Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

"Zła" w tytule książki chciałoby się odnosić do swojej treści, ponieważ byłby to komplement dla tej tragedii, którą możecie zastać w środku. Moim headcanon'em, tłumaczącym wydanie tego... czegoś, jest to, że WasPos tak ucieszył się na to, że ktoś chciał u nich coś wydać, że zgodzili się nawet nie czytając książki - i tak, prosto od autorki, poszło do druku!

Na wstępie chciałabym wyrazić swoje obrzydzenie przed tym, że książka nie posiada żadnego TW na początku książki, choć na jej stronach możemy doświadczyć gwałtu (wielokrotnie, z czego raz niezwykle brutalnego), przemocy fizycznej oraz psychicznej, jak również tortur. I nie, mój problem nie dotyczy tego, że coś takiego pojawiło się w książce, ale że nie zostało odpowiednio oznaczone, co jest wielce nieodpowiedzialne ze strony autorki oraz wydawnictwa.

To jednak, niestety, jest kropelka w morzu tego, jak okropna jest ta książka. Nudna, przewidywalna, obrzydliwa, a do tego PEŁNA BŁĘDÓW, które doprowadzały mnie w pewnym momencie do szału - dosłownie kilka z przypadków, które najbardziej zapadły mi w pamięć, to:
- zmieniający się kolor włosów na tej samej stronie;
- zmieniający się wiek stronę później;
- bohaterka nie zna imienia kogoś, tylko po to, żeby nazwać tę osobę po imieniu kilka linijek niżej;
- szef wyrzucający papierosa przez okno, a po kilku linijkach pisanie, że nadal go palił.
Poza tym typowo było w historii dziecko, tylko po to, żeby potem bohater nie wspomniał o nim ani razu - BO JAK WYWIÓZŁ GO DO DZIADKÓW TO PO CO MIAŁBY KIEDYKOLWIEK O SYNU MYŚLEĆ ALBO DO NIEGO DZWONIĆ. Żona tak samo rozpłynęła się w powietrzu po tym, jak wywalił ją z domu w środku nocy, pijaną, bez portfela i telefonu (a przynajmniej te 2 ostatnie logicznie się nasuwają, patrząc na to, jak scena była opisana). Autorka posiada również zerowe umiejętności opisywania czasu i świadomości jego przemijania - w stylu bohaterowie wymienią dwa zdania I NAGLE MINĘŁO 5 MINUT. No totalnie tak było... Ale w sumie nie dziwię się, że autorka sama się gubiła w swoim tekście (bo nie wierzę, że to coś przeszło redakcję i korektę), skoro akapity ciągnęły się na czasem nawet 2 strony! Do tego w sposób bezsensowny, niszcząc cały rozkład myśli bohaterów tak naprawdę i utrudniając zrozumienie tekstu, niżeli pomagając!

Sam też wątek dominy w tekście jest tak bardzo z dupy, jak tylko się dało - autorka bez wątpienia nie ma o tym świecie absolutnie pojęcia. Według niej wszystko, co robi taka osoba, to bije innych pejczem, a faceci robią to tylko po to, żeby udawać psy i sikać. Super. Nasza wielce super bohaterka opowiadała, jak to lubi, a potem tylko pisała o tym, jak strasznie się brzydzi tymi ludźmi, z którymi to robiła i że GDYBY NIE PŁACILI, TO BY TEGO NIE ROBIŁA. Bezsens. A do tego obrzydliwe pogwałcenie (dosłownie) wszystkiego, na czym polega zabawa z takim przekraczaniem granic, gdzie domina gwałci swojego poddanego BO MUSI WYRZYĆ SWÓJ BÓL (a potem go zabija, bo tak). Swoją drogą, wcześniej też jeden z klientów zgwałcił ją, ale nie było to opisane jak gwałt, bo choć bohaterka mówiła nie i odpychała typa, ciągle miała myśli, jak zaczyna ją to kręcić i jaka mokra się od tego robiła...

Standardowo wielka miłość pojawiająca się znikąd, gdzie nie ma chemii, a po dwóch ruchankach, w tym całego jednego bez gumy, pojawia się... no wiadomo, co - gdzie, swoją drogą, bohaterka dowiaduje się, że to jakoś około 4 tydzień, gdzie od czasu seksu z jej fagasem nie minął nawet tydzień, a ona już była pewna, że to jego.

Na specjalne wyróżnienie zasługują za to zapożyczenia z angielskiego, które pasowały jak widelec do oka:
- coś pachniało FISZEM (zdzikłam, jak to przeczytałam, bo tak, było napisane to fonetycznie, w ten właśnie sposób);
- pokojówka, czyli housekeeping, napisane jako HOŁ SPIKING (nie, nie żartuję - jak już piszmy fonetycznie, to może chociaż róbmy to dobrze).
Było jeszcze kilka innych, ale te najbardziej zapadły mi w pamięć.

Ukończenie tego było istną męczarnią i najchętniej dałabym temu 0*, gdyby tylko się dało. Tak złej książki jeszcze nigdy nie czytałam i chyba nawet za pieniądze nie sięgnęłabym po kolejną pozycję tej autorki.

"Zła" w tytule książki chciałoby się odnosić do swojej treści, ponieważ byłby to komplement dla tej tragedii, którą możecie zastać w środku. Moim headcanon'em, tłumaczącym wydanie tego... czegoś, jest to, że WasPos tak ucieszył się na to, że ktoś chciał u nich coś wydać, że zgodzili się nawet nie czytając książki - i tak, prosto od autorki, poszło do druku!

Na wstępie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Podejrzewam, że nie byłam pierwszą, ani nie będę też ostatnią osobą, która zaczęła czytać tę książkę, wiedząc o niej tylko jedno - pędzel w dupie. Wizja takiej dziwnej perwersji nastawiła mnie anty na książkę już na wstępie... ale szczerze muszę powiedzieć, że było lepiej niż zakładałam - nie dobrze, ale nadal doznałam zaskoczenia.

Zaczynając jednak od tego, co złe - bohater nijaki, bo niby taki figo-fago, a jednak jak coś trzeba to miętka fryta z niego, do tego jego przemiana w książce jest tak naprawdę nie do zaobserwowania (życiowe wielkie zmiany nawet nie w tydzień zaszły, mimo tego, jak twarde zdanie miał na pewne tematy); implikowane chęci na kazirodztwo między bohaterkami (starsza siostra w kierunku młodszej); około 24latek masturbujący się do 16latki zabawiającej się ze sobą traktowane jako coś w porządku, a nie podchodzącego pod pedofilskie zapędy; ciągłe, zupełnie niepotrzebne, przeklinanie; dialogi, które brzmiały dosyć sztucznie, przez co nie czułam, jakbym obserwowała rozmowę między dwójką ludzi, a prędzej AI uczących się jak rozmawiają ludzie; prawie każda kobieta brzmiała jakby miała takie same cycki jak poprzednia, co było momentami męczące; niewyżycie bohatera czasem sięgało takiego zenitu, że zaczynało się to robić nudne. Mogę też dorzucić, ale to już kwestia fetyszy, że rzeczy typu picie wina ze spermolcem czy sikanie na kogoś totalnie wybijały mnie z rytmu i sprawiały, że czytałam ze skrzywieniem - nie moje klimaty po prostu.

Nie mogę jednak odmówić autorowi tego, że sceny fantazji czy scen seksu były napisane naprawdę dobrze. Bez wątpienia czułam, że oddziaływały na wyobraźnię i były to chyba momenty, kiedy najbardziej wczuwałam się w tekst... ale no jak mówiłam, do czasu.

Zakończenie było miałkie i nieciekawe. Spodziewałam się czegoś lepszego po tym, ile wątków z potencjałem było wprowadzanych do historii, ale no niestety. Wypadło to tak, jak mówi ocena (bo gwiazdki na LC mają swoje nazewnictwo, gdyby ktoś nie wiedział) - czyli słabo.

Podejrzewam, że nie byłam pierwszą, ani nie będę też ostatnią osobą, która zaczęła czytać tę książkę, wiedząc o niej tylko jedno - pędzel w dupie. Wizja takiej dziwnej perwersji nastawiła mnie anty na książkę już na wstępie... ale szczerze muszę powiedzieć, że było lepiej niż zakładałam - nie dobrze, ale nadal doznałam zaskoczenia.

Zaczynając jednak od tego, co złe -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ocenianie książki o tak ciężkiej i personalnej tematyce przychodzi ciężko, bo w końcu jak można oceniać książkę, która była dla straumatyzowanego człowieka swego rodzaju terapią? Jak można mówić o tym, że coś się nie podobało, jakby autor mógł tak o zmienić sobie fakty i załagodzić dla czytelnika potworności, które miały miejsce naprawdę? Jest to niezwykle trudne, dlatego chciałabym zaznaczyć już na wstępie, że będę odnosić się do zawartości książki nie poddając ocenie treści, a jedynie to, jak została przekazana.

I jedne odpowiednie słowo to chaos. Sama autorka podkreślała, że ten chaos przedstawia to, jak dla niej samej to wszystko się działo, to skakanie w czasie oddaje jak mijały jej dni... Co jest jak najbardziej w porządku wizją i faktycznie oddaje swego rodzaju zagubienie, jednak jeśli ktoś (tak jak ja) sięgał po to, żeby poznać "pełną" historię tego, co się stało, to niestety, ale tego tutaj nie doświadczy. Jest to historia przedstawiona bardziej jak pamiętnik (w którym są czasem inne pamiętniki), rozbierania swojej własnej traumy i uwolnienia się od manipulacji porywacza, niż szczegółowa opowieść o 18 latach niewoli, wykorzystywania i krzywd.

Ocenianie książki o tak ciężkiej i personalnej tematyce przychodzi ciężko, bo w końcu jak można oceniać książkę, która była dla straumatyzowanego człowieka swego rodzaju terapią? Jak można mówić o tym, że coś się nie podobało, jakby autor mógł tak o zmienić sobie fakty i załagodzić dla czytelnika potworności, które miały miejsce naprawdę? Jest to niezwykle trudne, dlatego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ta książka ma okropny kryzys osobowości. Z jednej strony mamy logo Disney, okłada z bohaterem bajki dla dzieci, dużą czcionkę i wiele momentów, gdzie punkt jest powtarzany w kółko i w kółko tak, jak się to robi w lekturach dla najmłodszych, żeby na pewno zrozumieli... A z drugiej strony mamy dziwnie trudne (jak na poziom dla dzieci) słowa, rządzę krwi i zabijania, teksty księcia w stylu "nie przeszkadza mi, że nie ma osobowości, ma być tylko ładną żoną" (choć ujęte dużo brzydziej), a nawet szarpanie partnerki za włosy przez pokój, ponieważ się na nią wkurzył. Przez to ta lektura jest utkwiona tak między światami, gdzie z jednej strony masz wrażenie, że czytasz coś dla dzieci, a z drugiej strony zaraz przerzucasz oczami i masz takie "nie no, dziecku bym czegoś takiego nie dała"...

Poza tym ta "prawdziwa historia" wymyśliła sobie wersję tak odmienną od tego, co było w bajce, że nawet nie wiem, jakim cudem to zostało klepnięte. Nagle mamy 3, a nawet 4 wiedźmy, które go przeklęły? Gaston jest przyjacielem księcia i całkiem rozsądnym człowiekiem? (zapomniał księcia przez klątwę, jeśli ktoś by się zastanawiał) Książe miał dwie narzeczone, czego jedną z głupim imieniem Tulipania Gwiazdeczka? Inne historie Disney'a są kanoniczne w tym świecie i się nawet przyjaźnią? Bestia nie miał kontaktu ze swoją służbą, kiedy zmienili się w meble, ale ludzie z zamku, którzy się jeszcze nie zmienili, już tak? I naprawdę tych rzeczy można by wymienić jeszcze wiele...

