinęła się jednak w Stanach Zjednoczonych, bowiem jako 10 latka musiała wraz z swoją rodziną opuścić kraj. Uciekali z Dominikany ze względów politycznych. Myślę, że ten wątek życiorysu Julii Alvarez jest niezwykle ważny, gdyż pozwala zrozumieć, że wydany 1995 roku "Czas motyli" to książka niezwykle ważna dla pisarki. Siostry Mirabal były dla Julii Alvarez obiektem fascynacji, dlatego przezd napisaniem książki sięgnęła do wielu źródeł, by w pełni oddać historię tytułowych Motyli.

"Czas motyli" to fabularyzowana opowieść o rodzinie Mirabal. Cztery siostry - Patria, Dede, Minerva i Maria Teresa, zwana Mate, dorastały w zamożnej rodzinie, którą stać było na ich wykształcenie i godne życie. Dorastały jednak w złych czasach - w cieniu potwornego reżimu, o którego brutalności jako dzieci nie miały pojęcia. Z czasem zło, które panowało na Dominikanie, zaczęło do nich docierać. Ich dzieciństwo, później czas dorostania, w końcu dorosłość pokazują różne oblicza tego samego reżimu. Trzy z nich zaangażowały się w działalność opozycyjną. Czwarta - Dede - nie walczyła. Zdawała sobie jednak sprawę, że El Jefe - tak mówiono na dyktatora - robi na Dominikanie wiele okropnych rzeczy.

Wspaniałe jest to, że autorka stworzyła prawdziwe postacie. Unikała patetycznych i podniosłych opisów, nie zrobiła z sióstr Mirabal namaszczonych przez Boga bohaterek. Pokazała prawdziwe kobiety ; córki, żony, matki. Pełne wątpliwości, czasami strachu, innym razem wręcz abstrakcyjnej odwagi. Tutaj nie ma mitologizacji, która trochę obdziera siostry z człowieczeństwa. Są prawdziwe kobiety, z krwi i kości. Każda z sióstr jest inna, każda ma własne lękki, nadzieje, radości. Świetnym zagraniem ze strony Julii Alvarez było wprowadzenie narracji wieloosobowej, oddającej głos każdej z sióstr Mirabal. Taka konstrukcja fabularna pozwoliła na poznanie każdej z sióstr niezwykle precyzyjnie i dokładnie. Same opowiadają o sobie, o swoich przeżyciach i uczuciach, o targających nimi wątpliwościach.

Motyle. Patria, Minerva, Maria Teresa. Ich śmierć stała się symbolem walki ; o wolność, sprawiedliwość i bezpieczne jutro. Rocznica ich śmierci została ustanowiona przez ONZ Międzynarodowym Dniem Eliminacji Przemocy wobec Kobiet.

Książkę trzeba przeczytać. Historia sióstr Mirabal przedstawiona przez Julię Alvarez pokazuje obraz okrucieństwa i beznadzieji życia w kraju, który jest pod panowaniem reżimu. Kraju zniewolonego. Kraju w którym nie można oddychać, jeżeli nie jest to oddech na chwałę dyktatora.

Siostry Mirabal będą obecne w mojej pamięci,jako symbole kobiecej odwagi i poświęcenia. Także tego największego.

Vivan las Mariposas!

Dla takich perełek warto czytać książki. Warto szukać, smakować historie, warto poznawać. Fabularyzowana opowieść biograficzna o siostrach Mirabal, działaczkach opozycyjnych na Dominikanie, dostarcza tak wielu wrażeń i emocji, że długo po odłożeniu książki na półkę nie można przestać myśleć o bohaterstwie Patrii, Minervy i Marii Teresy, o ich poświęceniu i odwadze, a także...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wakacje w Meksyku to bardzo fajna sprawa. Szczególnie, kiedy jedziemy na takie wakacje z chłopakiem/dziewczyną i jakąś zaprzyjaźnioną parą. Opalamy się, pijemy, i regenerujemy przez kolejnym (ostatnim! ... uff) rokiem studiów. Marzenie. A ponieważ samo leżenie na plaży, opalanie się i sączenie drinków z palemką może nam nie wystarczyć, by podkręcić nieco atmosferę i zrobić kilka "słit foci" na "fejsika" wybieramy się w podróż do dżungli. I wtedy zaczyna się akcja...

