-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński1
-
ArtykułyLiliana Więcek: „Każdy z nas potrzebuje w swoim życiu wsparcia drugiego człowieka”BarbaraDorosz1
-
ArtykułyOto najlepsze kryminały. Znamy finalistów Nagrody Wielkiego Kalibru 2024Konrad Wrzesiński3
-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel34
Biblioteczka
2015-06-01
2014-08-30
ŚWIAT WYPEŁNIONY PO BRZEGI
„Droga królów” to istny majstersztyk. To opowieść o bohaterstwie, odpowiedzialności i trudnych życiowych decyzjach, obleczona magicznym klimatem krainy Rosharu. Autorowi nie można odmówić niebywałego kunsztu pisarskiego i fantastycznej wyobraźni.
Już na samym początku Brandon Sanderson częstuje nas ogromną ilością postaci, miejsc i niezwykłych przedmiotów nie z tego świata. Pojawiają się tutaj bardzo ciekawe istoty – spreny – które są tajemniczymi duchami krążącymi po całym świecie. Wszystko, co istnieje w magicznej krainie stworzonej przez Sandersona, ma swoje odzwierciedlenie w tych duchach zbierających się w danych miejscach, krążących wokół gnijących ran, jak zgniłospreny, czy też latających wysoko na niebie – wiatrospreny. Także wszystkie emocje kumulujące się w człowieku przyciągają właściwe sobie spreny, które krążą w pobliżu czekając na okazję by się ujawnić.
Jest to świat tajemniczy, nie pozbawiony fantastycznych krain, obfitujących w różnorodne gatunki roślin i zwierząt. Są wśród nich skałopąki, śliskoskały, chulle, czarnozguby i inne. Piękna, niezwykła przyroda, tętniąca życiem roślinność, zwierzęta tak bardzo różne od tych dobrze nam znanych, malownicze krainy opisane językiem pełnym wyszukanych metafor i porównań – to wszystko sprawia, że czytelnik zostaje wchłonięty przez ten cudowny świat i, podróżując wraz z bohaterami powieści, napawa się jego niecodziennością i magią.
To wszystko stanowi tło dla wartkiej akcji i ciekawie nakreślonych sylwetek bohaterów. Na pierwszy plan wysuwają się czterech postaci. Mamy oto Kaladina – człowieka, który miał być chirurgiem, a został wojownikiem w armii Amarama, Schallan – dziewczynę skrywającą prawdziwą twarz za maską upartej, rządnej wiedzy kobiety, marzącej o zostaniu podopieczną heretyczki Jasnah Kholin. Równorzędnie poznajemy Szetha, kłamcę z Shinoratu, zabójcę w bieli, posługującym się Ostrzem Odprysku i potrafiącym wiązać Burzowe Światło, a także arcyksięcia Dalinara – człowieka niezwykle mądrego, którego jednak gnębią wizje pojawiające się podczas każdej arcyburzy. To od tych postaci zależą dalsze losy Rosharu.
Podstawowym tłem wydarzeń jest wojna prowadzona od niepamiętnych czasów między królestwem Althekaru a wrogim ludem Parshendich. Autor w wyśmienity sposób opisuje bitwy. Mimo że w trakcie takich scen zwykle panuje całkowity chaos, to w „Drodze królów” batalie opisane są w sposób przejrzysty i logiczny. Bez najmniejszych problemów możemy sobie wyobrazić krwawą jatkę rozgrywającą się na polu bitwy. Najczęściej zbrojne potyczki opisywane są z punktu widzenia kilkorga ludzi, których zmagania z wrogiem ukazane są na tle całej armii, a to daje ogląd na wszystko, co co dzieje się dookoła.
Akcja nakreślona jest w sposób bardzo przejrzysty. To sprawia, że czytelnik może zagłębić się w wydarzenia bez obaw, że w pewnym momencie się zagubi. Dodatkowo powieść pisana jest prostym, lekkim językiem. Nie ma tu zbyt dużej ilości skomplikowanych nazw własnych. Szybko zapoznajemy się z bohaterami, których sylwetki kipią różnorodnością i indywidualnością. Autor zgrabnie nakreśla główny wątek, a wszelkie tajemnice nie są pozostawione na przesadnie długi czas w ukryciu, co zapobiega zniecierpliwieniu i powoduje, że pragniemy odkryć to, co jeszcze nie zostało ujawnione.
Wiele jest tutaj magii sączącej się z każdej strony książki i przenikającej do wyobraźni czytelnika. Niesamowita moc Burzowego Światła działa cuda, a tajemnicze, drogocenne duszniki są w stanie przemienić kamień w cokolwiek innego. Czytając „Drogę królów” zatracamy się bez reszty w tej magicznej krainie, tak bardzo różnej od otaczającej nas rzeczywistości.
