Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Słabiutka i denerwująca książka. Autorka zapożyczyła tragiczną, aczkolwiek bardzo interesującą historię i przerobiła ją na nużące, cukierkowe czytadełko, pełne sztampowych postaci, nienaturalnych dialogów i irytujących zapychaczy. Z głównej postaci tych dramatycznych wydarzeń, zrobiła encyklopedyczną Mary Sue. Wszystko co warte uwagi w tej książce nie pochodzi od autorki. To moje pierwsze i na pewno ostatnie spotkanie z twórczością pani Majcher.

Słabiutka i denerwująca książka. Autorka zapożyczyła tragiczną, aczkolwiek bardzo interesującą historię i przerobiła ją na nużące, cukierkowe czytadełko, pełne sztampowych postaci, nienaturalnych dialogów i irytujących zapychaczy. Z głównej postaci tych dramatycznych wydarzeń, zrobiła encyklopedyczną Mary Sue. Wszystko co warte uwagi w tej książce nie pochodzi od autorki....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Pierwszą część czytałam z dużą przyjemnością, drugą z rosnącym niesmakiem. Poprzednia publikacja zawierała wiele konkretnych , interesujących informacji, ta natomiast, posłużyła głównie autopromocji i jako platforma dla agendy przeciwko każdemu, kto śmiał się negatywnie wypowiedzieć na temat autora. Nowych faktów książka praktycznie nie zawiera. Całe rozdziały są wręcz kopiowane z poprzedniego tytułu, a reszta stron zapchana spirytystycznym bełkotem i prywatnymi żalami. Mam poczucie, że główną postacią zamiast Iwony, stał się nagle Janusz Szostak, który nie szczędzi pochwał samemu sobie i żali się na wszystkich uzurpatorów próbujących się podpisać pod jego zasługami. Na szczyty braku profesjonalizmu, autor wspina się przytaczając szereg negatywnych komentarzy na temat matki Iwony, pochodzących z mediów społecznościowych, które mają wesprzeć jego narrację w konflikcie z nią. Nie wiem czy wkładanie tych pejoratywnych opinii, będących ewidentnie odbiciem jego własnych przemyśleń, w usta anonimowych ludzi, ma nas przekonać o obiektywnym charakterze jego racji, czy to sposób na obronę przed ewentualną reakcją opinii publicznej, której mógłby się nie spodobać atak na matkę ofiary. Bo przecież to nie jego zdanie tylko ciżby. Książka nie zawiera żadnych nowych informacji o sprawie, jest nieprofesjonalna i narcystyczna. Odsyłam do pierwszej części, a tę radzę sobie darować.

Pierwszą część czytałam z dużą przyjemnością, drugą z rosnącym niesmakiem. Poprzednia publikacja zawierała wiele konkretnych , interesujących informacji, ta natomiast, posłużyła głównie autopromocji i jako platforma dla agendy przeciwko każdemu, kto śmiał się negatywnie wypowiedzieć na temat autora. Nowych faktów książka praktycznie nie zawiera. Całe rozdziały są wręcz...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Niby szybko poszło, niby intrygowało, a jednak nie do końca usatysfakcjonowało. Fabularnie- nieźle, językowo - bardzo dobrze, więc w czym tkwi problem? Chyba poszło zbyt szybko. Akcja rwie do przodu, co pozwala uniknąć dłużyzn, ale dzieje się to kosztem spłycenia świata, historii i postaci. Opisy przemyśleń i stanów emocjonalnych są na tyle powierzchowne i okrojone, że ciężko zatracić się w lekturze i poczuć więź z bohaterami. Śledzimy tak na prawdę poczynania tylko trzech (w porywach czterech) osób, umiejscowionych w bardzo słabo zarysowanym środowisku, co w połączeniu z faktem, że ciężko coś do nich poczuć, wywołało u mnie wrażenie zamknięcia w ciasnym pomieszczeniu z grupą nieznajomych. Zdaję sobie sprawę z tego, że dla dobra intrygi, spora część motywów kierujących protagonistami musiała zostać ukryta. Może należało zatem zrezygnować z podwójnej perspektywy i przeskakiwania co kilka stron między narratorami?
"Księga kłamstw" nie jest złą książką, a autorce nie brakuje wyobraźni ani warsztatu. Z chęcią sięgnę jeszcze po twórczość Teri Terry (brawo dla fantazji rodziców przy nadawaniu imienia...), ponieważ dostrzegam jej niezaprzeczalny talent i wierzę, że jest w stanie stworzyć głębszy, bardziej dopracowany wszechświat i postacie, które mocniej na mnie wpłyną.
Czy polecam zatem "Księgę kłamstw"? Tak- jeżeli szukacie szybkiej, lekkiej lektury z odrobiną tajemnicy. Nie- jeżeli pragniecie zatonąć w innej rzeczywistości i zakochać się w jej mieszkańcach.

