-
ArtykułySztuczna inteligencja już opanowuje branżę księgarską. Najwięksi wydawcy świata korzystają z AIKonrad Wrzesiński2
-
ArtykułyNie jestem prorokiem. Rozmowa z Nealem Shustermanem, autorem „Kosiarzy” i „Podzielonych”Magdalena Adamus9
-
ArtykułyEdyta Świętek, „Lato o smaku miłości”: Kocham małomiasteczkowy klimatBarbaraDorosz3
-
ArtykułyWystarczająco szalonychybarecenzent0
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2015-02-28
2014-11-19
„Miś Puchatek, chyba wiecie,
Kubuś znany w całym świecie.
(Kubuś? Znany? Co to znaczy?)
Owszem znany. Nie inaczej.
(Z czego?)
Zaraz wytłumaczę.”
Być może, tak przypuszczam, większość z Nas jest za pan brat z niedźwiadkiem w czerwonym serdaczku i przyklejoną do krągłej łapy baryłką miodu. Na pewno też znacie (tak tylko się upewniam) pozostałych jego kompanów. Prosiaczka, co jest Bardzo Małym Zwierzątkiem. Kłapouchego, wiecznie markotnego. Sowę, która nie jest Mądra, za to jest Uczona. Mamę Kangurzycę i jej Maleństwo. No i Królika. A także wszystkich krewnych-i-znajomych Królika. Bo to jest tak, że nawet gdy wyrośliśmy już z bycia Krzysiem, gdy staliśmy się Krzysztofami, to gromadka ze Stumilowego Lasu pozostaje naszymi przyjaciółmi - służącymi dobrą radą, z rezolutnymi pomysłami i mądrym spojrzeniem na świat. I nie ma co główkować, dzielić włos na czworo czy bić się z myślami, po prostu czytajmy sobie oraz Naszym Małym- i- trochę Większym Krzysiom o ...
„O tym Misiu, mężnym, znanym,
Co miał Rozum Niesłychany,
O tym, co jak głosi wieść,
Ponad wszystko lubił jeść(...)”
*cytaty z: A.A. Milne, „Kubuś Puchatek”
„Miś Puchatek, chyba wiecie,
Kubuś znany w całym świecie.
(Kubuś? Znany? Co to znaczy?)
Owszem znany. Nie inaczej.
(Z czego?)
Zaraz wytłumaczę.”
Być może, tak przypuszczam, większość z Nas jest za pan brat z niedźwiadkiem w czerwonym serdaczku i przyklejoną do krągłej łapy baryłką miodu. Na pewno też znacie (tak tylko się upewniam) pozostałych jego kompanów. Prosiaczka,...
2017-04-09
2014-02-07
Fiu, fiu... nie spodziewałam się, że Bonda, Katarzyna Bonda, niczym w vesper martini – wstrząśnie (...czy zamiesza?) w mym mniemaniu o polskiej powieści kryminalnej. Nie, żebym miała do rodzimego nurtu nieprzychylny stosunek, lecz ostatnimi czasy literackie zbrodnie i występki wiązałam przeważnie z amerykańskimi tudzież skandynawskimi nazwiskami. Ani mi było myśleć, że takie gorszące czyny i ponure historie na naszej podlaskiej, białostockiej ziemi?
Huberta Meyera, profilera w stanie spoczynku, zaszytego w mazurskiej samotni, zaskakuje oferta włączenia się do poszukiwań zaginionej dziewczynki. Instynkt śledczego oraz niewątpliwy pustostan finansowy skłaniają psychologa do przyjęcia propozycji. Nie zdradzę zbyt wiele, wyjawiając, że niebawem ciało uduszonej i skrępowanej w dziecięcym wózku nastolatki, zostaje odnalezione przy grobie także, i nie tak dawno, zamordowanego chłopca. Odtąd krąg podejrzanych przenika grono pokrzywdzonych i świadków. Meyer, a wraz z nim czytelnik, krąży tedy pośród sylwetek ludzi zbolałych, rozbitych, godnych pożałowania i docieka, która persona skrywa demoralizację tak nikczemną, że pozbawiającą życia innych. Czy to matka zmarłej Zosi – cyganka, gnębiona przez ultrakatolicką teściową? Czy może florystka, kontaktująca się z (nie)umarłym synem? Inny Ktoś? Prawda zdaje się snuć pomiędzy blokami białostockich Dziesięcin i jeździć tramwajem linii szesnaście. Chapeau bas dla autorki za, przyprawiającą o ciarki, wiarygodność bohaterów i wnikliwość psychologiczną - nie powstydziłyby się ich niejedne akta prokuratorskie czy sądowe.