I żeby nie było. Owszem, retellingi istnieją, ale kiedy mamy logo Disney'a, oryginalny art tej postaci i do tego tekst HISTORIA PRAWDZIWA to możnaby chociaż zadbać, żeby treść książki pokrywała się bardziej z bajką, dzięki czemu naprawdę możaby mieć wrażenie, że odkrywa się jakieś tajemnice tej starej historii. Zamiast tego mamy jednak takie byle co, któremu nie dałam 1* chyba tylko dlatego, że było coś intrygującego w tym, jakim wariactwem było to, co czyałam.

Ta książka ma okropny kryzys osobowości. Z jednej strony mamy logo Disney, okłada z bohaterem bajki dla dzieci, dużą czcionkę i wiele momentów, gdzie punkt jest powtarzany w kółko i w kółko tak, jak się to robi w lekturach dla najmłodszych, żeby na pewno zrozumieli... A z drugiej strony mamy dziwnie trudne (jak na poziom dla dzieci) słowa, rządzę krwi i zabijania, teksty...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Aurora: Koniec Amie Kaufman, Jay Kristoff
Ocena 7,9
Aurora: Koniec Amie Kaufman, Jay K...

Na półkach: ,

Ostatni rozdział w kosmicznej przygodzie, która na nowo zaprosiła mnie w tematy Sci-fi, która sprawiła, że zakochałam się w świecie (i pewnym Bertraskaninie), a także zmusiła mnie do skupienia, w którym nie było miejsca na słuchanie muzyki ani filmu w tle podczas czytania - dla niektórych to może standard, ale nie dla mnie... Ale szczerze musiałam przyznać, że czerpałam przyjemność z czytania w ten sposób. W każdym jednak razie - jak się czuję i co myślę, po zakończeniu tej historii?

Ocena uderzająca kolejny stopień w dół jest niestety przypadkiem potwierdzającym, że w moich oczach seria ma tendencję spadkową.

Nim jednak powiem, co było mi kamieniem w bucie, chcę opowiedzieć trochę o rzeczach, które były jak najbardziej na plus i więcej:
- przede wszystkim relacja PEWNEJ dwójki, na którą czekałam tak długo... i która wyszła tak absolutnie słodko! że dosłownie topiłam się za każdym razem, kiedy mieli między sobą interakcję... a zwłaszcza w PEWNYM momencie z koszulą (więcej nie powiem, nie będę spojlerować, ale dosłownie zakręciła mi się łezka w oku w tej scenie);
- CZAS (hehe, kto wie ten wie) jaki spędziliśmy z Finem, Scar i Zilą podczas ich przygody był w dużej mierze dla mnie interesujący i z zaciekawieniem śledziłam poszukiwanie przez nich drogi uczieczki;
- pokrywająca się wizja przyszłości z teraźniejszością (zwłaszcza oko było dla mnie takim "COOO?!");
- niepewność, czy nie przyjdzie nam utracić kogoś jeszcze (choć było wiadomo, że PEWNE postaci na pewno nie zostaną stracone) była permanentnie obecna podczas lektury i dosłownie chuchała mi na kark;
- moment, kiedy wszystko odnośnie PACZKI zaczęło składać się w całość, było satysfakcjonującą konkluzją;
- moment, w którym człowiek miał wrażenie, że już wszystko dobrze, a tam dosłownie książka robi "potrzymaj mi piwo" i zadaje kolejny cios;
- mimo wszelkich niezadowoloeń, o których zaraz powiem, duża część końca książki była okalana moimi łzami, ale jestem istotą bardzo emocjonalną, więc nie wiem na ile to może być wyznacznikiem dobrze napisanych emocjonalnych scen.

Niestety jednak trafiłam też na więcej przeszkód, niż bym chciała, które sprawiły, że były nawet momenty, kiedy (a nie miałam tego przy poprzednich tomach) ciężko mi się czytało i musiałam się zmuszać, żeby przejść przez segment. Co było nie tak?:
- zaloty Zili zdawały mi się strasznie z dupy, nie czułam tam chemii ani żadnych powodów ku temu, żeby to miało wyjść, zwłaszcza, że PEWNE decyzje zostały podjęte po około jednym dniu i to z czyhającym na ich życie zagrożeniem;
- nowy partner Saedii również mi się nie podobał, a ich związek był przepełniony przemocą (typiara dosłownie chciała typa kopnąć w jaja zaraz przed tym, jak na niego wskoczyła robić wiadomo co), a jednocześnie był przewidywalny już od poprzedniego tomu i tutaj też czułam pewnie wymuszenie (przez autorów w sensie), a nie chemię;
- części Kala i Aurory były dla mnie dosłowną torturą, bardzo szybko miałam ich dosyć - głównie przez ich reacje z Gwiazdobójcą (bo wszystko poza Bronią było intrygujące), jak również ich ostatnią interakcją i tym, jak beznadziejna była to próba redemption arc'a;
- w ogóle Aurora stała się dla mnie już na typ etapie tak wkurzającą postacią, że naprawdę liczyłam, że kojfnie i będę miała w końcu spokój;
- ta bladoblond "elfka" była tak bardzo przewidywalnym aspektem historii, że aż bolało w pewnym momencie, kiedy z perspektywy Aurory albo Kala było podkreślane, że ona tam jest, albo że coś robi... to dosłownie dawało jej czerwony wykrzyknik nad głową i sprawiało, że nagle teoria sama się nasuwała i potem niesamowicie długo trzeba było czekać, aż powiedzą to głośno...;
- owszem, bohaterowie mieli ciężkie starcia, ale część z nich (zwłaszcza te, gdzie podkreślali, że to jedyna szansa, albo ich ostatnia) śmierdziała takim właśnie TO TAKIE TRUDNE ALE ZOBACZ, UDAŁO NAM SIĘ BO JESTEŚMY GŁÓWNYMI BOHATERAMI!
Może wydawać się nie tak dużo, albo nie tak wielkiej wagi jak pozytywny które wymieniałam, ale niestety te minusy w dużym stopniu wpływały na to, jak czułam się czytając książkę, z jaką chęcią po nią sięgałam, w jakim stopniu byłam zainteresowana co dalej... A to niestety mocno ucierpiało.

Nie żałuję czasu spędzonego z tą serią. Na pewno jest mi przykro, że doszło do czasu, gdzie zaczęłam mieć wręcz dosyć pewnych rzeczy i bohaterów, a to nie jest nic dobrego - o ile autor nie miał tego na myśli - a tutaj wątpię, żeby miał... A w zasadzie to mieli. Przyznam też bez bicia, że trochę za szczęśliwe zakończenie moim zdaniem wyszło, ale może dzięki temu było łatwiej zostawić tę historię za sobą - wiedząc, że nasi bohaterowie są teraz szczęśliwi i mają przed sobą dobre życia i przeplatające się przyszłości.

Ostatni rozdział w kosmicznej przygodzie, która na nowo zaprosiła mnie w tematy Sci-fi, która sprawiła, że zakochałam się w świecie (i pewnym Bertraskaninie), a także zmusiła mnie do skupienia, w którym nie było miejsca na słuchanie muzyki ani filmu w tle podczas czytania - dla niektórych to może standard, ale nie dla mnie... Ale szczerze musiałam przyznać, że czerpałam...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Aurora: Pożoga Amie Kaufman, Jay Kristoff
Ocena 8,0
Aurora: Pożoga Amie Kaufman, Jay K...

Na półkach: ,

"Pożoga" jest bez wątpienią dobrą kontynuacją serii Aurora... ale nie świetną? Tendencja spadkowa w ocenie mówi niestety sama za siebie, że choć była to nadal bardzo dobra książka, nie do końca dorosła do swojej poprzedniczki.

Oczywiście nie zabrakło moich ULUBIONYCH burzeń czwartej ściany (sarkazm dla tych, co nie załapali), ale to nie był przecież jedyny powód tego spadku...

Trochę za dużo mojej dobrej woli zostało tym razem zabrane na:
- momentami głupawe rozumowanie bohaterów;
- niezauważanie przez postaci sygnałów, które były tak wyraźne dla czytelnika, że się człowiek tylko zastanawiał, jakim cudem mamy wierzyć, że oni tego nie widzą;
- podejściem Tylera do Saedii, ponieważ gdyby się jej pozbył - byłoby im dużo łatwiej (ale nie bo przewidywalny wątek w przyszłości);
- "anime training arc" Aurory do mnie nie przemawiało, tak jak jej postępy w wykorzystywaniu jej mocy... za dobrze się to wszystko jakoś układało, za pomyślnie mimo wszystko (czyli typowo jak dla głównego bohatera).

Bez wątpienia w książce nie zabrakło jednak i wielu pozytywów:
- super podsumowanie na początku, pomagające przypomnieć sobie o tym, co najważniejsze (co prawda ja czytałam książkę po książce, więc nie było to dla mnie konieczne, ale bardzo fajny dodatek tak czy inaczej);
- jednym z nich była oczywiście postać Finiana, która sprawiała, że lubiłam go jedynie jeszcze bardziej;
- perspektywy postaci nadal były bardzo on point co bardzo pomagało we wczuciu się w ich ujęcie i uwierzenie, na co w danej chwili zwracali uwagę i o czym myśleli;
- podobało mi się również zagłębianie coraz bardziej w przedstawiany świat, z nowymi faktami, historiami nie tylko odnośnie danej rasy, ale też z życia przed Akademią Kala
- zakończenie to czytałam dosłownie z otwartą buzią i na głos powtarzałam co raz "nie!" i "co?!" podczas ostatnich stron książki (pozytywnie zaskoczona oczywiście i wciągnięta).

Zakończenie zostawia nas w momencie, w którym na spokojnie możemy naliczyć trochę ofiar... Ale szczerze nie wierzę, żeby którakolwiek z nich faktycznie już nie wstała, co też bez wątpienia wpływa na to, na ile jestem w stanie faktycznie się przejąć wielkim, nadchodzącym konfliktem... Choć tutaj historia też pokazuje, jak broni się sama, bo choć na to narzekam, i tak jestem mega przejęta nadchodzącym konfliktem i jego rozwiązaniem.

"Pożoga" jest bez wątpienią dobrą kontynuacją serii Aurora... ale nie świetną? Tendencja spadkowa w ocenie mówi niestety sama za siebie, że choć była to nadal bardzo dobra książka, nie do końca dorosła do swojej poprzedniczki.

Oczywiście nie zabrakło moich ULUBIONYCH burzeń czwartej ściany (sarkazm dla tych, co nie załapali), ale to nie był przecież jedyny powód tego...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Aurora: Przebudzenie Amie Kaufman, Jay Kristoff
Ocena 7,5
Aurora: Przebu... Amie Kaufman, Jay K...

Na półkach: ,

Nie będę kłamać - podeszłam do tej książki z wysokimi oczekiwaniami. Po tym, co Kristoff zafundował mi z "Wampirzym Cesarstwem" po prostu założyłam, że ta książka też będzie bardzo dobra - i jak pokazuje ocena, nie wyszłam zawiedziona.

Przyznam bez bicia, że początkowo byłam nieco zagubiona między perspektywami tak wielu postaci, ogarnianiem jak wyglądają obecne realia świata, stosunki międzyrasowe, przeszłość bohaterów ale i ich narodów... Ale trwało to dosłownie kilka stron, kiedy mój mózg dostrajał się do lektury. Potem wszystkie informacje były dawkowane w wręcz idealny sposób, dzięki któremu ciągle następował rozwój w jakimś departamencie, a jednocześnie nie czułam przytłoczenia i zagubienia informacyjnego - a to nie jest łatwe do opanowania.