Niby szybko poszło, niby intrygowało, a jednak nie do końca usatysfakcjonowało. Fabularnie- nieźle, językowo - bardzo dobrze, więc w czym tkwi problem? Chyba poszło zbyt szybko. Akcja rwie do przodu, co pozwala uniknąć dłużyzn, ale dzieje się to kosztem spłycenia świata, historii i postaci. Opisy przemyśleń i stanów emocjonalnych są na tyle powierzchowne i okrojone, że...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam ogromy sentyment do twórczości Margit Sandemo, co z pewnością zaważa na mojej ocenie. Pierwszy raz sięgnęłam po "Sagę o Ludziach Lodu" mając 14 lat i wówczas pochłonęła mnie ona jak czarna dziura. Moja fascynacja była wtedy wręcz obsesyjna. Równie fanatycznie rzuciłam się na wszystkie inne serie i powieści autorki, chłonąc je bezkrytycznie i bezrefleksyjnie. Na poważnie rozważałam nawet skandynawistykę jako kierunek studiów.
Gdy po 15 latach wróciłam do sagi, mój entuzjazm znacznie osłabł. Dostrzegłam całe morze przejaskrawionych, jednowymiarowych postaci, naiwności oraz kuriozalnych zwrotów akcji. Nie zmienia to jednak faktu, że wciąż uważam serię za niesamowicie wciągającą rozrywkę, pełną magii, miłości, mitologii i subtelnej, acz mocno oddziałującej na zmysły erotyki. Mimo wszystkich przywar tych książek wierzę, że wyniosłam z nich więcej niż mogą obecnie wynieść młode dziewczęta, z zalewu bezwartościowych publikacji podejmujących podobne tematy.

Mam ogromy sentyment do twórczości Margit Sandemo, co z pewnością zaważa na mojej ocenie. Pierwszy raz sięgnęłam po "Sagę o Ludziach Lodu" mając 14 lat i wówczas pochłonęła mnie ona jak czarna dziura. Moja fascynacja była wtedy wręcz obsesyjna. Równie fanatycznie rzuciłam się na wszystkie inne serie i powieści autorki, chłonąc je bezkrytycznie i bezrefleksyjnie. Na poważnie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Fabularnie książka mocno przypomina niesławny "Zmierzch", jednak okraszona jest na tyle dużą dawką humoru, że czyta się ją zadziwiająco dobrze. Główny amant nie traktuje siebie tak śmiertelnie poważnie jak Edzio, a amantka ma w sobie nieco więcej iskry niż ameba Belcia, co czyni z nich dużo bardziej znośne postacie. Nie jest to na pewno pozycja wysokich lotów, ale całkiem przyjemny "odmóżdżacz" po ciężkim dniu pracy.

Fabularnie książka mocno przypomina niesławny "Zmierzch", jednak okraszona jest na tyle dużą dawką humoru, że czyta się ją zadziwiająco dobrze. Główny amant nie traktuje siebie tak śmiertelnie poważnie jak Edzio, a amantka ma w sobie nieco więcej iskry niż ameba Belcia, co czyni z nich dużo bardziej znośne postacie. Nie jest to na pewno pozycja wysokich lotów, ale całkiem...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Niestety, duże rozczarowanie. Sam pomysł niesie ze sobą ogromny potencjał, który jednak pozostaje kompletnie niewykorzystany. Okrojona fabuła i postacie. Brak poważniejszych zwrotów akcji, a przecież przy takim temacie można by w tej kwestii naprawdę zaszaleć. Historia jest zwyczajnie słaba i nijaka, co jest tym bardziej uderzające, że na każdym kroku widać duże możliwości, które autorka dusi w zarodku. Pozycja nie budzi żadnych emocji, nawet tych negatywnych. Mam wrażenie, że Cat Patrick zabrakło wyobraźni, odwagi albo chęci żeby wyjść poza ten klaustrofobiczny, nieciekawy światek, który nam serwuje. Mogłoby jej to ujść na sucho, gdyby zdecydowała się na zwyczajną historię obyczajową. Ona jednak porwała się na ekstrawagancki pomysł, którego najwyraźniej bardzo szybko się przestraszyła. Brakuje więc zaangażowania, głębi i rozmachu, które należą się tak intrygującemu wątkowi. Oceniam książkę nawet niżej niż pozycje, które uważam za nieskrępowanie głupie, ponieważ tamte budziły przynajmniej moją złość.

