-
ArtykułyKulisy fuzji i strategii biznesowych wielkich wydawców z USAIza Sadowska5
-
Artykuły„Rok szarańczy” Terry’ego Hayesa wypływa poza gatunkowe ramy. Rozmowa z autoremRemigiusz Koziński1
-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz4
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska2
Biblioteczka
2023-09-20
2021-11-09
2014-06-18
2014-07-24
2014-08-22
2016-01-28
Niesamowita książka. Z jednej strony napisana tak, że czyta się bardzo szybko i płynnie, wciąga i ciężko się od niej oderwać. Z drugiej strony jest smutna, porusza bardzo ciężkie tematy - między innymi kwestię niepełnosprawności, odrzucenia, traum z dzieciństwa i tego jak bardzo wpływają na dorosłe życie.
Axelsson jest świetną obserwatorką ludzkiej psychiki i potrafi to w świetny sposób przelać na papier. Jej postaci są z krwi i kości, możemy je lubić lub nie, ale zawsze rozumiemy co nimi kieruje, rozumiemy ich rozterki, ból i postępowanie, które z tego wynika.
Jest to książka-zadra, która na bardzo długo zapada w pamięć i tkwi w człowieku. Polecam, ponieważ, pomimo elementu magii jest ona do bólu realistyczna i porusza bardzo ważne kwestie.
"Lekarz, który ją bada przed porodem, nic nie wie ani o pokoju z żelaznym piecykiem, ani o głodzie i ma w nosie parametry jej miednicy. Przez trzydzieści godzin moją głowę ugniatają zdeformowane kości, przez trzydzieści godzin męczymy się, bo stary głód zamyka drogę nowemu życiu. Dopiero kiedy jesteśmy bliskie śmierci, usypiają ją i nacinają.
- Co się urodziło? - pyta Ellen po wybudzeniu.
I co mają jej powiedzieć? Co tu w ogóle jest do powiedzenia?
Położna odwraca się do niej plecami i milczy. Wszyscy milczą.
A ja wyciągam rękę przez czas i szepcę:
- Dryfujące drewno. Urodziłaś kawałek dryfującego drewna, mamo." (str. 111/112)
Niesamowita książka. Z jednej strony napisana tak, że czyta się bardzo szybko i płynnie, wciąga i ciężko się od niej oderwać. Z drugiej strony jest smutna, porusza bardzo ciężkie tematy - między innymi kwestię niepełnosprawności, odrzucenia, traum z dzieciństwa i tego jak bardzo wpływają na dorosłe życie.
Axelsson jest świetną obserwatorką ludzkiej psychiki i potrafi to w...
2016-02-02
Jest to powieść wielowątkowa, dziejąca się na kilku płaszczyznach czasowych. Powieść o odrzuceniu, o zarażaniu odrzuceniem innych, o wpływie odrzucenia na życie odrzucającego i odrzucanego. Ciężka i smutna powieść.
A jednak czyta się ją bardzo płynnie. Akcja zaczyna się na lodołamaczu "Odyn", na którym schroniła się przed światem główna bohaterka Suzanne. Niestety ktoś regularnie włamuje się do jej kajuty i zostawia różne "wiadomości". Atmosfera osaczenia jest wręcz namacalna. Piękne opisy Arktyki, które sprawiają, że aż chciałoby się takim lodołamaczem popłynąć (mimo, że jestem raczej ciepłolubną istotą). Akcja na statku przerywana jest retrospekcjami, w których z perspektywy innych osób i Suzanne wyjaśnia się jej przeszłość, a dzięki temu dopiero teraźniejszość.
Wydawałoby się, że skoro akcja dzieje się na lodołamaczu, który siłą rzeczy jest dość klaustrofobicznym miejscem, to będzie się niemiłosiernie wlokła. Nic z tych rzeczy, akcja momentami wręcz galopuje. Poza tym, pomimo tego, że w swym wydźwięku, jest to smutna opowieść to jednak niesamowicie wciąga i sprawia, że trudno się od niej oderwać.
Pani Axelsson jak zwykle nakreśliła postaci z krwi i kości, z bardzo wiarygodnymi i rozbudowanymi portretami psychologicznymi. I jak zwykle udowodniła, że jest świetną obserwatorką ludzkiej psychiki.
Polecam.
Jest to powieść wielowątkowa, dziejąca się na kilku płaszczyznach czasowych. Powieść o odrzuceniu, o zarażaniu odrzuceniem innych, o wpływie odrzucenia na życie odrzucającego i odrzucanego. Ciężka i smutna powieść.
A jednak czyta się ją bardzo płynnie. Akcja zaczyna się na lodołamaczu "Odyn", na którym schroniła się przed światem główna bohaterka Suzanne. Niestety ktoś...
2016-02-06
"Książka musi być jak siekiera, która rozłupuje zamarznięte morze wewnątrz nas."
Franz Kafka
To jest właśnie taka książka.
Powieść o ostracyzmie. Powieść o powtarzalności ludzkich losów. Powieść o kobietach i ich bólu. Powieść, która straszliwie sponiewierała mnie emocjonalnie. Powieść, która jest ważna, przez to, że jest bezkompromisowo szczera. Powieść, która jest wstrząsająca przez swój hiperrealizm. Powieść, którą warto przeczytać, mimo że to będzie boleć.