Cóż, mniej więcej tak zaczyna się akcja wyśmienitego horroru, którego autorem jest Scott Smith. Kręgosłup opowieści, linia prowadząca akcje jest dość oklepana - dwie pary młodych ludzi, Jeff i Amy oraz Stacy i Eric spędzają czas beztrosko i sielankowo, by wraz z rozwinięciem akcji poznać znaczenie zwrotu "piekło na ziemi". Jak to bywa podczas wakacji,zawierają nowe znajomości. Poznają trójkę Greków, z którymi przez barierę językową porozumiewają się za pomocą znaków i sygnałów (czyli na migi:] ) oraz Niemca Mathiasa. Ten ostatni namawia czwórkę przyjaciół oraz jednego z Greków na wyprawę śladami swojego brata, który kilka dni wcześniej wyruszył za pewną archeolożką w głąb dżungli. Idyliczne wakacje zmieniają się jednak w piekło, gdy docierają do wzgórza porośniętego dziwną winoroślą, którego nie mogą już opuścić. Zaczyna się walka o przetrwanie.

Scott Smith napisał wyśmienity horror, który czyta się z wypiekami na policzkach i od którego nie można się oderwać. "Ruiny" to nie tylko powieść, która świetnie wpisuje się w kanon gatunku. To także książka, która gatunek odświeża, jest oryginalna i innowacyjna. No bo zobaczcie, kto wczeniej napisał horror, w którym śmierć niesie inteligentna winorośl?

To jeszcze nie wszystko. Roślinka roślinką, ale warto także napisać o motywie psychologicznym w tej powieśći. Scott Smith stawia bohaterów pod ścianą (właściwie na wzgórzu), pozbawiając ich możliwości ucieczki i nagle okazuje się, że nie tylko winorośl wzbudza grozę. Bohaterowie mają bardzo mały zapas żywności i wody, a perspektywa powolnej śmierci bynajmniej nie napawa optymizmem. Smith pokazuje, jak łatwo przekroczyć granicę człowieczeństwa, do czego zdolni są ludzie w obliczu bólu i śmierci, jak zacierają się granice.

Polecam gorąco wszystkim, którzy mają ochotę na inteligentny horror, którego lektura nie pozwoli Wam zasnąć.

K.K.

Wakacje w Meksyku to bardzo fajna sprawa. Szczególnie, kiedy jedziemy na takie wakacje z chłopakiem/dziewczyną i jakąś zaprzyjaźnioną parą. Opalamy się, pijemy, i regenerujemy przez kolejnym (ostatnim! ... uff) rokiem studiów. Marzenie. A ponieważ samo leżenie na plaży, opalanie się i sączenie drinków z palemką może nam nie wystarczyć, by podkręcić nieco atmosferę i zrobić...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie oceniaj książki po okładce. Cóż... Ja oceniam. I bardzo się z tego cieszę. Gdyby nie przepiękna, optymistyczna okładka, nie sięgnęłabym po świetną książkę autorstwa Juliette Fay!

"Weranda pełna słońca" to bardzo emocjonalna, poruszająca opowieść o ludziach, których mijamy codziennie na ulicy. O wdowie z dwójką małych dzieci, księdzu walczącym z samotnością, facecie z cukierni, budowlańcu, który przeżył bolesny rozwód. To opowieść pełna bolesnych rozczarowań, ale również radosnych niespodzianek.

Młoda wdowa, Janie, matka kilkumiesięcznej Carly i pięcioletniego Dylana próbuje nauczyć się życia bez męża. Robby, którego kochała całym sercem, po prostu wyszedł z domu i już do niej nie wrócił. Co musi czuć kobieta, która zostaje sama, z dwójką małych dzieci? Poczucie bezpieczeństwa, które dotychczas miała, runęło niczym domek z kart.
"Ale to jest coś innego, inaczej niż wszystko co było wcześniej. Czułam, że na tym polega miłość. On był miłością*". Nagle miłość znika. Pozostaje pustka, rozpacz i żal do świata. Pojawiają się mechanizmy obronne, które mają uchronić przed kolejnym rozczarowaniem.

Oczywiście Janie nie pozostaje z problemami sama. Jedną z osób, które chcą pomóc kobiecie, jest proboszcz - ksiądz Jake. Jego cotygodniowe wizyty u Janie, na które młoda matka początkowo reagowała dość niechętnie, przeradzają się w wzajemną fascynację. Autorka przy pomocy tego wątku porusza bardzo trudne tematy. Pojawia się bowiem motyw krzywdzonego dziecka i molestowania seksualnego. Celibat. Samotność księży. Fray pokazuje także, jak wielki wpływ na człowieka mogą mieć traumatyczne wydarzenia sprzed lat.