Niestety, duże rozczarowanie. Sam pomysł niesie ze sobą ogromny potencjał, który jednak pozostaje kompletnie niewykorzystany. Okrojona fabuła i postacie. Brak poważniejszych zwrotów akcji, a przecież przy takim temacie można by w tej kwestii naprawdę zaszaleć. Historia jest zwyczajnie słaba i nijaka, co jest tym bardziej uderzające, że na każdym kroku widać duże możliwości,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Postanowiłam podzielić się swoją opinią pod wpływem jednego z negatywnych tekstów zamieszczonych pod tą pozycją. Przed przystąpieniem do lektury czytam zwykle kilka recenzji użytkowników. Zazwyczaj wybieram te mniej entuzjastyczne, gdyż zwykle są one merytorycznie bogatsze i bardziej pomocne w wyborze. W ten sposób trafiłam na opinię, że książka jest nudna i pozbawiona emocji, a autorka to słaba dziennikarka pracująca w kiepskiej gazecie. Nie wiem nic na temat tabloidu, w którym pracuje Susannah Cahalan (co de facto nie jest istotne), ale resztę tych stwierdzeń uważam za kompletną bzdurę. Książka rzeczywiście nie ocieka podanymi na tacy uczuciami, co wynika z reportażowej formy przyjętej przez autorkę, o czym informuje nas ona na samym wstępie. Jest to literatura faktu jak sama podkreśla. Co więcej, nie oznacza to tak naprawdę, że w tekście brakuje emocji. Przebijają one na każdej stronie, mimo tego jak usilnie Cahalan próbuje przybrać pozę obiektywnego obserwatora. Za największą bzdurę uważam zaś stwierdzenie, że Susannah to słaba dziennikarka. Jedną z pierwszych rzeczy jakie przekonały mnie do dalszego czytania, był bardzo dobry styl z jakim napisana jest książka. Profesjonalny, bardzo poprawny, a jednocześnie przyjemny w odbiorze język, świadczy o znakomitym warsztacie dziennikarskim autorki. Brak takiego warsztatu, to jedna z rzeczy, która wielokrotnie wyłazi u amatorskich pisarzy i potrafi odrzucić mnie od pozycji, mimo jej ciekawej fabuły. Zgodzę się natomiast z inną czytelniczką, która zatonęła w lekturze tylko do momentu postawienia diagnozy. Są to również moje odczucia. Książkę czyta się z zapartym tchem, niczym dobry thriller, aż do chwili ujawnienia "mordercy"- choroby pustoszącej życie Susanah. Później tempo zwalnia i opada napięcie. Nie znaczy to jednak, że nie dzieje się już nic wartościowego. Tekst przybiera bardziej naukowy charakter, co mi akurat nie przeszkadza, gdyż lubię tego typu literaturę. Na pewno nie jest to pozycja dla każdego, ale jest bardzo dobra w swoim gatunku.

Postanowiłam podzielić się swoją opinią pod wpływem jednego z negatywnych tekstów zamieszczonych pod tą pozycją. Przed przystąpieniem do lektury czytam zwykle kilka recenzji użytkowników. Zazwyczaj wybieram te mniej entuzjastyczne, gdyż zwykle są one merytorycznie bogatsze i bardziej pomocne w wyborze. W ten sposób trafiłam na opinię, że książka jest nudna i pozbawiona...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Ciepła, melancholijna i mądra książka, która tylko pozornie traktuje o końcu świata. Nie znajdziemy w niej bowiem efektownych wybuchów i fajerwerków towarzyszących zagładzie Ziemi. W rzeczywistości, autorka snuje liryczną opowieść o dojrzewaniu, miłości, śmierci i naturze ludzkiej, której zarówno dobre jak i złe strony definiują nas jako gatunek. Nie znajdą tu satysfakcji poszukiwacze wartkiej, sensacyjnej akcji. Narracja książki płynie leniwie i refleksyjnie, jednak nie wywołuje znużenia. Z przejęciem śledziłam losy zwykłej dziewczynki dorastającej w niezwykłych czasach.