Bohaterowie niesamowicie mi podeszli (no, może z wyjątkiem Tylera, z którym początkowo miałam nieco kosy, ale szybko się jednak do niego przekonałam). Tak różnorodni, barwni, a jednak potrafiący znaleźć wspólny język i komunikować się w sposób, który był naturalny i współgrał z moralami drużyny, z akcją, z wewnętrznymi relacjami... Naprawdę istną przyjemnością było poznawać świat serii Aurora w ich towarzystwie - a zwłaszcza Finian. Skradł moje serce od samego początku i nie ważne, czy była to jego perspektywa, czy też innej postaci, bo tak długo, jak był obecny, jego humor i ogólna aparycja dodawało jedynie historii.

Jak w ogóle chodzi o fabułę to wciągnęła mnie niesamowicie i, mimo przewidzenia kilku elementów, było też kilka zaskoczeń, które, patrząc całościowo, miały sens - i to nie w stylu NIE HINTOWALIŚMY NIGDZIE ABSOLUTNIE NIC WIĘC NIE MOGŁEŚ WIEDZIEĆ, a w takim, że zbierając i zbierając informacje... Wszystko zaczynało układać się w coraz bardziej logiczną całość.

Największym naprawdę zarzutem, jaki miałabym przeciw tej serii, to są wtrącenia łamiące twardą ścianę - gdzie bohaterowie zwracają się bezpośrednio do czytelnika. Osobiście bardzo mi to psuło immersję i nie podobało mi się za każdym jednym razem.

Nie będę kłamać - podeszłam do tej książki z wysokimi oczekiwaniami. Po tym, co Kristoff zafundował mi z "Wampirzym Cesarstwem" po prostu założyłam, że ta książka też będzie bardzo dobra - i jak pokazuje ocena, nie wyszłam zawiedziona.

Przyznam bez bicia, że początkowo byłam nieco zagubiona między perspektywami tak wielu postaci, ogarnianiem jak wyglądają obecne realia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Byłam bardzo zainteresowana tematem zaburzeń odżywiania w książce, ponieważ nie czytałam jeszcze pozycji, w której to byłby jeden z głównych punktów fabularnych... Jednak niestety szybko doznałam zawodu.

Zaczynając od tego, że w przeciągu raptem czterech stron przeskakujemy czegoś, co wygląda jak początki choroby Viki, do... cholera w sumie wie, kiedy. X lat później - potwierdzenie o tym, ile minęło lat następuje po kilkudziesięciu stronach, gdzie RAZ na całą książkę dowiadujemy się, że bohaterka ma zaraz 20 lat (a zaczynamy z nią przygodę, kiedy zaraz ma mieć 16). Wolałabym przejść raczej chociaż częściowo przez tę chorobę z bohaterką, niż od razu do momentu, gdzie czysto teoretycznie jest zdrowa, a tak naprawdę nadal chora, i śledzimy te jej poczynania po tym, co najgorsze.

Do tego dochodzi fakt, że choć część wewnętrznej walki Viki wydawała się naprawdę realistyczna i pomagała zrozumieć, jak takie osoby mogą mieć namieszane w głowie, jednak bardzo szybko to się staje repetytywne. Co chwilę kiedy myśli, że mogłaby spędzić z kimkolwiek czas, zaraz musi powtarzać, że nie chce nikomu mówić o anoreksji; co chwilę powtarzanie tych samych tak naprawdę myśli, ale nie w takiej formie, że czuje się to błędne koło myśli, a tak, że czytelnik ma wrażenie, że dosłownie czyta to samo...

A potem nagle jakby ktoś pstryknął włącznik i bohaterka nagle przechodzi kompletne 180 do swojej choroby i miłości. To przychodzi naprawdę znikąd, nie ma podstaw, a do tego wydaje się być takim... trochę nasraniem na to, ile tak naprawdę osób dookoła kosztuje przekonanie osoby z ZO do zmian. Bo co? Bo znam typa z dwa tygodnie, nie lubiłam dotyku, nie lubiłam, żeby ktoś na mnie patrzył, ALE JEST TAKI PRZYSTOJNY I CZUJĘ SIĘ PRZY NIM BEZPIECZNIE, ZALEŻY MU NA MNIE WIĘC MI ZACZYNA ZALEŻEĆ NA SOBIE. Totalnie tak to działa.

W jakichś też ostatnich około 50 stronach książki po raz pierwszy dowiadujemy się o tym, jaki kolor włosów ma nasza Viki. Owszem, nie jest to coś, bez czego czytelnik się nie obejdzie, ale jest to co najmniej dziwne.

Tak samo dziwne jak cała postać Alexa - to że znalazł się PO RAZ KOLEJNY w damskim akademiku PRZEZ POMYŁKĘ, jak nazywa bohaterkę "cukiereczkiem" choć wyraźnie mu mówi, że tego nie chce, jak wiedząc, że ma problemy z samooceną wali tekstem "nie pokażę się z kimś, kto tak wygląda" odnosząc się do jej sukienki, wiedząc o jej problemach na pierwszą randkę zabiera ją do restauracji... W moich oczach jest okropną męską postacią, która nie powinna być traktowana jako ten cudowny chłopak, z którym Viki powinna chcieć być.

Po tych wszystkich komentarzach zapewne ciężko uwierzyć, że ta książka zasługuje na 4 na 10, ale czytało się szybko i lekko, motyw z Hannah był nawet ciekawy, początki poznawania głowy bohaterki był intrygujący i brzmiał realistycznie, a poza tym znalazło się kilka tekścików, które troszkę mnie rozbawiły - nie na tyle, żebym się śmiała, ale uśmiechnęła, a to jednak coś.

Byłam bardzo zainteresowana tematem zaburzeń odżywiania w książce, ponieważ nie czytałam jeszcze pozycji, w której to byłby jeden z głównych punktów fabularnych... Jednak niestety szybko doznałam zawodu.

Zaczynając od tego, że w przeciągu raptem czterech stron przeskakujemy czegoś, co wygląda jak początki choroby Viki, do... cholera w sumie wie, kiedy. X lat później -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdybym należała do sortu ludzi, którym wydaje się, że są lepsi od innych, bo czytają dany gatunek literacki, albo daną liczbę książek rocznie, to bym spytała “jak to się komuś może podobać?” - ponieważ jest to pytanie, które w ostatnich czasach jest zadawane nie ze szczerą ciekawością, a w celu jedynie obrażenia czyjejś zabawy z danym tytułem. Jednocześnie jednak zastanawia mnie, szczerze, czy osoby czytające tą pozycję nie dostrzegły tych wszystkich rażących w oczy błędów, które mi samej nie pozwoliły cieszyć się tą lekturą?

Oczywiście najpierw należałoby zaadresować naszego Garego Stu - znaczy, przepraszam, Dillona. Dampira, czyli w połowie wampira a w połowie człowieka, któremu, jakżeby inaczej, mimo przeciwności losu, wszystko się udaje - jak nie za pierwszym, to za drugim razem; zawsze znajduje w sobie wystarczająco kontroli, żeby się powstrzymać, kiedy trzeba; dobroduszny nawet dla swojego wroga; szybko łapiący rzeczy, z którymi ma pierwszy raz w życiu styczność; na tyle wyjątkowy, że dostaje rzeczy, o których wampiry z jego otoczenia, choć nieziemsko bogate, mogą jedynie pomarzyć… Naprawdę nie widziała świata, w którym mogłabym polubić taką postać.

A skoro już o postaciach mowa - moment, w którym w komicznym anime stylu wszyscy bohaterowie po kolei zaczęli się pojawiać i miało miejsce ich przedstawiania czytelnikowi… Za dużo jak dla mnie informacji na raz, w dodatku w połączeniu z minimalnym opisami wyglądu, które później nie wracały, więc oprócz imion praktycznie nie było jak rozróżniać postaci - bo niestety charaktery były głębokie jak kałuże i zmienne jak chorągiewki.

Równie dogłębne były opisy, które mi osobiście nie pomagały w ogóle wczuć się w to, gdzie byłam, co było w moim otoczeniu… Niezwykle szczątkowe informacje dotyczące nawet tak pospolitych rzeczy, jak tego, że bohater gdzieś idzie czy sam, czy z kimś, przez co niektóre akapity po sobie, a czasem nawet w jednym, mówiły o tym, że Dillon z kimś rozmawiał, było mu go szkoda, a potem zaraz "schodząc na dół" (cokolwiek miałoby to znaczyć - bo nie wiadomo, gdzie lazł, ani z kim, ani po co) spotyka na przykład nauczyciela - no i co ja mam z tego wyciągnąć w kwestii interakcji, o której przed chwilą czytałam? Że tak o jakby w trakcie dyskusji się rozeszli jak gdyby nigdy nic?

Przebrnięcie przez tę książkę było istnym wyzwaniem, które dopiero pod koniec zaczęło być jakkolwiek ciekawe, ale nie na długo, bo oczywiście z góry było wiadomo, że niektórzy po prostu nie mogą umrzeć. No i przyznam, że podejrzewałam kogo innego do bycia jego matką, bo było na nią mnóstwo hintów, więc niby ciekawie, że nie było to AŻ TAK przewidywalne, a jednak mam wrażenie, że jeszcze głupsze niż mój pierwotny wybór. No i ostateczny wybór Cory również zaliczyłabym do ciekawych, choć nie do przyjęcia, zważając na to, co zrobiła...

Po kontynuację, o ile kiedykolwiek się pojawi, zapewne sięgnę tylko po to, żeby zobaczyć, jak się to wszystko kończy, ponieważ nie lubię niedomkniętych wątków, a nie dlatego, że były tak niesamowicie interesujące.

Gdybym należała do sortu ludzi, którym wydaje się, że są lepsi od innych, bo czytają dany gatunek literacki, albo daną liczbę książek rocznie, to bym spytała “jak to się komuś może podobać?” - ponieważ jest to pytanie, które w ostatnich czasach jest zadawane nie ze szczerą ciekawością, a w celu jedynie obrażenia czyjejś zabawy z danym tytułem. Jednocześnie jednak zastanawia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pod wieloma względami, i to pozytywnymi, ta książka była dla mnie zaskoczeniem.

Zacznę może od tego, że przez wzgląd na okładkę i tytuł, założyłam, że będzie to historia o licealistach, baletnica pomagająca jakiemuś mięśniakowi ściągać... I ogromnie się pomyliłam pod tym względem - choć ich mentalność trafiłam w punkt, ponieważ zachowują się trochę nadal jak małolaty, mimo tego, że bliżej im do trzydziestki, niż dwudziestki. Tak więc myślę, że jest to coś, co warto z góry tutaj podkreślić, ponieważ nie każdy lubi, kiedy dorośli ludzie zachowują się jak nastolatki. Ja sama nie jestem tego fanem, ale...

Początkowo nie mogłam wczuć się nieco w bohaterów. Wydawali się przesadnie dziecinni, z tekstami i myślami, które sprawiały, że moje brwi równały się z linią moich włosów, ale... Nie wiem, czy po prostu się wciągnęłam, czy może tekst był lepszy, czy może mieszanka tych obydwu, ale coraz przyjemniej spędzało mi się czas z Nathanem i Bree.

Dla mnie było to niesamowite, ponieważ preferuję fantasy, mam wysokie wymagania co do romansów, zazwyczaj nie kibicuję bohaterom, a tutaj? Nie licząc krindżowego zakończenia, które nieco zepsuło mi książkę, naprawdę przebierałam nogami kiedy nasze gołąbeczki zbliżały się do siebie.

