Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

Adam i Ewelina są małżeństwem od lat. Będąc po trzydziestce należą do ludzi sukcesu. On - współwłaściciel agencji reklamowej. Ona - szanowany chirurg. Rajscy wydają się być nie tylko idealnie dopasowani, ale również szczęśliwi. Wykształceni, z dobrze płatną pracą nie myślą o problemach codzienności. Eleganckie mieszkanie, sprzątaczka, urlopy w malowniczych miejscach Europy. O brak środków do życia nie trzeba martwić się, te jednak nie zapewniają wszystkiego, o czym marzyli by. Do nieskazitelnej układanki brakuje tylko jednego elementu...

...dziecka, które jest największym pragnieniem Eweliny. A ta zdecydowanie jest zdeterminowaną kobietą i zrobi wszystko, by osiągnąć upragniony cel. Razem z mężem postanowili podjąć walkę, która okazała się wyboistą drogą do szczęścia. Wpadając w wir badań, zabiegów i kolejnych prób zapłodnienia, liczyli na sukces. Czytelnik poznaje bohaterów, którzy oczekują wizyty w klinice leczenia bezpłodności. Brzuch Eweliny jest delikatnie podkreślony, a wewnątrz kiełkuje nowe życie. Ich radość nie zna granic. Ten obraz zdecydowanie wywołuje uśmiech. Początkowy entuzjazm znika, kiedy ginekolog zupełnie zmienia wyraz twarzy po badaniu USG.

Chwilowe zawieszenie poza rzeczywistością nigdy nie zwiastuje niczego dobrego. Tak też jest w tym wypadku - dochodzi do tragedii, która na zawsze odmieni życie Rajskich. Łzy, żal, ból, który niewyobrażalnie rozdziera serce. Zwłaszcza serce matki. Ewelina musi bowiem urodzić martwy płód.

Katarzyna Kołczewska to polska pisarka, która zadebiutowała w 2013 roku powieścią Kto, jak nie ja? wydaną nakładem Wydawnictwa Prószyński i S-ka. Z wykształcenia jest lekarzem, przyszło jej jednak trudnić się prywatną działalnością. Pasja sprawiła, że pisanie stało się chlebem powszednim, któremu oddaje się z zamiłowaniem. Co zaskakujące - również blogerka. Prowadzi Wyższy poziom przedsiębiorczości, który cieszy się dużą popularnością w sieci. Dodatkowo matka i właścicielka psa. Mieszka na warszawskim Mokotowie. Wbrew sobie jest jej trzecią powieścią. 

Przed lekturą prozy Kołczewskiej liczyłam na to, że uda mi się odkryć kolejną dobrą pisarkę na polskim rynku wydawniczym. I to nie taką, będącą specjalistą od happy endów, bo w tej dziedzinie mam już swoich faworytów. Gdy odłożyłam przeczytaną książkę, pełna wrażeń doszłam do jednego wniosku. Są pozycje, za które chwytamy, by poczuć dreszcz emocji, bądź zrelaksować się. Bywają i takie, które dostarczają nam scen poruszających najtwardsze serca. Czytamy też te, które jak publikacja Kołczewskiej bezceremonialnie odsłaniają rzeczywistość. Nie pokazują tego, co cukierkowo przerysowane. Uwidaczniają samo życie, w którym zwykle nie wszystko idzie z górki. 

Mijają dni, tygodnie, miesiące, a ból jaki przyniosła ze sobą strata, nie mija. Ewelina z dnia na dzień oddala się od męża, którego dotyk wprawia ją w obrzydzenie. Nie potrafi już z nim rozmawiać, a nawet przebywać w jednym pomieszczeniu. Chociaż tragiczne wydarzenie rozegrało się już rok temu, kobieta nadal oczekuje litości, współczucia, ubolewania nad stratą. Życie jednak toczy się dalej. Nikt nie jest w stanie jej zrozumieć tak, jakby tego oczekiwała. Ewelina przestaje reagować na pomocną dłoń siostry, nie docenia starań matki, nie rozumie uwag przełożonego. Młoda lekarka zamyka się w swoim świecie, budując granice, przez które nie są w stanie przebić się zewnętrzne bodźce. Kołczewska nie decyduje się jednak spisywać kolejnych etapów powtotu do normalności. Tworzy opowieść o kobietach - tych silnych i słabych - pokazując, jak jedna pochopna decyzja pociąga za sobą szereg konsekwencji.

Najnowsza powieść Katarzyny Kołczewskiej to książka, którą czytelnik pochłania zachłannie. Każde kolejne zdanie, akapit, strona. Kolejne emocje, oceny, refleksje. Niezauważalnie topniejący w dłoniach tom. Przyznaję, że nie pamiętam kiedy ostatnim razem przeczytałam tak pokaźnych rozmiarów publikację, w zaledwie kilka dni. I to nie tylko moja nieposkromiona ciekawość była wyznacznikiem tempa czytania, ale sposób w jaki swoją opowieść o ludziach, stworzyła pisarka. Język, jakim posługuje się autorka jest prosty i przystępny, mimo iż wyzbyty jest kolokwializmów oraz uproszczeń. Kołczewska maluje słowem niczym najsprawniejsi malarze zapierających dech w piersiach obrazów. Każde kolejno dopisane słowo w tej opowieści nie wydaje się zbędne. W sposobie tworzenia świata przedstawionego począwszy od najmniejszych jego cząstek widać ogromną precyzję i dokładność.

Utrzymujące się na najwyższym poziomie napięcie - to najbardziej zaskakuje. Akcja powieści ani na chwilę nie zwalnia. Każde wydarzenie, które zostało stworzone piórem Kołczewskiej ma swoją rolę w fabule. Nic nie wydaje się być zbędnym. Na dodatek - intensywność doznawanych emocji jest bliska nie powieści obyczajowej. Złość, oczekiwanie czy radość zdają się przypominać odczucia, z którymi spotykamy się przy lekturze publikacji sensacyjnych. Ku mojemu zaskoczeniu mogę powiedzieć, że Wbrew sobie to pozycja, w której dreszczyk emocji miesza się z poruszeniem emocjonalnym. To zdecydowanie nietypowe, ale bardzo przyjemne połączenie.

Sam motyw, temat czy wątek główny nie wystarczy by stworzyć dobrą książkę. Potrzebni są przede wszystkim wyraziści bohaterowie, z których problemami i przeżyciami czytelnik będzie mógł się utożsamiać. Kreacja postaci to jeden większych z atutów Wbrew sobie. Katarzyna Kołczewska nie tylko zadbała o wyraziste ogniwo w centrum akcji, ale również świetnie poradziła sobie z bohaterami drugoplanowymi. Każda z postaci, a także ich relacje interpersonalne, zostały przedstawione na najwyższym poziomie.

Tym, co szczególnie spotkało się z moim zainteresowaniem, była więź matki i córki. Katarzyna Kołczewska poprzez pełne ekspresji oraz emocji opisy idealnie przybliżyła nam uzależnienie Eweliny od matki. Młoda kobieta, niczym dziecko, niejednokrotnie szukała pocieszenia u rodzicielki. W jej mieszkaniu mogła liczyć nie tylko na spokój i dobre słowo, ale również ciepłą herbatę i posiłek. Znów była kilkuletnią księżniczką, która skrywa twarz za spódnicą mamy, odcinając się od świata. Z drugiej strony - Marianna - która nadopiekuńczością próbuje zagłuszyć skrywane od lat poczucie winy. Pragnie, wynagrodzić Ewelinie krzywdę, której ta nie do końca jest świadoma. Tym samym przelewa na nią wszystkie matczyne uczucia, początkowo zapominając, że jest jeszcze ta druga córka, która wycierpiała znacznie więcej.

Justyna - to ona w dzieciństwie dbała o siostrę, chroniła ją od złego. Pozostawiając przeszłość za sobą, boryka się z trudną codziennością. Teraz, już jak dorosła i doświadczona życiem kobieta troszczy się o swoją rodzinę - nastoletniego syna, córkę w wieku szkolnymi i ciężko chorego męża. Sam Robert stara się pomagać żonie jak może, chociaż zaawansowana cukrzyca uniemożliwia mu pracę, a z czasem nawet czynności domowe czy samo poruszanie się. Justyna prowadzi zakład fryzjerski i jest jedyną żywicielką rodziny. Dobrze wie, że każda stracona klientka to mniej pieniędzy. Ogromnie podziwiałam jej charyzmę, chart ducha i wrodzoną odporność na "podbramkowe" sytuacje. To kobieta, która łączy w sobie męską rękę i solidność oraz ogromną wrażliwość, którą niejednokrotnie skrywa pod pancerzem. 

Te misternie stworzone portrety psychologiczne bohaterów zdecydowanie pokrywają się z otaczającą nas rzeczywistością. Nie możemy zarzucić Autorce przerysowania, mimo iż niektóre zachowania bohaterów mogą wprawiać w osłupienie. Pani Katarzyna zdecydowanie stworzyła pasjonującą opowieść, w które wskazała cenę ludzkiego egoizmu, odcięcia się od społeczeństwa. Jednocześnie polska pisarka pokazała, że zawsze, choć przysłowiowe mleko zostało już rozlane, można w każdym momencie spróbować naprawić relacje i choć w jakimś stopniu odbudować raz pozawalane mosty.
Powieściopisarka  w umiejętny sposób wprowadza na karty Wbrew sobie różnorodne problemy, z którymi boryka się współczesne społeczeństwo. Prócz wątku głównego dotykamy istoty destrukcji małżeństwa, tajemnic rodzinnych, depresji, demonów przeszłości, a nawet problemów finansowych. Kołczewska przyglądając się rzeczywistości, odwzorcowuje to, co w życiu napawa smakiem goryczy i wprawia w smutek. Idealnie waży emocje, starając się wpłynąć na pojmowanie świata przez człowieka. Ta niebanalna opowieść o ponoszeniu odpowiedzialności, dojrzewaniu i miłości pokazuje, iż trudności dotykają każdego, a droga do poprawy nigdy nie jest prosta.

Wbrew sobie to nie tylko powieść o utraconym macierzyństwie i żałobie kobiety, która oczekuje współczucia. Najnowsza publikacja Katarzyny Kołczewskiej to przede wszystkim szczera i niezwykle dosadna opowieść o życiu - takim jakim jest. Nie ma jedynie tego, co piękne i podnoszące na duchu. Są problemy, łzy, ból, kłamstwa oraz małe i większe oszustwa. To lektura, w której prawda zmusza do refleksji nad otaczającą rzeczywistością, naszymi zachowaniami i reakcjami osób nam bliskich. Wbrew sobie nie tylko budzi skrajne emocje od złości po wzruszenie. Książka ta przede wszystkim ogłusza, pozostawiając po sobie niezatarty ślad w naszej pamięci. Szczerze polecam!

Adam i Ewelina są małżeństwem od lat. Będąc po trzydziestce należą do ludzi sukcesu. On - współwłaściciel agencji reklamowej. Ona - szanowany chirurg. Rajscy wydają się być nie tylko idealnie dopasowani, ale również szczęśliwi. Wykształceni, z dobrze płatną pracą nie myślą o problemach codzienności. Eleganckie mieszkanie, sprzątaczka, urlopy w malowniczych miejscach Europy....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Każda rodzina ma swoją tajemnicę. Jedna bardziej trywialną, inna - niezwykle mroczną. Trafiając na strzępki informacji z przeszłości, trudno oderwać się od kart, które wręcz proszą się o odkrycie. Idąc krok za krokiem z ciekawością, gdzieś w sercu nieświadomie pojawia się lęk przed przeniknięciem niejasnych faktów. Przecież nie musi być tak, jak się spodziewany. Prawda może zburzyć cały dotychczasowy porządek świata, zwłaszcza, gdy okaże się, że rzeczywistość, w którym żyliśmy była jedynie dobrze skonstruowanym kłamstwem.

Rhiley przez całe dotychczasowe życie była pewna, że jej siostra Lisa, będąc nastolatką, popełniła samobójstwo. Nikt nigdy nie wspominał jej o okolicznościach tych wydarzeń, ona też nie pytała. Po ponad dwudziestu latach, sprzątając dom ojca po jego śmierci, odkrywa, że Lisa wcale nie umarła - jej siostra przybrała nową tożsamość. MacPherson w czasie poszukiwań będzie musiała znaleźć odpowiedź na wiele pytań. Co stało się przed laty? Dlaczego Lisa opuściła dom, rodzinę i miasto, pozostawiając ich bez żadnej wiadomości? I w końcu - dlaczego jej siostra od tak dawna milczy?

Chamberlain to pisarka, której twórczość stopniowo odkrywam. Nie raz już wspominałam, że za sprawą Książkówki trafiłam na literaturę tworzoną przez amerykańską autorkę, i nie żałuję. Popularna twórczyni powieści obyczajowych, które cieszą się sympatią czytelników na całym świecie, zyskuje co raz większą aprobatę wśród polskich książkoholików. Nie boi się poruszać trudnych tematów, robiąc to w sposób wnikliwy i na tyle tajemniczy, że jej książek nie idzie porzucić ot tak między zdaniami. Ponadto w jej lekturach nigdy nic nie bywa oczywiste...

Porządkując dom razem z Rhiley, mimowolnie angażujemy się w życie bohaterki. Kobieta, przygotowując na aukcję miejsce, w którym dorastała, musi uporać się nie tylko z bagażem emocji, ale i masą pamiątek i papierzysk, które po swojej śmierci pozostawił jej ukochany ojciec. Wśród mnóstwa bibelotów, które Frank darzył szczególną sympatią, Rhiley odnajduje zdjęcia siostry - młodej skrzypaczki - i nagrania z koncertów, kiedy ta była jeszcze dzieckiem. Chce zrobić to, czego nigdy nie miała możliwości - poznać siostrę chociażby przez te filmy i fotografie. Obraz Lisy, którego nie mogła zapamiętać jako dwulatka, nabiera dla niej namacalnych cech.

Kolejne etapy poszukiwań i następne, równie zaskakujące odkrycia głównej bohaterki sprawiają, że poznajemy obraz całej rodziny, której kulą u nogi staje się przeszłość. Matka nie potrafi porzucić żalu po śmierci ukochanej córki; ojciec, pełen zmęczenia odznaczającego swe piętno na twarzy, żyje obok bliskich, ale jednocześnie poza nimi. Samobójstwo Lisy wpływa na wszystkich MacPerson'ów. Wszystkim brak brak ciepła, bliskości, a przede wszystkim rozmowy. Każdy jednak inaczej sobie z tym radzi.

Powieść podzielona jest na trzy części. Nie tylko Rhiley, ale także Lisa ze swojej perspektywy przedstawia nam historię sprzed lat. Pozycja, której kolejne rozdziały oparte są na dochodzeniu do teraźniejszości, czyta się z wypiekami na twarzy. Przyznaję, że nie mam pojęcia czego byłam bardziej żądna - momentów, w których będę mogła poznać prawdę od bezpośredniego uczestnika tamtych wydarzeń, czy dalszych poszukiwań młodej MacPherson. Chamberlain zdecydowanie pod tym względem gra na pragnieniach czytającego, irytując go w sobie charakterystyczny sposób.

Amerykańska pisarka jak zwykle porusza w swojej powieści tematy trudne, które wymagają zaangażowania emocjonalnego czytelnika. Chamberlain z premedytacją wchodzi na obszary psychiki bohaterów. Każdy, kto w jakiś sposób na chwilę "dostaje głos" w historii toczy wewnętrzną batalię. Moje spojrzenie w szczególności skierowało się ku Danny'emu. Mężczyzna, który ma za sobą doświadczenie walk na froncie, początkowo budził lęk swoim zachowaniem nie tylko w Rhiley, ale również we mnie. Z czasem, gdy dostrzegłam silny wpływ samobójstwa Lisy oraz życia w ciągłym kłamstwie i niedopowiedzeniach także na jego egzystencję, zaczął wydawać mi się najciekawszą i najbardziej złożoną postacią, której "nie odstępowałam" na krok.

Ważną rolę w opowieści odgrywa też mały instrument - Violka. Przez chwilę niesamowity świat muzyki wydaje nam się okrutnym placem, na którym toczy się nieustanna walka. Wiele spostrzeżeń w tej kwestii nasuwa czytelnikowi profesja Rhiley, która zdecydowanie wydaje się być wybrana pod wpływem samobójstwa siostry. Przez długi czas mamy jedną możliwość - podążać za jej przypuszczeniami i wnioskami. Dopiero kiedy zaczęła się przede mną jawić druga strona medalu, spojrzenie to poszerzyło się. Muzyka, każdy dźwięk, staje się niezwykle pożądanym krzykiem smutku i szczęścia całej rodziny. Piękny odgłos skrzypiec i melodia z nich płynąca, która pojawia się gdzieś w naszym umyśle, roztacza swą "woń" przez całą powieść.

Dodanie opowieści odrobiny zabarwienia kryminalnego nie pierwszy raz wychodzi autorce na dobre. Fakt ten sprawia, że stajemy się detektywem, który nie tyle, co Rhiley pragnie odnaleźć siostrę, ale bardziej jak Danny - znaleźć sprawiedliwość. Byłam rozdarta pomiędzy tymi dwoma postawami bohaterów. Każda w jakimś stopniu wydawała mi się słuszna i właściwa dla rozwiązania całej zagadki. Byłam też ogromnie ciekawa jak w świetle działań rodzeństwa zachowa się poszukiwana, która odchodziła od rodziny z myślą, że nigdy więcej ich nie zobaczy, a oni w ogóle nie będą mieli pojęcia, że tak na prawdę nie popełniła samobójstwa.

Charakterystyczne postacie uwikłane w całą historię sprawiają, że czytelnik porzuca początkową myśl wedle której cała historia jest przewidywalna. Czytając kolejne strony i odkrywając następne tajemnice czułam się co raz bardziej zaskoczona. Mam wrażenie, że tylko Chamberlain potrafi tak silną nicią spajać najbardziej skrajne elementy świata przedstawionego, tworząc jednorodną i mocną, pod względem dostarczanych wrażeń, opowieść. Nie znam żadnej innej pisarki, która sprawiałaby, że czytelnik jej powieści zdaje się być wyłączony na tych kilka momentów, kiedy oddaje się lekturze, z realnego świata. To, co dzieje się tu i teraz, zdaje się być nam obojętne. Bardziej prawdopodobne było, że wystygnie mi obiad albo spóźnię się na pociąg po siostrę, niż możliwość, że odłożę książkę chociażby przed skończeniem rozdziału.

Chamberlain sprawia, że wydarzenia w lekturze idą w jednym z możliwych kierunków. Czytelnik, jak i sama autorka mają pełną świadomość, że wszystko mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej. Czy rozwiązanie jest dobre? Chamberlain pozostawia tę kwestię sumieniu czytającego, który zaczyna zastanawiać się, jak postąpiłby w obliczu podobnego precedensu we własnej rodzinie. Podzieliłby punkt widzenia Dany'ego czy może cieszyłby się razem z Rihley? Bez próby wczucia się w sytuacje bohaterów nie możemy zdecydować o jednokolorowej barwie finału.

"Milcząca siostra" to powieść, która wodzi za nos. Przez nią błądzimy od skrajności w skrajność. Chamberlain niesamowicie miesza, wprowadza zaskakujące rozwiązania, ale nie robi tego odpychająco. To pozycja, którą czyta się błyskawicznie, a która nie nudzi. Myślę, że jej autorka jest jedną z najlepszych przedstawicielek swojego kraju, które tworzą prozę obyczajową. Zdecydowanie polecam powieść, w której tak naprawdę najważniejszą postacią nie jest niewidziana od lat siostra, ale całą rodzina - jako całość i osobne ogniwa. Obiecuję, że tę publikację o barwach ludzkiego kłamstwa przeczytacie z ogromną ciekawością i nieodpartym wrażeniem, że lektura zbyt szybko topnieje w rękach.