Ciepła, melancholijna i mądra książka, która tylko pozornie traktuje o końcu świata. Nie znajdziemy w niej bowiem efektownych wybuchów i fajerwerków towarzyszących zagładzie Ziemi. W rzeczywistości, autorka snuje liryczną opowieść o dojrzewaniu, miłości, śmierci i naturze ludzkiej, której zarówno dobre jak i złe strony definiują nas jako gatunek. Nie znajdą tu satysfakcji...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Płasko, płytko, nudno i "gumowato". Sam pomysł niósł ze sobą duży potencjał. Świat po wojnie biologicznej, w którym przy życiu pozostali jedynie najstarsi i najmłodsi członkowie populacji daje spore pole do manewru. Lissa Price, serwuje nam jednak tylko literacki zakalec. Skąpy zarys sytuacji społecznej i politycznej kraju, w którym jakby nie było wymiotło w przeciągu roku całą siłę roboczą, jest niewystarczający i mało przekonujący. Zostajemy wciśnięci w niewielką, nudną i naiwną intrygę, oderwaną od szerszego obrazu sytuacji, podaną w sposób, który nie wzbudza żadnych emocji. Nie wzbudza ich również główna bohaterka o osobowości kiści bananów, ani żadna z drugoplanowych postaci, które istnieją tylko po to żeby nasza bohaterska kiść bananów mogła udawać, że jest zdolna do prawdziwych więzi i relacji międzyludzkich. Pierwsza część serii wieje głównie nudą oraz emocjonalnym i fabularnym pustostanem. Druga natomiast, bombarduje nas dodatkowo głupotą i idiotycznymi zwrotami akcji. Jedynym atutem tego nieudolnego dzieła jest prosty, poprawny i przyjemny w odbiorze język, który przestał być normą w morzu bezwartościowych publikacji ostatnich lat.

Płasko, płytko, nudno i "gumowato". Sam pomysł niósł ze sobą duży potencjał. Świat po wojnie biologicznej, w którym przy życiu pozostali jedynie najstarsi i najmłodsi członkowie populacji daje spore pole do manewru. Lissa Price, serwuje nam jednak tylko literacki zakalec. Skąpy zarys sytuacji społecznej i politycznej kraju, w którym jakby nie było wymiotło w przeciągu roku...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Wartka i niesztampowa fabuła powieści sprawia, że całą serię czyta się szybko i bez wysiłku. Wbrew większości opinii, pierwszy tom uważam za najgorszy, zarówno pod względem języka, jak i autentyczności postaci. Autor zbyt mocno stara się brzmieć jak nastoletnia dziewczyna, co daje momentami karykaturalny efekt. Bohaterowie nakreśleni są dość stereotypowo, a narratorka wywołuje głównie antypatię.
Wszystko to nie niszczy jednak książki jako całości. Mamy tu do czynienia z prostym (nie mylić z prostackim), zwięzłym, przyjemnym sposobem pisania. Akcja niesamowicie wciąga i nie pozwala się oderwać. Kolejne części nadają natomiast postaciom odpowiednią głębię i wielowymiarowość. Głównym zastrzeżeniem, które można wysunąć względem serii, są nierealistyczne i karkołomne, acz prawie zawsze zakończone sukcesem poczynania garstki nastolatków na linii frontu. Nie zapominajmy jednak, że "Jutro" jest serią przeznaczoną dla młodzieży, więc nieco odrealnione przygody młodych bohaterów, są niejako wpisane w ten gatunek.

