Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

"Wszystko za życie" to reportaż o facecie, który wyprawił się bez mapy w alaskańską dzicz i umarł w niezwykłych okolicznościach; reportaż poprowadzony niechronologicznie i napisany niczym powieść psychologiczna. Traktuje o człowieku tak nieprawdopodobnym, że jego odpowiedników widuje się przeważnie w fikcji. Nie żebym wątpił w rzetelność Krakauera - przeciwnie, autor wydaje się szczery do bólu. Jego osobiste zaangażowanie w postać McCandlessa jest dla mnie doskonale zrozumiałe, a jego empatia tak oczywista, że powinna być zaraźliwa. A mimo to opisana historia okazuje się jedną z najbardziej polaryzujących, z jakimi się zetknąłem w ostatnich latach. W reakcji na "Wszystko za życie" łatwo jest się emocjonalnie obnażyć i zdradzić swoje życiowe priorytety: rodzina czy pasja? samorealizacja czy bezpieczeństwo? rozsądek czy spełnienie marzeń? konformizm czy wolność? empatia czy satysfakcja z cudzego upadku? Biorąc pod uwagę, że jeszcze przed wydaniem książki historia McCandlessa budziła skrajne emocje, szanuję wytrwałość i emocjonalną uczciwość Krakauera.

"Wszystko za życie" to reportaż o facecie, który wyprawił się bez mapy w alaskańską dzicz i umarł w niezwykłych okolicznościach; reportaż poprowadzony niechronologicznie i napisany niczym powieść psychologiczna. Traktuje o człowieku tak nieprawdopodobnym, że jego odpowiedników widuje się przeważnie w fikcji. Nie żebym wątpił w rzetelność Krakauera - przeciwnie, autor wydaje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Agla" (a w każdym razie tom pierwszy, "Alef") to książka, którą mógłbym chwalić bezbarwnymi epitetami w rodzaju: nie najgorsza, akceptowalna, znośna, przyzwoita, nie obraźliwa. Z braku pozytywnych emocji, parę rzeczy w pierwszej połowie książki nieproporcjonalnie mnie wkurzało; przeważnie szczegóły niewarte wzmianki, czasem zabawne, czasem tylko frustrujące. Instynktownie uczepiałem się tych detali i obracałem je w głowie, bo nic innego nie przykuło mojej uwagi ani nie wzbudziło uczuć. Mój stosunek do głównej bohaterki, Sofji, uznać należy za w najlepszym razie ambiwalentny. Nie była nieporadną naiwniaczką, co liczę na plus, bo przynajmniej dzięki temu udało się Rakowi wymknąć najgorszym tropom gatunku coming-of-age. Ale jej wyszczekana natura ma, moim zdaniem, charakter czysto literacki i brakuje jej wiarygodności. Ponieważ "Agla" sili się na względny realizm, po czasie staje się tym bardziej ewidentne, że Sofję chroni wyjątkowo gruba fabularna tarcza. To z kolei prowadzi do sytuacji, gdzie Sofja robi coś beznadziejnie ryzykownego, ale nie ponosi - osobiście - należnych konsekwencji. Nie da się też ukryć, że przez bite 600 stron "Agla" - reklamowana jako powieść przygodowa - mami czytelnika obietnicą podróży w dzikie ostępy, ale na waszym miejscu nie nastawiałbym się na nic spektakularnego. Autor ewidentnie zostawił to wszystko na tom drugi albo trzeci. Niestety, ja już tego raczej nie przeczytam: na mnie ta przynęta nie zadziałała.