I tak, zaadresuję słonia, który siedzi ze mną w pokoju - było to momentami już męczące, słuchać po raz n'ty o tym, że OOO POWIEDZIAŁ_A COŚ CO BRZMI JAKBY MNIE KOCHAŁ_A ALE NA PEWNO TEGO NIE MYŚLI, A JA TAK ZA NIM/NIĄ SZALEJĘ OD LAT! ALE NIE POWIEM BO TO ZNISZCZY NASZĄ PRZYJAŹŃ!! Gdyby to się działo nastolatkom to okej, ale dorośli ludzie tak tańczący wokół tematu? A zwłaszcza, że sami przed sobą zapewniali się momentami, że w końcu zrobią krok ku temu, żeby coś wyznać?

Było też kilka słabych time skip'ów, na które marszczyłam brwi, ponieważ brakowało mi rozmowy bohaterów po tym, jak dana rzecz, istotna, się zadziała... Ale w ogólnym rozliczeniu nie było to na tyle straszne, żeby przeszkodzić mi w dobrej zabawie z książką.

Jak wspominałam również - humor. Nastąpił w pewnym momencie taki przełom, że naprawdę się śmiałam i to nie z krindżu; naprawdę nieironicznie miałam ubaw - kolejna rzecz, której wcześniej nie doświadczałam w romansach, które czytałam.

Szanuję też mocno za TW oraz generalne potraktowanie tematu, ponieważ okej, został rozwiązany stosunkowo szybko na kartkach książki, ALE: 1 bohaterowie podeszli do tego poważnie (w sensie jeden, drugiego trzeba było przekonać, żeby zrozumiał, że to poważna sprawa; 2 moim zdaniem dobrze zostało wyjaśnione, że to się może przytrafić każdemu i czemu; 3 jako osoba przeżywająca TO nie całkowicie, ale częściowo odnalazłam się w tym, jak było to opisane; i 4, co najważniejsze, została wdrążona terapia w związku ze stanem, który doprowadził do pojawienia się TEGO.

Tak więc możnaby krótko powiedzieć, że początek zniechęcił mnie do książki, środek zaskoczył, a końcówka nieco zasmuciła (w tym sensie, że była, w moim mniemaniu, słaba). Mimo to zabawa, której doświadczyłam podczas czytania sprawia, że uważam tę pozycję za wartą polecenia.

Pod wieloma względami, i to pozytywnymi, ta książka była dla mnie zaskoczeniem.

Zacznę może od tego, że przez wzgląd na okładkę i tytuł, założyłam, że będzie to historia o licealistach, baletnica pomagająca jakiemuś mięśniakowi ściągać... I ogromnie się pomyliłam pod tym względem - choć ich mentalność trafiłam w punkt, ponieważ zachowują się trochę nadal jak małolaty, mimo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Miałam naprawdę duże nadzieje odnośnie kontynuacji... Wierzyłam, że autorka zreflektuje się nad niesamowicie okropnym zachowaniem Biago wobec ofiary SA, a jednocześnie kobiety, którą (rzekomo) tak strasznie kocha... Ale nie, było jedynie gorzej. Co jest ogromnym zawodem, ponieważ poza tym aspektem, książkę czyta się przyjemnie. Pióro jest lekkie, akcja szybka (choć czasem nieco bezsensowna nadto, więc napięcie znikało zaraz po pojawieniu się), a (przez większość czasu) wątki poza-romansowe interesujące. Stąd przede wszystkim moje zainteresowanie Srebrną Krwią, ale... no z czystym sumieniem nie mogę postawić wyższej oceny książce, która robi z gwałtu dosłownie podstawkę pod kubek autorki, robiąc z Biago super męską postać, którą powinniśmy lubić, podczas gdy wiele jego działań absolutnie sra na traumę Harper.

Pozwoliłam sobie nawet przygotować na temat tego obrzydliwego mężczyzny i jego "cudownych" zachowań listę (wszystkie "ją" etc odnoszą się ofc do Harper):
- za każdym razem, kiedy ją widzi, myśli tylko o tym, że by ją ruchał, ale zaczeka, choć mu z tym ciężko;
- pcha ją na ścianę i przyszpila tylko dlatego, że nie chce z nim rozmawiać;
- obiecuje jej, że nie puści jej, skoro nie umie pływać, a potem wyrzuca ją na chwilę na środek basenu bo uważa, że było to zabawne... super budowanie poczucia bezpieczeństwa i zaufania, nie ma co, kiedy ktoś otwiera się przed tobą o czymś wstydliwym dla niego;
- nie ściąga, a dosłownie (bo tak było napisane) ZDZIERA z niej majtki, żeby zrobić jej dobrze (na co, swoją drogą, nie wyraża słownej zgody i wcześniej pcha ją siłą na blat i podkreśla, że jest od niej silniejszy, bo ona chce wrócić do pracy, a on uważa, że powinna się zrelaksować i że wie, co jej trzeba - nawet jeśli, opisane jest to w predatorialny i obrzydliwy sposób);
- Harper płacze pod prysznicem bo dowiedziała się czegoś strasznego, związanego z jej gwałcicielem i jest roztrzęsiona? mogę ją pocieszyć, ale tylko jeśli najpierw się rozbiorę i wejdę do niej nago... jakby, czemu widząc ukochaną w takim stresie nie wszedł po prostu do niej pod wodę? walić ubrania, zwłaszcza przy osobie, którą ta nagość mogłaby przestraszyć w takiej chwili;
- podczas oglądania jej kiedy śpi, a dokładniej ma koszmar (co wiemy, bo spotkała niedawno swojego gwałciciela i słowa które mamrocze wskazują, że znów to przeżywa), kładzie rękę na jej biodrze, zamiast, nie wiem, na głowie czy ramieniu, budując poczucie komfortu... nie, wiecznie musi być to naseksualizowane;
- co łączy się z kolejnym punktem, że wiecznie musi łapać ją albo tam, albo wkładać ręce między nogi i dotykać blizny na jej udzie - jakby tylko to definiowało tę bohaterkę, a tym samym jego powody, żeby "zaczekać na nią i nie zrobić jej krzywdy";
- nie zabrakło też scen, gdzie ona aktywnie go odpycha, a nawet mówi, że czegoś nie chce, ale on, oczywiście, wie lepiej, że zrelaksuje się jak to zrobi i nie odpuszcza, kompletnie tym samym srając na jej granice;
- kiedy Harper (przypominam, traumatycznie zgwałcona i poraniona) chce obejrzeć go nago i dotknąć, mówi jej, że musi przestać, bo mógłby się nie powstrzymać... serio ona ma się czuć przy nim bezpiecznie?
- absolutnie najgorszym momentem jest, kiedy już dochodzi do devil's tango (nie pierwszego) i on decyduje się zrobić to w sposób, który zadaje jej ból, bo jest gwałtowny i myśli w tamtej chwili tylko o sobie i swoim zadowoleniu... powtarzam, ZROBIĆ COŚ GWAŁTOWNIE I BOLEŚNIE OSOBIE, KTÓRA PRZEŻYŁA GWAŁT I KTÓRA WCZEŚNIEJ NIE WYRAZIŁA CHĘCI NA TAK MOCNE ZBLIŻENIE.

Dla mnie to wszystko brzmi nie tylko okropnie, ale i bez grama szacunku w stosunku do ciężkiego tematu jakim jest SA. Podkreślę przy tym, że nie mam problemu ogólnie z tym tematem, ponieważ, jak wiele okropnie ciężkich rzeczy w życiu, powinno się pojawiać w literaturze - dzięki temu można przepracować swoje własne problemy, poradzić sobie z osamotnieniem w sprawie, nagłośnić dany temat, a dla niektórych jest wręcz pierwszą stycznością z takim kłopotem... i wiele wiele innych argumentów za ich istnieniem w książkach, ale za tym idzie to, że powinny być przedstawiany w sposób, który podchodzi do tematu poważnie, okazując szacunek do tragedii, jaką ludzie przeżyli, żeby można było sobie o tym pisać... A tego tutaj zabrakło - jak z resztą w pierwszej części, ale tutaj niestety wyszło to jeszcze gorzej.

No ale ON JEJ PRZECIEŻ NIC NIE ZROBI, BO TO JEGO MATE, WIĘC NIE MA NIC ZŁEGO W TYM i dlatego też mamy się cieszyć, jako czytelnicy, że taki kochany facet się jej trafił i w ogóle. Niestety, ale absolutnie odmawiam kupowania takiej relacji jako coś, czemu powinnam kibicować.

Definitywnie zabrakło w tym romansie, który swoją drogą ciągnie tylko książkę w dół, tzw niewinnego tudzież delikatnego dotyku. Czyli momentów, kiedy Biago robi coś tylko po to, żeby np przytulić się do Harper, żeby o nią zadbać, żeby pokazać jej, że zależy mu na niej dobrze... Ale nie, po co. Autorka najwyraźniej uważa, że wystarczy, że bohater to powie i wystarczy, bo resztę załatwi całowaniem, obejmowaniem w pasie i dotykaniem po bliźnie na udzie.

Emron wydawał się dosyć zmienny w tym tomie. Rhys tak samo i to w najsłabszym tego słowa znaczeniu. Starszy syn siostry Biago (napisałabym jego imię, ale nie wiem, czy dobrze pamiętam, a nie chcę się rąbnąć) zdawał się być po coś wprowadzony, ale ostatecznie zapomniany. Z żony Nico zrobiono totalną wariatkę, chociaż ledwo co zaszła w ciążę. Do tego "bracia", którzy wiecznie są tylko tak tytułowani - no nie wiem jak inni ludzie czytający tę książkę, ale ja pierwszą część miałam w rękach kilka miesięcy temu i nie pamiętam, czy "bracia" to ile jest osób, ani jakie mają imiona.

Z resztą przykład "braci" nie jest jedyny - wiele rzeczy, które wspominane są z części poprzedniej, pozostaje bez nawet dwuzdaniowego przypomnienia, przez co nie raz poruszałam się po historii kinda po omacku, niepewna, czy ogarniam na pewno, o co miało chodzić. Bardzo negatywnie wpłynęło to na komfort czytania.

Zupełnie tak, jak mnóstwo dodatkowych spacji przed kropkami i przecinkami, albo słowa ściśnięte w linijce tak blisko, że nie było praktycznie widać, gdzie się rozchodzą, albo brak podpisu graficznego "Biago" w miejscu, gdzie zmieniała się perspektywa bohaterów - choć to akurat nie wina autorki.

Jej za to decyzją było to, żeby postaci ciągle latały samolotami (ponieważ telefony najwyraźniej nie istnieją), a także żeby dosłownie co chwilę były time skipy, przez co miałam wrażenie, że lecimy z tematu na temat i nie było czasu osadzić się w historii i obecnym problemie w akcji.

Jeśli autorce uda się wznowić wydanie w innym wydawnictwie, czego naprawdę szczerze jej życzę, to mam nadzieję, że ten aspekt ich związku zostanie gruntownie poprawiony. Liczę, że wtedy też pojawi się tom 2-gi... który niestety będzie ostatnią szansą, jaką dam Harper i Biago, ponieważ nie wyobrażam sobie dalszego wspierania kogoś, kto prezentuje takie podejście do tematu SA - czyli jako zwyczajne popychadło dla fabuły, z jednoczesnym romantyzowaniem podejścia, które w prawdziwym życiu byłoby niezwykle krzywdzące dla osób po takich przejściach.