Wartka i niesztampowa fabuła powieści sprawia, że całą serię czyta się szybko i bez wysiłku. Wbrew większości opinii, pierwszy tom uważam za najgorszy, zarówno pod względem języka, jak i autentyczności postaci. Autor zbyt mocno stara się brzmieć jak nastoletnia dziewczyna, co daje momentami karykaturalny efekt. Bohaterowie nakreśleni są dość stereotypowo, a narratorka...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

"Więzień labiryntu" to niestety kolejny gniot, aspirujący do bycia dystopią. Osobiście uważam, że umieszczanie go w tej kategorii, obok Orwella, Huxleya czy chociażby Suzanne Collins, to grube nieporozumienie. Pominę płaskich jak naleśnik bohaterów. Pominę również nielogiczną, rozwlekłą, momentami śmieszną (nie mylić z zabawną) fabułę. Tym co wywołuje we mnie największy płacz i zgrzytanie zębów, jest język jakim napisana jest książka. Nieskrępowany w swojej głupocie slang, przeplata się zamiennie z wybuchami wydumanych, poetyckich fajerwerków. Najbardziej nieznaczący gest czy czynność, może się niespodziewanie przemienić w potok niedorzecznych, kwiecistych, niekończących się metafor i porównań. Niemal każde zdanie wypchane jest tym bełkotem, który zapewne ma przekonać czytelnika o głębi duszy autora. Nie wiem czy to niespełnione ambicje Dashnera, który usiłuje w ten sposób zrobić z chałtury epopeję narodową, czy sposób żeby z jednego tomu wyszły trzy. Tak czy siak, efektem jest powracająca regularnie, ochota na soczystego pawia, że tak to kolokwialnie ujmę. Niespójność i infantylność fabuły, przypomina mi z grubsza równie ambitną "Niezgodną". Veronica Roth, wydaje się jednak zdolna do autorefleksji, tudzież w miarę dobrego przyswajania porad otoczenia. Świadczy o tym zapał, z jakim w kolejnych tomach usiłuje zaszpachlować głupotę pierwszego. Dashner zaś, niezmordowanie brnie w to samo bagno także w kontynuacji powieści. Jako osoba niezwykle kompulsywna, sięgnę zapewne również po ostatnią odsłonę koszmaru. Już teraz oblewa mnie zimny pot, na myśl o powrocie do świata, gdzie nawet wypróżnianie kiszek brzmi niczym dumny dźwięk trąb burzących mury Jerycha.

"Więzień labiryntu" to niestety kolejny gniot, aspirujący do bycia dystopią. Osobiście uważam, że umieszczanie go w tej kategorii, obok Orwella, Huxleya czy chociażby Suzanne Collins, to grube nieporozumienie. Pominę płaskich jak naleśnik bohaterów. Pominę również nielogiczną, rozwlekłą, momentami śmieszną (nie mylić z zabawną) fabułę. Tym co wywołuje we mnie największy...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Po przeczytaniu "Alchemika" postanowiłam zapomnieć o istnieniu pana Coelho, który nie wniósł w moje życie nic, czego nie potrafiłoby wnieść chińskie ciasteczko z wróżbą. Złamałam się przy Weronice, głównie pod wpływem tytułu, co uznać można za przejaw zboczenia zawodowego. No dobrze- pomyślałam- może Alchemika popełnił nieszczęśnik w stanie malarycznym, a tu czeka mnie głębokie studium depresji- jakby nie było i jakby nie brzmiało- gratka dla psychologa. Początek zaprezentował się interesująco, robiąc mi tylko niepotrzebne nadzieje. Metodyczne, chłodne podejście Weroniki do własnych planów samobójczych, nawet z odrobiną wisielczego humoru jest opisem bardziej autentycznym niż mogłoby się wydawać. Podobnie jak niejasne powody, którymi motywuje swój czyn, sprowadzające się tak naprawdę do swoistej emocjonalnej katatonii. Wśród ludzi, którzy decydują się na samobójstwo, właśnie Ci, którzy osiągają tego typu stan wewnętrznej martwoty, najczęściej dopinają swego i najrzadziej zmieniają zdanie. Niestety, jak mówi truizm, wszystko co dobre szybko się kończy, tak więc i autentyzm skończył się u Coehlio z chwilą, gdy wypompowana z prochów Wercia otworzyła ślepka w psychiatryku. Zastanawiam się czy pomiędzy nafaszerowaniem się tabletkami, a powrotem do życia nie zdążyła jednak zapukać w niebiańskie wrota i zamienić się na miejsca z jakąś inną duszyczką. Początek przedstawia nam bowiem kobietę w głębokiej, na pierwszy rzut oka endogennej depresji, a resztę powieści spędzamy w towarzystwie trochę smutnej, naburmuszonej dziewczynki, która w zasadzie potrzebuje głównie żeby ją ktoś przytulił. Nie mam nic przeciwko przytulaniu smutnych dziewczynek, coby im więcej autodestrukcyjne myśli nie przychodziły do główek, jednak opis stanu psychicznego "Werci przed" i "Werci po" jest skrajnie niespójny. Gdybym zaczęła książkę od końca, przypuszczałabym, że bohaterka ma 15 lat i po zerwaniu z chłopakiem nawtykała się tic taców w ilości toksycznej. Nie chodzi o to, że piętnastoletnia opchana tic tacami Weronika jest postacią niepoważną, a jej cierpienie nie ma racji bytu. Wręcz przeciwnie, nastolatkami szarpią przecież dużo silniejsze emocje niż ludźmi dorosłymi, niezależnie od tego jak błahe wydają nam się tego powody. Co więcej, gdyby Coelho rzeczywiście zdecydował się na taką konwencję, książka byłaby nawet ciekawym pomysłem na temat trudów dojrzewania i budowania tożsamości. W takim układzie, nawet proces zdrowienia bohaterki, oparty na romantycznych porywach i sztucznym zaimplantowaniu jej "memento mori", przestałby być tak śmieszny, naiwny i obraźliwy dla ludzi w skrajnej depresji. Tymczasem przedstawia się nam kobietę w naprawdę ciężkim stanie psychicznym, tylko po to żeby za chwilę wyleczyć ją z niego za pomocą miłosnego zauroczenia i tanich sztuczek. Tym bardziej dziwi mnie tak naiwne podejście do tematu u człowieka, któremu podobno depresja i próby samobójcze nie są obce. Wnioskując z prozy pana P.C. chorym ludziom wystarczy serwować adresy portali randkowych zamiast terapii.