"Agla" (a w każdym razie tom pierwszy, "Alef") to książka, którą mógłbym chwalić bezbarwnymi epitetami w rodzaju: nie najgorsza, akceptowalna, znośna, przyzwoita, nie obraźliwa. Z braku pozytywnych emocji, parę rzeczy w pierwszej połowie książki nieproporcjonalnie mnie wkurzało; przeważnie szczegóły niewarte wzmianki, czasem zabawne, czasem tylko frustrujące. Instynktownie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Bill, bohater galaktyki", to w pierwszej kolejności odpowiedź na gloryfikację militaryzmu w science fiction; być może wręcz bezpośrednia reakcja na "Żołnierzy kosmosu" Heinleina. Co ciekawe, nie tak znowu dalece różna od satyrycznej ekranizacji Verhoevena. Humor Harrisona nie jest subtelny, ale prawdę mówiąc, w przypadku tej tematyki też stawiałbym na bezwzględną bezpośredniość. W drugiej kolejności, "Bill, bohater galaktyki" jest bardziej ogólnym paszkwilem na ludzkość w ogóle. Tendencja do prowadzenia krwawych wojen nie jest jedyną przywarą homo sapiens, więc dostaje się nam także za zamiłowanie do biurokracji, brak empatii, strukturę klasową, faszyzm, ksenofobię, niszczenie zasobów naturalnych, złe planowanie przestrzenne w miastach, i parę innych rzeczy. Gdyby Harrison pojechał po bandzie jeszcze trochę bardziej, pewnie niektórzy koledzy po piórze uznaliby go za komunistę i wywrotowca. Wszystko to zamknięte jest jednak w formie zajadle złośliwej, ale lekkiej komedii, której przekaz łatwo można zignorować, zadowalając się tylko powierzchownym zrozumieniem fabuły. Dlatego nie jestem pewien, czy szanujący mundur konserwatyści poczuliby się powieścią Harrisona szczególnie dotknięci. Czy po latach "Bill" jest wart uwagi? Tak, choć nie jest to w żadnym razie arcydzieło. Jest to w zasadzie luźno skonstruowana powieść przygodowa składająca się z serii anegdot, która ma parę niegłupich rzeczy do powiedzenia, ale też i nie ma aspiracji do bycia następnym "Paragrafem 22".

"Bill, bohater galaktyki", to w pierwszej kolejności odpowiedź na gloryfikację militaryzmu w science fiction; być może wręcz bezpośrednia reakcja na "Żołnierzy kosmosu" Heinleina. Co ciekawe, nie tak znowu dalece różna od satyrycznej ekranizacji Verhoevena. Humor Harrisona nie jest subtelny, ale prawdę mówiąc, w przypadku tej tematyki też stawiałbym na bezwzględną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"The Final Empire" to literatura przygodowa napisana przez kompetentnego rzemieślnika. Sanderson wie jak rozwinąć postać w prosty, konsekwentny i satysfakcjonujący sposób. Wie jak subtelnie rozstawić tropy, żeby zwrot akcji wypadł przekonująco. Wie jak zbudować świat nie zwalniając narracji do zera (chociaż, bądźmy szczerzy, środkowa część "The Final Empire" do szybkich nie należy). Powieści udaje się skutecznie balansować między dwoma nastrojami, posępnym i optymistycznym, nie popadając w przesadę ani naiwność. To, krótko mówiąc, dobra robota.

"The Final Empire" to literatura przygodowa napisana przez kompetentnego rzemieślnika. Sanderson wie jak rozwinąć postać w prosty, konsekwentny i satysfakcjonujący sposób. Wie jak subtelnie rozstawić tropy, żeby zwrot akcji wypadł przekonująco. Wie jak zbudować świat nie zwalniając narracji do zera (chociaż, bądźmy szczerzy, środkowa część "The Final Empire" do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Odyseja kosmiczna 2061" to sequel pozbawiony celu, w niczym nie rozwijający ani akcji, ani myśli przewodniej tomów poprzednich. Uważam to za tym bardziej niewybaczalne, bo tom poprzedni ("Odyseja kosmiczna 2010") cierpiał na te same przypadłości. Dla Clarke'a seria była na tym etapie chyba tylko polem do luźnych spekulacji futurologicznych, co wnoszę na podstawie jego przedmów i posłowi (którymi każda z książek obrastała wraz z kolejnymi wznowieniami). Trudno mi oceniać człowieka, którego dorobek literacki ledwie liznąłem, i który żył w zupełnie innej niż ja epoce, ale odnoszę wrażenie, że pisząc kontynuacje "Odysei" Clarke napawał się już głównie swoją fenomenalną reputacją, nie mając w gruncie rzeczy wiele nowego do powiedzenia. Z niesmakiem myślę o tym, że został mi jeszcze jeden sequel do zmęczenia.