"Książka musi być jak siekiera, która rozłupuje zamarznięte morze wewnątrz nas."
Franz Kafka
To jest właśnie taka książka.
Powieść o ostracyzmie. Powieść o powtarzalności ludzkich losów. Powieść o kobietach i ich bólu. Powieść, która straszliwie sponiewierała mnie emocjonalnie. Powieść, która jest ważna, przez to, że jest bezkompromisowo szczera. Powieść, która jest...
2016-04-10
Poruszająca powieść o rozszczepieniu osobowości, braku umiejętności wybaczenia, o duszeniu wszystkiego w sobie i konsekwencjach tego.
Mary? Marie? MaryMarie? Dziewczyna urodzona w rodzinie ofiary Holocaustu - matka nigdy nie otrząsnęła się po piekle Auschwitz, ojciec całe życie tłumił wszystko w sobie i wściekle milczał. Mąż okazał się być facetem, który nie potrafił upilnować swojego rozporka. Momentem przełomowym jest jego wypadek - zostaje wyrzucony przez okno w jakimś wschodnioeuropejskim mieście po tym jak kupił sobie usługi 16-letniej prostytutki i kończy sparaliżowany od ramion w dół. Dalej fabuła idzie dwoma torami - Mary zostaje z nim w zwiążku pomimo tego, co zrobił, natomiast Marie... Marie odłącza jego respirator. W trakcie czytania ciężko stwierdzić, która z wersji wydarzeń jest tą prawdziwą.
Jest to ciężka powieść, jak każda pani Axelsson, opiera się głównie na fenomenalnych portretach psychologicznych postaci. Ciężko się od niej oderwać.
Ponadto cały czas miałam wrażenie, że równie ważną kwestią, poza losami MaryMarie, jest handel żywymi, często nieletnimi, dziewczynami - jest to kolejny pisarz skandynawski, który porusza tę problematykę (obok takich autorów jak Stieg Larsson w "Dziewczynie, która igrała z ogniem" czy Johanna Sinisalo w "Nie przed zachodem słońca").
Nie jest łatwa, ale warta przeczytania.
Polecam.
"Muszę mu wybaczyć. Nie wiem tylko, jak to zrobić. Nie wiem nawet, co to znaczy. Może wybaczenie jest obietnicą. Ale co się obiecuje? Nie pamiętać tego, co się pamięta? Nie płakać nad tym, nad czym się płacze? Nie pogardzać tym, co naprawdę rodzi pogardę?"
Poruszająca powieść o rozszczepieniu osobowości, braku umiejętności wybaczenia, o duszeniu wszystkiego w sobie i konsekwencjach tego.
Mary? Marie? MaryMarie? Dziewczyna urodzona w rodzinie ofiary Holocaustu - matka nigdy nie otrząsnęła się po piekle Auschwitz, ojciec całe życie tłumił wszystko w sobie i wściekle milczał. Mąż okazał się być facetem, który nie potrafił...
2020-06-12
2019-01-29
Harper Lee (właściwie Nelle Harper Lee) była amerykańską pisarką i publicystką, znaną głównie jako autorka uhonorowanej Nagrodą Pulitzera powieści „Zabić drozda”, wydanej w 1960 roku. Pod koniec życia po 55 latach przerwy wydała swoją drugą powieść „Idź, postaw wartownika”, która jest, rozgrywającą się po 20 latach od czasu akcji „Zabić drozda”, kontynuacją pierwszej powieści autorki.
„Zabić drozda” to opowieść snuta przez sześcioletnią (w toku akcji również siedmio i ośmioletnią) dziewczynkę Jean Louise „Skaut/Smyk” Finch. Skaut mieszka w Maycomb w Alabamie razem ze swoim ojcem Atticusem i bratem Jeremym „Jem” Finchem. Skaut jest jest dociekliwym i bardzo bystrym dzieckiem wychowywanym przez ojca (szanowanego miejskiego adwokata), czarnoskórą służącą Calpurnię oraz o kilka lat starszego brata Jema. Przez to w pewnych kwestiach jest nad wiek rozwinięta, ale we wszystkich innych jest po prostu małą dziewczynką. Dzieciństwo Skaut przypada na lata 30. XX wieku i to na południu Stanów Zjednoczonych. Można powiedzieć, że fabuła tej opowieści jest podzielona na dwa wątki. Pierwszym z nich jest fascynacja dzieciaków tajemniczym synem ich sąsiada, który nigdy nie wychodzi z domu. Do tego niesamowite plotki powtarzane przez mieszkańców podsycające dziecięcą wyobraźnię sprawiają, że Arthur „Boo” Radley urasta w ich wyobrażeniach do roli potwora i psychopaty. Czy rzeczywiście tak jest? Tego wam nie zdradzę, ale dzieciaki bezustannie usiłują zobaczyć swojego sąsiada i przeniknąć okrywającą go tajemnicę. Drugi wątek, podejmuje poważniejszy temat. Ojciec Skaut i Jema, Atticus, podejmuje się obrony Toma Robinsona, czarnego robotnika, który został oskarżony o gwałt na białej dziewczynie. Oczywiście, jako że są to Stany Zjednoczone, a konkretniej ich południowa część, to społeczność małego miasta, jakim jest Maycomb, zacznie odwracać się od do tej pory szanowanego adwokata i szykanować jego dzieci. Niemniej jednak nadzieja na ludzką dobroć nadchodzi z nieoczekiwanej strony.