Brandon Sanderson pieczołowicie zadbał o to by czytelnik nie nudził się podczas lektury jego wcale nie krótkiej powieści. Kiedy tylko przyzwyczajamy się do charakterystycznych cech krajów prezentowanych w „Drodze królów”, autor przenosi nas w zupełnie inne miejsca, które ponownie rozbudzają naszą wyobraźnię. Podobnie rzecz się tyczy bohaterów. W momencie gdy przywykamy do danych postaci, dodawane są kolejne osoby. To z jednej strony sprawia, że czytelnik ani przez chwilę nie czuje się znudzony, a z drugiej strony powoduje, że cały ten świat dozowany jest odpowiednimi miarami, by nie przytłoczyć nas swym ogromem – w każdym tego słowa znaczeniu.
Rzeczą oczywistą jest fakt, że nie obyło się tutaj bez klasycznych motywów literackich, jak chociażby topos heroicznego bohatera, walczącego o lepsze jutro. Kaladin to postać posiadająca typowe cechy herosa. Jest on odważny, mężny, gotowy do poświęceń, a jego działaniom przyświecają wyższe idee. Niemniej jednak autor wprowadził do swojej powieści wiele świeżych, ciekawych pomysłów i dzięki temu nie jest ona banalna ani oklepana.
Brandon Sanderson stworzył prawdziwą perełkę literatury fantasy. Powieść obfituje w fascynujące krainy, zamieszkane przez dziwaczne istoty i różnorodnych ludzi. Nawet pogoda jest tutaj nieprzewidywalna i nieokiełznana. Z każdym miejscem wiążą się odmiennie nacechowani jego mieszkańcy, a także charakterystyczna fauna i flora. Ogromnie polecam tę książkę każdemu miłośnikowi gatunku, ale także wszystkim, którzy choć na chwilę pragną oderwać się od zgiełku i hałasu otaczającego świata i poszybować na skrzydłach wyobraźni wprost do świata pełnego magii.
ŚWIAT WYPEŁNIONY PO BRZEGI
„Droga królów” to istny majstersztyk. To opowieść o bohaterstwie, odpowiedzialności i trudnych życiowych decyzjach, obleczona magicznym klimatem krainy Rosharu. Autorowi nie można odmówić niebywałego kunsztu pisarskiego i fantastycznej wyobraźni.
Już na samym początku Brandon Sanderson częstuje nas ogromną ilością postaci, miejsc i niezwykłych...
2014-06-01
ŚMIERĆ NIGDY NIE JEST KOŃCEM
„Alicja i lustro zombi” to druga część cyklu pt. „Korniki Białego Królika”. Jest to powieść młodzieżowa. Bardzo dobrze napisana zręcznym młodzieżowym piórem. Opisy są tutaj bardzo wymowne i na szczęście niedługie. Dialogi z kolei płynne i doskonale prowadzone. Świat zapisany na kartach książki poznajemy oczami Alicji Bell. Jest to świat niezwykły, bowiem poza sferą, którą dostrzega każdy przeciętny człowiek istnieje też rzeczywistość o wiele bardziej przerażająca, wręcz mrożąca krew w żyłach. Jest to rzeczywistość, którą mogą dostrzec jedynie nieliczni. Niemalże co noc mierzą się oni z nieprzeciętnym złem. Na świat wychodzą ze swych gniazd okrutne istoty, zombi, które są nienasycone, wiecznie głodne. Pożądają one dusz ludzkich, żywią się nimi i nie cofną się przed niczym, by choć na chwilę złagodzić to bezgraniczne pragnienie. Grupy zabójców gromadzą się wówczas, by nie pozwolić nieumarłym na rzeź, która z pewnością rozegrałaby się, gdyby nikt nie czuwał nad niczego niepodejrzewającymi ludźmi, śpiącymi w ciepłych łóżkach, żyjącymi w swych śmiesznie bezpiecznych rzeczywistościach.
Ali należy do grupy Cole'a Hollanda. Są to nie tylko towarzysze broni, lecz także przyjaciele, którzy gotowi są na każde poświęcenie w imię przyjaźni, miłości i chęci ochronienia niewinnych, bezbronnych ludzi. Choć czasem zdarzają się między nimi różne spięcia, to kiedy w zasięgu wzroku pojawiają się zombi, niesnaski przestają mieć znaczenie, a oni stają ramię w ramię by po raz kolejny odnieść zwycięstwo i pokazać potworom, gdzie jest ich miejsce. Fantastyczna jest ta ogromna więź, jaka łączy Alicję, Cole'a, Bronxa, Szrona, Trinę, Mackenzi i innych. Kiedy sytuacja staje się coraz bardziej poważna, do grona zabójców dołączają inni. Wśród nich również Veronica i Gavin, którzy wprowadzają niemały zamęt, ale też dzięki nim zwiększają się szanse na pokonanie zombi i ludzi w kombinezonach, którzy stoją po stronie zła.