"Odyseja kosmiczna 2061" to sequel pozbawiony celu, w niczym nie rozwijający ani akcji, ani myśli przewodniej tomów poprzednich. Uważam to za tym bardziej niewybaczalne, bo tom poprzedni ("Odyseja kosmiczna 2010") cierpiał na te same przypadłości. Dla Clarke'a seria była na tym etapie chyba tylko polem do luźnych spekulacji futurologicznych, co wnoszę na podstawie jego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Po wielu latach" jest książką subiektywnie nierówną, ale ma parę naprawdę dobrych elementów. Mocne są postaci, niektóre monologi pana Proptera, i zwłaszcza zakończenie: ostatni akapit to majstersztyk złośliwej satyry. Dobry jest motyw przewodni i jego metaforyczne ilustracje (patrz: wprowadzony w pierwszym rozdziale cmentarz). Kuleje natomiast struktura fabularna: powieść składa się w co najmniej 3/4 z monologów, które przyjmują postać esejów filozoficznych. Pan Propter jest bez wątpienia awatarem Huxleya, i tym samym moralnym sercem powieści; inne osoby pełnią więc często rolę fikcyjnych rozmówców, od których Huxley może odbijać swoje spostrzeżenia, i których filozofię może krytykować. Ponieważ podoba mi się autorski cynizm, jedyne na co mam ochotę narzekać, to właśnie dysproporcja między akcją a gadaniem. Spierałbym się, że zaletą powieści jako formy literackiej jest możliwość dowolnego ilustrowania omawianego problemu wydarzeniami fabularnymi, scenami i postaciami. Huxley tego potencjału nie wykorzystuje. Mieszanie formy eseju i powieści nie jest błędem sztuki, ale mnie osobiście nie podchodzi.

"Po wielu latach" jest książką subiektywnie nierówną, ale ma parę naprawdę dobrych elementów. Mocne są postaci, niektóre monologi pana Proptera, i zwłaszcza zakończenie: ostatni akapit to majstersztyk złośliwej satyry. Dobry jest motyw przewodni i jego metaforyczne ilustracje (patrz: wprowadzony w pierwszym rozdziale cmentarz). Kuleje natomiast struktura fabularna: powieść...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Olśnienie" to bardzo, bardzo kiepska książka. Prócz miałkiej fabuły i nijakich postaci, na dno ciągnie ją balast głupawych, sprzecznych i konserwatywnych pomysłów. Przypuszczam, że udało mi się zidentyfikować główny problem "Olśnienia" i ma on naturę merytoryczną. Anderson nigdy nie definiuje w przekonujący sposób pojęcia inteligencji. Wiemy tyle, że jej przejawem jest wynik na teście IQ, i że odpowiadają za nią neurony; toteż zwiększenie aktywności neuronów (patrz: punkt wyjściowy fabuły) powoduje wzrost IQ. Tylko czy człowiekowi od rozumu przybywa? - wydaje się pytać Anderson. Czuć tu domniemanie, że wiedza jest ciężarem, którego człowiek nie jest w stanie udźwignąć, a wzięcie jej na siebie nieraz owocuje depresją, szaleństwem, albo utratą (bardzo mgliście zdefiniowanego) człowieczeństwa. Naiwną implikacją tego stanowiska jest to, że ludziom głupim żyje się - rzekomo - łatwiej. Gdyby to był wpis na Wikipedii, w tym miejscu należałoby umieścić dopisek "Citation needed". Anderson prezentuje postawę sceptyczną nie tyle wobec możliwości ludzkiego intelektu (co robi wielu pisarzy sf), co wobec wartości intelektu w ogóle. Ilustruje to kuriozalnymi sytuacjami: amerykańscy rolnicy przechodzą na socjalizm i posługują się handlem wymiennym, ale jeden dzielny chłop, jak na prawdziwego Amerykanina przystało, w imię hasła "better dead than red" stawia opór i zakłada samowystarczalne gospodarstwo z pomocą dwóch zbiegłych z zoo małp (!). W rozumieniu Andersona ludzie inteligentni są nieustannie zalewani sygnałami i myślami, z którymi nie umieją sobie poradzić, czasem pożytecznymi, czasem błędnymi, czasem dołującymi, czasem niebezpiecznymi. Nasuwa się analogia do człowieka współczesnego i jego relacji z internetem. Co z tego wynika? Głównie narracyjny bałagan. Wnioski zaś można bodaj podsumować porzekadłem "nieważne, co w głowie, ważne, co w sercu".