Miałam naprawdę duże nadzieje odnośnie kontynuacji... Wierzyłam, że autorka zreflektuje się nad niesamowicie okropnym zachowaniem Biago wobec ofiary SA, a jednocześnie kobiety, którą (rzekomo) tak strasznie kocha... Ale nie, było jedynie gorzej. Co jest ogromnym zawodem, ponieważ poza tym aspektem, książkę czyta się przyjemnie. Pióro jest lekkie, akcja szybka (choć czasem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z wszystkich tomów tej serii, tylko tego absolutnie nie pamiętałam. Pierwszy czytałam po raz 3ci w życiu (ale poprzednie 2 razy były około 10 lat temu, tak że), a pozostałe przeczytałam wcześniej raz (tak samo dawno temu) i no coś z nich we mnie zostawało. Pamiętałam choć trochę z tego, co się tam działo, chociaż jakieś bardzo grube ramy fabularne, plottwistów... A tutaj nic. No, oprócz jednej rzeczy z epilogu, ale ona nie ma znaczenia dla książki, więc tego nie liczę.

I to naprawdę mogło być coś niesamowitego. Wchodzić w historię, którą tak dobrze już znałam z takim powiewem świeżości... Ale niestety chyba wiem, czemu znalazłam się w takiej sytuacji. "Uniesienie" jest po prostu... Okropne. Przeładowane informacjami, które się nakładają tak, jakby autorka nie mogła się zdecydować, a czasem nawet takimi, które się wykluczają - np. Wygnańcy, którzy nie widzą nic poza płomieniami duszy, ALE WIEDZĄ NA PEWNO ŻE PORWANE ANIOŁY MAJĄ ZWIĄZANE SKRZYDŁA i Luce absolutnie nie kwestionuje tego, skąd mogą wiedzieć. Ponad to cały czas widać nacisk wszystkich na to, że to Luce musi coś sobie przypomnieć, ona musi coś powiedzieć, żeby inni cokolwiek zrobili - i ok, jak zna się koniec to trochę ma to sensu, ale tylko trochę, ponieważ inni sprzymierzeńcy też powinni to wiedzieć, powinni wyjaśnić czy cokolwiek, ale nie. Albo udawali debili, ŻEBY TO OD NIEJ NA PEWNO WYSZŁO BO [SPOJLER, DLATEGO NIE NAPISZĘ, CO], albo naprawdę byli tak bezmyślni i to było dla nich szaloną myślą, żeby poszukać czegoś w swoich wspomnieniach. Do tego dziwne decyzje jak wygląd Wagi - mało ważnych aniołów, które nadal służyły wiernie Tronowi... I są paskudni i zdziadziali, podczas gdy upadłe anioły i demony są piękne i kuszące? Czemu? Albo opisy tak naciućkane, że i tak w sumie nie do końca wiadomo, na co się patrzy, albo gdzie są bohaterowie - ale to może być równie dobrze my skill issue.

Jeśli chodzi o samą fabułę, to była dla mnie bardzo męcząca, ponieważ nie ciekawiła mnie. W ogóle. Od początku plan Pana Złego do mnie nie przemawiał - bo serio? 9 dni musimy czekać? Wiem, że time crunh może być straszny, ale w ogóle nie czułam tego pośpiechu... ZWŁASZCZA, KIEDY CZŁOWIEK ZDAJE SOBIE SPRAWĘ, ŻE ON MÓGŁ KIEDYKOLWIEK COFNĄĆ SIĘ W CZASIE, WIĘC RÓWNIE DOBRZE NA KONIEC UPADKU, ZROBIĆ TO SAMO! UGH! Poza tym było wiele momentów, gdzie powinni się spieszyć, a jednak było takie trochę sranie po gałązkach, przez co tym bardziej traciłam poczucie tego, że mamy się spieszyć i cały świat jest zagrożony.

Możnaby mówić dużo więcej o fabule, ale wiele by zdradzało, więc dla dobra potencjalnych czytelników sobie podaruję środek i wspomnę coś jeszcze tylko o końcówce.

Opis tego, co działo się w niebie, było, przez jakiś czas, naprawdę ciekawe i przedstawiło interesujący twist... który niestety z perspektywy tomu 3ciego trochę się gryzł, ponieważ po TYM bohaterze w ogóle nie było nic takiego widać. Zero indykatorów, że mogło mu w ten sposób zależeć, stąd pojawiło się poczucie, że zostało to wymyślone w trakcie pisania tej części. Ponad to to, co zdecydowała się zrobić Luce jak najbardziej było zdradą - typo dosłownie powiedział jej JA BYM NIE KAZAŁ CI SIĘ ZMIENIAĆ I KOCHAŁ CIĘ JAKĄ JESTEŚ, a ta od razu stwierdziła, że chce oddać duszę jemu, a nie swojemu obecnemu ukochanemu i poleciała w ślinę. Dosłownie straciłam reszki szacunku, jakie miałam do tej postaci.

No i okazało się, że choć Daniel cofający się w przeszłość do Apelu przed Upadkiem opisywał nam, co się stało, ROBIŁ TO Z BŁĘDEM, BO TO WYGLĄDAŁO INACZEJ. Nie powiem jak, ale no poziom wkurzenia, jaki to we mnie obudziło... PO CO NAS AUTORKA W OGÓLE COFAŁA TAM, SKORO PRZEDSTAWIŁA NAM ZUPEŁNIE INNĄ WERSJĘ HISTORII, NO BŁAGAM! Przez to przedstawia się ta historia tak, jakby pisarka zapomniała, co napisała i stwierdziła, że EJ TAK BĘDZIE FAJNIE, TAK ZRÓBMY.

Totalna beka też z Tronu i jej (tak, to ona) CIERPLIWOŚCI I MIŁOSIERDZIA, o którym mówiła, bo sory, ale w ogóle jej postać, jej czyny, ani jej słowa nie pokazują nic z tego - a jednak bohaterowie w to wierzą i było to kretyńsko zabawne (zwłaszcza, kiedy powiedziała, że nie daje gwarancji na... no nie mogę powiedzieć, bo spojler, ale rykłam mocno ze śmiechu, jak to przeczytałam).

Bazując na tym wszystkim, głęboko rozważałam danie 2*, bo naprawdę zmęczyłam się czytając to, nie kibicowałam bohaterom, nie byłam zaciekawiona tym, jak się skończy... I wiele wiele innych rzeczy, które pominęłam na rzecz nie robienia z tej recenzji pracy magisterskiej o tym, czemu to była zła lektura. Było to jednak zakończenie serii, pewnego okna do mojego nastoletniego (słabego) gustu, do odkrycia zmian we mnie i tym, co mi się podoba, a co nie. No i ostatni rozdział był nawet fajny, dobrze się czytało, więc stwierdziłam, że mimo wszelkich minusów, 3* (czyli "słaba" wg LC) jest bardziej adekwatną oceną.

Seria będzie pięknym wspomnieniem na mojej półce, ale nigdy przenigdy nie dam się namówić do przeczytania ponownie dalej niż tom 1wszy.

Z wszystkich tomów tej serii, tylko tego absolutnie nie pamiętałam. Pierwszy czytałam po raz 3ci w życiu (ale poprzednie 2 razy były około 10 lat temu, tak że), a pozostałe przeczytałam wcześniej raz (tak samo dawno temu) i no coś z nich we mnie zostawało. Pamiętałam choć trochę z tego, co się tam działo, chociaż jakieś bardzo grube ramy fabularne, plottwistów... A tutaj...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mimo tego, że nie kupowały mnie pobudki Luce, czekałam na ten tom zwyczajnie z tego powodu, że jestem strasznym narzekaczem jeśli chodzi o podróże w czasie. Owszem, jest wiele podejść do tematu i żadnego się nie udowodni, ponieważ one nie istnieją, ale nadal można ten temat pociągnąć w sposób zarówno ciekawy jak i logiczny - a to niestety nie miało miejsca w tej książce.

Najlepszy tego przykład jest taki, że w pewnym momencie książki Daniel ma takie oświecenie, że przecież widział swoje przyszłe wcielenie w przyszłości, WIĘC ON WIEDZIAŁ, GDZIE ONA SZŁA, MÓGŁ JĄ DOGONIĆ. Ale co? Nie. Zero wyjaśnienia, jakby w ogóle nie przeszło mu przez myśl, że cały czas mógł poszukiwać w swojej głowie takich wspomnień. I okej, on ma za sobą tysiąclecia i nie każde wspomnienie będzie tak żywe, ALE NO RACZEJ NIE ZAPOMNIAŁBY TAK ŁATWO, ZWŁASZCZA, ŻE TO NIE DZIAŁO SIĘ RAZ.

Luce też w sumie nie była lepsza, podchodząc do tematu w ten sposób, że chce wiedzieć, czemu poprzednie jej wcielenia się kochały w Danielu i co ciągnęło jego do niej… EE NO MOŻE TA KLĄTWA, KTÓRA SPRAWIAŁA, ŻE CIĄGLE UMIERAŁAŚ I SIĘ ODRADZAŁAŚ? Sama przecież doświadczyła tego w Upadłych (Tom 1), że była przekonana, że go znała i go do niej ciągnęło, choć był dla niej Mr Cham i Buc w jednym. O jakiej więc dobrowolnej miłości można tutaj mówić? - i żeby nie było, sama o tym myślała, ale przez mega krótką chwilę. Przez większość czasu wierzyła, że to takie niesamowite, że on ją kocha, niezależnie od tego, jak zmienia się jej wygląd czy charakter BO ON KOCHA JEJ DUSZĘ. Jakby… to takie ultimate wet dream nastolatek.

Jeśli chodzi o same podróże w czasie to coś tam wspominali, że gdyby coś się mega zmieniło i sprawiło, że ona by się mocno zmieniła, to nawet by tego nie poczuła, bo to by się po prostu stało. I okej jak dla mnie, że nie jest jak w efekcie “Efekt motyla” - to, że cofniesz się w przeszłość na chwilę i np. zrobisz sobie ranę w ręku nie znaczy, że nagle się to pojawi, bo powinieneś z tym dorastać i nikogo nie powinna obecność tego śladu zaskoczyć. Nie mniej jednak… Jak coś w przeszłości, co nawet nie jest jej życiem, i czego w ogóle nie może pamiętać, miałoby jakoś na nią wpłynąć? Chyba, że chodziło im o to, że zobaczenie np. jej życia podczas drugiej wojny światowej na nią wpłynie, jako na Lucindę Price… ALE TO PRZECIEŻ OCZYWISTE. WSZYSTKO CZEGO DOŚWIADCZAMY NAS KSZTAŁTUJE!

Mamy też motyw Daniela, który, choć nie odradza się tak jak Luce w innych krajach, jakimś cudem zmienia swój wygląd - i to nie tylko włosy czy skóra, o nie. Było bardzo dokładnie wspomniane, że zmienia się nawet struktura jego twarzy... Ale bohaterka nie zadaje o to pytań, a autorka nie raczy wyjaśnić. No fajnie.

Zakończenie zaś jest totalnym zawodem. To, że Daniel nie pamięta, jak sam im pomógł (choć próbują to wyjaśnić na początku następnego tomu, ALE bez tej wiedzy brzmi to debilnie), że Tron zgodził się z Lucyferem na taką a nie inną karę (zajebisty pokaz miłosierdzia itd), że część aniołów była wywoływana do wypowiedzenia się po jednej ze stron, a pozostali zostali strąceni, bo, uwaga, NIE PODJĘLI DECYZJI WYSTARCZAJĄCO SZYBKO... Absolutnie sram i przewalam się ze śmiechu. Albo to, że część aniołów stała się wygnańcami przez brak wyboru, a część, jak np jeden z naszej głównej grupy, został demonem BO TO TRON WYCZYTAŁ Z JEGO SERCA. A z innych też się nie dało w takim razie? Bo oni tak samo jak on mówili, że nie chcą wojny ani być po żadnej ze stron - ale nie, oni nie są w main cast'cie, więc kij im między oczy.