Janie i Jake rozumieją się, ponieważ oboje "mają kolce"**, są samotnikami, boją się skrzywdzenia i odrzucenia. Oboje dużo przeszli, łączą ich niezagojone rany - u Janie dość świeże, u Jake - mimo upływu lat - niechcące się zabliźnić.

Tytuł książki nawiązuje do prezentu, który Janie miała dostać od swojego męża. Gdy już po śmierci Robbiego okazuje się, że wynajął on budowlańca,Tuga Malinowskiego, by postawił przy ich domu werandę, kobieta podchodzi do tych rewelacji dość niechętnie. W końcu jednak ulega - w końcu to pomysł jej ukochanego męża - i budowa rusza wraz z głośnym łoskotem koparki. Z pojawienia się maszyny szczególnie zadowolony jest syn Janie, Dylan.

Autorka pokazuje więzi rodzinne, różne rodzaje rodzicielstwa. Matki, które są zupełnie inne, ich podejście do dzieci. Dzieciństwo bez jednego z rodziców. Ojca, który jest kumplem dla syna i ciotki, która zastępuje matkę swojej siostrzenicy.

Juliette Fay wspaniale opisuje relacje międzyludzkie. Tworzy postacie wielowymiarowe, mające swoje historie, przeżycia. Naznaczone wydarzeniami, które je ukształtowały. Książka to kilkumiesięczna relacja z życia Janie, życia bez męża, okraszonego traumą i samotnością. To również opowieść o wychodzeniu na prostą, które wymaga nadludzkiej mocy i wysiłku.

Serdecznie polecam, szczególnie osobom, które lubią książki opowiadające o zwykłych ludziach, ich codziennym - czasami pełnym cierpienia - życiu. O poszukiwaniu szczęścia i spokoju. O wierze w lepsze jutro.

Nie oceniaj książki po okładce. Cóż... Ja oceniam. I bardzo się z tego cieszę. Gdyby nie przepiękna, optymistyczna okładka, nie sięgnęłabym po świetną książkę autorstwa Juliette Fay!

"Weranda pełna słońca" to bardzo emocjonalna, poruszająca opowieść o ludziach, których mijamy codziennie na ulicy. O wdowie z dwójką małych dzieci, księdzu walczącym z samotnością, facecie z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Sajon. Mim-lord. Szeol. Refait. Śniący wędrowiec. Spoiwo. Emmici. Chcecie jeszcze więcej? Świat wykreowany przez młodą debiutantkę (rocznik 91’) Brytyjkę Samanthę Shannon wydaje się nieograniczony. Pół –zaraza. Szerszenie. Tren. Dwusetnica. Jest tego dużo.

Przyznam bez bicia, że dość sceptycznie podchodziłam do „Czasu Żniw”. Co jakiś czas dochodzą nas przecież słuchy o cudownym dziecku światowej literatury (przypomnijmy sobie młodego Cristophera Paoliniego twórcę „Eragorna”). Większość z tych dzieł to dość słabe i niskich lotów twory, zawdzięczające swoją pozycje świetnej promocji zapewnianej przez sprytnych menadżerów albo rodziców. Ale z Shannon tak nie jest. Zdecydowanie. Pochodząca z Londynu dziewczyna ma zamiar napisać 7 części przygód Paige Mahoney (po tym, jak została przyjęta pierwsza, zdecydowanie ma na to szansę).

No dobra, ale o czym jest „Czas Żniw”? O świecie alternatywnym, świecie strasznym a zarazem fascynującym. Świecie ograniczonym a zarazem wielkiej wolności ducha. Dystopijnej rzeczywistości.

Dla małego uporządkowania postaram się trochę przybliżyć historię przedstawioną przez Angielkę. Naprawdę pokrótce, ponieważ świat zaserwowany nam przez Shannon jest przeolbrzymi i (może ktoś zarzucić mi, że piszę to trochę na wyrost ) można go porównać do świata wykreowanego przez jej słynną rodaczkę J.K. Rowling (pokuszę się o stwierdzenie, że momentami nawet go prześciga).