"Olśnienie" to bardzo, bardzo kiepska książka. Prócz miałkiej fabuły i nijakich postaci, na dno ciągnie ją balast głupawych, sprzecznych i konserwatywnych pomysłów. Przypuszczam, że udało mi się zidentyfikować główny problem "Olśnienia" i ma on naturę merytoryczną. Anderson nigdy nie definiuje w przekonujący sposób pojęcia inteligencji. Wiemy tyle, że jej przejawem jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Wąwóz Kamiennego Serca" wydaje się nie mieć spójnej myśli przewodniej. Zgodnie z zeznaniem samego autora, wyłonił się z konceptu na proste, uszczypliwe opowiadanie o duchach w Hollywood. Element satyryczny przetrwał i wciąż jest obecny w wydanej wersji powieści. Biorąc pod uwagę jak Barkera potraktowało Hollywood, nie tylko się nie dziwię, że uległ mściwej pokusie, ale i szczerze doceniam ten aspekt książki (z całym jego brakiem subtelności). Jednak w trakcie pisania historia napęczniała, obrosła postaciami, i zmieniła się z krótkiego horroru w... długi horror. To w zasadzie wciąż dość klasyczna opowieść o duchach, tylko z barkerowskimi przyprawami, czytaj: z dużą ilością mniej lub bardziej perwersyjnego seksu, z pokręconymi motywami religijnymi, oraz z niesztampowymi postaciami. Kusi mnie, żeby właśnie o postaciach zdradzić więcej, ale byłoby to nie fair. "Wąwóz Kamiennego Serca" jest bowiem przewidywalny w wielu aspektach, ale nie w tym jednym; nie byłem nigdy pewien, w którą stronę potoczą się wątki poszczególnych osób dramatu. Ostatecznie "Wąwóz" nie jest w żadnym razie najlepszą książką Barkera, wydaje się wręcz niezbyt ambitny (w porównaniu ze skalą takiej choćby "Imajiki"), ale jest to materiał na dobrych kilka wieczorów solidnej rozrywki.

"Wąwóz Kamiennego Serca" wydaje się nie mieć spójnej myśli przewodniej. Zgodnie z zeznaniem samego autora, wyłonił się z konceptu na proste, uszczypliwe opowiadanie o duchach w Hollywood. Element satyryczny przetrwał i wciąż jest obecny w wydanej wersji powieści. Biorąc pod uwagę jak Barkera potraktowało Hollywood, nie tylko się nie dziwię, że uległ mściwej pokusie, ale i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytałem dotąd cztery książki Asimova ("Równi bogom" jest piąta) i z jednej strony rozumiem jego popularność - bo pisał lekko i treściwie - ale z drugiej strony irytuje mnie kult Asimova jako wizjonera i wielkiego intelektualisty. Nic w "Równych bogom" nie budzi we mnie szczególnego zachwytu, choć nie brakuje tu dobrych pomysłów. Zwraca uwagę karkołomność niektórych rozwiązań; sam pomysł równoległych światów dokonujących wymiany energii jest cokolwiek oderwany od rzeczywistości, a już przedstawienie mieszkańców innego wymiaru i ich struktury społecznej - ajajaj! Nie mówię, że science fiction nie może sobie pozwolić na podobne zabiegi, ale jeśli już autor wymaga ode mnie dużego wysiłku przy zawieszaniu niewiary, to oczekiwałbym w zamian przynajmniej ponadprzeciętnie rozpisanych wniosków. Co więc wyciągnąłem z "Równych bogom"? Że środowisko naukowe nie jest niewrażliwe na kult jednostki i wpływy polityczne, i że gdy jeden człowiek posiada za dużo władzy - czasami może to mieć tragiczne skutki. Jak na razie nieźle, jest to realny problem, i to wciąż aktualny. Napisane to jest przeciętnie, ale mogę z tym żyć. Asimov traci mnie z jednego kluczowego powodu; bo przejawia zadziwiający optymizm. To pewnie kwestia moich słowiańskich korzeni i post-peerelowskiego doomeryzmu, ale ja napisałbym tej historii inne zakończenie. Na plus, przynajmniej rozwiązanie jest psychologicznie prawdopodobne i trzyma się kupy.