Recenzja została opublikowana na moim blogu: http://ksiazki-meme.blogspot.com/

Każda rodzina ma swoją tajemnicę. Jedna bardziej trywialną, inna - niezwykle mroczną. Trafiając na strzępki informacji z przeszłości, trudno oderwać się od kart, które wręcz proszą się o odkrycie. Idąc krok za krokiem z ciekawością, gdzieś w sercu nieświadomie pojawia się lęk przed przeniknięciem niejasnych faktów. Przecież nie musi być tak, jak się spodziewany. Prawda może...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Małe dziecko podchodzi bliżej, puka w szklaną szybę, za którą znajdują się ludzie. Jednak to tylko telewizja, fikcja scenarzystów seriali albo galimatias pragnących życiowego sukcesu i sławy ludzi. Świat, do którego nijak możemy wedrzeć się biernie obserwując sytuację z kanapy. Tylko czy warto wkraczać w świat celebrytów? W końcu tam intryga goni intrygę, a tajemnica, tajemnicę. Czasem przydaje się wstrząs, który zafunduje ktoś z zewnątrz, ktoś, kto wcale nie pragną się tam znaleźć. Być może będzie to detektyw i jasnowidz w jednym, jak było w przypadku świata stworzonego piórem Getnera.

Jacek Przypadek chcąc nie chcąc po ogromnym sukcesie rozwiązanych spraw minionej opowieści, staje się obiektem zainteresowań najbardziej wpływowych osób w kraju. Nic więc dziwnego, że gdy tylko na planie serialu dochodzi do zagadkowego morderstwa jednego z aktorów, sprawa trafia w ręce młodego detektywa. Szantażowany „szołmen” również decyduje się na usługi detektywa-jasnowidza, choć wcale nie ma zamiaru za nie płacić. Ostatnia sprawa, pozornie banalna – poszukiwania narzeczonego uczestniczki wielu reality show, okazuje się wielce korzystna dla samego Przypadka. Znów powracają znajome postacie, by umilić czytelnikom popołudnie.

Pan Getner to scenarzysta sitcomu „Daleko od noszy” oraz serialu komediowego „Ale się kręci”. Dla mnie jednak jest twórcą wielce intrygującej postaci Jacka Przypadka. Na dodatek pisarz ten jest niebywałym obserwatorem najmniejszych w życiu szczegółów, dzięki którym rodzą się tak mądre opowieści, jak te, spisane w "Brzydkiej Miłości". Pan Jacek jest też jednym z twórców literatury, który zaszczycił mnie odpowiedzią na kilka nurtujących mnie pytań, dzięki czemu powstał wyczerpujący wywiad :)

Z pierwszą zagadką, z którą bohater wplątuje się w świat wpływów, dużych pieniędzy i wielu kłamstw jest kwestia zaskakującej śmierci jednego z aktorów serialu „Miłość i medycyna”, który ginie... na planie ostatniego odcinka, w jakim miał wystąpić. Denat za sprawą swojego odejścia znalazł wśród kolegów i koleżanek wielu wrogów. Niektórym zalazł za skórę jeszcze wcześniej, nim odnaleziono go nieżywego w trumnie niezbędnej do sceny pogrzebu. Kto zapił? Komu zależało na śmierci mężczyzny? Pytań jest wiele, jednak Przypadek zna odpowiedź na wszystkie, przez co czytelnik sam zaczyna poddawać wątpliwości jego rzekome umiejętności jasnowidzenia.

„Ludzie uwielbiają wierzyć w takie nadprzyrodzone bzdury. Zresztą, im bardziej przestają wierzyć w Boga, bo przecież nauka wyklucza Jego istnienie, tym bardziej wierzą w inne bzdury, które z nauką nie mają nic wspólnego.”*

Dalej na drodze detektywa, którego niezmiernie polubiłam (nie wiem czy postać literacka może jeszcze bardziej przypaść czytelnikowi do gustu), staje dawny „znajomy”. Ten epizod życia Przypadka został według mnie wymyślony do najmniejszego szczegółu perfekcyjnie. Czytając rozwiązanie, otwierałam oczy ze zdumienia, przekonując się, co autor tym razem sympatykom Jacka. Pan Getner niesamowicie potrafi wodzić czytelnika za nos! Trochę byłam zła, że udało mu się skutecznie mną manipulować, ale radość z odkrycia prawdy była niewątpliwie większa niż rzekoma złość. Te kilkadziesiąt stron to moim skromnym zdaniem mistrzostwo!

Do trzeciego incydentu podchodziłam z ogromną rezerwą. Precedens opatrzony kryptonimem „Blondyn wieczorową porą” nie zakładał ogromnego zaskoczenia czytającego, gdy Przypadek poznawał wstępne informacje na temat zajścia. Wszystko wydawało się zbyt przewidywalne, zbyt oczywiste i przejrzyste. Dobrnąwszy jednak do zakończenia okazało się, iż nie tak bacznie i skrupulatnie przyglądaliśmy się szczegółom, jak detektyw, choć i my mieliśmy okazję poznać perspektywę tych samych osób, co przyjaciel Błażeja. Wyszło jak zwykle oryginalnie i zabawnie :)

Przyznam, że zaczynając czytać kontynuacje przygód Jacka Przypadka, nieco obawiałam się, czy autor będzie w stanie w równie zabawny i inteligentny sposób kontynuować kreację bohatera. Po pierwszej części wydawało się jednak w jakimś stopniu, że postać została w pełni zaprezentowana przed czytelnikami. Żartobliwość, ogromna erudycja i niebywała inteligencja zauroczyła nie tylko żeńską część bohaterek opowieści Pana Getnera, ale i tą część czytelniczek.

„- Jemu naprawdę wydaje się, że potrafi każdego prześwietlić na wylot. Jak aparat Roentgena.
Dopiero ostatnie słowa pana Fryderyka dotarły do Marzeny. No właśnie. Ona w przeciwieństwie do swojego patrona wierzyła w to, że wzrok Jacka rzeczywiście ma wiele wspólnego ze słynnymi promieniami X.”*

Dawno się tak nie ubawiłam, jak podczas lektury „Pana Przypadka i celebrytów”. Autor niezwykle umiejętnie operując słowem, zaprosił nas do przeżywania rzeczywistości, która dla portali plotkarskich jest istnym rajem. W końcu każda afera, a zwłaszcza takie, w jakich uczestniczy główny bohater opowieści to materiał na pierwszą stronę gazety. Magazynu, który niestety nie każdy będzie oglądać z uśmiechem.

Każda ze spraw, jakie pochłonęły w mniejszym lub większym stopniu Jacka, była opisana tak, by czytelnik z lekturą ostatniej strony, doznawał niemałego zaskoczenia. Myślę, że w tym aspekcie pisarz wypadł niezwykle dobrze, nie pozwalając rozwikłać zagadek nie tylko podkomisarzowi Łosiowi czy jego pomocnikowi – starszemu aspirantowi Somańce, ale także samym czytającym. Ciekawą rolę odgrywały też wtrącenia od samego autora. Wydawać by się mogło, że cała historia nie jest spisana, leż opowiadana z ogromnym rozbawienie ze zdezorientowanej osoby spoglądającej na tysiące słów zapełniających strony. Dialog z czytelnikami uważam za kapitalne rozwiązanie! - dzięki temu opowieść tworzona piórem, nabiera realizmu.

Cieszę się, że w kolejnej części przygód bohatera wykreowanego przez POLAKA, nie zabrakło postaci, które bardzo polubiłam w pierwszej odsłonie serii. Przyczyną mojej niemałej radości był zdecydowanie fakt, iż Pan Getner postanowił rozbudować nieco wątek Błażeja i nieco naprostować relacje uczuciowe między bohaterami całe powieści. Przyznam, że najmniej spodobało mi się rozwiązanie zamieszania z zakochanymi kobietami krążącymi wokół Przypadka. Miejmy jednak nadzieję, że kolejna część przyniesie wyjaśnienie i w tej kwestii :)

„[...] wyciągnęła rękę w stronę Jacka. Ten wstał, nachylił się i delikatnie pocałował jej dłoń. - No proszę. I w dodatku jest pan szarmancki.
- Ja używam tylko słowa grzeczny – powiedział Przypadek, siadając z powrotem na swoim miejscu. - A kobiecych dłoni nie potrafię ściskać, więc muszę je całować.
- A dlaczego pan musi?
- Bo uważam, że ściskać można cytrynę, a nie ciało kobiety [...]”*

Śmiało pragnę wysnuć tezę, że seria o przygodach Jacka Przypadka nie jest zdecydowanie tylko i wyłącznie kryminałem, czy pozycją detektywistyczną. Znacznie więcej w niej np. komedii, ku radości wielu czytających, także mnie. Nie brak obyczajowości i kapki przygodówki. Zdecydowanie jest w niej jednak najwięcej oryginalności i świeżości, jaką niesie za sobą proza Pana Getnera spisana na zaskakująco dobrym, jak na współczesną literaturę, poziomie językowym. Z drugą częścią widzę rozwój kunsztu pisarskiego, aż strach pomyśleć jak wypadną w jej cieniu kolejne odsłony przygód Przypadka.

Utwór Pana Jacka Getnera jest świetną odskocznią od codzienności, choć to właśnie życie codzienne opisuje. Zdecydowanie to jedna z lektur, przy której można odpocząć i zrelaksować się, oddając się wyłącznie lekturze. Niezauważalnie można też toczyć grę z Przypadkiem, ale zwykle kończy ona się zerowym wynikiem po naszej stronie. Mimo to polecam wypróbowanie tej walki każdemu, kto szuka w literaturze magii słowa pisanego. Pan Getner niewątpliwie razem z jasnowidzem – Jackiem Przypadkiem, czarują i oczarowują.

*Cytaty pochodzą z książki „Pan Przypadek i Celebryci”, kolejno ze stron: 129, 71, 208.

** Recenzja została opublikowana na moim blogu KSIĄŻKI-MEME.

Małe dziecko podchodzi bliżej, puka w szklaną szybę, za którą znajdują się ludzie. Jednak to tylko telewizja, fikcja scenarzystów seriali albo galimatias pragnących życiowego sukcesu i sławy ludzi. Świat, do którego nijak możemy wedrzeć się biernie obserwując sytuację z kanapy. Tylko czy warto wkraczać w świat celebrytów? W końcu tam intryga goni intrygę, a tajemnica,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ziemianinie, jeśli to czytasz, oznacza, że jesteś w gronie wtajemniczonych. Nasz sekret, który jeszcze tylko przez ułamki sekund pozostanie utajony, dotyczy książki niezbędnej prawidłowej egzystencji emocjonalnej. Choć zapewne nic nie rozumiesz z moich słów, tak jak ja nie rozumiałam sensu powstania Numeru 21, nie przerywaj lektury. Nie podłapało mnie psychiczne rozchwianie, ani nie zamieniłam się w robota zaprogramowanego przez NASA albo inną podobną jej organizację. Dopuściłam się jedynie pewnych działań w mojej kapsule mieszkalnej na Ziemi – zajrzałam do „Niezbędnika obserwatorów gwiazd”...

Rozpoczynając lekturę tej nietypowej powieści, wkraczamy do świata pełnego przemocy i przemilczeń. Świata, w którym tak naprawdę nie można żyć pełnią życia. Nie są w nim ważne marzenia i talent, ale praca i przystosowanie się do panujących warunków. Zwłaszcza, jeśli tak jak Finley jesteś jedynym białym w drużynie koszykarskiej. Człowiekiem, za którym ciągnie się przeszłość wypierana mimowolnie ze świadomości.

Pan Matthew to amerykański pisarz, który światowy rozgłos uzyskał z publikacją swojego debiutanckiego dzieła pt. „Poradnik pozytywnego myślenia”. Powieść zyskała aprobatę nie tylko w wersji pisanej, ale również jej ekranizacja ściągnęła tłumy ludzi do kin, także w Polsce. Autor ma za sobą kolejne powieści, które zaraz po premierze, zapragnięto przenieść na duży ekran.

Niekiedy życie przysparza nam wielu trosk, smutków i łez. Czasem jednak gorycz skrywa się głęboko w sercu, nie chcąc by rozum przyjął do wiadomości traumatyczną sytuację. Słone krople, które wcale nie spływała po twarzy, zalegają gdzieś wewnątrz, jakby oczekiwały na właściwy moment, na odpowiednią osobę, przed którą nie będzie nam wstyd płakać. Bo przecież tylko prawdziwy przyjaciel potrafi wylewać łzy razem z nami, sprawiając tym ulgę.

„Prawie wszystko można zniszczyć. Wszystko jest kruche. Tymczasowe.”*

Czytając całą książkę, czułam się niczym Russ – zawieszona w przestrzeni. Moim kosmosem stała się rzeczywistość literacka, tak inna, ale bardzo podoba do otaczających mnie zjawisk. Nie mogłam przestać trwać w tym stanie, chcąc rozszyfrować reguły rządzące kosmosem, zasady wyznaczające bieg rzeczywistości. Zbliżając się do końca, wszystko zaczynało się klarować. Przyjaźń, rodzina, miłość – od zawsze uważałam, że to najwyższe wartości. Cieszę się, że ktoś, w tak sprawny sposób postanowił pokazać młodszym, jak i starszym czytelnikom, co powinno wieść prym w życiu.

Tak jak Finley'a, cały czas dręczyły mnie myśli dotyczące Numeru 21. Ciągle był gdzieś we mnie nieuzasadniony niepokój, lęk przed tym, co pisarz mógł zapisać dalej. Z każdą kolejną stroną dochodziło do mnie, że Pan Quick nie pisze powieści science-fiction, ale odtwarza realne życie – traumę pourazową, która dotyka tak wiele dzieciaków w moim wieku, a także osoby starsze. Jak ja zachowałabym się w obliczu utraty rodziny? Na dodatek tak niespodziewanej straty w zaskakujących okolicznościach? Czy moja psychika byłaby w stanie wytrzymać tak ogromny ciężar?

Mój ziemski przewodnik Finley – te słowa szczególnie zapadły mi w pamięć. Ileż to ludzi, którzy tak jak Finley wyciągnęli pomocną dłoń, pojawiło się w naszym życiu? Przyglądając się doskonale wykreowanym postaciom dwóch rozgrywających i Erin, odkrywałam w nich te cechy, które często mogłabym przypisać moim przyjaciołom. Zapis relacji, jakie istniały między nimi zdecydowanie stanowi odzwierciedlenie przyjaźni czy miłości, jakie doświadczamy w życiu. Pan Matthew spisywał to, co „leżało mu na serduchu” - a to jest najczęściej najwłaściwsza droga, by stworzyć coś niepowtarzalnego.

„Spoglądam w oczy Russella. Próbuje powstrzymać łzy. Zastanawiam się, czy naprawdę myśli, że jego rodzice są na statku kosmicznym, czy też używa kosmosu jako pewnego rodzaju tarczy – warstwy słów, dzięki którym może się swobodnie i szczerze wyrażać, prawie jak w przebraniu, choć brzmi to bardzo dziwnie.”*

Bardzo podoba mi się, że pisarz, tak często poruszał wagę literatury w życiu młodego człowieka. Pojawił się tak mój ukochany „Mały Książę”, świetnie odzwierciedlający zagubienie Russella w otaczającym go świecie. W powieści nie zabrakło także wzmianki o kultowej, głównie wśród młodzieży, ale także i dorosłych, serii o Harrym Potterze. Klub czytelniczy był strzałem w dziesiątkę jak dla mnie, mola książkowego. Jeśli jednak o niego chodzi, mimo że niezwykle intrygowały mnie główne postacie, raczej nie mogłabym do niego dołączyć. Niemniej jednak przyznam, ze przez kilka sekund niedostępnym umysłom ziemskich istot, zaczęłam zastanawiać się, czy aby ponownie nie spróbować wgłębić się w pierwszą część tej poczytnej serii :)

Początkowo byłam bardzo zawiedziona tym dziwnym, a nawet nieco irracjonalnym zakończeniem. Z czasem jednak zrozumiałam, że to właśnie koniec jest wisienką na torcie, idealnym podsumowaniem całego odrealnienia publikacji. Moment nieuchronnej decyzji Finley'a, jego rozmowę z Russem, czytałam ze łzami w oczach. Pięknym było zobaczyć w literaturze ludzi, dla których przyjaźń, wzajemna akceptacja i niejako milczenie, stało się deską ratunku – kołem, rzuconym, gdy wir wciągał go w swoje czeluście.

„Za każdym razem, kiedy myślę sobie, że świat jest paskudny, że życie nie ma żadnego znaczenia, przypominam sobie, że to tu jest i zawsze na mnie czeka – mówi Russ. – Zawsze mogę spojrzeć w kosmos i się zachwycić, bez względu na to, co się dzieje. A gdy spoglądam w górę, moje problemy robią się takie małe. Nie wiem czemu, ale zawsze czuję się wtedy lepiej.”*

„Niezbędnik obserwatorów gwiazd” to książka dla każdego, kto chce na chwilę się zatrzymać. Idąc przez życie, niczym ciemną noc, w której nie możemy być niczego pewni, stanąć i spojrzeć w niebo pełne gwiazd. To, co ponad horyzontem, jest tym co jest przed nami – niepewną przyszłością. Pan Matthew pokazuje, że ogromnie ważną prawdę życia. Stara się pouczyć swoich czytelników, by nie być jedynie dla siebie, ale żyć w poczuciu, że nasze poczynania mogą pomóc innym. Każdy z bohaterów jego książki żyje i kroczy krętymi ścieżkami rzeczywistości dzięki komuś. Powieść ta jest wskazówką, by nie cofać dłoni, gdy ktoś nam bliski, potrzebuje ucieczki z jednej wielkiej czarnej dziury.

*Cytaty pochodzą z książki „Niezbędnik obserwatorów gwiazd”
**Recenzja zaopatrzona w dodatkowe fragmenty i cytaty zostanie opublikowana na blogu KSIĄŻKI MEME

Ziemianinie, jeśli to czytasz, oznacza, że jesteś w gronie wtajemniczonych. Nasz sekret, który jeszcze tylko przez ułamki sekund pozostanie utajony, dotyczy książki niezbędnej prawidłowej egzystencji emocjonalnej. Choć zapewne nic nie rozumiesz z moich słów, tak jak ja nie rozumiałam sensu powstania Numeru 21, nie przerywaj lektury. Nie podłapało mnie psychiczne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Powroty bywają trudne. Zwłaszcza te do ojczystej ziemi, z dalekiego kraju. I nie tylko odległość odgrywa tu rolę. Ważniejsze jest to, co pozostawiliśmy, często uciekając od problemów, wymagań i oczekiwań przyjaciół oraz rodziny. Dorotka też próbowała uciec, teraz wraca. Czeka na nią dorosłość, przed którą ukrywała się na obczyźnie. Życie wiele od niej wymaga, zwłaszcza, że wiele zaryzykowała decydując się na własny, nieco sprzeczny z początkowymi założeniami, scenariusz na pierwsze dorosłe kroki.

Pani Izabela Sowa to pisarka, która od lat gości na polskim rynku wydawniczym. Jej powieści ku radości wielu czytelników ukazują się w przeróżnych wydawnictwach już od dwunastu lat. Sympatię książkoholików przyniosła jej tzw. seria owocowa, z której najbardziej znaną pozycją jest „Zielone jabłuszko” - książka kilkakrotnie wznawiana. W 2013 roku po raz pierwszy wydała swoją powieść z krakowskim wydawnictwem Znak. Kolejną, która ujrzała światło dzienne dzięki Krakowianom jest dzieło pt. „Powrót”, które swoją premierę miało w sierpniu tego roku.

Dorota to ponad trzydziestoletnia kobieta, która powraca do kraju, by spróbować dorosnąć. Wcześniej zrezygnowała z tego, porzucając studia na ASP i wyjeżdżając za granicę. Teraz, gdy jej znajomi są już w związkach, a czasem nawet starają się o dzieci, ona wraca, by zacząć wszystko od nowa. Nie są jej w głowie już zabawy, które ominęły ją, gdy przyjaciele ze studiów bawili się na juwenaliach. Ona wtedy poznawała tajniki tatuażu, pozwalające jej utrzymać się w Polsce po powrocie. Tylko czy posiadanie pracy to jedyny wyznacznik bycia dorosłym?