Książka słusznie została zakwalifikowana do gatunku powieści paranormal romance. Między Colem i Alicją coraz bardziej iskrzy. Kiedy jednak Ali myśli, że nic już nie stoi naprzeciw ich związkowi, pojawiają się coraz to nowe problemy. Nie jest to, jakby można było przypuszczać, związek łatwy, bowiem wielki i odważny Cole Holland nie jest w stanie dopuścić do siebie miłości, gdyż boi się odtrącenia. Dodatkowym utrudnieniem stają się wizje, które ku zdziwieniu wszystkich nie pojawiają się jedynie pomiędzy Alicją i Colem. Mimo że niewiele z nich wynika, przysparzają one dziewczynie coraz to większych problemów. Dzięki temu mamy też wiele zwrotów akcji, co tylko dodaje dreszczyku emocji podczas czytania.
Każdego z bohaterów książki autorka wyróżniła swoistym charakterem. Mimo postawnych sylwetek Cole, Bronx i Szron są w głębi duszy kochającymi swoje dziewczyny chłopcami. Jak większość zabójców mają dwie twarze. Jednak to przyjazne i miłe wnętrze skrywają pod skorupą nieosiągalnych, złych, brutalnych chłopaków, którym lepiej nie wchodzić w drogę. Podobnie rzecz się ma z dziewczynami należącymi do ich grupy. Mimo to wszyscy potrafią się czasem otworzyć i wówczas poznajemy ich prawdziwe oblicza, które emanują delikatnością, a każde z nich ma w sobie to „coś”. Poza zabójcami do tego szalenie interesującego towarzystwa dołącza Kat – najlepsza przyjaciółka Alicji. Mimo że nie może ona zobaczyć zombi, stara się ze wszystkich sił pomagać przyjaciołom w walce i wspierać ich w tym co robią.
Wraz z Alicją oraz jej przyjaciółmi wkraczamy w świat, który tylko z pozoru jest zwykły, szary i przeciętny. Ali jest nastoletnią zabójczynią – i to nie byle jaką. Ma te same moce co reszta zabójców, jednak oprócz tego potrafi wywołać w swojej duchowej postaci płomień, który ogarnia całą jej duszę i wszystkie zombi, które śmiały zaatakować ją lub któregoś z jej towarzyszy. Pozornie wiedzie ona zwyczajne życie nastolatki po przejściach (pamiętajmy, że podczas wypadku samochodowego zginęła cała jej rodzina, a jej rodzice zostali na dodatek pożarci przez wiecznie nienasycone, krwiożercze bestie). Ali nie załamuje się jednak. Kiedy na ziemi pojawiają się nieumarli, dziewczyna wraz z towarzyszami wychodzi im naprzeciw, ratując tym samym tych, którym nie jest dane zobaczyć te przerażające istoty będące niegdyś ludźmi.
Siła i determinacja główniej bohaterki jest niezwykła. Dodatkowo urzeka ona swoją dobrocią i emanującą miłością. Nie zdaje sobie jednak sprawy, że przyjdzie jej się zmierzyć z samą sobą, ze swoją ciemną stroną, do tej pory ukrytą gdzieś głęboko na dnie duszy, wyczekującą na moment, w którym, nadarzy się możliwość przejęcia kontroli. W jednej z bitew zostaje ona ugryziona przez zombi, a antidotum na zombiczy jad nie przynosi poprawy, ani ulgi. Dziewczyna szybko staje się zagrożeniem dla swoich bliskich, a jej stan wciąż się pogarsza.
Z uwagi na to, że jest to powieść młodzieżowa, nie szykowałam się na tryskającą zewsząd krew i makabryczne opisy walk. Brakowało mi jednak tej ciszy przed burzą, narastającego napięcia, które każe przewracać kolejne strony w oczekiwaniu na wybuch, zwrot akcji lub grom z jasnego nieba. Mimo że akcja jest tutaj wartka, to niestety przewidywalna w wielu miejscach. Niemniej jednak
„Alicja i lustro zombi” to powieść o wielkiej przyjaźni, potrafiącej miażdżyć wszelkie problemy, które zło stawia na drodze człowiekowi. Jest to historia ogromnej miłości, która trwa na przekór przeciwnościom losu. To też zderzenie ze światem rządzonym innymi prawami, światem, w którym toczy się ciągła walka dobra ze złem i tylko od grupy nastolatków zależeć będzie, czy dobro po raz kolejny zwycięży, czy też mrok położy swe wstrętne łapy na tym co piękne i czyste niczym źródlana woda. Jeśli więc chcecie dowiedzieć się, czy miłość Ali i Cole'a przetrwa trudny egzamin jaki stawia przed nimi los i czy głównej bohaterce uda się przezwyciężyć ogarniającą ją jej własną mroczną stronę, czy też ulegnie i znajdzie się w jednym szeregu ze znienawidzonymi potworami, koniecznie przeczytajcie powieść Geny Showalter.