Czytałem dotąd cztery książki Asimova ("Równi bogom" jest piąta) i z jednej strony rozumiem jego popularność - bo pisał lekko i treściwie - ale z drugiej strony irytuje mnie kult Asimova jako wizjonera i wielkiego intelektualisty. Nic w "Równych bogom" nie budzi we mnie szczególnego zachwytu, choć nie brakuje tu dobrych pomysłów. Zwraca uwagę karkołomność niektórych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Diary of a Void" traktuje o pracowniczce dużej firmy, która pod wpływem impulsu - oraz skumulowanej frustracji - odmawia przynoszenia kawy, zmywania, rozdawania poczęstunków, oraz wykonywania innych zadań, które pracujący na tym samym stanowisku mężczyźni uważają za niegodne uwagi. By uzasadnić odmowę, bohaterka twierdzi, że jest w ciąży. Kłamstwo to staje się osią powieści i początkiem ścieżki samopoznania. Najlepszą częścią "Diary of a Void" jest pierwsza połowa, kiedy śledzimy interakcje bohaterki z pracownikami, reakcje otoczenia na wiadomość o ciąży, oraz nieuchronne wysiłki, by utrzymać iluzję. Później fabuła wydaje się meandrować bez celu, a temat trochę wyślizguje się Yagi z rąk. Niemniej jest to jedna z bardziej interesujących powieści feministycznych, jakie czytałem ostatnimi czasy.

"Diary of a Void" traktuje o pracowniczce dużej firmy, która pod wpływem impulsu - oraz skumulowanej frustracji - odmawia przynoszenia kawy, zmywania, rozdawania poczęstunków, oraz wykonywania innych zadań, które pracujący na tym samym stanowisku mężczyźni uważają za niegodne uwagi. By uzasadnić odmowę, bohaterka twierdzi, że jest w ciąży. Kłamstwo to staje się osią...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Żaden z elementów "Odysei kosmicznej 2010", oglądany w oderwaniu od reszty, nie jest zły ani obraźliwy, a jednak całość mam ochotę określić słowem "kiepska", a może nawet "miałka". W zasadzie nie dowiadujemy się tu niczego istotnego, co nie było już zakomunikowane w "Odysei 2001", więc jako sequel powieść ta jest dość rozczarowująca. Nie nadrabia tego braku ani postaciami, ani fabułą, ani wizją świata przedstawionego, ani akcją, ani suspensem. Dawno nie czytałem książki tak pomijalnej. Ocena może wydawać się niska, bo w końcu Clarke nie pisze też odpychająco, ani nie popełnia szkolnych błędów. Niemniej trudno mi potraktować tę powieść łagodnie, skoro jedynym uczuciem, jakie ze mnie wydobyła, było rozczarowanie.

Żaden z elementów "Odysei kosmicznej 2010", oglądany w oderwaniu od reszty, nie jest zły ani obraźliwy, a jednak całość mam ochotę określić słowem "kiepska", a może nawet "miałka". W zasadzie nie dowiadujemy się tu niczego istotnego, co nie było już zakomunikowane w "Odysei 2001", więc jako sequel powieść ta jest dość rozczarowująca. Nie nadrabia tego braku ani postaciami,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przez wiele lat "Tarcza Szerni" była ostatnią książką z serii - raczej nudnawą, trochę rozczarowującą, zbyt nijaką na dobry finał. Oczywiście finałem nie miała wcale być, Kres planował kontynuacje, ale zatrzymała go blokada twórcza. "Tarcza" jest bardzo podobna do poprzedniczek, ale brakuje jej odrobinę narracyjnego bałaganu i nieprzewidywalnych zwrotów akcji, które sprawiały, że cykl Kresa w ogóle mnie wciągnął. Jego brak poszanowania dla klasycznych zasad konstruowania fabuły wciąż jest wyczuwalny: przez większość książki nie byłem nawet w stanie podsumować rozgrywających się wydarzeń, a spamiętanie mglistych motywacji postaci już w ogóle przekraczało moje zdolności. Ale ponieważ akcja toczyła się ślamazarnie, nigdy nie czułem się zaskoczony ani ubawiony. Być może najsłabsza książka Kresa, jaką dotąd czytałem.