Po przeczytaniu "Alchemika" postanowiłam zapomnieć o istnieniu pana Coelho, który nie wniósł w moje życie nic, czego nie potrafiłoby wnieść chińskie ciasteczko z wróżbą. Złamałam się przy Weronice, głównie pod wpływem tytułu, co uznać można za przejaw zboczenia zawodowego. No dobrze- pomyślałam- może Alchemika popełnił nieszczęśnik w stanie malarycznym, a tu czeka mnie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Na wstępie zaznaczę, że przyrównywanie "Niezgodnej" do "Igrzysk śmierci" to zbrodnia i cios z pięści dla drugiej pozycji. "Niezgodna" to nawet nie jest antyutopia, to romans dla nastolatków, kiepsko napisany, wrzucony w pseudodystopijny skonstruowany na kolanie świat. Przez 3/4 powieści (naprawdę szumna nazwa dla tego czytadła) akcja wlecze się wokół niezrozumiałego romansu, dla którego reszta wydarzeń stanowi tylko przykrywkę. Główna bohaterka przedstawiona jest natomiast w taki sposób, że nawet tym romansem ciężko się entuzjazmować, bo ma się wrażenie, że podgląda się zakusy pedofila na dziecko. Pomiędzy ukradkowymi spojrzeniami, dotknięciami i dwuznacznymi sytuacjami z udziałem tej pary, które może byłyby dla mnie emocjonujące gdybym miała o 15 lat mniej, dostajemy opis prania się po pyskach i dźgania nożami, w ramach treningu i ogólnie przyjętego we frakcji obyczaju.
Przyznam szczerze, że główna postać męska (w przeciwieństwie do żeńskiej) z początku mnie zaciekawiła. Twardy, milczący facet (chociaż to za dużo powiedziane o osiemnastolatku), ani chybi -jak sądziłam- skrywający jakąś mroczną tajemnicę. Nie była to jednak skłonność do małych dziewczynek, jak można by przypuszczać po niezdrowym zainteresowaniu główną bohaterką, opisywaną nagminnie jako wychudzony karakan bez biustu. Nasz czołowy lowelas nie mógł się po prostu podźwignąć z nieszczęśliwego dzieciństwa, kiedy to tatuś łomotał go pasem w ramach dyscypliny wychowawczej. Nie twierdzę, że takie przeżycia nie mogą zostawić w człowieku trwałego śladu. Nie wybrałabym swojego zawodu gdybym tak sądziła. Nie jest to jednak jedna z tych tajemnic, która urywa tylną część ciała, gdy tajemniczy twardziel wyjawia ją swojej lubej w połowie książki, zmiękczając tym samym serca czytelniczek i swojej wybranki. Coś w stylu:...i on nadepnął na tą minę....i niosłem go do jednostki...pozbierałem do wiaderka co się dało...i tylko to jedno oko się ruszało, patrzyło błagalnie...płakałem gdy dobijałem go łopatą...
No dobrze, ale nie czepiajmy się szczegółów. Ta część książki nie jest zresztą tą najgorszą. Jest romans, jest mordobicie, są jakieś sztampowe postacie, jest może i delikatny rozwój naszego niezgodnego krasnala ogrodowego, zarówno pod względem fizycznym jak i psychicznym (chyba przesadziłam, ale co tam- zaszalejmy). I nagle spada na nas wielkie niezrozumiałe lubu dup, po którym akcja rozwija się tak szybko i tak absurdalnie, jakby autorce doskwierało rozwolnienie i chciała skończyć zanim poleci do sanitariatów. Nasze gołąbeczki, które przez 100 stron przymierzają się do siebie niczym ja do skarpet mojego męża, wymieniają po raz pierwszy płyny ustrojowe, co autorka uznała chyba za swój główny cel, bo zaraz potem postanowiła jak najszybciej skończyć książkę. W ciągu jednej nocy związek głównych bohaterów ewoluuje prawie do etapu starego małżeństwa, tajemniczy macho rozmięka na laną kluchę, a mniej tajemnicza klucha mutuje w buldożer. Razem z tymi przemianami błyskawicznie zmienia się scenografia, a na pozostałych dwudziestu kartkach , błyskawicznie rodzi się i upada zamach stanu.
Problemy rozwiązują się dwa zdania po tym jak się pojawiają :
- Ach mój zzombiaczony luby chce mnie zabić
Chwila napięcia...
- Mój luby usłyszał mój głos i jest uzdrowiony, możemy teraz razem uratować świat.
Nasza heroina, która po miesięcznym treningu zmienia się z chudej dziewuszki w rasowego terminatora, kładzie pokotem wszystko co stanie jej na drodze.
Po długiej i męczącej drodze przez bezsensowny trening i bezsensowny romans, mamy więc całkowicie nagłe i równie bezsensowne zakończenie poprzednich wątków, wielkie przeobrażenie głównych bohaterów i jeszcze tej samej nocy - zamach stanu podszyty zombiakami.
Nie ma się jednak czego bać, bo nasze gołąbeczki rozgromią go na następnych dziesięciu stronach. Całe polityczne tło zamachu nie istnieje. W ogóle jakiekolwiek polityczne tło w tej książce nie istnieje. To co z trudem uznać można za zarys totalitarnego państwa, (co jest przecież w antyutopii najważniejsze) jest śmieszne, niespójne i infantylne.
"Będziemy opanowywać świat Pinki", bo taka jest rola czarnego charakteru- tak można by w skrócie ująć zarys wojny domowej, która zaczyna się z d..y i z d...y kończy (niestety nie da się tego ująć w bardziej wyrafinowany sposób).