„Florystka” zapewnia oprócz detektywistycznej zabawy w „kto zabił?”, wycieczkę w dyssocjalne rejony polskiego społeczeństwa. Strach się bać, a ja – na dobitkę – polecam!
Fiu, fiu... nie spodziewałam się, że Bonda, Katarzyna Bonda, niczym w vesper martini – wstrząśnie (...czy zamiesza?) w mym mniemaniu o polskiej powieści kryminalnej. Nie, żebym miała do rodzimego nurtu nieprzychylny stosunek, lecz ostatnimi czasy literackie zbrodnie i występki wiązałam przeważnie z amerykańskimi tudzież skandynawskimi nazwiskami. Ani mi było myśleć, że...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2002-01-01
2008-01-01
2001-01-01
2001-01-01
2006-01-01
2004-01-01
2001-01-01
2015-07-26
Więc kogo kochać? Komu wierzyć?
Kto nie zgotuje nigdy zdrad?
Kto naszym łokciem będzie mierzyć
Z usłużną miną - cały świat?
Wojna, oblężenie, zawierucha... ale czyż w słoneczny dzień, nie warto ubrać ulubioną sukienkę w kwiaty i przycupnąć na ławeczce, na chwilkę tylko; posmakować rześkich lodów (póki są) i wystawić piegowatą twarz ku promieniom? Kolejny tramwaj przecież nadjedzie, a Niemcy jeszcze daleko... Aleksander, zwabiony niecodziennym, jak na wojenne realia, obrazkiem chciał... musiał... zapragnął usiąść przy Tatianie. Przeszedł przez ulicę i tak już u jej boku został. A ona przy nim.
Kto o nas fałszu nie powtórzy?
Kto da przytułek podczas burzy?
Kto się nie zlęknie naszych plam?
Kto się nie znudzi nigdy nam?
Historia jest o dziewczęciu młodym, której rodzinne miasto staje się oblężoną twierdzą; cytadelą, w której mieszkańców ubywa od niemieckich bomb, rosyjskiego zimna i komunistycznego głodu.
Historia jest o oficerze Armii Czerwonej, walczącego by odeprzeć nazistowską blokadę Leningradu, o chłopaku uwiązanym przeszłością na tyle koślawą, że w radzieckim ustroju nie wróżącą dobrej (żadnej) przyszłości.
Gdyby ilością westchnień, wzruszeń, łezek w oku i pąsów na twarzy czytelnika, mierzyć wartość książki, to „Jeździec miedziany” byłby dla mnie mistrzostwem świata i rekordem Guinnessa. I przykładem na to, jak pięknie można pisać o odstręczającym świecie, jak prosto – o trudnej miłości.
*cytat: Aleksander Puszkin, „Eugeniusz Oniegin”.
Więc kogo kochać? Komu wierzyć?
Kto nie zgotuje nigdy zdrad?
Kto naszym łokciem będzie mierzyć
Z usłużną miną - cały świat?
Wojna, oblężenie, zawierucha... ale czyż w słoneczny dzień, nie warto ubrać ulubioną sukienkę w kwiaty i przycupnąć na ławeczce, na chwilkę tylko; posmakować rześkich lodów (póki są) i wystawić piegowatą twarz ku promieniom? Kolejny tramwaj przecież...
2017
2013-12-03
Oczywiście, że zdobycie tytułu Noblistki Anno Domini 2013 było czynnikiem dzięki, któremu kanadyjska autorka opowiadań zaistniała w świadomości mojej oraz, jak mniemam, większości polskich czytelników. Notabene, Literacka Nagroda przeobraża wprzódy sklepowe ekspozycje – egzemplarze, dotychczas ulokowane w trzecim rzędzie ósmej półki od lewej, w te pędy stają się godne oświetlonych blaskiem fleszy wystaw głównych. Bądź co bądź, chcąc zachować pozory profesjonalizmu względem dorobku literackiego Alice Munro, sięgnęłam ku początkom, czyli do pozycji „Taniec szczęśliwych cieni".