Entuzjastycznie nastawiona po lekturze „Azylu”, w którym odnalazłam w końcu coś dobrego w prozie Sowy, zaczęłam lekturę „Powrotu”. Obstawiałam, że czeka mnie równie miłe popołudnie z książką, co poprzednim razem. Zachęcona okładką, zarysem fabuły i tekstami na okładce zaczęłam swoją podróż z pisarką, której publikacje ukazują się od lat.

Przed sobą miałam lekturę, którą zdobiła niesamowita grafika. Dziś dochodzę do wniosku, że okładka to jedna z nielicznych rzeczy, która sprawiła, że na mojej twarzy podczas czytania pojawił się uśmiech. Byłoby to może i trochę zrozumiałe, gdyby był to krwawy kryminał, dramat albo horror, jednak to nic z tych rzeczy. Trudno powiedzieć mi cokolwiek dobrego o powieści, na której tak bardzo się zawiodłam.

Główna bohaterka to ponad trzydziestoletnia kobieta, którą mimo wieku autorka uparcie nazwała Dorotką. O ile zdrobnienie to na początku było zjadliwe, pojawiając się po raz enty na setnej stronie stanowiło największą przyczynę irytacji. Moim zdaniem dziewczyna, choć na okładce zapowiadano iż będzie silna, często można było idealnie przypasować do pieszczotliwego zwrotu, którym nazywamy zazwyczaj małe dziewczynki.

„Dla byle obrazka nie warto się dziarać.”*

Długo zastanawiałam się o czym tak naprawdę jest najnowsza powieść Pani Izabeli. Mimo że dziwnie to zabrzmi po lekturze – nadal nie mam do końca pojęcia. Miała to być powieść o dorosłości, jednak trudno mi powiedzieć, czy tak do końca jest. Dorotka powinna być, jak przystało na tatuażystkę – twarda i zdecydowana. Czytelnikowi podczas lektury zdaje się raczej, iż jest ona kompletnie niezdecydowana i zbyt bojaźliwa, by wkroczyć w prawdziwe życie. Zawsze pozostają gdzieś za nią wspomnienia, od których nie potrafi się skutecznie odciąć, decydując się na cokolwiek.

Patrząc z dystansem – pisarka dokonała czegoś, z czym jeszcze się nie spotkałam. Choć książka jest podzielona na duże rozdziały w postaci pór roku i mniejsze – numerowane, zdaje się, jakby Pani Sowa umieściła całą rozgrywającą się akcję poza czasem. Momentami jest to nawet ciekawe i nowatorskie, zwłaszcza w prozie polskiej, ale z kolejnymi stronami zaczynamy się zastanawiać czy tak naprawdę nie wstrzymuje to biegu książki i dalszych perypetii bohaterki.

Ludzie chcą po prostu wyglądać, nic więcej. Bywa, że jakiś wzór bez treści zachwyca ją niczym skrzydła ważki. Ale zawsze u innych.”*

Międzyczas to słowo, które niesamowicie krąży po mojej głowie od czasu, gdy zamknęłam „Powrót”. Bowiem wiele jest w tej publikacji retrospekcji. Na początku czytający przyjmuje je z entuzjazmem, licząc, że dowie się czegoś ciekawego na temat bardzo skrytej osoby, jaką jest Dorotka. Lecz potem uświadamia sobie, że powroty do lat minionych jakimi raczy nas duet pisarka + bohaterka, nic tak naprawdę nie wnosi, a tylko nuży czytelnika. Czasem można w nim wyłapać kilka pouczających fraz, jednakże następuje to bardzo rzadko.

„Zdjęcia to tylko kawałek papieru. A papier przyjmie wszystko. Natomiast prawdziwe rzeczy...”*

Młoda kobieta, która miała dorosnąć po powrocie do ojczystej ziemi, cały czas żyje złudzeniami, chwilami, których podobno nie chce pamiętać i marzeniami, do których nie chce się przyznać. Jedynie to sprawia, że postać wykreowana przez Panią Sowę wydaje się możliwą w swym realnym istnieniu. Wszystko, co wokół niej się dzieje, odbiega od rzeczywistości, jaką znamy. Istnieje jakby poza czasem, z możliwością umieszczenia wydarzeń w różnych przedziałach...

Najbardziej szkoda mi, że tak rzadko pojawiali się bohaterowie pokroju babci, którzy tak naprawdę wzbudzali emocje czytelnika, sprawiali, że lektura stawała się lżejszą. Bardzo lubiłam, gdy pojawiała się ta starsza osoba, za każdym razem w jakiś sposób wspominająca Marczuka. To, jak mówiła, zachowywała się w stosunku do Dorotki było świetnym obrazem międzypokoleniowej miłości.

„Nie będę straszyć po śmierci. Co najwyżej rozczaruje robaki!”*

Jedynym ciekawym wątkiem, który sprawił, że z większym zainteresowaniem zaczęłam przewracać strony „Powrotu” była część o działce. Sama, mieszkając w domu jednorodzinnym nigdy nie doświadczyłam niedziel spędzanych w zaciszu kilku arów za miastem. Ba.. tą ciszę i spokój miałam na własność w każdy dzień tygodnia. Minione lato to miesiące, w których moja przyjaciółka spędzała pierwsze dni z rodzicami na działce, namiętnie opowiadając mi o co raz dalszych pracach wykończeniowo-dekoratorskich, dlatego też pojawienie się RODos dodało tej pozycji uroku. Znacznie lżej czytało mi się fragmenty związane z miejscem, do którego Dorotka często zaglądała razem z Igorem.

Bohater ten, choć czasem mnie denerwował swoim ograniczeniem spojrzenia na świat do jednej, jedynej osoby, jaką był on, też tchnął w publikację nieco pozytywnej energii. Przy nim Dorotka nie była już małą Dorotką, a już bardziej dojrzalszą Dorotą, która nie zachowuje się jak mała rozkapryszona dziewczynka. Lubiłam kobietę, która u boku modela wędrowała ścieżkami w środku miasta, będąc nie tylko rozważną mówczynią, ale przede wszystkim uważną słuchaczką.

„(...) Dorotka zrozumiała, że ze złudzeniami jest jak z nałogiem. Nie da się od nich uwolnić, można je tylko zmienić na inne.”*

Podsumowując muszę z żalem przyznać, że Dorotka, jak brzmi opis z tyłu okładki – rozczarowała wszystkich, także mnie. Spodziewałam się znacznie więcej kreatywności i optymizmu po byłej studentce ASP, zajmującej się tatuażami. Wierzyłam, że odnajdę w pozycji pokłady zamiłowania, pasji i radości, która sprawi, że jeszcze bardziej będę chciała sprawić sobie tatuaż. Tego jednak zabrakło. Brak było mi ogólnego kierunku powieści, większych zaskoczeń i choćby odrobiny napięcia. Książka za bardzo została przesycona męczącą wręcz melancholią bohaterki, a bieg wydarzeń, choć ujęto w „Powrocie” cały rok kalendarzowy, za bardzo spowolniony i zbyt ubogi jak na tak długi okres. Trudno mi polecić powieść, po której tak wiele oczekiwałam, a która tak bardzo mnie zawiodła. Póki co na razie odpuszczę sobie zmagania z literaturą Pani Sowy, gdyż na trzy przeczytane pozycje, dwie wypadły kiepsko...

*Cytaty pochodzą z książki "Powrót", kolejno ze stron: 73, 74, 42,131 ,96

Recenzja została opublikowana na moim blogu: ksiazki-meme.blogspot.com

Powroty bywają trudne. Zwłaszcza te do ojczystej ziemi, z dalekiego kraju. I nie tylko odległość odgrywa tu rolę. Ważniejsze jest to, co pozostawiliśmy, często uciekając od problemów, wymagań i oczekiwań przyjaciół oraz rodziny. Dorotka też próbowała uciec, teraz wraca. Czeka na nią dorosłość, przed którą ukrywała się na obczyźnie. Życie wiele od niej wymaga, zwłaszcza, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Niezłomność, wytrwałość, poświęcenie... Czasem mimo wszystkich trudności, częściej przeciw oczekiwaniom rodziny i racjonalnemu spojrzeniu otaczających go ludzi. Niesamowita odwaga stojąca w oporze do dyskryminacji ze względu na narodowość, poglądy czy religię. Hektolitry wylanych łez, nigdy nie upadających na palestyńską czy amerykańską ziemię, lecz kolejne strony opowiadanej bez ogródek czy zbędnych słów historii. Opowieści Ahmada, który zza gałęzi drzewa migdałowego spoglądał na utraconą przeszłość, w nadziei na lepsze jutro. Jutro, które nie wiadomo co przyniesie...

Jeden wybór, jedna ulotna chwila sprawia, że życie ulega diametralnej zmianie. Egzystencja, która i tak nie była lekka wśród krwi niewinnych i niesprawiedliwych sądów, trafia na pełną kamieni, raniących stopy, drogę. Dwunaste urodziny Ahmada stają się początkiem dorosłości, a końcem dzieciństwa. Ojciec trafia do więzienia, dom zostaje zrównany z ziemią, a siostra umiera. Chłopiec ma świadomość, że wszystko, co nastąpiło jest jego winą. Nie ma wyboru - musi zaopiekować się rodziną, utrzymać ją i odnaleźć przysłoniętą mglistym widmem lepszą przyszłość. Tylko czy szczęśliwe życie jest jedynym celem, do którego zmierza Hamid obdarzony matematycznym geniuszem, zdającym się nie być ograniczony żadnymi limitami?

Pani Michelle, która z niezwykłym kunsztem spisała swoim piórem fascynującą historię Palestyńczyka, to Amerykanka z żydowsko-polskimi korzeniami. Rodzinne przywiązanie do tradycji i mocno podkreślane więzi z Izraelem, towarzyszyły jej przez całe młodzieńcze życie. Chęć zwrócenia uwagi na dramatyczny los i niejednokrotnie niepotrzebnie utracone szczęście stąpania po świecie Palestyńczyków, zrodziła się podczas studiów na Uniwersytecie Hebrajskim. Jednak, tak jak dojrzewają owoce tytułowego „Drzewa migdałowego”, tak w kobiecie ukształtować musiał się dystans, pozwalający w pełni przekazać emocje i pragnienia dwudziestoparolatki. Jak twierdzi, jej książka, która jest owocem to manifest nadziei na zgodne życie Izraela i Palestyny.

„Przeszłość jednak zawsze znajdzie sposób, by o sobie przypomnieć.”*

Choć każdy ma świadomość istnienia konfliktu palestyńsko-izraelskiego, wielokrotnie mijany jest on z niekłamaną obojętnością i zatrważającym znieczuleniem. W relacjach telewizyjnych, artykułach prasowych brakuje pierwiastka prawy i realności, który pozwoliłby się na moment zatrzymać, zastanowić, skierować wzrok na to, co trudne i chwilami nawet nierealne. Człowiek chciałby przetrzeć ze zdziwienia oczy, jak gdyby zobaczył senną marę, która zniknie, gdy zamkniemy i przysłonimy na ułamek sekundy oczy. Pani Michelle przychodzi jednak z książką, by zatrzymać rękę dążącą ku zbyt mocno zamglonemu spojrzeniu, pozwalając odnaleźć w literaturze prawdę o tym, czego doświadcza człowiek kilka tysięcy kilometrów dalej. Choć czy faktycznie jest to tak odległe miejsce dla serc niejednego mieszkańca nawet naszego kraju, którego korzenie nadal trzymają się kurczowo zniszczonej cierpieniem palestyńskiej ziemi?

„Ich siła tkwi w korzeniach, tak głębokich, że nawet po ścięciu pnia wypuszczały młode pędy, z których wyrastały nowe pokolenia. Zawsze wierzyłem, że siła mojego narodu, tak jak drzew oliwnych, bierze się z naszych korzeni."*

Każde kolejne zdanie pozwala otworzyć serce, czasem zamknięte w bańce nierealnych historii z happy endem, które serwuje czytelnikowi ba (!) polski, ale nawet światowy rynek książki. Amerykańska pisarka daje możliwość oswojenia się z tym, co trudne i bezlitośnie niesprawiedliwe. Jednocześnie ukazując w innej, niż tej, do której dotąd przywykliśmy, scenerii rodzinę i podstawowe wartości, którymi kierują się ludzie. Postacią, do której maksym najbardziej się przywiązałam i osobą, której chłonęłam obecności w życiu rodzinnym Ahmada był Baba. Jego wrażliwość, a jednocześnie inteligencja wynikająca nie z kolejno zdobywanych pokładów wiedzy, a ze zwykłej ludzkiej mądrości, niejednokrotnie pozwalały mi dłużej zatrzymać się nad stroną, kontemplować, w choćby wewnętrznej ciszy z trudem utrzymywanych na wodzy emocji, każde kolejne słowo.

„Moim obowiązkiem jako ojca jest cię chronić. - Klepnął się w pierś. Na jego rękach dostrzegłem ślady po przypaleniach papierosami. - Mężczyzna jest nikim, jeśli nie chroni swojej rodziny. Obiecaj mi, że zrobisz dobry użytek ze swojego życia. Nie wdawaj się w tę walkę. Spraw, że będę z ciebie dumny. Nie pozwól, żeby moje aresztowanie zniszczyło ci życie.”*

Spotkania z Babą z czasem nie miały jedynie wielkiej wartości dla Ahmeda próbującego odnaleźć receptę na ujarzmienie myśli idących z nim od pewnej ciemnej nocy, ale także dla mnie, szukającej jakże znacznych wskazówek. Nie były to tyle drogowskazy, przez które wyznaczona droga, okazała by się drogą do sukcesu. Były to raczej myśli, które pozwalają mi cały czas wierzyć w własną siłę i szansę odkrycia przeze mnie tego, co w życiu jest najpiękniejsze. Czego? Miłości, kolorów, nieodkrytych miejsc, rodziny, słów? Piękno tkwi w najbardziej zaskakujących rzeczach, i mam nadzieję, że przyjdzie mi je stopniowo odkrywać.

„Starałem się przestrzegać rad Baby. Zanim ocenisz człowieka, spróbuj sobie wyobrazić, jak sam byś się czuł, gdyby to samo przytrafiło się tobie.”*

Publikacja została podzielona na cztery części – kolejne okresy w życiu najpierw chłopca, potem młodzieńca, aż w końcu ojca. Z każdym kolejnym etapem na linii wyznaczanej przez egzystencje Ahmada przyglądamy się innym rozterkom i wahaniom. Razem z młodym geniuszem odkrywamy świat znajdujący się poza dobrze znanymi terenami, a czasem i normami społecznymi. Ryzykujemy, próbujemy walczyć z samym sobą. Jednocześnie nie pozwalamy tłamsić potrzeby dobra dla drugiego człowieka. Choć Hamid poznaje gorycz porażek, podnosi się. Razem z jego upadkiem i siłą, pozwalająca podnieść zranione ciało z ziemi, uświadamiamy sobie, że to nie sukces buduje geniuszy i spełnionych marzycieli. To właśnie powstanie po niepowodzeniu stanowi o wielkości człowieka.

„Miarą sukcesu nie jest to, ile niepowodzeń nas spotkało, ale to, w jaki sposób na nie reagujemy.”*

Historia Ahmada, pachnie nie tylko migdałami zbłąkanymi wśród liści, jak wielu tamtejszych ludzi, w otaczającej rzeczywistości. Jak każdy maleńki owoc spadający z migdałowca obok drzew oliwnych niosących nadzieję, tak codziennie upada wielu, znikając wśród twardej ziemi okalającej każdy centymetr dopiero co żywego ciała. Sylwetki, z której z jedną miną, strzałem, krzykiem uszła jedna z wielu dusz. Dusz, w których były emocje, pragnienia, marzenia i zwyczajne chwile najdrobniejszych radości w tak okrutnej rzeczywistości. A co najważniejsze była w nich niesamowita siła i potrzeba miłości, brakującej wielu osobom, które mijamy w ferworze chodnikowych zawirowań codzienności.

„Wspiąłem się na drzewo. Nazywaliśmy je z Abbasem 'Szahid', czyli ;świadek', bo spędzaliśmy na nim tyle czasu, obserwując Arabów i Żydów, że było dla nas niczym towarzysz zabaw zasługujący na własne imię. Drzewo oliwne po lewej stronie Szahida nazwaliśmy Amal, 'nadzieja', a po prawej – Sa`ada, 'szczęście'.*

Książka zdecydowanie uczy. I nie mam tu na myśl zawiłych matematycznych zagadek, które każdorazowo wywoływały na mojej twarzy zaskakujący uśmiech. Ahmad i jego postawa pokazują, że nie należy tracić ani chwili w życiu, które i tak biegnie zbyt szybko. Czy tak prędko jak chłopiec z okładki dążący ku... wyzwoleniu? Przebaczeniu? Marzeniom? Nie wiem, nie mam pojęcia. Sądzę jednak, że każdego z nas ludzi, niezależnie od narodowości, pochodzenia czy koloru skóry stać na próbę podjęcia walki. Batalii o siebie, rodzinę, zupełnie obcych ludzi. Co czeka na końcu drogi? To już zależy od konkretnej jednostki, jej wytrwałości, a czasem też uporu. Czy uda się nam zgromadzić w sobie tak wielkie pokłady odwagi jak Ahmedowi? Czy zdołamy dobiec w kierunku, w którym wyruszył wątły dwunastolatek o niecodzienna, jak na swój wiek, sile ducha? Tylko gdzie dotarł główny bohater, jak potoczyła się jego wędrówka przez odrapane dzielnice, piękne domostwa i zaskakujące swoim rozmachem budynki? Myślę, że wobec tylu pytań, które stawiam, trudno będzie nie poczuć wzmożonej chęci poznania wnętrza „Drzewa migdałowego”. Dziś, jutro, a może za kilka lat... Nigdy przecież nie jest za późno, by otworzyć serce na prawdę.

Niezłomność, wytrwałość, poświęcenie... Czasem mimo wszystkich trudności, częściej przeciw oczekiwaniom rodziny i racjonalnemu spojrzeniu otaczających go ludzi. Niesamowita odwaga stojąca w oporze do dyskryminacji ze względu na narodowość, poglądy czy religię. Hektolitry wylanych łez, nigdy nie upadających na palestyńską czy amerykańską ziemię, lecz kolejne strony...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Afrodyta nie tylko posiadała nieprzeciętną urodę, ale i była od dawien dawna pożądaną przez wszystkich. Piękna bogini nie raz miała swój odpowiedni wśród kobiet, którym przyszło stąpać po ziemi. Zjawiskowe, powabne, pełne zdecydowania, a często i sprytu – mężczyźni nie potrafią przejść obok nich obojętnie. Jednak czy urodziwa, ale biedna dziewczyna może stać się ulubienicą salonów, arystokratką, a co dopiero przyjaciółką króla Stanisława Augusta Poniatowskiego i księcia Potiomkina?

Autorka powieści, w którą postanowiłam się zagłębić, to rodowita wrocławianka, która od ponad trzydziestu lat mieszka w Kanadzie. Pani Stachniak to przede wszystkim absolwentka anglistyki Uniwersytetu Wrocławskiego i Uniwersytetu McGill w Montrealu. Twórczość Pani Ewy była początkowo publikowana wyłącznie w kanadyjskich magazynach literackich. Choć mieszka za oceanem, jej książki zostały wydane w ojczystym kraju. Są to cztery powieści, wśród których znajduje się czytana przeze mnie - „Ogród Afrodyty”. Prócz tego spod pióra pisarki polskiego pochodzenia wyszły: „Konieczne kłamstwa”,”Dysonans” oraz „Katarzyna Wielka. Gra o władzę”. Pani Stachniak zdobyła uznanie nie tylko wśród polskich czytelników, ale i książkoholików z całego świata.

