-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik254
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
Tom drugi. Już wszyscy są sobie przedstawieni. Łysy Mag i jego, jak by to określił inkwizytor Glokta, "kosmopolityczna drużynka" wyruszają na wyprawę po cenny artefakt żeby zmienić rwący bieg rzeki wydarzeń politycznych, barbarzyńcy dołączają do oddziałów Unii nie bez perypetii, a sam Glokta, którego szef żąda rzeczy niemożliwych, robi widowiskową robotę angażując się w coś w rodzaju śledztwa kryminalnego (pyszny wątek, szkoda że nie bardziej rozbudowany!) i broniąc oblężonego miasta. Dzieje się? Dzieje.
Uczciwie jednak przyznam że drugi tom okazał się dla mnie nieco (ciut-ciut) mniej wciągający niż pierwszy. Jednak chyba tak już miewają drugie tomy: o ile w pierwszym przymus przewracania kolejnych stron w ogromnej części napędza już sama chęć dowiedzenia się jak najwięcej o postaciach w grze, kim są i dokąd zmierzają, tak kiedy już sporą część fabuły zajmuje jakaś zorganizowana wyprawa, podczas której bohaterowie z reguły dają skuteczny odpór niebezpieczeństwom (inaczej nie byłoby mowy o kontynuacji) a wiadomo, że najbardziej ostateczne pytania pozostaną bez odpowiedzi jeszcze przez dłuższy odcinek fabularny, emocje nieco opadają. Przy tym autor nie jest aż tak świetnym pisarzem, żeby opisy kolejnych lokacji czytało się z zapartym tchem i rozdziawioną w podziwie paszczą. Jego warsztat określiłabym jako dość podstawowy, choć spełniający swoje zadanie i dostatecznie satysfakcjonujący. Jednak do tego tomu miałam ogólnie nieco więcej zastrzeżeń technicznych, niż do poprzedniego. Otóż.
Autor lubi powtórzenia, zrobił z nich wręcz element swojego stylu (święte prawo pana autora), ale trzy identyczne (charakterystyczne) przymiotniki na jednej stronie to już jednak trochę za dużo. Czasem ta maniera każe sądzić, że autor pewne fragmenty (na szczęście nie jest ich wiele) tylko sprawnie naszkicował w pewnym pośpiechu i nigdy ich dokładniej nie zredagował. Mag Bayaz, jak na tak starego i mądrego gościa, daje rady trochę za bardzo jak z poradników dla niedzielnych psychologów, ale powiedzmy, że przyzwyczaiłam się do bohaterów fantasy, którzy ględzą komunały, trudno się mówi. Tak naprawdę może to być zresztą kolejna z jego wad (co jest cudowne w tej książce: postaci są pełne wad!). Niektóre pomysły trochę walą sztampą w tanim stylu, mam na przykład na myśli tajemniczą wizytę pewnego nocnego gościa podczas, jakże by inaczej, burzy z piorunami, no i że odwiedzany akurat przypadkiem się budzi bo miał koszmar, erm, no jak tanie to jest? Ale okej, oklepane konwencje są lubiane nie bez przyczyny. Ogólnie pewne rozwiązania fabularne to deus ex machina, inne są trochę zbyt przerysowane (rozpieszczony książę na wojnie) a inne ledwo przekonujące (wątek z uwolnieniem pewnej osoby, i w ogóle specjalne jej traktowanie. Sorry, to było mało realistyczne, nie podobało mi się...), acz jeśli autor dopnie to, co niedopięte w kolejnym tomie, to nie będę zgłaszać reklamacji.
Ale nadal wiele rzeczy podobało mi się bardzo. Na przykład uważam, że autor bardzo dobrze się odnajduje w opisywaniu relacji międzyludzkich. Najoględniej: jeśli dwóch bohaterów się spotyka i o coś im chodzi (jakikolwiek wektor miałyby ich emocje), to wiadomo, że lektura będzie atrakcyjna. Podoba mi się, że te relacje nie są zbyt liniowe i łatwe, a nie że: powalczyli razem trzy kwadranse i już przyjaźń miłość zaufanie. Podoba mi się humor, żadna tam przejaskrawiona komedia slapstickowa, tylko subtelny humor sytuacyjny umiejętnie poprowadzony nawet w sytuacjach niesubtelnych. Podoba mi się że nie było żadnych Wielkich Przemian Wewnętrznych, i że każdy czyn szlachetny ma posmak słabości, nie jest oczywistym Właściwym Wyborem. Warstwa militarna bardzo dobra, o świetnej dynamice. No i Glokta jest supeeer, sprzątałabym jego salę tortur (chociaż nienawidzę sprzątać, niespecjalnie nawet lubię sale tortur).