A więc od początku. W 1859 roku z zaświatów (tak, tak z zaświatów - nie z kosmosu) przybyli do Anglii Refaici. Kim są? To potężna, tajemnicza i nieśmiertelna rasa, której wszyscy przedstawiciele są jasnowidzami. Przybyli z Międzyświatów. Razem z nimi przybyli na naszą planetę (chociaż może powinnam napisać, że próbują przybyć) Emmici. Jak ich nazywają Refaici : jest to rasa pasożytnicza, bezmyślna i karmiąca się ludzkim mięsem. Aby nas chronić obcy zawarli pakt z rządem brytyjskim i szkolą jasnowidzów do walki z Emmitami. Lata mijają. Brytyjska monarchia upada, powstaje republika, która przekształca się w totalitarne państwo Sajon. Największą zbrodnią w tym orweloskim świecie jest bycie jasnowidzem, bycie odmieńcem. Tzw. ślepcy czyli pozbawieni daru jasnowidzenia ludzie prześladują osoby mające ten dar. Jasnowidzenie staje się przestępstwem, które karane jest nawet śmiercią.
2059 rok. Mija 200 lat. Poznajemy młodą jasnowidz Paige Mahoney, która jest naszym przewodnikiem po świecie Sajonu. Kim jest rzeczona Mahoney? To jasnowidz najwyższej kategorii VII. Pracuje ona w kryminalnym podziemiu Sajonu Londynu. Należy do gangu Siedmiu Pieczęci. Opłacana przez gangstera Jaxona Halla, włamuje się do ludzkich umysłów dzięki czemu pozyskuje cenne informacje. Musi ukrywać swoje moce i tylko w gangu jest sobą. Pewnego dnia wszystko się zmienia. Mahoney w wyniku pewnych okoliczności trafia do tajemniczego obozu założonego przez Refaitów. Przepraszam - nie do obozu, do kolonii karnej. Jej istnienie jest utrzymywane w tajemnicy i blisko jej do obozu koncentracyjnego. Jest to miejsce gdzie raz na 10 lat są zwożeni jasnowidzowie (to właśnie tytułowy Czas Żniw) by walczyć ze wspomnianymi Emmitami. Jak wygląda życie w obozie? Jednym słowem strasznie. Część jasnowidzów żyje w nieludzkich warunkach, na granicy głodu. Część lepiej uprzywilejowanych lepiej je i śpi. Tak naprawde są tylko bandą niewolników, którzy w każdej chwili mogą zostać zjedzeni żywcem przez Emmita.

Główna bohaterka zostaje zredukowana do numeru (skąd my to znamy). Paige trafia pod skrzydła enigmatycznego Naczelnika, który ma ją szkolić i rozwijać w niej talenty do walki z Emmitami. To właśnie ich relacje i stosunki należą do najlepszych motywów książki. Są one niejednoznaczne i skomplikowane, a sam Refaita podejmuję grę z (teoretycznie) ludzkim niewolnikiem. Czy Peige się złamie i stanie się kolejną ludzką marionetką? Jakie intencje ma naczelnik? Pytań jest wiele, na niektóre dostaniemy odpowiedź, na inne musimy poczekać do następnych tomów. Naprawdę świat obozu i jego życia jest bardzo rozbudowany i nie będę go teraz dokładnie opisywała.

Świat stworzony przez Shannon może początkowo męczyć. Ilość szczegółów, nazw, miejsc może początkowo przytłoczyć czytelnika. Bardzo przydatny do odnalezienia się w tym świecie jest słowniczek nazw podany na końcu książki. Trzeba przyznać, że młoda pisarka ma ogromną wyobraźnię. Kiedy już przebrniemy przez szereg obcych nazw i przyzwyczaimy się do wizji prezentowanej przez autorkę, czeka nas ostra jazda. Akcja cały czas pędzi, cały czas coś się dzieje. Poznajemy nowych bohaterów, miejsca. Książka napisana jest dość łatwym językiem, ale nie prymitywnym. Dialogom też nie można nic zarzucić. Szczególnie czekałam na rozmowy Paige z Naczelnikiem, istna szermierka słowna.