Jeśli chodzi o narrację, to moim zdaniem uczynienie narratorem małej dziewczynki było strzałem w dziesiątkę! Skaut bowiem jest dzieckiem, a więc z jednej strony obserwatorem niedoskonałym – wiele spraw jest dla niej nowych i niejasnych, niektóre zdarzenia zna tylko z relacji innych; a z drugiej strony jest obserwatorem doskonałym właśnie dlatego, że jest dzieckiem – nie jest uprzedzona, ani obciążona rządzącymi światem dorosłych stereotypami, co sprawia, że może zobaczyć i zrozumieć więcej niż niejeden z nich.
Warto wspomnieć, że najwspanialszą postacią tej powieści i jednym z najciekawiej wykreowanych ojców w literaturze w ogóle, jest Atticus Finch. Ojcem został w dość późnym wieku, dlatego kiedy Skaut ma te sześć lat, on jest już jakoś po pięćdziesiątce. Stateczny, wykształcony, szanowany przez mieszkańców Maycomb adwokat. Miał wspaniały sposób postrzegania świata i traktowania innych, który próbował (myślę, że z powodzeniem) przekazać swoim dzieciom – pełen szacunku dla każdego bez wyjątku. Wychodził z założenia, że należy być takim samym w domu i na ulicy, że ciosów nie można oddawać, nie powinno się wyśmiewać ani dręczyć nikogo, a także że większość ludzi jest miła, gdy wreszcie ich dostrzeżemy. Był mężczyzną mądrym i prawym, pełnym dobroci, które to cechy niezawodnie pozwalały mu dokonywać właściwych wyborów moralnych. Takiego ojca życzyłabym każdemu dziecku.
„Zabić drozda” w Stanach Zjednoczonych zrobiło furorę, ponieważ podobno odmieniło stosunek wielu Amerykanów do bagatelizowanego przez długie lata problemu rasizmu w ich kraju. I to jest fakt, ta książka w bardzo dosłowny, ale też niepompatyczny sposób przedstawia problematykę segregacji rasowej w USA. Myślę, że duży wpływ na jej świetny odbiór przez czytelników sprawia fakt, że jest to powieść w dużej mierze autobiograficzna. Aż się czuje, że Skaut to tak naprawdę autorka i jej wspomnienia (wszak także urodziła się w małym mieście w Alabamie, jako córka szanowanego miejscowego prawnika, a jej dzieciństwo przypadało na lata 30. XX wieku) między innymi konfliktów na tle rasowym.
Z ciekawostek warto wspomnieć, że dla postaci Charlesa Bakera „Dilla” Harrisa pierwowzorem był Truman Capote, z którym Nelle Harper Lee przyjaźniła się w dzieciństwie. Plus po przeczytaniu tej powieści, już wiem czym się inspirował Stephen King podczas pisania swojej słynnej „Zielonej Mili”. 😉
Podsumowując, już wiem dlaczego tę powieść zalicza się do klasyki literatury – mamy tu świetnie wykreowane postaci (Atticus ♥), tematykę, która dalej jest aktualna i porusza, a to wszystko podane w naprawdę dobrym literacko stylu. Dlatego serdeczne polecam.
Recenzja dostępna również na straszliwabuchling.blogspot.com
Harper Lee (właściwie Nelle Harper Lee) była amerykańską pisarką i publicystką, znaną głównie jako autorka uhonorowanej Nagrodą Pulitzera powieści „Zabić drozda”, wydanej w 1960 roku. Pod koniec życia po 55 latach przerwy wydała swoją drugą powieść „Idź, postaw wartownika”, która jest, rozgrywającą się po 20 latach od czasu akcji „Zabić drozda”, kontynuacją pierwszej...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-01-08
Amor Towles to amerykański pisarz, który dla pisarstwa po 21 latach porzucił karierę doradcy inwestycyjnego. Wydał jak dotąd dwie powieści „Dobre wychowanie” i „Dżentelmena w Moskwie”. Jest członkiem rad nadzorczych wydawnictwa Library of America oraz Yale Art Gallery.
Hrabia Aleksander Iljicz Rostow, odznaczony Orderem Świętego Andrzeja, członek Jockey Clubu, mistrz ceremonii łowieckiej, zostaje skazany na dożywotni areszt w moskiewskim hotelu Metropol za jeden wiersz – tak po prawdzie to, za to, że nie napisał kolejnych, ale przede wszystkim chyba jednak dlatego, że jest przedstawicielem znienawidzonej arystokracji w czasach panującego bolszewizmu. Oczywiście, jako że jest prawdziwym dżentelmenem przyjmuje swoje hotelowe zesłanie z godnością i stoickim spokojem, pomimo pozbawienia wygód oraz dotychczasowych przywilejów. W tej nietypowej dla siebie sytuacji próbuje nadać swojemu życiu nowy cel, tak by przetrwać w pełnym przepychu miejscu, które jest de facto dla niego więzieniem. Pomaga mu w tym pewna dziewczynka lubująca się w żółtych sukienkach, pozornie arogancka gwiazda filmowa, pesymistyczno-optymistyczny (w zależności od pory dnia) szef kuchni oraz szef sali restauracyjnej o dłoniach magika.