Podsumowując: mam powody myśleć, że jeśli komuś nie spodobał się pierwszy tom, to drugi nie spodoba mu się tym bardziej. Niemniej ja się dałam złowić jak naiwny okoń, właśnie (przyznając się uczciwie: od razu) zaczęłam trzecią część i zaczyna się jeszcze lepiej niż poprzednie, tak jakby, nie wiem, nie mogę przestać tego czytać (Jeśli macie jakąś pilną dorosłą pracę do wykonania, lepiej trzymajcie się Z DALA od tej trylogii. Ostrzegam bezinteresownie.)
Nadal bardzo dobra zabawa.
Tom drugi. Już wszyscy są sobie przedstawieni. Łysy Mag i jego, jak by to określił inkwizytor Glokta, "kosmopolityczna drużynka" wyruszają na wyprawę po cenny artefakt żeby zmienić rwący bieg rzeki wydarzeń politycznych, barbarzyńcy dołączają do oddziałów Unii nie bez perypetii, a sam Glokta, którego szef żąda rzeczy niemożliwych, robi widowiskową robotę angażując się w coś...
więcej mniej Pokaż mimo to
Byłam przekonana, że nie będę mogła z czystym sumieniem przyznać żadnej części tej trylogii oceny wyższej niż naciągane sympatiami osobistymi 8/10, no bo styl dostatecznie dobry ale bynajmniej nie wybitny, niektóre rozwiązania fabularne zbyt już nieprawdopodobne (i nie mówię o elementach magicznych) a powtórzenia przywodzą trochę na myśl ulubiony szlagier puszczany w kółko, ale treść tomu wieńczącego serię tak niemożebnie mi się podobała że doprawdy składam broń.
Sposób dopinania fabuły i losów postaci tak bardzo robił mi dobrze że mój obżarty po ciemię grubym plikiem rozrywki mózg odwrócił się brzuszkiem do góry i mruczy. To było dobre, no byyyło.
Wiele dobrego.
Na przykład.
Bardzo mi się podobało, jak dużo było w tej książce nieszczęścia, jakkolwiek to zabrzmi. Te nieliczne okruszki lepszych chwil, które bohaterowie przypadkiem znajdowali, lśniły tym jaśniej. Bardzo mi się podobała rozkoszna nieobecność cukierkowych rozwiązań i typowego dla fantasy patosu, nie cierpię natchnionych bzdur. Urzekł mnie fakt, że żadna z postaci nie przepoczwarzyła się w żadnym momencie w Idealnie Szlachetnego Bohatera. Studium charakterów w ogóle świetne. Bohaterowie nie raz i nie dwa zdobywają się na czyny zaskakująco szlachetne, ale sami siebie w tej szlachetności nie rozumieją i niczego to nie zmienia w nawale ich gorzkich rozczarowań. Nieco zwraca uwagę, że niektóre postaci drugoplanowe są raczej jednowymiarowe (i na ogół przerysowane) ale podoba mi się, że nie są figurynkami używanymi jednorazowo do załatania dziur w fabule, tylko odgrywają spójną rolę w całej trylogii.
Nie wszystkie wątki były równie wciągające, ale i w tych mniej ulubionych zdarzały się przyjemne zaskoczenia, tu niby powtarzalna rąbanka i człowiek już zaczyna myśleć czy to moment żeby zacząć się nudzić, a tu świetnie napisany pojedynek i już szafa gra. Doceniam, że autor buduje trochę teatralną scenografię swojego świata, rekwizyty trzecioplanowe niejako oddają charakter opisywanych w danej chwili wydarzeń. Myślę: kaczki bijące się o okruchy, myślę: szachownica, może nie było to zbyt oryginalne, ale z drugiej strony może bardziej wymyślne aluzje nie byłyby tak płynnie łatwe do wychwycenia.