W ogóle cały ten plan naszego głównego złola... Od początku był dla mnie bez sensu, a to, co zrobił na koniec, wydawało się jeszcze bardziej byle jakie - jakby autorka chciała zrobić konkretną akcję, bez stworzenia otoczki, która by logicznie i ciekawie pozwoliła na jej zbudowanie.

Krótko więc mówiąc - bardzo duży zawód na tym tomie.

P.S. Przeszłość Cama też wydaje się tak jakoś... Zbyt szybko rozwiązana. Zero rozmowy, zero nic, nagle OK NIE ZGADZASZ SIĘ? WSZYSCY MIELI RACJĘ I PUJĘ CI W RYJ. Ten rozdział samodzielnie sprawił, że zniechęciłam się do czytania tomu związanego z tym bohaterem.

Mimo tego, że nie kupowały mnie pobudki Luce, czekałam na ten tom zwyczajnie z tego powodu, że jestem strasznym narzekaczem jeśli chodzi o podróże w czasie. Owszem, jest wiele podejść do tematu i żadnego się nie udowodni, ponieważ one nie istnieją, ale nadal można ten temat pociągnąć w sposób zarówno ciekawy jak i logiczny - a to niestety nie miało miejsca w tej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czuję się naprawdę zdradzona przez ten tom - i to nie tylko dlatego, że wspomnienie o nim w mojej głowie było znacznie lepsze, niż to, co przeczytałam.

Przede wszystkim głupota Luce bolała tak bardzo, że aż brakowało mi słów w pewnym momencie. Bo okej, buzowała się, kiedy nie wiedziała, czemu ma nie wychodzić ze szkoły… ALE BYŁY MOMENTY GDZIE DOŚWIADCZYŁA TEGO, ŻE KTOSIE CHCIAŁY JĄ ZABIĆ, ŻE MIAŁA POWIEDZIANE, ŻE KTOSIE RÓŻNE COŚ OD NIEJ CHCĄ, a ona co? Nic. Dosłownie nic. I tak sobie wyłaziła na totalnym wywaleniu BO COŚ. Zawsze znajdowała jakiś mętny argument za tym, żeby wyleźć i znów narobić kłopotów. To było mę.czą.ce.

Nie kupowało mnie też totalnie to, jak w pewnym momencie u Shelby nastąpiła zmiana. Rozumiem, że miała dwa powody, a nawet trzy, które zniechęcały ją do niej, ale, w moim odczuciu, te konflikty nigdy nie były jakkolwiek rozwiązane. I owszem, działy się w ich znajomości rzeczy pozytywne, które mogły zmieniać ich relację, ale skok, jaki został wykonany w ich znajomości wydawał się zwyczajnie leniwy.

Zabawne jest też to, że na początku wątku z Głosicielami, jaki na ich końcu, w ogóle olano/zapomniano o tym, że ich podglądanie i rozciąganie miało zajmować mnóstwo czasu do tego stopnia, że np. ogarniasz się, że minęło 8 godzin. Było to zauważane przeoczenie i nieco smutne, zważając na ich rosnącą rolę w serii.

Jeśli bym jednak miała mówić o pozytywach, to początkowo tym dla mnie była Luce kwestionująca miłość jej i Daniela. Tego naprawdę oczekiwałam - jej wątpliwości o prawdziwości tego uczucia, skoro było związane z klątwą, złości na myśl o rodzinach, które cierpiały przez to, że on zdecydował się ją kochać, bo umierała raz za razem, stawiania się temu, że chciał trzymać ją w tajemnicach i wymagać posłuszeństwa… To było coś, co przyjemnie czytało się w młodzieżowej książce, której głowym aspektem jest nieśmiertelna miłość. Kwestionowanie. Poszukiwanie odpowiedzi. Cieszyłam się naprawdę, kiedy zaczął się ten wątek, ale… ostatecznie został oczywiście rozwiązany w sposób, który cały ten build up, w moim odczuciu, absolutnie osrał. Nie mniej jednak przez sporą część czasu było czymś, co sprawiało, że dobrze się czytało tę książkę, stąd jej ocena utrzymała się na tym poziomie, co tomu poprzedniego.

Podobał mi się też zamysł postaci Francesci i Stevena, jako nauczycieli z przeciwnych stron, którzy nauczali razem, żeby młodzi Nefilim znali obydwie strony monety równo i sami mogli podjąć wybór. Przy tym jednak same w sobie postaci nie pobudziły mojej sympatii.

Cieszyłam się też, że wątek Dawn (więcej nie zdradzę) miał sens w odniesieniu do tego co się działo, jak również wyjaśnienie tego, skąd mogła wziąć się pomyłka na terenie szkoły dla TYCH COSIÓW. Kolejna rzecz, która mocno u mnie zapunktowała.

Z drugiej jednak strony znów Daniel którego nie powinno w ogóle być, ale i tak co chwilę się pojawiał. Naprawdę uważam, że książka mogłaby dużo zyskać na jego NIEobecności - bo tak to mamy gadanie, że nie może/nie powinien tutaj być, ale praktycznie do drugi czy trzeci dzień robił bążur.

Równie bezsensowna były dwie, sceny, o których muszę po prostu wspomnieć:
- gdzie randomowy Luce została dociśnięta do ściany przez Głosiciela, żeby nie spaść, pierwszy raz w ogóle wykazując u cieni jakiekolwiek myślenie i chęć jej ochrony, które NIC NIE BĘDZIE ZNACZYŁO ANI W TYM, ANI W NASTĘPNYM TOMIE (pisząc to, zaczęłam właśnie Uniesienie)
- Daniel który unosi się z Luce i ona NAGLE wyślizguje się mu z rąk, a ona myśli, że umrze tak, jakby 1 książka nie była jeszcze w pytę długa, a 2 on nie miał skrzydeł, żeby polecieć za nią i ją uratować… miało być chyba emocjonalne, a było mdłe

Na koniec chyba warto wspomnieć o zakończeniu, które, no cóż, na pewno było pełne akcji, ale czy ciekawe? Ciężko mi to określić z perspektywy tego, że wiedziałam, do czego zmierzało, bo zwyczajnie pamiętałam tę część historii… Nie mniej jednak argumenty Luce za tym, czemu to zrobiła, nie wiem, nie kupowały mnie. Czułam od nich takie TO BĘDZIE FAJNE WIĘC TO ZROBIMY, zamiast jakiejś takiej porządniej zbudowanej narracji...

Nie zmienia to jednak generalnego faktu, że jak na tak starą (dla mnie będzie ponad dekada, jak czytałam to pierwszy raz) serię o średnio napisanym wątku nieśmiertelnej miłości, to trzyma się dobrze i czytanie nie jest taką udręką, jakiej się spodziewałam, przypominając sobie mój gust w tamtych czasach (team Edward i te sprawy).

Czuję się naprawdę zdradzona przez ten tom - i to nie tylko dlatego, że wspomnienie o nim w mojej głowie było znacznie lepsze, niż to, co przeczytałam.

Przede wszystkim głupota Luce bolała tak bardzo, że aż brakowało mi słów w pewnym momencie. Bo okej, buzowała się, kiedy nie wiedziała, czemu ma nie wychodzić ze szkoły… ALE BYŁY MOMENTY GDZIE DOŚWIADCZYŁA TEGO, ŻE KTOSIE...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ocena tej książki nie przychodzi mi łatwo, ponieważ wiążę z tą serią ogromny sentyment - około dekadę temu trzymałam dosłownie ten sam egzemplarz w ręku i pochłaniałam z ekscytacją wszystko, co autorka rzucała w moją stronę. Wracając jednak do niej nie jako nastolatka bez doświadczenia w relacjach chłopak-dziewczyna... No impresja nie jest już tak mocna.

Początek bez wątpienia był ciekawy. Poznawanie bohaterów na nowo było ciekawe nawet w momencie, kiedy more or less pamiętałam, co im tam w duszy grało. To, jak Luce zaczęła nawigować to nowe życie, nowe emocje, nowe znajomości... Choć od pierwszych chwil pojawienia się Penn już miałam łzy w oczach, ponieważ wiedziałam, jaki będzie jej udział w fabule (choć ostatecznie jak do tego doszłam to nie wywołało to u mnie żadnych mocnych emocji - po raz kolejny mój nastoletni sentyment zagrał mi na nosie). Gabbe też inaczej zupełnie postrzegałam, wiedząc, z kim mam do czynienia i już nie była dla mnie tak wkurzająca... Co innego jednak Daniel, tego to nie mogłam zrozumieć, bo okej cała klątwa i w ogóle, wierzę, kupuję, ALE W TAKIM RAZIE CZEMU I TAK POZWALASZ SIĘ JEJ ZBLIŻYĆ! CZEMU ZABIERASZ JĄ NA ROMANTYCZNE SPACERY! To mi się tak kompletnie anulowało ze sobą logicznie, że aż przewracałam oczami niemal za każdym razem, kiedy oni byli razem. A Cam to nadal dziwny słodziak, tutaj zdania nie zmieniłam.

Z czasem jednak książka zaczyna podupadać. Ciągłe NO WYŁĄCZYLIŚMY KAMERY, WYMIENILIŚMY BATERIE NA NIEDZIAŁAJĄCE etc. Rozumiem, że są placówki, w których są takie miejsca, ale tutaj dosłownie wszystko zaczęło w pewnym momencie ukrywane tym, że z kamerami monitorującymi coś zostało zrobione. Brzmiało to tak, jakby autorka miała pomysł na akcję, ale nie wiedziała, jak go wprowadzić z perspektywy bycia w poprawczaku pod nadzorem, więc po prostu walnęła to i przestała się przejmować. Tak samo jak strasznie głupie jest to, że na terenie poprawczaka było to całe malownicze jeziorko, o którym JAKIMŚ CUDEM nikt nie wiedział - poza Danielem oczywiście.

Momentami brakowało mi też czasem nieco dokładniejszych opisów. Nie wiedziałam do końca, na co patrzę, ani jak powinnam to odbierać z bohaterką, ponieważ nie było nic, co wskazywałoby nacechowanie emocjonalne Luce. Z drugiej jednak strony, jeśli opisy mają być dosłownie co chwilę o jakimś świetle, błysku, poświacie... Przyjaciółka, której czytałam fragmenty śmiała się, że jakaś światłofilia tutaj zachodzi, bo nic tylko ciągle o czymś takim słyszymy.

Z kolei cienie były przez większość czasu bardzo ciekawym aspektem historii. Ich istnienie, to co mogły robić... Choć potem trochę, jak i reszta fabuły, zaczęło to być bardziej widocznym popychadłem dla plotu, niż faktyczną, ciekawą przeszkodą. No i na pewno nie pomagał też temu fakt, że pamiętałam ważny o nich szczegół z tomu 2giego czy tam 3ciego, więc ten strach też nie był tak intensywny, jak kiedy po raz pierwszy człowiek o nich czyta.

Oczywiście nie zabrakło tutaj głupot pokroju NO MUSZĘ POCAŁOWAĆ ICH OBYDWU, BO ARGUMENT X i innych podobnych gatunkowo tekstów popularnych, jednak moim zdaniem, żeby używać takich kopiuj-wklejek trzeba zbudować dla nich większy fabularny sens, inaczej są niczym właśnie więcej niż kopiuj-wklejką, która ma robić jakiś konflikt. Działa, jednak kiedy człowiek zaczyna się nad tym zastanawiać, sytuacja z napiętej robi się głupia.