Dziękuję Wydawnictwu Harlequin MIRA za udostępnienie książki do recenzji.
ŚMIERĆ NIGDY NIE JEST KOŃCEM
„Alicja i lustro zombi” to druga część cyklu pt. „Korniki Białego Królika”. Jest to powieść młodzieżowa. Bardzo dobrze napisana zręcznym młodzieżowym piórem. Opisy są tutaj bardzo wymowne i na szczęście niedługie. Dialogi z kolei płynne i doskonale prowadzone. Świat zapisany na kartach książki poznajemy oczami Alicji Bell. Jest to świat...
2014-05-25
CO CIĘ NIE ZABIJE, TO CIĘ WZMOCNI
„Lśniące dziewczyny” Lauren Beukes to książka łącząca takie gatunki jak fantastyka, sensacja i kryminał. Jest to jednak powieść przewrotna, bowiem już na samym początku autorka przedstawia nam to, co zwykle pozostawiane jest na koniec. Znamy więc psychopatycznego mordercę już od pierwszych kart powieści. Dowiadujemy się też co nieco na temat jego przeszłości i powoli odkrywamy motywy jego postępowania. To właśnie u boku Harpera Curtisa rozpoczynamy podróż po świecie przedstawionym w „Lśniących dziewczynach”.
Fragmenty obejmujące makabryczne opisy miejsc zbrodni i zwłok autorka zderza z niemającymi w sobie krzty makabryzmu elementami świata. Taki zabieg dodatkowo powoduje dreszcz, który przeszywa czytelnika, łapczywie chwyta go w sidła i nie pozwala się oderwać. Weźmy chociażby zestawienie zmaltretowanego ciała młodziutkiej dziewczyny z otaczającą je łąką pełną kolorowych kwiatów, albo porównanie widoku ludzkich wnętrzności porozrzucanych na gałęziach drzew – z wieszanym anielskim włosem na choince bożonarodzeniowej. Wobec tego można jedynie rzec, że włos na głowie się jeży. Na pierwszy rzut oka, kiedy czyta się o takich scenach, opisanych właśnie w taki sposób, to ma się wrażenie, że największym psychopatą jest sam narrator, który wypowiada się w sposób zimny, pozbawiony jakichkolwiek emocji, a przede wszystkim nie grzeszy on empatią, ani współczuciem. Stoi jedynie na uboczu i przekazuje zaobserwowane fakty. Ujawnia również myśli poszczególnych bohaterów, a ocenę pozostawia czytelnikowi.
Narracja prowadzona jest w czasie teraźniejszym, a to sprawia wrażenie bardzo szybkiego tempa akcji. Wiele zamieszania powodują ciągłe przeskoki w czasie. Akcja opiera się głównie na życiu brutalnego mordercy i jego niedoszłej ofiary – Kirby Mazrachi – która jedynie cudem uchodzi z życiem i po długich miesiącach spędzonych w szpitalu wraca do zdrowia. Wtedy też postanawia ścigać swego oprawcę.
Jeżeli chodzi o fantastykę w „Lśniących dziewczynach”, to muszę stwierdzić, że elementów tego typu jest tu jak na lekarstwo. Główną niezwykłą osobliwością jest tajemniczy Dom, który potrafi przenosić Harpera w czasie i nakazuje mu postępować według ściśle określonych reguł. Nie jest jednak do końca wiadome czy to rzeczywiście Dom popycha Harpera do brutalnych morderstw i wybiera mu jego ofiary, czy też to psychika tego człowieka jest jedyną przyczyną zabójstw młodych dziewczyn. Nie ulega bowiem wątpliwości, że Harper Curtis jest psychopatą – i to przez duże „P”.
Na przekór zakwalifikowaniu powieści również do gatunku fantastyki, treść jest niebywale realistyczna. Autorka bardzo szczegółowo opisuje różne prozaiczne sceny z życia bohaterów, ich zmagania z codziennymi trudnościami, motywy postępowania. Dopiero gdzieś pomiędzy tą wszechogarniającą realnością wyłania się skromna namiastka fantastyki.