Na wstępie zaznaczę, że przyrównywanie "Niezgodnej" do "Igrzysk śmierci" to zbrodnia i cios z pięści dla drugiej pozycji. "Niezgodna" to nawet nie jest antyutopia, to romans dla nastolatków, kiepsko napisany, wrzucony w pseudodystopijny skonstruowany na kolanie świat. Przez 3/4 powieści (naprawdę szumna nazwa dla tego czytadła) akcja wlecze się wokół niezrozumiałego...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie rozumiem opinii poniżej, że książka jest ciężka i dołująca. Funkcje literatury są różne, nie tylko rozrywkowe, to po pierwsze. Po drugie, to właśnie stanowi siłę książki- jej dosadność, dosłowność, szczera samokrytyczna analiza. Jest to pozycja autobiograficzna, nie fikcja literacka i sposób w jaki Wurtzel rozprawia się tu z samą sobą- bez ogródek, szczerze do bólu, bez oszczędzania się, jest największą zaletą tej pozycji. Tak właśnie wygląda depresja, jest się w tym samym czasie ofiarą i katem, jest się podłą samolubną jednostką, a zarazem bezbronną, rozżaloną i pokrzywdzoną. Jednocześnie jest się i nie jest winnym i dokładnie tak się to odczuwa. Krzywdzi się, doskonale zdając sobie z tego sprawę i robi się to dalej. Wurtzel obnaża to wszystko, całą ambiwalencję, miotanie się, ból który się czuje i który się zadaje. Autorka się nie wybiela, nie tłumaczy, nie stara się żeby czytelnik ją polubił i rzeczywiście na pierwszy rzut oka po prostu nie chce się jej lubić. Trzeba mieć sporo wiedzy i wiele empatii, albo przejść to samo co ona, żeby dostrzec jej własny dramat, a nie tylko destrukcję, którą rozsiewa wokół siebie. Książka jest duszna bo duszna jest choroba psychiczna. To nie miał być i nie jest "Zmierzch", gdzie się robi babki z piasku ręka w rękę z bandą nadprzyrodzonych postaci bez żadnego charakteru. To jest książka o życiu w potrzasku, więc skoro czujesz się przygnębiony i zduszony czytając ją, to znaczy, że autorka osiągnęła swój cel.