Kończąc jednak, nie był to tak niesamowity powrót do tej serii jak sobie wymarzyłam, jednak bawiłam się okej. Przyjemnie było przeczytać to, co lata temu sprawiło, że zapragnęłam nie tylko wypożyczać książki, ale posiadać swoje własne egzemplarze w domu. Dostrzegam, co mogło mnie pociągać w tej historii i choć nie działa już na mnie tak samo, z chęcią sięgam po kolejny tom.

Ocena tej książki nie przychodzi mi łatwo, ponieważ wiążę z tą serią ogromny sentyment - około dekadę temu trzymałam dosłownie ten sam egzemplarz w ręku i pochłaniałam z ekscytacją wszystko, co autorka rzucała w moją stronę. Wracając jednak do niej nie jako nastolatka bez doświadczenia w relacjach chłopak-dziewczyna... No impresja nie jest już tak mocna.

Początek bez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie wiem, czy umiem znaleźć w sobie nie tylko słowa, ale i siłę, żeby opisać to, czego doświadczyłam czytając tę książkę.

Najłatwiej byłoby po prostu określić ją jako "złą" i na tym skończyć temat, ale... Co właściwie oznacza ta "zła"? Nudna? Bezsensowna? Słabo napisana? Z bohaterami głębokimi jak kałuże po kapuśniaczku? Nieposiadająca opisów? Z scenami miłości rodem z komiksów z gazetek Bravo z 2014 roku? Z traumami użytymi jako plot device tylko po to, żeby zaraz potem o nich zapomnieć i je olać? Cóż, w wypadku tego tekstu mowa by była tutaj o tych wszystkich elementach.

Główna bohaterka, Amber, nie może się naprawdę zdecydować na nic w swoim życiu - boi się zabrać Sandrę, swoją młodszą siostrę, od matki alkoholiczki, więc tego nie robi, ale planuje z nią uciec jak skończy studia; potrzebuje pieniędzy na gwałt, bo czasem nie ma czym karmić siostry, ale planuje wydać dodatkowo dorobione pieniądze na kardigan, czyli jedną z droższych rzeczy, które można kupić; jest wielce zabiegana pracą i ledwo żyje, ale ma dosłownie jedną robotę i to stosunkowo lekką i łatwą bo w księgarni; znów narzeka na pieniądze, ale nie planuje zmieniać swojej pracy za najniższą krajową, bo lubi tę robotę; nienawidzi matki, ale pomaga jej kiedy coś się dzieje... I to dosłownie są sprzeczności może z dwóch pierwszych rozdziałów. Potem robi się gorzej i to do tego stopnia, że ciężko było przebrnąć przez bagno jej myśli, bo tak często przerzucałam oczami, że mi prawie zostały z tyłu głowy.

I w ogóle to, jak zachowuje się wobec Kaina, świeżo poznanego faceta, który, okej, próbuje jej wmówić, że big love jestem twoim i w ogóle... Ale odpowiada jej normalnie, spokojnie. Rozumiem, że ona może być w stresie i się drzeć, ale to, że nakłada na niego łatkę chama, gdzie sama zachowuje się tak, jakby nie miała nigdy styczności z nawet jedną zasadą savoir-vivre. No i w ogóle to, jak szybko pozwala mu brać się na ręce, całować i w ogóle... NO BO CHYBA MU WIERZY, JAK INACZEJ MÓGŁBY ZROBIĆ RZECZ X? Na usta ciśnie mi się dosłownie słowo tandeta.

Cały w ogóle ten romans, który potem zmienia się w sumie w trójkąt, jest strasznie mdły. Nie czułam napięcia ani ciekawości względem tego, co będzie dalej. Dużo można było przewidzieć z kilometrów, przez co wszystkie potencjalne twisty kończyły się krótkim "a nie mówiłam?".

Z drugiej jednak strony rzeczy, które w fantasy mają znaczenie, jak wyjaśnianie dokładniej klątwy, działania nieśmiertelnych, tego skąd się to wzięło, czemu Bóg nie był w stanie nic z tym zrobić, czemu teraz nic nie może na to poradzić etc... Nic. Kompletne zero. Tak po prostu jest, albo powiedziane tak niejasno i mdło, jak tylko się dało.

Nie chcę jednak rozpisywać się tutaj tak, jakby to była rozprawka z minimalnym limitem słów. Właściwie to chcę zapomnieć o tej książce, więc powiem tyle, że jedyne, co jakkolwiek podniosło tę ocenę, to istnienie czegoś, albo raczej kogoś tak głupiego jak Suzej i etymologia jego imienia.

Nie wiem, czy umiem znaleźć w sobie nie tylko słowa, ale i siłę, żeby opisać to, czego doświadczyłam czytając tę książkę.

Najłatwiej byłoby po prostu określić ją jako "złą" i na tym skończyć temat, ale... Co właściwie oznacza ta "zła"? Nudna? Bezsensowna? Słabo napisana? Z bohaterami głębokimi jak kałuże po kapuśniaczku? Nieposiadająca opisów? Z scenami miłości rodem z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mimo tego, jak głośno i dużo było o tej książce swego czasu, udało mi się ominąć wszelkie spojlery i pogadanki o jej treści, dzięki czemu weszłam w opowiadanie z czystą kartą i bez żadnych uprzedzeń.

Zacznę może od tego, że tekst czytało się lekko i przyjemnie, co dla mnie, jako czytelnika, jest niezwykle istotne kiedy już sięgam po romans, który nie ciąga za sznurki żadnych długich, ciężkich wątków (pewne tam były, ale nie trwały na tyle długo, żeby trzeba było zmieniać historię na cięższe tory). Choć były momenty, gdzie wpływało to nieco na rozumienie tego, co się działo, bo bohaterowie stali przy barze, potem gdzieś odchodzili i jedli, ale nie wiemy gdzie, żegnali się, ale tak, że było widać, gdzie drugie idzie i w zasięgu krzyku nadal byli, choć nie wiemy tak naprawdę, czy kiedykolwiek wyszli z kawiarni... Wiadomo, nie trzeba opisywać szczegółowo każdej jednej akcji podjętej przez postacie, ale jednak warto by było, żeby czytelnik wiedział, co się właściwie z nimi dzieje.

Generalnie też podobała mi się idea relacji Adama i Olive, to że i on miał powód, żeby udawać, dzięki czemu to było takie win-win dla każdego z nich, ale jednocześnie... Eh. On od samego początku, od pocałunku, za bardzo kupował tę sytuację, a ona z kolei była w pewnym momencie już męcząca tymi wszystkimi "nie mogło chodzić o mnie" etc. Przez to wszystko to niby super odkrycie, związane z spotkaniem Olive z początku kariery na uczelni, było absolutnie zerowe, bo dało się je wyczuć nosem od razu - pomijając w ogóle fakt jak dziwne było, że tak często myślała o tej rozmowie, a nie poznała głosu mężczyzny...

Tak więc kontynuując już przeze mnie temat treści książki, to miałam z nim coś, co możnaby nazwać relacją love-hate, choć aż tak mocno skrajne emocje to nie były. Zwyczajnie bawiłam się dobrze, a potem słabo, potem znów było ok, i znowu lame. Brakowało mi takiego pośredniego momentu, zwłaszcza, że niestety tych słabszych momentów było dla mnie więcej - głównie przez to, jak już w pewnym momencie głupie były sytuacje, w które wpadali bohaterowie i w których musieli udawać, że są parą.

Zakończenie z kolei... po prostu było. Nie mam wobec niego żadnych emocji. Nie interesowało mnie, co się z nimi dalej stało, choć to, że jej przyjaciel spiknął się z tamtym typkiem... Stereotypowo głupie. Nie kupiła mnie ta szybka miłość. Wyglądała bardziej jak filler bo pomogła kilka spraw rozwiązać.

Wiem, że autorka posiada jeszcze inne książki, ale nie wiem, czy będę po nie sięgać. Zaufane źródła próbują mnie nakierować, które mogą mi się bardziej spodobać, a które mniej, jednak ja bardzo często nie wpasowuję się w te wszystkie SUPER POPULARNE NA TIKTOKU, MEGA FEJM BOOKTOKA ramy, ponieważ zawsze mi czegoś brakuje w tych książkach i zawsze wychodzę średnio zadowolona (albo i gorzej) - i tak było również w tym wypadku.

Mimo tego, jak głośno i dużo było o tej książce swego czasu, udało mi się ominąć wszelkie spojlery i pogadanki o jej treści, dzięki czemu weszłam w opowiadanie z czystą kartą i bez żadnych uprzedzeń.

Zacznę może od tego, że tekst czytało się lekko i przyjemnie, co dla mnie, jako czytelnika, jest niezwykle istotne kiedy już sięgam po romans, który nie ciąga za sznurki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mówiąc krótko i na temat - bardzo ciekawa lektura.

Jako osoba, będąca w trakcie podróży do pozostania rodzicem, a także osoba z środowiska przemocowego, alkoholowego oraz o podłożu depresyjnym i mocno powiązanym z spędzaniem czasu w komputerze, jest wiele obaw, które mam przed podjęciem tej roli. Bo w końcu jak nie powielać pewnych błędów? Jak nie szkodzić dziecku, kiedy masz takie, a nie inne doświadczenia? Jak walczyć z smutnymi wzorami polskiej edukacji i kościoła, które społeczeństwo na nas wpycha? Te i wiele innych pytań nie mają niestety jasnej odpowiedzi w książce, jednak rozmowy z ekspertami przedstawiają szerokie pole widzenia pewnych problemów i schematów, które pomagają wyciągać wnioski zależne od indywidualnych sytuacji. Niektóre dyskusje nawet były w stanie mnie samą skłonić do zmiany zdania w tematach, które myślałam, że są dla mnie już dawno zamknięte. Udało mi się również kilka z ważniejszych dla mnie aspektów przedyskutować z mężem, co pomogło nam dojść do porozumienia w pewnych zbliżających się tematach wychowawczych, w których nie byliśmy do końca zgodni, a nawet w jednym, gdzie mieliśmy przeciwne zdania - książka jednak zaopatrzyła mnie w niezbędną argumentację, w przykłady, w swego rodzaju otwarcie oczu na aspekty, o których wcześniej nie myślałam.

Myślę, że nie zależnie od tego, czy ma się dziecko, czy tylko z takowym kontakt, to jest to ważna lektura. Podejmuje wiele tematów, często niewygodnych nadal w obecnych czasach jak np. dbanie o siebie (stawianie własnej przyjemności wysoko), czy poczucie winy z powodu wyrzeczeń na rzecz latorośli i pozwala nabrać dystansu do pewnych spraw, przemyśleć je, może nawet zrewaluować.

Mówiąc krótko i na temat - bardzo ciekawa lektura.

Jako osoba, będąca w trakcie podróży do pozostania rodzicem, a także osoba z środowiska przemocowego, alkoholowego oraz o podłożu depresyjnym i mocno powiązanym z spędzaniem czasu w komputerze, jest wiele obaw, które mam przed podjęciem tej roli. Bo w końcu jak nie powielać pewnych błędów? Jak nie szkodzić dziecku, kiedy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Była to moja pierwsza W ŻYCIU książka, gdzie główny bohater/bohaterka był w związku z osobą tej samej płci - nie, żeby to dodawało albo jej ujmowało, love is love, ale świadomość tego była naprawdę... Szokująca. Nie mniej jednak cieszę się, że trafiłam na lekturę, która (mimo różnych zawirowań) mi się podobała i nie zostawiła podświadomego niesmaku do takich shippingów.

Przede wszystkim uważam, że warto wspomnieć o humorze. Jest to aspekt książki, w którym absolutnie się zakochałam i który totalnie mi zrobił ten tekst. Nie było chyba żarciku, który by mnie nie rozbawił (co może dużo nie świadczy przy mojej niskiej poprzeczce humoru), a jedocześnie nie miało się poczucia takiego... wypychania heheszków na siłę, żeby było zabawnie. Wszystko zdawało się organiczne, pasowało do bohaterów i naprawdę umilało czytanie.