Swoim zachowaniem, duchem walki i postawą urzekła mnie postać Kirby, dziewczyny, która tak bardzo chciała żyć, że udało jej się przetrwać starcie z Harperem. Jest to młoda osoba, ale bezwzględnie i brutalnie doświadczona przez życie. Nie potrafi pogodzić się z losem i stara się odkryć kto próbował ją zabić. Fascynująca jest jej odwaga, ogromna siła i nieodparta chęć wchodzenia wszędzie tam, gdzie nie wolno wchodzić.
Mimo że autorka już na samym początku wykłada karty na stół, mimo że od razu wiemy kim jest zabójca, to jednak w trakcie zagłębiania się w fabułę coraz szerzej otwierają nam się oczy. Nie raz czytelnik dozna szoku, albo co najmniej porządnie się zadziwi obrotem wydarzeń. Może i główna bohaterka poszukuje swego oprawcy, ale nie jest to bynajmniej najgłówniejszy wątek. Można by rzec, że są one dwa – wszakże powieść pisana jest głównie z dwóch punktów widzenia.
Biorąc pod uwagę język powieści, na pierwszy plan wysuwa się jego dosadność. Autorka nie szczędzi wulgaryzmów tam, gdzie pragnie dodać ostrości wypowiedzi. Ciekawie też budowane są zdania, tworzone porównania. Zaskakujący jest realizm opisywanych zdarzeń i płynność dialogów. Książkę czyta się przez to dużo łatwiej, pominąwszy rzecz jasna zamieszanie w czasie akcji, które w pewnym momencie również przestaje przysparzać kłopotów.
Podsumowując: książkę czyta się dość sprawnie. Po dłuższej lekturze powieść staje się momentami nużąca, ale to tylko cisza przed burzą, która rozpętuje się na sam koniec. Wtedy też akcja wciąga do tego stopnia, że nie sposób oderwać się od czytania.
CO CIĘ NIE ZABIJE, TO CIĘ WZMOCNI
„Lśniące dziewczyny” Lauren Beukes to książka łącząca takie gatunki jak fantastyka, sensacja i kryminał. Jest to jednak powieść przewrotna, bowiem już na samym początku autorka przedstawia nam to, co zwykle pozostawiane jest na koniec. Znamy więc psychopatycznego mordercę już od pierwszych kart powieści. Dowiadujemy się też co nieco na...
2014-05-07
ACH, GDZIE TE SMOKI?
Po dziewięciu latach Jack, John i Chrles ponownie się spotykają, a to za sprawą tajemniczych snów, które nawiedzają każdego z nich. Zaraz potem, na skrzydłach zrobionych przez Dedala, przybywa do nich dziewczynka z pewną wiadomością. Oznajmia im, że poszukuje Opiekuna Imaginarium Geographica. Nie chodzi jej jednak o Johna, lecz o Jamiego – poprzedniego Principia Imaginarium, który nie chciał brać na siebie tak wielkiej odpowiedzialności i zrezygnował z powierzonej mu funkcji.
Początek drugiego „Powrotu Czerwonego Smoka” jest dość nużący. Bardzo wiele czasu bohaterowie wspominają przygody, jakie ich spotkały dziewięć lat temu podczas pobytu na Archipelagu Snów. Jeżeli więc sięgnęłoby się po ten tom długo po przeczytania „Tu żyją smoki”, to jak najbardziej tego rodzaju powtórki miałyby rację bytu. Ja natomiast, czytając jeden tom po drugim, miałam wrażenie, że cały ten wstęp jest kompletnie niepotrzebny i tylko wstrzymuje akcję w książce.
Kiedy się już przebrnie przez początkowe barykady wspomnień, to ma się możliwość podróżowania po Archipelagu Snów wraz z bohaterami, których prawdziwe oblicza zostały odkryte w pierwszym tomie. Wówczas też pojawia się wiele nawiązań, można by rzec – ciągów dalszych wydarzeń z tomu pierwszego. Wszystko nabiera sensu, akcja nabiera tempa, a czytelnik zostaje wciągnięty w wir wydarzeń i nie może oderwać się od lektury.
Po raz kolejny mamy okazję zetknąć się z mieszaniną wielu historii i opowieści napisanych na przestrzeni lat przez mistrzów gatunku. Do rzeszy postaci skupionych w pierwszym tomie dołącza między innymi Piotruś Pan. Pojawiają się też nowe miejsca, jak np. Biblioteka Aleksandryjska, czy Hades.
Czas kompletnie tutaj wariuje. Momentami staje się to wręcz przytłaczające. Morgana rozplątują stary Gobelin, gdyż twierdzą, że ktoś zmienił reguły Czasu i wydarzyło się coś, czego nie było na Gobelinie. Trzej przyjaciele starają się odgadnąć, czego dotyczyła Krucjata, mająca miejsce 700 lat temu. A to wszystko dlatego, że tamte wydarzenia mają jakiś związek z tajemniczymi zniknięciami Smoczych Statków i dzieci.