Jest to bardzo ciepła, podnosząca na duchu powieść. Nie da się nie polubić hrabiego Rostowa z jego wykwintnymi manierami, niezachwianym systemem wartości i wyrafinowanym poczuciem humoru. Trudno również nie obdarzyć sympatią jego przyjaciół. Ciekawym zabiegiem jest fakt, że możemy śledzić rozwój ich relacji na przestrzeni wielu lat, gdy w tle rozgrywają się najważniejsze wydarzenia XX wieku.
Towles pisze tu w bardzo kunsztownym stylu, ale nieprzesadzonym, tak że pomimo upływu dekad w tym samym miejscu jego powieść czyta się z ciągłym zainteresowaniem, lekkim rozbawieniem i może odrobiną wzruszenia nawet. Urzeka. Autor aspiruje także, żeby stylistycznie nawiązać do klasyków rosyjskich, zwłaszcza Tołstoja i do pewnego momentu idzie mu całkiem dobrze. Niemniej jednak w pewnych momentach wychodzi z niego jego „amerykańskość”, która trochę zaburza odbiór tej historii – wszystko jest zbyt idealne i niezbyt realne przez to.
To nie jest zła książka, zapewni Wam kilka miłych wieczorów, ale obawiam się, że nie zostanie na dłużej w Waszych głowach. Teoretycznie ma skłaniać do refleksji nad siłą ducha i wartością przyjaźni, nad tym jak zachować godność w obliczu odebrania sobie wszystkiego. Ale nie oszukujmy się – hotel Metropol jako więzienie, pozostaje wciąż luksusowym miejscem, gdzie nie grozi nikomu głód, chłód i choroby, nie ma tam również strażników, którzy by się znęcali nad więźniem. Do czego dążę? W trakcie lektury w pewnym momencie człowiek zaczyna sobie myśleć, że za czasów stalinowskich wcale w takim razie nie było tak źle, skoro były człowiek cara, przedstawiciel arystokracji, w ramach kary spędza życie teoretycznie w areszcie, ale po prawdzie to w sumie wolny, wciąż w luksusie, chociaż już nie w apartamencie. A przecież czytamy tu o czasach kiedy miliony ludzi ginęło z głodu na Ukrainie, później podczas II wojny światowej, podczas zsyłek na Syberię, w łagrach lub podczas próby ucieczki z nich. I to jest fakt, który mi w lekturze „Dżentelmena z Moskwy” w pewnym momencie zgrzytał i to bardzo.
Polecam osobom szukającym lekkiej i ciepłej lektury, ale nie dajcie się nabrać, że ta powieść jest aż tak filozoficznie głęboka, jak opisuje to notka wydawcy z tyłu okładki.
Recenzja dostępna również na: straszliwabuchling.blogspot.com
Amor Towles to amerykański pisarz, który dla pisarstwa po 21 latach porzucił karierę doradcy inwestycyjnego. Wydał jak dotąd dwie powieści „Dobre wychowanie” i „Dżentelmena w Moskwie”. Jest członkiem rad nadzorczych wydawnictwa Library of America oraz Yale Art Gallery.
Hrabia Aleksander Iljicz Rostow, odznaczony Orderem Świętego Andrzeja, członek Jockey Clubu, mistrz...
2017-06-06
Jacek Dyba to polski autor. Żadnych więcej informacji nie udało mi się o nim znaleźć. Wiadomo tylko tyle, że ma takie personalia (albo jest to pseudonim – nie można tego wykluczyć) i wydał nakładem wydawnictwa Novae Res w tym roku jedną powieść.
Wygląda na to, że „Uciekinier ze świętego miasta” to debiutancka powieść autora. Chociaż słowo „powieść” w odniesieniu do tego utworu, to moim zdaniem, spore nadużycie – bardziej pasowałoby określenie „nowela”, albo w ogóle „opowiadanie”. Nie będę tego dłużej roztrząsać, ale od tego momentu przestaję używać słowa „powieść” wobec tego dziełka.
„Uciekinier ze świętego miasta” to książeczka o niewielu stronach i da się ją przeczytać w kilka godzin. Jej opis jest całkiem ciekawy i zachęcający do lektury. Mianowicie zawiera informacje o tym, że jest to opowieść o niezwykłej, wręcz niemożliwej, przyjaźni dwóch mężczyzn, którzy są skrajnie różnymi typami osobowości, a ponadto zapoznają się w niekoniecznie sprzyjających ku temu warunkach. Zasadniczo bowiem ich pierwsze spotkanie i kreowanie przyjaźni odbywa się w wadowickim areszcie śledczym, w którym obaj spędzają z różnych przyczyn trochę czasu w jednej celi.
Pierwszy z mężczyzn to Wiktor, który jest muzykiem i nauczycielem. Trafił do aresztu śledczego za coś czego najprawdopodobniej nawet nie zrobił. A nie mając bladego pojęcia o tym, że jest o cokolwiek oskarżony, przez dwa lata beztrosko i niechcący wymykał się wymiarowi sprawiedliwości. Niechcący, bo nie wiedząc o niczym, nawet się przed nikim specjalnie nie ukrywał – po prostu sobie normalnie funkcjonował. Drugi z mężczyzn to niejaki Sławek. Znany z pierwszych stron gazet gangster o pseudonimie „Harnaś” – porównywany do Robin Hooda, ponieważ okradał bogatych, a to co złupił rozdawał biednym.