Przez wiele lat "Tarcza Szerni" była ostatnią książką z serii - raczej nudnawą, trochę rozczarowującą, zbyt nijaką na dobry finał. Oczywiście finałem nie miała wcale być, Kres planował kontynuacje, ale zatrzymała go blokada twórcza. "Tarcza" jest bardzo podobna do poprzedniczek, ale brakuje jej odrobinę narracyjnego bałaganu i nieprzewidywalnych zwrotów akcji, które...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Imajica" rozwija się długo i mozolnie, przez chwilę chwyta za gardło, a potem zaczyna tracić rozpęd; znowu się podrywa, przez chwilę trzyma tempo, wreszcie znowu zwalnia. I tak przez 900 stron. Są tu jedne z najlepszych pomysłów Barkera, jak i jedne z najprzeciętniejszych. Nie jestem fanem światów przedstawionych (jest ich pięć, a wystarczyłyby maksymalnie trzy). Jestem fanem pojedynczych postaci i pomysłów, nadmiernie rozcieńczonych przez rozwlekłą fabułę, ale wciąż doskonałych. Jestem fanem moralnych szarości, które wypadają wyjątkowo przekonująco i ludzko. Dobrze mi było dyskutować o książce po jej przeczytaniu. Może nie uwielbiam "Imajiki", ale szanuję.

"Imajica" rozwija się długo i mozolnie, przez chwilę chwyta za gardło, a potem zaczyna tracić rozpęd; znowu się podrywa, przez chwilę trzyma tempo, wreszcie znowu zwalnia. I tak przez 900 stron. Są tu jedne z najlepszych pomysłów Barkera, jak i jedne z najprzeciętniejszych. Nie jestem fanem światów przedstawionych (jest ich pięć, a wystarczyłyby maksymalnie trzy). Jestem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeśli "Argonautom" przyświeca jakaś konkretna myśl przewodnia, to przyznaję się bez bicia, że ją przeoczyłem. Niewątpliwie Nelson lubuje się w powracających motywach (statek Argo) i potrafi używać zużytych kontrastów (patrz: narodziny i śmierć), ale większość książki to zbiór luźnych przemyśleń na temat płci, seksu, rodziny i norm społecznych. Przeważnie niezłych przemyśleń, ale zostawiających wrażenie niedosytu. Niemniej dla czytelnika, który ledwie liznął pojęcie płci kulturowej - lub nie słyszał o nim w ogóle - może to być lektura odkrywcza. Niebinarność płciowa jest wciąż rzadko omawiana w mainstreamie, więc popularność "Argonautów" tłumaczę sobie właśnie brakiem konkurencji.

Jeśli "Argonautom" przyświeca jakaś konkretna myśl przewodnia, to przyznaję się bez bicia, że ją przeoczyłem. Niewątpliwie Nelson lubuje się w powracających motywach (statek Argo) i potrafi używać zużytych kontrastów (patrz: narodziny i śmierć), ale większość książki to zbiór luźnych przemyśleń na temat płci, seksu, rodziny i norm społecznych. Przeważnie niezłych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Polski tytuł "Zatracenie" implikuje historię upadku, co nie jest może całkiem od rzeczy, ale nie oddaje sedna książki nawet w połowie tak dobrze jak znacznie bliższe japońskiemu oryginałowi angielskie "No Longer Human". Narrator "Zatracenia" czuje się zdyskwalifikowany jako człowiek. Nieludzkie (według niego samego) jest jego rozumowanie, nieludzka jego ograniczona empatia (czy jest w ogóle w stanie utożsamiać się z innym człowiekiem?), nieludzki strach, który czuje przed własną rodziną, nieludzkie wrażenie, że cały czas odgrywa rolę człowieka i pewność, że w każdej chwili może zostać zdemaskowany. Ludzka jest jednak intensywność jego uczuć, które wylewa na papier bezpośrednim, prostym językiem; czytając je, nie sposób nie dopatrywać się w postaci samego Dazaia. Ze współczesnej perspektywy powieść ta stanowi wiarygodny i przejmujący portret nieneurotypowego umysłu - i traumy. Może bardziej podobały mi się inne książki traktujące o alienacji ("Obcy" Camusa, "Dziewczyna z konbini" albo "Earthlings" Sayaki Muraty), ale "Zatracenie" to zacna literatura.