Od połowy już właściwie nieodkładalna.
Przeczytałabym czwartą część mimo objętości trzech poprzednich! Pod warunkiem że wydarzenia byłyby osadzone zaraz po ostatnim tomie, zakochałam się w Glokcie niestety (jest okropny! Uwielbiam go. Bardzo żałuję że to koniec naszego romansu).
Polecam chętnym zaangażować się. Jest możliwość, tu, o, właśnie.
Byłam przekonana, że nie będę mogła z czystym sumieniem przyznać żadnej części tej trylogii oceny wyższej niż naciągane sympatiami osobistymi 8/10, no bo styl dostatecznie dobry ale bynajmniej nie wybitny, niektóre rozwiązania fabularne zbyt już nieprawdopodobne (i nie mówię o elementach magicznych) a powtórzenia przywodzą trochę na myśl ulubiony szlagier puszczany w kółko,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Nie lubię fantasy, ale lubię TO fantasy, a to oznacza naprawdę entuzjastyczną recenzję poniżej. Bardzo podobała mi się pierwsza trylogia zaczynająca się od "The Blade Itself" i specjalnie wybrałam z dorobku autora kontynuację "30 lat po" jako następną w kolejce, bo jeśli chodzi o "starych" bohaterów, to cierpię na zespół odstawienia i galopujące niedobory. Trochę się jednak cykałam, że kontynuacja nie zdoła mnie już tak oczarować, skoro pierwotni bohaterowie są tu zepchnięci na dalszy z dalszych planów. I co? Co prawda brak wewnętrznych monologów Glokty, jego wisielczego humoru i sarkastycznych spostrzeżeń zdecydowanie nie jest plusem (rozdziały z Gloktą z poprzednich tomów przeczytałam chyba ze trzy razy, a wysłuchałam też ze trzy - ten cały Steven Pacey jest jakiś skończenie niesamowity!) ale mimo to, o dziwo, pierwszy tom zapowiada trylogię chyba jeszcze lepszą od pierwszej, chociaż właściwie nie powinno to być aż takim zaskoczeniem jeśli mowa o kolejnych powieściach spod pióra dobrego debiutanta.
Tak więc "A Little Hatred" to książka BARDZO dowcipna, wciągająca, zapchana po brzegi ciekawymi bohaterami których łączy jedna zaleta: brak braku wad. Erm, chodzi mi o to, że każda jedna postać jest cudnie złożona, nic nie jest białe i czarne i absolutnie nikomu nie można kibicować z czystym sumieniem, ale może właśnie dlatego to jest takie dobre i autentycznie angażujące. Pomysł na świat jest bardzo ciekawy: knujący magowie którzy wzbraniają się przed używaniem magii, analogie do świata współczesnego w którym bieg historii jest jakby przyspieszony - średniowieczne pojedynki pogania rewolucja przemysłowa, nadająca całości atrakcyjnego steampunkowego posmaczku. I ten karkołomny pomysł gra bardzo skocznie! Autor wykorzystuje znane i lubiane pomysły z poprzedniej trylogii (zaskakująco dużo tu losów lustrzanych) ale i wzbogaca repertuar, na przykład poszerzył słownictwo i zaczął pisać zaskakująco dobre sceny erotyczne, jednocześnie mięsne i sensualne, i odwala złotą, po prostu przezłotą robotę w kwestii studium charakterów swoich bohaterów. Książka jest pełna bardzo dobrych dialogów które są i zabawne, i inteligentne. Może przemyślenia bohaterów nie są skończenie oryginalne, ale na pewno nie są głupie i zawsze pasują.
Oj, jak tu rozpieszczają! Jak tak dalej pójdzie to przeczytam wszystko tego Abercrombiego, kurde no.
Nic tylko czytać i cieszyć się efektami.
TAK!