Zofia ma tylko jedną szansę, by odmienić swój los i z ubogiej Greczynki przeistoczyć się w kobietę opływającą w luksusach. Wszystko zależy tylko od tego, jak wykorzysta swoja nieprzeciętną urodę i zawładnie męskimi pragnieniami by zdobyć to, czego pragnie dla niej matka.

„Każda kobieta umie rozłożyć nogi, ale nie każda potrafi się nauczyć, jak nie zanudzać.”

Kiedy po raz pierwszy przeczytałam opis książki, wiedziałam, że nie będę mogła przejść obok niej obojętnie. Tło historyczne, osiemnastowieczna Europa i możliwości snucia fikcji literackiej, jakie jawiły się przed Panią Ewą kusiły za każdym razem, gdy ponownie mój wzrok padał na okładkę czy zapowiedzi na którejś z kolei stronie. W końcu, mimo obaw, że nie sprostam lekturze, zdecydowałam się by przeczytać historię, którą na kanwie autentycznych wydarzeń, stworzyła polska pisarka. Teraz, już dość długo po lekturze muszę powiedzieć, że nie zawiodłam się, a książka choć minęło sporo czasu od zakończenia jej lektury, nadal pozostała w pamięci i zadomowiła się w szufladce opatrzonej napisem „pozytywne wrażenia” ;)

Muszę przyznać, iż nie pamiętam kiedy ostatnim razem czytałam książkę tak długo jak „Ogród Afrodyty”, choć ta niezwykle przypadła mi do gustu. Pozycja Pani Stachniak wpadła w moje ręce już w maju, jednak na długie wakacyjne miesiące wylądowała na półce i przeleżała tam do października, mimo że błogie leniuchowanie zakończyłam miesiąc wcześniej. Jednak za każdym razem gdy spoglądałam na regał, coś „wierciło mnie od środka”. I tak, przy wolnej chwili nie odmówiłam sobie, przesiedziałam z książką, i już zimną herbatą do późnych godzin nocnych, i do końca przeczytałam historię Zofii stworzoną piórem Pani Ewy.

„Tak wygląda śmierć, pomyślała. Moment straty zbyt przejmujący, aby go pojąć. Chwila złączenia bólu z miłością. Chwila bez 'jestem' i bez 'będę'. Tylko wspomnienia, rozpraszane i zacierane przez czas.”

Co bardzo mi się spodobało od samego początku – Autorka postawiła na akcję rozgrywającą się dwutorowo. Czytelnik miał okazję jednocześnie poznawać losy młodej Zofii, jak i już dojrzałej, ale schorowanej - na łożu śmierci. Z każdą kolejną stroną obserwujemy nie tylko chorobę, która co raz bardziej pochłania kobietę, ale i perypetie dziewczyny, która z biednej Greczynki przeistoczyła się w ulubienicę salonów osiemnastowiecznej Europy. Powrót do wspomnień zagnieżdżonych w otchłaniach duszy Zofii stanowi niejako rozrachunek z życiem, w którym nie zawsze postępowała zgodnie z moralnym punktem widzenia. Przypomina sobie ludzi, których nie tylko zraniła, ale i tych których kochała i przez których była uwielbiana.

„Życie poszczególnych ludzi jest ze sobą złączone, związane na różne, najbardziej tajemnicze sposoby. Tak, życie to łańcuch zdarzeń, które wtórują sobie jak echo. Ich znaczenie jest ukryte do czasu, aż ujawni je jakiś neutralny czynnik, na przykład przypadkowe spotkanie czy nagłe olśnienie.”

Wydaje mi się, że obok dwutorowości powieści największym atutem jest właśnie tło, o którym wspominałam. Historia jest moim konikiem i uwielbiam się wczytywać w publikacje, w których autorzy opierają na niej fabułę choć w niewielkiej, ale odgrywającej pewną rolę, części. Buzia śmiała mi się sama za każdym razem, gdy kojarzyłam historycznych bohaterów czy miejsca, w których rozgrywały się kolejne wydarzenia. Jeszcze więcej radości dawało mi poznawanie, tego, co nieznane za każdym razem, gdy wpisywałam hasło w wyszukiwarkę, czytałam opis lub oglądałam zdjęcia, by później powrócić do lektury mając w głowie inny i zdecydowanie mniej rozmazany obraz rzeczywistości, w której w danej chwili przychodziło żyć postaciom „Ogrodu Afrodyty”.

Sama bohaterka, choć miejscami początkowo mnie irytowała, została ukazana jako silna kobieta, której nie zabrakło zdecydowania, w najważniejszych momentach. Bywała nie tylko przedstawiana jako pełna kobiecości i seksualności przedstawicielka płci pięknej, ale przede wszystkim jako inteligentna i sprytna dziewczyna, która nie dała przyzwolenia na to, by żyć wg z góry określonych konwencji, a spełnić swe pragnienia. Zofia nie tylko nie siedzi cicho i jest gotowa, by wyrażać swoje zdanie w pełni zdecydowanie, ale także budzi podziw mężczyzn i jest adorowana, co z kolei sprawia, iż wiele Szlachcianek czuje do niej po prostu nienawiść i jest zazdrosna o kobietę, która w taki sposób potrafi wykorzystywać swoje atuty.

„Bóg jest Wielkim Inżynierem ludzkiego losu, posyłając nas na szachownicę życia i dając nam do ręki narzędzia, które mają pomóc w naszej ziemskiej wędrówce. Gdy krzyżują się nasze losy, gdy okoliczności stykają ze sobą dwie dusze, trzeba skłonić głowę przed Wielkim Planem Istnienia.”

Po lekturze nadchodzi mnie jedno fundamentalne pytanie – Czy Zofia zaznała szczęścia? Czy można zaznać je cały czas za czymś goniąc lub uciekając przed opiniami innych w ochronie dobra własnej rodziny? Nie mi to oceniać, jednak myślę, że trudno było złapać radość z codzienności, najdrobniejszych spraw i znamiennych wartości jakie niosło za sobą kochanie. Tylko czy Zofia kiedyś w pełni kochała? Czy tylko „skakała z kwiatka na kwiatek” w poszukiwaniu pełni, jakiej oczekiwała od życia? Myślę, że największą miłością, na którą się zdobyła było uczucie, jakim darzyła własne dzieci, choć nie zawsze to okazywała, starała się dla nich o to, co najlepsze.

„(...) szczęście to delikatna roślina, która wymaga słońca i deszczu, aby rosnąć, która zwiędnie i uschnie w ukryciu.”

Podsumowując, muszę powiedzieć, że dawno nie miałam okazji czytać powieści, która usatysfakcjonowała by mnie, mimo tego, ze jej czytanie nie było błyskawiczne. Wręcz przeciwnie – chwilę, gdy mogłam trzymać książkę otwartą przed sobą o jeszcze jeden tydzień dłużej, były chwilami radości w poznawaniu historii Zofii napisanej (uwaga!) przyciągającym czytelnika, niczym magnes, stylem Pani Ewy. Myślę, że autorka dopuściła się nie małego mistrzostwa, bo nie oszukujmy się – do historycznych wydarzeń, która nierzadko nudzą wielu, nie łatwo jest zachęcić, a z pewnością mogę powiedzieć, iż jej książka przypadnie do gustu nie tylko pasjonatom historii :)

Wyd. Znak literanova
Kraków 2013, 512 str.
Ocena: 9/10 Niecodzienna

Afrodyta nie tylko posiadała nieprzeciętną urodę, ale i była od dawien dawna pożądaną przez wszystkich. Piękna bogini nie raz miała swój odpowiedni wśród kobiet, którym przyszło stąpać po ziemi. Zjawiskowe, powabne, pełne zdecydowania, a często i sprytu – mężczyźni nie potrafią przejść obok nich obojętnie. Jednak czy urodziwa, ale biedna dziewczyna może stać się ulubienicą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wielu z nas narzeka, kiedy rano trzeba wcześnie wstać i iść kolejny dzień z rzędu do szkoły, dobrze wiedząc, że czeka Nas znów ta sama (męcząca) rzeczywistość. Jednak czy tak samo czuje się osoba, która dotąd żyła z dala od cywilizacji, a nauka jest dla niej szansą na wydostanie się z przysłowiowej „dziury zabitej dechami”? Czy warto, zwłaszcza, gdy obok rozwoju idą w parze marzenia, podjąć decyzję wbrew opiniom „życzliwych”?

Mała japonka Ochiyo, kiedy trafia do Akademii sztuk walki, wie, że spełniły się jej najskrytsze marzenia. Los nie mógł być bardziej łaskawy dla nieco wyobcowanej chłopczycy, która pragnęła stać się wielką wojowniczką. Niestety, jej szczęście nie trwało długo. Z biegiem czasu przekonuje się jednak, że nauczyciele również potrafią być nie tylko kapryśni, ale również niesprawiedliwi i agresywni. Dziewczyna przekonuje się również, że walką są nie tylko kopnięcia czy ciosy, ale również pokonywanie własnych lęków i przeciwności losu. W tym wypadku może pomóc tylko prawdziwa przyjaźń, której rozwój będzie możliwy jedynie dzięki zaufaniu. Jednak jak poradzić sobie z dojrzewaniem i przyjaźnią, kiedy za rogiem czyha wróg?

Na drodze mojej czytelniczej wędrówki pojawiła się kolejna debiutantka – Pani Emila Przyczyna. Jest ona osiemnastoletnią uczennicą I Społecznego Liceum Ogólnokształcącego w Zamościu. Zaledwie rok starsza ode mnie nastolatka, zafascynowana kulturą japońską, osadziła akcję swojej pierwszej (ale jak mniemam nie ostatniej) powieści właśnie w Japonii, pokazując czytnikom, że na Ziemi istnieją jeszcze zakątki, gdzie ludzie potrafią żyć bez telewizora czy internetu.

Siedząc na lekcji polskiego usłyszałam, że młodzież powinna więcej czytać, zwłaszcza teraz, póki są jeszcze „piękni”, a na starość ukazywać swoją przystojność intelektualną. Muszę powiedzieć, że będąc osobą czytającą na każdym kroku, mam często problem z doborem lektury. Bardzo często chwytam za pozycję o życiu, które pokazują czytelnikom różne oblicza tego, co może spotkać każdego z Nas. I tak też było w przypadku „Pierwiastka buntu” Emilii Przyczyny. Zachęcił mnie przede wszystkim opis powieści, gdyż sztuki walki nie są mi obce – moja siostra trenuje kilka i bywało, że byłam jej „materiałem” do ćwiczeń ;)

Muszę przyznać, że po lekturze byłam pełna wrażeń. Młoda pisarka świetnie wprowadziła Nas w akcje, ukazując nie tylko japońską rzeczywistość, ale również problemu, z jakim spotykała się mała Ochiyo, która była w swojej wiosce „odmieńcem”. Przyznaję, że z chęcią czytałam kolejne strony lektury. Pani Emilia ma nie tylko lekki styl, ale także potrafi trafnie opisać emocje, jakie mogły towarzyszyć dziewczynce, która została doświadczona przez życie.

„ - Ochiyo, wiem, że to może zabrzmi śmiesznie i raczej nie zmieni, ale ja nie chcę, żebyś tam szła - wyznała Mika.
- Wiem Mikuś, ja też tego nie chcę, ale tak trzeba – powiedziałam i czule pogłaskałam swoją siostrę z wyboru po głowie, zupełnie tak jak moja mama zwykła głaskać mnie. (...)”

Główna bohaterka przeżywa podczas nauki w Akademii transformację – z dziecka w kobietę. Autorka umiejętnie pokazuje czytelnikowi myśli i uczucia, które krążą po głowie dojrzewającej Japonki. Wszystkie słowa i wyznania Ochiyo zapisane są bardzo realnie, co nadaje lekturze atrakcyjności. Pozycję czyta się jednym tchem, a Pani Emilia, mimo młodego wieku, trafnie zaznacza wartości ważne w życiu nastolatki – przyjaźń i pasję.

Choć często nużą mnie skomplikowane opisy organizacji, czy zgrupowań, tym razem było inaczej. Kilkustronicowy zarys działania Zakonu i poszczególne drogi, które mogą wybrać członkowie, bardzo mnie zainteresowały. Czytając poszczególne możliwości wyboru, zastanawiałam się nie tylko, która byłaby najlepsza dla dziewczynki, ale również gdzie mogłabym się sprawdzić ja, czy moja siostra.

„Odkryłam także dwie potężne siły, jakimi były dla mnie kłamstwo i dyplomacja oraz nowe nieograniczone możliwości, jakie te dwie rzeczy dla mnie stwarzały. Na początku było to dla mnie tylko zabawą, niewinnym głupstewkiem, ot takim sobie niepotrzebnym kuszeniem losu, które bardzo lubiłam. Z czasem zauważyłam, że za pomocą tych dwóch rzeczy mogę uzyskać od różnych osób to, co mi się żywnie podoba lub wpaść w tarapaty. (...)”

Bez cienia wątpliwości muszę przyznać, że najlepszym wątkiem „Pierwiastka buntu” była przyjaźń Ochiyo z Miką i Reiką, które jak prawdziwe przyjaciółki, mimo znaczącej pozycji dziewczyny, starały się ją traktować jak równą sobie. Ponadto ich zachowanie i wsparcie oraz otwartość na problemu pokazały, że w myśl słów Zenty Mauriny Raudive: „Czym dla ptaka są skrzydła, tym dla człowieka jest przyjaźń: wznosi go ponad proch ziemi”. Bardzo się cieszę, że Pani Przyczyna umieściła w swej powieści wątek prawdziwej, a przede wszystkim silnej przyjaźni, gdyż działa to tylko na plus lektury;)

Podsumowując, przyznaję, że kolejna debiutująca Polka, mile mnie zaskoczyła. Czym? Przede wszystkim lekkością z jaką stawiane są kolejne słowa. Pozycja Pani Emilii jest przede wszystkim idealna dla osób, które zostały doświadczone przez życie. Myślę, że dzięki publikacji, podążając razem z bohaterką wyboistą drogą w kierunku przyszłości, zrozumieją, że nic nie dzieje się bez przyczyny, a nawet najgorsza sytuacja może zakończyć się pozytywnie ;)


Książkę mogłam przeczytać dzięki uprzejmości wydawnictwa Novae Res.

Wyd. Novae Res
Gdynia 2012, 311 str.

Wielu z nas narzeka, kiedy rano trzeba wcześnie wstać i iść kolejny dzień z rzędu do szkoły, dobrze wiedząc, że czeka Nas znów ta sama (męcząca) rzeczywistość. Jednak czy tak samo czuje się osoba, która dotąd żyła z dala od cywilizacji, a nauka jest dla niej szansą na wydostanie się z przysłowiowej „dziury zabitej dechami”? Czy warto, zwłaszcza, gdy obok rozwoju idą w parze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

We współczesnym świecie coraz więcej osób pisze. Jedni robią to dla przyjemności i w domowym azylu, inni – dla korzyści materialnych. Są jeszcze ludzie,, którzy łączą dobre z pożytecznym. Jednak co zrobić, jeśli człowiek MUSI pisać? Co byś zrobił, gdyby od dziennej normy dwóch zapisanych stron, zależało życie wielu ludzi i losy świata?

Pan Krzysztof Bielecki jest autorem czterech książek. Wbrew pozorom „Defekt pamięci nie jest jego debiutem. Wcześniej ukazały się takie powieści jak: "Miasto to gra" , "Kod, czyli rzeczy, które zauważasz w mieście, gdy wpatrujesz się w nie odpowiednio długo" oraz "Raz na kilkaset lat" podpisane jego nazwiskiem. Czwarta, wspomniana już publikacja autora jest najbardziej przystępną spośród czterech książek tego autora, choć szereg niestandardowych rozwiązań fabularnych z pewnością także i tym razem wywoła pewne kontrowersje.

Kool Autobee – pracownik biurowy uzależniony od toneru, doświadcza nietypowego problemu. Podczas przeprowadzanego remont w kuchni znajduje swoją dawną, znienawidzoną pracę z lat szkolnych, która przydaje mu się do zatknięcia dziury. Problemy w domu, karteczki na stoliku nocnym, i codzienne informacje o kolejnych katastrofach, nie pozostawiają bohaterowi złudzeń, że wina może leżeć po jego stronie. Początkowo sceptyczny nastój do konieczności pisania jeszcze bardziej się wyostrza, gdy Kool dochodzi do wniosku, że zapisanie dwóch stron dziennie, będzie teraz jego codziennym obowiązkiem. Od tej pory musi dzielić czas pomiędzy codzienność, zapobieganie zniszczeniu świata poprzez zaprzestanie pisania oraz podążanie śladami zawiłej intrygi, która doprowadza go do coraz dziwniejszych ludzi, miejsc i sytuacji, sprawiając, że jego dotychczas uporządkowane życie zaczyna nabierać zupełnie nowych barw i zmierzać w nieprawdopodobnym kierunku.

W ogromie pozycji, często zapychanych tandetnymi czytadłami odnajdujemy nie tylko tytuły wydane przez wielkie i popularne w Polsce wydawnictwa, ale również książki, które zostały wydane w własnym nakładem przez autorów. Do tych drugich z pewnością czytelnicy podchodzą: po pierwsze - znacznie ostrożniej, po drugie – rzadziej, gdyż promocja jest znacznie mniejsza i często niewiele osób wie o istnieniu danego czytadła. Na pomoc przychodzimy my – Blogerzy – zawsze w pełni szczerzy i . Bardzo się cieszę, że udało mi się przeczytać „Defekt pamięci”, bo naprawdę warto. Ale dlaczego?

„ (…) Podświadomość często płata nam figle. Pomieszało ci się to, co zmyślone z tym, co prawdziwe. Taki defekt pamięci.”

Kiedy chwytałam za pozycję, nie wiedziałam czego mogę się spodziewać. Przyznaję, że nieco obawiałam się lektury, gdyż nie czytuję za często takich powieści. Jednak z każdą kolejną stroną zauważałam, że książka coraz bardziej mnie wciągnęła. Nim się spostrzegłam minęłam setną stronę, skąd do samego końca nie było już daleko. Wszystko to zawdzięczam lekkiemu, a zarazem magnetycznemu stylowi autora. Nawet sytuacje, które wyłaniały się z innych, a te z jeszcze innych, wcale mnie nie dziwiły, wręcz jeszcze podsycając moją uwagę. Za to należy się Panu Krzysztofowi ogromny plus ;)

„(...) przez całą szkołę podstawową wpajano mi, że muszę czytać, przez co zacząłem myśleć o kontakcie z literaturą jako czymś, co wyłącznie być musi, a pod żadnym pozorem nie może być wynikiem własnej, autonomicznej decyzji. Lektura jako przykry obowiązek”

W tej niecodziennej pozycji spodobało mi się szczególnie to, że czytelnik nigdy nie wie co się wydarzy, a każdy wątek, wprowadzany przez Pana Krzysztofa Bieleckiego, niesie ze sobą cząstkę ekscytacji i zaskoczenia. Kiedy zaczynamy kolejny rozdział, możemy śmiało powiedzieć, jak niegdyś Sokrates: „Wiem, że nic nie wiem”. Rodrigo, Czarnoksiężnik, Człowiek o srebrnej skórze czy facet jedzący skręty z czasem stają Nam się nie tylko bliscy, ale również pozostają w pamięci nawet wtedy, kiedy to okazuje się, że większość jest owocem wyobraźni innych Piszących.