Im bardziej podąża się w głąb „Kronik Imaginarium Geographica” , tym większe odczuwa się wrażenie, że Archipelag Snów to swoista metafora wszystkich opowieści z gatunku fantastyki, jakie kiedykolwiek zostały napisane. W tym przekonaniu utwierdzają także prawdziwe oblicza Opiekunów atlasu. Poprzez to cykl Jamesa A. Owena zyskuje nowy wymiar. Czytając pierwszy tom, nie możemy być tego świadomi, bo autor oświeca czytelnika i otwiera mu oczy dopiero na końcu książki. Mając już jednak tę świadomość, lektura „Powrotu Czerwonego Smoka” przedstawia się w zupełnie innym świetle. Inaczej podchodzimy wówczas do pewnych faktów, a częste motywy zaczerpnięte z tekstów innych autorów, przestają być irytujące. Raczej dostarczają nowych wrażeń. Pozwalają na wielowymiarową podróż po alternatywnej rzeczywistości, o której pisywali już na przestrzeni wieków różni twórcy.
„Powrót Czerwonego Smoka” napisany jest prostym językiem. Fabuła jest spójna i logiczna. Jednak żeby w pełni zrozumieć tę powieść, trzeba posiadać choć niewielką wiedzę na temat mitologii greckiej, nordyckiej, wielu legend i wcześniej napisanych utworów z gatunku fantasy, jak chociażby „Boska Komedia” Dantego. Należałoby również orientować się w nazwiskach pisarzy i postaci historycznych. Co prawda zdarzają się w tej powieści przypisy, jednak będą one kroplą w morzu dla osoby, która nie miała do tej pory styczności z postaciami takimi jak np. Geoffrey Chaucer, Arthur Conan Doyle, Edgar Rice Burroughs, czy Harry Houdini.
Niewątpliwie James A. Owen w piękny i przejrzysty sposób połączył różne światy i dawne wydarzenia, o których kiedyś opowiadano legendy i spisywano historie. Na tym tle autor stworzył Archipelag Snów. Gorąco polecam podróż po tym niesamowitym świecie i gwarantuję wręcz nieziemską zabawę.
ACH, GDZIE TE SMOKI?
Po dziewięciu latach Jack, John i Chrles ponownie się spotykają, a to za sprawą tajemniczych snów, które nawiedzają każdego z nich. Zaraz potem, na skrzydłach zrobionych przez Dedala, przybywa do nich dziewczynka z pewną wiadomością. Oznajmia im, że poszukuje Opiekuna Imaginarium Geographica. Nie chodzi jej jednak o Johna, lecz o Jamiego –...
2014-05-01
TU ŻYJĄ NIE TYLKO SMOKI
„Tu żyją smoki” Jamesa A. Owena to pierwszy tom cyklu „Kroniki Imaginarium Geographica”. Na pierwszych kartach książki czytelnik wprowadzony zostaje w świat dwudziestowiecznej Anglii, w której trwa wojna. Nie jest to jednak najistotniejszy fakt. Bardziej liczy się to, że realia te przypominają początek „Opowieści z Narnii” C. S. Levisa. Wtedy też akcja bardzo szybko nabiera tempa i ani się obejrzymy, a już przenosimy się w czarodziejski świat Archipelagu Snów. Jest to alternatywna rzeczywistość, do której nie wszyscy mają dostęp. Splatają się tutaj różne mity, legendy, baśnie i wątki zaczerpnięte z powieści fantasy innych autorów. Splot ten początkowo jest dość irytujący. Miałam wrażenie, że to już gdzieś było, pewne wydarzenia były mi już znane. Autor jednak nie kryje tego i bezpardonowo ubiera miejsca, przedmioty i postaci w takie same nazwy, jakie wcześniej zostały im nadane przez ich twórców. Mamy tu kapitana Nemo, wyspę Avalon, wspomnienia o królu Arturze, Sagan z Talentami i Występkami, który okazuje się być puszką Pandory i wiele innych. Nie bez powodu Owen zastosował taki zabieg. Jednak jaka była tego przyczyna, tego zdradzić nie mogę.