Po drugiej jednak stronie spektrum mamy aspekt polityki i kolejnej kadencji mamy Alex'a. Nie wiem naprawdę na ile te fakty się pokrywają, nie jestem wielce zainteresowana działaniem tej maszyny, co dopiero za oceanem, jednak dla mnie te momenty, dopóki były w miarę krótkie i wyjaśnione, były nawet ciekawe. Taki sposób na doinformowanie się. Niestety jednak więcej definitywnie było momentów, które ciągnęły się dłużej niż powinny w moim odczuciu, a zwłaszcza pod koniec książki... To była dla mnie naprawdę droga przez mękę.

Jeśli jednak chodzi o sam romans między Alex'em a Henrym... Cóż, może łatwiej będzie w punktach:
- Herny był słodziakiem, takim smutnym kanarkiem w złotej klace, super to było opisane;
- Alex był często wkurzający w moim odczuciu, zwłaszcza, kiedy był tak strasznie nieświadomy swojej seksualności... przez chwilę to było zabawne, ale to, jak rozmawiał o tym z innymi ludźmi, było męczące - nie wiem, może to normalne u ludzi, ale ja pierwszy raz się spotkałam z kimś aż tak głupim w tym departamencie i było to nużące;
- wiadomości między nimi były fajną formą opowiadania historii i bardzo mi się ona podobała;
- nie podobało mi się z kolei to "family friendly" podejście do seksu - wiadomo, nie każdy seks musi być opisywany obrazowo, ale z drugiej strony też nie widziałam sensu opisywania tego aktu w ogóle, jeśli mieliśmy tańczyć wokół terminologii jak banda debili;
- dziwne też dla mnie było, tak z perspektywy doświadczeń własnych i ludzi w moim otoczeniu, że tak długo w ogóle zwlekali z tym aktem - rozumiem, nie znali się i w między czasie robili sobie dobrze usteczkami, ale jednak... nie wiem, spodziewałam się, że przy takim napaleniu na siebie nawzajem znacznie szybciej dojdzie do czegoś więcej między nimi, zwłaszcza, że była to dwójka dorosłych facetów;
- ta dwójka spotykała się stosunkowo rzadko, przez co czasem miałam wrażenie, że momentami ich znajomość posuwała się jakoś tak... za szybko - ale hej, może zapomniał wół jak cielęciem był, bo sama z mężem przez prawie 5 lat naszego związku byliśmy w relacji na odległość;
- lubiłam, kiedy dialogi między nimi nadal potrafiły mieć w sobie nieco tej żartobliwej uszczypliwości, bardzo to zdawało się pasować do dynamiki ich związku.

Pewnie możnaby coś jeszcze powiedzieć, ale w sumie to myślę, że to, co było warte poruszenia, zostało, a reszta to jedynie detale, niewarte zmieniania tej recenzji w litanię...

Chociaż w sumie mogę dodać jeszcze jedno - NIE OGLĄDAJCIE FILMU. Nawet go nie dokończyłam. Od początku wszystko było nie tak (nie że inaczej od książki, a bez sensu po prostu), a do tego zmienili piękne słowa ojca Alexa o miłości, nawet jeśli straconej to wartościowej, na rzecz bardzo safe tekstu od starego, który nigdy się nie rozwiódł, więc morał był taki "no byliśmy młodzi, mówili, że nie damy rady i patrz na nas teraz". Absolutne bezczeszczenie cudownego przesłania na rzecz "tradycyjnych" wartości. Tfu.

Była to moja pierwsza W ŻYCIU książka, gdzie główny bohater/bohaterka był w związku z osobą tej samej płci - nie, żeby to dodawało albo jej ujmowało, love is love, ale świadomość tego była naprawdę... Szokująca. Nie mniej jednak cieszę się, że trafiłam na lekturę, która (mimo różnych zawirowań) mi się podobała i nie zostawiła podświadomego niesmaku do takich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pozwolę sobie zacząć tę recenzję od zacytowania innej użytkowniczki (Renata82), mówiącej o innej książce, ale jakże trafnymi słowami - "Disco-polo literatury". I mam to na myśli w najgorszym tego słowa znaczeniu.

Tak złej książki jeszcze w życiu nie czytałam. Wszystko w niej było bez sensu i nie mam pojęcia, jakim cudem miało to ponad milion na wattpadzie, ani tym bardziej jak wydawca mógł znaleźć w tym jakąkolwiek wartość.

Ale zróbmy listę, inaczej zejdzie mi tutaj się zestarzeć:
- Rick, główny bohater, to typowy manchild, który reaguje złością na wszystko, co nie idzie po jego myśli (no joke, w pewnym momencie był zły, BO TYPIARA POWIEDZIAŁA, ŻE MUSI WRÓCIĆ DO DOMU I POMÓC MAMIE W PRZYGOTOWANIACH WESELNYCH, A NIE SPĘDZIĆ Z NIM DZIEŃ), rości sobie prawa do bohaterki od samego początku i sam nie wie, co go do niej ciągnie, ale ciągnie;
- Keith to niezdecydowana pindo-chorągiewka, która potrafi w jednej chwili ufać typowi, a dwie strony później, bez żadnego wydarzenia wpływającego na jej decyzję, stwierdzić, że nie - i tak praktycznie z każdą rzeczą w jej życiu;
- kojarzycie te pieniądze, których desperacko, wg opisu, Keith potrzebuje? to źle kojarzycie, bo autorka sama mówi w książce, że radzą sobie ok finansowo całkiem, bo mama jest obecnie na tańszych lekach. a i ta jej choroba? cały raz użyta w historii, poza tym matka żyje cudownym życiem do końca książki;
- a to, że Drake pomógł znaleźć pracę? jego pomoc to było ZAPROPONOWANIE WYCIECZKI DO URZĘDU, a następnie ZASUGEROWANIE ODPOWIEDZI NA OGŁOSZENIE O POSZUKIWANIU OPIEKINKI (nie wspominając w ogóle, jak głupie było to, że było tam ogłoszenie od milionera);
- a ta była żona po rozwodzie? też nie, dalej są małżeństwem i naprawdę nie wiem, kto mógł napisać opis książki z tyloma błędami fabularnymi;
- milioner zatrudnia sobie do pomocy do 5 letniego dziecka, które wcześniej chyba nigdy nie było w przedszkolu (do czasu btw) opiekunkę bez doświadczenia, bo tak;
- w ogóle to dziecko, Grace, nie zachowuje się jak dziecko i wierzę, że jedyne doświadczenie autorki w kontaktach z dziećmi, to poprzez granie w Simsy i to 4, najgorszą część;
- jak już mowa o małej, to jej CUDOWNE OZDROWIENIE, po CAŁYM JEDNODNIOWYM zapaleniu... opon mózgowych? jeśli pamięć mnie nie myli - i nie, nie żartuję, ale to cudownie obrazuje, jak twórczyni podchodziła do postaci, czyli totalnie przedmiotowo do wpychania każdego obrzydliwego cliche jakie się tylko dało dla twista;
- osobiście każda postać, która pojawiła się w historii, sprawiała wrażenie, że ma tylko dwa cele: gadać Keith, że musi być z Rickiem, bo są dla siebie stworzeni i on tak na nią patrzy i po to, żeby bohaterka miała od kogo dostać informację, która z dupy zmienia akcję o 180 całkiem przypadkiem w IDEALNYM DLA PLOT TWISTU MOMENCIE;
- autorka nie posiada też żadnych umiejętności odnośnie opisów, zarówno postaci jak i miejsc (autentycznie najbardziej dokładny opis ever to był opis kibla w mieszkaniu Keith w Los Angeles, bo normalnie to wiemy tyle, że coś było ładne, nowoczesne, zadbane czy idealne i... musi nam wystarczyć), oraz określania upływu czasu, przez co człowiek ma wrażenie, że czyta coś dzień po dniu, a potem nagle jest A BO MINĄŁ MIESIĄC...OK?
- swoją drogą, ta jego żona/nieżona? NO PIĘĆ DNI JEJ ŻYCIE ZMIENIŁO i nagle z suki zaczęła być decent człowiekiem i wszystko naprawić, bo... bo tak było łatwiej niż mieć w książce wątek trwający dłużej niż 12 stron;
- research też zerowy został wykonany do książki, ponieważ nawet ja, człowiek który ma jakieś urywki wiedzy generalnej bo interesuje się światem po prostu, załamywałam się nad tym, jakie debilizmy były wypisywane BO TAK PASOWAŁO DO FABUŁY;
- wprowadzanie rzeczy do fabuły tylko po to, żeby potem o nich zapomnieć, albo wrócić po x czasu jako przemijająca wspominka to norma;
- pisanie każdego kroku, jaki bohaterka podejmuje po przebudzeniu, czyli ŻE WSTAŁA, ŻE POSZŁA DO ŁAZIENKI, ŻE SIĘ UMYŁA, ŻE TO BYŁ PRYSZNIC, ŻE UBRAŁA SIĘ POTEM W UBRANIA, ŻE WYSZŁA Z POKOJU I POSZŁA DO KUCHNI, ŻE JAK CHCIAŁA COŚ ZJEŚĆ TO OTWORZYŁA LODÓWKĘ... i tak wyglądał prawie każdy nasz poranek - bo nie zawsze jadła śniadanie. to było zwyczajnie męczące czytać zwyczajne wymienianie czynności, bezemocjonalne;
- w ogóle wszystko w tej książce było bezemocjonalne;
- a jak przy słowach na "bez" jesteśmy, to bezmyślne było to, że bohaterowie mówili o cechach, które ktoś inny posiadał, podczas gdy test tego albo nie pokazuje, albo temu wręcz zaprzecza... dosłownie miałam wrażenie, jakbym czytała książkę osoby, która 1 ma zaniki pamięci krótkotrwałej i 2 nie umie czytać, dlatego nie miała jak sprawdzić, co napisała;
- im bliżej końca książki, tym było gorzej i główni bohaterowie pokazywali coraz to gorsze swoje zachowania i coraz bardziej do siebie zniechęcali, do tego stopnia, że liczyłam naprawdę na zakończenie w stylu Romea i Julii.

To nie koniec szamba, które wylewa mi się uszami od samego myślenia o tym tytule, ale naprawdę chcę móc zamknąć ten rozdział mojej czytelniczej przygody tak, jak niedawno zamknęłam tę pozycję po to, żeby nigdy więcej jej nie otworzyć.

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak namęczyłam się nad lekturą. Owszem, mam już w tym roku nieciekawe pozycje za sobą, ale to... to był nowy wymiar dna, na jakie nie sądziłam, że trafię - tam chociaż znajdowałam cokolwiek ciekawego a tutaj... Nie było na co czekać, oprócz końca.

Polecam tylko tym, którzy lubią babrać się w gównie jak małe wesołe świnki, a potem na to narzekać - czyli dla takich pomyleńców, jak ja i moje guilty pleasure, które na baaaaaardzo długo zostało zaspokojone.

Pozwolę sobie zacząć tę recenzję od zacytowania innej użytkowniczki (Renata82), mówiącej o innej książce, ale jakże trafnymi słowami - "Disco-polo literatury". I mam to na myśli w najgorszym tego słowa znaczeniu.

Tak złej książki jeszcze w życiu nie czytałam. Wszystko w niej było bez sensu i nie mam pojęcia, jakim cudem miało to ponad milion na wattpadzie, ani tym bardziej...

więcej Pokaż mimo to