Widać dużą dojrzałość autorki. Nie tylko jej warsztatu - czysto literackiego, ale również postrzegania rzeczywistości. Świat zaprezentowany przez nią jest brutalny, okrutny. Nie ma miejsca na przyjaźnie, na miłość, a jeżeli nawet te uczucia występują, są cały czas zagrożone. Do Orwella na pewno jeszcze dużo brakuje, ale dystopijny świat Sajonu ma w sobie dużo czerni. Nikt nie jest do końca zły i dobry. Bohaterowie nie są jednowymiarowi, a motyw miłość jest bardzo oryginalny, współczesny i dość kontrowersyjny. Śmierć - nie tylko z powodu zaświatów i duchów- jest cały czas obecna.

Na koniec napiszę, że jeżeli młoda Angielka będzie trzymała taki poziom jak w pierwszej części, czeka ją wielka i świetlana przyszłość. Polecam i naprawdę nie zwracajcie uwagi na wiek autorki, tak jak ja na początku.

Sajon. Mim-lord. Szeol. Refait. Śniący wędrowiec. Spoiwo. Emmici. Chcecie jeszcze więcej? Świat wykreowany przez młodą debiutantkę (rocznik 91’) Brytyjkę Samanthę Shannon wydaje się nieograniczony. Pół –zaraza. Szerszenie. Tren. Dwusetnica. Jest tego dużo.

Przyznam bez bicia, że dość sceptycznie podchodziłam do „Czasu Żniw”. Co jakiś czas dochodzą nas przecież słuchy o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Na okładce książki Elizabeth Haynes możemy przeczytać, że to : "Mrożący krew w żyłach thriller, który bez ogródek, choć z wrażliwością, portretuje przemoc w rodzinie i stanowi dogłębną analizę stanu chorobliwej obsesji". Słowa te skierowała pod adresem powieści Rosamund Lupton, autorka bestselleru "Siostry". O ile z drugą częścią wypowiedzi zgadzam się prawie w całości, o tyle fragment o mrożącym krew w żyłach thrillerze, jest moim zdaniem mocno na wyrost, ale po kolej.

Książka jest debiutem Elizabeth Haynes. Debiutem udanym, ponieważ książka stała się objawieniem roku w Wielkiej Brytanii.

Książka jest dobra, powiedziałabym nawet, że bardzo dobra. Narracja odbywa się na dwóch płaszczyznach czasowych ; kiedy główna bohaterka, Cat Bailey, spotyka swojego oprawcę i pozostaje z nim w toksycznym związku oraz kilka lat później.

Może zacznę od minusów. Nie wydaje mi się, by książka była mrożącym krew w żyłach thrillerem. Ok, oprawca był, zostawił głębokie rany w psychice dziewczyny, teraz wychodzi na wolność. Zaczyna się niepokój - mniej lub bardziej uzasadniony. To wszystko się zgadza. Miałam jednak wrażenie, że konfrontacja z byłym oprawcą nie jest najmocniejszą stroną tej książki. Nie chodzi w niej o to, że on być może ukrywa się gdzieś w ciemnościach, siedzi w mroku, zakrada się niczym duch, by wyjść i dokończyć swoje dzieło. Nie to sprawiło, że pochłonęłam tę książkę w jedno popołudnie. I nie to jest jej największym atutem.

Siła książki Elizabeth Haynes tkwi w rozłożonej na czynniki pierwsze sylwetce ofiary przemocy domowej, sportretowaniu tego zjawiska oraz analizie konsekwencji, jakie za sobą niesie. Bohaterka książki, Cat, mimo upływu lat żyje w cieniu piekła, które zafundował jej - wydawałoby się idealny - chłopak. Dziewczyna spędzająca niegdyś czas na beztroskich zabawach, włócząc się po klubach i biorąc z życia garściami, ma nerwicę natręctw oraz objawy stresu pourazowego. Nie ufa sama sobie. Obsesyjnie sprawdza zabezpieczenia swojego mieszkania.

Sprawcą jej stanu jest Lee, przystojniak który miał być spełnieniem marzeń o bezgranicznej, szczerej miłości. Nikt, również znajomi Cat, nie wiedzieli, że w najciemniejszym kącie dzieją się rzeczy, które trudno sobie wyobrazić.