Nie lubię fantasy, ale lubię TO fantasy, a to oznacza naprawdę entuzjastyczną recenzję poniżej. Bardzo podobała mi się pierwsza trylogia zaczynająca się od "The Blade Itself" i specjalnie wybrałam z dorobku autora kontynuację "30 lat po" jako następną w kolejce, bo jeśli chodzi o "starych" bohaterów, to cierpię na zespół odstawienia i galopujące niedobory. Trochę się jednak...
więcej mniej Pokaż mimo to
Powtórzę za poprzednim recenzentem: coraz ciekawiej i coraz lepiej. Jak to miło, kiedy pisarz z potencjałem rozwija ten potencjał z tak świetnym efektem.
Zupełnie nie rozumiem, czemu książek fantasy w stylu Abercrombiego jest tak zaskakująco mało. Kiedy autorzy zrozumieją, że nie ma nic nudniejszego i durniejszego w literaturze rozrywkowej niż idealny, piękny, niezniszczalny, wszechstronnie utalentowany, skończenie wyjątkowy bohater? To jest wprost niebywałe, jak często z dobrze zapowiadających się i obmyślonych pieczołowicie protagonistów wyłażą po paru stronach superśliczni i supercudowni Mary Sue i Gary Stu, nawet jeśli autor próbuje nieporadnie ukryć z początku swoje rzeczywiste procudownościowe intencje. Na szczęście to nie tu! Tutaj każdy z bohaterów pierwszoplanowych jest co prawda w jakiś sposób wyjątkowy (inaczej nie byłby pierwszoplanowy; powiedzmy sobie szczerze, przeciętniaki pędzące spokojne i nudne życie giną w mrokach historii) ale żaden nie jest nieskazitelnym superbohaterem. Każdy jest szary, składa się z wad i zalet o różnym stopniu wysycenia gradientowego (czyli: i drobne, irytujące słabostki, i cechy autentycznie ohydne), nikt nie jest niezniszczalny/zawsze odważny/jednoznacznie szlachetny/silny psychicznie i fizycznie do przesady, żaden nie przechodzi nierealistycznej przemiany, a jednocześnie wszyscy ewoluują i potrafią zaskoczyć, ale bez szkody dla wiarygodności postaci. Sztos! W ogóle studium charakterów i interakcje między bohaterami to tutaj jakaś rewelacja. Wynikowo żadnej postaci od Abercrombiego nie sposób w pełni polubić, ale jednocześnie chce się na ich temat pisać rozprawki i mowy obrończe, takie emocje budzą i tacy są złożeni i wielowarstwowi.
Do tego zauważam, że Abercrombie, w przeciwieństwie do chyba większości autorów fantasy, z sukcesem wpadł na to, jak ważna jest perspektywa. To nie jest autor, który jak wielu innych (zupełnie błędnie) uważa, że nie ma dobrej kreacji bohatera bez mozolnego opisu jaki ówże ma kolor włosów i oczu, krój kubraka i długość nogawic (oraz kolor kubraka i kolor nogawic, i długość włosów i krój oczu). Tutaj bohaterowie opisywani są wyłącznie przez pryzmat punktu widzenia innych postaci, a każdy przecież zwraca uwagę na coś innego i z innych powodów (i te powody również są elementem kreacji postaci - tej patrzącej). W efekcie opisy jednego bohatera mogą się skrajnie różnić w zależności od sceny i kontekstu, ale też dlatego są tak przekonujące i kompletne. No i ma kolo talent do tworzenia przekonujących bohaterów, trzeba mu to przyznać. Każdy rozdział "The Little People", z definicji wypełniony nieistotnymi dla fabuły postaciami dalszoplanowymi, jest tego dowodem.
Do świetnych postaci oraz nie mniej świetnych relacji między nimi dostaję tutaj inteligentny (lub przynajmniej autentycznie zabawny) humor, przemoc i gore bez kompromisów (poza może brakiem opisów przemocy seksualnej, co jest IMO niczym innym jak kolejnym plusem - drodzy autorzy fantasy, spadajcie ze swoimi kinkami na AO3), odświeżający realizm i naturalizm, bardzo dobre, dynamiczne opisy potyczek zbrojnych, coraz lepszą jakość prozy oraz wciągającą fabułę, jeśli tylko potraktuje się intrygę polityczną dostatecznie uważnie - wielkie emocje do samego końca, może nawet największe na końcu. Zaczęłam trzeci tom i jest jeszcze lepszy. Płaczę i raduję się!