Mimo że akcja rozpoczyna się wśród londyńskich kamienic, to bohaterowie zostają przeniesieni do fantastycznej krainy. Archipelag ma swoją mapę – atlas noszący nazwę „Imaginarium Geographica”, nad którym pieczę zawsze trzyma Opiekun wybierany przez swojego poprzednika. W ten sposób John staje się Opiekunem, a że powierników księgi zawsze jest trzech, to dołączają do niego Charles i Jack. Razem z poprzednim Opiekunem, Bertem, młodzi naukowcy wyruszają w fantastyczną podróż, po to by uratować Archipelag, a tym samym własny świat przed zagładą. Dodam w tym miejscu, że mapa Archipelagu Snów, jak i kilka innych szczegółów, do złudzenia przypominały motywy tolkienowskie. Atlas jawił się tutaj niczym Jedyny Pierścień, który za wszelką cenę należy chronić, nawet zniszczyć, aby ocalić świat przed złem.
Niemalże każda karta tej powieści to nowe istoty, ciekawe wydarzenia, a to wszystko zręcznie poukładane w godną podziwu historię, od której wręcz nie można się oderwać. Autor stosuje krótkie, acz treściwe opisy, pełne wyszukanych metafor i innych środków stylistycznych. Świat przedstawiony obfituje w ogromną różnorodność miejsc, a każde z nich jest opisane pięknym językiem i często stanowi nawiązanie do twórczości innego pisarza. Można by pokusić się tutaj o stwierdzenie, że J. A. Owen związał ze sobą wiele już istniejących fantastycznych wątków i wyeksponował w nich to co najistotniejsze. To wszystko wplótł we własną historię i wobec tego nie można mu odmówić kunsztu pisarskiego. Wykazał się bowiem niebywałą wyobraźnią, której dał upust tworząc chociażby obraz wieży Kartografa i przedziwnych zjawisk w niej zachodzących.
Sylwetki bohaterów zostały tutaj bardzo wyraźnie zarysowane. Każda postać jest wyjątkowa, ma tylko sobie właściwą manierę, sposób bycia, wypowiadania się. To w znacznej mierze ułatwia czytanie i daje wiele przyjemności. Urzekła mnie postać borsuka Tummelera – zwierzątka, które ma w sobie „to coś” co przyciąga już podczas pierwszego spotkania. Ma on harde i zarazem pełne serdeczności serce, ale wspaniały jest też jego osobliwy język, czy też środek lokomocji. Także rządca Paralonu jest ciekawą postacią – niby dorosły, a jednak zachowujący się i mówiący jak dziecko.
Jak już pisałam – akcja jest bardzo wartka – muszę jednak dodać, że pomimo tak wielu odniesień do innych tekstów, tak wielu postaci, pojawiających się na dłużej, bądź krócej, tak wielu wydarzeń, które autor wysypuje jak z rękawa, to wszystko powiązane jest nad wyraz spójnie i logicznie. Do tego nie brakuje tu sporej dawki humoru, co również powoduje, że książkę czyta się z przyjemnością.
„Tu żyją smoki” to bardzo poprawnie napisana młodzieżowa powieść fantasy i jak na taką przystało, pojawia się tutaj klasyczny motyw walki dobra ze złem. Po punkcie kulminacyjnym Samaranth (majestatyczny smok) podsumowuje wydarzenia, dając jednocześnie rady i wskazówki dalszego postępowania innym bohaterom. Część niewyjaśnionych spraw staje się też wtedy jasna i klarowna i kiedy już można by przypuszczać, że to koniec zaskakujących sytuacji, jakimi raczył nas autor przez cały ciąg powieści, okazuje się, że jeszcze jedna niespodzianka czeka na czytelnika. Jaka? Tego już musicie dowiedzieć się sami.
Gorąco polecam tę znakomitą opowieść zarówno młodszym, jak i starszym czytelnikom. Znajdziecie tutaj kwintesencję gatunku i wraz z bohaterami przeżyjecie niesamowite przygody, zwiedzicie niezwykłe krainy i poznacie osobliwe istoty je zamieszkujące.
TU ŻYJĄ NIE TYLKO SMOKI
„Tu żyją smoki” Jamesa A. Owena to pierwszy tom cyklu „Kroniki Imaginarium Geographica”. Na pierwszych kartach książki czytelnik wprowadzony zostaje w świat dwudziestowiecznej Anglii, w której trwa wojna. Nie jest to jednak najistotniejszy fakt. Bardziej liczy się to, że realia te przypominają początek „Opowieści z Narnii” C. S. Levisa. Wtedy też...
Kryminalny początek, fantastyczny finisz
Ostatnia część trylogii Geny Showalter początkowo różni się od dwóch poprzednich tomów. Już na samym początku zostajemy wciągnięci w wydarzenia rodem z kryminału. Ktoś napada na bohaterów książki i stara się ich zabić lub porwać, a wszystko to owiane jest tajemnicą. Późniejsze wydarzenia zmierzają do wyjaśnienia sprawy. Niestety – dla kogoś kto gustuje w literaturze fantastycznej, początek powieści może wydać się mało interesujący, a wręcz nużący. Warto jednak przebrnąć przez tę część, bowiem kiedy do akcji powracają nieumarli, książka na powrót staje się ciekawa i nie pozwala czytelnikowi się od niej oderwać.