Słabą stroną książki jest wymieniana na tylnej okładce "intryga". Moim zdaniem stanowi ona tylko tło do analizy przeżyć Cat. Dość słabe jest również rozwiązanie akcji, sceny finałowe. Zdaje się, jakby autorka nie miała pomysłu na zakończenie pewnych wątków, na konfrontację Cat i Lee, której spodziewamy się praktycznie od początku książki. Można to tłumaczyć tym, iż "W najciemniejszym kącie" jest debiutem Haynes. Zresztą, sprawne zakończenie akcji nie jest takie proste - wiadomo, że nawet Stephen King ma słabsze końcówki :)

"W najciemniejszym kącie" pozwala zrozumieć wiele rzeczy. Obala mity o tym, że z toksycznego związku łatwo się wyrwać. Jest przede wszystkim studium przypadku ; poznajemy przecież Cat przed poznaniem Lee i widzimy ją kilka lat po tym, jak udało jej się od niego uwolnić. Doświadczenia dziewczyny są tak traumatyczne, że ciągną się za nią jeszcze przez długie lata.

Pod tym względem, to naprawdę dobra książka. Jeżeli nie będziecie nastawiali się na "mrożący w żyłach thriller", ale książkę będącą analizą i portretem przemocy domowej oraz trudnego powrotu do normalnego życia po uwolnieniu się od oprawcy, będziecie zadowoleni. Ja oceniam tę książkę właśnie w takich kategoriach.

Na okładce książki Elizabeth Haynes możemy przeczytać, że to : "Mrożący krew w żyłach thriller, który bez ogródek, choć z wrażliwością, portretuje przemoc w rodzinie i stanowi dogłębną analizę stanu chorobliwej obsesji". Słowa te skierowała pod adresem powieści Rosamund Lupton, autorka bestselleru "Siostry". O ile z drugą częścią wypowiedzi zgadzam się prawie w całości, o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Są takie książki, które pamięta się długo po ich przeczytaniu. Książki, które po prostu się pochłania, które czyta się jednym tchem, które prowadzą nas w zupełnie inny świat, otwierając przed nami swoje strony jak bramę do pełnej magii baśni. Czasami okrutnej, innym razem inspirującej, pełnej ciepła i nadzieji. Taka właśnie jest powieść "Shantaram" autorstwa Australijczyka, G.D. Robesrtsa.

"Shantaram" opowiada prawdziwą historię, jest opisem losów autora, który po ucieczce z australijskiego więzienia, znalazł schronienie w slumsach Bombaju. Początkowo pracuje tam jako lekarz. Zjednuje sobie miejscowych, poznaje ich zwyczaje, zawiera przyjaźnie. W niezwykle kolorowy, plastyczny sposób opisuje życie w indyjskich slumsach, pokazując ich mieszkańców również z tej dobrej, normalnej strony, opisując ich codzienność, problemy z jakimi się borykają, ale również szczęśliwe chwile, radość i chęć życia.

Opowieść Robertsa nie kończy się jednak na slumsach Bombaju. Autor, który był głodny wrażeń i adrenaliny, zaczyna współpracować z mafią, konkretnie z gangiem narkotykowym i przemycającym broń. Poznaje i opisuje ciemniejszą stronę miasta, robiąc to w wyjątkowo atrakcyjny i ciekawy sposób, czyniąc swoje bogate życie jeszcze bardziej niesamowitym i porywającym. Poznajemy gangsterów, świat brudnych interesów, gdzie narkotyki i prostytucja są na porządku dziennym. Autor opisuje nawet pobyt w indyjskim więzieniu!

I Bombaj. Wspaniałe, fascynujące i tajemnicze miasto. W "Shantaram" tętni ono życiem, jest olśniewające i brzydkie jednocześnie, zapierające dech i odpychające.

"Shantaram" to moim zdaniem powieść kompletna. Jest w niej wszystko, czego czytelnik oczekuje. Wciąga i fascynyuje. Sprawia, że czytamy z zapartym tchem, śledzimy wartką akcję, śmiejemy się do łez i płaczemy ze smutku.

Muszę również dodać, że zakochałam się po prostu w jednej z postaci z tej książki, prostym i szczerym, a jednocześnie bardzo mądrym człowieku, którym był Prabu, mieszkający w slumsach przyjaciel autora.

Zdecydowanie polecam. Jedna z moich ulubionych książek.

K.K.

Są takie książki, które pamięta się długo po ich przeczytaniu. Książki, które po prostu się pochłania, które czyta się jednym tchem, które prowadzą nas w zupełnie inny świat, otwierając przed nami swoje strony jak bramę do pełnej magii baśni. Czasami okrutnej, innym razem inspirującej, pełnej ciepła i nadzieji. Taka właśnie jest powieść "Shantaram" autorstwa Australijczyka,...

więcej Pokaż mimo to