Samo zawarcie przyjaźni przez głównych bohaterów było... co tu się oszukiwać, dziwne. Biorąc pod uwagę fakt, że Sławek grypsował, a Wiktor był tylko „frajerem”, to co wymyślił autor jest po prostu niemożliwe. Jeszcze mniej prawdopodobne jest, aby taki zwykły gość, jak Wiktor, zdobył tak wielkie poważanie u współwięźniów, nie dość, że w tak krótkim czasie, to na dodatek bez znajomości w światku grypsery. Z tego, co słyszałam z opowieści, to prędzej zostałby przerobiony na „dziewczynę” któregoś z grypsujących i na tym by się jego „kariera” zakończyła. Stąd moje wrażenie, że ten chwyt fabularny jest absolutnie niemożliwy w prawdziwym życiu i głównie to niszczy realizm w tej opowieści, która z założenia jest obyczajowa, a więc teoretycznie realistyczna. Jednak może to tylko moje czepianie się, bo to akurat w sumie najmniejszy mankament tej noweli, ale zanim przejdę do niewątpliwych minusów, wspomnę chociaż o plusach.
Do plusów z pewnością należy język, jakiego używa autor. Widać, że ma do tego naturalny dryg i sam styl oraz konstrukcja zdań jest całkiem przyjemna. Dużym plusem jest też samo zakończenie tej historii, bowiem autor zaskakuje czytelnika niesztampowym rozwiązaniem – jest to niewątpliwie jeden z lepszych fragmentów tej noweli. Mamy tu narratora wszechwiedzącego w trzeciej osobie, a sama fabuła podzielona jest na trzy rozdziały. Pierwszy rozdział jest zdecydowanie najlepszy i najbardziej dopracowany, potem robi się dużo gorzej. Dlaczego?
Otóż największą wadą tej krótkiej książeczki jest to, że brakuje w niej dużej ilości tekstu. I nie wiem czy to wina autora, korekty czy wydawnictwa – ale o ile w pierwszym rozdziale jeszcze daje się zrozumieć w miarę, co się dzieje, o tyle w kolejnych jest to praktycznie niemożliwe i to pomimo wracania się o kilka stron i czytania po raz kolejny tego samego fragmentu, żeby zweryfikować, czy może gdzieś nie przeskoczyłam wzrokiem, niechcący ominęłam coś, co wyjaśnia o co chodzi. I wierzcie mi, nie przeskoczyłam. Ten tekst tak po prostu wygląda. Jest chaotyczny, poszarpany, brakuje w nim ciągu przyczynowo-skutkowego, brakuje informacji wyjaśniających choć trochę sytuacje, które opisuje autor. W dialogach jest bałagan, bo wygląda na to, że samemu autorowi myli się, kto miał właśnie mówić i w ten sposób Sławek stawał się momentami Wiktorem i vive versa, co jeszcze bardziej utrudniało zrozumienie fabuły. Kolejnym minusem jest kreacja bohaterów. Nie ukrywam, że po opisie książki spodziewałam się przynajmniej porządnie nakreślonych portretów psychologicznych chociaż głównych bohaterów. Nic z tego. Same charaktery są bardzo szkicowo, ale i sztampowo zarysowane, co nie zostawia też nawet zbyt wiele miejsca dla naszej wyobraźni do popisu. Podejrzewam (bo pewności nie mam), że pan Dyba pragnął przede wszystkim zwrócić uwagę odbiorcy na tę niepojętą, niemożliwą przyjaźń pomiędzy głównymi bohaterami, ale... no, nie udało mu się – w ogóle nie tędy droga. Nie będę też ukrywać, że wiem doskonale co autor chciał przekazać czytelnikowi, bo mam nieodparte wrażenie, że sam autor też tego jednak nie wiedział.
Ach, niewątpliwym atutem jest piękne wydanie. Novae Res, jak zawsze się postarało i wydało książkę na papierze o świetnej gramaturze i w pięknej szacie graficznej, która swoim monochromatyzmem i minimalizmem przyciąga wzrok. Postarano się również o interesujący, zachęcający opis. W efekcie skusiłam się i żałuję.
Reasumując, jeśli macie ochotę dowiedzieć się jak nie pisać książek, jak ich nie wydawać (serio, Novae Res, zawiodłam się na Was, że wydaliście ten koszmarek), ewentualnie jak wygląda wczesne stadium brudnopisu szkicu powieści, to możecie po tę książeczkę sięgnąć. Teoretycznie dużo czasu przy niej nie zmarnujecie, bo ma tylko i równocześnie aż 132 strony. Może moje oczekiwania były od samego początku zbyt wygórowane, bo po opisie wydawnictwa spodziewałam się czegoś w klimacie „Murów Hebronu” Stasiuka. Może i tak. Co nie zmienia faktu, że jest to największe moje, jak dotąd, rozczarowanie literackie 2017 roku. I mam wrażenie, że nic go nie przebije.
Chciałabym podziękować Stowarzyszeniu Sztukater za udostępnienie mi egzemplarza recenzenckiego.