Motywator, który poniekąd jest najważniejszą częścią pozycji, wprawia Nas czasem w zakłopotanie, częściej w zdziwienie. Jestem ciekawa skąd Pan Krzysztof miał tak rozmaite pomysły na owe „przyczyny” ludzkiego pisania, albo raczej „skutki” jego braku. Zaciekawiła mnie również kwestia NaNoWriMo. Początkowo myślałam, że istnieje ono jedynie w świecie wykreowanym przez pisarza, a kiedy wpisałam hasło w wyszukiwarkę, czekało mnie chyba największe zaskoczenie związane z nietuzinkową powieścią „Defekt pamięci” ;)

Podsumowując, muszę przyznać, że pozycja Pana Krzysztofa jest najdziwniejszą i najbardziej zakręconą, a jednocześnie zaskakującą (pozytywnie oczywiście) publikacją, jaką w ostatnim czasie czytałam ;) Moim zdaniem książkę powinien przeczytać każdy, ponieważ TAKIEJ lektury jeszcze nie było. Na pewno po lekturze nie powtórzycie słów znanej polskiej piosenki: „Ale to już było”.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Panu Krzysztofowi Bieleckiemu ;)

Książka wydana własnym nakładem w ramach
Akademickich Inkubatorów Przedsiębiorczości
Warszawa 2012, 154 str.
Ocena: 8/10 Bardzo dobra

We współczesnym świecie coraz więcej osób pisze. Jedni robią to dla przyjemności i w domowym azylu, inni – dla korzyści materialnych. Są jeszcze ludzie,, którzy łączą dobre z pożytecznym. Jednak co zrobić, jeśli człowiek MUSI pisać? Co byś zrobił, gdyby od dziennej normy dwóch zapisanych stron, zależało życie wielu ludzi i losy świata?

Pan Krzysztof Bielecki jest autorem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Są na świecie postaci, które budzą w każdym z nas grozę. Choć w ogólne ich nie znamy, z pewnością nie darzymy ich sympatią. A jakie uczucia towarzyszą nam, kiedy okazuje się, że ktoś taki umiera? Nie tak dawno świat obiegła informacja o tym, że jeden z najbardziej wpływowych i niebezpiecznych terrorystów współczesnych czasów – Osama Bin Laden został zlikwidowany. Wielu z Nas nie mogło uwierzyć w tą wiadomość, inni zastanawiali się jak do tego doszło. A co powiecie na to, aby móc cofnąć się w czasie, do wydarzeń z dnia 2 maja 2011? Taką możliwość daje Nam Pan Chuck Pfarrer w swojej najnowszej publikacji pt. „Operacja Geronimo”.

Chuck Pfarrer pochodzi z rodziny o wojskowych tradycjach. Syn poszedł w ślady ojca, będącego oficerem marynarki, trafiając do elitarnych oddziałów specjalnych Navy SEAL. Ukończył Akademię Wojskową Staunton, studiował psychologię kliniczną. W 1981 r. odbył podstawowy trening dla komandosów SEALs i przez osiem lat służył w Ameryce Środkowej, na Bliskim Wschodzie i w siłach NATO w Europie. Mężczyzna wchodził w skład legendarnego już SEAL Team Six, który zasłynął ostatnio jako oddział odpowiedzialny za likwidację Osamy Bin Ladena. W czasie swojej kariery wojskowej brał m.in. udział w pochwyceniu Abu Abbasa – terrorysty odpowiedzialnego za porwanie statku „Achille Lauro” (wśród zakładników byli również Polacy, wśród nich Małgorzata Potocka i Wojciech Gąssowski). Po zakończeniu czynnej służby Pfarrer pracuje jako redaktor specjalizujący się w tematyce antyterrorystycznej, publikuje kolejne powieści oraz z powodzeniem radzi sobie w Hollywood jako scenarzysta. Choć walczy z chorobą nowotworową, ma w planach kolejne powieści.

„Prezydent Barack Obama słyszy transmitowany za pośrednictwem satelity głos jednego z żołnierzy SEAL Team Six: „Geronimo, Echo, KIA”. Oznacza to jedno: elita elit służb specjalnych udowodniła, ile jest warta - Osama Bin Laden nie żyje. Wkrótce prezydent ogłasza to całemu światu. Czy jednak poznaliśmy prawdę o wydarzeniach tamtej nocy?” - powyższy opis, pochodzący ze strony wydawnictwa, intryguje. Autor, mając możliwość porozmawiania z kolegami, którzy brali udział w ataku zakończonym śmiercią Osamy Bin Ladena, tworzy powieść na miarę XXI wieku. Bezpośrednio zaczerpnięta relacja, pozwoliła nie tylko na autentyczne opisanie akcji likwidacji terrorysty, ale również pokazała, że rzeczywistość nieco odbiegała od wersji, jaka została ogłoszona przez amerykańskie władze. Książka Pfarrera wzbudziła wiele kontrowersji, a jej treści, do ostatniej chwili utrzymywane w tajemnicy, natychmiast po premierze, trafiły na listę bestsellerów „The New York Timesa”.

Chwytając za pozycje, liczyłam nie tylko na poznanie prawdziwej historii wydarzeń z dnia 2 maja 2011, ale również dreszczyk emocji – mimo że jestem dziewczyną, bardzo lubię poczuć się, jakbym biegała wśród kul świstających wokół. Czy autentyczny opis sprostał moim wymaganiom czytelniczym? Choć autor w trakcie trwania akcji operuje wieloma, nieznanymi dotąd potencjalnemu czytelnikowi, pojęciami, język jest lekki, dzięki czemu nasza uwaga zostaje pochłonięta na długie godziny. Co szczególnie mi się spodobało? Pozycja jest napisana niczym dobra powieść sensacyjna, mimo że wiedzie o rzeczywistych sytuacjach.

Idąc dalej należy również pochwalić autora za niesamowity podział fabuły. Na pierwszych kartach książki możemy przeczytać o drodze specjalnych oddziałów Navy SEALs, jaką pokonali od swojego utworzenia, po misję opatrzoną kryptonimem „Neptune Spear – Włócznia Neptuna”. Dalej odnajdujemy Osamę Bin Ladena od najmłodszych lat. Jego biografia jest na tyle szczegółowa, że ja, jako czytelnik byłam pod wielkim wrażeniem. Naprawdę nie wiem skąd Pan Chuck Pfarrer zdobył takowe informacje. Ostatnią część powieści stanowi zapis samej akcji od podszewki. Co ciekawe –amerykański pisarz postanowił ułatwić Nam lekturę, wyposażając pozycję w słowniczek pojęć.

„Bin Laden odrzucił koc, którym był przykryty. Kiedy postawił stopy na podłodze, poczuł, że dom drży. Miał przed sobą dziewięćdziesiąt sekund życia”

Spodobało mi się również to, że Pan Pfarrer zdradza Nam wiele sekretów związanych z elitarną jednostką i naborem do niej. I choć, aby dotrzeć do lektury samej operacji, musimy przebrnąć ponad trzysta stron, warto przeczytać pozycję przynajmniej właśnie ze względu na owy opis SEALs-ów. Przyznaję, że, jak każda dziewczyna, która ma w sobie mimo wszystko coś z faceta, z wielką chęcią czytałam zwłaszcza tą część pozycji.

Podsumowując, przyznaję, że „Operacja Geronimo” jest właśnie jedną z tych publikacji, które nie trzeba, ale WARTO przeczytać. Myślę, że opis wydarzeń, jaki przedstawił Pan Chuck Pfarrer będzie spotykać się z uznaniem społeczeństwa przez długie lata, a nasi „następcy” będą mogli dowiedzieć się więcej o misji wymierzonej przeciwko Bin Laden-owi, nie tylko z podręczników od historii ;)

Książkę mogłam przeczytać dzięki uprzejmości wydawnictwa Znak literanova

Wyd. Znak literanova
Kraków 2012, 350 str.
Ocena: 6/10 Niezła

Są na świecie postaci, które budzą w każdym z nas grozę. Choć w ogólne ich nie znamy, z pewnością nie darzymy ich sympatią. A jakie uczucia towarzyszą nam, kiedy okazuje się, że ktoś taki umiera? Nie tak dawno świat obiegła informacja o tym, że jeden z najbardziej wpływowych i niebezpiecznych terrorystów współczesnych czasów – Osama Bin Laden został zlikwidowany. Wielu z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Piłka nożna i kobieta ? Każdy facet powiedziałby z pewnością NIE. Dlaczego ? Tak jak ostatnio stwierdził mój kolega z klasy: „ No przecież ty na pewno nawet nie wiesz co to ten duży prostokąt za facetem w krótkich spodenkach i dużych rękawicach…” – kobiety oglądające mecze to dwie różne sprawy, a co dopiero grające w tą dyscyplinę…

Pan Bogusław Zalcman to 54- letni emeryt mieszkający w Chocianowie. Od wielu lat działa w klubie piłki nożnej kobiet - LUKS Ecoren Ziemia Lubińska , a jego zamysłem było napisanie historii mającej popularyzować piłkę nożną kobiet. W Polsce coraz więcej dziewcząt uprawia tę dyscyplinę sportu, jednak wciąż traktowana jest ona z przymrużeniem oka i nie ma takiej rangi i takiego uznania jak w innych krajach, a kobiety grające w piłkę nożną traktowane są czasami jak jakieś dziwadła.

Muszę przyznać, że od dawna miałam ochotę na tą pozycję. Dlaczego ? Znam kilka osób, które dyskryminują płeć piękną, tylko dlatego, że są kobietami. I o tym właśnie jest owa pozycja – o dziewczynach, które chcą robić „swoje”, choć teoretycznie piłka nożna uznawana jest za sport wyłącznie dla mężczyzn. Moje bardzo pozytywne nastawienie, nie tylko do pozycji, ale również do samego autora, który miał genialny pomysł na publikację, nie zmieniło się (na szczęście!) po lekturze. Mimo to, przyznaję, że książka to nie tylko same plusy, ale również kilka minusów.

A co dobrego znalazłam w tymże utworze ? Najbardziej spodobało mi się to w jaki sposób autor opisywał przebieg meczów – poprzez swoje (nader dokładne) opisy pisarz sprawił, że czułam się, jakbym była na dobrym meczu. Na dodatek, choć wydarzenia były opisywane z perspektywy drużyny „Korenu”, Pan Bogusław pozostawał obiektywny – wytykał nie tylko błędy przeciwników, ale również Anki i jej przyjaciółek. Przyznaję, że tym autor zapunktował u mnie i myślę, że byłby dobrym komentatorem podobnych rozgrywek ;)

„Napastniczka może zawalić i dziesięć razy, ale jeśli tylko strzeli jedną bramkę, szczególnie dającą zwycięstwo, to od razu jest bohaterką meczu. Obrończyni może grać wyśmienicie przez cały czas, ale jak tylko popełni jeden błąd, po którym drużyna traci bramkę i przegrywa, od razu to przez nią mecz jest przegrany.”

Idąc dalej, pragnę zaznaczyć, że ciekawym zabiegiem było również wplecenie wątku młodzieńczej miłości – urozmaicało to rozgrywki i problemy nastolatek. Niestety, muszę powiedzieć, że autor nie do końca spisał się w swoim zadaniu. Tak jak na początku rozkwitająca miłość Mateusza i Ani, pierwsze „końskie” zaloty, były nie tylko ciekawie opisywane, ale również nadawały akcji wigoru, tak z czasem postępy i kryzysy ich uczucia stały się strasznie przewidywalne. Myślę jednak, że było to niewielkim minusem dla powieści, zwłaszcza, że nie w przedstawionej przez autora rzeczywistości nie to było najważniejsze.

Przechodząc z kolei do kwestii bohaterów sądzę, że tu autor spisał się na medal – były pozytywne osoby, dzięki którym kolejne strony pozycji można było czytać z uśmiechem na ustach, ale również złe ogniwa, które mimo wszystko wzbogaciły akcję, robiąc w życiu „Koguta”, jak to nawiano w drużynie Anki, niezłe zamieszanie. Myślę, że najbardziej kontrowersyjną postacią był Mateusz, którym z pewnością na samym początku książki dziewczęta były oczarowane, a który wręcz grał na nerwach, w dalszym biegu wydarzeń.

Spodobało mi się to, że Pan Bogusław poruszył ważną w dzisiejszym świecie, nie tylko dla młodzieży, ale również dorosłych sprawę ZAZDROŚCI. Pisarz idealnie pokazał, że częstym powodem kłótni wśród partnerów są „domysły” i plotki, z których rodzi się zazdrość Pan Zalcman idealnie przedstawił, że bardzo często to właśnie mężczyźni traktują Nas – kobiety jak swoją własność i nawet najmniejszy kontakt z innym chłopakiem, jest przez nich kwitowany głupim uśmieszkiem czy wręcz nieuzasadnionymi pretensjami.

„- (…) Ale jakbym się którejś spodobał, to pewnie by mi o tym powiedziała…
- Jak będziesz czekał, aż Ci się jakaś wprost oświadczy, to rzeczywiście możesz się nie doczekać. (…)”

Cieszę się, że jak na tego typu powieść, były również zabawne sytuacje. Do najlepszej z zaliczam „inteligencję” Franka – kolegi Mateusza w związku z stosunkami damsko-męskim. Nie ukrywam, że śmiać mi się chciało, kiedy przeczytałam, że według Franciszka, to dziewczyna powinna ujawnić swoje uczucie. Nie ukrywam, że takowe zachowanie jest nie tylko rzadkie, ale również w dzisiejszym świecie wręcz zadziwiające. Mimo to, muszę powiedzieć, że chciałabym kiedyś zobaczyć, jak kobieta oświadcza się mężczyźnie ;)

Podsumowując, przyznaję, że mimo swoich plusów i minusów pozycję oceniam pozytywnie. Myślę jednak, że nie jest to książka, którą przeczytałabym więcej niż jeden raz. Sądzę, że lektury o takowej tematyce są świetnym sposobem na ukazanie współczesnemu społeczeństwu, że przecież „Wszystko jest dla ludzi” ;)

Wyd. Novae Res
Gdynia 2009, 220 str.
Ocena: 6/10 Niezła

Piłka nożna i kobieta ? Każdy facet powiedziałby z pewnością NIE. Dlaczego ? Tak jak ostatnio stwierdził mój kolega z klasy: „ No przecież ty na pewno nawet nie wiesz co to ten duży prostokąt za facetem w krótkich spodenkach i dużych rękawicach…” – kobiety oglądające mecze to dwie różne sprawy, a co dopiero grające w tą dyscyplinę…

Pan Bogusław Zalcman to 54- letni emeryt...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Miłość... Śmiało mogę powiedzieć, że to temat bez dna. Bo przecież każdy z nas odczuwa kiedyś charakterystyczne motylki w brzuchu, co chwilę zastanawiając się, co to faktycznie znaczy. Kiedy po raz kolejny spoglądam na książkę, leżącą tuż koło mnie, czuje ogrom myśli, które wręcz pchają się na moje usta. Dlaczego aż tyle emocji wywoła we mnie jedna, z wielu pozycji jakie miałam możliwość przeczytać? Czy zmieni ona moje życie, moje spojrzenie na świat, tak jak to było w przypadku głównej bohaterki ? A może dzięki niej w końcu coś zrozumiem ?

Sylwia jest studentką ostatniego roku historii sztuki, a za dwa tygodnie wychodzi za mąż. Od zawsze przykładna córka, wychowana w tradycyjnej, arystokratycznej rodzinie, posłuszna narzeczona Marcela Brodnickiego. Wszystko w jej życiu wytyczała tradycja – nawet długość włosów do ślubu. Jednak młoda Pani Kujawczak nie wie do końca, jaka ma być jej życiowa droga. Gdy przyjaciółki wyciągają ją z domu na wieczór panieński, nie wie również, że ta noc zmieni jej przyszłość, wywróci całe życie do góry nogami i pozwoli odnaleźć prawdziwą Sylwię. Nie tchórza. Aleks „Cichy” to mężczyzna, który nie wierzy w miłość. Wychowywany przez ojca, nigdy nie wybaczył matce, że ich zostawiła. Ale czy Aleks zna prawdę o swoim dzieciństwie? I czy naprawdę jego serce nie potrafi kochać? Pewność siebie niebieskookiego młodzieńca o lodowatym, beznamiętnym spojrzeniu i piętnaście tysięcy stawiane w zakładzie. Ale tak naprawdę co z tego wyniknie ?

O Pani Agnieszce Lingas-Łoniewskiej od dawno jest głośno. Bez cienia ogródek, mogę przyznać po lekturze „Zakładu o miłość” - pierwszej pozycji owej pisarki, którą mogłam przeczytać, że zawdzięcza to swojemu ogromnemu talentowi. Muszę powiedzieć, że ta kobieta, będąca w wieku mojej mamy, potrafi niezwykle zachęcić czytelnika każdą kolejną stroną publikacji, by nie odłożył, pełen objętości, książkę na półkę. Ukończyła ona filologię polską, mimo to zawiązała się z branżą finansową, w której pracuje do dziś. Matka dwójki dzieci pisze sama o sobie: „Zawsze kochałam pisać, jednak przytłoczona codziennością życia często nie miałam czasu, a jeszcze częściej ochoty. Ale zbierało się to we mnie jak spienione wody górskiej rzeki, która tylko czeka, żeby wylać się szerokim i niszczycielskim strumieniem. I tak było z myślami, buzującymi w mojej głowie.”. W 2009 roku zaczęła swoją pisarską przygodę od opowiadań fan fiction, które publikowała w internecie, pod pseudonimem Agnes_scorpio. Zmotywowana pozytywnym odzewem społeczeństwa na jej twórczość postanowiła zabrać się za to na poważnie. Jak można przeczytać na stronie autorki : „lubię pisać, lubię tworzyć nowe postaci, ich charaktery, wrzucać ich w zawirowania życia i patrzeć, czy będą potrafili się z tych odmętów wydostać. Im trudniej, im mroczniej... tym lepiej. A w tle zawsze musi być gorące, spalające wręcz uczucie. Bo to przecież na miłości opiera się nasz cudowny, a czasami dziwny, świat.”...

Chwytając powieść w ręce z przyjemnością wącham jej niezwykły zapach – zapach nie tylko nowości, ale również nutkę niezwykłości, bo niewątpliwie – ta pozycja jest godna uwagi każdego czytelnika. Przyznam, że długo ociągałam się z lekturą książki, która wyszła spod pióra Pani Agnieszki. Od dawna miałam ochotę chwycić, za któreś z dzieł tej polskiej pisarki, dlatego też, obwiałam się rozczarowania. Koniec końcom, po tygodniu, który pozycja spędziła stojąc na półce, postanowiłam się przełamać. Włożyłam książkę do plecaka, wychodząc rano do szkoły. Wiedziałam, że piątkowy powrót do domu, muszę sobie jakoś urozmaicić, żeby nie zasnąć z nudy. I wtedy to się stało – publikacja pochłonęła mnie do reszty, iż kolejne dwa wieczory spędziłam, gorączkowo przewracając strony, pełna ciekawości, co wydarzy się dalej. Ostatnie trzy rozdziały czytałam już z łzami w oczach i dziwnym, ale pozytywnym uczuciem gdzieś w środku, które towarzyszyło mi do początku.

„Życie jest dane człowiekowi tylko raz. Należy więc wykorzystać je w taki sposób, by nie odczuwać męczącego bólu po latach przeżytych bez celu (...)”

„Zakład o miłość”, tak jak można przeczytać na opisie z tyłu okładki, to piękna historia, która wzrusza i przypomina o tym, że urodziliśmy się po to, aby kochać. Kochać, bo przecież czym byłby człowiek bez miłości ? I czy w ogóle można bez niej żyć ? To ona buduje nasze życie, stając się często priorytetem w naszym codziennym funkcjonowaniu. Od dawien dawna, od Adama i Ewy, ludziom towarzyszyło to wielkie uczucie. Towarzyszyło, będzie i nie przestanie. Moim zdaniem Pani Agnieszka bardzo dobrze postąpiła, wybierając jako główny temat pozycji miłość. Ileż to jej wersji mogłaby stworzyć ?

„Gdybym mówił językami ludzi i aniołów,
a miłości bym nie miał,
stałbym się jak miedź brzęcząca
albo cymbał brzmiący.
Gdybym też miał dar prorokowania
i znał wszystkie tajemnice,
i posiadał wszelką wiedzę,
i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił.
a miłości bym nie miał,
byłbym niczym.
I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją,
a ciało wystawił na spalenie,
lecz miłości bym nie miał,
nic bym nie zyskał.
Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.
Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.
Miłość nigdy nie ustaje (...)”