W tym tomie życie Alicji zmienia się bezpowrotnie. Dziewczyna dowiaduje się, że jej przeszłość nie jest taka, jaką sama zapamiętała. Wychodzą na jaw mroczne sekrety skrywane przez jej rodzinę, a Ali coraz bardziej boi się o swoje dalsze życie. Na domiar złego na drodze dziewczyny staje tajemnicza zjawa, która dodatkowo komplikuje życie głównej bohaterki. Tajemnica goni tajemnicę, a kiedy karty powoli zostają odkrywane, okazuje się, że nic nie jest takie, jakim wydawało się być na pierwszy rzut oka.
Bardzo dobrym zabiegiem jest wprowadzenie w tok akcji wizji Alicji Bell i jej chłopaka – Cola Hollanda. Powoduje to coś w rodzaju retrospekcji. Owe wizje jakie miewają bohaterowie, kiedy pierwszy raz danego dnia spojrzą sobie w oczy, są jedynie strzępami tego, co ma się wydarzyć w niedalekiej przyszłości. Często intrygują lub zaskakują, ponieważ nie zawsze wszystko układa się tak, jak sugerowały wizje. Z pewnością jednak wzbudzają one ciekawość czytelnika.
Muszę przyznać, że dość długo trzeba było czekać na akcję i klimat typowe dla poprzednich tomów cyklu „Kroniki Białego Królika”. Początkowo powieść przypominała kryminał: morderstwa, tajniacy, ucieczki ukrytymi tunelami i tajemnymi przejściami. Z tym wszystkim miesza się ogromny heroizm bohaterów oraz ich wręcz przesadna skłonność do poświęceń. Niestety całe planowanie rozmaitych ataków na wroga i rozmowy na temat tego kto się będzie dla kogo narażał, kto kogo będzie ochraniał, zdawały się ciągnąć w nieskończoność.
Akcja nabiera wyraźnego tempa dopiero tuż przed połową powieści. Mimo że próby nadania jej dynamizmu czuć już od pierwszych stron powieści, to długo autorka każe czytelnikowi czekać na prawdziwy rozwój akcji i naprawdę ciekawe wydarzenia. To wszystko co dzieje się w pierwszej połowie książki jest bardzo dokładnie opisane. Krok po kroku analizowane są nawet najdrobniejsze posunięcia każdego bohatera. Natomiast wydarzenia dziejące się pod koniec powieści nabierają tak wielkiego tempa, że wszystko zdaje się dziać w mgnieniu oka. Tutaj właśnie brakuje dodatkowych wyjaśnień, dokładniejszych opisów i wydłużenia w czasie ciekawszych momentów.
Nie tylko wątek walki zabójców z zastępami zombi jest ciekawy i godny uwagi. Równolegle rozgrywa się też wspaniale nakreślony przez autorkę wątek miłosny. Alicja i Cole zakochują się w sobie już w poprzednim tomie trylogii. Tutaj jednak ich miłość rozkwita i nabiera mocy. Ci młodzi ludzie nie widzą poza sobą świata, a mimo to niejednokrotnie czułe, intymne chwile są im brutalnie przerywane. Niemniej jednak wątek ten stanowi bardzo dobry balans dla pozostałych, czasem dość drastycznych i brutalnych scen.
Co się rzuca w oczy, to fakt, że Cole Holland został wyniesiony na peony i przyobleczono go w wiele cech, których kobiety pragną w mężczyznach. Ci jednak raczej tych cech nie posiadają, a już z pewnością nie wszystkie jednocześnie. Innymi słowy autorka stworzyła mężczyznę doskonałego, nieskazitelnego, tak bardzo cudownego, że aż nierealnego.
Jest to jednak powieść młodzieżowa, po którą myślę, że sięgają przede wszystkim czytelnicy płci żeńskiej, dlatego zasadność wykreowania właśnie takiego męskiego bohatera powieści jest oczywista. Z pewnością Cole skupi na sobie uwagę niejednej czytelniczki.
Dziękuję Wydawnictwu Harlequin MIRA za udostępnienie książki do recenzji.
Kryminalny początek, fantastyczny finisz
więcej Pokaż mimo toOstatnia część trylogii Geny Showalter początkowo różni się od dwóch poprzednich tomów. Już na samym początku zostajemy wciągnięci w wydarzenia rodem z kryminału. Ktoś napada na bohaterów książki i stara się ich zabić lub porwać, a wszystko to owiane jest tajemnicą. Późniejsze wydarzenia zmierzają do wyjaśnienia sprawy. Niestety –...