Recenzja znajduje się również na blogu straszliwabuchling.blogspot.com.
Jacek Dyba to polski autor. Żadnych więcej informacji nie udało mi się o nim znaleźć. Wiadomo tylko tyle, że ma takie personalia (albo jest to pseudonim – nie można tego wykluczyć) i wydał nakładem wydawnictwa Novae Res w tym roku jedną powieść.
Wygląda na to, że „Uciekinier ze świętego miasta” to debiutancka powieść autora. Chociaż słowo „powieść” w odniesieniu do tego...
2017-04-24
Martine Madden to irlandzka pisarka urodzona w Limerick. Przez jakiś czas, wraz z mężem mieszkała w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, gdzie historie opowiadane jej przez diasporę ormiańską wywołały jej ogólne zainteresowanie historią Ormian i stały się kanwą do napisania przez nią debiutanckiej powieści. Martine wróciła wraz z mężem do Irlandii w 1990 roku, gdzie mieszka do dziś wraz z mężem i pięciorgiem dzieci.
Debiutancką, wydaną pierwotnie w 2014 roku, powieścią Martine jest właśnie „Anhusz”. Akcja tej książki umiejscowiona jest w latach 1915 – 1922, w ówczesnym Imperium Osmańskim, głównie w małej wiosce w okolicach Trapezuntu na wybrzeżu Morza Czarnego. Wioska nazywa się Muszar i zdecydowana większość jej mieszkańców to ubodzy, ciężko pracujący, spokojni Ormianie. Główna bohaterka – tytułowa Anhusz Czarkudian to dziewczyna mieszkająca w Muszarze w skromnej chatce wraz ze swoją babcią i matką, która zachowuje się tak, jakby nigdy nie kochała swojej córki. Anhusz wraz z matką utrzymują się głównie z prania ciuchów bogatego Ormianina, właściciela ich domu, Kazbeka Taszdżiana, a dodatkowo Anhusz jest pielęgniarką w szpitalu misyjnym założonym przez amerykańskiego lekarza Charlesa Stewarta. Pewnego słonecznego dnia wiosny 1915 roku do spokojnej wioski wkracza oddział tureckich żołnierzy, którego kapitanem jest młody, ale dobrze rokujący syn emerytowanego wojskowego, właściciela garbarni w Konstantynopolu, Dżahan Orfalea. Trwa właśnie I wojna światowa, a w Imperium Osmańskim, które opowiedziało się po stronie Trójprzymierza (tj. po stronie Austro-Węgier i Niemiec), niejacy Trzej Paszowie (Talaat Pasza, Enwer Pasza i Dżemal Pasza) kierujący Komitetem Jedności i Postępu podburzają nastroje przeciwko Ormianom twierdząc, że każdy Ormianin to szpieg na usługach rosyjskiego cara i należy się ich z terenów tureckich pozbyć. Każdy Turek staje się zatem wrogiem każdego Ormianina – tak przynajmniej myśli większość ludzi po obu stronach konfliktu. W tych, mocno niesprzyjających okolicznościach zaczyna się zakazany romans Anhusz z kapitanem Dżahanem. Muszą się ukrywać ponieważ, gdyby ktokolwiek z wioski się o tym dowiedział, to dziewczyna zostałaby surowo ukarana jako cudzołożnica – i to pomimo tego, że ludzie szanowali kapitana Orfaleę i uważali za sprawiedliwego oraz życzliwego, co nie zmienia faktu, że był Turkiem. Niedługo też okoliczności ich relacji staną się jeszcze bardziej trudne, ponieważ Trzej Paszowie wydadzą rozkaz masowych przesiedleń ludności ormiańskiej, co stanie się początkiem ludobójstwa Ormian w latach 1915 – 1916. Jak podczas wojennej zawieruchy potoczą się dalsze losy niemożliwej miłości między Ormianką a Turkiem?
Autorka postaci swojej książki nakreśliła w sposób porządny i przemyślany. Anhusz to młoda, nieznająca za bardzo życia, ale marząca o innym miejscu niż Muszar, odważna, charakterna dziewczyna, która nie boi się ciężkiej pracy i ryzyka. W trakcie postępowania fabuły możemy również zaobserwować jak zmienia się jej podejście do wielu spraw, jak dojrzewa. Kapitan Orfalea z kolei to młody wojskowy, który nie chciał zostawać żołnierzem, ale jego ambitny ojciec (emerytowany pułkownik) zdecydował o jego przyszłości za niego. Dżahan jest odważny, ma mocno rozwinięty zmysł moralny, co sprawia, że z łatwością dostrzega, co jest sprawiedliwe, a co nie. Niestety jest zbyt zależny od swoich bogatych i uprzedzonych rodziców. Kolejną interesującą postacią jest doktor Charles Stewart, amerykański lekarz, który przyjechał do Turcji w 1901 roku w celu prowadzenia badań nad jaglicą (zakaźne, przewlekłe zapalenie rogówki i spojówek, które często prowadzi do ślepoty) – wraz ze swoją małżonką (również lekarzem) osiadają w Muszarze, gdzie tworzą szpital i szkołę dla ormiańskich dzieci. Dr Stewart pomimo dobrego serca i chęci pomocy, nie próbuje zrozumieć obyczajowości mieszkańców Imperium Osmańskiego, pozostaje na wskroś amerykański i tak postrzega otoczenie, przez co pozostaje zaślepiony na niebezpieczeństwo, które grozi Ormianom, aż do momentu, w którym będzie zdecydowanie za późno, żeby udało mu się w jakikolwiek sposób powstrzymać straszliwe wydarzenia i będzie mógł się już tylko bezradnie im przyglądać.