Idąc dalej, muszę przyznać, że w pozycji Pani Lingas-Łoniewskiej znalazłam to, co uwielbiam – podwójną narrację prowadzoną z dwóch perspektyw. Myślę, że taki zabieg nadaje każdej pozycji wyrazu, gdyż możemy poznać powieściową rzeczywistość z dwóch różnych stron – możemy poznać dwojakie uczucia, pragnienia i złości dwojga ludzi. Bo przecież, czy bohaterowie powieści nie są w pewnym stopniu każdym z nas ?

„Nie widzisz, co się ze mną dzieje? Ja...- przejechałem dłońmi po twarzy – ja nie wiem, co to znaczy czuć. Nie umiem czuć, tato... - utkwiłem wzrok w ojcu. Ten zacisnął szczęki, złapał mnie za ramiona i lekko ścisnął.
- I to jest twoje wybawienie, synu. Ciesz się z tego. Ja czułem kiedyś za bardzo. I o mało mnie to nie zabiło. Lepiej nic nie czuć Bo potem nikt i nic nie wyrwie ci serca, nie zdepcze go i nie wyrzuci jak zużytej chusteczki.”

Co jeszcze zachwyciło mnie w pozycji ? Mogłabym na to pytanie odpowiedzieć po prostu: wszystko i zachęcić Was do lektury. Jednak myślę, że to nie wystarczy, że jest jeszcze tyle ważnych rzeczy, o których chciałabym wspomnieć.

Szczególnie spodobało mi się to, jak pisarka ukazała rzeczywistość Sylwii, utożsamiającej każdego z Nas, która była ciągłym „popychadłem”. Decydowało za nią tak wiele osób: ojciec, rodzina, tradycja, Marcel... Czyż z Nami też tak nie jest ? I nie mówię tu tylko o niepełnoletnich osobach (choć to rodzice powinni za nich decydować w nadrzędnych sprawach), które często nie potrafią odpowiedzieć NIE na pytanie: „Zapalisz ?”, tylko idą za tłumem, za rówieśnikami. Mam na myśli również te osoby, które mając po dwadzieścia parę lat, nie wiedzą co zrobić ze swoim życiem. Niektórzy, którzy to czytają, pewnie pomyślą sobie: „Co taka szesnastolatka może na ten temat powiedzieć ?”. Mimo to myślę, że już w moim wieku powinniśmy starać się wziąć za stery naszego życia (wybrać odpowiednią szkołę i obrać kierunek dalszej nauki, który Nam odpowiada), bo przecież to my będziemy za kilka lat tym DOROSŁMI. Ale co man da wiek i plastikowa karta z napisem dowód osobisty, jeśli nauczyliśmy się tylko polegać na innych, których przecież kiedyś zabraknie ?

„Moje przyjaciółki starały się czasami wyrwać mnie z tego osobistego świata, ale najczęściej udawało mi się tego unikać. A teraz dobrowolnie opuszczam moją skorupę, zostawiając daleko w tyle zasady, przekonania, od lat wypracowane i pielęgnowane. Bo czy tak naprawdę to były moje zasady? Czy może mojej rodziny, rodziców, a na końcu Marcela? No jasne! To było życie wszystkich dookoła, tylko nie moje.”

Podsumowując, muszę przyznać, ze od czasów „Złodziejki książek” i „Zaufać”, żadna pozycja nie wywołała we mnie (jak zresztą widać) tak wielkich emocji oraz nie wymusiła na mnie tylu pytań. Myślę, że „Zakład o miłość” mogę polecić nie tylko fanom romansów, ale również każdemu, kto chce się zastanowić na własnym życiem i przekonać o sile przypadku, miłości i pewnych zdarzeń. Mam nadzieję, ze nie zawiedziecie się czytając pierwszą, a może kolejną powieść Pani Agnieszki. Z mojej strony mogę tylko stwierdzić, że już nie mogę się doczekać, kiedy będę mogła chwycić za kolejną publikację Pani Agnieszki Lingas-Łoniewskiej.


Książkę mogłam przeczytać dzięki uprzejmości wydawnictwa Novae Res.

Wyd. Novae Res
Gdynia 2011, 235 str.
Ocena: 10/10 Perełka
Premiera 9 listopada !

Miłość... Śmiało mogę powiedzieć, że to temat bez dna. Bo przecież każdy z nas odczuwa kiedyś charakterystyczne motylki w brzuchu, co chwilę zastanawiając się, co to faktycznie znaczy. Kiedy po raz kolejny spoglądam na książkę, leżącą tuż koło mnie, czuje ogrom myśli, które wręcz pchają się na moje usta. Dlaczego aż tyle emocji wywoła we mnie jedna, z wielu pozycji jakie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Oblicza wojny są wszelakie. Jednak to nie tylko krew, ból i zagłada To również tęsknota za bliskim, których nie widzieliśmy od wielu dni. To także strach, lęk przed tym, czy Ci, których kochamy, którzy są Nam bliscy i nie wyobrażamy sobie bez nich życia, jeszcze żyją. A jak poradzić sobie ze świadomością, że nigdy więcej już ich nie zobaczymy? Że pozostaje man teraz tylko klęknąć przy kopczyku, odmawiając modlitwę ?

Kolejna część bestsellerowej serii niesie ze sobą kolejna dawkę silnych emocji. Poznani przez nas bohaterowie, którzy w momencie zaatakowania Australii przez wroga muszą dorosnąć i wziąć odpowiedzialność za swoją każdą, nawet najdrobniejszą decyzję, stając przed kolejną próbą. W czwartej części postanawia wrócić do Wirrawee wraz z grupą Nowozelandczyków, aby zadać kolejny cios wrogowi. Ich celem jest rozbudowane lotnisko. Jednak profesjonaliści z Nowej Zelandii, którzy udali się na akcję, nie dają znaku życia. Ellie i jej przyjaciele postanawiają po raz kolejny wrócić do gry. Zdecydowanie nie będzie to spokojna, a przede wszystkim bezpieczna wędrówka...

„Nie wolno iść na łatwiznę i nie wolno żyć bez celu.”

Pan Marsden kolejny raz zabiera Nas w świat, z którym nie mamy do czynienia na co dzień. I obyśmy nie mieli. Co tym razem może zachwycić potencjalnego czytelnika? Czym wyróżnia się ta część od innych? Autor, posługując się prostym, a zarazem wyrazistym językiem świetnie wyodrębnia uczucia, które towarzyszą przyjaciołom. Dzięki temu z każdą kolejną stroną wczuwamy się w sytuację bohaterów – razem z nimi czujemy gorycz porażki, wagę smutku i uciążliwość pustego żołądka.

„Strach czyni z człowieka egoistę.”

W tej części została wyeksponowana przede wszystkim tęsknota. Czytając poszczególne rozdziały i rozważania Ellie na temat przemijania, sama zaczęłam się zastanawiać nad tym, że nawet we współczesnym świecie, aby stracić bliskich wystarczy chwila. Nie mówię tu tylko o śmierci, czy tragicznym wypadku, ale również przyziemnych codziennych sprawach, jakimi są kłótnia czy odległość. Przyznaję, że dzięki bohaterom uświadomiłam sobie, że należy walczyć o to co kochamy i tych, którzy są dla Nas ważni. Nie powinna nam być straszna nie tylko tęsknota, ale także strach, przed reakcją innych. Myślę, ze postawa tych młodych ludzi, a moich rówieśników, powinna Nas zmobilizować do działania, kiedy najzwyczajniej w świecie boimy się co się stanie. Moim zdaniem trzeba nie tylko działać, ale również wierzyć we własne możliwości ;)

„Zrozumiałam, że tak naprawdę to bez znaczenia, że miłość może przezwyciężyć te wszystkie głupie nieporozumienia, że ktoś, kto naprawdę cię kocha, wie, co masz w sercu, więc nieważne, czy popełniłeś jakiś błąd. Patrzy ponad twoimi słowami i odczytuje to, co naprawdę czujesz. Jeśli to mu się spodoba, jeśli uzna to za coś dobrego, jest w stanie ci wybaczyć dosłownie wszystko.”

Idąc dalej chciałabym również wspomnieć o tym, że w życiu odgrywany pewne role. Dziś jesteśmy matką, ojcem, synem czy córką, a jutro możemy być nawet budowlańcem, żołnierzem czy nauczycielkom. Również bohaterowie bestsellerowej serii „Jutro” odgrywają rolę. Jednak czy to wpływa na zmianę ich charakteru ? Według mnie ukrywając się przed okupantem i walcząc z nim, piątka przyjaciół po prostu odkrywa w sobie z czasem własne przywary. Myślę, że autor dokonał świetnego zabiegu, pokazując czytelnikowi, że Ellie, Homer, Lee, Fi i Kevin, mimo trudnych warunków w jakich im przyszło żyć, potrafią pozostać sobą. Jednak na myśl nasuwa się pytanie: „Jak to pozostać sobą? Czy wcześniej mieli w sobie tyle odwagi by zabić?” Uważam, że te cechy również w nich były, a wojna po prostu pomogła im je wyciągnąć na wierzch. Dlatego też, po raz kolejny „Jutro” daje Nam radę - „Pomimo wszystko, pozostań sobą” - której nie wolno odrzucić.

„Gdyby ukazał nam się Bóg, Homer powitałby go słowami: 'Słuchaj, koleś, kiepsko się spisałeś, jeśli chodzi o mój pępek. I po co nam dałeś palce u nóg? Jaki z nich pożytek? Ciągle tylko cholernie przeszkadzają'.”

Reasumując, muszę przyznać, że kolejna powieść Pana Marsdena nie zwodzi czytelnika. Znów możemy poczuć się jak partyzanci biegający między zaroślami, planując jak uprzykrzyć życie wrogowi. Ponadto bestseller daje Nam kolejne słowa pouczenia i drogowskazy, które mają pomóc kroczyć krętymi drogami życia. Nieprzewidywalność i wartka akcja, czyli główne cechy książki sprawiają, że czytelnicy masowo chwytają za publikację i stają się uczestnikami przygód piątki bohaterów. Podkreślając, że „wszystko jest dla ludzi”, nie tylko pragnę zaznaczyć, że warto przeczytać serię, ale również powiedzieć, że sama nie mogę się doczekać kolejnej, już piątej części ;)

Książkę mogłam przeczytać dzięki uprzejmości wydawnictwa Znak literanova

Wyd. Znak literanova
Kraków 2011
Ocena: 8/10 Bardzo dobra

Oblicza wojny są wszelakie. Jednak to nie tylko krew, ból i zagłada To również tęsknota za bliskim, których nie widzieliśmy od wielu dni. To także strach, lęk przed tym, czy Ci, których kochamy, którzy są Nam bliscy i nie wyobrażamy sobie bez nich życia, jeszcze żyją. A jak poradzić sobie ze świadomością, że nigdy więcej już ich nie zobaczymy? Że pozostaje man teraz tylko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W życiu każdego człowieka, prędzej, czy później następuje kryzys. Kiedy pod naszymi nogami ląduje przysłowiowa kłoda, czujemy się często osamotnieni w swoich problemach. Wtedy, często lgniemy do ludzi, którzy są gotowi podać nam rękę. Często jednak okazuje się, że taka pomoc nie jest bezinteresowna, a grunt, na którym się znajdziemy kruszy się nam pod nogami. Dzięki Pani Onichimowskiej, mogłam przeczytać o takim właśnie zachwianiu, które przeżywa tytułowa bohaterka.

Kim jest Pani Onichimowska ? To kalendarzowy wodnik, mieszkający w Warszawie. Pisze z zamiłowania, choć jest to jej „sposób” na życie. Autorka nie raz przyznaje na spotkaniach autorskich, że jest urodzoną podróżniczką. Mawia, że pół dotychczasowego żywotu spędziła za granicą. Po studiach pracowała przez kilka lat w Redakcji Literatury dla Dzieci w Krajowej Agencji Wydawniczej. Następnie znalazła się w się w bliźniaczej redakcji bliźniaczego wydawnictwa - w Młodzieżowej Agencji Wydawniczej . Jednak w 1990 roku MAW przestał istnieć. Wówczas założyła wraz z grupą przyjaciół, zaangażowanych w książkę dla dziecka, Fundację "Świat Dziecka". Choć mieli wiele planów, początkowo z trudem zdobywali fundusze. Jedną z ich pierwszych, bardziej spektakularnych akcji było sprowadzenie dla pacjentów szpitali dziecięcych całego TIR-u zabawek z Anglii. Organizowali oni również międzywydawniczy konkurs na "Dziecięcy Bestseller Roku" i rozdają Dongi, który później przejęła przejęła Polska Sekcja IBBY, a Fundacja przestała istnieć. W 1976 debiutowała w twórczości literackiej wierszami dla dorosłych, zamieszczonymi na łamach Sztandaru Młodych oraz Kultury. Współpracuje z Polskim Radiem, jest autorką wielu słuchowisk dla Teatru Radiowego. Jej debiutem książkowym był zbiór wierszy Gdybym miał konia, wydany w 1980. Otrzymała wiele nagród i wyróżnień literackich w Polsce i za granicą. Pisuje nie tylko książki dla młodzież, czy dorosłych, ale również dla mniejszych czytelników. Wiersze, opowiadania, powieści, słuchowiska, scenariusze teatralne i filmowe – mówiąc krótko : coś dobrego, dla każdego ;) Będąc na spotkaniu autorskim z Panią Anną dowiedziałam się nie tylko tego co już wcześniej napisałam, ale również, że uwielbiała ona w młodości brać udział w konkursach literackich. Zachęcała nas – młodych do nieustannego kształtowania swojej „pisaniny”, a zarazem własnej osoby.

Kolejna książkę Pani Onichimowskiej, którą przeczytałam, zakupiłam na spotkaniu autorskim z tęże pisarką. Pięknie opatrzona autografem książka, która spoczywa na mojej półce opowiada o Komecie, która na pierwszy rzut oka, nie ma do czynienia z niczym złym. Nie tylko przestała ćpać i zmieniła środowisko, ale również w tym roku zdaje maturę. Ponadto nie pozwala się już nazywać Kometa – od niedawna jest Alą. Jednak nikt nie wie, że wstąpiła do "Rodziny", niebezpiecznej sekty wabiącej obietnicami wyzwolenia ciała i duszy... Na trop nauczanej w sekcie "tykanedii" - "tajemnej sztuki", a tak naprawdę destrukcyjnego kultu kontroli umysłu, wpada Jacek, były chłopak Komety i też były narkoman. Destrukcyjny kult kontroli umysłu nie cofa się przed niczym, aby zdobyć, a później - zatrzymać swoich członków...

Jak już wcześniej pisałam – pierwsza część spotkała się nie tylko z moim podziwem, ale także z entuzjazmem mojej siostry. Do lektury drugiej części przystąpiłam pewna kolejnego sukcesu Pani Onichimowskiej w moich oczach. Muszę przyznać, ze nie zawiodłam się. Pisząc lekkim, a zarazem barwnym językiem, Pani Anna porwała nas w świat pełen kłamstw, niedomówień, manipulacji i żądań. Pokazała nam, że człowiek, który zabłądził, nie musi się teoretycznie podnieść, ale trafić, mówiąc krótko „w jeszcze większe bagno”.

Co najbardziej spodobało mi się w tej części ? Muszę powiedzieć, ze nie było czegoś wyróżniającego się spoza całej fabuły. Wszystkie fakty, zdarzenia i intrygi równie przyciągały czytelnika, nie pozwalając przestać czytać. Podoba mi się w jaki sposób pisze ta wspaniała polska pisarka – potrafi „trzymać” czytelnika od pierwszej do ostatniej strony ;)

"Mam szczęście - powtarza sobie, dzisiaj to brzmi jak głupi żart, lecz przecież będzie kiedyś jutro."

W drugiej części przygód Jacka i Ali możemy przeczytać o sektach - „Rodzinach”, które wyciągają „pomocną” dłoń. Pierwsza część opowiadała o narkotykach, temacie dość powszechnym w literaturze. Byłam zaskoczona głównym wątkiem „Lotu Komenty”, ale muszę przyznać, ze Pani Anna pisząc o czymś unikalnym, niezwykle zainteresowała potencjalnego czytelnika. Czym tak na prawdę są sekty? Często czytamy o nich w gazetach, czy słyszymy w mediach, ale czy spotykamy się z tym na co dzień ? Rodzina, o której mowa w kolejnym bestsellerze Pani Ani, to nic innego jak takowe „ugrupowanie”. Ale czym ona jest ? Za sektę można uznać każdą grupę, która posiadając silnie rozwiniętą strukturę władzy, jednocześnie charakteryzuje się znaczną rozbieżnością celów deklarowanych i realizowanych oraz ukrywaniem norm w sposób istotny regulujących życie członków. Narusza ona podstawowe prawa człowieka i zasady współżycia społecznego, a jej wpływ na członków, sympatyków, rodziny i społeczeństwo ma charakter destrukcyjny.

„Jeden z twoich problemów polega n tym, że ciągle oceniasz innych i analizujesz ich intencje.”

Kolejnym ważnym aspektem przedstawionym w powieści jest to, ze czł9owiek nie powinien polegać na opiniach innych osób, ale zawsze pozostawać sobą. Moim zdaniem Pani Onichimowska wykonała idealny manewr wspominając o byciu sobą. Dorastanie, zmiana szkół czy zakładów pracy często wiąże się ze zmianą środowiska. Często potem możemy usłyszeć od rodziny czy znajomych : „ Ale się zmieniłaś/eś”. Ale czy tak naprawdę jest ? A może choć cząstka prawdziwych nas jest tam gdzieś ? Pamiętam jak kiedyś moja germanista, na ostatniej wspólnej wycieczce mówiła Nam: „ Nowa szkoła, nowi znajomi, nowi nauczyciele... Dzieci, ale proszę Was o jedno – pamiętajcie, że zawsze trzeba być sobą, a nie dostosowywać się do środowiska, które tak naprawdę do was nie pasuje.” Te słowa na zawsze pozostaną ze mną i myślę, że możemy podziwiać Jacka, którym mimo trudnego dorastania, wyszedł z tego, nie zapominając kim jest i co kocha ;)

"Odbijamy się wciąż w oczach innych."

Podsumowując, chciałabym zachęcić wszystkich potencjalnych czytelników do lektury. Ta książka nie tylko pokaże Wam co ważne w życiu, ale uzmysłowi również czego warto unikać. Tak jak pisze Pani Onichimowska :

„Kawa ma inny smak, kiedy nie nalewamy jej samemu dla siebie."

„Spróbujcie” tej pozycji, jak kawy, która zyska smaku, kiedy zrobicie ją samemu ;)

Wyd. Świat Książki
Warszawa 2007, 192 str.
9/10 Niecodzienna

W życiu każdego człowieka, prędzej, czy później następuje kryzys. Kiedy pod naszymi nogami ląduje przysłowiowa kłoda, czujemy się często osamotnieni w swoich problemach. Wtedy, często lgniemy do ludzi, którzy są gotowi podać nam rękę. Często jednak okazuje się, że taka pomoc nie jest bezinteresowna, a grunt, na którym się znajdziemy kruszy się nam pod nogami. Dzięki Pani...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Każdy z nas zapewne lubi otrzymywać prezenty. Z ogromnym uśmiechem na twarzy rozdzieramy szeleszczący papier i w nadziei uchyla wieczko kartonika, by zobaczyć w środku coś niezwykłego. Główny bohater ostatnio przeczytanej przeze mnie lektury pt.”Paczka” także „dostał” paczkę. Ale czy przyjął ja tak entuzjastycznie jak my prezent od rodziców na urodziny? Kolejną pozycją, którą miałam możliwość przeczytać jest debiut Pana Andrzeja Staszewskiego. Przyznaję się po raz kolejny, że jestem osobą ciekawską i znów moja ciekawość wzięła górę co do osoby Pana Andrzeja. Po półgodzinnym męczeniu wyszukiwarki Google moimi pytaniami, dowiedziałam się, że Pan Staszewski jest (najprawdopodobniej) młodym i ambitnym dziewiętnastolatkiem, który postanowił wydać swoje pierwsze dzieło razem z Wydawnictwem Novae Res. Choć było mi żal, że znalazłam tak mało informacji na jego temat, cieszyłam się, że moje trudy w ogóle zostały uwieńczone sukcesem. Z entuzjazmem, a zarazem chęcią odkrycia czegoś nowego zaczęłam czytać powieść o bardzo prostym tytule -”Paczka”.