To nie jest żadna wielka literatura, to po prostu dobra opowieść, ale rzadko spotykam równie dobre mimo poszukiwań, powaga.
Niestety relatywnym minusem jest to, że nie mogę przestać tego czytać, ale widać każda przyjemność musi mieć jakieś skutki uboczne.
Pyszna rozryweczka, obżeram się.
Powtórzę za poprzednim recenzentem: coraz ciekawiej i coraz lepiej. Jak to miło, kiedy pisarz z potencjałem rozwija ten potencjał z tak świetnym efektem.
Zupełnie nie rozumiem, czemu książek fantasy w stylu Abercrombiego jest tak zaskakująco mało. Kiedy autorzy zrozumieją, że nie ma nic nudniejszego i durniejszego w literaturze rozrywkowej niż idealny, piękny,...
Świetna trylogia, im dalej w las (stron), tym świetniejsza. Dowcipna, mądra, naturalistyczna, brutalna, pełna odwołań historycznych, zawoalowanych, niezobowiązujących rozważań na temat miejsca jednostki w trybach historii, wypchana szczelnie zaskakująco złożonymi i nieoczywistymi moralnie postaciami, budząca autentyczne emocje, pozwalająca przeżyć radość i żałobę w imieniu bohaterów.
Świetny kąsek dla antyfanów cukierkowych rozwiązań, prostych relacji w stylu wieczni przyjaciele do wymiotów, i baśniowych banałów w stylu "dobro wraca" (jednocześnie jeśli ktoś właśnie taki baśniowy i nierealny świat łaknie zgłębiać w książkach fantastycznych, powinien rzecz jasna trzymać się z dala od tej serii, bo to nie skończy się dobrze).
Zakończenie cudowne, jakby pisane na moje zamówienie. Czytanie domknięcia trylogii, jak zwykle, kiedy wszystkie elementy układanki łączą się w całość i do człowieka dociera, jak nic (nic!) w tej serii nie było przypadkowe, to czysta przyjemność. Ostatni tom trzymał mnie w napięciu przez dobrych kilkaset stron. Chodzę z oczami w kształcie serduszek. Nie mogę się nachwalić i naczytać.
Świetna trylogia, im dalej w las (stron), tym świetniejsza. Dowcipna, mądra, naturalistyczna, brutalna, pełna odwołań historycznych, zawoalowanych, niezobowiązujących rozważań na temat miejsca jednostki w trybach historii, wypchana szczelnie zaskakująco złożonymi i nieoczywistymi moralnie postaciami, budząca autentyczne emocje, pozwalająca przeżyć radość i żałobę w imieniu...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-09-30
Syn sławnego ojca, Joe Hill, na pewno stara się kontynuować dzieło Stephena Kinga, ale nie nieudolnie i nie popadając w kopiarstwo: "N0S4A2" to bardzo dobry kawałek rozrywkowej literatury zrodzony z fantazji autora i zręcznej żonglerki ukochanymi przez miłośników horrorów kliszami.
Nie jest to może powieść genialna ani w żaden sposób nowatorska, ale historia toczy się gładko, opowieść ubarwiają trafne i kreatywne porównania, a płynne odwoływanie się do wszystkich zmysłów w opisach zdarzeń i lokacji bardzo uplastycznia narrację: autor pisze o obrazach, dźwiękach i zapachach, i dzięki temu banalnie proste staje się tak zwane Wczucie Się W Klimat. Tym samym powieść bywa całkiem straszna jeśli tylko grać w jej grę, i trzyma w napięciu na tyle, żeby chciało się po nią odruchowo sięgać w wolnej chwili. Z kolei liczne odwołania do popkultury, zwłaszcza Świąt Bożego Narodzenia w najbardziej amerykańskim z możliwych wymiarze, budzą miłe odczucia paradoksalnego (wszak to powieść grozy) bezpieczeństwa i eksploatacji dobrze znanego terenu.
Do czytania jesienią i zimą pod kocykiem i w nastrojowym oświetleniu? Tak! Jako prezent pod choinkę? Tak! Straszna Gwiazdka, pogłos Halloween, horrory retro. To tu!