Martine Madden używa ładnego, przejrzystego stylistycznie języka. W odpowiednich miejscach jest bardzo plastyczny i budujący nastrój, momentami wręcz poetycki. W samej fabule zachowała równowagę pomiędzy opisami a dialogami. Powieść podzieliła na bardzo krótkie rozdziały w których przedstawia wydarzenia raz z perspektywy Anhusz, raz z perspektywy Dżahana, a w każdym na końcu znajdują się zapiski z dziennika lub listy dr Stewarta, które uzupełniają informacje poprzez opis wydarzeń bieżących, bądź są w formie retrospekcji, dzięki którym dowiadujemy się więcej o wydarzeniach z przeszłości, które mają związek z tym, co dzieje się aktualnie w powieści. Dzięki bardzo krótkim rozdziałom i dość dynamicznej akcji „Anhusz” czyta się bardzo płynnie i szybko, co uważam za zaletę.
Nie wiedzieć czemu na Lubimy Czytać „Anhusz” jest zaklasyfikowana jako literatura obyczajowa i romans, co może trochę wprowadzać w błąd (ja na początku bałam się, że to będzie jednak typowy romans, a nie jestem fanką tego gatunku literackiego). Prawda jest natomiast taka, że „Anhusz” to fikcja historyczna przede wszystkim, powieść obyczajowa na drugim miejscu, a dopiero na samym końcu mamy wątek romansowy i pomimo opisu z tyłu książki, nie ma go w treści zbyt wiele. W moim odczuciu motyw romansu młodej Ormianki z Turkiem w trakcie I wojny światowej posłużył autorce jako przyczynek do opisania, do przypomnienia ludziom, pierwszego ludobójstwa XX wieku – ludobójstwa Ormian. To tło historyczne tak naprawdę gra pierwsze skrzypce w fabule tej powieści. To narastająca od wieków nienawiść jednego narodu do drugiego znajdująca ujście w rzezi bezbronnych i niewinnych ludzi jest tak naprawdę głównym bohaterem. Warto wiedzieć, że motyw uczucia Anhusz i Dżahana jest całkowicie wymyślony przez autorkę, ale za to tło historyczno – społeczne i część postaci drugoplanowych jest jak najbardziej autentyczne.
Dzisiaj, kiedy piszę tę recenzję, tak się składa, że jest 24 kwietnia. Dla Ormian to dzień szczególny, bowiem tego dnia w 1915 roku członkowie ormiańskiej inteligencji mieszkający w Konstantynopolu, zostali z rozkazu rządu zatrzymani i rozstrzelani. Szacuje się, że od tamtego momentu do końca I wojny światowej zgładzono od 1,5 do 2 milionów Ormian. W Armenii i wśród diaspory ormiańskiej na całym świecie do dziś obchodzi się 24 kwietnia jako Dzień Pamięci o Ludobójstwie Ormian. Niestety, nawet dziś rząd Turcji oficjalnie twierdzi, że tureccy Ormianie padli ofiarą epidemii podczas ewakuacji frontu, a jej przedstawicielstwa dyplomatyczne agresywnie atakują próby upamiętnienia ofiar.
Ale my pamiętajmy o nich.
Bardzo chciałabym podziękować Stowarzyszeniu Sztukater za udostępnienie mi egzemplarza recenzenckiego.
Recenzja znajduje się również na blogu straszliwabuchling.blox.pl.
Martine Madden to irlandzka pisarka urodzona w Limerick. Przez jakiś czas, wraz z mężem mieszkała w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, gdzie historie opowiadane jej przez diasporę ormiańską wywołały jej ogólne zainteresowanie historią Ormian i stały się kanwą do napisania przez nią debiutanckiej powieści. Martine wróciła wraz z mężem do Irlandii w 1990 roku, gdzie mieszka...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-05-03
Potworna samotność, żal, otępienie, cierpienie, bezsilność, pożądanie, rozpacz, obsesja to słowa, które przychodzą mi na myśl, po lekturze tej powieści. Wszystkie te emocje towarzyszą także czytelnikowi, który zagłębiając się w tę historię, sam przeżywa swoistą udrękę.
Akcja powieści rozgrywa się w XX-wiecznym Iranie w mieście Kermanszah i opowiada o dramatycznych losach zamożnej rodziny żydowskiej. Rachel, która wychowała się bez matki w ubogiej rodzinie, w jednej chwili z małej dziewczynki staje się żoną zamożnego Aszera. Niemalże z dnia na dzień musi podołać obowiązkom żony, której główną rolą jest obdarowanie męża dzieckiem — synem, który w przyszłości stanie się jedynym spadkobiercą fortuny. Mijają miesiące, a Rachel nie potrafi wydać na świat upragnionego potomka, popada w rozpacz, swoistą niemoc, która przeradza się w żądzę zemsty oraz obsesję, prowadzącą do kolejnych nieszczęść.