Pierwsza publikacja Pana Andrzeja opowiada o Karolu, który pozbawiony praw do wykonywania zawodu pilota ze względu na wykrytą wadę serca musi podjąć pracę taksówkarza. Pewnego dnia Drewicki podwozi tajemniczego człowieka, który w jego samochodzie celowo zostawia pakunek. Znajduje się w nim supernowoczesne urządzenie komputerowe. Karol otrzymuje propozycję dostarczenia owej paczki do Finlandii. Przyjmuje ofertę, nie do końca jednak udaje mu się wykonać zadanie, a czek, który otrzymuje jako zapłatę okazuje się być fałszywy. Do tego dochodzi wywiad i kontrwywiad podążający jego śladem, chcący pozbawić życia każdego, kto będzie w posiadaniu Cammy'ego.

Muszę przyznać, że postanowiłam chwycić za tę pozycję, gdyż zawód pilota kojarzył mi się z tym co kocham – nieustannym podróżowaniem. Gdy dalej czytałam opis z tyłu okładki dochodziła jeszcze tajemniczość całej zaistniałej sytuacji oraz chęć odkrycia prawdy, jednocześnie śledząc losy bohaterów. Po przeczytaniu krótkiej informacji na temat książki byłam pewna, że to coś idealnie dla mnie. Ale czy nadal tak sądzę ?

Akcja „Paczki”, która rozpoczyna się w Warszawie jest wartka i pełna zwrotów akcji. Mimo, że autor spisał się na medal dobierając poszczególne części fabuły idealnie, sądzę, że przebieg wydarzeń był miejscami do przewidzenia. Choć często sama lubię zastanawiać się nad moją wersją wydarzeń co do dalszych losów bohaterów, przyznaję, że byłam zawiedziona, że Pan Andrzej nie wymyślił czegoś bardziej nieprzewidywalnego tylko wyłożył karty na stół.

Drugą rzeczą, która mnie raziła było nadużywanie przez niektórych bohaterów przekleństw. Jak to mawia moja polonistka „gwara podwórkowa” to coś nieuniknionego w XXI wieku. Każdy z nas jest przyzwyczajony, że codziennie z wielu ust padają wulgaryzmy i muszę przyznać, że nawet osób, które ich nie używają łatwo jest się do tego przyzwyczaić. Myślę jednak, że miejscami można byłoby oszczędzić obfitości tej „wiązanki”.

Plusem, a jednocześnie najmocniejszą stroną książki, o której warto wspomnieć, i która w zupełności zamazuje słabe wrażenie co do akcji, są genialni bohaterowie, których wykreował pisarz. Karol – człowiek, który w mgnieniu oka stracił wszystko co było ważne. Mężczyzna, który mawiał, że „życie jest jak papier toaletowy: długie, szare i do dupy. Moja rolka na początku wydawała się miękka, ale zaraz potem okazała się szorstka i twarda niczym papier ścierny”. Ona – Oliwia – kobieta, którą życie wiele nauczyło, ale także osoba, która wiele wycierpiała w życiu. Socho – człowiek z marzeniami, który przedobrzył w dążeniu do swoich celów i szedł po trupach. Andreas – mądry, młody facet, który przez swoje zamiłowanie do literatury pogubił się w życiu zawodowym, które zniszczyło marzenia o życiu rodzinnym. No i na koniec Toni – twardy i bezwzględny mężczyzna, który od początku nie zdobył mojej sympatii przez swoją postawę wobec innych. Agent, klnący nieustannie, który okazał się tak naprawdę częścią każdego z nas. Ci niepozorni bohaterowie łączą się w znakomitą całość, nie tylko dlatego, że razem budują wspaniałą fabułę, ale także dlatego, że są odzwierciedleniem wielu ludzi, których mijamy codziennie idąc szarym chodnikiem, a tak naprawdę nie mamy o nich żadnego pojęcia.

Socho był człowiekiem, który kochał to co robi – kochał razem z przyjaciółmi tworzyć coś nowego i poznawać tajniki technologii. Współcześni ludzie także coś kochają i tak jak Socho o czymś marzą. Zgadzam się, bez marzeń nie byłoby nic i tak jak mówi Walt Disney „Jeśli potrafisz o czymś marzyć, to potrafisz także tego dokonać.” Człowiek bez swoich celów, skrytych fantazji nie miałby do czego dążyć. Ale zawsze musimy pamiętać by dążyć do swoich pragnień w sposób „czysty”. Wiele jest bohaterów literackich, którzy dają nam przykład, że walczyć o swoje musimy bez dążenia do celu po trupach, bo inaczej spotka nas kara. Socho chcą zdobyć laur zwycięscy zranił wiele osób, dlatego też ponosi karę. Myślę, że autor celowo stworzył takiego bohatera, żeby pokazać nam, że oszustwa czy krzywdy, które wyrządzamy innym idą po drabinie do góry, by zobaczyć to co tak bardzo pragniemy, nie pomogą nam, a wręcz przeciwnie utrudnią nam wędrówkę.

Podsumowując chciałabym stwierdzić, że Pan Andrzej wykonał kawał dobrej roboty. Jego książka jest dla mnie jak film, o którym mogę powiedzieć wszystkim znajomym i polecić ;) To publikacja dla osób w każdym wieku – zarówno młodzieży jak i dorosłych. Myślę więc, że śmiało, mimo plusów i minusów lektury, mogę polecić ją, jako dobrą odskocznię od rzeczywistości ;)

Książkę mogłam przeczytać dzięki uprzejmości wydawnictwa Novae Res.

Wyd. Novae Res
Gdynia 2010, 268 str.
Ocena: 7/10 Dobra

Każdy z nas zapewne lubi otrzymywać prezenty. Z ogromnym uśmiechem na twarzy rozdzieramy szeleszczący papier i w nadziei uchyla wieczko kartonika, by zobaczyć w środku coś niezwykłego. Główny bohater ostatnio przeczytanej przeze mnie lektury pt.”Paczka” także „dostał” paczkę. Ale czy przyjął ja tak entuzjastycznie jak my prezent od rodziców na urodziny? Kolejną pozycją,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dzisiejsze społeczeństwo boryka się z wieloma nałogami. Jedni mają problem z alkoholem, inni z narkotykami czy nikotyną. Śmiało można też powiedzieć, że jednak niektórym udaje się z tego wybrnąć – rzucają z używką lub/i poddają się odwykowi. Kolejna pozycja, która miałam możliwość przeczytać porusza właśnie problem, jakim jest nadużywanie narkotyków. Na publikację nie trafiłam przypadkowo – była to lektura w konkursie „Mól książkowy”, o który wspominałam kilka miesięcy temu. Autorkę kojarzyłam głównie z książek dla dzieci, które często widziałam na bibliotecznych półkach ;)

Pani Anna Onichimowska, która pochodzi z Warszawy, tworzy literaturę dla dzieci, młodzieży i dorosłych. Pisze też sztuki teatralne, scenariusze, słuchowiska radiowe. Ukończyła filologię polską na Uniwersytecie Warszawskim. Po studiach podjęła pracę w wydawnictwie dziecięcym, gdzie zajmowała się oceną maszynopisów. Jej debiutem książkowym był zbiór wierszy „Gdybym miał konia”, wydany w 1980. Do swoich czytelników podchodzi bardzo poważnie. Sugestie dzieci są dla niej wyjątkowo cenne i bywało, że wpływały na kształt jej książek. Zachęca najmłodszych, by pisali do niej listy. Pytana o inspiracje, mówi: „Pomysły leżą na ulicy, trzeba tylko umieć je podnieść.” Lubi otwarte zakończenia swoich utworów, ponieważ uważa, że to jeszcze bardziej przywiązuje czytelnika do kreowanych przez nią postaci. Ogromny wpływ miała na nią twórczość J. Korczaka, o którym napisała pracę magisterską. Została za nią nagrodzona w konkursie na prace naukowe o twórczości dla dzieci. Dziś jest już profesjonalną pisarką (literatura to jej główne źródło utrzymania), posiadającą w swoim dorobku wiele prestiżowych nagród, m. in. Nagrodę Literacką im. K. Makuszyńskiego za „Dobry potwór nie jest zły” czy też Książka Roku 2001 za „Sen, który odszedł”. Jej powieści dla młodzieży „Hera moja miłość” i „Lot komety” stały się bestsellerami. Książki Onichimowskiej przetłumaczono na wiele języków, np. niemiecki, włoski, chiński.

Ten niesamowity bestseller kolejnej polskiej autorki, którą czytam traktuje o losach siedemnastoletniego Jacka, który nie tylko pochodzi z bogatej rodziny, ale również dobrze się uczy i ma dziewczynę. W przyszłości chce studiować psychologię. Ponadto pali trawkę od czasu do czasu dla lepszego samopoczucia. Uważa, że nie grozi mu uzależnienie. Udaje mu się zachować tajemnicę przed rodzicami, ale nie przed młodszym bratem... Nie zdaje sobie sprawy, jak krótka jest droga od spróbowania narkotyku do nałogu i tragedii. Wstrząsająca, znakomicie napisana opowieść dla młodzieży i ich opiekunów, nie zawsze poświęcających wystarczająco dużo uwagi swoim dzieciom. Może być przestrogą dla osób, najczęściej zabieganych, zajętych własnymi sprawami i codziennymi kłopotami.

„Oni się tylko mijają - myśli. Ciągle gdzieś pędzą, a nawet kiedy są na miejscu, każdy zamyka się u siebie. Tu nigdy nie ma otwartych drzwi.”

Przyznam szczerze, że gdy chwytałam za „Hera, moja miłość” nie miałam wygórowanych oczekiwań, ale miałam nadzieję, że będzie to kolejna perełka, którą przyniesie mi konkurs. I nie pomyliłam się. Pozycję „połknęłam” w zaledwie dwa, może trzy wieczory, pełna wrażeń i wszelakich emocji. Za dzieło Pani Onichimowskiej chwyciła także moja siostra, która również uległa urokowi tej lekkiej, ale nie pozbawionej wdzięku prozy. Choć publikację czytałam dobre trzy, cztery miesiące temu, pamiętam z niej każdy szczegół. No może prawie każdy ;P Krótko mówiąc – to lektura, której nie zapomina się od tak.

Po pierwsze przypadł mi do gustu, nie tylko styl autorki, ale również to jak cała książka jest napisana. Mianowicie Pani Anna podzieliła swoją publikację na dwie części: w pierwszej opisuje rodzinę i czas, kiedy Michaś żyje, w drugiej zaś przedstawia wszystko po tym tragicznym wydarzeniu i powolny rozpad rodziny. Moją uwagę przeciągnęły tytuły poszczególnych podrozdziałów. Nigdy nie spotkałam się z takim podziałem i to chyba dlatego z tak wielkim entuzjazmem zaczytywałam się w pozycję ;) Lubię, gdy pisarz zaskoczy mnie czymś nowym i niespotykanym, a zarazem intrygującym.

Atutem lektury jest nie tylko wspomniany przeze mnie podział,a le również bohaterzy. Spodobało mi się, jak Pani Onichimowska wprowadziła nas w ich świat – każdego przedstawiła w osobnym podrozdziale, dzięki czemu czytelnikowi łatwiej było zorientować się w sytuacji, nie tylko całej rodziny, ale również każdego z osobna. Myślę, że takie posunięcie było bardzo dobre, gdyż czytelnik może poznać punkt widzenia wszystkich postaci. Oczywiście, jak w każdej pozycji, i tu miałam swoje ulubione postaci. Polubiłam Michasia – wydawał mi się od początku nie tylko mały dzieckiem, ale również mądrym i rozsądnym chłopcem. Żal mi go było, że zginął z takiej przyczyny i w ten sposób. Kolejną osobą, która przypadła mi do gustu była siostra Komenty, tzn. Ali – Dorota. Od początku zaimponowała mi tym, że mimo nałogu siostry nie odwróciła się od niej, ale starała się jej pomóc. Za samym Jackiem, który jest głównym bohaterem, przepadałam, ale było mi szkoda tego chłopaka, że nałóg go wciągnął. Ciekawym posunięciem Pani Anny był wybór zainteresowań siedemnastolatka. Robienie zdjęć nieznanym osobą i wymyślanie ich historii, było jedną z wielu rzeczy, które mnie zaintrygowały.

Przechodzą dalej chcę wspomnieć o temacie pozycji. Narkotyki to jedna z wielu używek dostępnych w dzisiejszych czasach. Ale czyt tak naprawdę wiemy o nich wystarczająco dużo ? Pod koniec trzeciej klasy gimnazjum, na zajęciach z Panią Dyrektor, mieliśmy możliwość, wraz z moim rówieśnikami, dowiedzieć się więcej na ich temat. Narkotyki to nic innego jak środki odurzające, które mogą prowadzić do bolesnych skutków. Myślę, że pisarka świetnie opisała wszystkie sytuacje i choć się na tym nie znam, w moich oczach wszystko wypadło bardzo realnie. Wiadomo, że z narkotykami jest pewnie tak jak w tym cytacie:

"Bywają takie dni i noce, które zmieniają wszystko.
Bywają takie rozmowy, własne lub usłyszane, które są w stanie
wywrócić do góry nogami cały nasz świat.
Nie możemy ich przewidzieć.
Nie możemy się na nie przygotować.
Czyhają gdzieś na nas, zapisane w łańcuchu pozornych przypadków,
nieuchronne jak świt po ciemności"

Mimo to, powinniśmy trzymać się od nich z daleka, bo wątpię, żeby to był „zakazany owoc” warty spróbowania.

Ostatnią rzeczą, o której chciałam wspomnieć, jest zakończenie. Pani Onichimowska zastosowała zakończenie otwarte. Pomimo że czytelnik czuje się przez to nie do końca nasycony, moim zdaniem to ciekawy pomysł. Każdy z nas może dzięki temu wymyślić własny, dalszy ciąg zdarzeń, a co za tym idzie – przywiązuje się do wykreowanych przez pisarkę bohaterów. Ponadto może to też zwróci uwagę na kolejną część, którą, jak powiedziała Pani Anna na spotkaniu autorskim, można czytać również niezależnie.

Podsumowując, śmiało mogę stwierdzić, że kolejna polska autorka wykonała kawał bardzo dobrej pracy ;) Nie tylko pokazała niezwykłą, ale i przykrą historię pewnej rodziny, ale również przedstawiła swoim czytelnikom czego warto unikać. Na koniec chciałabym przytoczyć jeszcze jeden cytat, który z pewnością zachęci choć niektórych do tej lektury:

„Składam ten świat po kawałku, ponieważ lustro, w którym się kiedyś odbijał, rozsypało się na drobny mak. Bo wystarczy, że zabraknie jednego kawałka puzzli, a obraz nigdy nie będzie kompletny.”

Dzisiejsze społeczeństwo boryka się z wieloma nałogami. Jedni mają problem z alkoholem, inni z narkotykami czy nikotyną. Śmiało można też powiedzieć, że jednak niektórym udaje się z tego wybrnąć – rzucają z używką lub/i poddają się odwykowi. Kolejna pozycja, która miałam możliwość przeczytać porusza właśnie problem, jakim jest nadużywanie narkotyków. Na publikację nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Życie rządzi się tym prawem - rodzimy się, po to by zasmakować „ziemskości” i umrzeć. Śmierć bliskiej nam osoby zawsze niesie ze sobą smutek i rozpacz. Trudno jest się nam pogodzić, że jej lub jego nie będzie już z nami. Nie możemy uwierzyć w to, iż nie usłyszymy więcej z ust tego człowieka choćby jednego słowa. Ta bolesna prawda, to temat, który porusza w swojej publikacji Pan C. S. Lewis. Mogłoby się wydawać, że każdy z nas mógłby napisać po stracie żony, męża, siostry, brata , a nawet zwykłego znajomego podobna powieść. Ale czy łatwo jest pisać o smutku ?

Clive Staples Lewis to nie tylko brytyjski pisarz, historyk, filozof i teolog, ale również członek grupy Inklingów i znany wykładowca Uniwersytetu Oksfordzkiego. Jednym z jego najbardziej znanych dzieł jest cykl fantasty dla dzieci „Opowieści z Narnii” - historii o magicznym świecie kryjącym się za drzwiami szafy pewnego profesora. Jednak pisuje on nie tylko dla dzieci czy młodzieży. Pan Lewis to również autor powieści przeznaczonych dla dorosłych czytelników, które ukazują do z nieco innej strony – jako pisarza chrześcijańskiego. To także autor wielu cenionych książek z dziedziny literaturoznawstwa i religioznawstwa. Podczas pracy uniwersyteckiej zaprzyjaźnił się z innym znanym profesorem, J. R. R. Tolkienem i stał się pierwszym czytelnikiem i recenzentem „Władcy Pierścieni”. Choć zmarł w 1963 roku, współcześni czytelnicy z wielki entuzjazmem sięgają za pozycje jego autorstwa.

„Smutek” C. S. Lewisa jest uznawany za najlepszą książkę dla ludzi przeżywających utratę bliskiej osoby, żałobę i cierpienie. Słynny pisarz, autor cyklu Opowieści z Narnii, napisał ją po śmierci ukochanej żony, Joy Gresham, która odeszła po dwóch i pół roku walki z rakiem. „Smutek” jest niezwykłą książką. Jej siła zniewala czytelnika, nie pozwala się oderwać, nie daje się zlekceważyć. „Smutek” to także dyskusja z Bogiem – Lewis podejmuje temat sprzeczności pomiędzy miłosiernym, opiekuńczym Bogiem, a niedoskonałym, przepełnionym bólem światem. Stara się pogodzić cierpienie (także cierpienie Chrystusa) z Boską dobrocią, nie zgadza się jednak na łatwe kompromisy. Odpowiedź nie przekreśla bólu, nie podważa istoty pytań – świat, w którym żyjemy jest światem sprzeczności. Autor stawia czytelnika przed najważniejszymi pytaniami w życiu: konfrontuje go z cierpieniem po utracie ukochanej osoby, z doświadczeniem śmierci, zwątpieniem. Jest to jednocześnie książka, która unika prostych odpowiedzi i potrafi w nadzwyczajny, empatyczny sposób przeżywać smutek i żałobę wraz z czytelnikiem. Nie popada w banały, lecz subtelnie kieruje w stronę nadziei i pocieszenia. Na podstawie książki i wydarzeń z życia Lewisa, które ją zainspirowały, powstał wzruszający, wielokrotnie nagradzany film Richarda Attenborough „Cienista dolina” z Anthonym Hopkinsem i Debrą Winger.

Po sukcesie w moich oczach publikacji "W poszukiwaniu króla. Powieść o Inklingach", obiecałam sobie chwycić za prozę C. S. Lewisa i J. R. R. Tolkiena, o których również mogłam przeczytać w powieści Pan Downinga. Choć wydawali mi się oni oddalonymi o „miliony lat świetlnych” postaciami, bez problemu znalazłam książkę Lewisa na półce w pobliskiej bibliotece. Moje pierwsze spotkanie z tym pisarzem nie było wyborem przypadkowej książki. Każdy, kto przyglądał mi się w bibliotece, kiedy wybierałam lekturę, mógłby pomyśleć, że nie zastanowiłam się ani chwili. Jednak pozory często mylą. Zdecydowałam się na „smutek”, gdyż sama straciłam ostatnio ciocię, a ponadto chciałam odskoczyć od pozycji, które czytałam w ostatnich chwilach.

Po lekturze śmiało mogę stwierdzić, iż nie zawiodłam się na Panu Lewisie. Jego płynny, a zarazem wyrazisty styl nie pozostawił po sobie cienia niedosytu. Z chęcią zaczytywałam się w kolejne strony tego czytadła. Spodobało mi się to, jak autor napisał książkę – jest to dziennik, jednak bez dat. W sumie to cztery notesy, które pisarz zapisał po śmierci swojej żony. Z każdą stroną możemy, wraz z oksfordzkim wykładowcą rozważać sens naszego istnienia i naszej wiary. Dzięki niemu mogliśmy przeczytać niesamowite historie i zadać sobie znaczące pytania. Przyznam szczerze, że nadal targają mną silne emocje, gdyż to nie jest pozycja, za którą chwyta się od tak.