Syn sławnego ojca, Joe Hill, na pewno stara się kontynuować dzieło Stephena Kinga, ale nie nieudolnie i nie popadając w kopiarstwo: "N0S4A2" to bardzo dobry kawałek rozrywkowej literatury zrodzony z fantazji autora i zręcznej żonglerki ukochanymi przez miłośników horrorów kliszami.
Nie jest to może powieść genialna ani w żaden sposób nowatorska, ale historia toczy się...
2020-09-17
Niespecjalnie odkrywcza, ale mimo to bardzo ciekawa książka: autor prześlizguje się przez historię ludzkości od najgłębszej prehistorii po czasy współczesne, tu machnie fizyką, tam pozwoli liznąć biologii, gdzieniegdzie zastawi sidła z rozkosznie kontrowersyjnej tezy, westchnie filozoficznie, coś niecoś zabawnie skomentuje, a kończy uderzając w tony nieco patetyczne. Przy tym starannie i elegancko unika jakiejkolwiek szczegółowości, dzięki czemu jest to książka do hamaka, ale i rozrywka na wysokim poziomie. Może trochę dziwi mnie tak wielka popularność tej serii (patrz pierwsza uwaga o braku odkrywczości) ale ta gładka w przyswajaniu formuła ma mnóstwo zalet i chętnie przeczytam jeszcze jedną książkę autora (więcej chyba nie, bo jeśli już w tym jednym tomie się nieco powtarzał, to i w kolejnych spodziewam się nawarstwień deja vu).
Niespecjalnie odkrywcza, ale mimo to bardzo ciekawa książka: autor prześlizguje się przez historię ludzkości od najgłębszej prehistorii po czasy współczesne, tu machnie fizyką, tam pozwoli liznąć biologii, gdzieniegdzie zastawi sidła z rozkosznie kontrowersyjnej tezy, westchnie filozoficznie, coś niecoś zabawnie skomentuje, a kończy uderzając w tony nieco patetyczne. Przy...
więcej mniej Pokaż mimo to
Z książkami fantasy mam ten zadziwiająco częsty problem, że czyta się je jakby były pisane dla (i nierzadko przez) wczesnych nastolatków, nawet jeśli jest w nich dużo przemocy i seksu: albo są naiwne i napisane prostym językiem, albo pompatyczne, pretensjonalne i moralizatorskie, jakby autor sam nie mógł się zdecydować, czy chce bawić i uczyć dzieci, czy pisać dla dorosłych. Oba podrodzaje są przy tym gęsto zapaćkane sztampą i zaludnione tłumami Mary Sue/Garych Stu. Próbowałam obadać sporo pozycji opisywanych jako "najlepsze" w gatunku z kraju nad Wisłą i spoza, i bawiłam się przy tym tak źle, że na widok list książek fantasy które "trzeba" przeczytać mam już awersyjne objawy psychosomatyczne. Mimo to szkoda mi się poddać, bo nadal uważam ten gatunek za pełen potencjału: tradycje powieści historycznej, polot powieści przygodowej, wyobraźni nic nie ogranicza, co może pójść nie tak? Okazuje się, że niestety wiele, ale to jest, przysięgam, pierwsza książka fantasy, jaka mi się podobała, oprócz trylogii Gormenghast i elementów fantastycznych u rosyjskich postmodernistów, chociaż ani pierwszej, ani drugich nie można raczej nazwać typową fantastyką. "The Blade Itself" jest typowe. I dobre. Alleluja!