Nie rozumiem opinii poniżej, że książka jest ciężka i dołująca. Funkcje literatury są różne, nie tylko rozrywkowe, to po pierwsze. Po drugie, to właśnie stanowi siłę książki- jej dosadność, dosłowność, szczera samokrytyczna analiza. Jest to pozycja autobiograficzna, nie fikcja literacka i sposób w jaki Wurtzel rozprawia się tu z samą sobą- bez ogródek, szczerze do bólu, bez...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Jedyne co pozostawiła we mnie książka, to paniczny lęk przed wyrażeniem "młody grecki bóg". Nie starczyłoby mi życia, aby opisać tego gniota.

Jedyne co pozostawiła we mnie książka, to paniczny lęk przed wyrażeniem "młody grecki bóg". Nie starczyłoby mi życia, aby opisać tego gniota.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka nudna, płaska, napisana nienaturalnym, męczącym językiem. Bohaterowie nie składają się z niczego więcej, poza swoimi zaburzeniami psychicznymi, o których autorka ma nota bene mizerną i mocno nieaktualną wiedzę. Na końcu przyznaje się zresztą beztrosko, że potraktowała temat "z literacką dowolnością". Ja nazwałabym to raczej literackim lenistwem. Dużo ciekawszym wątkiem jest tak naprawdę wątek poboczny- historia w historii- dzieje szamanki spisane na niezadrukowanych stronach książek, które czyta nasza płaska jak naleśnik bohaterka. Gdyby autorka zajęła się właśnie tą, uboczną opowieścią, a do tego pofatygowała się o jakiś research, dotyczący plemienia, które opisała z taką samą "literacką dowolnością" jak chorobę afektywną dwubiegunową, może napisałaby coś wartościowego.
Złapałam się na tym, że wyczekuję momentów, kiedy nasze zmaltretowane życiem gołąbeczki, są przeganiane ze spacerniaka, na którym prowadzą swój zimny jak zdechła płaszczka romans, ponieważ wiąże się to z powrotem głównej bohaterki do lektury listów szamanki, które dużo bardziej mnie interesowały.
Z niewiadomych przyczyn (a nie, z wiadomych- lenistwo i brak researchu alias "literacka dowolność")autorka uznała, że skoro romans dzieje się w psychiatryku, to musi mieć temperaturę karpia w galarecie. Nawet wybuchy "namiętności" (cudzysłów jest jak najbardziej na miejscu), między tymi dwoma gadającymi śledziami, są dla czytelnika jak głaskanie po policzku wędzoną makrelą. Nie bez powodu ciągnę wciąż te rybie porównania...
Jako, że siedzę niejako, w tak "dowolnie przez panią L.C. potraktowanej branży, mogę powiedzieć, że postrzeganie w ten sposób intymnych relacji osób chorych psychicznie, jest oznaką zwykłego niedouczenia. Ale po cóż się tym przejmować, skoro można posadzić na łączce dwa wyzute z emocji stereotypy, a na końcu strzelić notkę o "literackiej dowolności".

Książka nudna, płaska, napisana nienaturalnym, męczącym językiem. Bohaterowie nie składają się z niczego więcej, poza swoimi zaburzeniami psychicznymi, o których autorka ma nota bene mizerną i mocno nieaktualną wiedzę. Na końcu przyznaje się zresztą beztrosko, że potraktowała temat "z literacką dowolnością". Ja nazwałabym to raczej literackim lenistwem. Dużo ciekawszym...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to