„Dziewczyna z ogrodu” jest mocno niepokojącym debiutem, napisanym w bardzo specyficznym stylu, który może sprawiać czytelnikowi pewne trudności. Początkowo miałam problem, aby wgryźć się w tę historię, gdyż jest napisana w formie wspomnień, chwilami bardzo chaotycznie, z nagłymi przeskokami z teraźniejszości w odległą przeszłość. To powodowało pewien dyskomfort i chaos w mojej głowie. Niemniej jednak, im głębiej brnęłam w tę opowieść, tym bardziej stawała się dla mnie klarowna. Fabuła zaczęła nabierać wyrazistości — jednakże nacechowana jest tak wielkim smutkiem, samotnością i bólem, że te emocje przekładały się na moje samopoczucie. Rachel to postać, której się jednocześnie współczuje i chwilami nie rozumie, bowiem jej zachowanie, wynikające z bezsilności, która popycha ją do irracjonalnych posunięć, wywołuje różnorodne uczucia. Wokół niej są inne kobiety oraz mężczyźni, którzy wpływają na jej psychikę, stosując wyłącznie presję. Dlatego nieustanny brak wyrozumiałości i wsparcia — wzbudza w niej najpierw zagubienie i bezradność, następnie otępienie, które przeradza się w obsesję, prowadząc do błędnych i egoistycznych zachowań, do zatracenia się we własnym smutku i nieszczęściu.
Rola kobiet w żydowskich rodzinach ogranicza się do obowiązku wydawania na świat kolejnych potomków, najlepiej płci męskiej, oraz dbałości o ognisko domowe — nie ma miejsce na realizowanie marzeń czy pasji. To wywołuje wzburzenie i ogromne współczucie. Nie jest mi obca tego typu literatura, jednak ta książka ma bardzo specyficzny wyraz — mimo że niemal każda publikacja opowiadająca o losach kobiet wychowujących się w państwach na Bliskim Wschodzie jawi się w smutnych barwach — to jednak w „Dziewczynie z ogrodu” wyczuwa się wyłącznie niecodzienny ból i cierpienie. Nie udało mi się znaleźć w niej żadnych pozytywnych czy dających nadzieję treści. Książka nasycona jest także ortodoksyjną religią, wiarą w niepojęte zabobony, którymi przepełnione jest społeczeństwo żydowskie. Zupełnie nie pojmuję, jak można kierować się w życiu kuriozalnymi gusłami, które dla mnie są niezrozumiałe i irracjonalne.
Według mnie Parnaz Foroutan znakomicie oddała dramat, przez który przeszła jej rodzina. Autorka opowiedziała tę historię w sposób, który budzi niemałe emocje, zapada głęboko w pamięć, pozostawiając czytelnika w swoistym odrętwieniu. Słowem to dobra powieść, która ukazuje egzystencję i codzienne dramaty kobiet żyjących na Bliskim Wschodzie. Obnaża tajniki niepojętej wiary, która bardzo mocno przekłada się na życie codzienne, jest czynnikiem dominującym, wyznaczającym drogę, z której nie można zboczyć, nawet kiedy w grę wchodzi ludzkie zdrowie, czy nawet życie. Ta książka niewątpliwie szokuje, smuci i zaskakuje. Pozostawia także uczucie żalu i współczucia, ale i niedowierzania, że we współczesnym świecie przy tak dobrze rozwiniętej medycynie nadal rozgrywają się podobne dramaty. Ponadto przerażające jest to, że ciągle funkcjonują kraje, w których kobietom tak mocno ograniczono prawa — nie mogą się kształcić, rozwijać, realizować swoich marzeń — jakby były gorszym gatunkiem, który nie zasługuje na szacunek i godne życie.
Polecam, choć nie jest to przyjemna i lekka opowieść.
Potworna samotność, żal, otępienie, cierpienie, bezsilność, pożądanie, rozpacz, obsesja to słowa, które przychodzą mi na myśl, po lekturze tej powieści. Wszystkie te emocje towarzyszą także czytelnikowi, który zagłębiając się w tę historię, sam przeżywa swoistą udrękę.
Akcja powieści rozgrywa się w XX-wiecznym Iranie w mieście Kermanszah i opowiada o dramatycznych losach...
Faktycznie słuszne jest porównanie Allana Karlssona do Forresta Gumpa. Co nie zmienia faktu, że przygody miał bardziej fantazyjne niż jego amerykański kolega. Wspaniała czarna komedia i niezły przekrój historii XX wieku. Napisana wciągająco, bez zbędnego patosu i z dobrym wyczuciem, jeśli chodzi o humor. Nie łatwo sprawić, żebym śmiała się podczas czytania książki, ale przy tej opowieści niejednokrotnie zaśmiewałam się na cały głos. Szczerze polecam. :)
Faktycznie słuszne jest porównanie Allana Karlssona do Forresta Gumpa. Co nie zmienia faktu, że przygody miał bardziej fantazyjne niż jego amerykański kolega. Wspaniała czarna komedia i niezły przekrój historii XX wieku. Napisana wciągająco, bez zbędnego patosu i z dobrym wyczuciem, jeśli chodzi o humor. Nie łatwo sprawić, żebym śmiała się podczas czytania książki, ale przy...
więcej Pokaż mimo to