Każda historia ze zbiorku, jakkolwiek będąc fabularnie samodzielną, stanowi zaproszenie „na kawę i rozmowę” do kolejnego domu z sąsiedztwa. Bohaterowie są przedstawicielami, wprawdzie klasowo zróżnicowanej, to jednak jednej społeczności - kierują się porównywalnymi wzorcami i podobną „oldschool’ową” obyczajowością: jeszcze purytańską, wciąż pełną konwenansów. Relacje międzyludzkie wydają się stanowić konstrukcje ustalone i niezmienne, o ile nie zastygłe i skostniałe. Skądinąd, snute przez Munro opowiadania traktują o sprawach przeważnie niewesołych – samotności, wykluczeniu, starzeniu się, śmierci. Jednak styl narracji – statyczny i wyważony – uspokaja czytelnika i poskramia emocje.
Odbiorca własnym sumptem i wrażliwością rozstrzyga czy świat według Munro odpędza smutek czy może gasi nadzieję – autorka nie sugeruje linii interpretacji. Lekturę polecam zatem osobom, którym nie straszna jest perspektywa samodzielnej refleksji.
Oczywiście, że zdobycie tytułu Noblistki Anno Domini 2013 było czynnikiem dzięki, któremu kanadyjska autorka opowiadań zaistniała w świadomości mojej oraz, jak mniemam, większości polskich czytelników. Notabene, Literacka Nagroda przeobraża wprzódy sklepowe ekspozycje – egzemplarze, dotychczas ulokowane w trzecim rzędzie ósmej półki od lewej, w te pędy stają się godne...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Jeżeli na czytelniczym padole, znajdzie się chociaż jedna bibliofilka, która stwierdzi, że porządna powieść o miłości nie jest tym, co przyprawia o szybsze bicie serca i doprowadzić może do zapomnienia o całym bożym świecie to, jak książki kocham – nie uwierzę.
Pisząc o „porządnej powieści o miłości” mam na myśli utwór kunsztownym językiem pisany i zniuansowaną, subtelną fabułą prowadzony. „Jane Eyre”, klasyk angielski, dziewiętnastowieczny, jakkolwiek by nie trącił molami czy wazeliną, na takie uznanie zasługuje, co więcej- przystoi określić go mianem kanonicznego w swoim gatunku. Ależ jak przy tym emocjonującego! Gdy każdy gest, każde (nie)wypowiedziane słowo ma znaczenie; gdy nie frazami w stylu „jakiż on przystojny!”, „jak ja ją kocham!”, lecz poetyckimi aluzjami bohaterowie przekonują siebie i nas, odbiorców, o wzajemnej atencji; gdy nie sceny pościelowe, a ledwie opis uścisku dłoni przyprawia o rumieńce ... to jest świadectwo sztuki pisania!
Nie opiszę Wam co się dzieje na stronicach, żeby nie strywializować, nie wypaczać sensu. Chciałabym jednak uchwycić perspektywę, bowiem „Jane Eyre” to powieść pisana w pierwszej połowie XIX. wieku, w czasach jeszcze arystokratycznych, chociaż z już kiełkującą emancypacją; w czasach gdy, o żądzach i namiętnościach nie traktowano wprost, a już na pewno pełnym głosem nie pisały kobiety. I tak jak lubimy dzięki powieściom cofnąć się do epok nam historycznych, oldschool’owych, takich vintage, to nie ma nic trafniejszego niż skorzystać z oryginału tamtych czasów, gdyż lepszego źródła nie będzie.
Drogie Czytelniczki, Drogie Romantyczki, koniecznie sięgnijcie po koronkowe dzieło kreślone piórem Charlotte Brönte,podarujcie sobie przyjemność obcowania z literaturą piękną w fasonie haute couture.
Jeżeli na czytelniczym padole, znajdzie się chociaż jedna bibliofilka, która stwierdzi, że porządna powieść o miłości nie jest tym, co przyprawia o szybsze bicie serca i doprowadzić może do zapomnienia o całym bożym świecie to, jak książki kocham – nie uwierzę.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPisząc o „porządnej powieści o miłości” mam na myśli utwór kunsztownym językiem pisany i zniuansowaną, subtelną...