Do konkretów. Podoba mi się, że każdy bohater tej książki ma cechy negatywne, i nie mówię tu o jakiejś niby brzydkiej bliźnie na szlachetnym liczku Gary'ego Stu, który "nigdy by nie" (nie zawiódł, nie skłamał, zdradą się nie skalał, no i każda laseczka wskakuje mu do łóżka oczywiście), ale o cechach charakteru osoby złej, niemoralnej, żałosnej i autentycznie odpychającej. Podoba mi się, że każdy ma jakąś rozbrajająco ludzką słabość. Podoba mi się umiejętna zmiana punktów widzenia, to, że postaci nie mówią jednym głosem, podoba mi się komizm wynikający z tych przejść. Podoba mi się, że nie ma tu żadnej opatrzonej, przewidywalnej do bólu ścieżki "od zyra do bohatyra", gdzie protagonista doświadcza jakichś trudności dla porządku, ale i tak wiadomo, że w końcu mu się wszystko uda i będzie najwspanialszy, o ile już nie jest. Podoba mi się, że tu jest tak dużo odwrócone, że bohaterowie z potencjałem nigdy nie rozwiną go w pełni, bo życie chciało inaczej, albo ich rzekomy sukces to ułuda. Podoba mi się, że autor nie przesadza z elementami fantasy i nie stawia sobie za punkt honoru żeby pisać o wszystkim, o czym pisał Tolkien. Ani jednego elfa przez siedemset stron, bosko! Podoba mi się subtelny, sarkastyczny humor, może nie top of the tops ale biorę, co dają, a tu dają i się nie wstydzą. Przoduje w tym zwłaszcza inkwizytor Glokta, mój beniaminek. Moje smutne, czarne serduszko bardzo przepada za takimi złamanymi przez życie, nieoczywistymi postaciami, które są tyleż ohydne co skrywające gdzieś tam głęboko jakieś ludzkie uczucia, więc wygląda na to że mam nowego crusha, jak miło! Podoba mi się język, trafne porównania, dobre przymiotniki, nieoczywiste, ale bez pretensji. Pewną wadą są powtórzenia, które autor albo stosuje świadomie dla efektu (bez efektu, ale myślę, że wyrośnie z tego, zobaczymy w kolejnych tomach) albo przypadkowo, znaczy: jeśli użyje jakiegoś szczególnie obrazowego wyrażenia na jednej stronie, to wzrasta prawdopodobieństwo, że użyje też na kolejnej, plus trochę za dużo wyrazów dźwiękonaśladowczych (kto autorowi powiedział, że te wszystkie "Aaaargh" wyglądają dobrze?) ale natężenie skutków w/w drobnych przywar nie jest dolegliwe. Jakby było tu więcej poetyckiego polotu, to całowałabym rączki i nóżki, ale historia napisana dobrze, językiem dostatecznie bogatym, ale bez silenia się na napuszone, stylizowane archaizmy od których bolą zęby, to już wiele. Biorę to wszystko!
Zaczęło się nieźle, wciągnęło niepostrzeżenie, a potem książka robiła się coraz ciekawsza, zabawniejsza, bardziej przekonująca, mięsna i żywa, a jak już się zaczyna czuć szczere współczucie wobec niektórych postaci i od niechcenia planuje, jakich aktorów by się obsadziło w której roli, to wiadomo, że jest dobrze. Oczywiście powieść nie jest całkiem wyzuta z pewnych przerysowanych rozwiązań, nie wyłączając takich z głupich filmów akcji, ale autor ma sporo samoświadomości, puszcza oczko do czytelnika nie raz i nie dwa. Niemało tu krwawo-obślizgłych szczegółów które czyta się jak dobre gore (przepadam). Autor odpowiedział na sporo pytań które już wyglądały na niedociągnięcia fabularno-redakcyjne, ale nie, uciekł z pułapki, chłop jest przytomny albo ma dobrych beta readerów. To stwarza uzasadnioną nadzieję, że pytania otwarte (sporo ich) nie będą pozostawione bez odpowiedzi. Świat przedstawiony i wątki polityczne, mimo że skończenie klasyczne (Północ i Południe, wojna, coś tam coś tam magia) intrygują i niniejszym wylądowałam czytając drugi tom.
Jako książka jest to co najmniej 6/10 (oceniając bardzo surowo), a dodatkowe punkty przyznaję za Gloktę, brak Garych Stu i odczynienie klątwy słabego fantasy, która ciążyła na mnie od dawna za nie wiadomo jakie winy.
O dziwo, prawdopodobnie, warto (do oceny indywidualnej).
Z książkami fantasy mam ten zadziwiająco częsty problem, że czyta się je jakby były pisane dla (i nierzadko przez) wczesnych nastolatków, nawet jeśli jest w nich dużo przemocy i seksu: albo są naiwne i napisane prostym językiem, albo pompatyczne, pretensjonalne i moralizatorskie, jakby autor sam nie mógł się zdecydować, czy chce bawić i uczyć dzieci, czy pisać dla...
więcej Pokaż mimo to