Z pewnością mogę stwierdzić, iż z taką lekturą się jeszcze nie spotkałam. Porusza ona nie tylko kwestie smutku, jaki czujemy po stracie bliskiej osoby, ale również cierpienia. To również nieodłączne uczucie człowieczeństwa. Choć według Wikipedii to tylko negatywny stan psychiczny, bądź fizyczny i emocjonalny doświadczany często jako ból czy nieprzyjemne doznanie ciała, każdy z nas przeżywa swoje „katusze” w inny sposób. Jeden zapija smutki w alkoholu, drugi próbuje to wszystko sobie jakoś racjonalnie wyjaśnić, a jeszcze inny roztkliwia się nad swoi losem.

„ Musiałem się jeszcze nauczyć, że wszystkie relacje międzyludzkie kończą się cierpieniem – oto cena, jakiej nasza niedoskonałość pozwoliła Szatanowi zażądać za nasze prawo do miłości”

Pan Lewis porusza także w swojej książce temat wiary. We współczesnym świecie istniej wiele wyznań. Jedni wyznają jednego Boga, inni wielu. Są też tacy, którzy nie mają żadnej wiary lub stoją gdzieś pomiędzy. Pisarz pokazuje, że nawet najgorliwszy chrześcijanin może się zawahać, zwłaszcza kiedy odejdzie człowiek, który obok był od zawsze. Istotą ludzką jest niepewność i właśnie z takim powątpiewaniem boryka się autor. Bo przecież , jak mawia nie tylko młodzież XXI wieku : „ Gdzie on jest, kiedy go potrzebuję ?!”

„Oczywiście dość łatwo jest powiedzieć, że Bóg wydaje się nieobecny, gdy Go najbardziej potrzebujemy, bo Go w ogóle nie ma, bo nie istnieje. Ale dlaczego wobec tego wydaje się tak bardzo bliski, kiedy, mówiąc szczerze, nie pragniemy Jego obecności ?”

Podsumowując, muszę przyznać, że choć powieść Lewisa może zapierać dech w piersiach, jest książką specyficzną – trzeba ją przeczytać w odpowiednim czasie naszego żywota. Z pewnością inaczej będzie patrzył ktoś, kto dotąd nie miał nic do czynienia ze śmiercią bliskiego, a inaczej ten, kto właśnie stracił ważnego w swoim życiu człowieka. Polecam więc pozycję ludziom, którzy borykają się właśnie z takim smutkiem jak pisarz. Moim skromnym zdaniem, książka na pewno zyskałaby w moich oczach jeszcze lepszą ocenę, kiedy dotknęła by mnie śmierć współmałżonka. Kończąc, chcę powiedzieć, że „Smutek” Lewisa, będzie dla mnie publikacją, za którą na pewno chwycę w przyszłości ^^

Życie rządzi się tym prawem - rodzimy się, po to by zasmakować „ziemskości” i umrzeć. Śmierć bliskiej nam osoby zawsze niesie ze sobą smutek i rozpacz. Trudno jest się nam pogodzić, że jej lub jego nie będzie już z nami. Nie możemy uwierzyć w to, iż nie usłyszymy więcej z ust tego człowieka choćby jednego słowa. Ta bolesna prawda, to temat, który porusza w swojej publikacji...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Wycieczka na tamten świat Anna Litwinow, Siergiej Litwinow
Ocena 6,4
Wycieczka na t... Anna Litwinow, Sier...

Na półkach: ,

Przyznam się, ze jestem pozytywnie zaskoczona ta pozycją ^^ Nie spodziewałam się, że spodoba mi się aż tak ;) Cieszę się, że ta publikacja również "zdobi" moją półkę ;D

Przyznam się, ze jestem pozytywnie zaskoczona ta pozycją ^^ Nie spodziewałam się, że spodoba mi się aż tak ;) Cieszę się, że ta publikacja również "zdobi" moją półkę ;D

Pokaż mimo to


Na półkach:

Życie – każdy z nas ma je inne. Jedni żyją w biedzie, inni opływają w luksusach. Nasz żywot jest zawsze aktualnym, a razem uniwersalnym tematem na książkę. O niczym innym, jak nie o życiu pisze jedna z pisarek, które darzę ogromną sympatią – Pani Ewa Nowak. Kolejną powieścią tej znakomitej autorki, którą miałam możliwość przeczytać jest czwarta w cyku powieść pt. „Lawenda w chodakach”. Muszę niezmiernie podziękować Ecie za jej udostępnienie, gdyż ta lektura na pewno pozostanie na długo w mojej pamięci.

Pani Ewa Nowak jest z wykształcenia pedagogiem terapeutą. Jej felietony, opowiadania i odpowiedzi na listy można czytać w pismach: "Cogito", "Victor Gimnazjalista", "Victor Junior", "Magazyn 13-tka", "Edukacja Twojego Dziecka." Współpracuje też z "Filipinką". W 2002 r. nakładem wyd. Pracownia Słów ukazał się jej debiut książkowy pt. „Wszystko, tylko nie mięta”, od 2003 roku pisarka współpracuje z wydawnictwem Egmont. Obecnie na rynku dostępnych jest już ponad dwadzieścia tytułów. Jej twórczość podpowiada jak sobie radzić w domu i w szkole, w dobrych i złych chwilach, z przyjaciółmi i z rodzicami. Odnosi się do wartości takich jak uczciwość, szczerość wobec siebie i innych, przyjaźń, miłość i szacunek dla drugiego człowieka.
Zadebiutowała w 1997 r. w „Filipince” tekstem dotyczącym zdawania egzaminów ustnych pt. 100% skuteczności. Mieszka z mężem i córką na warszawskim Tarchominie (wcześniej na Bródnie).

„Lawenda w chodakach” to już czwarta, czytana przeze mnie ( wcześniej czytałam „Wszystko tylko nie mięta”, „Diupa” i „Krzywe 10”), powieść wszechstronnej pisarki, w której wysyła dwie zakochane pary na wspólną wakacyjną podróż po Europie. Magda i Kuba są już zaręczeni, a Wiktor i Damroka niedawno się poznali. Ten wyjazd ma nie tylko zobaczenie ciekawych zakątków naszego kontynentu, ale także umocnienie związków obu par. W czasie tych beztrosko zapowiadających się chwil bohaterowie powieści będą musieli odpowiedzieć sobie na wiele pytań. Dowiedzą się także co to znaczy być razem i czego wolno wymagać od osób, które kochamy. Zdadzą sobie również sprawę z tego jak właściwie być uczciwym wobec samego siebie oraz znajdą sposób na omijanie uczuciowych pułapki, które zastawiają inni ludzie ;)

Przyznam się, że uwielbiam czytywać o tym, co może spotkać każdego z nas. Jeżeli do tego dochodzi podróżowanie, to po prostu nie mogę sobie odpuścić pozycji. Tak też było w tym przypadku. Kolejna książka Pani Nowak nie zawiodła mnie. Bez wytchnienia zaczytywałam się w przygody najbardziej lubianych przeze mnie bohaterów – Magdy, Kuby, Wiktora i Damroki. Pisarka, nie tylko świetnie rozegrała sytuacje między postaciami, ale również znakomicie wplotła nowe kreacje. Wielkim plusem był dla mnie także czas rozgrywającej się akcji – wszystko dzieje się równocześnie z wydarzeniami w „Krzywym 10” .

Jednym z atrakcyjnych aspektów publikacji, o którym już nieco wspominałam, jest wprowadzenie przez autorkę nowych postaci. Dwie pary, podróżujące po Europie, spotykają, na którymś z kolei kempingu, Polaka, Jacka Lambertza – współczesnego patriotę. Żartobliwie nazywany przez Wiktora i Kubę Soplicą Jacek, wyrusza w dalszą podróż z zakochanymi. Choć chłopcy są przeciwni ( Jacek zauważalnie podrywa Damrokę i Magdę) wyrzuty sumienia Damroki nie dają za wygraną. Muszę przyznać, że ten nietypowy, jak na te czasy, chłopak na początku strasznie działał mi na nerwy. Autentycznie zabiegał o względy dziewczyn, a na dodatek ciągle przekomarzał się z Wiktorem. I ten jego patriotyzm. Wszystko co widział, było gorsze niż w Polsce. Mazury, Wieliczka czy inne polskie zabytki nie umywały się do pól lawendy czy Luwru. Jedyne co go ujmowało za granicą to bezkresne morze. Chciałabym ogromnie pogratulować Pani Ewie, gdyż nie łatwo jest stworzyć postać, która targa naszymi emocjami, zarówno tymi pozytywnymi jak i do skrajności negatywnymi. Do końca życia nie zapomnę jego powiedzonka :

„ (...) Takie jest moje zdanie i ja się z nim zgadzam.”

W trakcie trwania akcji poznajemy również siostry Grzegorzewskie, dzięki którym również w lekturze nie powiewa nudą. Znaczącą postacią, o której nie należy zapominać jest Robert – chłopak Izy Grzegorzewskiej. Choć mówię, że nie należy go pominąć, ja najchętniej wyrzuciłabym z pamięci takiego „typka”. Robert to po prostu szowinista. Ze strony na stronę nie mogłam znieść jego „paplaniny”o tym co kobiecie wolno, a czego nie. Według niego, Iza powinna go w ogóle całować po nogach, że na nią spojrzał. Dziewczyny, myślę, że Pani Ewa chce ostrzec swoje czytelniczki przed takimi młodzieńcami. Wierzcie mi, każda z Nas ma w sobie coś pięknego i prędzej czy później jakiś wartościowy mężczyzna okaże się naszą drugą połówką ;)

Pani Ewa w swojej powieści traktuje nie tylko o pięknie naszego kontynentu ( bohaterowie zwiedzają kilka naprawdę genialnych miejsc i czytelnikowi aż żal, że nie zabrał się z nimi w ta podróż), ale również o miłości. W tej części, pisarka wystawia na próbę uczucia naszych bohaterów, jak również pokazuje jak ważne jest zaufanie. Choć dziewczęta są początkowo bardzo adorowane przez Jacka, nie tracą trzeźwości umysłu i nadal udowadniają swoim partnerom, że nie są im obojętni:

„ (…) ten niekontrolowany wybuch zazdrości sprawił mi przyjemność.
- Kochasz czy nie? Nie drażnij mnie.
- Kocham, i to bardzo.
- Na pewno?
- Na pewno.
- Daj dowód.
- Przepraszam, tutaj? - Magda parsknęła śmiechem.
- Popatrz na mnie i powtórz: "Ten Soplica to debil".
- Soplica? Dobrze, że też na to nie wpadłam! No, rzeczywiście Soplica! Pasuje jak ulał. Ten Soplica to debil.
- I brzydal.
- No, taki brzy... Oj, nie szczyp! I brzydal. Całkiem ładny brzydal, ale brzydal. (…)”

Idąc dalej należy także powiedzieć o tym jak ważna jest pomoc ze strony bliskiej osoby, kiedy borykamy się z problemami. Pani Ewa, pisząc lekko i swobodnie, tak, że czytelnik nie może odejść obojętnie od książki i powiedzieć: „skończę później”, pokazuje nam, że nie tylko słowami, ale również gestami można komuś pomóc. Bardzo zaimponowała mi w tej części postać Magdy ( wcześniej trochę wydawała mi się przemądrzała), która podaje pomocną dłoń nie tylko Damroce, borykającej się z swoim obżarstwem, ale również Jackowi i … - tego dowiedzcie się sami, bo myślę, że byłabym niemiła zdradzając najbardziej zaskakujący wątek ;P

Podsumowując, stwierdzam, że powieść Pani Ewy Nowak, to nie tylko zwykła młodzieżówka czy jedno z wielu wakacyjny czytadeł, ale również publikacja, która porusza tak ważne kwestie jak miłość, zaufanie, alkoholizm, szowinizm czy zazdrość. Pisarka pokazuje poprzez swoją powieść czego warto unikać i jak można wybrnąć z trudnych sytuacji. Myślę, że publikacja Pani Nowak to książka dla każdego, kto chce przeczytać o tym, co może spotkać każdego z nas. Z wielkim entuzjazmem polecam tą lekturę i mam nadzieję, że jak najszybciej będę mogła przeczytać kolejną część ;)


Wyd. Egmont Polska
Warszawa 2006, 232 str.
Ocena: 8/10

Życie – każdy z nas ma je inne. Jedni żyją w biedzie, inni opływają w luksusach. Nasz żywot jest zawsze aktualnym, a razem uniwersalnym tematem na książkę. O niczym innym, jak nie o życiu pisze jedna z pisarek, które darzę ogromną sympatią – Pani Ewa Nowak. Kolejną powieścią tej znakomitej autorki, którą miałam możliwość przeczytać jest czwarta w cyku powieść pt. „Lawenda...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Są pozycje, które mnie zachwycą, wywrą na mnie ogromne wrażenie, przywołają masę pytań lub wprowadzą w refleksyjny nastrój. Są także publikacje, o których najchętniej zapomniałabym i wykasowała „tanią” fabułę z mojej pamięci. „W poszukiwaniu króla. Powieść o Inklingach” z pewnością mogę zaliczyć do tych pierwszych, gdyż te czytadło, nie tylko przypadło do gustu, ale również postawiło wysoko poprzeczkę książką o tej tematyce. Gdy mówię, że dzieło Pana Downinga wywarło na mnie ogromne wrażenie, to mało powiedziane na temat tej lektury. Książka po prostu mnie uwiodła ! Bo kto nie chciałaby uścisnąć ręki Lewisa, Tolkiena czy Williamsa choćby wędrując razem z bohaterami po zapisanych czarnym drukiem kartkach ?

Pan David C. Downing to wykładowca w Elizabethtown College w Pensylwanii, a także znawca twórczości C. S. Lewisa i grupy Inklingów. Będący również pisarzem Downing jest ponadto autorem czterech książek na temat C.S. Lewisa i cyklu narnijskiego, jednej dotyczącej wojny secesyjnej oraz prozy "W poszukiwaniu króla. Powieść o Inklingach", którą miałam możliwość przeczytać. David C. Downing też autorem licznych artykułów naukowych. Jego dzieła były tłumaczone na kilka języków.

Najnowsza publikacja amerykańskiego pisarza, umieszczona w latach 40 XIX wieku, opowiada o przygodach dwojga Amerykanów, którzy spotkali się przypadkowo w bibliotece, a których połączyła niesamowita historia. Tom McCord,odwiedza miejsca związane z legendą o królu Arturze, aby zebrać informacje do swojej książki. Z kolei Laurę Hartman nawiedzają powtarzające się, zawsze takie same sny, pełne religijnych symboli i średniowiecznych artefaktów, które dzięki pobytowi w Anglii chce zrozumieć. Z pomocą Inklingów, wyruszają w poszukiwaniu sensu sennych obrazów z podświadomości Laury. Przypadkowo trafiają na ślad pradawnej Włóczni Przeznaczenia, na którą poluje m.in. hitlerowski wywiad.

Przyznam, że mimo iż lekturę tej pozycji skończyłam ponad tydzień temu, nie mogłam się zebrać do pisania recenzji, gdyż w mojej głowie rodziły się coraz to nowe pytania. Mimo to, muszę powiedzieć, że ta fantastyczna powieść jest na prawdę godna polecenia. Gdy zaczęłam czytać, zastanawiałam się czy dobrze zrobiłam przystępując do lektury. Pierwsze, nie budzące wielkich oczekiwań stron, wywołały we mnie jeszcze więcej obaw. Jedak z czasem ( już po ok. 20-30 stronach) zauważyłam, że po prostu nie mogę odejść od książki po skończonym rozdziale. Zawsze miałam ochotę na więcej i z zaciekawieniem zaczynałam kolejny. Pan Downing pisze, lekko, a zarazem z wielką świadomością, że oczaruje czytelnika.

Wielkim atutem publikacji są przede wszystkim bohaterowie. Tom i Laura, towarzyszący nam na każdej stronie są idealnymi przewodnikami, nie tylko podróży po Anglii, ale także tej w głąb historii. Mężczyzna, choć wydawał mi się początkowo tanim podrywaczem, okazuje się bardzo elokwentnym i mądrym człowiekiem, a ogrom swojej wiedzy ukazuje nie tylko w rozmowach z Inklingami, ale również podczas wspólnej podróży. Laura, którą uważałam za nienaganną, porządną kobietę niczym z arystokratycznej dynastii, okazuje się nie tylko ciekawą życia, ale także wesołą istotą. Podoba mi się właśnie to, że Pan Downing pozwala czytelnikowi zbudować wyobrażenie o bohaterach, które w rzeczywistości okazuje się błędne. Bo przecież czym byłby postaci, gdyby nas nie zaskakiwały ? Najbardziej spodobało mi się jednak to, że autor wprowadził do grona postaci również takie postaci jak: Lewis, Tolkien czy Williams. Inklingowie, czyli nieformalna grupa oksfordzkich intelektualistów spotykających się w pubach w latach 30. i 40. XIX wieku, nie tylko wzbudziła moją sympatię, ale także rozbudziła zainteresowanie wokół tych barwnych postaci. Przyznam się szczerze, że kiedy będę w najbliższym czasie w bibliotece muszę wypożyczyć sobie książkę Lewisa lub Tolkiena, do których wcześniej podchodziłam raczej niechętnie, a przecież jest warto przeczytać publikację tak świetnych mówców ;)

Moje serce zdobyła również niesamowita okładka, która wywołuje we mnie wiele emocji, kiedy tylko na nią spojrzę. Od razu wydaje mi się, że oko, wystające zza hełmu spogląda tylko na mnie, a po drugiej stronie stoi średniowieczny rycerz, wprost z dworu Króla Artura. Wiem, to dziwne, ale dla mnie to intrygujące ;)

Plusem dla lektury „ W poszukiwaniu króla. Powieść o Inklingach” jest także rewelacyjnie połączone tło historyczne, fakty historyczne i kwestie religijne. Od kiedy książka trafiła w moje ręce, zastanawiałam się, dlaczego została wydana przez wydawnictwo katolickie. Teraz, wiem, że dzieło amerykańskiego pisarza jest nie tylko świetną powieścią fanstastyczną, ale również idealnym przewodnikiem po Anglii czy rozważaniami o wierze. Przyznam, że świetnie się czyta nie tylko fragmenty pełne przygody, akcji i intrygi, ale również te, w których Tom z Lewisem rozmawia o religii.

Podsumowując, muszę przyznać z nieukrywaną radością, że pozycja Pana Downinga jest idealna dla każdego. Osobą kochającym podróże przypadnie do gustu podróż po Anglii, nie tylko tej XIX wieku, ale także Anglii z opowiadań o przeszłości osób spotkanych przez Laurę i Toma. Z kolei pasjonatom historii spodoba się to, że książka jest naszpikowana licznymi faktami historycznymi. Fanom legend arturiańskich przypadną zaś do gustu plany Toma i poszukiwania ukrytej tajemnicy. I przechodząc ku końcowi – osoby wierzące zaciekawią rozważania Toma i Lewisa, które same nasuwają wiele pytań. A, że ja jestem połączeniem tych wszystkich wyżej wymienionych osób, jestem wprost zachwycona pozycją i polecam ją każdemu ;D

Są pozycje, które mnie zachwycą, wywrą na mnie ogromne wrażenie, przywołają masę pytań lub wprowadzą w refleksyjny nastrój. Są także publikacje, o których najchętniej zapomniałabym i wykasowała „tanią” fabułę z mojej pamięci. „W poszukiwaniu króla. Powieść o Inklingach” z pewnością mogę zaliczyć do tych pierwszych, gdyż te czytadło, nie tylko przypadło do gustu, ale również...

więcej Pokaż mimo to