Polski tytuł "Zatracenie" implikuje historię upadku, co nie jest może całkiem od rzeczy, ale nie oddaje sedna książki nawet w połowie tak dobrze jak znacznie bliższe japońskiemu oryginałowi angielskie "No Longer Human". Narrator "Zatracenia" czuje się zdyskwalifikowany jako człowiek. Nieludzkie (według niego samego) jest jego rozumowanie, nieludzka jego ograniczona empatia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Orson Welles horroru/tytan grozy/tkacz snów/wizjoner/aktor Garth Marenghi powraca po latach, by raz jeszcze spróbować odmienić oblicze ludzkości. Dzięki solidnej kampanii reklamowej wydawnictwa Hodder ma szansę podbić tym razem inne rynki prócz peruwiańskiego. I jest nieźle, chociaż nie jest to "Darkplace" - odniosłem wrażenie, że "TerrorTome" zaczyna tracić parę dokładnie w połowie, a pod koniec stężenie dobrego humoru było już tak niskie, że popełniłem rzecz niedopuszczalną i zwiększyłem tempo odtwarzania audiobooka. (Przepraszam, Garth.) To powiedziawszy, wciąż uważam, że fan Marenghiego nie powinien w żadnym razie "TerrorTome'a" odpuścić, co najwyżej powściągnąć nieco oczekiwania.

Orson Welles horroru/tytan grozy/tkacz snów/wizjoner/aktor Garth Marenghi powraca po latach, by raz jeszcze spróbować odmienić oblicze ludzkości. Dzięki solidnej kampanii reklamowej wydawnictwa Hodder ma szansę podbić tym razem inne rynki prócz peruwiańskiego. I jest nieźle, chociaż nie jest to "Darkplace" - odniosłem wrażenie, że "TerrorTome" zaczyna tracić parę dokładnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pierwszy akt - emocjonujący i szybki. Drugi akt - coraz bardziej stresujący i nieprzyjemny. Trzeci akt - niepowtarzalny przebłysk mrocznego geniuszu. Nigdy nie widziałem zakończenia wymyślonego i napisanego tak, jak ostatnie kilkanaście stron "Ucieczki gangstera". Jest to najlepszy możliwy rodzaj zwrotu akcji - taki, który sprawia, że chce się książkę przeczytać drugi raz od nowa. Pozornie jest to narracyjne przestępstwo, zresztą nie wątpię, że wielu czytelników - zwłaszcza tych, którzy chcieli cieszyć się tylko dosłowną warstwą fabularną - taki finał rozczaruje. Jednak jest on spójny z resztą powieści pod względem tematycznym i ma sens jako dopełnienie alegorii. Jest też tak mroczny i nihilistyczny, że jest mi prawie przykro na myśl o czytelnikach, którzy wzięli się za tę książkę nie znając dorobku autora. To moja trzecia powieść Thompsona - i trzeci raz, kiedy niepozorny autor kryminałów przezywany "groszowym Dostojewskim" dokumentnie skopał mi tyłek. Imponująca robota.

Pierwszy akt - emocjonujący i szybki. Drugi akt - coraz bardziej stresujący i nieprzyjemny. Trzeci akt - niepowtarzalny przebłysk mrocznego geniuszu. Nigdy nie widziałem zakończenia wymyślonego i napisanego tak, jak ostatnie kilkanaście stron "Ucieczki gangstera". Jest to najlepszy możliwy rodzaj zwrotu akcji - taki, który sprawia, że chce się książkę przeczytać drugi raz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bawiłem się przy "Cabalu" lepiej niż znakomicie - brak subtelności, z jakim Barker kreśli komunę żyjących pod ziemią potworów, jest dla mnie więcej niż ujmujący. Jest to metafora czytelna dla każdego, kto czuł lub czuje się wyalienowany ze społeczeństwa, zmuszony do odwrotu, do tworzenia własnej odizolowanej społeczności. Barker pisze w sposób szczególnie konsekwentny: przedstawiciele instytucji społecznych nieodmiennie prezentowani są jako bezduszne dupki (czasami tępe bezduszne dupki), a potwory to zranieni przez nich ludzie, którzy muszą nie tylko zaakceptować swoją "potworność" i zacząć kochać siebie, ale i ocalić swoje dziedzictwo i kulturę. Barker - homoseksualista, pisarz specjalizującego się w transgresywnym horrorze, reżyser doświadczony w bojach o artystyczną uczciwość - pisze to wszystko prostolinijne i wiarygodnie. "Cabal" rozchodzi się jednak w szwach od licznych wątków, postaci i intensywnej akcji. Ma wiele problemów narracyjnych, ale największy z nich jest jednocześnie najłatwiejszy do naprawienia. Końcówkę czyta się jak zaczątek pod serię powieści, a nie finał samodzielnego utworu. Nie trzeba byłoby dużo wysiłku, by to zmienić, choć oczywiście nie dziwi mnie, że Barker nie wraca po latach do "Cabala". Było w jego karierze wiele sukcesów, które zupełnie tę powieść przyćmiły, a porażka adaptacji filmowej mogła zostawić po sobie niesmak.

Bawiłem się przy "Cabalu" lepiej niż znakomicie - brak subtelności, z jakim Barker kreśli komunę żyjących pod ziemią potworów, jest dla mnie więcej niż ujmujący. Jest to metafora czytelna dla każdego, kto czuł lub czuje się wyalienowany ze społeczeństwa, zmuszony do odwrotu, do tworzenia własnej odizolowanej społeczności. Barker pisze w sposób szczególnie konsekwentny:...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Koniec Wieczności jest może niezły jak na science fiction napisane w latach 50-tych, ale posługując się fragmentem autokrytyki innego pisarza gatunku, "nie można przecież ustawić człowieka o normalnym wzroście wśród garbatych i twierdzić, że to właśnie Apollo". Główny bohater to zarozumiały incel (tak, wiem, można się spierać, na ile faktycznie jego celibat należy uznawać za mimowolny), którego głównym celem jest posiąść kobietę, o której czytelnik wie w zasadzie tylko trzy rzeczy: a) że jest ładna, b) że ładnie się ubiera, c) że jest chętna. I kiedy piszę "posiąść", to nie przesadzam, bo relację Harlana z Noÿs określiłbym jako własnościową bardziej niż romantyczną, przynajmniej z jego perspektywy. Poza tym "Koniec Wieczności" ma parę znośnych zwrotów akcji, ale nic, co miałoby się ostać w mojej pamięci dłużej niż tydzień. Nie uważam Asimova za wybitnego pisarza, ale bez dwóch zdań pisał lepsze książki.

Koniec Wieczności jest może niezły jak na science fiction napisane w latach 50-tych, ale posługując się fragmentem autokrytyki innego pisarza gatunku, "nie można przecież ustawić człowieka o normalnym wzroście wśród garbatych i twierdzić, że to właśnie Apollo". Główny bohater to zarozumiały incel (tak, wiem, można się spierać, na ile faktycznie jego celibat należy uznawać...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Współczesny czytelnik może wiele wybaczyć książce napisanej w zamierzchłych czasach, ale dydaktyzmu - nigdy. Na nic się nie zda tłumaczenie, że w latach 50-tych inaczej się nie dało, bo autor mógł albo ulec naciskom, albo nie publikować wcale. W końcu nie chodzi tu o ocenę kręgosłupa autora, a o wartość literacką. Dydaktyzm jest zbrodnią niewybaczalną, toteż jego widmo unoszące się nad "Astronautami" psuje w zasadzie całą przyjemność z lektury. Da się o nim na chwilę zapomnieć w środkowych partiach tekstu, kiedy naukowcy penetrują Wenus, a Lem rozmieszcza tu i ówdzie prototypy swoich przyszłych powieści (patrz: Czarna Rzeka, protoplasta oceanu z Solaris). W tych momentach są "Astronauci" książką wyraźnie nadgryzioną zębem czasu, ale wciąż strawną. Kto zatem powinien ich przeczytać? Fani Lema. Bez dwóch zdań jest to fascynujący dokument historyczny, zawierający początki jednego z najważniejszych pisarzy XX wieku. Była to książka raczej miałka, ale nie żałuję ani jednej spędzonej z nią minuty.

Współczesny czytelnik może wiele wybaczyć książce napisanej w zamierzchłych czasach, ale dydaktyzmu - nigdy. Na nic się nie zda tłumaczenie, że w latach 50-tych inaczej się nie dało, bo autor mógł albo ulec naciskom, albo nie publikować wcale. W końcu nie chodzi tu o ocenę kręgosłupa autora, a o wartość literacką. Dydaktyzm jest zbrodnią niewybaczalną, toteż jego widmo...

więcej Pokaż mimo to